Wpisy archiwalne w kategorii

Imprezy / Wyścigi

Dystans całkowity:6493.48 km (w terenie 5327.10 km; 82.04%)
Czas w ruchu:391:45
Średnia prędkość:16.38 km/h
Maksymalna prędkość:73.90 km/h
Suma podjazdów:51774 m
Maks. tętno maksymalne:205 (103 %)
Maks. tętno średnie:181 (90 %)
Suma kalorii:119128 kcal
Liczba aktywności:104
Średnio na aktywność:63.66 km i 3h 50m
Więcej statystyk

MTB Marathon - Karpacz

Niedziela, 12 czerwca 2011 | dodano: 14.06.2011 | Rower:Giant XTC | temp 14.0˚ dst84.50/75.00km w06:51h avg12.34kmh vmax53.50kmh HR 146/194

Trasa maratonu w Karpaczu owiana jest nie lada kultem jako najtrudniejsza i bez wątpienia najpiękniejsza trasa MTB w Polsce. Organizatorzy przygotowali w tym roku jeszcze ciekawszą trasą po nietkniętych do tej pory maratońskimi strzałkami terenach - niestety w ostatniej chwili na drodze do szczęścia stanęli urzędnicy. W efekcie czekała na nas zeszłoroczna trasa z drobnymi modyfikacjami - niemniej kapitalna, kultowa i bez kompromisów.

Od samego rana pogoda jednak nie nastrajała optymistycznie - za oknem deszcz, ciemne chmury na niebie i niska temperatura. Przynajmniej nie będzie się kurzyć;) Jarek, jak to Jarek, przekonuje wszystkich, że jednak będzie dobrze i na trasie nie będzie deszczu, ani błota. Damian decyduje się na dystans giga - będzie okazja do konfrontacji na trasie;) Szykujemy rowery, jemy śniadanko i ruszamy w dół, na stadion. Przestało padać i nawet przejaśnia Zaplanowałem sobie długą rozgrzewkę, ale nic z tego nie wyszło. Ustawiam się w sektorze, witam się z Adamem, Arkiem i czekam na start.

Start! Początek po asfalcie, podjazd do Górnego Karpacza. Od razu odczuwam brak rozgrzewki, jedzie mi się fatalnie, gubię kolejne osoby, ale pocieszam się, że zawsze tak jest;) W końcu dojechał mnie Paweł i jedziemy razem. Po około pięciu km podjazdu odbijamy na szutrowy zjazd z przekopami. Czuję, że za ciepło się ubrałem. Peleton mocno się rozciągnęła na podjeździe, ale nadal jedziemy zwartą grupą i na przekopach trzeba uważać. Szybko gubię bidon. Jadę obok Justyny Frączek - jest nieźle:) Odbijamy w lewo na podjazdy i dojeżdżamy do pierwszych dziś technicznych zjazdów - puszczam Justynę, bo wiem, gdzie moje miejsce w szeregu na zjazdach. Jadę sprawnie, ale jednak dosyć zachowawczo, na końcu zjazdu mijam Damian i w tym samym momencie gubię przyczepność przednim kołem i zaliczam OTB. Dobrze, że nie trafił w kamienie, wylądowałem na trawie. Może za bardzo chciałem? Na podjazdach Damian mi ucieka, ale jedzie mi się coraz lepiej. Kolejne zjazdy, doszedłem Damian, jednak wszyscy kawałek sprowadzamy, dalej już jadę. Zjazdy są fantastyczne - olbrzymie kamienie, nawet na chwile nie można stracić koncentracji.

Jadę dalej i szybko dochodzę kolejnego zawodnika biketires.pl - nie poznaję, ale jedziemy razem spory kawałek. Na bufecie oczywiście zatrzymuję się po banany i kubek izotonika. Gonimy kolejne osoby. W pewnym momencie zjeżdżamy się z Eweliną Ortyl i innym zawodnikiem Kross. Jedziemy razem długi kawałek, mijając kolejne podjazdy i kapitalne zjazdy. Trasa jest piękna i jednocześnie wymagająca. Za rozjazdem mega/giga wiem, że zbliża się najtrudniejszy podjazd na dzisiejszej trasie - Petrovka. 3,8km i ponad 470m w górę. Na początku podjazd nie robi wrażenia - szutrówka w lesie, kilku turystów. Niestety szybko łapią mnie kurcze przy kolanach, zwolniłem i udało się je rozjechać. Po kilku minutach kawałek podprowadzam - nogi mnie bolą od kurczy. Próbuję dalej jechać mimo wszystko. Dochodzi mnie Damian i staram się go trzymać, ale kawałek dalej znowu odpuszczam i idę, tak jak większość zawodników obok. Damian szybko mi ucieka, ale na "szczycie" podjazdu mam do niego tylko około 40 sekund straty - pomyślałem, że postaram się odrobić na zjazdach i jest szansa na walkę na dalszej części trasy. Zjazdy niestety, których nie lubię - czyli szybkie, do tego z poprzecznymi przekopami wzmocnionymi śliskimi belkami.

Dojeżdżam do bufetu - uzupełniam bukłak, który całkowicie opróżniłem. Krótki odcinek góra/dół i wjeżdżam na wąski singletrack w gęstym lesie. Jest sporo czarnego błota - staram się to przejechać. Uślizg, podpieram, noga mi ucieka i łapie mnie kurcz w udzie. Leżę na trasie dobre kilkanaście minut, nie mogę sobie poradzić z bólem i jedyne o czym myślę, to znalezienie najkrótszej trasy do Karpacza.. Mija mnie wielu zawodników a mi mija wszelka motywacja, odpuszczają siły i pewność siebie na zjazdach. Idę spory kawałek, w końcu decyduję się i wsiadam na rower. Jestem bardzo słaby, ale zbliżają się zjazdy. Chyba najlepsze zjazdy na całym maratonie, kamienie kamienie i jeszcze trochę korzeni. Niestety te zjazdy nie dają mi żadnej radości, bo właściwie to walczą to utrzymanie się na rowerze. Kurcze łapią mnie już nie tylko w nogach, ale też w rękach, plecach, pośladkach - koszmar.. Dojeżdżam jakoś do bufetu i opycham się z nadzieją, że to mi pomoże. Dojeżdża do mnie Paweł i jest bardzo zdziwiony.

Ruszamy razem i jedziemy z zawodniczką nr44. Staram się utrzymać za Pawłem, co momentami nie jest łatwe, ale daję z siebie wszystko. Przed zjechaniem się z trasą mega, zaczyna się piękny singiel, który bez problemu mógłby definiować czym jest "ścieżka". Tuż przed bufetem mijamy Tomka Winka, a na samym bufecie Roberta z Welodromu. Za bufetem Paweł mi ucieka, a ja nie mam już siły go gonić. Czuję się coraz gorzej, w głowie mam myśli o wycofaniu się. Zastanawiam się co zrobiłem źle, gdzie popełniłem błąd - czuję się w ten sposób pierwszy raz.. Staram się jechać dalej, mijam wielu megowców, jednak na ostatnim bufecie przed Drogą Chomontową pytam o najkrótszą drogę do Karpacza. Ekipa na bufecie i zawodnicy dopingują mnie, że dam radę, jednocześnie uświadamiają, że najkrótsza droga to trasa maratonu;) Zakładam kurtkę i ruszam. Cała Chomontowa z buta, zjazdy praktycznie bez dokręcania. Tętno na poziomie 120, a ja czuję się, jakbym grzał na maksa. Nawet zjazd do Borowic po tzw. telewizorach mnie nie rozbudził - sporo razy musiałem się zatrzymać, zupełnie nie potrafiłem się odnaleźć. Dalsza część maratonu to walka o utrzymanie się na rowerze i sporo chodzenia. Na jednym z podjazdów mija mnie Jarek. Schodzę "agrafki", o których sporo osób przed maratonem mówiło, schodzę po łące i wjeżdżam na stadion.

Makaron, myjka i na górę. Jestem załamany swoją jazdą. Nie wiem co się stało, odwodnienie? a może za bardzo chciałem? Sytuację ratują wrażenia z trasy - było fantastycznie! Prawdziwe MTB, kapitalne zjazdy, świetne widoczki i wymagające podjazdy.

