Imprezy / Wyścigi
Dystans całkowity: | 6493.48 km (w terenie 5327.10 km; 82.04%) |
Czas w ruchu: | 391:45 |
Średnia prędkość: | 16.38 km/h |
Maksymalna prędkość: | 73.90 km/h |
Suma podjazdów: | 51774 m |
Maks. tętno maksymalne: | 205 (103 %) |
Maks. tętno średnie: | 181 (90 %) |
Suma kalorii: | 119128 kcal |
Liczba aktywności: | 104 |
Średnio na aktywność: | 63.66 km i 3h 50m |
Więcej statystyk |
Mazovia MTB Epilog - Łomianki
Niedziela, 3 października 2010 | dodano: 03.10.2010 | Rower:Giant XTC | temp 15.0˚
dst56.70/50.00km
w02:08h avg26.58kmh
vmax46.50kmh HR /
Wokół maratonu Mazovii w KPN było sporo zamieszania, w końcu zdecydowano się na zorganizowanie w Łomiankach epilogu. Już przed startem wiadomo było jak będzie wyglądać trasa - moim zdaniem najgorszy wariant w tej części puszczy - dużo szutrówek, asfaltu, zdecydowanie za łatwo, za szybko. Do tego brak giga. No ale od rana świeciło słoneczko, pogoda jak na zamówienie, miałem uśmiech na twarzy na myśl o jeździe dziś:) Do Łomianek przyjeżdżam z bratem, jest duża ekipa Welodromowców. Przed startem stoję bardzo długo w kolejce do biura, żeby odebrać żele - zostaje bardzo mało czasu na dojazd na start, o rozgrzewce nie ma mowy. W sektorze staję obok Damiana (start sektorowy łączony 1+2+3 razem), chwilę rozmawiamy, okazuje się, że start przesunięty na 11.10.
Start po asfalcie, jest bardzo szybko, ale nie odpuszczam, Damian jedzie chwilę obok mnie, ale szybko ucieka:) Mija mnie też Czarek. W zasięgu wzroku mam Artura i Włodka. Wjazd do lasu, pierwsze km szerokim rowerowym - jedzie mi się całkiem dobrze jak na początek, jak nie ja. Wjazd na czarny, cały czas jadę za Arturem. Przecinamy asfalt z Palmir - grupka zawodników dojeżdża asfaltem - nie wiem o co chodzi, ale jest niesmak - okazuje się później, że pomylili trasę. Dojeżdżamy na jedynego błotnego odcinka na trasie, jest zator, dojeżdżam do jednego zawodnika, zrównuję się z nimi zatrzymuję - zaczyna się najazd, co ja robię, żebym nie przesadzał - emocje wzięły górę u faceta, ale po chwili opanował się, podaliśmy sobie rękę i było już ok. Bardzo szybko go wyprzedziłem:D Dojazd do cmentarza i kierujemy się w stronę Ćwikowej - podjeżdżam bardzo dobrze, ze środka, wyprzedzam kilka osób - grupka ludzi mi kibicuje:) Tak się wyprzedza!
© ktone
Dalej na czerwony w stronę Roztoki. Prowadzę nieliczną grupkę, czasami ktoś daje zmiany, ale na każdym piachu, hopce, korzeniach odjeżdżam im. Jest szybko, jestem zaskoczony jak szybko:)Na singlu
© ktone
W Roztoce nawrotka i jedziemy zielonym. Niestety odcina mi prąd, grupka mi odjeżdża, chwilę trwa zanim wrócę do sił, ale przed Ławską jadę znów szybko. Dojazd do Zaborowa nudny i niestety samotnie. Później szybkie szutry i asfalt pod wiatr! Próbuję gonić zawodnika przede mną, ale to nie jest moja mocna strona (30kmh pod wiatr). Szybko dochodzi mnie zawodnik, któremu siadam na koło i sprawnie dojeżdżamy do żółtego rowerowego w stronę Truskawia. Ten odcinek to porażka, masa dziur, przecinamy Truskaw i powtórka - pełno dziur. Słabsze chwile na dziurawej drodze
© ktone
Wyprzedza mnie sporo osób, w tym Włodek - od razu mocniej naciskam na pedały i jadę mu na kole. Wjazd na singla w stronę Sierakowa, mała piaskownica i znowu jestem na czele grupki :D Singlem prowadzę aż do asfaltu, górka na której stoi ekipa fotografów z blatu - w tym miejscu gubię większą część grupki. Dojazd do asfaltu i najzwyczajniej czekam na towarzystwo. Łapię koło pierwszego i bardzo szybko jedziemy, łapiąc po drodze kolejnych "samotników". MTB kojarzy mi się jednak z czymś innym niż jazda na kole po asfalcie pod wiatr.. W Sierakowie wjazd na singla, prowadzący łapie patyk w kasetę i znowu jestem na prowadzeniu. Przed wyjazdem z lasu dochodzę kogoś z Velmaru - facet jedzie singlem i nagle ostro hamuje tylko po to, żeby zjechać na drogę obok - było blisko, ale udało się ominąć "krzakami". Wyjazd na asfalt, odwracam się - jakieś 30metrów przewagi. Przede mną jeszcze ponad kilometr asfaltu, wiem, że objadę mnie wszyscy z grupki goniącej. O dziwo jedzie mi się świetnie, utrzymuję dystans, ostatnie 100 metrów na stojąco. Na mecie jest już Grzesiek, Damian, Czarek. Chwilę po mnie przyjeżdża Włodek - gratulujemy sobie wzajemnie:) Szybki dojazd do biura.
Po zjedzeniu rosołu, ciastek, umyciu się, dostaję informację, że Magda jest 3 w Open. Chwilę później przyjeżdża i jest niesamowicie zadowolona, ja również. Zostajemy na dekoracji, najpierw puchar odbiera Ania za 3 miejsce w FK2, później Magda i Jarek (2 w M4). Szybko zbieram się i wyjeżdżam z Łomianek. Po drodze do domu odbieram zamówionego Tacx'a - żeby się w zimie nie nudzić.
Trasa nie dla mnie, nie podobała mi się. Co innego wynik. Niby to tylko epilog, ale wynik cieszy:) To był dla mnie ostatni maraton w tym sezonie i nie ukrywam, że na mecie odetchnąłem z ulgą. W przyszłym roku startuję na Mazovii z drugiego sektora :)
Czas: 2:08:53 (czas zwycięzcy 1:53:47)
M2: 11/49 Open: 47/233
Rating 88,3/88,3
Kategoria XTC, W towarzystwie, Teren, KPN, Imprezy / Wyścigi, 050-100
Mazovia MTB - Nowy Dwór Mazowiecki
Niedziela, 26 września 2010 | dodano: 27.09.2010 | Rower:Giant XTC | temp ˚
dst67.63/60.00km
w02:51h avg23.73kmh
vmax42.60kmh HR /
Po problemach organizacyjnych finał Mazovii odbył się w Nowym Dworze. Trasa poza dojazdem do lasu, była identyczna, jak w zeszłorocznym finale w Jabłonnej. Debiutowałem w tym maratonie i pamiętam, że nie był to dla mnie łatwy maraton. Do Nowego Dworu przyjeżdżam z bratem przed 10. Składanie roweru, przebieranie się, regulacja hamulców w rowerze Magdy. Spotykam Damiana i Czarka oraz ekipę Welodromu. Krótka rozgrzewka i ustawiamy się w sektorze. Większość znajomych wybiera się na giga - dzisiaj wyjątkowo krótkie. Jeszcze dzień przed startem również Magda decyduje się na giga!
