Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2012

Dystans całkowity:1057.47 km (w terenie 629.18 km; 59.50%)
Czas w ruchu:57:57
Średnia prędkość:16.83 km/h
Maksymalna prędkość:59.10 km/h
Maks. tętno maksymalne:188 (94 %)
Maks. tętno średnie:162 (81 %)
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:62.20 km i 4h 08m
Więcej statystyk

WOT 2012 aka Krwawa Pętla

Sobota, 30 czerwca 2012 | dodano: 02.07.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 30.0˚ dst246.98/175.98km w11:59h avg20.61kmh vmax37.20kmh HR 140/188

Twarz zalana potem, słońce leniwie wędrujące w kierunku horyzontu, ból w nogach, pusty żołądek i tylko jedna myśl w głowie. Meta już blisko, jeszcze tylko kilka kilometrów, kilka minut.

Kilkanaście godzin wcześniej, dokładnie o 4:30 w Zaborowie spotkaliśmy się z Jarkiem i Lucjanem z nadzieją pokonania tego dnia Warszawskiej Obwodnicy Turystycznej aka Krwawej Pętli. To już moja trzecia próba, dwie poprzednie zakończyły się niepowodzeniem. W tym roku nie planowałem podejmować kolejnej próby, ale kilka tygodni temu temat wrócił za sprawą Jarka. Namówił mnie, jedziemy.

Ruszamy po wschodzie słońca, jakiś kwadrans później niż planowaliśmy, ale nie jest źle. Jarek wyposażony jest w dwa Garminy, do tego Lucjan uzbroił się w mapy, sporo odcinków znam dosyć dobrze, również warunki są dobre, od wielu dni nie pada, szlaki są suche. Wjeżdżamy do KPN, jedziemy do Leszna i dalej żółtym do Dąbrowy. Jarek narzuca mocne tempo, ale jest chłodno, przyjemnie, trzeba korzystać. Na szlaku spotykamy łosia:) Z Dąbrowy żółtym, w Teofilach odbijamy na zielony. Po drodze płoszymy dwa duże żurawie, super klimat. Jedziemy przez Leoncin i Grochale, kawałek po wale, jest nawet bardzo fajny zjazd, szkoda, że taki krótki:) Dojeżdżamy do Kazunia, krótki odcinek asfaltem, most na Wiśle, ale przed mostem zatrzymujemy się na przystanku, za minutkę podjeżdża Dorota. Pierwszy bufet. Niespełna dwie godziny jazdy, dobre tempo. Naleśniki na śniadanie są świetne. Długo jednak nie zabawiamy, czas jechać. Robi się cieplej.

Mijamy Nowy Dwór Mazowiecki, krótki odcinek wałem, odbijamy do Suchocina, kawałek po ścieżce rowerowej i w las. Szlak jest na nowo oznakowany, dzięki czemu nie mamy problemów z nawigacją. Mam wrażenie, że szlak jest wyznaczony nowymi ścieżkami, znanymi z tegorocznego maratonu w Legionowie. Dojeżdżamy do Trzcian i prujemy przez lasy Chotomowskie. Szybko mijamy Chotomów i znów w las. Szlak w tych okolicach jest szybki, ale bardzo przyjemny, sporo singli, kilka wydm. Utrzymujemy mocne tempo. Odcinek do Łajsk prowadzi przez 2-3 km szutrówkami po polach. Na jednej z nich łapię w tylne koło spory papiak, a więc przymusowy postój na zmianę dętki. Mój zapas okazuje się dziurawy.. Na szczęście Lucjan ma dwie dętki.

Ruszamy dalej przez Wieliszew, szybko dojeżdżamy do Nieporętu i przecinamy kanał Królewski.

Po drodze słynny szlak wzdłuż ogrodzenia, który po pierwsze ciężko wypatrzyć, a jeszcze trudniej go przejechać. Powalone drzewa, masa połamanych gałęzi, nie jest lekko;) Mijamy Nieporęt. Krótki odcinek lasami przez Wólkę Radzymińską i wjeżdżamy w lasy Drewnickie. Na tym odcinku czeka nas przeprawa przez zalany szlak w dwóch miejscach. Są też fajne podjazdy.

Naprawdę jest ciekawie. Wszystkich nas rozpiera entuzjazm potęgowany utrzymywaniem wysokiego tempa. Gdzieś po drodze mam problem z pedałem - łożysko się zużyło i pedał momentami nie chce się kręcić. O mało nie zaliczyłem porządnej gleby na zjeździe.. Przekraczamy 8-kę i jedziemy na Nadmę. Krótki postój na stacji Orlenu - jest bardzo gorąco, Jarek funduje sobie kawę, a ja wypijam zimny energetyk.

Odcinek do Zielonki jest raczej szybki, tylko na krótkim odcinku jest sporo błotka. Na długim odcinku jedziemy mocnym tempem omijając liczne kałuże. Przy jednej takiej mijance Jarek zahaczył o wystający pieniek i nakrył się rowerem. Nie wyglądało to dobrze. Na szczęście poza otarciami, nic groźnego się nie stało. Jedziemy dalej. Mijamy Zielonkę i lasem tniemy do Rembertowa. Czeka tam na nas córka Lucjana - Agnieszka z pysznymi naleśnikami z serem i rodzynkami. Objadamy się, jest tak dobrze, że chyba każdy nas niechętnie w końcu wstaje i ruszamy. Zatrzymujemy się jeszcze przy sklepie uzupełnić napoje. Mam prawie całkowicie pusty bukłak i bidon, w sumie prawie 3 litry.

Z Rembertowa jedziemy dobrze znanymi nam ścieżkami przez Marysin, przecinamy 2-kę, mijamy Międzylesie i wpadamy na świetny singielek do Radości. Dalej szlak też jest ładny, Jarek narzuca mocne tempo, kilka chwil jest jeszcze mocniej, prawie jak na maratonie. Tętno skacze do 170, to nie jest rozsądne;) Dojeżdżamy w ekspresowym tempie do Wiązownej, kawałek asfaltu i jesteśmy na szlaku doliną Mieni. To obok górek w Górkach, najpiękniejszy szlak w okolicach Warszawy, bardzo lubię tu wracać. Pod koniec tego krótkiego, ale pięknego odcinka zatrzymujemy się schłodzić głowy i obmyć się z kurzu w rzece. Jest tak przyjemnie, że byłoby miło tu zostać:)


Kolejne kilometry przez Otwock to sporo asfaltów, szutrówki i w końcu wjeżdżamy w lasy MPK w Pogorzeli. Tutejsze szlaki są charakterystyczne - jest masa piachu, nie brakuje podjazdów, wiele odcinków jest podmokłych, chociaż akurat dzisiaj mamy to szczęście, że jest naprawdę sucho. Do tego korzenie, masa gałęzi, a upał robi się coraz większy. Mówiąc krótko, nieźle nas wytrzęsło, a i średnia spadła. Są też bunkry znane chociażby z maratonu Mazovii.

Ostatnie kilometry do Janowa szybkie, tak na poprawę humoru. W okolicach Janowa wyjeżdżamy z lasów i jedziemy szutrówkami/ asfaltami przez Otwock Mały i Otwock Wielki, dojeżdżamy do wału. Mijamy kilka sadów, przy jednym z nich zatrzymujemy się z Lucjanem i zajadamy wiśniami - mniam! Na tych szybkich odcinkach tempo jest niesamowite, w większości dyktuje je Lucjan. Jazda na otwartej przestrzeni w upał jednak robi swoje, zanim dojeżdżamy do mostu prowadzącego do Góry Kalwarii, zupełnie opadliśmy z sił - pogoda nas dosłownie zniszczyła. Przekraczamy Wisłę i wbrew pierwotny planom, zatrzymujemy się w barze na obiad. Mieliśmy bufet załatwić w locie dzięki pomocy Magdy, która czekała na nas z naleśnikami i owocami. Potrzebowaliśmy jednak odpoczynku w cieniu, zimnego picia i porządnego jedzenia. Magda dojeżdża do nas. Zjadamy porządne obiady (pierogi, schabowy) i odpoczywamy kilka minut. Magda smaruje mi napęd.

W końcu ruszamy, czas najwyższy. Mamy dobry czas, ale przed nami jeszcze 1/3 drogi. Namawiam Magdę, żeby pojechała z nami ile da radę. W GK robimy jeszcze zakupy w spożywczym - bukłaki puste. Szlak prowadzi asfaltami, więc jest szybko. Kolejne kilometry w terenie również są bardzo szybkie, trasa prowadzi bowiem szerokimi ubitymi drogami. Jedyna niedogodność to głęboki piasek, sporo odcinków zarzuca tyłem;) Przez Chojnów dojeżdżamy znanymi mi z wycieczek z Magdą ścieżkami do Zalesia. Tutaj Magda postanawia nas zostawić, jest dla niej za szybko, faktycznie jedziemy mocno. Zjadamy jeszcze pomarańcze, które dla nas kupiła - powoli staje się to mój ulubiony owoc obok soczystych truskawek i wiśni:)

Przed nami jeszcze około 60 km trasy. Znam te szlaki, wiem, że będzie szybko. Słabo się jednak czuję. Ostatnie kilometry dały mi wycisk, źle znoszę taką pogodę, bo jest bardzo upalnie. Momentami mijając łąki czuć na twarzy ścianę upału.. Z Zalesia jedziemy fajnymi ścieżkami przez Łbiska i Głosków. W Runowie nie ma niestety kolejki wąskotorowej. Kolejne kilometry do Magdalenki prowadzą w dużej części szutrówkami po polach i asfaltami. Mijamy cmentarz Południowy i robimy ostatnie kilometry lasem przed Magdalenką. Tutaj wszyscy zgodnie zatrzymujemy się przy sklepie na zimne lody. Smakują jak nigdy. Już jest bardzo blisko. Czuję już dyskomfort siadając na siodełku, boli mnie lekko głowa. Lasy Sękocińskie po metamorfozie zupełnie nie do poznania - zapomniane szlaki, nierzadko podmokłe zastąpiły szerokie równe jak stół szutrówki i place zabawa... Ostatni odcinek do trasy singlem. Jesteśmy przy Maximusie. Szybką, ale dziurawą szutrówką do Strzeniówki i w las, szybkimi drogami dojeżdżamy do Granicy i dalej do Kani. W tych okolicach szlak ma to do siebie, że dzieli ścieżki ze szlakami konnymi, a więc można się spodziewać rozkopanych dróg. O dziwo nie jest z tym tak źle, jak się spodziewałem. Mijamy trasę do Nadarzyna i jesteśmy na szlaku do Podkowy Leśnej. Nogi podświadomie mocniej naciskają korby, już prawie jesteśmy u celu. Podkowa Leśna, szybko Brwinów. Odcinek przez Kotowice omijamy, ponieważ szlak przecina autostrada i nie mamy pojęcia, jak to w praktyce wygląda. Tniemy asfaltami do Rokitna, tempo jest zacne.

Przechodzimy przez tory kolejowe, mam zaledwie 3 km do domu;) Dalej przecinamy 2-kę do Poznania i jedziemy przez Radzików. Na asfalcie łapię drugą już dziś gumę. Okazuje się, że przez dziurę po gwoździu wyłazi dętka i wystarczy dosłownie kamyczek i jest dziura.. Lucjan ratuje mnie dętką i pomaga zmienić, komary tną niesamowicie, do tego dochodzi zmęczenie i świadomość, że meta jest już tak blisko. Jarek w tym czasie czeka na nas na przystanku i lekko przysypia;) W końcu ruszamy! Odbijamy na szutrówki przez Łaźniew i dalej w kierunku Zaborowa. Na dosłownie 4km przed metą wracają problemy z pedałem. Łożysko zablokowało się tak skutecznie, że próbując je przepchnąć, odkręcam pedał. Jestem zły jak cholera, mówię chłopakom, żeby jechali beze mnie, ale obaj cierpliwie czekają. W końcu udaje się rozruszać łożysko na tyle, że mogę jechać. Z duszą na ramieniu jadę. Twarz zalana potem, słońce leniwie wędrujące w kierunku horyzontu, ból w nogach, pusty żołądek i tylko jedna myśl w głowie. Meta już blisko, jeszcze tylko kilka kilometrów, kilka minut. W końcu udaje się dojechać do Zaborowa. jest! Cieszymy się jak dzieci:)

Co czuję? Radość? Raczej ulgę. Jestem totalnie wypompowany, boli mnie głowa, jestem głodny, a jednocześnie nie mam apetytu. Najważniejsze jednak, że udało się. Świetna przygoda, ale trzeba to szczerze powiedzieć, w taką pogodę to nie jest rozsądne, a na pewno nie jest przyjemne, szczególnie na odcinkach poprowadzonych na odkrytej przestrzeni. Jestem jednak zadowolony. Nigdy więcej! ;)

Czas brutto 15:51 - czyli sporo więcej niż rekord, w który po cichu celowaliśmy
Czas samej jazdy 11:59 - teoretycznie lepiej niż najlepszy wynik na tej trasie

Jak widać, sporo czasu straciliśmy na postojach, około 30 minut kosztowały nas moje problemy z rowerem, do tego nie odpuściliśmy jednak długiego postoju w Górze Kalwarii. Ogromnie pomocna natomiast okazała się pomoc dziewczyn, Doroty, Agnieszki i Magdy - wielkie dzięki! Wielkie dzięki również dla kompanów podróży - Jarka i Lucjana!


Kategoria 100-?, KPN, Mbike, Teren, W towarzystwie

Czwartkowe spotkanie pod BD

Czwartek, 28 czerwca 2012 | dodano: 02.07.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 24.0˚ dst53.26/30.20km w02:10h avg24.58kmh vmax42.00kmh HR /

Na czwartkowe popołudnie umówiłem się z Gustawem na trening w KPN. W planach szybka Roztoka, może coś więcej, czasu po pracy jest tyle, ile jest. Umówiliśmy się punktualnie o 616 pod moją pracą. Dojechała też Magda.

Ruszyliśmy w kierunku Młocin, trasą Gdańską dojechaliśmy mocnym tempem do Łomianek, gdzie umówieni byliśmy pod Białym Domkiem z Jarkiem, Robertem, Krzyśkiem i Pawłem. W gronie byłych zawodników grupy W. ruszyliśmy mocnym tempem przez kampinoskie szlaki. Tempo naprawdę było mocne, pomimo tego, że nie jechaliśmy najkrótszą drogą, tylko haczyliśmy o pagórkowate ścieżki poza szlakami, w Roztoce zjawiliśmy się po upływie zaledwie 45 minut od momentu ruszenia spod BD, nieźle!

W Roztoce przerwa na kawę, lody i rozmowy. Świetnie jest się spotkać w takim gronie i pogadać na różne tematy!

Ruszamy z powrotem. Jedziemy zielonym, tempo znowu mocne, ale nieco już słabsze. Przy Ławskiej żegnam się ze wszystkimi i odbijam w swoją stronę. Jadę do Zaborowa i dalej mocno asfaltami do domu. Świetny trening, a przy tym miła atmosfera. Może uda się powtórzyć takie trening częściej:)


Kategoria 050-100, KPN, Mbike, Teren, W towarzystwie

Z pracy przez Raszyn

Środa, 27 czerwca 2012 | dodano: 02.07.2012 | Rower:Trek SLR | temp 17.0˚ dst37.53/0.00km w01:25h avg26.49kmh vmax48.90kmh HR /

Powrót z pracy, po drodze zahaczyłem o akademik przy Żwirki i Wigury, gdzie umówiłem się z kolegą z roku. Dalej pojechałem aleją Krakowską sprawdzając przy okazji jedną rzecz do pracy i dalej przez Raszyn i Pruszków. Mocny wiatr;)


Kategoria 000-050, Trek

Krótko na szosie..

Wtorek, 26 czerwca 2012 | dodano: 02.07.2012 | Rower:Trek SLR | temp 14.0˚ dst30.03/0.00km w01:04h avg28.15kmh vmax0.00kmh HR 145/175

Krótki wieczorny trening na Treku. Pojechałem na zachód. Mocny zachodni wiatr, więc lekko nie miałem, za to powrót bardzo szybki. Przyjemnie, chociaż chłodno, jak na koniec czerwca.


Kategoria 000-050, Trek

Rozjazd po maratonie - zjazd do Borowic i pętla w Przesiece

Niedziela, 24 czerwca 2012 | dodano: 01.07.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 20.0˚ dst28.14/12.00km w02:00h avg14.07kmh vmax58.90kmh HR 136/170

Korzystając z okazji, że w Karpaczu zostaliśmy z chłopakami do niedzieli, postanowiliśmy wybrać się na rozjazd. Wymieniając się wrażeniami z trasy, Grzesiek nie mógł uwierzyć, że zjazd do Borowic jest w całości zjeżdżalny przeze mnie. Jedziemy więc na Chomontową.

Dojeżdżamy jednak nie od Przesieki cały podjazd, ale jedziemy na skróty od Karpacza. Okazuje się, że zjazd jest rzut beretem od Karpacza. Zaczynamy zabawę. Jadę pewnie. W miejscu, gdzie dzień wcześniej sprowadziłem, i tym razem zawahałem się i odpuściłem. Grzesiek od razu mi to wypomniał, dlatego bez wahania zarzuciłem rower na plecy, cofnałem się kilkanaście metrów i trudny odcinek zjechałem:) Dalej jeszcze tylko w jednym miejscu wybrałem zły wariant i musiałem się podeprzeć, jednak i tym razem cofnąłem się i zjechałem. Świetny zjazd, daje ogromną satysfakcję!

Jedziemy dalej zielonym szlakiem przez Borowice. Paweł łapie gumę, na szczęscie nie ma komarów. Dalej zielonym do wodospadu Podgórnej. Piękne miejsce. Podchodzimy kawałek szlakiem i jesteśmy na trasie AMP. Paweł łapie drugą gumę, podkładamy wizytówkę między dętkę i oponę;) Jedziemy fragment trasy AMP, po blisko miesiącu od zawodów, na trasie jest dużo gałęzi i patyków, dopiero teraz widać jak wielkie znaczenie ma przygotowanie trasy. Chłopaki są pod wrażeniem stromizny podjazdów i trudnością zjazdów. Zjazd z trasy wczorajszego maratonu również i tym razem z podpórką. Znów zły.. Podjeżdżamy do Drogi Sudeckiej, jednak nie wjeżdżamy na Chomontową Drogę, ale asfaltem jedziemy do Karpacza przez Borowice, Sosnówkę Górną, Raszków, Przełęcz pod Czołem.

Świetnie spędzony czas, okolice Karpacza obfitują we wspaniałe i wymagające trasy MTB, a widoki na szczyty sprawiają, że do tego miejsca na pewno jeszcze wrócę, może jeszcze w tym roku:)


Kategoria 000-050, Góry, Mbike, W towarzystwie

Powerade Garmin MTB Marathon - Karpacz

Sobota, 23 czerwca 2012 | dodano: 01.07.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 20.0˚ dst83.40/75.00km w06:45h avg12.36kmh vmax48.50kmh HR 159/183

MTB Marathon w Karpaczu - impreza kultowa, jedna z najtrudniejszych tras w Polsce, a przy tym dająca niesamowitą przyjemność, wspaniałe widoki i masę świetnych singli. Tegoroczna edycja ma być wyjątkowa - po wielu miesiącach walki, organizatorzy dostali zgodę na wytyczenie trasy przez Przełęcz Okraj z megatrudnym zjazdem z Przełęczy i Tabaczaną Ścieżką włącznie. Apetyty podsycały filmy i zdjęcia oraz relacje lokalesów - Bartka i Kowala. Zapowiada się prawdziwe wyzwanie, zero szutrowych zjazdów, 100% MTB, bez lipy! Po okropnie nudnym maratonie w Lublinie, mam wielką ochotę sprawdzić się na Karkonoskich kamieniach:) Sprawdzić się i odegrać za zeszłoroczną porażkę.

Do Karpacza jedziemy tradycyjnie już w tym roku, z Jarkiem, Grześkiem i Pawłem. Na miejscu jesteśmy w piątek późnym wieczorem. Rano szykowanie rowerów, na szczęście nikt nie ma wątpliwości jak się ubrać - pogoda jest idealna, będzie ciepło, ale bez upałów. Zjeżdżamy do Karpacza dolnego, krótkie zakupy na stoisku Maxima. Spotykam wielu znajomych, jest liczna grupka z teamu, a także m.in. Ewa, Kasia L. i Bartek, Jacek, Adam. Robimy krótką rozgrzewkę z Pawłem i Ulą. Wracamy na stadion. Start już za 15 minut, a sektorach nie ma ani jednej osoby - piękne:) W końcu jednak stajemy na linii startu.

Początek trasy, inaczej niż w poprzednich latach, nie przebiega asfaltem do Karpacza Górnego na Przełęcz pod Czołem. Jedziemy krótko asfaltem i dalej szutrami pod Skalny Stół. Jadę z Pawłem i obaj staramy się gonić Jarka. Pierwszy zjazd, trochę błotka, nie czuję się pewnie. Tracę. Krótki dziki singielek po korzeniach - piękny odcinek i wjeżdżamy na zjazd do Budnik(?). Początek zjazdu absolutnie niezjeżdżalny dla mnie, wielkie dropy po kamieniach, do tego luźna ziemia, śliskie korzenie. Kilkadziesiąt metrów sprowadzam. Dalej jest już lepiej, można jechać. Zjazd jest wymagający, do tego słabo się czuję i wiele osób mnie mija, staram się im nie przeszkadzać. Kawałek dalej zjazd nieco traci na "mocy" i zaczynam się odkuwać. Rozjazd MINI/MEGA-GIGA, szybki zjazd polanką, wpadam w koleinę i w momencie, kiedy chcę z niej wyjechać, słyszę krzyk Pawła z tyłu, który dokładnie w tym momencie chciał mnie wyprzedzić. Ostatecznie skończyło się na niegroźnej wywrotce Pawła w trawę, ale było niebezpiecznie - sorry kolego!

Zaczynamy podjazd na owianą już kultem Przełęcz Okraj. Blisko 9 km podjazdu, momentami jest mocno. Gdzieś po drodze mija nas Jurek z teamu po tym, jak złapał gumę. Przed dojechaniem do Przełęczy mija mnie kilku megowców - jako pierwszy Marek Konwa. Przed startem wiadomo było, że na zjeździe z Okraju będzie problem z czołówką megowców. Na Przełęczy jest bufet, oczywiście zatrzymuję się wyczerpany długim podjazdem. Zajadam się wybitnie smakującymi mi pomarańczami, spotykam Bartka, co on tu robi? Czas jechać.

Wiedziałem, że zjazd będzie trudny i nastawiłem się na ten odcinek trasy z pokorą. Nie spodziewałem się jednak płynącej rzeki przez całą szerokość kamienistego zjazdu;) Było ciężko, do tego poganiający, ale wszystko grzecznie, megowcy. Sporo jednak zszedłem, nie chciałem nikogo blokować, a do tego zabrakło mi pewności w niektórych miejscach, żeby próbować zjeżdżać. Druga, nieco szerszą część zjazdu już próbowałem zjechać, zszedłem tylko raz, dokładnie w miejscu, gdzie zrobił to Jarek. Dalej jedziemy razem. Paweł jest też blisko. Zaczynamy podjazd pod Wołową Górę. Podjazd poprowadzony jest głównie szutrówkami. Mijam Mateusza. Za mijanką z wcześniejszym fragmentem trasy podjazd nabiera %, jest kilka technicznych odcinków, gdzie trzeba popracować całym ciałem. Krótkiego odcinka nie udało mi się podjechać, ale to dosłowie kilkanaście metrów:) Dojeżdżamy do zielonego szlaku i zaczynamy zjazd Tabaczaną Ścieżkę - gwóźdź programu nr 2. Jest świetnie, zjazd jest techniczny, momentami bardzo stromy, trudny. W dwóch miejscach schodzę, raz przez osobę przede mną, drugi raz po prostu odpuszczam. Obok stoi Marek Konwa i pyta o pompkę - bez wahania pożyczam i życzę powodzenia. Dalej zjeżdżam. Jest już lepiej, czuję, że wraca mi przyjemność ze zjazdów, czyli jest dobrze:)

Z Tabaczanej Ścieżki krótki singiel po korzeniach, jestem nim zachwycony, chociaż wiele osób narzeka. Dalej lądujemy znów na zjeździe do Budnik(?). Tym razem trasa jest rozjeżdżona, do tego pewniej się czuję, ale mimo to odcinek pokonany pieszo za pierwszym razem, również i teraz schodzę. Dalej jest już nieźle, szalejemy z Jarkiem na zjazdach. Paweł jest przed nami, ale na jednym z kamienistych odcinków niestety zalicza glebę. Zatrzymujemy się z Jarkiem i staramy się pomóc, ale chyba wszystko jest ok, Paweł każe nam jechać. Szutrówki do asfaltu, krótki odcinek leśny przez Księżą Górę. Czuję moc w nogach, po słabym starcie naprawdę czuję, że dobrze jadę. Zjeżdżamy w końcu do Karpacza, kilkaset metrów asfaltami, sztywny podjazd na młynek, mijamy główną ulicę, zjazd po schodach, most na Łomnicy i jesteśmy na bufecie. Zajadam się znów pomarańczami - pycha! Dojeżdża do nas Paweł, boli go łokieć, ale jedzie dalej.

Pętla Okrajowa za nami, teraz jedziemy na "starą" pętlę, co nie oznacza, że będzie nudno, o nie;) Pierwsze kilometry to podjazdy. Czuję się wyjątkowo dobrze, moc jest w nogach, więc jadę mocno. Mijam sporo osób. Jest krótkie podejście. Zaliczam zjazd z Grabowca, który w zeszłym roku rozpoczynał ściganie w Karpaczu. Zjazd jest techniczny, krótki jego fragment prowadzi wąskim korytem, nie brakuje kamieni i korzeni. W zeszłym roku wyprzedziłem w tym miejscu Damiana i chwilę później leżałem. Tym razem nie leżałem, ale zjazd przyniósł mi masę frajdy! Dojechało mnie trzech megowców i grzecznie ich puściłem, na szczęście zjazd to umożliwia, w dół prowadziły bowiem dwie ścieżki. Kolejne podjazdy i zjazdy, jesteśmy w okolicach Sosnówki. W międzyczasie dogoniłem Ulę. Kolejne km są raczej szybkie, po drodze jest tylko jeden krótki, ale bardzo stromy odcinek, w samej Sosnówce odbijamy na szybką szutrówkę z widokiem na zbiornik w Podgórzynie - zrobił się klimat jak na Mazurach;) W Podgorzynie bufet. Zatrzymuję się z Pawłem Trawkowskim, ponownie objadam się owocami, uzupełniam płyny, Ula mija bufet. Ruszam w pogoń;)

Pierwsze kilometry za bufetem to trawiasty podjazd i do lasu. Mamy super techniczny podjazd po kamieniach i wielkich skałkach. Pamiętam ten odcinek z zeszłego roku, świetny. Mijam Jacka naprawiającego rower. Kawałek dalej jadąc w kilkuosobowej grupce orientujemy się, że brakuje na trasie strzałek. Jedziemy kawałek na czuja, wracamy się i dyskutujemy, co robić? Część, w tym Ula i dwóch zawodników SCS OSOZ - Grzesiek Broda i Slec jadą, ja z dwoma innymi zawodnikami postanawiamy się wrócić. Dojeżdżają do nas kolejni zawodnicy, w tym Jarek. Po konsultacjach i sprawdzeniu trasy z GPSem, jedziemy dalej. Okazało się, że Ula miała rację, kilometr dalej strzałki już były.. Straciłem na tej sytuacji około 10 minut. Zły jak cholera.. Zaliczamy z Jarkiem świetny zjazd po którym obaj krzyczymy z radości - dziecinne, ale naprawdę było super:) Zjeżdżamy dalej do Zachełmia. Jedziemy w kilkuosobowej grupce, ale na podjeździe narzucamy z Jarkiem mocne tempo i bardzo szybko zostajemy tylko we dwóch. Kolejne kilometry to szerokie drogi, raz pod góre, raz w dół. Jedziemy we dwóch. Dojeżdżamy do szybkich singli w okolicach Przesieki - jechałem już ten odcinek w tym roku - świetny. Powoli zaczynam odczuwać upał, bukłak pusty, w gardle sucho. Świetny zjazd do Przesieki i asfalty. Jarek ratuje mnie bidonem, ale do bufetu jeszcze kawałek. Przesiekę mijamy bokiem przez las mocnym podjazdem. Jest bufet! Piję jak głupi, zajadam się pomarańczami i biorę żel Maxima. Czuję się wypompowany. Uzupełniam bukłak Poweradem, ruszamy!

Jedziemy fragmentem trasy AMP w Przesiece, wiem, że czeka nas świetny zjazd. Niestety zjazd mnie pokonuje, uślizguje tylne koło i muszę się podeprzeć. Zmęczenie daje o sobie znać. Dalej jedziemy żółtym szlakiem do Drogi Sudeckiej. Po drodze zagaduje mnie gość z Gomoli o rower, chwilę gadamy, czas leci. Przed nami Chomontowa. Tuż przed wjazdem na ten podjazd łapią mnie skurcze w obu nogach - efekt odwodnienia na ostatnich kilometrach. Jarek i zawodnik Gomoli odjeżdżają, a ja mogę tylko zaciskać zęby. Wiem, że muszę rozjechać, a nie zatrzymywać się.. Kilka minut później jednak muszę zejść z roweru. Cała Chomontowa to dla mnie walka. Po drodze mija mnie Paweł Trawkowski. staram się gonić, ale nie jestem w stanie. Koniec podjazdu, ufff, kawałek szybkiego zjazdu i odbicie na zjazd zielonym szlakiem do Borowic. Również ten odcinek już w tym roku jechałem, zastanawiałem się, jak mi pójdzie tym razem. Szlak jest świetny, techniczny zjazd naprawdę sprawdza umiejętności. Zaliczam tylko dwie podpórki, w tym jedno krótkie zejście - odpuściłem, ale jestem przekonany, że to jest do zjechania. Wrażenia? Zjazd został wykastrowany! Kilka kamieni zniknęło, kilka innych zostało dołożonych, dzięki czemu cały odcinek jest zjeżdżalny dla większej ilości osób. Czy to dobrze? Chyba tak, mniej schodzenia, większa płynność, chłopaki układający trasę napracowali się. Z Borowic jedziemy fajny odcinkiem pod górę do Przełęczy w Raszkowie i dalej szutrówkami do ostatniego już bufetu. Najadam się i szybko ruszam - może uda się jeszcze kogoś dogonić.

Za bufetem mocny podjazd, dalej krótkie podejście, techniczny odcinek na Czoło i kapitalny zjazd. To już kolejny świetny zjazd na dzisiejszej trasie. Zjeżdżam na Przełęcz pod Czołem. Krótki podjazd i kolejne super zjazdy. Mijam wycieczkę dzieciaków, które dopingują i zaczynam ostatni podjazd na Karpatkę. Odcinek jest techniczny, a wiem, że czekają mnie jeszcze słynne agrafki. Pierwsza bez problemu, druga zaliczona, chociaż było już trudniej, przed trzecią odpuściłem, techniczny odcinek tuż po niej już tym razem również z buta, nie było jak spróbować. Szkoda. Zjazd po łące i wjazd na metę!

Wrażenia na szybko? Świetna trasa, 100% MTB, zero kompromisów. Minimalna ilość szutrówych zjazdów, co bardzo mnie cieszyło. Dobra dyspozycja na podjazdach i co mnie cieszy najbardziej, wreszcie odblokowałem się na zjazdach po pętli Okrajowej. Żałuję tylko minut straconych na odcinku bez strzałek i całkowitego zgonu na Chomontowej. Czy i tym razem, podobnie jak rok temu, Karpacza mnie pokonał? Nie. Jestem przekonany, że mimo słabego wyniku, pojechałem dobrze.

Paweł czuł upadek, później miał jeszcze defekt koła i wycofał się w Sosnówce. Na mecie jesteśmy długo, czekamy na Grześka, który miał gorszy dzień.

Tydzień temu jechałem maraton w Mazovii w Lublinie - to była jedna z najgorszych tras jakiej jechałem. Dzisiaj w Karpaczu pojechałem zdecydowanie najlepszą, najciekawszą i najbardziej wymagający maraton w życiu. Było świetnie!


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, W towarzystwie

Dawno już nie wracałem..

Środa, 20 czerwca 2012 | dodano: 20.06.2012 | Rower:Trek SLR | temp 21.0˚ dst26.43/0.00km w00:52h avg30.50kmh vmax59.10kmh HR /

Dawno już nie wracałem z pracy Trekiem. Trzeba to zmienić. Nie tylko wracać, ale też jeździć do pracy. Dziś musiałem pojechać pociągiem, ale powrót rowerem. Wiatr pomagał, więc było szybko. Ostatnie 3 km bardzo lekko.


Kategoria 000-050, Trek

Flaczek

Wtorek, 19 czerwca 2012 | dodano: 20.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 25.0˚ dst20.40/0.00km w01:01h avg20.07kmh vmax51.30kmh HR /

Kręcenie po mieście - dwie sprawy z pracy, przy okazji odwiedziłem Kasię na Śniegockiej. Po załatwieniu wszystkiego pokręciłem pod skarpę na odcinku Most Poniatowskiego - Tamka. Można się zmęczyć. Zabawę przerwał snake w tylnym kole, za szybko najechałem na schody:( Zmienić dętkę bez łyżki nie jest lekko. Po zmianie musiałem już jechać do centrum na pociąg.


Kategoria 000-050, Mbike

Merida Mazovia MTB - Lublin

Niedziela, 17 czerwca 2012 | dodano: 18.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 30.0˚ dst92.30/70.00km w03:42h avg24.95kmh vmax52.10kmh HR /

Minął tydzień od zakończenia MTB Trophy. Przez ten czas teoretycznie odpocząłem i jestem gotowy na ściganie. W ten weekend jedziemy do Lublina na kolejną edycję Merida Mazovia MTB Marathon. W Lublinie jechałem tylko raz, dwa lata temu i był to jedyny, jak dotąd, maraton, którego nie ukończyłem. Deszcz i specyficzne podłoże stworzyło wybuchową mieszankę zaklejającą wszystkie zakamarki roweru - skończyło się zerwanym podczas walki w błocie łańcuchu. W tym roku pogoda jest bardziej łaskawie - od samego rana świeci słońce i jest ciepło.

Do Lublina jedziemy z Ulą i Pawłem. Na miejscu jesteśmy na ponad godzinę przed startem. Próbujemy z Pawłem zlikwidować luzy w sterach, kończy się na tym, że kuleczki rozsypały się w trawie.. Robi się nerwowo, bo czas upływa, a kulek nie ma. W końcu z pomocą przychodzi Atlas, który skład rower tak, że jest ok. Idę do biura zawodów załatwić swoje sprawy z chipem - muszę kupić nowy, nie ma możliwości przerejestrowania używanego chipa. Schodzi się na tym sporo czasu. W efekcie jest późno i nie wystarcza czasu na zrobienie nawet bardzo krótkiej rozgrzewki. Ustawiamy się w sektory.

Start maratonu, jak zwykle na Mazovii, bardzo nerwowy i szybki. Początek asfaltem i kawałek dalej wjazd do lasu. Na szczęście frekwencja dziś jest nieduża, więc na odcinku leśnym, gdzie jest kilka kałuż i błota, nie ma tłoku. Wyprzedzają mnie kolejne osoby, Paweł jest obok, ale chyba jesteśmy na końcu naszego sektora. Doganiają nas szybko osoby z kolejnych sektorów. Wyjeżdżamy z lasu i kolejne kilometry jedziemy po asfaltach i polnych drogach. Jest bardzo ciepło, a słońce sprawia, że skóra piecze. Na bufecie wylewam na siebie butelkę wody. Za bufetem jest nawet podjazd - urozmaicenie, bo trasa jest nudna jak flaki z olejem. Cały czas pilnowanie koła osoby przede mną, chociaż sam muszę sporo prowadzić i podciągać do kolejnych osób. Inni nie bardzo rwą się do przodu. Doganiam Bartka z Welodromu, w momencie, kiedy jestem obok niego, przewraca się. Nie zdążyłem zareagować, ale słyszałem, że Paweł jadący z tyłu pomógł. Okazało się, że Bartek dosyć nieprzyjemnie upadł na plecy. Dalej mamy wiele kilometrów po szutrówkach, trochę asfaltu i dwa krótkie podjazdy. Staram sie gonić pięciaosobową grupkę przed sobą. Nie jest łatwe jadąc samemu, w końcu jednak się udaje. Dojeżdżamy razem do lasu, dogania mnie Paweł - fajnie, może będzie okazja pojechać razem drugą pętlę. Przed ostatnim bufetem dochodzą nas kolejne osoby, robi się spora grupka. Na bufecie wypijam powerade, żel i banan. 200 metrów dalej jest rozjazd.

Za rozjazdem zostaje dwóch zawodników z przodu, w tym Paweł, oraz ja na końcu grupki, reszta odbija na MEGA. Zrobiła się dziura. Paweł goni gościa przed sobą, ja próbuję się szarpać, żeby dociągnąć, ale wszystkie próby na darmo. Przez kolejne kilometry cały czas widzę ich przed sobą, ale dystans systematycznie się powiększa. Przed bufetem widzę, że grupka przede mną powiększyła się - w kupie siła, a ja sam jak palec. Padłem ofiarą beznadziejnego, ale kultowanego w tym cyklu, wspólnego startu dystansów. Bufet, powerade, żel, Bartek dopinguje. Zostałem sam, ale w końcu doszedł mnie zawodnik z Optima Warszawa. Do mety pozostało około 15 km. Dogoniliśmy razem kilku zawodników, którzy odpadli z grupki przed nami. Na bufecie powerade i żel. Kiepsko się czuję, momentami mam dreszcze - chyba się przegrzałem. Słońce dosłownie pali, a czerń opon ściągająca na siebie uwagę promieni słonecznych doprowadziła do wyraźnego zwiększenia ciśnienia, przez to rower odbija się niczym piłeczka pingpongowa od kolejnych nierówności. Ostatnie 8 km do mety. Dalej jedziemy polami, ale wjeżdżamy w końcu do lasu, jest szybko, mija mnie dwóch zawodników, innych dwóch doszliśmy. Kolega z Optima ucieka. Ostatnie ~ 2 km jedziemy po ścieżce wzdłuż jeziora. Na metę wpadam sam.

Pierwsze o czym myślę, to cień, szukam cienia. Paradoksalnie jest mi chłodno. Na mecie czekają Ula i Paweł. Bierzemy z Pawłem porcje makaronu, które szybko zjadamy i chłodzimy się w jeziorze. Świetne miejsce na bazę maratonu, szczególnie przy takiej pogodzie. Miejsce nieco poprawia wrażenie, bo trasa była beznadziejna. Nie spodziewałem się nic specjalnego, ale nie sądziłem, że będzie aż tak słabo. Chyba najsłabszy maraton, jaki jechałem. Ula tradycyjnie już nie ma sobie równych i pewnie wygrywa, ale jest już po dekoracji. Można jechać do domu, kulek nie szukamy;)


1 Baranek Paweł 03:04:58
17 Abramczyk Roman 03:20:30
19 Lipowski Marcin 03:23:13
31 Wilk Paweł 03:36:26
40/13M2 Szymański Tomasz 03:42:13

48 Cieciera Paweł 03:49:35


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, W towarzystwie

Ciastko w Podkowie Leśnej

Sobota, 16 czerwca 2012 | dodano: 18.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst30.00/0.00km wh avgkmh vmax0.00kmh HR /

Tym razem pojechaliśmy na ciastko do Podkowy Leśnej do cukierni Duet. Pyszne tarty z truskawkami, dlatego zjedliśmy po dwie;) Później wzdłuż torów WKD do Komorowa i przez Pęcice odprowadziłem Magdę do Puchał, skąd pojechała do domu. Ja natomiast zawinąłem się w swoją stronę przez Pruszków.


Kategoria 000-050, Mbike, W towarzystwie