Wieczorkiem jemy kolację w sporej grupce z Asią, Albertem i Grześkiem. Spotykam też Krzyśka i ekipę z Poznania. Pozostaje mieć nadzieję, że na Trophy będzie lepiej:)

1 1 M2 Aleksander Dorożała 04:11:36
21 13 M3 Michał Wojciechowski 05:02:10
63 30 M3 Romek Abramczyk 05:39:42
68 31 M3 Arek Ostraszewski 05:42:50
89 41 M3 Damian Kawecki 05:56:40
94 46 M3 Zdzich Trybuła 06:01:22
96 47 M3 Paweł Wilk 06:06:00
120 14 M4 Grzesiek Czerwiński 06:27:50
134 8 M5 Jarek Wójcik 06:46:19
139 40 M2 ja 06:51:26
148 67 M3 Albert Niedzielski Soley 07:16:34
150 68 M3 Michał Świderski 07:20:44
DNF DNF M2 Jerzy Krzemiński


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC

AMP Poznań - wyścig

Niedziela, 22 maja 2011 | dodano: 23.05.2011 | Rower:Giant XTC | temp 28.0˚ dst24.64/0.00km w01:16h avg19.45kmh vmax38.20kmh HR 170/191

Nadszedł dzień wyścigu. Start dziewczyn zaplanowano na 9:30, nasz na 12:00. Oczywiście zaplanowaliśmy, że kibicujemy dziewczynom, robimy mocną rozgrzewkę i walczymy od pierwszych metrów:) Po wyjściu z hotelu okazało się, że obaj z Grześkiem mocno czujemy w nogach wczorajsze kręcenie. Mocno dopingujemy dziewczyny, podajemy im bidony. Kasia pojechała świetny wyścig zajmując 11 miejsce. Ela sporo traciła na zjazdach, których się boi, mimo to poprawiła swój wynik z poprzedniego roku. Straty do faworytek ogromne – wygrała Kasia Solus przed Weroniką Rybarczyk, czyli tak jak się każdy spodziewał ; )
Czas leci, starty mężczyzn coraz bliżej, robimy rozgrzewkę. Temperatura rośnie, prognozy mówiły o 28*, do tego piekielne słońce. O 11:40 ustawiamy się w przygotowanych ze względów na frekwencję sektorach. Przypada nam drugi sektor z trzech. Stoję w trzeciej linii, tuż za mną Gregor, a obok niego zawodnik w koszulce WKK. Odliczanie i start.
Pierwsze kilkaset metrów rozjazdu po asfalcie, lekko w górę. Doskonale zdaję sobie sprawę, że im mniej stracę na starcie, tym mniej będę tracił w korkach w dalszej części wyścigu. Niestety świadomi są tego wszyscy zawodnicy, start jest bardzo szybki. Rozbieg został wydłużony o trzy agrafki na polance i dopiero po nich następuje wjazd na pętlę. Trzymam się Grześka, ale sporo osób nas mija.

Przy pierwszym zwężeniu robi się zator, kilka osób leży, bluzgi lecą na prawo i lewo. Frustrujące jest to, że zawodnicy nie potrafią jechać bardzo prostej trasy, wszystko stoi. Pierwsza pętla mija pod znakiem przepychania się, blokowania i walki i miejsce, a czołówka ucieka.. Piszę o tym, ponieważ wyścig kończy się w momencie dubla – patrząc realnie mam szansę zrobić cztery z zaplanowanych sześciu kółek. Zostawiam gdzieś na podjeździe Grześka, mijam sporo osób, jednak kosztuje mnie to sporo sił. Druga runda i jadę już swoje, nadal jest sporo osób, ale można z nimi konkurować. W pewnym momencie widzę przy trasie Grześka – co jest? Zerwał łańcuch, szkoda:( Mogliśmy mieć powtórkę z Fortów Bema, kiedy walczyliśmy przez całą trasę. W strefie bufetu wymieniam bidon – bardzo szybko skończyło się picie, dzięki Kasia! Przy największym podjeździe na całej trasie słyszę Elę – patrzę, czy podjedziesz! Podjadę:) Na pierwszych dwóch rundach zrobiłem ten podjazd ze środka, na trzeciej już młynkowałem i młynkowałem tylko w tym miejscu. Od połowy drugiej rundy jedzie mi się już bardzo dobrze – jak zwykle za słabo się rozgrzałem. Uformowała się mała grupka, w której jadę. Wszyscy walczymy, jednocześnie wyprzedzamy kolejne osoby. Jest naprawdę dobrze. Pod koniec trzeciej rundy na podjeździe mija mnie Marek Konwa, dopiero po chwili dotarło do mnie, że po dojechaniu do mety wyścig dla mnie się kończy. Było za późno, żeby nawet próbować złapać koło, co zresztą byłoby niemożliwe. Gdybym wiedział wcześniej, że Marek jest blisko – może wykrzesałbym jeszcze trochę, chociaż wydawało mi się, że jadę na 100% cały czas. Szkoda.

Wyścig zakończył się dla mnie po trzech rundach. Jestem jednak zadowolony ze swojej jazdy. XC to zupełnie inny wysiłek, a ja zdecydowanie bardziej preferuję długie dystanse, tym bardziej, że praktycznie na każdym maratonie zaczynam jechać swoje dopiero po jakimś czasie. Szybki start to mój największy problem. Start w AMP dał mi solidną lekcję pokory, zobaczyłem jaki jestem słaby i jak szybko można jechać. Poza tym impreza udana, świetnie spędzony czas i ciekawe doświadczenie.
Po obiedzie, prysznicu i pakowaniu, szybka droga na pociąg i do domu.


Kategoria 000-050, Imprezy / Wyścigi, XTC

AMP Poznań - czasówka

Sobota, 21 maja 2011 | dodano: 23.05.2011 | Rower:Giant XTC | temp 25.0˚ dst7.60/6.00km w00:23h avg19.83kmh vmax54.60kmh HR 181/191

Dzień zaczynamy dość wcześnie – cza sówka dziewczyn startuje o 10, o 9:50 trasa ma być zamknięta, więc trzeba być wcześniej, żeby przejechać trasę w całości. Jedziemy z Gregorem około 9 i wjeżdżamy na trasę. Okazało się, że na wczorajszym objeździe nie zaliczyliśmy jednego odcinka, najtrudniejszego zresztą:) Jest jeden zjazd piachu, a chwilę później ostre siodło. Zawahaliśmy się, jednak okazało się, że zjazd jest prosty, jedynie kiepsko wygląda.
O 10 ruszyły pierwsze dziewczyny. Z Gregorem stoimy na trasie i obserwujemy przejazdy kolejnych zawodniczek. Od razu widać ogromną przepaść między faworytkami i resztą dziewczyn. Oczywiście dopingujemy dziewczyny z naszej sekcji, a szczególnie Kasię Laskowską i Elę Molendę. Okazało się, że Kasia przestrzeliła zakręt i straciła około 20-30 sekund, mimo to, wykręciła bardzo dobry czas. Ela ciut gorzej, bo zjazdy to nie jest jej mocna strona, ale była zadowolona. Trzecia reprezentantka UW Asia pojechała słabo.
Po zjechaniu z trasy ostatniej zawodniczki, robimy ostatni objazd, mocną rozgrzewkę i czekamy na swoją kolej. Startuję o 12:43:30, Gregor kilkanaście minut po mnie. Odliczanie do startu, sygnał dźwiękowy i start!
Runda zaczyna się długim rozbiegiem po polance, zaczyna się pierwsza część trasy, trudniejsza. Jedzie mi się całkiem nieźle, cały czas puls >185, szybko zalewam się potem bo jest bardzo gorąco, tracę oddech, ale jadę dalej na 100%. Wszystkie podjazdy i zjazdy robię bezbłędnie, jedynie na piaszczystym zjeździe podpieram się. Na jednym ze zjazdów blokuje mnie zawodnik, który jechał przede mną, ale na podjeździe od razu go mijam, mijam również drugiego, szybki zjazd, przecinamy asfalt.. i zostaję zatrzymany przez obsługę wyścigu. Nie wiem co się dzieje, niewiele do mnie dociera, dopiero po kilku chwilach sprawa się klaruje – sędziowie podjęli decyzję od powtórzeniu czasówki, ponieważ kilka osób pomyliło trasę i w efekcie sobie skrócili. Wszystko wyszło na jaw dopiero po tym, jak okazało się, że Marek Konwa nie jest pierwszy w wynikach : )
Sporo „ciepłych” słów poszło w kierunku organizatorów, ale myślę, że zawodnicy, który skrócili są sami sobie winni – było wystarczająco dużo czasu, żeby zapoznać się z trasą, większość nie miała problemów z oznakowaniem. Regulamin jest prosty – skracasz trasę – DSQ. Jestem zły, straciłem rozgrzewkę i 2/3 trasy przejechanej na max. Drugie podejście wypada dopiero po trzech godzinach. W tym czasie zdążyłem oczywiście zgłodnieć;)
Tuż po 14 czasówka rusza, na trasę ruszają zawodnicy, którzy jeszcze nie startowali, pozostali muszą powtórzyć swój przejazd. Dopingujemy z dziewczynami Gregora na jednym z podjazdów – Grzesiek jest bardzo mocny na podjazdach! Wykręca czas 22:58. Pora szykować się na mój przejazd. Do rozgrzewki podchodzę jakoś bez entuzjazmu. Przychodzi moja kolej.
Ruszam jakby mniej dynamicznie niż poprzednim razem. Jedzie mi się dobrze, ale mam wrażenie, że jadę sporo wolniej niż poprzednio. Jestem niezwykle zaskoczony, kiedy mijam miejsce, w którym zostałem zatrzymany przy pierwszym przejeździe i patrzę na czas – jakieś 20sekund lepiej. Na podjeździe dziewczyny i Grzesiek mocno mnie dopingują, co dodaje mi mocy : ) Druga część rudny jest znacznie łatwiejsza i przejeżdżam ją bez problemu. Wyprzedziłem dwie osoby i dwie osoby wyprzedziły mnie, jednak nikt nikomu nie przeszkadzał. Wpadam na metę z czasem 22:46.
Jestem bardzo zadowolony, dałem z siebie 100%, o czym świadczy średni puls 181bpm, nie popełniłem większych błędów technicznych – jednym słowem pojechałem na miarę swoich możliwości i jestem zadowolony. Później okazało się, że zająłem 76 miejsce na 172 sklasyfikowanych, Gregor był kilka pozycji za mną. Spory tłok w okolicach 22-23 minut, czyli będzie dużo zawodników na podobnym poziomie. Ja jednak boję się o korkowanie trasy. Wiadomo przecież, że jedni są mocni na podjazdach, inni świetnie sobie radzą na zjazdach, a trasa jest wąska.
Korzystając z pobytu w Poznaniu, umówiłem jeszcze przed wyjazdem z Jackiem, że atakujemy po czasówce Dziewiczą Górę. Sporo czytałem o tym miejscu i chciałbym je poznać. Niestety opóźnienia zmusiły nas do zmiany planów i umówiliśmy się na piwo: ) Pojechaliśmy nad Rusałkę, gdzie spotkaliśmy również Michała i Krzyśka. Zaczęło się robić ciemno i ruszyliśmy do domu, Jacek odprowadził mnie do hotelu. Dzięki za spotkanie : )


Kategoria 000-050, Imprezy / Wyścigi, XTC

MTB Marathon - Zabierzów

Niedziela, 15 maja 2011 | dodano: 16.05.2011 | Rower:Giant XTC | temp 7.0˚ dst100.00/75.00km w05:55h avg16.90kmh vmax60.00kmh HR 156/188

Maraton w "podkrakowskich dolinkach" od samego początku zapowiadał się bardzo ciekawie. Prognozy niestety nie pozostawiały złudzeń - będzie zimno i mokro. Wszyscy jednak mieliśmy nadzieję, że będzie podobnie jak w Złotym Stoku - prognozy swoje, a pogoda swoje.

Wyjazd w sobotę, jedziemy z Jarkiem, Pawłem i Tomkiem Kuczewskim, nocleg mamy w Ojcowie. Okolica bardzo malownicza, a sam ośrodek pięknie położony. Spotykamy Alberta i Asię. Wieczorem zdążyliśmy jeszcze podjechać do biura zawodów, gdzie spotkaliśmy team biketires.pl. Damian chwali się niebieską naklejką - mam nadzieję, że to jednak żart. Później okazuje się, że faktycznie wybrał dystans Mega - szkoda. Szybka kolacja i spać. Prognozy niestety się sprawdzają i w nocy pada. Pobudka dość wcześnie, wyglądam
od razu za okno - przejaśnia się - jest nadzieja! Kilka minut po 9 wyjeżdżamy z Ojcowa, niestety pogoda się zmienia, niebo zachodzi ciemnymi chmurami i zaczyna lekko kropić. Na miejscu startu robimy szybką rozgrzewkę, kupuję na wszelki wypadek klocki hamulcowe - mogą się przydać. Stajemy w sektorach - chłopakom przypadł IV - mi przysługuje III. Już w sektorze poznaje mnie Adam - chwilę rozmawiamy i zbliża się start.

Ruszamy! Początek po asfalcie, jest dość wąsko, ale bardzo szybko zaczynamy podjazd, który rozciąga peleton. Słabo mi się jedzie, sporo osób mnie wyprzedza, ale staram się trzymać Pawła. Widzę też Michała Osucha - w Złotym Stoku objechał mnie o kilka minut i mam w głowie plan, żeby powalczyć z nim. Pierwszy zjazd, dość szybki, ale śliski. Jadę za Pawłem, próbuję wyprzedzić i przestrzelam zakręt. Dobrze, że były tam krzaki, szybko wracam na drogę. W końcu jednak mijam Pawła, Michała i zatrzymałem
się za starszym gościem. Zjeżdża bardzo powoli, dopiero za chwilę widzę, że jedzie na bardzo wąskich oponach. Próbuję wyprzedzić bokiem po trawie, jest ślisko, moment nieuwagi i zaliczam szlif. Na szczęście po trawie. Zbieram się i jadę dalej - wiem, że muszę szybko zgubić tego gościa.

Zaczynamy podjazd, jest momentami dość stromo, nawet na chwilę schodzę z roweru. Wyprzedza mnie Paweł - kolejne kilka kilometrów jedziemy razem. Jest z nami również Michał. Trasa jest bardzo zróżnicowana. Strome podjazdy, szybkie śliskie zjazdy i asfaltowe łączniki. Pogoda ciągle się psuje, pada coraz bardziej, a temperatura spada. Na pierwszym bufecie jestem po 1:15 i spędzam tam trochę czasu - ruszam dopiero, kiedy widzę Michała. Przez kolejną około godzinę jedziemy sporo grupą - sporo prowadzę, szczególnie na zjazdach. Staram się jechać uważnie, wydaje mi się, że jadę zachowawczo, a mimo to zwiększam dystans do goniących mnie chłopaków. Około drugiej godziny mam poważny kryzys. Poważnie myślę o wycofaniu się - stopy mi przemarzają, podobnie dłonie, błoto zakleja i oczy, a zanosi się, że będzie tylko gorzej. Jednak widok kolejnych wyprzedzanych osób mnie motywuje, szczególnie tych mijanych na zjazdach:)

Na drugi bufet dojeżdżam po ponad 3 godzinach - po drodze brakowało bufetu, dystans między 1 i 2 to około 40km - w takich warunkach to naprawdę dużo. Przy stołach widzę Justynę Frączek - awaria? Chyba poczuła na sobie mój wzrok i szybko ruszyła;) Łapię żel w garść, uzupełniam bidon i zaczynam pogoń. Kolejne kilometry przebiegają po pięknym gęstym i bardzo ciemnym lesie. Dość szybko dojeżdżam do Justyny i z łatwością wyprzedzam - chyba za cienko się ubrała i marznie, bo nie widzę innego powodu słabego tempa. Jadę dalej. Mijam chyba najgorszy fragment trasy - płaski odcinek po leśnej drodze pokrytej piachem. Zupełnie jak w mazowieckich lasach. Kawałek muszę
prowadzić :( Dopiero od zawodnika, którego chwilę później mijam, dowiaduję się, że ten las to pozostałość po Pustyni Błędowskiej. To zmienia postać rzeczy, cała przyjemność po mojej stronie:) Kolejne kilometry są dość łatwe i szybkie, niemniej warunki są ciężkie. Na jednym ze zjazdów stoi zawodnik i pokazuje nam, że trzeba skręcić - okazuje się, że przestrzelił zakręt, który znajdował się dosłownie tuż za strzałkami - na szybkim zjeździe powinna być informacja ciut wcześniej. To było jednak jedyne źle oznakowane miejsce na trasie. Gdzieś w międzyczasie przestaje mi działać licznik - próbuję zlokalizować przyczynę, w końcu chować go do kieszeni.

Nagle z prawej strony wyjeżdżają zawodnicy - zastanawiam się, czy nie pomyliłem trasy. Jeden z zawodników nawet zarzuca mi skracanie. Rzut okiem na numer startowy i wszystko jasne - połączyliśmy się z megowcami. Różnica w tempie jest delikatnie mówiąc znaczna. Gorzej, że różnice są również w umiejętnościach jazdy w błocie, którego nie brakuje. Momentami jest niebezpiecznie i cały czas staram się wyprzedzać. Dojeżdżam do ostatniego - trzeciego bufetu. Łykam dwa żele, widzę zawodnika Cyklotrampu, jest czerwona naklejka - jest cel! Później w wynikach sprawdziłem, że był to Janek Szczepański. Ktoś pyta obsługę bufetu - swoją drogą obsługa na bufetach tego dnia była rewelacyjna! - a więc ktoś pyta - ile do mety - jakieś 19km. Pomyślałem sobie, pewnie godzinka wystarczy.