Start po osiedlu, bardzo szybki i niebezpieczny - jeden gość na zakręcie wywraca się i tylko cud sprawia, że nikt po nim nie przejeżdża. Pierwsze kilometry wzdłuż i po wale - jak zwykle tracę dystans, kolejni zawodnicy mnie wyprzedzają. Przecinamy trasę i wjazd do lasu. Po chwili wpadamy na łąkę na skaju lasu - jest sporo dziur, błoto i oczywiście ludzie jadą tak, że co chwile się przewracają:D Po chwili wjeżdżamy w las, kawałek asfaltem i już jesteśmy w lasach Chotomowskich. Trasa jest szybka, w większości po ubitych singlach. Niebo coraz bardziej zachmurzone, zaczyna nawet kropić. Tuż za pierwszym bufetem mijam Hankę Wróblewską - pytam czy wszystko ok - odpowiada, że tak. Ciągle nadrabiam straty z pierwszych kilometrów. Mam dobre tempo. W pewnym momencie mijam Damian, który siedzi przy trasie - pomóc? Machnął tylko ręką - później okaże się, że miał jakieś problemy i zjechał na mega. W międzyczasie niebo się rozjaśnia, słoneczko zaczyna grzać i jest pięknie:) Do rozjazdu dojeżdżam z grupką w mocnym tempie - to już teraz? Szybko jakoś! Bez wahania odbijam na giga i oczywiście jadę sam:( Po chwili słyszę jednak "na giga tu?", odwracam się i widzę gościa 229. Dalej jedziemy razem całą pętle. Po drodze dochodzimy Adriana z Alumex, ale długo się z nami nie utrzymuje. Wyprzedzamy jeszcze kilku zawodników, większość to maruderzy z mega. 229 wyraźnie jest szybszy na prostych, udaje mi się nieco nadrabiać na minipodjazdach i piaskowanicach. Po wyjeździe z lasu ucieka mi jednak bardzo szybko, nie jestem w stanie nawet złapać się na koło. Na wale utrzymuję dystans, ale mam przed sobą megowca, którego ciężko mi wyprzedzić, akurat były jakieś barierki na wale. Wjazd na metę samotnie, gratulacje wzajemne z 229.
Magda jest na mecie - czyli pojechała mega. Okazuje się jednak, że skręciła na giga, ale niedługo później urwała hak i wycofała się. Wielka szkoda, ale jestem z niej dumny za decyzję! Paweł W mial wypadek (na szczęście kości całe), Grzesiek przyjechał dziś 12 minut za Radkiem Rękawkiem - świetny wynik. Za mną przyjechali na metę Włodek, Krzysiek i Paweł C.
Przebieram się, myję i czekamy na dekoracje. Oczywiście z obietnic o nagrodach niewiele miało pokrycie z rzeczywistością, ale Magda zadowolona z ramy i przerzutki XTR za pierwsze miejsce w FK2. Krzysiek zgarnął koła XTR i kilka innych nagród, a najwięcej pucharów dostała Aneta - 3. Podsumowując: bardzo fajny maraton w miłym towarzystwie:) Szkoda tylko, że Magda nie wzięła zapasowego haka, który miała w samochodzie;)
Mimo wygranej R. Rękawka bardzo dobry wynik ratingowy. Krótki dystans zachęcił większą niż zwykle liczbę osób do zmierzenia się z dystansem giga.
Czas: 2:51:25
M2: 18/27 Open: 54/102
Rating 84,7/84,7 - czyli wynik na drugi sektor, do którego brakuje mi 5 punktów, może na epilogu uda się wywalczyć:)Końcówka po wale
© ktoneZdjęcie drużynowe
© ktone
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC
Mazovia MTB - Kraków
Niedziela, 12 września 2010 | dodano: 13.09.2010 | Rower:Giant XTC | temp 15.0˚
dst67.84/56.00km
w03:35h avg18.93kmh
vmax50.10kmh HR /
Wyjazd z Rabki po 8, w niewiele ponad godzinę dojechaliśmy do Krakowa. Damian i Arek szykowali się na giga, ja zmiękłem i zdecydowanie nastawiałem się na mega. Brakowało woli ścigania się, brudzenia.. Rozgrzewka ze Stivem, spotykamy też Pawła i Krzyśka. Magda przed startem strasznie się bała i marudziła (jakaś wrodzona ostrożność;p), ale chyba udało mi się ją zmotywować:)
Start na Błoniach, pierwszy kilometr po "polu", jest miękko i mokro, jak zwykle zostaję w tyłach, dopinguję Arka i próbuję trzymać koło - nie ma szans:D Wyjazd na asfalty i jadę sam, nieliczni zawodnicy jeszcze mnie mijają i staram się ich trzymać. Po kilku km podjazd i dojazd do lasku. Sporo błota, ale da się jechać, niestety korki na całą szerokość skutecznie to uniemożliwiają:( Zjazd szybki, wyprzedzam - po błotnistych zjazdach w Rabce nabrałem pewności przy jeździe w dół:) Dalej znowu asfalt, trochę błota, kałuż, rozjazd fit/mega (zastanawiam się, czy Magda nie odpuści) - przejazd nad trasą i znowu asfalt. Niewiele dalej najgorszy fragment trasy - podmokła łąka, śmierdzące czarne błoto, ale udaje się całość przejechać dość sprawnie. Dojazd do bufetu bez rewelacji, czuję się zmęczony, zupełnie brak sił. Za bufetem na jednym z podjazdów stoi Paweł - bez wahania zatrzymuję się. Okazało się, że Pawłowi zaciągał łańcuch - hehe nic szczególnego. Chwilę później ruszył i jechaliśmy razem. Później powiedział, że widzi, że wszyscy tak mają. Jedziemy jeszcze pare kilometrów. Po drodze zatrzymuję się, bo dziewczyna z BSA (Magda Karwat) ma problem z przerzutką, a zawodnicy z jej teamu przejeżdżają obok - dziwne. Nie pomogłem, ale doradziłem co ma robić, bo miała klucze - mam nadzieję, że dobrze doradziłem. Paweł w zasięgu wzroku, szybko go dogoniłem. Podjazd po polnej drodze, sporo błota, jest ślisko. Jak jest podjazd to musi być zjazd:) Bardzo ślisko, sporo ludzi zalicza ześlizg w koleiny. Ucieka mi przednie koło, ale udaje się opanować. Kawałek dalej stoi gość, z którym spory kawałek jechałem i gadaliśmy - planował jechać giga. Pytam co się dzieje - zerwał spinke:D Od razu ratuję go swoją (pożyczoną od Damiana). Jadę dalej z Pawłem, który mnie w międzyczasie dogonił. Motywuję Pawła, żeby nie odpuścił i pojechał giga. Dalej trasa jest urozmaicona, sporo jednak szybkich fragmentów po szutrówkach i asfaltach. Nie brakuje podjazdów. Jedzie mi się świetnie, zupełnie zapomniałem o wczorajszym maratonie, nogi chcą pracować:) W pamięci utkwił mi fragment po lesie przy trasie z kilkoma błotnistymi zjazdami i fragmentami do podejścia. Jeden zjazd był bardzo fajny, kamienisty i szybki. Na innym było za ślisko i zaliczyłem "szlif" po błocie. Śmiałem się na cały głos:) Dalej drugi bufet i kierujemy się w stronę Krakowa. Ponownie przejazd przez śmierdzące błoto, kilka kałuż, asfalt, wiadukt i jesteśmy na pętli fit. Jak się okazało, fitowcy nie mieli lekko. Trasa w lasku była wymagająca, bardzo śliska. Mimo to jechało mi się coraz lepiej, wszyscy w zasięgu wzroku prowadzą, ja staram się przepychać kolejne metry błota, na zjazdach uciekam sporej grupce. Zaczynam żałować, że nie pojechałem giga.. Asfalty i wjazd na wał, widzę za sobą zawodnika - cisnę ile mogę i nie oglądam się do samej mety. Ostatnie kilometry po Błoniach, widzę daleko przed sobą zawodnika i postanawiam za wszelką cenę go dogonić. Blat i jazda na stojąco przez kilka minut:D Wyprzedzam tuż przed metą, ale nie ma satysfakcji - M5;)
Później posiłek, mycie roweru, czekam na Magdą. Bałem się, że pojedzie fit, ale była dzielna. Jest zadowolona:) Chwilę później na metę wpada Damian. Trasa wymagająca, sporo błota, napęd zaciągał w najmniej odpowiednich momentach;) Przez chwilę żałowałem, że nie pojechałem giga, ale pewnie na drugiej pętli bym umierał. Wynik ciężko mi ocenić, ale jestem zadowolony ze swojej jazdy, szczególnie z drugiej części maratonu, kiedy jechało mi się zdecydowanie lepiej. Paweł ostatecznie pojechał drugą pętlę:) Wyjazd z Krakowa późno, w domu byliśmy około 23.
Czas 3:37:58 Czas zwycięzcy 2:37:57 - wygrał Bartek Wawak z JBG2
Open: 86/252 M2: 25/62
Rating 72.5/76.5
Dystans giga wygrał Marek Galiński z gigantyczną przewagą. Oczywiście na mecie ludzie marudzili, że nie powinien być klasyfikowany, bo ratingi obniża itd. Dziwne, bo mówili to ludzie, którzy jechali mega.Meta na Błoniach
© ktone
Kategoria XTC, Teren, Imprezy / Wyścigi, 050-100, W towarzystwie
MTB Marathon - Rabka Zdrój
Sobota, 11 września 2010 | dodano: 13.09.2010 | Rower:Giant XTC | temp 15.0˚
dst42.00/36.00km
w04:18h avg9.77kmh
vmax0.00kmh HR /
Zapowiadał się prawdziwie maratonowy weekend. Na początek Rabka Zdrój:) Wyjechaliśmy w piątek po 14 z Magdą, Damianem i Arkiem. Na miejscu byliśmy wieczorem, padało. Prognozy nie pozostawiały złudzeń - będzie zimno, mokro i nieprzyjemnie. Ciężko było się wybrać na start, na szczęście rano nie padało. Damian i Arek pojechali giga o 10. Start mega zaplanowano na 11, Magda pojechała ze mną kibicować. Do startu mieliśmy z górki, więc od razu mnie wychłodziło:) Spotykam Roberta z Welodromu i Tomka, którego poznałem w Głuszycy. Ustawiam się w sektorze i czekam na start.
Start o 11, asfaltami pod górę, staram się wyprzedzać, wiem, że słabsi zawodnicy będą blokować trasę przy pierwszych kałużach. Patrzę na licznik - nie działa:D Wjeżdżamy w teren, pełno kałuż, masa błota, twarz momentalnie brudna, chowam okulary - na nic się nie zdadzą. Pierwszy podjazd po Maciejową nie jest trudny, momentami muszę jednak podprowadzać, bo jest sporo ludzi. Przejeżdżamy obok wyciągu - śpimy na dole, u stóp stoku. Przy Schronisku odbijamy na zielony szlak i zjeżdżamy do małej wsi, zjazd jest szybki, ale trzeba uważać, bo jest bardzo ślisko. Ponownie wjazd w teren, mocny podjazd na polankę, mijamy górala, który twierdzi, że to najcięższy fragment do Turbacza, dalej już będzie lekko - ach ten góralski humor:D Wjeżdżamy na niebieski szlak, jest dużo błota, kamieni, kałuże sięgają momentami kolan - doświadczyłem tego. Mijam jadący naprzeciwka traktor:D Łańcuch zaciąga coraz częściej, ciężko jechać. Dojeżdżamy do schroniska Stare Wierchy i jedziemy dalej czerwonym na Turbacz - gwódź programu. Robi się coraz chłodniej, jadę w chmurach, widoczność momentami spada do kilkunastu metrów - niesamowity klimat:) Do Turbacza sporo podprowadzam, błoto, śliskie kamienie i spore nachylenie szlaku robi swoje. Gdzieś przed schroniskiem, nawet nie wiem, na którym kilometrze (niedziałający licznik) czuję, że nie mam łańcucha - został kilka metrów wcześniej w kałuży. Udaje się go znaleźć, ale brakuje jednej części spinki. Pech chciał, że nie mam zapasowje, noszę w portfelu... Pytam przejeżdżających zawodników, nikt nie ma /nie chce pomóc. Mija mnie jakieś 30-40 osób, jestem załamany, chcę zrezygnować, ale przypominam sobie, że i tak jakoś muszę wrócić. Wstaję i znowu pytam o spinkę. Zawodnik z numerem 4300 zatrzymuje się i wyciąg pudełeczko ze spinką. Zanim jednak udeje mi się ją wyciągnąć (trzęsą mi się ręcę z zimna), zanim udaje mi się ją spiąć (masa błota na łańcuchu) - mijają kolejne minuty. Nie wiem ile straciłem, na około minimum 20minut. Ruszam dalej, jadę ostrożniej. Dojeżdżam do bufetu na Turbaczu, a właściwie pod Turbaczam - szczyt był kilkadziesiąt metrów wyżej. Za bufetem zaczyna się szybki zjazd, na którym strasznie marznę, mokre ubrnie robi swoje. Dale już tylko wyprzedzam, jedzie mi się świetnie, przy rozjeździe mega/giga odbijam w prawo i zaczyna się świetny zjazd po kamieniach i błocie. Momentami jest naprawdę trudny (wykrzyniki), wszyscy w zasięgu wzroku sprowadzają, mi udaje się wszystko zjechać - opony świetnie trzymają, hamulec daje radę. Zjeżdżam do Obidowej, bufet (ostatni) i kawałek asfaltu. Wjeżdżam na szlak - fajne miejsce, bo jedziemy kilkadziesiąt metrów strumykiem, woda po kostki:) Dalej jest sporo podprowadzania - za ślisko na jazdę, a może brak już siły? Dojeżdżam do schroniska Stare Wierchy (ponownie) i dalej czerwonym do Rabki, po drodze jadę praktycznie z kilkoma osobami, zamieniamy się pozycjami, za Maciejową zostawiłem wszystkich i do mety zmierzam sam. Podjazd pod Stare Wierchy
© ktone
Na mecie jestem zadowolony z jazdy, największą frajdę sprawiły mi zjazdy, na których czuję już znacznie pewniej niż w Głuszycy. Nie zaliczyłem żadnej gleby - może jechałem zbyt zachowawczo?;) Mimo to jestem strasznie zły na sporą stratę przez zerwaną spinkę - gdybym miał zapasową, straciłbym najwyżej kilka minut - no cóż, zbieram cenne doświadczenie. Strata ogromna, wynik beznadziejny, ale wrażenia niesamowite. Szkoda tylko, że przez chmury nie mogliśmy podziwiać widoków:) Damian i Arek byli na mecie oczywiście przede mną, obaj z przygodami. Świetny maraton, ciężkie warunki i niełatwa trasa sprawiły, że satysfakcja jest jeszcze większa:)
Czas: 4:18:32 - czas zwycięzcy 2:25:26
Open:190/304 M2:71/89
Kategoria XTC, Teren, Imprezy / Wyścigi, 000-050, W towarzystwie
Mazovia MTB - Pułtusk
Niedziela, 5 września 2010 | dodano: 06.09.2010 | Rower:Giant XTC | temp 16.0˚
dst94.14/88.00km
w04:05h avg23.05kmh
vmax44.70kmh HR /
Ostatni maraton jechałem prawie miesiąc temu w Supraślu, od tego czasu nie jeździłem dużo, a to przez pogodę, a to przez kontuzję. Miałem ogromną ochotę wystartować, pojechać giga, zmęczyć się, upaprać w błocie itd :D Padło na Pułtusk, choć tego dnia rozgrywane były również ciekawie zapowiadające się zawody w Płocku. Do Płocka pojechała spora ekipa z Welodromu. Na dojazd umówiliśmy się z Damianem (wielkie dzięki!). Magda ma już niezagrożone zwycięstwo FK2, więc plan na resztę sezonu to mega. W Pułtusku byliśmy przed 10, ale jeszcze przed dotarciem na miejsce zorientowałem się, że nie wziąłem numeru startowego. Składanie rowerów, przebieranie i do biura po duplikat - niestety gapiostwo kosztuje. Spotykam Anię Osman, Pawła, Tomka Loko, Andrzeja, Kazika, Stiva i Harrego - na mecie okaże się, że są jeszcze Krzysiek Skała i Jarek W. Jest też Jasiu. Kupuję rękawki - pogoda jest ładna, słońce mocno grzeje, ale wiatr jest chłodny i wolę się zabezpieczyć. Przejeżdżam obok fontanny na rynku i zaliczam jedyną tego dnia glebę - mokre płyty granitowe są naprawdę śliskie;) Podjeżdżam do majstrów z prośbą o skasowanie luzów w tylnej piaście - po chwili grzebania wyrok: to nie luz na konusach, tylko kulki poszły się j... świetnie! Wybieramy się z Magdą na krótką rozgrzewkę - irytuje mnie słaba praca tylnej przerzutki, chyba zabrudzone pancerze. Irytują mnie również stuki w okolic główki ramy, no nic to wszystko musi poczekać. Wjeżdżamy w sektory, staję obok Pawła i Kazika.
Start tradycyjnie szybki, po płytach i dalej asfalty, zostaję w tyle, wszyscy mnie wyprzedzają - chyba najgorszy początek w tym roku. Nie przejmuję się jednak - przede mną 90km i na pewno zdążę się jeszcze zmęczyć;) Kiepski początek jednak się przedłuża i czuję, że pierwsze 10km jechałem fatalnie, później było już znacznie lepiej:) Przed pierwszym bufetem doganiam Hanię Wróblewską, rozmawiamy chwilę, dojeżdżamy do bufetu i widzę Kazika. Zadnim jednak go dogoniłem, zdążyłem przejechać kilkanaście km i zostawić za sobą Hanię - jest dobrze:) Jedziemy z Kazikiem, dołączamy się do grupki z Bogną Kordowicz i jedziemy większą grupą. Kilka km przed rozjazdem Kazik mi ucieka, Bogna również - nie staram się gonić, bo przede mną jeszcze jedna pętla. Na rozjeździe jestem sam - nic nowego :/ Przed wielką kałużą - jedyne miejsce na trasie z błotem - dogania mnie jeden gość. Paleta po której przechodziłem błoto suchą nogą na pierwszej pętli, leży gdzieś w krzakach - trzeba zamoczyć buty, błoto strasznie śmierdzi, do tego robi się chłodno w stopy. Jadę z 705. Dobre równe tempo, momentami mam ochotę jechać mocniej, ale są miejsca, gdzie uważam, żeby nie zgubić koła. Zaczynam głodnieć, wiem, że za chwilę będzie trzeci bufet - okazuje się, że poprowadzili nas inaczej i bufetu nie ma:( Kolejny za 20km, a ja głodny, bidon pusty. Siedzę na kole 705. Na bufecie zatrzymuję się, biorę 2 żele, powerade, 705 ucieka, ale jakby zwalnia i bez problemu doganiam. Pytam, który sektor - 4, czyli mam minutę straty. Plan jest taki, żeby urwać i odrobić tą minutę. Wychodzę na prowadzenie i nie oglądam się, jadę swoje, przy wyjeździe na asfalt 3km przed metą odwracam głowę i nie widzę 705, mimo to ostatnie szybkie 3km jadę na 100%. Wpadam na metę. Nie czuję zmęczenie, jedynie głów, pusty żołądek. Zmęczenie poczuję dopiero w domu. Wygrałem z 705 o półtorej minuty, nie mam jednak powodu do radości - jaka to sztuka objechać M5:D Ostatnia prosta
© ktoneNa mecie
© ktone
Trasa, tak jak można było się spodziewać - płaska, nudna, bardzo szybka, jedyna atrakcja to dwie piaszczyste górki. Moim zdaniem najsłabsza trasa Mazovii w tym roku. Na mecie jak zwykle siedzimy i gadamy. Zbieram się do samochodu, Damian już czeka. Magda czeka jeszcze na tombole, w której wygrała jakieś pierdoły. Strata do Pawła to około 20min - dużo. Mimo to jestem zadowolony, dobrze mi się jechało, bez kryzysów. Strata do Damiana to 30minut - to już inna klasa zawodnika;) Wynik beznadziejny - niby rating dobry, ale to pochodna nieobecności Rękawka;p Jasiu pojechał mega bardzo dobrze, umocnił swój drugi sektor. Magda niezadowolona, chociaż wynik dobry;)
Po maratonie koniecznie muszę zajrzeć do piasty i sterów.
Czas 4:05:56
Open: 49/60 M2: 15/15
Rating 80,4/80,4
Następny start już w sobotę w Rabce:)
Kategoria XTC, W towarzystwie, Teren, Imprezy / Wyścigi, 050-100
Mazovia MTB - Supraśl
Niedziela, 8 sierpnia 2010 | dodano: 09.08.2010 | Rower:Giant XTC | temp 28.0˚
dst91.68/85.00km
w04:07h avg22.27kmh
vmax54.70kmh HR /
Na maraton w Supraślu udało mi się namówić brata, który nie jeździł za dużo w tym roku:D Wyjechaliśmy we trójkę z Magdą o 6:30, bardzo szybko dojechaliśmy do Wyszkowa i chwilę później złapała nas burza, grad, zrobiło się ciemno, momentami widoczność spadała dosłownie do 100m - jednak prognozy, które straszyły burzami tym razem nie kłamały.. szybki sms - w Supraślu słońce! Faktycznie, im bliżej Białegostoku, tym pogoda poprawiała się, do Supaśla dojeżdżamy przed, świeci słońce - ulga:) Czasu mieliśmy dość sporo, ale grzebiemy się przy samochodzie i w efekcie dopiero 9:20 ruszamy do miasteczka - okazuje się, że zamówione duplikaty numerów nie zostały przygotowane - drukowanie w toku, chip nie działa - brak podkładki, kolejki do wc.. Robi się późno, potęguje się niepotrzebny stres. Ostatecznie udaje się wszystko załatwić, ale brakuje czasu na rozgrzewkę - nic to, planuję jechać giga, taka mała umowa z Magdą, która zdecydowała się na mega. Przed startem spotykam Jasia - też chce jechać giga. W sektorze staję obok Pawła C, Włodka i Pawła W, z którym planujemy się ścigać. Odliczanie i start!
Pierwsze km tradycyjnie po asfaltach, bardzo szybkie, później szutry i znowu asfalt, jest dobrze, nie trasę dystansu do Pawła, delikatna hopka, redukuję i.. blokuję łańcuch na korbie i przy okazji przerzutka się przekręca - zastanawiam się jak to możliwe, zatrzymuję się i mijają ok 3 minuty, zanim się z tym uporałem. Zrezygnowany postanawiam możliwie najszybciej gonić swój sektor. Wyprzedzam słabszą częśc sektora IV i III, trasa jednak jest bardzo szybka i brakuje szybkich pociągów, kiedy tylko nadarza się odpowiednia okazja, chwytam się i nie odpuszczam. Pierwszy bufet - nie korzystam, mam dwa żele. Stosunkowo szybko doganiam grupkę, w której jedzie Fibro, tradycyjnie z Bogną;) Spory kawałek jedziemy razem, dobre tempo, staram się urwać, ale na szybkich szutrach w grupie siła. Po pewnym czasie dochodzimy Renatę z Welodromu, zaczyna się wolniejszy fragment trasy, urywam Pawła i Renatę dopiero na podjeździe, który podchodzę - za duży tłok i za dużo piachu, wyprzedzam też Hankę Wróblewską, z którą ostatnio bardzo często się mijamy na maratonach:) Szybko dochodzę do Dominiki, uciekam na niewielkim zjeździe, po sekcji krótkich pagórków w stylu XC mijam też Bartka - awaria. Jedzie mi się świetnie, tempo wysokie, na koniec pierwszej pętli średnia w okolicach 26kmh. Drugi bufet - nareszcie, jakieś 25km to zbyt duża przerwa. Zatrzymuję się, biorę trzy żele, banana i powerade - zjazd na giga i pusto :( Słyszę za sobą Fibro - zdecydował się na giga - zaczekałem, ale po tym jak do mnie dojechał, powiedział, żeby jechał swoje. Jadę. Na długiej szutrówce nie widzę przed sobą nikogo - w grupie jechaliśmy na tych odcinkach ok 35-38kmg, sam nie daję rady szybciej niż 30. Dojazd do trudniejszego fragmentu, kawałek łąki, troszkę błotka i dochodzi mnie jeden zawodnik - niestety szybko mi ucieka i nie daję rady go gonić. Powoli zaczynam tracić siły, do tego bukłak przestał podawać wodę - przewiduję, że wężyk się zakręcić :/ Jest naprawdę gorąco i zaczynam odczuwać braki płynów. Na podjeździe przy ogrodzeniu, na którym na pierwszej pętli zgubiłem Pawła, dochodzi mnie Hanka W i od tej pory jedziemy razem. W międzyczasie czuję delikatne kurcze przy kolanie - podobnie jak w Głuszycy, ale daję radę je rozjechać. Jedziemy razem, dobrze nam się współpracuję, na bufecie wspólnie zatrzymujemy się - wypijam całego powerade'a na raz i robię wielki błąd - nie biorę drugiego na zapas. Bufet numer 3
© ktone
Jedziemy razem jeszcze kilka kilometrów, aż do najtrudniejszego podjazdu - na pierwszych metrach zawodnik przede mną staje i muszę zejść z roweru - za wysoko podnoszę nogę i łapie mnie kurcz - ból nie do wytrzymania, kładę się i mam ochotę wycofać się - na szczęście kolejni zawodnicy, którzy mnie mijają, dopingują mnie. Po kilku minutach udaje mi się przełamać i wchodzę na "szczyt", na zjeździe jest już lepiej, kurcz ustępuje, ale noga boli. Kolejne kilometry to ciężki kawałek chleba, kilka krótkich, ale stromych hopek - jadę, a właściwie wlokę się. Na jednym ze zjazdów czuję, że przednie koło dziwnie się zachowuje - nie mogę skręcać, rzut okiem na oponę - flak.. Zrezygnowany siadam na trawie i klnę pod nosem. Wyciągam pompkę i postanawiam dopompować, nie zmieniać gumy - mija mnie Fibro. Wsiadam na rower i szybko go doganiam. Jedziemy razem, trasa jest kapitalna, niestety jestem w takim stanie, że nie doceniam uroku miejsc, które mijamy i ścieżek, które pokonujemy. Ja jednym z podjazdów mija nas Skała. Na płaskim odcinku uciekam Pawłowi, mijam mostek - gość krzyczy 3,5km do mety - szybkie szutry, staram się przyśpieszyć, ale nie udaje mi się wyciągnąć więcej niż 25kmh. W pewnym momencie mija mnie Fibro na kole jakiegoś gościa, dołączam się, chłopaki wpadli w piach jakieś 300metrów przed metą i w ten sposób wygrywam finish.
Na mecie od razu spotykam Magdę i brata, cała ekipa siedzi nad rzeczką. Magda przynosi mi jedzenie - okazuje się, że jest wybór! Opłukuję się w rzece, przebieram i czekamy na tombolę.
Bardzo fajny maraton, ciekawa trasa - chociaż moim zdaniem za dużo było szybkich szutrów, na których jeżdżą pociągi;) świetna atmosfera, niestety dopadł mnie pech i to w ilości hurtowej. Wielka szkoda, na mecie byłem niesamowicie rozczarowany, miałem ścigać się z Pawłem (który pojechać świetnie), a wyszło tak, że ostatnie kilometry walczyłem ze sobą. Pokonało mnie lekkie odwodnienie. Muszę coś poradzić na kurcze - łykam magnez, a problem nadal jest.
Czas: 4:17:59 (z licznika 4:07 - czyli straciłem na samych postojach 11minut)
MOpen: 53/66 M2: 16/17
Rating 74,2/74,2
Hanka Wróblewska, z którą jechałem spory kawałek drugiej pętli, wygrała giga wśród pań z czasem 4:08, startuje oczywiście z pierwszego sektora.
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC
MTB Marathon - Głuszyca
Niedziela, 1 sierpnia 2010 | dodano: 02.08.2010 | Rower:Giant XTC | temp 28.0˚
dst68.03/60.00km
w04:56h avg13.79kmh
vmax51.70kmh HR /
Już w Szydłowcu zdecydowałem, że pojadę na prawdziwy górski maraton do Głuszycy - umówiliśmy się na podróż z Pawłem i Jarkiem, dołączył do nas Robert z Mińska. Paweł połamał ramę w Skarżysku i w Głuszycy pojedzie na nowej rami i amortyzatorze - Spec i Reba Team. W Głuszycy byliśmy dzień przed zawodami, wieczorem odebrałem numer startowy i pozostało już tylko czekać na start. Na kwaterze mieliśmy zacne towarzystwo - kilka osób z czuba:) Rankiem Jarek podjął decyzję o rezygnacji ze startu z powodu problemów ze zdrowiem - zamierzaliśmy wracać po maratonie, a nie tak jak pierwotnie, zostać do poniedziałku. Z kwatery wyjechaliśmy przed 10, ruszyliśmy na start GIGA. Po przejeździe wszystkich czas na krótką rozgrzewkę, natomiast Jarek szykuje się do roli fotografa:) Przed 11 ustawiamy się z Pawłem w sektorze - ostatnim, do tego stajemy na samym końcu - będzie sporo wyprzedzania.
Start punktualnie o 11, ruszamy bardzo powoli, wyjeżdżamy na asfalt, jedziemy przez Głuszycę i dalej przez Łomnice, tempo nie jest wysokie, ale wyprzedzam masę ludzi. Po wjechaniu "w teren" ciągle lekko pod górę, miejscami robi się stromiej, ale cały czas przesuwam się do przodu. Po wjechaniu na przełęcz pierwszy bardzo szybki zjazd, tego się najbardziej obawiałem przed startem, miejscami czuję, że jest za szybko. Kolejny podjazd, zjazd, jest pierwszy bufet - oglądam się za siebie i szukam Pawła, ale nie widzę - biorę powerade, banana i jadę. Trasa skrajem niewysokiej góreczki, prowadzi raz w dół, raz w górę i kończy się singlem w dół, kilka osób sprowadza, jest ślisko - dupa za siodło i zjeżdżam. Szybkiej zjazdy po łąkach, mijam Jarka, który strzela fotki, przejeżdżam obok naszej kwatery, dalej w dół i dojeżdżamy do stadionu w Głuszycy - drugi bufet, 20km.
Wjeżdżamy na lekki podjazd, jedzie mi się świetnie, wyprzedzam, po kilku minutach wspinaczki wypłaszczenie, seria szybkich zjazdów, lekki podjazdów, kilka kałuż - gdzieś w międzyczasie mijają mnie pierwsi zawodnicy z GIGA - ekipa JPG2. Odbijamy w prawo na pierwszy dla mnie bardzo trudny zjazd - korzenie, kamienie i ostro w dół, na szczęście zjazd nie jest długi, udaje się zjechać, ale adrenalina skoczyła:) Odbicie na asfalt i dojazd do trzeciego bufetu - tutaj robię dłuższy postój, jem banany, suszone owoce, biorę powerade ze sobą - picie z bukłaka gotuje się w wężyku;) Dalej trasa jest dość lekka i szybka, aż do podjazdu pod Niczyją - jest stromo, cieszę się, że mam 34 z tyłu, wszyscy podchodzą, ja mam ambicję to podjechać, powolutku, jakieś 5-7kmh mijam kolejnych zawodników, na lekkim wypłaszczeniu mija mnie chyba Kaiser - różnica tempa niesamowita! Przed szczytem odpuściłem, nie dałem rady podjechać całości. Przyszedł czas na zjazd - droga początkowo szybka, szutrowa, z czasem robi się bardziej kamienista i muszę zwalniać, dopiero za chwilę orientuję się, że wszyscy jadą obok, po trawie. Zjazd na Przełęcz Sokolą i kolejny ciężki podjazd pod Schronisko przy Sokolicy, tutaj jest sporo ludzi, którzy kibicują i wspierają:) Przed schroniskiem mam mały kryzys, muszę się zatrzymać, łykam żel, który kupiłem przed startem, kawałek podprowadzam, ale dalej wjeżdżam. Od schroniska jedziemy w dół, początkowo łagodnie, później robi się stromiej, sporo kamieni, szlak jest wąski, znowu dupa za siodło, hamulce aż skrzypią - boję się o obręcz, bo nagrzewa się strasznie, na końcu zjazdu bolą mnie palce od zaciskania klamek, ale satysfakcja jest wielka:) Powrót na Ziemię - podjazd! Długi, bardzo długi podjazd pod Przełęcz Kozie Siodło, na której ustawiony jest czwarty i jednocześnie piąty bufet - to miejsce będziemy przejeżdżać dwa razy. Zatrzymuję się na chwilkę, łykam banany, owoce i powerade.
Zjazd z Koziego Siodła początkowo po fragmencie obfitującym w kałuże i korzenie, wpadam w jedną z tych kałuż, błoto po piasty, cudem ratuję się przed lotem przez kierownicę, wyprzedza mnie młoda zawodniczka, dalej jest szybko i staram się ją dogonić. Dojeżdżam do asfaltu na Przełęcz Jugowską i pruję w dół >50kmh, o dziwo ciężko dokręcić szybciej, zjazd jest długi, robi się nawet przyjemnie chłodno, ale nie trwa to zbyt długo, ostry skręt w prawo i jest znowu na podjeździe pod Kozie Siodło. Podjazd jest dla mnie bardzo ciężko, są odcinki o bardzo dużym nachyleniu i kilka razy podprowadzam. Wyczerpany, dosłownie ledwo żywy dojeżdżam do bufetu, gdzie spędzam chyba pięć minut - jem, piję i jeszcze więcej jem. Zawodnicy obok wyglądają podobnie:D Przed nami podjazd pod Wielką Sowę - gwóźdź programu. Początkowo szlak (rowerowy) jest trudny technicznie, jedziemy po sporych kamieniach i trzeba uważać, żeby się nie zatrzymać, bo może być ciężko później ruszyć. Łapią mnie skurcze przy kolanie - dziwne miejsce:/ Później jeszcze kilka razy łapią mnie w tym miejscu, zatrzymuję się i masuję nogę. Jednak po jakimś kilometrze ścieżka się wypłaszcza i jedzie się zdecydowanie łatwiej, mijam całą masę turystów, którzy serdecznie dopingują - to naprawdę przyjemne:) Wjeżdżam na szczyt i odbijam w lewo na zjazd, ale jaki zjazd! Kamienie, kamienie i jeszcze raz kamienie, do tego sporo korzeni. Miejscami zastanawiam się, co ja tu robię? Nawet nie próbuję się zatrzymać i zejść z roweru, bo pewnie bym przeleciał przez kierownicę - cały czas dupa na kole i pełna koncentracja, udaje się zjechać i jestem z siebie dumny:) Dla mnie to wielka osiągnięcie:) Oczywiście na zjeździe minęło mnie kilka osób i to w takim tempie, że aż mi było głupio, ale technika przyjedzie wraz z kolejnymi startami:) Dalej podjazd pod Małą Sowę i kolejne zjazdy, w tym jeden killer w gęstym lesie po korzeniach - bolały mnie już dłonie i stopy;) Szybki zjazd po szutrach, króciutko po asfalcie i kolejny podjazd, a właściwie podejście - trasa wąska, kamienista, trochę błota, ale po lekkim wypłaszczeniu wsiadam na rower i podjeżdżam, podobnie z resztą jak zawodnicy, z którymi jadę. Podjeżdżamy do miejscowości Grządki i postój na bufecie numer 6. Od obsługi słyszę - 7km do mety, połowa w górę, połowa w zjazdów. Na bufet podjeżdża Dorota, którą poznałem na starcie, szybko odjeżdża - ambicja robi swoje i próbuję ją gonić. Na pierwszych kilometrach jest faktycznie generalnie w górę i uciekam Dorocie, ale na zjazdach mi ucieka - braki techniki dają o sobie znac, ostatni zjazd po błocie wzdłuż strumyka, wyjazd na szutrówkę pod Górę - słyszę Jarka, który mnie dopinguje, jakieś 500m do mety - udaje mi się wyprzedzić Dorotę i wjeżdżam na metę.Ostatnia prosta
© ktone
Jestem wyczerpany, ale jednocześnie niesamowicie zadowolony. Zjeżdżam do Jarka, czekamy na Pawła (byłem lepszy o 13minut) i we trzech jedziemy do miasteczka. Staję w kolejce do myjki, spotykam Damiana, chwilę rozmawiamy. Myję rower, jem makaron, chwilę siedzimy z Pawłem i czas zbierać się do kwatery. Czekamy na Roberta, który ostatecznie dociera do kwatery po 19, z kontuzją. Wyjeżdżamy z Głuszycy w okolicach 20, w domu jestem przed 4.
Wrażenia nie do opisania, kapitalna trasa, piękna widoki, satysfakcja ogromna:) Oczywiście wyniki mówią same za siebie - zero techniki okupione jest olbrzymią stratą, ale nie wynik był dla mnie ważny na tym maratonie:)
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC
Mazovia MTB - Skarżysko Kamienna
Niedziela, 25 lipca 2010 | dodano: 26.07.2010 | Rower:Giant XTC | temp 18.0˚
dst64.90/57.00km
w02:45h avg23.60kmh
vmax67.00kmh HR /
Od kilku dni prognozy straszyły opadami w niedzielę i tak naprawdę do ostatniej chwili nie wiadomo było, czy będzie padać. Do Skarżyska pojechaliśmy z Arturem i jego kumplem, na miejscu byliśmy tuż po 9, czyli dosyć wcześnie. Na miejscy spotykamy Damiana, później dojeżdża grupka Welodromów - Andzia, Andrzej, Włodek, Krzysiek, Paweł i drugi Paweł. Po krótkiej rozgrzewce z Magdą, stajemy w sektorach, start punktualny, równo o 11. Pierwsze kilkaset metrów jak zwykle szybkie, ale niewielki podjazd po bruku sprawia, że sporo osób "zdycha" - ja trzymam koło Pawła Wilka i taki mam plan na następne kilometry. Po krótkiej sekcji w lesie wyjeżdżamy na asfalt, przejeżdżamy wiaduktem nad trasą i w las szybkimi asfaltami / szutrówkami. Do rozjazdu FIT/MEGA jest bardzo szybko, jazda w grupie to podstawa, bo wieje. Po rozjeździe niewielki odcinek z kałużami, sporo ludzi tutaj sobie nie radzi, schodzą z rowerów, Cranki jednak bardziej odporne na błoto - później zaczyna się teren o krajobrazie typowym dla Gór Świętokrzyskim - delikatne podjazdy, szybkie zjazdy, troszkę kamieni, sucho i szybko. Miejscami łączniki asfaltowe, sporo po bruku. Na jednym ze zjazdów urywam Pawła. Podobał mi się fragment po czerwonych glinach, wśród liściastych drzew (tego na Mazowszu nie ma). Na jednym ze zjazdów zatrzymuję się, żeby pomóc zawodniczce z pierwszego sektora - chyba pękła sprężyna w przerzutce, przejeżdżający zawodnicy oczywiście z pretensjami, że stoimy, no nic, na krótkim podjeździe szybko ich wyprzedzam. Gdzieś w międzyczasie gubię bidon. Później bardzo szybki zjazd brudnym asfaltem (łapię koło i pobijam rekord prędkości) i wjazd na niewielki podjazd po grząskim piasku. Mimo, że powoli zaczynają mnie boleć plecy (na podjazdach muszę kręcić na stojąco - pomaga), dość szybko dojeżdżam do miejsca, gdzie trasa łączy się z FITem, jest bardzo szybko, jadę z jakimś starszym gościem i gonimy dwóch młodziaków przed nami - niestety czuję skurcz w udzie i muszę na chwilę odpuścić. Jeszcze szybki podjazd po trylince i krótki odcinek leśny z koleinami - na jednej z nich wypadam przed kierownice i zatrzymuję się na "bandzie" - jak się później okazuje, nie ja jeden;) Po wyjeździe z lasu zostaje już tylko końcówka po asfaltach, w między czasie dochodzi mnie dwóch zawodników i jedziemy razem. Ostatni kilometr w stylu torowym - czaimy się i w momencie, w którym zawodnik za mną ogląda się, ja atakuję i wjeżdżam na metę pierwszy.
Świetna trasa, bardzo szybka, ale ładna, brakowało mi tylko cięższych podjazdów - wszystko dało się przejechać nie zrzucając na młynek, pogoda na szczęście dopisała - zaczęło kropić niedługo po tym, jak dojechałem do mety. Jestem zadowolony z jazdy. Na bufetach załapałem się nawet na żele! Na mecie spotykam Krzyśka - rozmawiamy chwilę. Prysznic, czyszczenie roweru i szybko do samochodu - Artur czeka.
Magda znów na podium, ale nie jest zadowolona z trasy - fit był za szybki, za łatwy, poza krótkim odcinkiem z koleinami, trasa w całości po asfaltach i szutrówkach.
Czas: 2:45:41
M2: 40/94 Open: 123/400finish
© ktone
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, XTC
Mazovia MTB - Szydłowiec
Niedziela, 4 lipca 2010 | dodano: 08.07.2010 | Rower:Giant XTC | temp ˚
dst66.34/60.00km
w03:24h avg19.51kmh
vmax58.40kmh HR /
Pobudka ok 5, dojazd pociągiem do Lublina i dalej z Krzyśkiem i Czarkiem do Szydłowca. Na miejscu była już Magda i ekipa Welodromów:) Trasa tuż przed startem została wydłużona - dla mnie bomba:) Start i pierwsze km szybkie, jedziemy z Pawłem na czele sektora, ale szybko spuchłem i odpadam - nie szkodzi, maraton jest długi. Pierwsze km w lesie porażka - sporo osób schodzi z roweru przed kałużami :( Pierwsze podjazdy i pierwsze rozciąganie stawki - spotykam Jacka, ma jakiś defekt, ale ja też się zatrzymuję oczyścić kasetę z trawy. Po jakimś czasie mija mnie Cezar. Trasa jest urozmaicona, sporo jest podjazdów, co chwilę zmienia się nawierzchnia. Bardzo szybko dochodzę Dominikę i Renatę, chwilę później mijam Bartka - miał wypadek. W okolicach pierwszego pomiaru czasu dojeżdżam do Cezara i jedziemy razem spory kawałek - dopóki go nie zgubiłem:) Sporo jadę też z Jackiem. W międzyczasie pokonujemy kilka fajnych podjazdów i jeden mega zjazd - poczułem się jak w Górach! Kamienie, woda i strach dokręcać;) Gdzieś za drugim bufetem zaliczam śmieszną glebę - próbowałem wyjechać z głębokiej koleiny i przeleciałem przez kierownicę - na szczęście nic poważnego, prędkość nie było duża. Po jakimś czasie opadam z sił, tracę Jacka z oczu i dopada mnie mały kryzys, który potęguje wyboisty teren. Mimo to znajduję resztki sił na szybki przejazd na ostatnich 3-5 km, gdzie mijam sporo osób. Na metę wjeżdżam wykończony i szybko zgłaszam brak chipa, które chwilę później się znalazł:)
Czas: 3:24:10 (zwycięzca 2:40:30)
Miejsce M2: 38/99 Open: 109/407
Trasa bardzo urozmaicona i mimo, że przewyższeń nie było jakoś specjalnie dużo, to długość podjazdów robi swoje - bardzo mi się podobało:)
Wielkie dzięki dla Krzyśka, który pomógł mi dotrzeć na maraton.
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC
Mazovia MTB - Lublin
Niedziela, 20 czerwca 2010 | dodano: 22.06.2010 | Rower:Giant XTC | temp 16.0˚
dst23.23/20.00km
w01:12h avg19.36kmh
vmax48.60kmh HR /
Prognozy nie pozostawiały złudzeń - będzie morko. Mimo to, jeszcze przed wyjazdem umówiliśmy się z Magdą, że ona jedzie mega, a ja giga. Do Lublina jechaliśmy z Anetą i Pawłem C, na miejscu kropiło, ale było całkiem ciepło. Stojąc w sektorze mam dylemat, czy zakładać kurtkę - ostatecznie tuż przed startem zaczyna mocniej padać i decyduję się na założenie kurtki. Cezary ostrzega o błocie na trasie. Pierwsze kilometry asfaltem, ale dość szybko wjeżdżamy do lasu i jest sporo błota - ciągle ucieka mi tył, za duże ciśnienie w oponie. Jadę ostrożnie, sporo osób się przewraca. Po pewnym czasie mija mnie Janek i przez jakiś czas jedziemy razem, zamieniamy się pozycjami. Niestety na jednym z zakrętów muszę się zatrzymać i wyczyścić kasetę z patyków i trawy. Mimo poprawy, napęd jest zapchany błotem, co chwilę łańcuch zaciąga się na korbie - wiedziałem, że rama na tym ucierpi:D Po wyjeździe z lasu jest jeszcze gorzej, próbując ominąć małe zamieszanie na drodze wjeżdżam w błoto po kostki, rower momentalnie oblepia się błotem w takim stopniu, że nie miałem nawet siły go podnieść, a o jeździe nie było mowy:D Następne kilka km szybsze, rozjazd na FIT, przed którym doganiam Dominikę - o dziwo zjeżdża. Kawałek za rozjazdem zaczyna się bardzo błotnisty fragment w polu. Niestety to miejsce okazało się dla mnie pechowe - zrywam łańcuch i nie pozostaje mi nic innego jak szukać drogi do miasteczka zawodów. Zrezygnowany idę przed siebie i miałem wielkie szczęście - dosłownie kilkaset metrów dalej był pierwszy bufet. W międzyczasie mija mnie Magda - byłem przekonany, że przez fatalne warunki pojedzie FIT - a jednak, ma twardy charakter:) Na bufecie czekamy we czterech jakąś godzinkę na transport do miasteczka, marznąc przy tym niesamowicie - na szczęście jest z nami Zbyszek Kowalski, który częstuje nas ciepłą kawą:) Do Lublina przywozi nas Cezary swoim Pickupem. Na miejscu spotykam kilka osób z Welodromu, na resztę przyjdzie poczekać. Spotykam również Krzyśka. Idąc do łazienki widzę Janka, który walczy na finiszu, dopinguję go:) Czekam na Magdę, która ostatecznie dociera na metę po ponad 4 godzinach - jestem pod wrażeniem jej jazdy, warunki na debiut na dystansie mmega nie były zachęcające:) Pobyt naszej grupy na maratonie wydłużył się wskutek zadziwiająco długiej jazdy Krzyśka - na szczęście dotarł na metę. W Warszawie byliśmy po 21.
Maraton mogę określić jednym słowem - porażka:( Strasznie żałuję, że miałem pecha. Inna sprawa, że jazda w takich warunkach to najzwyczajniej zarzynanie sprzętu:D Poza zapchanymi pancerzami, sporo śladów "walki" na ramie:DMokro na trasie
© ktoneOczekiwanie na pomoc:)
© ktone
Kategoria 000-050, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC