Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:2864.16 km (w terenie 2222.00 km; 77.58%)
Czas w ruchu:210:15
Średnia prędkość:13.23 km/h
Maksymalna prędkość:73.90 km/h
Suma podjazdów:47491 m
Maks. tętno maksymalne:205 (103 %)
Maks. tętno średnie:173 (86 %)
Suma kalorii:65905 kcal
Liczba aktywności:54
Średnio na aktywność:53.04 km i 3h 58m
Więcej statystyk

Ziemia chęcińska:)

Niedziela, 13 października 2013 | dodano: 04.11.2013 | Rower:Panek 29er | temp ˚ dst57.44/35.00km w02:28h avg23.29kmh vmax54.00kmh HR 139/181

Po wczorajszym zakupie, nie było lepszej okazji do przetestowania nowego sprzętu, jak skorzystać z propozycji Pawła - zaliczyć pętelkę w Świętokrzyskich. Wspólnie ustaliliśmy, że startujemy z Chęcin i robimy pętlę przez najciekawsze odcinki w okolicy - znam te tereny, mam do nich mega sentyment z czasów studenckich i tym chętniej pełniłem na wyjeździe funkcję przewodnika;)

Na początek Zamek w Chęcinach..

Zjazd do Chęcin bardzo ciekawy, Garmin pokazał 28%;)
Z Chęcin kierunek Pasmo Zelejowej. Zaliczamy fajny kamieniołom, niestety Paweł złapał gumę, wykorzystuję czas na sprawdzenie roweru na krótkim, ale fajnym zjeździe:)

Schodzimy do kamieniołomu, co nie jest proste..

..i jedziemy super singlem, a później już szerokim szlakiem do Jaskini Piekło

Zjazd w stronę Gałęzic fajny, miejscami sporo kamieni - fajnie!

Dalej szutrami do kamieniołomu w Gałęzicach - na studenckim kursie to miejsce zrobiło na wszystkich niesamowite wrażenie - podobnie było tym razem!

Dalej znowu szutrami docieramy w końcu na kolejny punkt dzisiejszej trasy - Miedziankę:)




Zaliczamy zjazd znany z maratonu w Nowinach, jest tam taki fajny odcinek, który ciężko zejść;)

Dalej szutrami i super leśnymi ścieżkami usianymi jesiennymi kolorami na Mielechowską
..po czym zaliczyliśmy kapitalny zjazd wąwozem, niestety ani zdjęć, ani filmu nie ma, ale miejsce naprawdę zacne! Następnie dojechaliśmy szutrami i asfaltami do Małogoszczu z nadzieją zjedzenia czegoś konkretnego, niestety skończyło się na drożdżówkach i coli w osiedlowym spożywczaku.. Główną trasą dojechaliśmy do Bocheńca, gdzie wskoczyliśmy na szlak na Czubatkę. Podjazd w 95% łatwy.

Szlak po grani super..

Natomiast zjazd po prostu rewelacja! W dwóch miejscach wycykałem..

Z Czubatki szutrami i asfaltami przez Bolmin na ostatnie dziś pasmo - Grzywy Korzeckowskie, doskonale mi znane z kursu studenckiego:)



Z Grzyw bokami dojechaliśmy na parking. Kapitalny wypad, świetne tereny, masa ciekawych miejsc, ładnych, technicznych i momentami wymagających szlaków, a to wszystko zaledwie 2 godziny jazdy z domu, oby częściej!
/2536608


Kategoria W towarzystwie, Teren, Góry, 29er, 050-100

MTB Cross Maraton - Kielce

Sobota, 5 października 2013 | dodano: 09.10.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst62.84/50.00km w04:06h avg15.33kmh vmax52.80kmh HR 162/183

O przygotowaniach do tego startu mogę napisać tylko tyle, że ich nie było. No cóż, ostatni start, trzeba mieć to już za sobą.. Trasa kieleckiego maratonu jednak cieszy się u mnie szczególną sympatią – ciekawa, interwałowa, pełna szybkich i krętych singli, do tego rejon Kielc po prostu lubię. Od kilku dni pogoda jest mocno jesienna – przymrozki o poranku i skąpe 10* w ciągu dnia – prognozy na maraton nie wróżą wyjątku, na pewno nie będzie gorąco. Wyjeżdżamy z Warszawy z Magdą, Łukaszem i Pawłem – na termometrze jakieś 2*.. Start maratonu połączono z odbywającymi się aktualnie w kieleckich halach EXPO targami rowerowymi – super pomysł, start z hali, odpada problem wychłodzenia w oczekiwaniu na start w sektorze, a po doturlaniu się do mety może uda się co nieco obejrzeć? Bardzo krótka rozgrzewka i do sektora, który ponownie mi przysługuje, pomimo fatalnego wyniku w Sobkowie.

Początek asfaltami za samochodem, tzw dojazdówka w teren – coś czego nie można uniknąć, tempo momentami zabójcze, prędkość powyżej 50kmh, nagle wjeżdżamy na dziurawą szutrówkę, za chwilę na łąki, szybko peleton się rozciąga. Nie szarżuję, muszę uważać na kolano, poza tym przede mną jakieś 4-4,5 h walki z górami, a że nie jestem w najlepszej formie, muszę się pilnować, nie przejmuję się, że Paweł i Michał uciekają. Po kilku kilometrach i pierwszej górce, na której zagotowałem się – na kolejnej trzeba zrobić postój na pozbycie się buffa i siku.. mija mnie masa osób.. Przed słynnymi torami mijam Pawła – guma, wielka szkoda:( Przejazd wzdłuż torów i odbicie do Pasma Zgórskiego – kultowego pasma wciśniętego między trasą S7 i linią kolejową, znanego doskonale z maratonu w Nowinach. Miód malina! Fajne, momentami naprawdę wymagające podjazdy i szybkie, techniczne zjazdy, pełne pułapek. Były dwie ostre ścianki – na pierwszej wyprzedziłem m.in. Krysię z MyBike. Później długo jechaliśmy razem aż do bufetu. Na bufecie, jak zwykle, świetna obsługa i miła niespodzianka – brzoskwinie, i to twarde, tak jak lubię! Moje tempo nie jest rewelacyjne, ale jadę równo, zjazdy robię dobrze, na podjazdach walczę, czuję się dobrze, ale zastanawiam się na ile czasu starczy paliwa?

Za bufetem długi podjazd (drugi już raz dzisiaj) na Zieloną, dalej Patrol i Trupień – kapitalne szlaki. Udaje mi się dojść Lucjana. Pętlę Master kończymy świetnym zjazdem z Trupienia, wjazd na nasyp kolejowy i słynna kołyska po tłuczniu – kilka kapci tutaj na pewno było.. Z kieleckiej czasówki sprzed dwóch lat pamiętam, że za wiaduktem czeka nas ostre podejście na Kolejową – dzisiaj jednak trasa odbija z nasypu w dół i Kolejową zdobywamy od innej strony – w sumie dobrze, że nie ma niepotrzebnego butowania. Dalej kapitalny szlak przez Biesak w dwóch miejscach jest za mocno i schodzę z roweru.. Las zachwyca jesiennymi kolorami, pogoda zrobiła się prawie letnia – strasznie żałuję, że nie ubrałem się tak, jak przez cały rok na trudne warunki, czyli jednak tylko krótkie spodenki, potówka i rękawki – zwyczajnie gotuję się na podjazdach. Drugi bufet i znowu moje ulubione brzoskwinie!

Wiem, że przede mną jeszcze jakieś półtorej do dwóch godzin walki z czasem. Rzut oka na Garmina – coś tu się nie zgadza, przewyższenia wskazują, że za chwilę wyjedziemy z terenu i czeka mnie dokrętka 20km do mety po płaskim? Niemożliwe, czyli będzie więcej niż 1200 w pionie.. Fajny podjazd pod Pierścienicę, mijam wyciąg i znowu w dół, zjazd bardzo szybki i stosunkowo łatwy, ale fajny! Kolejne kilometry mniej wymagające, ale ciągle góra-dół-góra-dół. Przed wyjazdem z lasu w Białogonie dochodzi mnie Marek Zając, który nadrabia po problemach z zakleszczonym łańcuchem. Wyraźnie zwalnia i siadam na kole. Jedziemy razem odcinek przez trasę 762 i po łąkach. Podjazd na Bruszną robię już sam – pamiętam tą górę z czasówki, ale robiliśmy ją w odwrotnym kierunku. Zjazd super – trochę kamieni, skałki. Dalej wyjazd na łąki i kapitalny odcinek przez Grabinę – super widoki, ciekawa trasa, teren ma potencjał na XC! W końcu wyjazd na płaską jak stół dojazdówkę do mety – trochę szutrami, trochę asfaltami. Na końcówce wyprzedza mnie i zostawia Wojtek z MyBike, na ostatnich kilkuset metrach zaczynam go dochodzić, ale ostateczny atak zostawiam sobie na ostatnią prostą – niestety za późno zorientowałem się, że meta jest zlokalizowana kilkaset metrów przed halą, z której startowaliśmy, nic to, wiele nie straciłem.

Moje wrażenia? Kapitalna trasa, poza nudnym i niebezpiecznym dojazdem do terenu, cały czas coś się dzieje. Podjazdy równe i techniczne, ostre i łagodne, trochę kamieni, sporo piachu, kolein, gliny. Chyba najlepsza trasa całego cyklu w tym roku. 1500 m w pionie pokonane w zasadzie na ok. 45 km trasy mówi samo za siebie. Wynik słaby – adekwatny jednak do mojej obecnej formy. Magda zadowolona z jazdy – ostatecznie w generalce wywalczyła 2 miejsce! Drużynowo dzisiaj pechowo – zarówno Ula, Paweł i Romek nie ukończyli zawodów i w efekcie dosłownie o włos przegraliśmy 3 miejsce w klasyfikacji generalnej, wielka szkoda.. Dekoracje sporo przeciągnęły się w czasie, ale było warto – pamiątkowa koszulka za 6 startów i fajne nagrody.

1 Open / 1 M2 Patryk Piasecki 3:03:08
54 Open / 21 M2 ktone 4:06:41

rating 74.2

Tegoroczna lina MTB Cross Maraton to mój pierwszy zaliczony w całość cykl – wystartowałem we wszystkich 8 edycjach. Rywalizację ukończyłem na 13 pozycji – za rok ten cykl na pewno moim głównym polem rywalizacji, oczywiście obok wyścigów etapowych. Teraz będzie dużo czas na planowanie – koniec sezonu 2013!
/2536608
Maraton w Kielcach był moim ostatnim na carbonowym ścigancie marki Mbike - w niedzielę po maratonie rower sprzedałem..


Kategoria xt1, W towarzystwie, Teren, Mbike, Imprezy / Wyścigi, Góry, 050-100

Barania Góra

Niedziela, 22 września 2013 | dodano: 07.10.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst25.09/22.00km w02:19h avg10.83kmh vmax58.90kmh HR 133/165

Niedzielny rozjazd po maratonie jest świetną okazją do zdobycia wreszcie Baraniej Góry. Niech zdjęcia mówią za siebie - było kapitalnie, a na zjazd niebieskim szlakiem na pewno wrócę kiedyś z cięższym rowerem:)















/2536608


Kategoria 000-050, Góry, Mbike, Teren, W towarzystwie, xt1

MTB Marathon - Istebna

Sobota, 21 września 2013 | dodano: 07.10.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst77.08/60.00km w06:15h avg12.33kmh vmax65.10kmh HR 155/181

Ostatnie dwa tygodnie po wyjeździe do Łomnicy niestety bez roweru. Martwi mnie ból kolana po kręceniu po maratonie, złapało mnie też przeziębienie.. Również prognozy pogody i perspektywa powtórki warunków na trasie z MTB Trophy nie zachęcają. Mimo to do Istebnej jedziemy – ostatni maraton, ostatnia okazja do kręcenia po prawdziwych górach, dekoracje za generalkę.. Jedziemy z Magdą, Jarkiem i Tomkiem, śpimy oczywiście u Madziara. Są też Albert z rodzinką, [ur=http://k4r3l.bikestats.pl/]Kuba i [url=http://jpbike.bikestats.plJacek[/url]. W nocy przebudziły mnie krople walące nieznośnie o dach, podobnie rano – pada. Nastroje słabe, ale kiedy zjeżdżamy do Istebnej na start przestaje padać, robi się cieplej.

Trudne warunki na trasie dają szasnę, że na maratonie będzie się coś działo – trasa w większości pokrywa się z zeszłoroczną – szału nie robi, ale kiedy jest morko, to co innego;) Nie napinam się, wiem, że skoro nie jeżdżę od dobrych kilku tygodni, nie jestem w formie. Pierwszy podjazd jest dla mnie bardzo ciężki, szybko się zagrzałem, zapchane zatoki sprawiają, że szybko spadam w ogon i poważnie myślę nad wycofaniem się… Jest ciężko, ale jakoś udało mi się dotrzeć do pierwszych zjazdów – od razu humor mi się poprawił. Sporo wyprzedziłem, sporo zabawy, rower ucieka, ale w gruncie rzeczy błota nie jest dużo, na pewno nie jest więcej niż na Trophy ;) Kolejne podjazdy idą zdecydowanie lepiej. W Leszczynie zrzucam z siebie kamizelkę i rzucam obok naszej kwatery. Dochodzę Jarka i o dziwo zostawiam na podjeździe do Stecówki. Fajny techniczny podjazd, szczególnie wymagający z uwagi na błoto – bardzo lubię takie odcinki. Przed Stecówką odbijamy na zjazdy do Pietraszonki. Kolejny fajny podjazd po piaskowcowych płytach – całość bez akrobacji w siodle. Dalej na odcinku do Gańczorki staram się gonić Michała, którego mam w zasięgu wzroku – po kilku kilometrach dystans nadal wynosi około minuty. Podjazd na Gańczorkę ciężki, ale sam zjazd genialny! Dalej Mała Gańczorka i Tyniok – tutaj jak zwykle bardzo dużo śliskiego błota. Udało się dogonić Michała, niestety na dwóch krótkich hopkach nie musiałem butować – napęd w tym błocie zaciągał.. Trochę straciłem, szczególnie nerwów..

Zjazd asfaltami i I bufet na dzisiejszej trasie. Łapię szybko coś do jedzenia i atakuję podjazd do Koniakowa. Niestety dzisiaj byłem za słaby, wymiękłem dokładnie w tym samym miejscu, co Michał i Grzesiek z SCS OSOZ.. Przejazd przez Koniaków – tutaj straciłem do Michała znowu jakąś minutę – nie wiem czemu, ale odkąd pierwszy raz jechałem podjazd na Ochodzitą w 2011 roku, zawsze ten odcinek jadę źle. Pogoda się poprawiła, momentami słoneczko przebija przez niskie chmury, co daje niesamowite efekty świetlne – widoki cudne! Sam podjazd na Ochodzitą jadę mocno, gonię i udaje mi się wyprzedzić dwóch zawodników – wiem, że na zjeździe zawsze mnie ktoś blokuje. Tym razem blokuję sam siebie, robię głupie rzeczy i w efekcie mam wrażenie, że zjechałem bardzo wolno, jednak nadrobiłem do poprzedzających mnie zawodników. Dalej Przełęcz Rupienka i podjazd Trojaki i Kikulę – jest masa czerwonego mazistego błota. Krótki odcinek muszę butować – błoto zakleiło cały rower, podobnie jak na Trophy na podjeździe na Rysiankę.. Na Kikuli chcę z przyzwyczajenia z Trophy jechać prosto do Zwardonia – zapomniałem, że nie jedziemy na Wielką Raczę;) Odbicie w prawo na słynne słowackie łąki – w tych warunkach jest ciekawie. Śmiganie ponad 40 kmh nie mając nawet cienia marginesu przyczepności nie jest fajne.. Bufet, łapię szybko owoce. Dochodzę Kubę:)


Ruszamy razem. Napęd niestety znowu zaciąga. Irytuje mnie to, bo wiem, że siłowa jazda skończy się znowu bólem kolana.. Zostawiam Kubę na zjazdach do doliny – jest szybko, błotko wali spod kół na twarz, ja oczywiście nie mam okularów, ledwo widzę, ale jadę;) Zjazd w tych warunkach bardzo fajny, wymagający! Krótki odcinek w dolinie i już wiem, co mnie czeka – ostre podejście. Pamiętam ten odcinek z zeszłego roku.. Na ściance widzę Michała, którego szybko udaje mi się dogonić i tak we dwóch wędrujemy. Szkoda, że nie udało się znaleźć jakiejś sensownej alternatywy dla tego podejścia.. Na łące wychodzi słoneczko i grzeje, Michał częstuje żelkami.. No jak tu jechać! ;) W końcu zostawiam Michała i próbuję zrobić trochę przewagi. Na jednym z szybkich zjazdów zaliczam spektakularną glebę i poślizg, tylko cudem udało mi się uniknąć nurkowania w kałuży;) Chwilę później obiłem sobie krocze…
- masz dzieci?
- jeszcze nie…
- no to może być problem.. ;)
Trzeba jechać dalej. Końcówka pętli na Słowacji – znam z Trophy. Przeprawa przez uszkodzony mostek, krótkie ostre podjazdy, walka z zaciągającym łańcuchem.. Wyjazd w końcu na asfalty – stąd jedziemy z Michałem do bufetu razem. Na bufecie Michał ratuje mnie smarem – dzięki! Szybkie asfaltowe zjazdy i jesteśmy w Jaworzynce – inaczej niż planowano, ale podobno na te asfalty oszczędziły nam brodzenia w błocie po kolana.. Jeszcze tylko doskonale znana dojazdówka przez Jaworzynkę i Istebną do mety – końcówka jednak poprowadzona ścieżką dydaktyczną nad Olzą - ominęliśmy słynnego killera po korzeniach, ale był też fajny zjazd i w tych warunkach do zrobienia w siodle. Na krótkich drewnianych schodkach jednak wymiękłem – wiem jak śliskie one potrafią być w połączeniu z beskidzkim błotem. Rozjazd mega / giga, dosłownie 50 m od mety, draństwo;) Bufe – chwytam żel.

Przede mną pętla mini – podjazd pod Stożek i teoretycznie szybkie zjazdy, na koniec dojazdówka asfaltami wzdłuż Olzy. Pikuś.. Początek podjazdu pod asfaltach szutrach robię w dobrym tempie, ale po wjechaniu w teren odczuwam brak treningów przez ostatnie tygodnie i osłabienie przeziębieniem – powoli, ale systematycznie schodzie ze mnie powietrze. Są momenty, że na zupełnie łatwym szlaku schodzę z roweru, jak głupi wcinam żel i podziwiam przebijające przez drzewa widoczki.. Końcówka podjazdu już w siodle, dochodzi mnie Michał i razem jedziemy do zjazdów. Udało mi się odskoczyć, zjazd fajny, ale nieco krótki;) Dalej kręcimy szutrówką lekko w górę. Na odcinku urozmaiconym zrywką – świetny pomysł tak puszczam maraton… - dochodzi nas Jarek. Dalej jedziemy we trzech. Na podjeździe muszę się mocno naginać, żeby utrzymać tempo. Na szczęście szybko zaczynamy zjazdy - początek szybki, ale w drugiej części wjeżdżamy w ciemny las, czarna gliniasta ziemia, korzenie, trochę kamyczków – jest super! Niestety jakieś 20 m przed wyjazdem na asfalty łapię snejka..

Wymiana gumy zajęła mi jakiś kwadrans, sporo czasu walczyłem ze zdjęciem opony z obręczy. Zdążyłem porządnie się wychłodzić, a chęć dalszej jazdy opuściła mnie totalnie.. Dojazd do mety asfaltami bez wyrazu, nie pomógł nawet kapitalny singielek z Ostrej Hory do Olzy…

Wynik i przede wszystkim odczucia z jazdy niestety odzwierciedlają moją aktualną formę - ale nie ma się czemu dziwić, żeby jeździć, to trzeba jeździć. Błotko na zjazdach jednak nadal sprawia mi chorą radochę:) Magda zadowolona z jazdy – dzisiaj 6 miejsce w kategorii, ale najbardziej zadowolona jest z bezpośredniej walki na trasie z Kamilą. W klasyfikacji generalnej udało się jej awansować na 4 pozycję! W klasyfikacji drużynowej niestety spadliśmy na 6 pozycję. Sezon w cyklu MTB Marathon kończę na 12 pozycji, ale nie ostatniej – jest postęp.. Na podsumowanie przyjedzie jeszcze czas..
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, xt1

Góry Sowie i Wałbrzyskie

Niedziela, 8 września 2013 | dodano: 18.09.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst61.37/45.00km w04:37h avg13.29kmh vmax70.70kmh HR 130/

Awaria samochodu Jarka trochę nam pokrzyżowała plany na przedłużony weekend – naprawa przeciągnie się przynajmniej do wtorku, kiedy to oboje z Magdą musimy wracać do pracy, czeka nas więc powrót pociągiem z Wałbrzycha. Nie zmienia to faktu, że mamy całą niedzielę :)

Jeszcze wieczorem opracowujemy wstępny plan – obowiązkowo Wielka Sowa i zjazd do Walimia, Rogowiec i może Andrzejówka, może nawet zjazd do Sokołowska. Dołączają do nas Albert i Łukasz. Ruszamy ok. 10, pogoda zapowiada się idealna, kierunek Głuszyca Górna.

Udaje mi się poprowadzić ekipę do zalanego kamieniołomu – piękne miejsce, w którym niegdyś miałem wykład i obiecałem sobie, że wrócę tu na rowerze..

Miejsce rzeczywiście niezwykle urokliwe..

Dalej kierunek Głuszyca, krótki postój przy stacji kolejowej, z której ciekawostka, kursuje nowoczesny szynobus do Wałbrzycha i Kłodzka

Ruszamy przez Głuszycę (krótkie zakupy), Kolce w Masyw Włodarza. Przejeżdżamy obok wielkiej atrakcji tego regionu – tzw. Podziemnego miasta Osówka

Dojazd asfaltami do Grządek

..i malowniczym szlakiem z widokiem na Masyw Wielkie Sowy do Sierpnicy


Zamiast forsować ostry podjazd na Sokół znany z maratonu w Głuszycy, zjeżdżamy do Rzeczki asfaltami, nie do końca jestem fanem tego wariantu – wytracać przewyższenia asfaltami, ale trzeba przyznać, że widoki przednie!

Dalej mam okazję zmierzyć się z podjazdem do schroniska pod Sokolicą, dobrze pamiętam ten podjazd z mojego pierwszego maratonu w górach, dokładnie 3 lata temu – wtedy podjazd butowałem. Dzisiaj spokojnie w siodle.

Chwilę szukam trawersu, którym zjeżdżaliśmy na maratonie do Sokolca, ale q końcu odpuszczam i jedziemy szlakiem w kierunku Sokolicy. Na szlaku sporo ludzi, a że nie brakuje kamieni, uskoków (w górę) i korzeni, to dopingują nas – dobrze, że nie jedziemy w dół;)

Trochę zjazdów też jest, dobrze, że ludzi mniej, od schroniska Sowa szybkim szlakiem dokręcamy na przeł. Kozie Siodło

Stąd już oczywiście doskonale znanym szlakiem po kamieniach na Wielką Sowę. Zadziwiające jak łatwo mi się podjeżdża – dopiero teraz widzę, jak olbrzymie znaczenie ma efekt zmęczenia na MTB Challenge, kiedy podczas V etapu przegrałem na tym podjeździe z kamieniami..


Na szczycie krótki postój :) Chwilę się wahamy, czy nie spróbować niebieskiego szlaku, szczególnie kiedy miejscowa bikerka zapytana o ten szlak odpowiada „jest niebezpiecznie”, ostatecznie jednak nie możemy zrezygnować ze zjazdu do Walimia znanym nam szlakiem żółtym:)

Początek szybki, choć wcale nie łatwy, momentami trochę za bardzo szalejemy z Albertem, na pewno tak jest zdaniem mijanych piechurów..

Sam zjazd z Małej Sowy, szczególnie początek, miodzio!

Nie ma czasu na robienie zdjęć. Druga część zjazdu to już mocna rąbanka i tu mój entuzjazm jest mniejszy, ale nadal jest ciężko = fajnie! Zjeżdżamy do Walimia i ląduejmy na obiedzie oczywiście w zajeździe u Huberta

Po obfitym obiedzie ruszamy podobnie jak na Challenge w kierunku Masywu Włodarza asfaltami do Grządek. Ostro pod górę..

W tle Mała Sowa..

Masyw Włodarza kojarzy mi się z szybkim przelotem szutrówkami, jadąc jednak ten odcinek na spokojnie, mocno doceniam zjazdy – owszem są szybkie, ale dają fun!


Przed Jedlińską Kopą opuszcza nas Albert – zjeżdża do Łomnicy i wraca do rodzinki. Zjazd do Głuszycy na Challenge puszczony jest wąską, ziemista ścieżką i staram się znaleźć ten szlak, niestety okazuje się, że przez prace leśne, ścieżka jest nieprzejezdna. Zjeżdżamy więc rowerowym. Rowerowy szlak w gminie Głuszyca nie oznacza bynajmniej nudnych szutrów – strefa MTB, jej twórcy wiedzą o co chodzi:) Zaliczamy kilka kilometrów szybkich singli, na których można poczuć, co to jest flow:) Nie ma czasu na zdjęcia z wyjątkiem punktu widokowego na dolinę Bystrzycy i Góry Suche..


Przejazd przez Głuszyce śladami MTB Challenge..

Z Głuszycy jedziemy przez Rybnicę w kierunku szlaku do ruin zamku Rogowiec. Szlak od początku jest stromy, ale większość da się wykręcić..

..końcówka jest to ostra wspinaczka. Do skalnych bram u podnóża Rogowca prowadzi wąski singielek, na którym trzeba mieć naprawdę mocne nerwy, żeby pokonać go w siodle..

Widok zarówno spod Skalnych Bram na Dolinę Bystrzycy i Góry Suche..

..jak i z ruin Zamku na Góry Wałbrzyskie, niesamowity.

Co ciekawe na sam szczyt Rogowca prowadzi szlak strefy MTB, a muszę przyznać, że nie odważyłbym się zjechać tą ścieżka. Pisałem już, że autorzy tras wiedzą o co chodzi? ;) Dalej nudnymi szutrami w kierunku Andrzejówki – nie udało mi się namówić reszty na wariant zdecydowanie ciekawszy, tzn przez Jeleniec..

W Andrzejówce spotykamy Alberta z rodzinką – Asią i małym Antkiem. Pijemy kawę, piwko, frytki i w drogę, dzień się powoli kończy i niestety musimy odpuścić zjazd do Sokołowska, podobnie szlak graniczny..

Szutrami docieramy na przełęcz..


..z której mamy co najmniej kilka wariantów powrotu do Łomnicy – wybieramy niebieski szlak Strefy MTB. Początek miodny – wąski singielek z kilkoma niewielkimi uskokami, szybko jednak się kończy i dalej prujemy szutrami, co nie znaczy, że nie jest fajnie. W końcu zjeżdżamy do Łomnicy..

Co mogę napisać? Piękna wycieczka:) Ogromnie żałuję, że ogranicza nas czas, ale z pewnością wrócimy jeszcze do Łomnicy i skorzystam z gościnności Justyny i Łukasza!
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Mbike, Teren, W towarzystwie, xt1

MTB Marathon - Wałbrzych

Sobota, 7 września 2013 | dodano: 18.09.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst55.97/50.00km w04:06h avg13.65kmh vmax47.30kmh HR 154/185

Na wyjazd na maraton w Wałbrzychu czekałem od kilku dni z niecierpliwością i bardziej nie mogłem się doczekać kręcenia po górach w niedzielę niż ścigania się w sobotę. Jedziemy po pracy z Magdą, Jarkiem i Tomkiem – nocleg jak przed rokiem w Łomnicy. Z przygodami udało się dojechać na miejsce, niestety w samochodzie Jarka skończyło się sprzęgło – na maraton musimy jechać rowerami, ok. 20km rozgrzewki. Okazało się też, że gospodarstwo kupili i teraz prowadzą znajomi Alberta, który również przyjechał pokręcić po okolicy – super!

Rano pogoda dobra, nie za ciepło, ale słonecznie. Start przesunięty na 10:30 ze względu na konfigurację trasy. Ruszamy z Magdą przed 9. Sprawnie dojeżdżamy do Wałbrzycha, nieco błądzimy, ale w końcu udaje się dotrzeć na miejsce startu – nowoczesny obiekt sportowy, basen, boisko, równolegle odbywają się imprezy z okazji dni Wałbrzycha. Jakoś nie mam ochoty na ściganie się, po drodze proponuję nawet Magdzie, że pojadę z nią MEGA, ale w miasteczku jesteśmy za późno na załatwianie czegokolwiek w biurze zawodów – zdążyłem tylko kupić żele i stanąć w sektorze. Spotykam oczywiście wielu znajomych:)

Start, przejazd przez uliczki i szutrami wjeżdżamy w teren, zaczynamy wspinaczkę na Chełmiec. Sporo osób od razu mi ucieka, dopiero po jakimś kwadransie zaczynam jechać znośnym tempem. Przed startem sporo zostało powiedziane o trasie – początkowo zapowiadał się łatwy i nudny maraton, ale kilka dni temu Kowal po objechaniu terenów z lokalesami, obiecał MTB. Podjazd w większości prowadzi szutrami, ale nie brakuje wąskich i stromych odcinków. Jest długi i z utęsknieniem wyczekuję pierwszych zjazdów. Jakoś źle mi się jedzie, tempo niby nie jest najgorsze, ale w głowie jestem nastawiony na nie. Pierwszy zjazd zaczyna się super – ostro w dół, wąsko między drzewami, ale krótko – mimo to wyprzedzam jakieś 10 osób. Od razu humor mi się poprawia. Mijanka z bufetem, ale dopiero za kilka kilometrów będziemy mogli z niego skorzystać. Dalej trasa jest łatwa.

Po zjechaniu do Gorców ostry podjazd na szlak wokół Mniszka – mocno w górę po rąbance niczym tłuczniu kolejowym – na jednym z kamieni rzuciło mi koło i wylądowałem w dzikich malinach. Ostre są. Kilka chwil minęło, zanim wydłubałem z dłoni i gripa drobne kolce, a zakrwawione palce obmyłem w wodzie z bidonu. Sam szlak wokół Mniszka bardzo fajny – szybki, twardy singielek, trochę trawy. Zaczynam jechać trochę lepiej. Na kolejnych kilometrach do bufetu mam wrażenie, że kręcimy się wokół jednej góry, ale mimo to trasa jest zróżnicowana, ciągle coś się dzieje, ale za bardzo przypomina mi tą z Sobkowa. W końcu docieram do bufetu. Łapię owoce i dostrzegam z daleka zjeżdżającą Magdę:) Dopinguję i zaczynam się wahać, czy nie pojechać z nią, ale ruszam na swój wyścig.

Kolejne kilometry jadę z zawodnikiem Gomoli – na szybkich szutrach i pod górę jest zdecydowanie mocniejszy, ale na zjazdach szybko go doganiam, uprzejmie mi jednak robi miejsce. Zjazdy z Długiej są całkiem fajne, ale strasznie szybko się kończą – inaczej z podjazdami, mam wrażenie, że ciągną się w nieskończoność.. Przejeżdżamy przez Lubominek, jadący ze mną zawodnik SCS OSOZ na odcinku zaledwie kilku kilometrów trzykrotnie przestrzela zakręt, nie wiem jak to robi, bo oznaczenie jest wzorowe.. Za Lubominkiem jedziemy łąkami – gonię Grześka z SCS OSOZ i w masyw Trojgarbu wjeżdżamy razem. Wyprzedzam Grześka i słyszę za sobą motor pilota, a więc nadjeżdżają MEGOWCY. Spodziewałem się ich w sumie wcześniej, ale trasa szybka i różnice w czasach mniejsze. Szlak zaczyna stromieć, miło popatrzeć z jaką łatwością mija mnie Mateusz Zoń. Na najbardziej stromym odcinku odpuszczam i podchodzę, mijają mnie kolejni zawodnicy, również z mojego dystansu. W końcu docieram na szczyt, z którego rozpościera się świetny widok, jest ławeczka, szkoda, że nie jesteśmy na wycieczce i nie można się choć na chwilkę zatrzymać. Zaczynam zjazdy, a więc zaczyna się zabawa. Wjeżdżam tuż przed dwoma zawodnikami z dystansu MEGA (pierwsze 10-tka). Szlak to typowa rąbanka z rynną po środku, a więc zabawa, żeby nie wpaść do rynny;) W pewnym momencie przecinamy szutrówkę, robi się szerzej – puszczam megowców, ale jeden z nich mówi, żebym jechał dalej, czyli nie jest najgorzej. Dalej jest już łatwo i szybko. Na podjeździe szybko mi uciekają. Całkiem fajny odcinek, chociaż wolałbym ekwilibrystykę na korzeniach, uskokach, kamieniach, a nie rąbankę, której w gruncie rzeczy największą trudnością jest utrzymanie kierownicy w ryzach..

Na kolejnych kilometrach niewiele się dzieje – w głowie mam tylko coraz gorsze samopoczucie. Dojeżdżam do bufetu i zaczynam się zastanawiać, czy nie poczekać na Magdę, fatalnie się czuję i chcę odpuścić ściganie. Po chwili jednak ruszam. Szybki fajny zjazd, ale po chwili pogoniło mnie w krzaki.. W ciągu następnych minut jeszcze dwukrotnie powtarzam wycieczkę (na szczęście jeden z zawodników wspomógł mnie makulaturą..) i decyduję się odpuścić drugą pętlę. Czekam na Magdę i chcę pojechać z nią… Pierwszy raz świadomie wycofuję się z maratonu, głupie uczucie. Nadjeżdża Magda i ruszamy razem, nie ukrywam, że nieźle się zdziwiła.

Razem jedziemy aż do mety. Trasa to głównie szutrówki. Jest jeden fajny, ostry i techniczny podjazd, na którym mija nas Kamil. Po minięciu rozjazdu, na którym stoi Kowal, jest fajny odcinek z mocnym podjazdem singlem, chwilę później ostry zjazd, sekcja korzeni i znowu ostro w dół. Fajny odcinek.. Dopiero później na forum czytam, że odcinek niby bardzo trudny.. może i tak, ale krótki;) Po zjazdach do Lubomina bufet, dokrętka po łąkach i fascynująca walka Magdy z dwoma innymi zawodniczkami na ostatnich kilometrach – trzeba jeszcze popracować nad taktyką, ale na ostatniej długiej prostej w przekopie kolejowym miałem poważne problemy z utrzymaniem koła dziewczynom;) Ostatecznie Magda przekracza metę jako druga.

Na mecie dochodzi do mnie, że odpuściłem. W zasadzie przez cały odcinek jazdy z Magdą o tym myślę. Poddałem się i muszę z tym żyć.. Trasę muszę ocenić jakoś mocno średnią – zabrakło charakterystycznych ciekawych odcinków. Było ich za mało, trudnych zjazdów w zasadzie poza dwoma odcinkami po 100m, nie było – zjazd z Trójgarbu po rąbance nie był fajny.. Mimo, że zeszłoroczną trasę również nie zapamiętałem jako wyjątkowo ciekawą, to trzeba przyznać, że było na niej kilka ciekawych odcinków – Rogowiec, zjazd z Jeleńca, zjazd do Sokołowska, szlak graniczny, a dzisiaj? Takie nijakie nabijanie kilometrów trochę. Może gdybym pojechał do końca w dobrym tempie, byłbym zadowolony z jazdy, wrażenia byłyby inne. Tak czy inaczej o tym starcie chcę możliwie najszybciej zapomnieć..

Powrót do Łomnicy oczywiście na dwóch kołach, ale w towarzystwie Jarka i Tomka.
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie, xt1

MTB Cross Maraton - Sobków

Niedziela, 1 września 2013 | dodano: 12.09.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst76.01/60.00km w03:57h avg19.24kmh vmax54.20kmh HR 159/186

Wyścig w Sobkowie zapowiadany jest jako łatwy, szybki i stosunkowo płaski – taki teren. Ma być jednak ciekawie i ładnie krajobrazowo – a jak Mazi tak twierdzi, to musi być ciekawie. Na maraton jadę jednak mocno wczorajszy po urodzinach brata, bardziej niż drinkowanie, odczuwam brak snu… Po drodze łapie nas ulewa, ale im bardziej zbliżamy się w okolice Kielc, tym niebo się rozpogadza. Sobków położony jest nad Nidą, niedaleko Chęcin, w okolicy jest sporo niedużych pagórków – znam te okolice ze studenckich kursów i bardzo je lubię, sentyment. W dobrym czasie docieramy na miejsce, przebieranie, pakowanie i rozgrzewka – pogoda robi się niepewna, niebo zaciągają ciemne chmury, zrywa się chłodny wiatr – paradoksalnie cieszy mnie to;)

Po kilku minutach opóźnienia startuje w końcu peleton na dystansie Master. Tym razem dostałem sektor i startuję obok Kamila. Początek bardzo fajny, pętelka przy stadionie z fajnym podjazdem. Dziwna sprawa, bo prawie do końca podjazdu trzymam się Romka, dopiero na zjeździe mija mnie Kamil. Przejazd obok stadionu, krótki asfalt, mocny wiatr, a ja bez sensu dociągam do grupki i dalej prowadzę ją i dociągam do kolejnej, w której jedzie Romek – co ja tu robię… Szybko jednak odpadam, w terenie mija mnie sporo osób, trzeba złapać swoje tempo. Trasa nie jest z tych, na których kluczem do wyniku jest dobre koło. Las jest bardzo fajny, podjazdy, zjazdy, piach, korzenie, mijają mnie m.in. dziewczyny z Murapola, Michał i Paweł. Tego ostatniego próbuję się trzymać. W końcu formuje się grupka, w której jedziemy kolejne kilometry. Trasa wyjeżdża na pola, ale nadal jest pofalowana, a widoki rzeczywiście ładne!

Po tym bardzo ciekawym wstępie trasa zaczyna się wypłaszczać, prowadzi szutrowymi i miejscami piaszczystymi drogami. Razem z trzema zawodnikami próbuję gonić grupkę Pawła, jednocześnie staramy się powiększać dystans do zawodników trzymanych za plecami. Jedzie mi się całkiem dobrze, ale Pawła nie mogę dogonić, mimo, że dzieli nas co najwyżej 50 m. Po odbiciu na lekki trawiasty podjazd zatrzymuję się za potrzebą – pomyślałem, że szybko odrobię straty. Minęło mnie dwóch zawodników, ale zabrakło kolejnych, z którymi mógłbym gonić. Co gorsze, trasa wyjechała z terenu osłoniętego od mocnego wmordewindu i czekała mnie długa, a co gorsza samotna walka z żywiołem. Pagórki tez zostawiliśmy w tyle, co nie poprawiało mojej sytuacji. Jadę więc samotnie, co jakiś czas widząc przed sobą kolorowe sylwetki zawodników. Dość długo zajęło mi dogonienie pierwszego z nich – zadowolony, że w końcu będę mógł odpocząć, dociągnąłem, ale okazało się, że jadę znacznie szybciej i… jadę dalej sam. Zaliczam pierwszy jak do tej pory fajny zjazd, wąska ścieżka między drzewami, stromo w dół, niestety zjazd ma jakieś 20 metrów;) Widzę kolejnego zawodnika i mijam go na piaszczystym zjeździe, po którym szybkimi szutrami docieram na pierwszy bufet. To pierwszy z zaledwie dwóch zaplanowanych na dzisiaj pitstopów – dobrze, że nie jest gorąco. Łapię tylko banana, zmotywowany napieram, dojrzałem bowiem przed sobą obie zawodniczki Murapolu – Anię i Kasię.

Za bufetem mamy fajny podjazd i szybkie zjazdy po łąkach, dochodzę dziewczyny. Jakiś czas jedziemy razem, jest kilka podjazdów i jeden szybki fajny zjazd z niebezpiecznymi koleinami – nigdy takich miejsc nie lubiłem, ale… człowiek zmienia zdanie, w końcu coś się dzieje, bo szczerze mówiąc trasa jest łatwa.. Wyjeżdżamy na szybkie szutry. Daję mocną zmianę i dziewczyny zostają, ale nie czekam, bowiem mam przed sobą kolejnego zawodnika. Dociągam na długim podjeździe i dalej jedziemy razem dobrze współpracując. Niestety zawodnik prowadząc przestrzela zakręt i znowu jadę sam. Przed podjazdem pod „wiatrak” dochodzę czterech zawodników – dwóch z teamu Gatta, z którymi jechałem na początku, przed postojem, jeden z krakowskiego Wertykala, najpewniej po defekcie, bo jest zdecydowanie mocniejszy i zaczyna nam odjeżdżać. Nie jest najgorzej. Na szybkim zjeździe po trawie mijam Marka Zająca, który walczy z awarią – przekazuje mi klucze dla Gustawa, wycofuje się. Szkoda. Łapię drugi oddech i staram się podkręcać tempo, dochodzę kolejnych zawodników. Pokonujemy fajny podjazd łące zasłanej wrzosami, szybki piaszczysty zjazd, trochę leśnych szutrówek, przecinamy asfalt i zbliżamy się do wisienki dzisiejszej trasy – przejazdu przez kamieniołom.

Do kamieniołomu prowadzi fajny podjazd w gęstych krzakach, miękkie podłoże, podkręcam tempo, wiem bowiem, że ludzie różnie reagują na widok kamieni i stromych zjazdów. Zjazd do kamieniołomu faktycznie jest stromy, ale bez zakrętów, równo, łatwy. Dalej pętla po trasce przygotowanej zapewne przez crossowców pod wapiennymi ścianami i wyjazd pod jedną z nich. Przejazd przez punkt kontrolny – drugi bufet. Dostrzegam przed sobą Michała i Pawła.

Z bufetu nie korzystam, dodatkowo zmotywowany widokiem kolegów staram się możliwie najszybciej podgonić. Zimna głowa, wsuwam żel. Paweł odjeżdża, ale ciągle zbliżam się do Michała. Trasa bardzo fajna, wjeżdżamy w las, trochę kręcenia po korzeniach i rodzynek – kapitalny zjazd wąskim parowem. Niestety Michał nieco przyblokował, ale szybko mnie puszcza, niestety zjazd jest bardzo krótki, niemniej wrażenia super! Trasa jest pagórkowata, a ja kontynuuję pogoń za Pawłem. Na dłuższych, odkrytych podjazdach, a takie dominują, widzę, że dystans jest w dalszym ciągu niewielki – Gustaw jednak ma przewagę, że ma kompana jazdy. Ja gonię samotnie. Szybko zaczynam odczuwać zmęczenie, bolą mnie plecy, momentami zupełnie nie mogę kręcić – efekt mieszanki zmęczenia i wyjątkowo upierdliwego podłoża, pełnego dziur, kępek trawy?

W końcówce trasy, kiedy już zupełnie pogodziłem się, że Paweł jest poza zasięgiem, zaliczyłem jeszcze bardzo fajny singielek wzdłuż brzegów Nidy. Na ostatnich płaskich odcinkach przez sosnowe lasy dochodzą mnie jeszcze Ania z Murapola i Michał. Niestety ból pleców zupełnie nie pozwala mi nawet próbować się bronić – na korzenistym szlaku oboje szybko uciekają. Ostatni podjazd po trawie i zjazd do mety.

Nastawiałem się na powtórkę najszybszych odcinków z Zagnańska, tzn trzymanie koła i walkę o utrzymanie morderczego tempa. Miło się zaskoczyłem, bo trasa mimo, że szybka, to w kilku miejscach była naprawdę ciekawa, jeśli dodam do tego fajne widoczki i zwyczajny sentyment do tych terenów – nie ukrywam, że naprawdę podobał mi się ten maraton. Co innego moja jazda – zupełnie bez sensu forsowałem tempo na pierwszych kilometrach, zatrzymałem się za potrzebą w najgorszym możliwym momencie, ból pleców, do tego oczywiście kwestia imprezowania dzień wcześniej;)
1 Open / 1 M2 Mariusz Marszałek 3:13:44
34 Open / 17 M2 ktone 3:57:51
Rating 81.5/81.5
3:57:51
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie, xt1

MTB Cross Maraton - Łagów

Niedziela, 18 sierpnia 2013 | dodano: 27.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst74.83/65.00km w04:55h avg15.22kmh vmax50.30kmh HR 157/181

Po dwóch dniach w Gorcach i dniu łażenia po Pieninach czas na wyjazd na maraton do Łagowa. Z Lubomierza mamy jakieś 200km, wyjeżdżamy z dużym zapasem czasu ok. 6. Na miejsce dojeżdżamy sprawnie, zapowiada się naprawdę upalny dzień. Z każdą minutą chęć na ściganie się spada – wizja ganiania po tzw kurwidołkach, polach, łąkach w upale mnie nie przekonuje. Trasa w Łagowie zapowiadana jest jako najcięższa w całym cyklu, techniczna i ciekawa. Pamiętam też, że trasa maratonu w Bielinach, który miałem przyjemność jechać przed dwoma laty, bardzo mi się podobała. Po dwóch dniach jazdy w wysokich górach jestem jednak sceptyczny, tym bardziej, że nogi bolą, łydki ciągną tak, że ciężko mi chodzić..
W miasteczku spotykamy sporo znajomych, oczywiście ścigający się w etapówce koledzy z teamu, Iza, Artur, Damian, Krzysiek, Grzesiek i wielu innych:) Wskakujemy w lycrę, napełniamy bukłaki i ruszamy na rozgrzewkę. Kierując się strzałkami, jedziemy jednak początek wczorajszego etapu, nic tam, znajomość trasy jest ważna, ale nie decydująca;)
Staję w sektorze, tzn sektor nadal mi nie przysługuje, więc staję za sektorem. Dziwne.. Ruszamy prawie punktualnie, początek asfaltami spokojnie. Pierwszy podjazd, staram się jechać spokojnie, a mimo to bez problemu mija kolejnych zawodników, m.in. Zdzicha, który mocno dopinguje. Szybko wjeżdżamy na polne drogi – kurzy się niesamowicie, momentami nic nie widać. W delikatnym zagłębieniu widzę małą kraksę, dopiero kiedy mijam, poznaję Michała próbującego wyciągnąć pedał Marka Zająca spomiędzy szprych swojego koła. Powoli formują się grupki, wyprzedza mnie m.in. Damian, Kasia Galewicz, Ania Sadowska, ale nie forsuję tempa, staram się jechać ekonomicznie, wiem, że szarżowanie na początku mocno się dzisiaj zemści na mnie.

Wjeżdżamy w teren, teren nieśmiało zaczyna się wznosić, wyprzedzam. Poznaję podjazd na Szczytnika i wiem, że ciężko będzie wyprzedzać, mimo, że czuję, że tempo mam lepsze od osób przede mną. Jadę tuż za Markiem – nieźle, jeszcze trzy tygodnie temu na sudeckich trasach wkładał mi spokojnie min. pół godziny na każdym etapie! Końcówka podjazdu mocna, niestety zawodnicy przede mną schodzą z rowerów, nie ma jak jechać. Pierwsze zjazdy jadę za Markiem i momentami mnie spowalnia, ale jadę nieco nerwowo i wyprzedzam dopiero na końcówce, bardzo dziurawej i niebezpiecznej. Zaczynam się rozkręcać, ale cały czas pilnuję, żeby nie szarżować. Przede mną jedzie Ania i Marek z Murapola. Dochodzę ich i staram się trzymać tempo. Aż do bufetu trasa jest interwałowa, krótkie podjazdy, bardzo szybkie, uważne zjazdy z koleinami, jest szybki odcinek po szutrach. Wyprzedzam kilka osób. Zaczynam się zastanawiać, kiedy zacznie się ten wymagający teren, o którym pisali organizatorzy i który mam w pamięci. Zjazdy są niestety typu wpadnę czy nie wpadnę w koleinę, szybkie i niebezpieczne. Sporo się kurzy, jest kilka odcinków gdzie nieźle rzuca, ja nie chcę już jeździć na małych kołach;) Tuż przed bufetem doganiam zawodnika w stroju Ashima na Focusie na dużych kołach. Na bufecie ekspresowo uzupełniam bidon, wypijam dwa kubki izotonika, jem owoce i ruszam.

Ostry podjazd jadę za zawodnikiem na Focusie. Miejscami muszę naprawdę walczyć o przepchnięcie korzeni czy kamieni, nie jest lekko. Krótki odcinek przez uślizg koła podbiegam – kolega na Focusie spokojnie, równym rytmem wykręca całość. Komentarz nie jest potrzebny.. Zaczynam zjazdy, początek po trawie z niezłymi głazami, dalej bez trawy, a więc widać trasę, można poszaleć. Szybko wyprzedzam Focusa, ale mnie z kolei łykają Jarek Wsół i duet Murapola. Trochę końcówkę zjazdu przespałem.. Kolejny podjazd, mija mnie Focus i znowu zjazd – dzisiejszy najtrudniejszy odcinek wyschniętym korytem rzeki po kamieniach, miejscami spory głazach. No niestety całości nie udało się zjechać, dwie podpórki i krótki odcinek zbiegłem, udało mi się jednak trochę nadrobić. Kolejne kilometry dają odrobinę odetchnąć, nachylenie łagodne, jest szybko, trochę bruków – można złapać oddech. Trzeba przyznać, że do tej pory mało było miejsc, gdzie można było uzupełnić płyny i coś zjeść. Jadę z Anią i Witkiem. W końcu odbijamy na szlak na Jeleniowską – ostry wąski podjazd. Słońce przygrzewa, pot leje się ze mnie strumieniami, końcówkę odpuszczam, czuję się trochę usprawiedliwiony, kiedy i Ania schodzi z roweru;) Zjazdy z Jeleniowskiej bardzo fajne, twardsze i mniej zniszczone niż wszystko, co było do tej pory, szybkie, ale jest flow:) Na jednym z ciasnych zakrętów tuż przy ścieżce zawodnik w stroju Goggle robi gumę, cudem unikam kolizji, zahaczam tylko kierownicą.. Ciśnienie mi skoczyło.. Zjazdy szybko się kończą, za szybko:( Bufet.

Napełniam bukłak – przede mną ponad 30 km do mety bez możliwości dotankowania. Zawsze chwaliłem bufety na trasach tego cyklu, obsługę, „wyposażenie”, m.in. arbuzy i pyszny izotonik, ale zaledwie dwa pitstopy na takiej trasie w upalny sierpniowy dzień to trochę niepoważne podejście:( Doganiają mnie m.in. Kasia i Zdzichu. Ruszam ostrym asfaltowym podjazdem. Śmiejemy się z Kasią, że znowu jedziemy razem;) Wjazd w teren, niestety znowu wertepy, mocno dziurawy szlak, Kasia zupełnie bez problemu mi odjeżdża. Nie szarpię, bo czuję, że zaczynam nieco opadać z sił – daje mi się we znaki aktywny długi weekend i bez wątpienia nie bez znaczenie jest mocny upał. Trasa jest mocno interwałowa, krótkie, momentami ostre podjazdy, szybkie zjazdy, mniej wertepów, trasa zaczyna mi się bardzo podobać:) Doganiają mnie Ania i Marek i dosłownie chwilę później blokują na jedynej na trasie kałuży. Przez moment chcę wyprzedzać bezczelnie przez środek, ale później okazało się, że całe szczęście powstrzymałem się:) Przecinamy asfalt, przejazd zabezpieczają strażacy, stoją dwie zgrzewki wody – waham się, czy uzupełniać bidon, który prawie już opróżniłem, odpuszczam. Wjeżdżamy w Pasmo Bielińskie.

Kolejne kilometry to niekończące się twarde szybkie kręte single – miód malina! Nie ma nawet krótkiego technicznego odcinka, ale zabawa jest kapitalna! Ponownie przecinam asfalty, trochę ganiania po polach i znowu odcinki po singlach. Chylę czoła autorom trasy (Grześkowi) i jednocześnie zazdroszczę lokalesom, że mają takie tereny do treningów. Wszystko co dobre, szybko się kończy, trochę ganiania po łąkach, przecinam trasę 756 do Łagowa przede mną wyrasta ostatni już dziś podjazd, w Paśmie Jeleniowskim. Początek po łące, szybko odpuszczam, nie czuję się najlepiej, słońce mocno grzeje i naprawdę dostaję w tym momencie w kość. Może ostatnie kilometry jadę za mocno? Mijają mnie Ania i Marek, chwilę później również Sławek, który mocno mnie dopingują, niestety nie daję rady gonić. Na zjazdach po łąkach udaje mi się dogonić Anię i Marka i ostatnie kilometry po łąkach i polach jedziemy razem. Jedyne ciekawe miejsce poza zjazdem korytem potoku – zjazd po kamieniach niestety zablokowany przez Anię..

Dalej niebezpieczny przejazd przez tymczasowy mostek, w który nieomal wbiłem się z impetem, przejazd przez rzekę po paletach z technicznym wyjazdem, ostatni podjazd przez podwórka i meta!

Na mecie długo nie mogę dojść do siebie, na szczęście Magda ratuje mnie zimną puszką:) Sama jest zadowolona z jazdy i wyniku – 2 miejsce tylko 4 minuty za Karoliną Kozelą. Rozmawiamy m.in. z Krzyśkiem, który napisał z wyścigu świetną relację, Sławkiem, Marcinem i kolegami z teamu. Sporo osób dosłownie umarło na trasie przez upał, a ja cieszę się, bo chyba pierwszy raz stosunkowo dobrze zniosłem takie warunki. Fakt, że wyjątkowo pilnowałem regularnego picia i jedzenia, a i mały kryzys mnie nie ominął, ale nie było źle. Jazda na świeżości to jednak nie była i wynik na pewno mógł być lepszy, z drugiej strony trochę żałuję, że w Gorcach nie zostaliśmy dzień dłużej;) Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Grzesiek wycisnął z tego terenu co mógł i przygotował naprawdę ciekawą i ciężką trasę. Mam jednak wrażenie, że zjazdy w Daleszycach czy choćby w Suchedniowie były bardziej wymagające.
/2536608


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie, xt1, Góry

Pieniny - Trzy Korony, Zamkowa, Wąwóz Homole

Sobota, 17 sierpnia 2013 | dodano: 26.08.2013 | Rower: | temp ˚ dst10.00/0.00km w03:04h avg3.26kmh vmax0.00kmh HR /

Po dwóch dniach eksplorowania gorczańskich szlaków, zrobiliśmy dzień regeneracyjny – wybraliśmy się w Pieniny. Weszlismy na przereklamowane Trzy Korony, zjedliśmy obiad i pyszne lody, a na koniec zwiedziliśmy piękny Wąwóz Homole – polecam!









/2536608


Kategoria Góry, Inne sporty

Gorce - Jaworzyna Kamienicka, Turbacz, Kiczora, Pasmo Lubania

Piątek, 16 sierpnia 2013 | dodano: 22.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst52.65/45.00km w04:26h avg11.88kmh vmax51.60kmh HR 123/169

Po wczorajszej rozgrzewce, na dzisiaj zaplanowaliśmy sobie z Magdą z pełną premedytacją tułaczkę po górach od rana do wieczora. W planach mamy zaliczyć wszystkie szeroko polecane zjazdy z Turbacza, tj zielonym i niebieskim w stronę Koninek oraz żółtym przez Kudłoń do Rzek, wszystko to połączyć jakoś sensownie w pętlę i w miarę możliwości dołożyć do tego Stare Wierchy, ew. Polanę Waksmundzką. Ambitnie:) Zdjęcie poglądowe, czemu zawdzięczamy możliwość wjechania w niemałe przecież góry praktycznie bez zrzucania na młynek:)

Ruszamy dosyć wcześnie po solidnym śniadaniu. Pogoda zapowiada się idealna, słonecznie, ale nie za gorąco, widoki będą wyborne. Podobnie jak wczoraj zjeżdżamy do Rzek i zaczynamy podjazd – tym razem niebieskim szlakiem na Przełęcz Borek. Szlak jest wyraźnie mniej uczęszczany, węższy i jednak bardziej stromy.



Większa jego część prowadzi głęboką doliną, dlatego widoki nie są jakoś szczególnie porywające, ale są ładne miejsca. Docieramy na Przełęcz Borek, gdzie kończy się szlak rowerowy i dalej kierujemy się żółtym na Czoło Turbacza. Początek ostro w górę, było trochę butowania.

Większość szlaku jednak w siodle, sporo fajnych odcinków z korzeniami, mostki, trochę kamieni – zjazd tym szlakiem zdecydowanie przypadnie mi do gustu:)


Wyjeżdżamy na polanę pod Czołem Turbacza, odbijamy w prawo na szczyt, z którego podziwiamy widoki i szczegółowo planujemy kolejne godziny.

Czas na zjazd. Na pierwszy ogień zielony do Koninek. Początek super, korzenie, małe uskoki, ostro w dół, odbicie na zielony, ciemny las i gęsta sieć korzeni. Trochę się puściłem i muszę czekać na Magdę. Czar prysł przy spotkaniu z leśnikiem..


Zawrócił nas na Turbacz grożąc mandatem, a że nie mamy za dużo pieniędzy, odpuściliśmy, nie ma sensu próbować zjazdu niebieskim… Wracamy na polanę pod Czołem Turbacza i wjeżdżamy pod schronisko.

Dzisiaj panorama Tatr w pełnej krasie.

Decydujemy zmienić plany i zrobić Pasmo Lubania – góry niższe, ale do Przełęczy Knurowskiej prowadzi rowerowy szlak, a dalej kończy się Park Narodowy i nikomu nie powinna przeszkadzać para dwóch kółek. Przejeżdżamy przez Halę Długą i odbijamy na szlak na Kiczorę.


Szczyt wita nas fenomenalnym widokiem i bardzo fajną ścieżką w dół.


Mocno się kurzy, mijani piechurzy nie są chyba zachwyceni, a ja przeciwnie. Niżej wjeżdżamy w las i zaliczamy serię świetnych zjazdów, ostrych z korzeniami, miejscami jest niezła rąbanka, ale wszystko bez problemu w siodle. Magda jest trochę innego zdania, ale grzecznie schodzi;) Trzeba przyznać, że oznaczenie tego szlaku rowerowym symbolem to odważna decyzja;)



Interwałowym szlakiem z przewagą zjazdów docieramy na Przełęcz Knurowską, z której musimy zaliczyć ostrą ściankę po trawie. Palące słońce nie pomaga. Siedzący na zielonej trawce turyści są w szoku, kiedy podjeżdżam, a kiedy robi to Magda, zupełnie głupieją;)

Kolejne kilometry aż do stacji turystycznej w Studzionkach są ciężkie, ostre podjazdy

krótkie fajne zjazdy

i dwie ścianki do zejścia – jedna z uskokami, druga z rąbanką grubego kalibru.


Na kolejnych szczytach podziwiamy super panoramy.

Sama stacja turystyczna, w której mieliśmy nadzieję coś zjeść, ale nie udało się, położona jest po prostu pięknie – kilka domów i spory budynek prywatnego schroniska wciśnięte są dosłownie w środek pokaźnego pasma, robi kapitalne wrażenie.

Początek szlaku w stronę Lubania, który mamy nadzieję dzisiaj zdobyć – robimy przerwę na posiłek. Zapasy się kończą, bukłaki powoli wysychają. Szlak znowu prowadzi nas raz w górę, to raz w dół. Kilka miejsc jest wyjątkowo malowniczych.


Generalnie szlak jest łatwy. W drugiej części do Lubania przypomina nieco świętokrzyskie ścieżki – twarde single, ostre krótkie podjazdy, trochę kamieni i korzeni. Podoba mi się.

Docieramy do zielonego szlaku, który prowadzi z jednej strony na szczyt Lubania, z drugiej zaś w dół do Ochotnicy. Decydujemy, że odpuszczamy zdobywanie szczytu – oboje jesteśmy głodni, nie mamy co pić.

Już na mapie szlak wygląda imponująco, jednak oznaczenia pozwalają podejrzewać, że nie będzie dużym wyzwaniem – prowadzi głównie szutrówkami. Szybko jednak okazuje się, że Pasmo Lubania na nowo definiuje pojęcie szutrówki – jest bardzo stromo, drogi są zniszczone, rozmyte, koleiny mają głębokość metra, a wszystko to pokrywa dywan głazów wielkości dochodzącej do rozmiarów piłki kopanej. Zacnie!


Szlak odbija z tzw. szutrówek i niestety całkowicie traci przejezdność na sztywnym rowerze, do tego miejscami jest zarośnięty, masa połamanych gałęzi i pojedynczych drzew.


Końcówka w regularnym strumieniu – na szczęście dawno nie padało i udaje się przejść suchą nogą.

Wyjeżdżamy na zgodne z przyzwyczajeniami szutry. Po drodze zupełnie na dzikow spacerują sobie pawie, a ja znajduje ukrytego singla, który biegnie równolegle do szutrówki – niestety ma tylko kilkaset metrów..


Asfaltem do Ochotnicy, lądujemy dosłownie 100m od knajpy, w której oczywiście zostajemy na solidny obiad:)

Po dłuższej przerwie i uzupełnieniu cukru we krwi morale wracają na swój zwykły wysoki poziom:) zabrakło tylko dobrej kawy;) Ruszamy w stronę Lubomierza, a że czasu mamy coraz mniej, wybieramy wariant asfaltami i szutrami, co wcale nie oznacza, że będzie lekko;)


Jedziemy przez Młynne i Zasadne, dalej doliną Głębieńca do niebieskiego szlaku, którym podobnie jak wczoraj, zjeżdżamy do Rzek. Do kwatery asfaltami.

To był długi i piękny dzień. Gorce pokazały nam swoje zupełnie inne oblicze. Na Lubań na pewno jeszcze wrócimy.
/2536608
Cały wyjazd to szereg zbiegów okoliczności i nie ukrywam, że szczęście nam dopisało - w Gorcach rzadko jest tak sucho, a sporo odcinków jechaliśmy w dobrym kierunku. Sporo szlaków zjeździliśmy, ale na pewno jest po co tu wracać, może jesienią?


Kategoria 050-100, Góry, Mbike, Teren, W towarzystwie, xt1