Zaczynamy podjazd, wszyscy idą, tylko Janek i ja jedziemy, jednak szybko go mijam i jadę swoje. Na wypłaszczeniu stoi zawodniczka z łańcuchem w ręku i pyta czy mam spinkę. Przeżyłem coś podobnego na maratonie w Rabce - od tamtej pory wożę ze sobą zapas. Oczywiście zatrzymuję się. Zanim udało się wyciągnąć spinkę, mijają jakieś dwie minuty - palce mam sztywne z zimna! Cyklotramp oczywiście mnie mija w międzyczasie, ale zaraz ruszam i doganiam go. Następne kilometry to walka z błotem, wiatrem i próba utrzymania się na kołach pędząc po gliniastych polach. Nie podoba mi się ten odcinek - jakby wydłużanie dystansu na siłę, bo ewidentnie kluczymy po tych polach. Wszystko to jednak wynagradza nam przepiękny widok jurajskich skałek w jednej z dolinek. Gdybym miał aparat, zatrzymałbym się zrobić zdjęcie! Na cały głos wyraziłem swój zachwyt niezbyt kulturalnym "ja pier... ale pięknie!", czym rozbawiłem jadących obok:)

Kawałeczek dalej na szutrowym podjedzie mija mnie Michał Wojciechowski - musiałem go gdzieś na trasie minąć, kiedy naprawiał rower. Łokieć we krwi, zaciśnięte zęby. Okazało się, że złapał gumę, skuwał łańcuch, a przede wszystkim jechał na krótko, co przy temperaturze 7* i deszczu nie jest optymalnym wyborem. Jedziemy sporo razem, jest to głównie asfalt, na szutrowym zjeździe uciekam. Pojawia się tabliczka "5km do mety". No w końcu. Mam już serdecznie dosyć! Jednak ostatnie kilometry nie są
nudne - wymagające zjazdy w wąskich dolinkach. Na błotnistym zjeździe dostrzegam przed sobą wśród idących jednego zawodnika, który całkiem sprawnie zjeżdża - to musi być gigowiec! Za punkt honoru stawiam sobie przegonienie tego gościa. Nie zniechęca mnie nawet totalny głód, który opanował moj brzuch. Pogoń była szybka, momentami wręcz brawurowa, jednak cały czas pod kontrolą. Najciekawszy był krótki stromy zjazd pokryty niesamowicie śliskim błotem. Nawet nie myślałem o zjechaniu tego. Ciężko
mi było nawet zejść.. Kawałek dalej zaczynamy zjazd rzeką! Woda po osie, na dnie kamienie. Oczywiście takie miejsce skupiło uwagę fotografów;) Doganiam wreszcie zawodnika w żółtej kurtce. Wyjazd z rzeczki na asfalt i kilkaset metrów do mety. Kreskę mijam z nietęgą miną, jednak ogromną radością w sercu - nareszcie koniec!

Tomek jest już na mecie, grzeje się w samochodzie. Szybko przebieram się w suche ciuchy. Szkoda, że nie ma się gdzie umyć, chociaż twarzy - wyglądam komicznie w masce z błota:) Zjadam dwie porcje makaronu, grzeję się przy ognisku i witam na mecie Pawła. Zastanawiałem się, jak mu pójdzie - w takich warunkach osoby noszące okulary mają niemały problem! Kilka minut po Pawle wpada Jarek. Ten gość jest niesamowity - blisko 7 godzin w błocie, a jemu uśmiech nie schodzi z twarzy:) Podobnie Albert, którego spotykamy już przy samochodach. Pakujemy się do samochodu, przy okazji brudząc go doszczętnie i jedziemy do Ojcowa wziąć prysznic. Po zjedzeniu kanapek ruszamy do domu.

Trasa szybka i dość łatwa technicznie, jednak wymagająca - szczególnie na podjazdach, które były krótkie, ale strome. Pogoda zrobiła swoje i mieliśmy małe piekło - prawdziwa walka o przetrwanie! Tym bardziej dziwi mnie, że jechało mi się naprawdę rewelacyjnie. Poza szlifem na pierwszym zjeździe nie miałem żadnych przygód, na zjazdach sporo wyprzedzałem, jazda po najbardziej nawet błotnych odcinkach nie sprawiała mi większych problemów - ja nawet czerpałem z tego masę przyjemności. Czas 5:55 uważam za dobry wynik, z którego jestem bardzo zadowolony - chociaż ciężko się odnieść do czasu innych. Sporo osób miało problemy ze sprzętem, duże znaczenie
miało również odpowiednie ubranie się. Zresztą liczba osób, które nie ukończyły maratonu na dystansie giga - 54 osoby - mówi sama za siebie. Na szczęście mnie rower nie zawiódł - spisał się świetnie, a opony Rocket Ron - rewelacja! Jedyna rzecz, która mnie martwi - przez cały dystans bolały mnie plecy:(

Mój czas: 5:55:57
Open: 47/129
M2: 15/28 (wygrał Bartosz Janowski z czasem 4:24:27)

stan roweru po powrocie do domu - bez komentarza


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC

MTB Marathon - Złoty Stok

Sobota, 30 kwietnia 2011 | dodano: 02.05.2011 | Rower:Giant XTC | temp 18.0˚ dst80.00/74.00km w04:59h avg16.05kmh vmax63.50kmh HR 157/196

Nadszedł czas na pierwszy Golonkowy maraton - Złoty Stok. Na kilka dni przed startem meteorolodzy straszą deszczem, z każdym dniem maleje nadzieja na dobrą pogodę i zapowiada się powtórka z Rabki. Nie zniechęcamy się, Magda dalej chce jechać mega, a ja Giga, moje pierwsze Giga w górach.

Do Złotego Stoku jedziemy z Pawłem i Jarkiem, w pensjonacie będzie również Albert z Asią. Droga była długa i nie bez przygód. Jedliśmy w dziwnej knajpie w Wieluniu i tak naprawdę tylko cudem nie otruliśmy się.. Na miejscu jesteśmy późnym wieczorem, po drodze padało, ale w Złotym Stoku jest sucho. Śpimy w pięknie położonym pensjonacie Złoty Jar.

Rano szykowanie rowerów, szybka wycieczka na rynek załatwić formalności - pogoda nie jest zła, zimno, ale nie pada. Powoli zaczyna się robić z problem z tym jak się ubrać - decyduję się w końcu na kamizelkę i rękawki. Po krótkiej rozgrzewce zdejmuję kamizelkę - zaczyna się przejaśniać i na słońcu jest naprawdę ciepło. Zjazd na rynek i ustawiamy się w sektorze - ostatnim:) Na kilka chwil przed startem podjeżdża do nas Arek.

Odliczanie i start, punkt 10:00. Oczywiście chwilę potrwało, zanim ruszyliśmy. Początek po asfalcie i dalej szeroką szutrówką w kierunku naszego domu, jednak przy kamieniołomie skręcamy w lewo i... zaczyna się korek. Kilka kamieni, szybko udało mi się jednak ominąć prawą stroną. Jedziemy z Pawłem razem. Zaczyna się podjazd pod Jawornik.

Jest dużo czasu na rozmowy, pogoda się klaruje - świeci słońce, temperatura rośnie - ściągam rękawki, okulary brudne od potu - zdejmuję i od tej pory jadę bez. Po blisko 10km podjazdu z kilkoma fragmentami zjazdów mijamy rozjazd na mini i zaczynamy zjazd do Orłowca. Jest krótki techniczny odcinek, ale bez problemu zjeżdżam. Paweł zostaje gdzieś z tyłu. Pierwszy bufet - zatrzymuję się, jem i piję, ale szybko ruszam dalej.

Zaczynam podjazd w kierunku Borówkowej szutrówkami. Na jednej z agrafek widzę z tyłu Alberta - krzyczę do niego i jest wesoło:) Na zjazdach szybko mnie dogania, próbuję go gonić, ale chłopak ma naprawdę spore umiejętności. Fragment zjazdu do Lutyni to bardzo fajny techniczny odcinek po kamieniach, strumyku, wyprzedziłem kilka osób. Alberta dochodzę dopiero na szutrówce. W Lutyni mamy kolejny bufet, razem z Albertem pijemy i jemy.

Ruszamy dalej, zaczyna się trawiasty podjazd na Przełęcz Lądecką. Szybko dogania nas Paweł i od tego momentu jedziemy we trzech:) Szkoda, że nikt nam w tym momencie nie strzelił foty:) Mijamy przełęcz i pniemy się w górę w kierunku Borówkowej, czyli najwyższego punktu na trasie, wisienki na torcie. Sporo czytałem o zjeździe z tej góry i nie wiem czego się spodziewać. Zanim jednak będzie zjazd, trzeba podjechać;) Trasa po lesie jest momentami bardzo stroma, ale jedziemy z chłopakami twardo. W pewnym momencie musiałem się zatrzymać i poprawić łańcuch - spadł z kółeczka przerzutki. Na Borówkowa wjeżdżam przed chłopakami i zaczyna się zjazd - było wszystko - szybki singiel, metrowe kamienie - tutaj kawałek sprowadzałem, trochę korzeni i słynny korzenisty killer - na którym wyprzedza mnie Albert i robi to w takim stylu, że aż mi głupio! Przynajmniej dwukrotnie szybciej. Ręce mnie bolą od zaciskania kierownicy, ale na cały zjeździe wyprzedziłem kilka osób. W pewnym momencie mijałem Ulę - pytam się czy coś się stało - miała bóle w nodze. Zjazd z Borówkowej jest genialny! Chwilę później mamy rozjazd na giga - limit wjazdu to godzina 13:15 - mam około godziny zapasu, co daje mi średnią ciut powyżej 13kmh.

Wjeżdżam na teren Czech - trasa za granicą ma być łatwa i szybka i tak jest. Łatwe podjazdy - zostawiam Alberta, i szybkie zjazdy. Trafia się jeden techniczny zjazd singlem, bardzo szybki - na zjeździe doganiam Grzegorza C. z którym będę walczył przez kolejne kilkanaście kilometrów:) Jest też trochę asfaltu. Po minięciu jednej ze wsi wjeżdżamy dosyć ostro po trawie i wąwozem w las. Nawierzchnia jest bardzo śliska, ścieżka przykryta liści, które skrywają gałęzie. Zaczyna się kilkunastominutowe wprowadzanie.. Ten odcinek dał w kość, prędkość wprowadzania oscylowała w granicach 3-5kmh! Kawałek dalej można już jechać, zjeżdżamy do czwartego bufetu. Kolejny postój, biorę batona i powerade - Grzesiek mi odjeżdża.

Ruszam w pogoń i już na pierwszym podjeździe go wyprzedzam. Kawałek dalej widzę dwóch gości, jeden na Scottcie w czarnych ciuchach - czyżby Arek? Powoli zbliżam się - okazuje się, że to Arek i Jarek Drogbas, którego poznałem po rowerze:) Jedziemy spory kawałek razem i rozmawiamy, jednak na końcówce podjazdu ruszam do przodu, na zjazdach uciekam i w Białej Wodzie zaczynam samotnie podjazd w kierunku Polskiej granicy. Podjazd jest lekki, ale upał i kilka godzin na trasie dają się we znaki. W pewnym momencie dostrzegam koszulkę Bikestats - Jacek? Niemożliwe.. Chwilę później dojeżdżam bliżej i witam się z Jackiem:) Długo jednak nie jedziemy razem i atakuję dalej. Od ostatniego bufetu sporo wyprzedzam, czuję, że mam zapas siły, nie mam żadnego kryzysu i świetnie mi się jedzie. W pewnym momencie staje się to, czego obawiam się od pierwszego podjazdu po zdjęciu okularów - mucha wpada mi do oka. Na szczęście szybko "wyłzawiam" nieproszonego gościa. Tuż przed ostatnim, piątym już bufetem, mijam Roberta S i oddaję mu jeden z bidonów - zgubił swój i ma kryzys. Bufet na połączeniu trasy giga i mega. Szybko łykam banana i kubek powerade, ale Jacek i Jarek mnie mijają.

Zaczyna się krótki, ale stromy podjazd. Mijam Jacka, Jarka i całą rzeszę megowców. Niestety kawałek dalej kapituluję i schodzę z roweru - podjazd jest zbyt stromy. To jednak mały kawałek i dalej już jadę. Na Przełęczy Jaworowej zaczynają się zjazdy aż do mety. Jest bardzo szybko, miejscami boję się, że nie wyrobię w zakręcie - nie lubię zjazdów po szutrówkach. Przed sobą nie widzę nikogo i podświadomie odpuszczam. W pewnym momencie dogania mnie zawodnik, na oko moja kategoria - zaczynam dokręcać. Ostatnie trzy kilometry jedziemy na pełnym gazie, kilka razy jest może nawet za szybko. Wpadamy na asfalt kilkaset metrów przed rynkiem, jedziemy koło w koło. Tuż przed metą organizator ustawił szykanę i musimy bardzo ostro hamować, żeby nie uderzyć w barierki. Jakieś nieporozumienie! Na metę wpadam sekundę przed rywalem.

Zastanawiam się, jak poszło Magdzie - z jednej strony bałem się, jak sobie poradzi na zjazdach, ale jednocześnie wierzyłem w nią. Spotkałem Tomka, rozmawiamy chwilę i mówi, że Magda jest już na mecie. Od razu ją dostrzegłem:) Jest bardzo zadowolona:) Czekamy razem z Asią na chłopaków, rozmawiamy ze znajomymi, jemy makaron i korzystamy z darmowego czeskiego piwa:) Kolejki do myjek nie ma - w końcu maraton był suchy, zdarzyło się tylko kilka kałuż.

Jestem bardzo zadowolony ze swojej jazdy, bez kryzysów, skurczy, może nawet momentami zbyt asekuracyjnie. Wyprzedziłem wszystkich znajomych poza Romkiem A. Nie mam nic przeciwko, żeby taka tendecja utrzymała się do końca sezonu:) Trasa rewelacyjna. Piękne widoki, długie podjazdy i kilka wymagających zjazdów z Borówkową w roli głównej. Za dużo jednak szutrówek, na których jest niebezpiecznie, chociaż jazda 65kmh w dół tuż obok stromego zbocza też daję frajdę:) Oczywiście żeby nie było tak kolorowa - strata do zwycięzcy ogromna - prawie półtorej godziny! Ogólnie maraton był dość łatwy techniczne.

Czas brutto: 5:06:11 (Czas samej jazdy z licznika 4:59)
Open 100/189
M2 43/58 (zwyciężył A. Brzózka 3:36:57)

Po umyciu się i przebraniu zjeżdżamy z Magdą i Pawłem na dekoracje i losowanie tomboli - Paweł wygrał badania wydolnościowe w Wiśle! Na koniec deser:) Grzegorz w dyskusji na forum obiecał, że jeśli ktoś ukończy dystans mega poniżej dwóch godzin - obejdzie rynek na czworaka i będzie mył rower temu zawodnikowi do końca sezonu. Grzegorz zmotywował zawodników tak mocno, że osiem osób ukończyło maraton poniżej dwóch godzin:) Nie wiem czy był rowery, ale rundę dookoła runku zrobił, były nawet bufety:) Świetna atmosfera!


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC

MTB Cross Maraton - Daleszyce

Niedziela, 17 kwietnia 2011 | dodano: 18.04.2011 | Rower:Giant XTC | temp 14.0˚ dst75.64/60.00km w04:11h avg18.08kmh vmax54.10kmh HR 160/191

Kolejny weekend, kolejny, czwarty już start w tym sezonie, w czwartym cyklu. Tym razem jedziemy w Góry Świętokrzyskie. Organizatorzy reklamują maraton w Daleszycach jako pierwszy górski maraton w sezonie - faktycznie, 1500m przewyższenia mówi samo za siebie.

Do Daleszyc jedziemy z Magdą, Jarkiem i Pawłem, wyjazd z Warszawy kilka minut po 6.Bardzo szybko dojeżdżamy na miejsce, gdzie są już Grzesiek i Kazik. Okazuje się, że zawody cieszą się znacznie większa popularnością, niż organizatorzy się spodziewali, co skutkuje sporą kolejką do biura zawodów. Udaje się nam pozałatwiać formalności dość sprawnie, ale na godzinę przed planowanym startem kolejka wciąż rośnie.. Przebieramy się, rozgrzewamy (mijamy Anię Szafraniec i Marka Rutkiewicza, którzy startują dziś z nami), spotykamy też kilku znajomych m.in. Michała Wojciechowskiego. Niestety przed 11 dostajemy informację o opóźnieniu startu.. Po kilkukrotnym przekładaniu godziny startu, padła w końcu godzina 12:45 jako ostateczna. 1:45 opóźnienia!

W końcu jednak udaje się wystartować. Na początku jazda za samochodem, bardzo spokojna, nie pchałem się na początek, ale w pewnym momencie jechałem tuż za Markiem Rutkiewiczem;) Nagle samochód przyspiesza i peleton rozpędza się do 50kmh. Wjazd do lasu, lekki podjazd, trochę blota, piachu, połamanych gałęzi i grupa się dzieli. Mija mnie Gregor, ale mam go w zasięgu wzroku. Mam w glowie taką myśl, żeby możliwie długo trzymać się go, może uda się jechać razem? Tereny bardzo szybko pokazują pazura, kilka stromych podjazdów i zjazdów po kamieniach! Na jednym z nich gupię zapas dętki. Jestem w szoku! Trasa genialna, a to dopiero początek. Później sekcja szybkich szutrów, trochę asfaltów. Jadę w małej grupce i gonimy grupkę przed nami, w której widzę niebieską koszulkę. Po chwili jadę z Grześkiem koło w koło. Super! Na zjazdach mam przewagę, ale ku mojemu zaskoczeniu Grzesiek bardzo dobrze podjeżdża. Jedziemy razem przez następnych kilkanaście kilometrów. W między czasie mijamy bufet - zatrzymuję się uzupełnić bidon, obsługa bardzo miał, dziewczyny mnie poją i nalewają izotonik do bidonu, starszy facet ładuje banany do kieszeni, wszyscy serdecznie życzą powodzenia - jesteśmy w górach;) Jadąc z Grześkiem pokonujemy też świetny zjazd trawersem - było gorąco! Na błotnistym odcinku Gregor zostaje jednak z tyłu, mijam chyba 5 osób, tylko dlatego, że nie zsiadam z roweru i "przepycham" przez kałużę błota.


Od mniej więcej 40km trasa zupełnie zmienia swój charakter, średnia zaczyna gwałtownie spadać. Mam mały kryzys na długim, błotnym podjeździe. Mija mnie sporo osób, nie mogę zacząć jechać i prowadzę rower dość długi kawałek. Jestem zly jak cholera.. Zwalam winę na źle dobrane opony - o ile Rocket Ron z przodu to rewelacja, tak prawie łysy Racing Ralph z tyłu to porażka. Łykam żela i chyba wzmówiem sobie, że jest lepiej - ruszam :) Dalej jest podjazd pod Górę Zamkową i kapitalny szlak po grani. Lewo, prawo, cały czas po kamieniach, a z obu stron prawie pionowa ściana w dół. Szlak kończy się kapitalnym, technicznym zjazdem! Wyjazd na asfalty i drugi bufet. Znowu miło. Zajadam się pysznymi batonami, na szczęście w porę się opamiętałem, czas jechać:) Mimo uzupełnienia energii, czuję już w nogach dystans i jadę słabo, puls też niski. Spory podjazd na początku asfaltem, później w lesie, cały czas goni mnie zawodnik na Scoocie. W pewnym momencie najechałem na kamień, kierownica skręciła i uderzyłem w kolano - boli:( Na końcu podjazdu był już bardzo blisko, jednak na zjazdach mu uciekłem. W końcu jednak mnie dogonił. Jak widać wytrzymałość jeszcze nie ta u mnie :( Jedziemy razem, obu nam zalezy na towarzystwie, rozmawiamy i obaj pracujemy ciężko:) Szczególnie na ostatnich asfaltowych kilometrów. Ostatnie kilkaset metrów jadę kole z planem zaatakowania przy wjeździe na stadion. Niestety jest dość wąsko, a mi brakuje sił, na metę wpadam drugi, zadecydowała długość koła:) Dziękujemy sobie za wspólną jazdę - okazuje się, że gość gonił mnie 20km:)

Na mecie jest już Magda po dystansie FAN, jak zwykle zadowolona z jazdy:) Kilka minut pod mnie przyjeżdża Gregor. Później jeszcze Jarek i Paweł (złapał kapcia). Ze wstępnych informacji wynika, że będę dekorowany. w MTB Cross Marathon łapię się na kategorię M1. No cóż trzeba poczekać:) Czekamy w sumie ponad dwie godziny. Organizatorzy mają problem z pomiarem czasu i weryfikacją wyników. Kolejna wpadka:( Całe szczęście posiłek na mecie jest smaczny i zjadam w sumie trzy porcje. Po godzinie 20 wchodzę na podium - 3 miejsce w kategorii i mój pierwszy pucharek:) Ruszamy do domu po zmroku. Zatrzymujemy się kawałek za Kielcami na kolację. W Warszawie jesteśmy po 23.

Podium Master M1 © ktone

Podsumowując: trasa rewelacja! Bufety bardzo dobre, posiłek na mecie również, oznakowanie trasy dobre, atmosfera super - nie ma tego chamstwa znanego z innych cykli. Wrażenie zepsuły jednak opóźnienia - ja jednak wierzę, że organizatorzy poprawią ten element i następnym razem będzie bez zastrzeżeń. Wynik względny również cieszy - objechałem Gregora, podium. Nie mogę się odnieść do wyniku bezwzględnego - na razie brak oficjalnych wyników. Z jazdy jestem zadowolony połowicznie. Do 40km jechałem super, później zabrakło wytrzymałości, czułem trasę nie tylko w nogach, ale również w rękach i plecach. Na szczęście kryzys szybko przeszedł, ale tempo w drugiej połowie trasy było, mówiąc delikatnie, średnie.

Czas brutto: 4:17:11
Open 35
M1 3 (wygrał Matusiak Łukasz z czasem 3:53:00)


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC

Legia MTB Maraton - Warszawa Wesoła

Niedziela, 10 kwietnia 2011 | dodano: 10.04.2011 | Rower:Giant XTC | temp 8.0˚ dst37.61/37.61km w01:49h avg20.70kmh vmax44.30kmh HR 166/191

Wyjazd do Wesołej nie napawał mnie optymizmem - organizatorzy trzymali język za zębami, informacji było jak na lekarstwo, do końca nie było wiadomo, czy impreza się odbędzie. Kilka dni temu pojawił się opis trasy i dystanse - pętla 12km, na dystansie giga pokonywana czterokrotnie. Mało.
Do Wesołej pojechaliśmy z Magdą pociągiem. Na miejsce startu trafiliśmy bez problemu. Odebranie numerów, rozmowy ze znajomymi - pojawiła się liczna grupa Welodromu. Dylemat, jak się ubrać? Wiatr dość skutecznie chłodzi, ale przebijające się przez ciemne chmury słońce grzeje. Decyduję się na bluzę. Ruszamy z Pawłem na krótką rozgrzewkę i po kilku minutach w lesie zmieniam decyzję - bluza zostaje w plecaku;) Magda zapisała się również na giga, ale dość sceptycznie podchodzi do tego pomysłu po objechaniu pierwszych kilometrów trasy. Na szczęście organizator nie przewiduje zmiany dystansu na trasie - start jest rozdzielony minutą przerwy. 15 minut po 11 stajemy na starcie, buziak na "powodzenia" i czekamy na odliczanie. Obok mnie stoi kilkadziesiąt osób, bez tłoku.
Odliczania nie było, nagle sędzia krzyknął tylko "start" i ruszamy. O dziwo nie jest zabójczo szybko, zaraz po pierwszej prostej jest podjazd, sporo osób zostaje. Dalej Szybki singiel po wydmie, zjazd i podjazd, zjazd i podjazd - mam deja vu po wczorajszym;) Oczywiście od razu wychodzą braki w technice niektórych zawodników - no cóż, trzeba pokonać na pierwszej pętli te podjazdy z buta. Mimo to sporo osób wyprzedzam. Dalej jest szybki odcinek po wąskim singlu, jadę za dwoma zawodnikami w zielonych koszulkach, troszkę za wolno, ale nie ma jak wyprzedzić. Singiel jest momentami bardzo wąski, kręty i daje naprawdę wiele frajdy. Dalej jest zjazd przygotowany przez downhillowców - może nazwa na wyrost, ale była jazda po bandzie, były hopki i chłopaki na sprzęcie grawitacyjnym. Jest zjazd, musi być podjazd;) Dalej jest krótki interwałowy odcinek. Prowadzę sporą grupkę. Zaczyna się druga częśc trasy, czyli szybki, prawie płaski singiel, miejscami jest szerzej. Cały czas prowadzę, nikt nie chce pomóc;) Dojeżdżamy do sztywnego podjazdu i koniec rundy. Patrzę na licznik - niecałe 10km. Ups.. mało! Znowu pojawia się problem bólu pleców:(

Na czele drugiej grupy © ktone

Grupka na podjeździe © ktone

Druga runda przebiega podobnie, prowadzę na zmianę z zawodnikami w zielonych trykotach. Pod koniec drugiej pętli biorę z bufetu banana i niestety na podjeździe brakuje mi oddechu. Ucieka mi kilka osób, ale zielone koszulki zostają blisko. Doganiam. Pod koniec rundy nagle atakuje dwóch zawodników, jeden z Alumex, drugi nie wiem. Siadam na koło i uciekamy reszcie. Mijany kibic krzyczy: 7,8,9. Open? Nieźle! Na początku ostatniej rundy wyprzedza mnie jeden zawodnik, ale różnica prędkości jest tak wielka, że nawet nie próbuję gonić.. Zaczyna padać, momentami mam wrażenie, że pada grad. Kilka minut później atakują też zieloni i uciekają. Za plecami został zawodnik z Dynami na krwistoczerownym Specu. Wstyd się przyznać, ale postanowiłem skupić się na odpieraniu ataków tego gościa, zamiast gonić zielonych, którzy cały czas pozostawali w zasięgu wzroku. Przed finałowym podjazdem mam kilka metrów przewagi, ale podjeżdzam mocno i urywam Dynamo. Szybki singiel po wydmie, przy trasie stoją Renata i Aneta i mocno mnie dopingują. Na ostatnią prosto wpadam jakieś 50 metrów za zielonymi - niestety finisz jest zbyt krótki i dojeżdżam za nimi.
Na mecie jest już Tomek(jechał mega), za chwilę przyjeżdża Paweł. Jemy makaron - bardzo smaczny, a porcja konkretna. Niestety od deszczu robi się ziemno, ale szybko przestaje padać. Idę na metę i od razu wjeżdża Magda. Bardzo zadowolona:) Siadamy większą grupką i czekamy na dekoracje - Aneta 3, Renata 1 na mega, Magda 3 na giga. Bartek przynosi nowiny, że jestem na pudle. Co? Okazało się, że wg regulaminu Legii jestem jeszcze M1 i zająłem 2 miejsce. Wreszcie wiem jak to jest stanąć na podium:) W nagrodę dostałem dyplom;)
Po dekoracji wsiadamy z Magdą na rowery i jedziemy na pociąg. Impreza zorganizowana bardzo dobrze, trasa świetna, wymagająca i niezwykle dynamiczna. Szkoda tylko, że z zapowiadanych marnych 48km na giga, wyszło niespełna 38.. To chyba najkrótsze giga w historii. Mimo to, organizatorzy zasłużyli na słowa uznania.
Wynik oczywiście cieszy, mimo, że wyścig był słabo obsadzony. Wygrał Darek Kołakowski, czyli autor trasy. Jestem zadowolony ze swojej jazdy, szkoda tylko, że na 3/4 dystansu dałem się objechać kilku osobom - była szansa za top10. Zastanawia mnie również średnie tętno - o 10 uderzeń na minutę niższe niż wczoraj.
Czas: 1:49:26
Open: 13/40 - czas zwycięzcy 1:36:10
M1: 2/6 - czas zwycięzcy 1:36:13


Kategoria 000-050, Imprezy / Wyścigi, XTC

AZS MTB Cup - Forty Bema

Sobota, 9 kwietnia 2011 | dodano: 09.04.2011 | Rower:Giant XTC | temp 8.0˚ dst19.78/19.50km w01:14h avg16.04kmh vmax42.20kmh HR 176/194

Od tygodnia pogoda nas nie rozpieszcza, silny wiatr, opady i niska temperatura. Meteorolodzy nie pozostawiali złudzeń również na dzisiaj. Od rana wiał megasilny wiatr, prognozy mówiły o przelotnych opadach...
Umówiłem się z Magdą przy Zachodnim, jednak byłem na miejscu wcześniej i wyjechałem po nią w stronę Banacha. Razem już pojechaliśmy w stronę Fortów Bema. Po drodze dwa razy złapał nas przelotny deszcz, zrobiło się naprawdę zimno i nieprzyjemnie. Na miejscu byliśmy po 12, zaraz po starcie kobiet. Zjazd, który od wczoraj nie dawał mi spokoju, dziewczyny pokonywały bez problemu. Szybka rejestracja w biurze zawodów, odbiór numeru i... schowaliśmy się w samochodzie z Grześkiem i Pawłem L.:) kilka minut później przyjechał Paweł W.
Pora wychodzić, krótki objazd trasy, tym razem zjazd bez problemu. Start przesunięty, dlatego robię długą rozgrzewkę. Kilka minut po 14 ustawiamy się na linii startu.
Start! Czołówka rusza bardzo mocno, ale rozjazd jest krótki i już na pierwszym krótki podjeździe robi się tłok.. Nie rozumiem, po co osoby, które nie potrafią podjechać 3 metrowego podjazdu, pchają się do przodu...Podobnie wygląda cała pierwsze runda. O dziwo Grzesiek jest za mną! Później jest już luźniej, można swobodnie jechać swoje.

Podjazd na "magazyn" © ktone

Na trzeciej rundzie Gregor jednak mnie wyprzedza, ale cały czas trzymam go w zasięgu wzroku. Tuż po przekroczeniu mety po raz trzeci mija mnie czołówka - myślałem, że zaliczę dubla wcześniej;) Przy trasie stoi Przemas, Magda, Krzysiek i Paweł i bardzo nas dopingują - miło! Czwarta i piąta runda to lekki kryzys, odzyskałem siły dopiero po zjedzeniu banana od Magdy. Po sześciu rundach dostaję drugiego dubla od zawodnika grupy Mróz. Grzesiek mi odjechał na 40 sekund, według tego, co powiedział mi Paweł. Trasa jest bardzo interwałowa, praktycznie nie ma prostych odcinków, na których można odpocząć. Większość podjazdów jest z gatunku tych, które lepiej atakować na stojąco ze środka niż młynkować, zjazdy są szybkie, ale od razu trzeba hamować i nawracać. Na ostatniej rundzie zbliżam się do Grześka, dostaję dubla od Pawła L. Grzesiek jest coraz bliżej, przez chwilę mam nawet nadzieję, że będzie okazja do ataku na ostatnim podjeździe. Niestety między nami znalazł się maruder z końca stawki - Grzesiek pojechał swoje, a ja musiałem poczekać. Szkoda, na metę wpadam kilka sekund za Gregorem.
Nie znam dokładnego wyniku, ale podwójny dubel to znacznie lepiej niż się spodziewałem. Trasa świetna, bardzo dynamiczna. Rywalizacja kapitalna. Doping - mistrzostwo świata! Organizacyjnie również bez zastrzeżeń: na mecie pyszne jedzenie bez ograniczeń. Organizatorzy wielkich cykli powinni się uczyć! Jestem zadowolony ze swojej jazdy, chociaż nie ukrywam, że ten start to porządna lekcja pokory - dublujący zawodnicy mijali mnie w takim tempie, że aż mi było głupio;) Fajnie, że pogoda dopisała w trakcie samego wyścigu i nie padało.
Poczekaliśmy z Magdą do końca dekoracji, losowanie nagród (niestety nie udało się nic wygrać) i szybka jazda z wiatrem do pociągu.
Zawody XC, nawet namiastka prawdziwego XC na Fortach Bema, to zupełnie inny wysiłek niż maraton. Godzina jazdy na 100% daje w kość. 92% czasu jechałem powyżej progu LT. Nie ukrywam, że nie mogę się już doczekać górskich maratonów - ten krótki techniczny zjazd daje więcej frajdy niż cała zeszłotygodniowa Mzovia - ja chcę więcej:)


Kategoria 000-050, Imprezy / Wyścigi, W towarzystwie, XTC

Mazovia MTB - Otwock

Niedziela, 3 kwietnia 2011 | dodano: 04.04.2011 | Rower:Giant XTC | temp 20.0˚ dst71.58/68.00km w03:17h avg21.80kmh vmax47.50kmh HR 168/198

Mazovia w Otwocku otwiera sezon 2011. Rok temu to właśnie w Otwocku pierwszy raz jechałem giga – w tym roku nie ma mowy o krótszym dystansie. Nie mam dużych oczekiwać co do wyniku, ale ciekawi mnie ile dał zimowy trening. Do Otwocka jedziemy pociągiem, jest spora grupa z Welodromu, spotykam też Pawła Lenarta. Start opłacony, więc nie musimy stać w kolejce do biura zawodów. Jedziemy z Magdą na krótką rozgrzewkę i sprawdzić pierwsze kilometry. Po 10 pojawia się informacja o przesunięciu startu na 11:20.. Do biura zawodów wciąż jest wielka kolejka. W sektorach tłumy, ale II należy do niebieskich koszulek:)

Niebiesko w sektorze © ktone

Start… ruszam dopiero jakieś 20 sekund później, taki jest tłum. Jak zwykle bardzo szybko, ale jadę przyzwoicie jak na siebie. To moja słaba strona i pamiętam, jak wyglądały pierwszy kilometry w zeszłym roku, kiedy dogonił mnie chyba 5 sektor;) Mam plan, żeby trzymać się Pawła, ale po wjechaniu do lasu został gdzieś z tyłu, a przed sobą widzę Kazika – szybko ruszył, staram się go trzymać. Jedziemy razem 10 – może kilkanaście km. Pierwsze kilometry są szerokie, szybkie i płaskie, a mimo to nie brakuje zatorów – wystarczy odrobina piachu czy błota, ach te harty.. Gdzieś za torfami mijam i witam się z Ewą. Mijam Grześka, stoi przy trasie, wycofał się, wielka szkoda. Niestety pojawia się ból pleców, ale daję radę jechać dobrym tempem Po kilkunastu km od startu dochodzi mnie Paweł i jedziemy razem, zmieniając się na prowadzeniu. W pewnym momencie żartuję, że jedziemy w parze, tak jak planowaliśmy na Challenge;)
Wilki mnie gonią ;) © ktone

Na jednym ze zjazdów drogę przebiegają mi dwie sarny – mało brakowało, a podzieliłbym los gościa, który rok temu w Nidzicy zderzył się z łosiem;) Kilka, może 10km przed rozjazdem wyprzedzamy Jarka Sawickiego – dziwne, bo Jarek jest mocny, ale dziś źle się czuje, jakieś zatrucie. Na rozjeździe dopingują mnie Andrzej i Paweł, kilka sekund za mną jest Gustaw.
Rozjazd na giga © ktone

Druga pętla to pogoń za zawodnikiem z Velmaru. Miałem mały kryzys, ale na szczęście żel pomógł i Velmarowiec daleko nie uciekł. Udało się go dogonić, krótka rozmowa – z przodu jest jeszcze jeden Velmarowiec – ok. będę gonił : ) Faktycznie kilka minut później widziałem plecy zawodnika w charakterystycznej koszulce. Wyprzedziłem też kilka zawodników na zasadzie jadę w grupce 5 osób, przed nami piaskownica, jadę środkiem, reszta hamuje i zastanawia się co zrobić, podobnie na podjazdach.. Niestety dopadł mnie mój zeszłoroczny problem – skórcze przy kolanie. Musiałem zwolnić. Kilka łyków powerade i próba „rozjechania” – pomogło! W między czasie Paweł został gdzieś z tyłu, a do mnie dojechał zawodnik z Radomia. Jakieś 10km przed metą. Który sektor – II, a ty? – też. I cisza.. Jadę na kole, dopiero po błędzie zawodnika urywam kilka metrów i uciekam, nie szarpię jednak, bo wiem, że do mety daleko, a plecy nie dają mi spokoju.Całą drugą pętlę jadę na sporo niższym tętnie niż pierwszą, czuję, że nogi mogą więcej, ale ból w plecach jest za silny.
Gdzieś na drugiej pętli © ktone


Na 3 km przed metą podkręcam tempo, mijamy Velmarowca, dublujemy megowców i przy wyprzedzaniu jednego z nich zyskuję przewagę kilku sekund. Na stadion wpadam pierwszy, ale zawodnik z Radomia wcześnie zaczyna finisz i szybko mnie dogania, jadę wewnętrzną stronę i dopiero po wyjściu na ostatnią prostą atakuję i wygrywam finish. (w wynikach jestem za zawodnikiem z Radomia, decyduje alfabet..)
Na mecie wszyscy zdziwieni, że już jestem. No fakt, krótkie to giga, na liczniku niespełna 72km. Zbieram gratulację za objechanie Pawła, również od Damiana, który przyjechał na szosówce pokibicować. Wynik względem Gustawa cieszy, jest też zadowolony ze swojej jazdy. Jednak nie udało się utrzymać II sektora – rating 82,3%. Wygrał oczywiście Radek Rękawek:) Paweł przyjechał 8 minut po mnie, rewanż w Daleszycach. W Welodromie bardzo dobrze, jak zwykle, pojechały dziewczyny. Trzy z nich na podium – Weronika na hobby, Ania na fit i Renata na mega, Magda 5 w kategorii na mega, Aga 4 na giga! Pierwsza pętla na tętnie na poziomie 172-175, druga przez ból pleców tylko 163-168. Pierwszy raz jechałem maraton z pulsometrem i zdziwiło mnie jak wysoko mogę jechać, na treningach ciężko mi wejść powyżej 160;) Trasa znacznie ciekawsza niż rok temu. Szybka, ale było sporo podjazdów i singli.
Powrót pociągiem jeszcze większą ekipą:)

PS: Na starcie pojawił się Marek Galiński, pojechał bez numery. Mimo to na forum Mazovii jak zwykle marudzenie.


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC

XXII Triathlon Zimowy

Sobota, 29 stycznia 2011 | dodano: 30.01.2011 | Rower:Giant XTC | temp -5.0˚ dst12.23/12.00km w00:33h avg22.24kmh vmax36.10kmh HR /

Dałem się namówić na start w triathlonie w klasyfikacji drużynowej, czyli w trzy-osobowej sztafecie. Przypadła mi rola kolarza. W szeregach Welodromu było sporo osób chętnych do rywalizacji, po wielu zwrotach akcji, roszadach i niespodziewanych problemach, ukształtował się skład trzech drużyn: kobieca w składzie Aneta, Magda, Renata oraz dwie męskie Fibro, Skała, Suprol oraz Przemas, Stasiek i ja. Organizatorzy przygotowali dla nas następujące dystanse: bieg 2,1km, łyżwy 6 kółek po 400m oraz rower 6 pętli czyli 12,6km.
Jako pierwsi na trasę ruszyli biegacze, mój team reprezentował Przemas, który przebiegł bardzo szybko i przekazał przysłowiową pałeczkę naszemu łyżwiarzowi - Staśkowi. Stasiek reprezentował Welodrom po raz pierwszy, pojechał bardzo dobrze, zszedł z toru chyba jako ósmy. Po odklepaniu zmiany szybko biegnę po rower, wskakuję na siodełko i gonie zawodnika przede mną.
Zaczyna się ponad pół godziny jazdy na maksa - przynajmniej teoretycznie. Pierwsza pętla przejechana dość asekuracyjnie, mimo, że przed startem zrobiliśmy objazd z Bartkiem. Trasa jest płaska, w całości twarda, śliska, wąska, jest sporo dziur oraz kolein. Jestem nierozgrzany, wręcz zmarznięty. Pierwsze głębokie wdechy to ból płuc. Druga i trzecia - jest lepiej, wybieram już optymalny tor jazdy i staram się jechać najmocniej jak mogę. Niestety napęd przeskakuje, muszę jechać na najmniejszej koronce, na twardo, czego bardzo nie lubię, bolą mnie plecy. Na czwartej rundzie wyprzedza mnie jeden z zawodników, tzn rozpycha się, po czym zajeżdża mi drogę, traci równowagę i zatrzymuje się. Moment i parują mi okulary - po czym błyskawicznie zamarzają - muszę je zdjąć. Mimo to jedzie mi się już znacznie lepiej. W okolicach mety sporo osób mnie dopinguje, co dodaje skrzydeł. Odcinek asfaltowy jadę bardzo mocno na każdej rundzie. Tak naprawdę nie wiem z kim się ścigam, czy osoba, którą mijam, to dublowany zawodnik z końca stawki? Jadę swoje i staram się nikomu nie przeszkadzać. Mimo to na ostatniej rundzie czuję na plecach oddech młodego zawodnika, na szczęście udaje się odeprzeć ataki. Na metę wpadam jako 9 zawodnik.

Ostry zakręt © ktone

Jazda na zakwasie © ktone

Miejsce 9/17 to niezły wynik, biorąc pod uwagę, z kim przyszło nam rywalizować. Poza tym wszyscy od początku traktowaliśmy tą imprezę jako dobrą zabawę. Warto dodać, że wszyscy trzej mieliśmy zbliżony poziom w stosunku do konkurentów. Mój czas to 33:21, czas najlepszego zawodnika czyli Damiana Walczaka to 27:14. Zespół Fibro, Skała, Suprol ukończyli rywalizację na 11 pozycji. Nasze dziewczyny zajęły ostatnie miejsce, ale trzeba dodać, że był to jedyny kobiecy zespół.
Po zjedzeniu makaronu, kilku porcji ciasta, ruszyliśmy na trasę dopingować znajomych startujących w rywalizacji indywidualnej. Welodrom reprezentowała tylko jedna osoba - 13letnie Weronika. Niestety triatlonu nie ukończyła, zabrakło 2km rowerem - SZACUNEK!
Bardzo fajna impreza, dobrze zorganizowana. Pogoda, mimo nieprzyjemnego mrozu, dopisała, podobnie frekwencja. Przy okazji była okazja do spotkania z licznym gronem znajomych.


Kategoria 000-050, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC