Wpisy archiwalne w kategorii

Imprezy / Wyścigi

Dystans całkowity:6493.48 km (w terenie 5327.10 km; 82.04%)
Czas w ruchu:391:45
Średnia prędkość:16.38 km/h
Maksymalna prędkość:73.90 km/h
Suma podjazdów:51774 m
Maks. tętno maksymalne:205 (103 %)
Maks. tętno średnie:181 (90 %)
Suma kalorii:119128 kcal
Liczba aktywności:104
Średnio na aktywność:63.66 km i 3h 50m
Więcej statystyk

XXIII Bieg Niepodległości

Piątek, 11 listopada 2011 | dodano: 13.11.2011 | Rower: | temp 4.0˚ dst0.00/0.00km w00:49h avg0.00kmh vmax0.00kmh HR 171/205

Debiut w zawodach biegowych. Ten dzień musiał w końcu nadejść, szczególnie, że ostatnio polubiłem bieganie :)

Start zaplanowano dokładnie na 11:11. Umówiliśmy się wcześniej z Magdą i Pawłem. Kilkanaście minut przed startem ruszamy na krótką rozgrzewkę, spotykamy Przemasa, Fibro, Damian. Zimno, słońce świeci, ale zimny wiatr obniża odczuwalną temperaturę skutecznie. Mam jednak wrażenie, że ubrałem się za ciepło - bluzka, bluza, cienkie rękawiczki i buff.

Stajemy w końcu w sektorach, spotykam Rafała z uczelni. Stajemy z Pawłem przy tablicy 50minut. To nasz ambitny cel na ten bieg. Osobiście realnie mierzę w 52 minuty.

Ruszamy. Dokładnie trzy minuty po sygnale startu, jednak elektroniczny pomiar czasu daje możliwość pomiaru rownież czasu netto. Wspomagam się endomondo i pulsometrem.

Pierwsze 2-3km bardzo ciasno. Biegniemy z Pawłem. Szybko się zgrzałem - jak zwykle za grubo się ubrałem.. kiedy zacznę wyciągać wnioski? Rozmawiamy z Pawłem, a to znaczy, że biegniemy za wolno. Wiadukt nad Alejami, Koszykowa, Łazienkowska i zbliżamy się do nawrotki przy Rakowieckiej. Patrzę na pulsometr - dokładnie 25minut, jest nieźle. Pacemaker 50minut jest cały czas w zasięgu wzroku.

Druga część biegu jest przyjemniejsza, jest luźniej, słońce nie oślepia - tempo rośnie. Tuż przed wiaduktem postanowiłem zdecydowanie przyspieszyć - czuję, że mam spory zapas siły. Wyprzedzam pacemakera, systematycznie wydłużam krok. Pawłem został za mną, a przede mną widzę Fibro, mijam go, chwilę później mijam również Przemczyka. Ostatni kilometr biegnę na 100%, co skutkuje, że tuż przed metą cudem tylko nie przewracam się z wyczerpania;)

Na metę wpadam z czasem około 49 minut, oficjalny czas netto 48:43. Jestem zadowolony, bardzo. Dopiero później dotrze do mnie, że dość bezpiecznie podszedłem do stawianego sobie celu. Jest nieźle jak na pierwszy start, z pewnością będzie co poprawiać;)

Paweł dzięki!

Na całe trasie wspaniały doping, szczególnie znajomych, ale nie tylko. Sporo gapiów. Tłum startujących z jednej strony stworzył wspaniały widok, z drugiej zaś mógł irytować - ludzie ustawiali się na starcie zbyt ambitnie i już po pierwszym km opadali z sił.

Teraz kolej na półmaraton:)


Kategoria Bieganie, Imprezy / Wyścigi, Inne sporty, W towarzystwie

Mazovia MTB - Epilog Łomianki

Niedziela, 2 października 2011 | dodano: 03.10.2011 | Rower:Giant XTC | temp 15.0˚ dst51.77/45.00km w01:59h avg26.10kmh vmax45.30kmh HR 170/194

Epilog Mazovii - ostatni maraton w sezonie, maraton "pod nosem", po dobrze znanych trasach w KPN. Nie planowałem startu, jednak w ostatniej chwili zdecydowaliśmy się z Magdą, nie ukrywam, że prognozy pięknej pogody pomogły nam w podjęciu tej decyzji. Do Łomianek jedziemy od Magdy metrem i dalej liczną grupką z Młocin już rowerkami. Na miejscu spotykam wielu znajomych, zbyt wielu by wymieniać;) Pół godziny przed startem ruszam samotnie na rozgrzewkę - robię pierwsze i ostatnie 3km. Ten odcinek to tradycyjnie szybkie szutry/asfalty, jedyne urozmaicenie to ostatni kilometr poprowadzony bocznym singlem i później szutrowymi ulicami. Kilka minut przed startem wchodzę do sektora. W epilogu sektory są łączone - 1 i 2 startują razem, podobnie 3 i 4. Ruszamy!

Początek wyjątkowo dobrze jak na mnie, z asfaltu w las wpadam w pierwszej grupie i dobrze trzymam tempo.

Na dziurach gubię bidon.. Trudno, będzie szybko, dam radę do bufetu. Pierwsze km to trzymanie koła, jazda na ślepo, co chwilę kocioł i gwałtowne hamowania.

Nie lubię takiej jazdy, niewiele to ma wspólnego z MTB i będę się trzymał tego zdania. Koło Janowa wjeżdzamy w końcu na szlak, jest luźniej. Mam dobre tempo jak na swoją obecną marną formę. Szybko dojeżdżam do Ćwikowej i mocno atakuję - wyprzedzam w sumie kilka osób na tych trzech wydmach. Do Karczmiska jadę dalej mocno. Czerwonym do Wierszy jadę z kilkoma zawodnikami, po kilku km zostaje nas trzech, jedziemy na zmiany, jest ok.

Jeden z nich ratuje mnie piciem, zaschło mi w gardle. W końcu jest bufet. Niestety zawodnik przede mną wziął kubek, a dwie osoby obsługujące bufet nie potrafiły ogarnąć dwóch kubków na raz. Żenada! Jadę na sucho dalej.
Kolega z numerem 6862 na dużych kołach jedzie mocno na płaskich prostych odcinkach, ja natomiast prowadzę na krętych i piaszczystych. Trzeci zawodnik nie daje zmian, ale nie szkodzi. Mijamy Zaborów Leśny, kilka minut później odbijamy z niebieskiego szlaku w stronę Truskawia czarną szutrówką. Nie jest tak dziurawa jak zwykle, jedziemy dosyć mocno.

Mijamy Truskaw i szybko docieramy do Pociechy. Tuż przed parkingiem na naszą ścieżkę wjeżdża turysta - orientuje się, że wjechał na nasz tor i co robi? Jedzie zygzakiem.. Cudem unikam kolizji, niestety zawodnik jadący przede mną nie miał tyle szczęścia. Szybko jednak się pozbierał i gonił nas. Przed Ćwikową na piaszczystym krótkim podjeździe kolega 6862 przewraca się, zaciskam klamki i ląduję przed nim - lepsze to niż przejechać po nim. Obijam sobie kroczę i chwilę trwa zanim dochodzę do siebie, ale w ferworze walki atakuję pierwszą z trzech wydm Ćwikowej Góry - wyprzedzam:) Zjazd z ostatniej wydmy można pokonać na dwa sposoby - po lewej - kilka osób, po prawej - ktoś jedzie, bardzo powoli. Hmmm nie zastanawiam się długo i jadę środkiem na fotografów. Jest kilka korzeni, sporo piachu, ale jakoś zjechałem;) Obok cmentarza na szlak czarny i kolejne kilometry jazdy na zmiany z zawodnikiem 6862. Przed przecięciem asfaltu do Palmir bufet - tym razem chwytam powerade.

Jest już trochę za późno, ale wypijam prawie całą butelkę. Eh szkoda, że na pierwszym bufecie nie było butelek.. Jedziemy dalej. Mijamy kolejne osoby. Na 3-4km przed metą dogania nas kilku zawodników, m.in. jeden z teamu Kliwer Bike. Jedziemy grupką 5-6 osób. Momentami tempo spada poniżej 35kmh i próbuję urwać, bo wiem, że ostatni kilometr będzie wąski i ciężki. Zostajemy we czterech. 6862, Kliwer i ja jedziemy pilnując się nawzajem.

W ostatni zakręt przed metą wjeżdżam pierwszy, ale brakuje mi sił na finish, Kliwej ucieka, a mi pozostaje pilnowanie 6862. Po wjechaniu na metę pomyślałem, że mogłem go puścić - w końcu wspomógł mnie na trasie, ale co by to zmieniło?

Tak szybko po KPN jeszcze nie jeździłem. Jechałem całkiem dobrze, jak na swoją obecną formę, co nie znaczy, że jestem zadowolony z wyniku. Zupełnie nie jestem. Jeszcze bardziej nie jestem zadowolony z samego maratonu. Zero przyjemności, jazda na kole to nie jest to, co lubię. Sytuację ratuje towarzystwo na mecie i bardzo ładna aura, do tego kolory KPN i świadomość, że na pewno gorzej już nie będzie:)

1. Baranek Paweł 1:41:19
15. Kawecki Damian 1:49:18
21. Trybuła Zdzisław 1:51:57
27. Świderski Michał 01:52:35
30. Maślana Lucjan 01:53:37
51. Tomczak Włodzimierz 01:58:12
59. Szymański Tomasz 01:58:54
70. Ruciński Jakub 02:00:55
84. Borowiec Janusz 02:02:06
87. Gajewski Przemysław 02:02:11

7. Fejfer Magdalena 02:15:13

Po dekoracji jedziemy na jedzonko i piwo do Lemon Tree w Dąbrowie. Po obiedzie decyduję, że jadę do domu rowerem - będzie szybciej niż pociągiem. Po drodze zrobiło się zimno:(


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, KPN, Teren, W towarzystwie, XTC

MTB Cross Maraton - Kielce

Niedziela, 18 września 2011 | dodano: 19.09.2011 | Rower:Giant XTC | temp 25.0˚ dst43.00/38.00km w02:43h avg15.83kmh vmax46.90kmh HR /

Kolejny, ostatni już w tym sezonie maraton z serii MTB Cross Maraton. Tym razem start w Kielcach, a sama forma maratonu niecodzienna - jazda indywidualna na czas. Dla mnie to coś nowego, nie wliczając krótkiej czasówki na AMP w Poznaniu, która bardzo mi się podobała. Taka forma rywalizacji teoretycznie wyklucza jazdę na kole, tłok i inne powszednie problemy, ma jednak jeden mankament - wyklucza bezpośrednią walkę na trasie.

Do Kielc jedziemy z Magdą, Januszem i Pawłem. Magda chce powalczyć dziś o awans w klasyfikacji generalnej - w zasięgu jest 4. miejsce. Przed wyjazdem okazało się, że zacisk sztycy pękł - Janusz poratował swoim. Na miejscu jesteśmy o 9:40, wizyta w biurze, przebieranie i na rozgrzewkę - ok. 11 mają być listy startowe. Spotykamy wielu znajomych - m.in. Izę, Łukasza, Michała W., Atlasa, Kacpra i wielu innych. Robimy rozgrzewkę na kilku pierwszych kilometrach trasy: jest płasko, dużo piachu i korzeni, zupełnie jak w podwarszawskich lasach. Mapa i profile tras nie pozostawiają jednak złudzeń, dalej będę góry - super! Organizatorzy zapowiadali ponad 1000m przewyższenia na zaledwie 41km dystansu Master. Ostatecznie listy startowej pojawiły się z półgodzinnym opóźnieniem. Mój start przypada na 12:30:30, Paweł startuje blisko pół godziny później, Magda jeszcze dalej. Starty obsunęły się o kolejne minuty.

Odliczanie sędziego i start. Początek jadę bardzo mocno, piach i korzenie szybko się kończą, wyprzedza mnie zawodnik startujący za mną, doganiam dwóch przede mną. Dojazd do trasy, przejście pod mostkiem i w góry. Pierwszy podjazd jest lekki, ale długi i wąski. Pierwsze zjazdy - nie jest dobrze, nie czuję roweru, nie pomaga za mocno nabite tylne koło, a może to po prostu brak wyjeżdżenia? Kolejny podjazd i zjazd ze Stokowej, tutaj trzeba było już nieco uważać. Podoba mi się:) Krótki asfaltowy łącznik i znów w lesie. Pierwszy mocny podjazd, sporo piachu, zawodnicy przede mną podprowadzają, ja nie mam wątpliwości, że jest do podjechania:) Chwilę później wyprzedzają mnie dwaj zawodnicy, jeden z nich stanie później na najwyższym stopniu podium M1.

Grzbietem niewysokiej góry kręcę, po prawej stronie widać kamieniołom Szczukowskie Górki, ładna okolica. Jedzie mi się dobrze, cały czas na dobrych obrotach, również rower czuję lepiej. Kolejne lekkiej podjazdy, zjazdy. Na jednym z podjazdów wyprzedza mnie zawodnik JBG2 - robi to bardzo szybko;) Krótki odcinek po łąkach, rzeczka, asfalt, szutry i kolejne podjazdy. Przewyższenia na trasie są bardzo skumulowane, nie ma długich wielokilometrowych podjazdów, pokonuję za to wiele krótkich, a nachylenie ich z każdym kilometrem trasy rośnie. Szybko dojeżdżam do pierwszego bufetu. Łykam dwa kubki, uzupełniam bidon i jem banany - jest gorąco, nie chcę się odwodnić.

Zaczynamy prawdziwe górskiej MTB w paśmie Zagórskim. Podjazdy robią dłuższe, ostrzejsze, mijam wielu zawodników. Zjazdy natomiast są strome, nie brakuje kamieni, szkoda, że są tak krótkie. Na jednym ze zjazdów przestrzelam zakręt, trasa odbijała w dość niepozorną ścieżkę. Na szczęście szybko się zorientowałem i straciłem tylko kilka sekund. Na kilku innych z kolei wyprzedzam wielu zawodników - te zjazdy dają wiele przyjemności, jednak muszę uważać, tył roweru tańczy przez zbyt wysokie ciśnienie. Z drugiej strony, więcej powietrza, to mniejsze ryzyko snake'a. Za ten odcinek wielkie brawa dla autorów trasy! W końcu dojeżdżam do drugiego bufetu.

Za bufetem kawałek wzdłuż torów po tłuczniu, o dziwo nikt nie złapał tu gumy. Zjazd w lewo i od razu pionowa ściana do wejścia. Nie byłoby nic trudnego w tym podejściu, gdyby nie głęboki piach. Momentami trzeba było wchodzić na raty - rower w górę, zaciskanie klamek i podejście. Dalej jest już lepiej, szybkie zjazdy i długie strome podjazdy/ podejścia. Na jednym ze zjazdów przestrzelam skręt w lewo o 90* w wąską ścieżkę. Szybko wracam i zaczynam podejście. Długie podejście... Kawałek dalej można jechać, mijam kolejne krótkie podjazdy i zjazdy przez grzbiet Biesak. W pewnym momencie przy próbie minięcia zawodnika z defektem łapie mnie mocny kurcz uda. Szybko puszcza, ale dalej jadę spokojnie. Bidon opóźniony, totalnie się wypompowałem na podejściach. Mija mnie Michał Wojciechowskie - jego jazda robi wrażenie! Zjazdam żel i siły wracją. Kolejne szybkie zjazdy, łagodne podjazdy, sporo piachu i kamyczków, na których niestety tył traci przyczepność. Rocket Rona trzeba traktować niskim ciśnieniem, wtedy sprawuje się zdecydowanie lepiej. Ostatni konkretny zjazd z Kamiennej - luźny piach i kamienie, adrenalina rośnie.

Zjazd jest krótki, ale mijam na nim 4 osoby. Co z tego, jeśli na podjazdach wyprzedza mnie znacznie więcej;) Ostatnie zjazdy do mety jadę z zawodnikiem w żółtym stroju. Prze większość czasu prowadzę, ale na ostatniej prostej przed wyjazdem na asfalt wyprzedza mnie i nie oddaje prowadzenia do mety, choć byłem blisko. Na mecie spotykam Janusza, przyjechał chwilę przede mną.

Trasa świetna. Tylko 43km, ale interwałowy charakter i mocne tempo nie pozwoliły się oszczędzać nawet przez chwilę. Fantastyczne tereny, zaledwie 180km od Warszawy. Kilkanaście minut po mnie na metę wpada Paweł, a kilka sekund po nim Magda. Magda zła - na 5km złapała kapcia, później ktoś w nią wjechał i całkowicie straciła motywację. 4 miejsce przepadło. Jemy, pijemy, myjemy się, mija sporo czasu, mimo to nie ma szans, a szybki powrót do domu - dekorację ostatecznie przeciągają się do 23. Ogromna wpadka organizacyjna. Dobrze, że miejsce przyjemne, a i pogoda dopisała. W domu jestem po 2.

Jechałem dobrze i poza kurczem na 5km przed metą, bez przygód. Mimo to wynik słaby, co nie jest dla mnie zaskoczeniem. Brak formy, dobrze, że sezon się kończy, będzie dużo czasu na szukanie przyczyn i wyciąganie wniosków. W przyszłym roku na pewno odwiedzę trasy w Górach Świętokrzyskich!

1./1.M2. Pierwocha Tomasz 2:07:05
4./4.M2. Wojecichowski Michał 2:11:36
9./3.M3 Dobrzyński Michał 2:18:41
13./1.M1 Ostachowski Piotr 2:25:05
37./21.M2 Wilk Paweł 2:40.01
45./6.M1 ktone 2:43:47
56/27.M2 Skalski Kacper 2:49:39
83./8.M4 Borowiec Janusz 3:05:45

Ps. znów przez przypadek skasowałem dane z pulsometru..


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC

MTB Cross Maraton - Bieliny

Niedziela, 4 września 2011 | dodano: 05.09.2011 | Rower:Giant XTC | temp 25.0˚ dst72.89/62.00km w04:54h avg14.88kmh vmax53.40kmh HR 157/200

W Suchedniowie dostałem mocny wycisk, mimo to organizatorzy zapowiadali, że to był pikuś w stosunku do tego, co będzie w Bielinach. Ma być prawdziwie górska trasa, pure MTB. Kupuję to! Do Bielin jedziemy w stałym składzie Magda, Paweł i wyjątkowo Janusz. Na miejscu po załatwieniu formalności, złożeniu rowerów, nerwowej wymianie opony, w końcu ruszamy na krótką rozgrzewkę. Początek asfaltem, pod górę, później według zapowiedzi kilka km szutrówek, zanim wjedziemy w teren. Przed nami 72km z czego większość w lasach pasma Jeleniowskiego. Wiem, że będzie ciężko, szczególnie, że znów szykuje się upalny dzień.
W końcu stajemy na starcie i punktualnie o 11 ruszamy. Początek za samochodem policji bardzo leniwie - od razu część zawodników wykonuje dziwne zachowania i wyprzedza chodnikami, poboczem, robi się niebezpiecznie. W końcu radiowóz przyspiesza i peleton się rozciąga, szybko wjeżdżamy na szutrówkę i chwilę później w teren.. Od razu robi się tłok, wyprzedzanie bokiem po krzakach, niepotrzebne komentarze i zgrzyty :/ Wszystko po to, żeby za chwilę wyjechać na szutrówkę. Jest w miarę płasko, dużo piachu. Janusz jest z przodu, jadę z Pawłem, jednak systematycznie mi odjeżdża, do czego już się przyzwyczaiłem;) Około 10km zaczynamy MTB - miękki podjazd po trawie i wjazd do lasu. Jest później kilka łączników szutrówkami i asfaltem, ale zdecydowana większość trasy prowadzi leśnymi ścieżkami. Do pierwszego bufetu jest nieźle, mimo, że tracę kolejne pozycje. Przed bufetem przestrzeliłem skręt, ale nie tracę dużo.
Za bufetem zaczynamy podjazd pod Szczyglak. Długi podjazd, głębokie koleiny, trzeba cały czas kontrolować tor jazdy. Rozjazd (1:20) i ciąg dalszy podjazdu, po czym zaczynamy pierwszy konkretny dziś zjazd. Ciąg dalszy trasy to wąskie podjazdy na przemian z wymagającymi zjazdami. W większości nie są trudne, ale wymagają sporej uwagi ze względu na koleiny, wymyty przez wodę grunt czy luźne kamienie. Około 2:05 robię niepotrzebny ruch nogą i łapie mnie skurcz. Muszę się zatrzymać, naciągnąć, wsuwam żel i dużo piję. Upał daje się we znaki, pot zalewa mi twarz. Jadę dalej bez problemów z nogą, ale zaczyna szwankować sprzęt. Do zaciągającego młynka już się przyzwyczaiłem, chociaż ciągle mnie to zastanawia - błota było bardzo mało, albo wcale. Mimo to, kilka razy muszę się zatrzymać. Do tego dochodzą dziwne dźwięki z okolic mufy suportu. Jestem pewien, że rama pękła, zatrzymuję się i oglądam ramę - nic. Albo padnięte łożyska, albo rama - jadę dalej chociaż bez przekonia;) Dojeżdżam do drugiego bufetu.
Obsługa jak zwykle fantastyczna. Podobnie z dopingiem - trasa w całości poprowadzona lasami, nie mijamy tylu wiosek, co w Suchedniowie, mimo to na trasie nie brakuje dopingujących dzieciaków:) Kolejne podjazdy i kamieniste zjazdy. Trasa rewelacyjna, nieźle mnie wytrzęsło, podjazdy długie. Jadę coraz słabiej, ale mam ogromną przyjemność z każdego kilometra maratonu. Gdzieś przed ostatnim bufetem zaczynają się kolejne problemy ze sprzętem - łańcuch spada między kasetę, a szprychy. Dziwne, tym bardziej, że spada w momencie, kiedy jadę na trzeciej od góry koronce kasety. Sytuacja powtarza się jeszcze kilka razy do końca maratonu. Nie pomaga regulacja przerzutki. Na szczęście za każdym razem udaje mi się wyciągnąć zakleszczony łańcuch. Jest ostatni bufet. Łykam arbuza, smakuje mi:) Ostry podjazd, widzę przed sobą cztery osoby, chcę gonić. Wjazd do lasu i mamy kapitalny kawałek lasu - ścieżka zupełnie jak w Beskidach. Mijam dwie osoby tylko po to, żeby za chwilę męczyć się z zakleszczonym po raz kolejny łańcuchem. Jestem cholernie zły na rower, ale jadę dalej i szybko zapominam o problemach. Poirytowany jestem jeszcze dwa razy... W końcu dojeżdżamy do najlepszego zjazdu tego maratonu - szybki singiel z niespodziankami w postaci ostrych kamieni i głazów. Dalej krótki odcinek interwałowy z ostrym, ale krótkim zjazdem i wyjeżdżamy na asfalt. Jadę z dwoma innymi zawodnikami, jeden z nich proponuje współpracę. Oczywiście po tym, jak dałem zmianę, nie miałem siły utrzymać się na kole;) Chłopaki rozegrali finish między sobą, a ja wjechałem na metę kilka sekund za nimi.

Fantastyczna trasa, zdecydowanie najlepsza w ŚLR (nie jechałem Nowin) i ciekawsza niż np. Złoty stok - tutaj dużo się działo, co chwilę podjazd, zjazd, podjazd, zjazd. Tylko widoki nie te:) Problemy ze sprzętem strasznie demotywują, podobnie forma, która z każdym startem jest niższa.
Paweł około 30minut przede mną. Janusz został źle skierowany i przejechał trasę FAN. Magda zajęła trzecie miejsce, wygrała Agnieszka Zych.

Czas 5:02:38
Open 52/73 (wygrał Skarżyński Piotr /M1/ 3:49:09)
M1: 11 - ostatni


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC

MTB Cross Maraton - Suchedniów

Niedziela, 21 sierpnia 2011 | dodano: 22.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 24.0˚ dst95.91/88.00km w06:00h avg15.98kmh vmax53.20kmh HR 156/188

Jadąc do Suchedniowa spodziewałem się łatwego i szybkiego maratonu, czegoś na kształt Zagnańska, szczególnie, że dystans większy o ponad 20km. Utwierdziły mnie w tym opinie na forum i zdjęcia - trochę błotka i szutry. Rzut okiem na mapę - długie proste i połowa trasy po polach. Miało być szybko i na kole;) ale po kolei.

Tradycyjnie już na maraton ŚLR jedziemy z Magdą i Pawłem - Jarek wczoraj ukończył Carpathię. Biuro, przebieranie i na rozgrzewkę. Jedzie z nami Arek, z którym spotkaliśmy się na parkingu. Na niebie ani jednej chmurki, wiatr ledwie zauważalny - będzie gorąco.. Jakoś tak na luzie podchodzę do tego startu - nie spodziewam się niczego dobrego po swojej formie - trudno spodziewać się wyniku, jeśli prawie w ogóle nie jeżdżę. Nauczony startem z końca stawki w Zagnańsku, szybko zajmuję miejsce w sektorze, mimo to jestem daleko. Pawła nie ma długo, okazało się, że tuż przed startem złapał gumę.. Startujemy!

Początek po asfaltach, szybko, ale nie tak szybko, jak zwykle. Nadrabiam wiele pozycji, do lasu wjeżdżam w dobrym tempie, na pierwszym błotku mijam chyba ze 20 osób, porobiło się jakieś ogromne zamieszanie, no ale wystarczy w takiej sytuacji, że jedna osoba się zatrzyma. Nie ukrywam, że dobry początek podbudował mnie, pomyślałem, że może nie będzie tak źle. Przed nami szybkie szutry, jazda na kole. Dobry humor szybko mija - powraca problem bólu w plecach. Kolejne osoby mi uciekają. W końcu dochodzi mnie Paweł i bez chwili zastanowienia łapię koło. Jedziemy razem kilka km, odcinek po bruku daje mi jednak w kość, Paweł sprawia wrażenie zupełnie niewzruszonego kiepską nawierzchnią i ucieka;) Chwilę później odbijamy w las. Wyprzedzam kilku zawodników, dojazd o pierwszego trudnego zjazdu i niestety jestem zablokowany, trzeba zejść:( Dalej walka z błotem, które wciąga buty i już jesteśmy na podjeździe. Podjazd długi, szczerze przypominał mi beskidzkie ścieżki. Jadę z zawodniczką Kellys (chyba Kasia Galewicz, ale poczekam na wyniki) i gościem, który wytyczał trasę - poznałem go przed startem. Podjazd kończy się świetnym odcinkiem po płaskim - masa korzeni, błoto - górskie klimaty. Gość od trasy krzyczy o trudnym zjeździe - jeździe po lewej! Pojechałem po prawej, Kasia przede mną, zatrzymuje się i niestety muszę zrobić to samo. Co na to autor trasy? "Przecież kazałem po lewej!" :) Trasa jest ciężka i zastanawiam się, czemu nie jestem zawiedziony, przecież miały być szutry;) Po kilku kolejnych km po lasach Suchedniowskich w końcu wyjeżdżamy na fragment "po polach". Gdzieś po drodze jest bufet - dojeżdżam po ponad półtorej godzinie. Jest gorąco, dlatego łykam dużo izotonika, jem banany - obsługa jak zwykle na ŚLR wzorowa! Ruszam dalej z Kasią.

Kolejne kilometry to interwałowe szutry, nierzadko z luźnym żwirem, trochę asfaltu i sporo podjazdów po trawie. Jest ciężko, upał i zdecydowanie za duże ciśnienie w przednim kole nie pomagają. Na jednym ze zjazdów gubię bidon. W pamięci najbardziej zapadł mi trawiasty podjazd przy torach, ciężko było! Mijamy wiele pięknych miejsc, w których chętnie bym się zatrzymał i położył w cieniu. W jednym z takich miejsc siedziały dwie dziewczyny i zapisywały numery zawodników. Zapraszały na dobre śliwki z drzewa, pod którym siedziały - pomyślałem - może na drugiej pętli.. Jednak zanim dojechałem do drugiego bufetu miałem już serdecznie dosyć i chciałem na rozjeździ eskręcić na metę. Na bufecie jednak odżywam po wchłonięciu kilku kubków izotoniku i bananów. Zaraz za bufetem jest rozjazd, który mijam mówiąc pod nosem, że będę żałował tej decyzji.

Dosłownie chwilę później po wjechaniu do lasu czeka mnie wspinaczka. Przymykam oko na tę niedogodność, chociaż wspinaczka nie jest wcale łatwa, tam nawet bez roweru byłoby ciężko. Owe miejsce to Michnowski Kamień - niezwykle malownicze skałki dewońskich piaskowców. Teoretycznie można by poprowadzić trasę w drugą stronę i mielibyśmy bardzo wymagający zjazd, którego nie powstydziliby się chłopaki z Karpacza, ale wtedy nie byłoby okazji przyjrzeć się otoczeniu:) Jedziemy dalej! Kasia cały czas jest blisko. Zaskakuje mnie dalsza trasa - jest ciężka, może niespecjalnie trudna, ale ciężka, a pokrywa się z dystansem family! Dojeżdżam w końcu na znane już szutry i bruki. Co? Aż tu? Miałem nadzieję, że druga pętla ominie te bruki, na szczęście szybko dojeżdżam do lasu, chociaż tempo systematycznie słabnie. Nastrój poprawia mi bez problemy zjechany śliski zjazd, jednak na krótko. Błoto z pierwszej pętli przeschło i zmieniło konsystencję z mazi na oblepiające wszystko.. W pewnym momencie nie miałem już siły pchać roweru i musiałem oczyścić koronę Reby. Długi podjazd ambitnie atakuję ze środka - wszelkie próby skorzystania z młynka, kończą się kolejnymi szlifami ramy. Łańcuch zaciąga od tej pory aż do mety. Podjazd nie jest już taki prosty, jak na pierwszej pętli, ale staram się jechać z Kasią i jeszcze jednym gościem. Gość słabo zjeżdża i jeszcze gorzej radzi sobie na korzeniach, ale bardzo uprzejmie przepuszcza nas przed zjazdem. Na finałowy błotnisty odcinek Kasia puszcza mnie przodem - zjechane bez problemu, lewą stroną:)

Kolejne km to ciągła walka z podjazdami i przepychanie, momentami napęd zaciąga nawet na środkowej tarczy.. Na bardzo ładnym odcinku w lesie razem z grupką, z którą jechałem, zgubiliśmy trasę - przewieszone strzałki, taśmy i właściwa ścieżka zaciągnięta krzakami.. szkoda słów. W sumie nie straciliśmy dużo. Po wyjechaniu z lasu i pokonaniu kilku km po tzw polach, dotarliśmy w końcu do upragnionego bufetu. W bukłaku pusto, w brzuchu burczy, a ja mam już dosyć jedzenie batonów, które mam ze sobą. Na bufecie tylko izotonik. Mało jest rzeczy, których nie lubię jeść, ale za arbuzem szczerze nie przepadam. Mimo to smakował pysznie:)

Kolejny podjazd, zjazd, słońce ciągle grzeje.. Niesamowicie miły w takich okolicznościach jest doping miejscowych, naprawdę dodaje skrzydeł. Niektórzy częstują nawet wodą i izotonikiem! Ciągle jadę z Kasią Galewicz, ale na stromym podjeździe po trawie nie daję rady przepchnąć na 32/34 i muszę iść. Mam serdecznie dosyć i dalej już dosłownie tylko toczę się do ostatniego bufetu. Na bufecie pytam, czy mają zimne piwo, co wywołało uśmiech, ale faktycznie marzyłem w tym momencie tylko o zimnych Specjalu.
Do mety 7km. Niby niewiele, ale na tym odcinku wyprzedziły mnie jeszcze dwie osoby i obiłem sobie krocze.. Dogoniłem jeszcze Kasie, która miała jakąś awarie i szybko mi uciekła. W końcu wpadam na metę, ledwo żywy, totalnie ujechany.
Dokładnie w momencie przekroczenia kreski ogarnia mnie dobry humor, że jednak się udało. Zresztą w podobnym nastroju wjeżdżali na metę wszyscy. Maraton nie był trudny, ale był bardzo ciężki, a pogoda dodatkowo wzmocniła efekt. Paweł też miał kryzys na trasie, a na mecie był blisko pół godziny przede mną. Magda na dystansie Fan zajęła 3 miejsce w kategorii.

Nieoficjalne wyniki:
Open 41 / M1 5
Czas: 5:59:56 / czas zwycięzcy 4:34

Czas zwycięzcy mówi sam za siebie - maraton nie był lekki. Mówi jeszcze jedno, że w formie, to ja nie jestem.

Update:
Oficjalne wyniki:

Open 38/61 (1: 4:34:29) / M1 5/6 (1: 4:54:48)


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC

MTB Cross Maraton - Zagnańsk

Niedziela, 24 lipca 2011 | dodano: 25.07.2011 | Rower:Giant XTC | temp 19.0˚ dst70.00/50.00km w03:30h avg20.00kmh vmax0.00kmh HR 159/198

Od ostatniego startu minął miesiąc - niedobrze:( Czas wrócić do treningów i ścigania, sezon jeszcze się nie skończył! Zaplanowałem start w Zagnańsku - umówiliśmy się z Magdą i Pawłem. Nie spodziewam się dobrze przejechanego maratonu, a tym bardziej wyniku - miesiąc czasu bez porządnego treningu na pewno na to nie pozwoli.

Pobudka o 4, wyjeżdżamy z Warszawy po 6 przy czystym niebie. Prognozy jednak nie pozostawiają cienia wątpliwości, ma być ciepło, ale z opadami. W Zagnańsku, a właściwie w Umrze, jesteśmy po 9, jest dużo czasu na załatwienie formalności w biurze zawodów, złożenie rowerów i rozgrzewkę. W międzyczasie spotykam kilku znajomych: Atlasa i jego ekipę, Michała W. Kamila i Izę. Kilka minut po 10 ruszamy we trójkę na rozgrzewkę. Zaczyna kropić, ale chwilę później przestaje - uf, nie ma nic gorszego niż start w deszczu. Żeby nie było tak kolorowo - Magda narzeka na zupełny brak współpracy ze strony przerzutki w swoim bike'u. Biorę rower na bok i faktycznie jest źle, próbuję ustawić manetkę, ale linki są tak zapchane, że to nic nie daje. Nerwowa wycieczka do samochodu, kilka psiknięć Brunoxem, regulacja... i nadal kiepsko;( Pocieszam Magdę, że ma jeszcze 15 minut po naszym starcie i zdąży podregulować sobie sama - a my szybko zawijamy się na start. Sektory pełne, stajemy z Pawłem prawie na końcu. Rozglądam się i widzę dzieci - okazuje się, że start jest wspólny. Magda szybko wskakuje do sektora obok nas i chwilę później ruszamy.

Początek asfaltem za samochodem. Niestety musimy z Pawłem wyprzedzać zawodników dystansu family - co nie zawsze jest łatwe, ale wiemy obaj, że im więcej ludzi za nami, tym mniej stracimy przy wjeździe w teren. W teren wjeżdżamy szybko i od razu jest tłok - wąski podjazd po trawie. Właściwie to podejście;( No ale za gapiostwo się płaci. Jestem za Pawłem i tracę tylko odrobinę dystansu po tym, jak spada mi łańcuch. Zaczynają się szutry - według zapowiedzi tak ma wyglądać w większości ten maraton. Jest szybko, jedzie mi się słabo, ale staram się utrzymać za Pawłem. Po kilku kilometrach wjeżdżamy na błotnistą ścieżkę prowadzącą w dół, jest sporo kamieni. Czuję się fatalnie, zero czucia roweru, ale utrzymuję się za Pawłem :) Kolejne szutry - zaczynają mnie boleć plecy i to porządnie. Podjazdy muszę robić na stojąco, żeby dać odpocząć plecom. Gdzieś w międzyczasie licznik przestaje działać, znowu.. Tracę dystans do Pawła, mijają mnie kolejni zawodnicy. Wyjeżdżam z lasu, krótki odcinek na otwartej przestrzeni, silny wiatr i zupełnie tracę siły, zwalniam. Mija mnie zawodnik ze znacznie większą prędkością, staram się złapać na koło, ale chwilę później odpuszczam:( Jestem zły i mam dość. Dojeżdżam do bufetu, zatrzymuję się i chwilę odpoczywam. Czuję zawód, zawiodłem sam siebie. Zupełnie zrezygnowany (ostatnio zbyt często towarzyszy mi to uczucie na maratonach) ruszam dalej.

Kilka km jadę sam, kiedy mija mnie pociąg pięciu osób - na szutrach poważnym błędem byłoby choćby nie spróbować złapać koła. Korzystając z cienia aerodynamicznego, wsuwam batona, łykam izotonik i stawiam sobie w głowie jasny cel - walczyć! Zaczynam dawać zmiany, właściwie to tylko we dwóch z jednym z zawodników dajemy zmiany. Podjazdy nadal robię na stojąco - niechcący urywam dwie osoby. Czuję się lepiej, znacznie lepiej. Kilka odcinków trasy pamiętam z zeszłorocznego maratonu w Skarżysko-Kamiennej. Momentami lekko kropi, ale cały czas jest przyjemnie ciepło. Wjeżdżam na zabłocone ścieżki i jadę z zawodnikiem nr080. Jest odcinek do przejścia, jest krótka piaskownica i dużo błota, podoba mi się! Dojeżdżamy w końcu do rodzynka dzisiejszej trasy - Piekielnej Bramy. Krótki techniczny zjazd po śliskich kamieniach, mieszczę się minimalnie, ocieram kaskiem o skałę, panie biją mi brawo - szkoda, że nie załapałem się na zdjęcie ;) Wyjeżdżamy z nr080 na szutry i jedziemy razem. Bufet numer dwa - zatrzymuję się na chwilkę i ruszam dalej.

Prawie cały czas prowadzę, 80 nie ma siły, wychodzi na prowadzenie dwa razy, za drugim razem tuż przed rowem, za którym leżało sporo kamieni i niestety mnie zablokował. Jedziemy razem jeszcze kilkaset metrów, kiedy dopinguje mnie do szybszej jazdy i zostaje. Widzę zawodnika przed sobą i chcę gonić. Kolejny znany z maratonu Mazovii odcinek po bruku, kilka km szutrów i kolejny, trzeci bufet - łapię kubek i nie skręcam, dobrze, że dziewczyny z obsługi głośno krzyczą :D

Do mety ok 15km - na początek szutry, kawałek asfaltem, dalej błotno-trawiasty łącznik - tutaj wpadłem w kałużę po kolano:D Zaczyna mocniej padać. Ostatnie 3-4km to znany z początku maratonu zjazd po błocie, a następnie trawie i dojazd na metę wzdłuż brzegu zalewu Umer.

Przy myjkach czekali już Magda i Paweł. Paweł przyjechał 12 minut przede mną. 12 minut na tak szybkiej trasie to dużo. Magda zadowolona z jazdy, ale tym razem bez dekoracji - tempo dyktowała Paula Gorycka;) Mam mieszane uczucia odnośnie trasy jak i przede wszystkim swojej formy. Trasa podobała mi się, ale zdecydowanie za dużo było długich prostych po szutrach i asfaltach, natomiast krótki odcinki po ścieżkach były wymagające i ciekawe. Forma to drugi temat - pierwsza godzina fatalna, później lepiej, znacznie lepiej i to daje mi nadzieję, że sezon nie jest jeszcze stracony. Strata do czołówki na tak szybkiej trasie po prostu gigantyczna.

1 Open / 1 M2 Marszałek Mariusz 2:42:34
9 Open / 7 M2 Wojciechowski Michał 2:49:54
40 Open / 17 M2 Wilk Paweł 3:18:39
56 Open / 9 M1 ktone 3:30:10

Jemy makaron, pakujemy się i ruszamy do domu. Przejaśnia się, wychodzi nawet słońce. Po drodze zatrzymujemy się na pamiątkowe zdjęcie pod Dębem Bartek. Kilkadziesiąt minut później na trasie Warszawa-Kielce spotkała nas konkretna ulewa - dobrze, że nie na trasie maratonu :)


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC

Beskidy MTB Trophy - Etap IV - Klimczok

Niedziela, 26 czerwca 2011 | dodano: 28.06.2011 | Rower:Giant XTC | temp 12.0˚ dst71.67/55.00km w06:20h avg11.32kmh vmax54.20kmh HR /

Czwarty, ostatni etap. Początkowo w planach był wjazd na Skrzyczne, jednak Grzegorz zmienił trasę i głównym punktem dzisiejszego etapu ma być podjazd na Klimczok. Pogoda tym razem była ładna od rana:) Nogi bolą, ręce mają dość, ale ostatni etap to już "z górki" ;) Kilka minut przed 10 jesteśmy na starcie.

Początek tradycyjnie po asfaltach, odbijamy na szutrówki i wspinamy się na Przełęcz Szarcula. Kolejny etap to podjazd na Kubalonkę, po drodze Magda dopinguje, oczywiście od razu przyspieszyłem;)


Na zjazdach niestety jest korek, za krótki rozjazd. Mimo to jadę mocno. Przekraczamy Wisłę.

Zaczynamy mocny asfaltowy podjazd, chwilę później jedziemy już po płytach. Obniżone siodło sprawdza się, jadę swoje. W pewnym momencie widzę przy trasie zawodnika Torq Superior - myślałem, że to Adam Biewald, kolega Jarka. Pytam czego potrzebuje - spinkę - ok. Zatrzymuję się, daje skuwacz, czekam aż rozkuje łańcuch i daję spinkę. Okazało się, że to nie Adam, a Jarek Paszczyński. Ruszam dalej, nie straciłem dużo i szybko odrabiam. Spory kawałek jadę z Luckiem Maślaną. Przejeżdżamy obok skalek na szczycie Czupel, dalej kapitalny szlak przez Smerkowiec i Jawierzny, szybkie zjazdy, na których po raz kolejny w ciągu ostatnich dni doświadczam piękna tego sportu - wspaniałe widoki, szybkość i walka z kamieniami pod przednim kołem:) Zatrzymuję się na bufecie, ledwo wyhamowuję przed fotografem;)

Ruszam z bufetu i zaczynam podjazd na Grabową wąskim singlem, jest dużo śliskich korzeni, kamieni. Grzegorz stoi przy ścieżce z kamerą w ręce:) Po krótkich zjazdach wspinamy się na Kotarz. Dochodzę Pawła i od tej pory jedziemy razem. Paweł kiepsko się czuje, ale pod górę jedzie mocno, na zjazdach też nie blokuje;) Po drodze mamy świetny zjazd po kamieniach i trawers z bardzo śliskimi korzeniami - miód! Na deser śliski i dosyć stromy zjazd do wsi Świniorki, zakończony półmetrowym uskokiem. Wiem, że trzeba sprowadzić, zatrzymuję się, ale nie jestem w stanie podeprzeć się stopą i ląduję na plecach, dużo śmiechu:D Mamy dodatkowy bufet - dojeżdża Grzesiek, chwilę później Albert.

Zaczynamy podjazd pod Klimczok. Początek jest stromy, wszyscy podprowadzamy, Albert jedzie! Jestem w szoku, ani przez chwilę nie myślę, żeby gonić:) Albert przed tym etapem obiecał, ze da czadu:D Kawałek dalej droga wypłaszcza się i jedziemy, staram się trzymać blisko Pawła. Podjazd jest długi, po dotarciu na szczyt nie kryję, że mam dość. Zaczynamy kolejne świetny odcinek dzisiejszego maratonu - szybkie zjazdy po kamieniach na przemian z krótkimi podjazdami przez pasmo Klimczoka do Błtani. Ostatni fragment jadę z Robertem, który dogonił mnie na podjeździe, jednak na zjazdach trzymam się blisko, a nawet wyprzedzam. Przed schroniskiem pod Wielką Cisową odbijamy na zjazdy do Brennej. Nie spodziewałem się tego, co doświadczyłem - długi, stromy zjazd po kamieniach wielkości kasku, bajka! Już po chwili bolą ręce, nogi z trudem amortyzują kolejne uderzenia, kamienie walą po ramie, a opony aż piszczą. Niestety w pewnym momencie dobijam tył:( Przymusowy zjazd na pobocze i szybka wymiana dętki. Szkoda, bo wyprzedziłem kilka osób, a widziałem już koniec zjazdu. Przy okazji zmiany dętki miałem możliwość obserwować wielu zawodników na zjeździe - poziom podejmowanego ryzyka, bo tak to trzeba nazwać, jest bardzo różny, a Paweł minął mnie bardzo
szybko:)

Ruszam w dół, Brenna jest już blisko, ostatnia szutrówka, dogania mnie zawodnik, krzyczy "left", jadę lewą i nie wiem dlaczego, ale staram się zrobić mu miejsce, w tym samym czasie zawodnik mija mnie z prawej i lekko potrąca.. tracę kontrolę i ląduję na ziemii, uderzam głową i zbieram szlif na prawym boku. Przez chwilę jestem w szoku, ale szybko dochodzi do mnie, że muszę uciekać z trasy, bo miejsce jest bardzo szybkie. Jechałem na oko 40kmh. Zawodnik, który mnie potrącił (Czech), zatrzymał się i udzielił mi pomocy, upewnił się, że jestem przytomny, sprawdziliśmy, że kask jest cały i kawałem mu jechać dalej. Wypadek, zdarza się. Chwilę potrwało zanim sam zebrałem się w drogę. Otarty bok piecze, ale najgorsze, że głowa boli. Prostuję kierownicę i bardzo powoli zjeżdżam. Na szczęście w Brennej stoi ambulans, zatrzymuję się, ponieważ głowa boli, lekko mnie skołowało. Ratownicy dokładnie mnie "sprawdzili" i odradzili dalszą walkę. "Panowie, zostało 30km, dam radę - ok, wygląda na to, że jest ok, ale jak tylko źle się poczujesz, schodź z roweru! - jasne!".

Zupełnie przybity ruszam dalej. Pierwszy poważny upadek z górach i w ogóle na rowerze. Najgorsze, że nie z mojej winy, a może z mojej? Może nie powinienem w ogóle próbować ustąpić? Następnym razem jadę swoje, a inni niech się gimnastykują. Zupełnie straciłem wolę walki, opadłem z sił.

Asfaltowy podjazd jadę bardzo powoli, dalej jest krótkie podejście, na którym mija mnie Lucek. Kolejne kilometry po malowniczych szutrówkach i wąskim singlu jadę bardzo powoli, zjazdy pokonuję chyba najwolniej ze wszystkich zawodników. Jestem przekonany, że dzisiejszy etap ukończę jako ostatni. Spory kawałek do ostatniego bufetu jadę ze sporą grupką Duńczyków - ci ludzie mają dobrą zabawę, jadą razem i śpiewają:)

Na bufecie postanowiłem odłączyć się od Duńczyków i zjazdy jadę zachowawczo, ale ciut szybciej. Mijam Malinkę i zaczynam podjazd na Cieńkow, tzn podejście. Po drodze dzwonię do Magdy, wiem, że miała w planach kibicować nam na podjeździe na Zameczek, proszę ją, żeby przyjechała po mnie na tamę przy J. Czerniańskim. Spotykamy się na tamie i od tej pory jedziemy powolutku razem. Na asfaltach w Andziołówce Magda odbija do Istebnej, a ja dokręcam na metę, końcówka oczywiście po błotku;)

1 1 M3 Šíbl Radek 4EVER CYKLOBULIS MTBS  03:50:06
2 1 M2 JANOWSKI BARTOSZ Dobre Sklepy Rowerowe - Author 03:50:18
107 50 M3 Ostraszewski Arkadiusz Eclipse BikeTires.pl 05:03:29
165 75 M3 Niedzielski Soley Albert AGR Welodrom  05:24:12
172 33 M4 Czerwiński Grzegorz Damn Good Team  05:27:05
184 36 M4 Serwatka Robert Goggle Pro Active Eyewear  05:34:39
209 99 M3 Ślązak Adam SCS OSOZ Racing Team  05:41:22
216 104 M3 Wasielewski Mateusz Eclipse BikeTires.pl  05:44:02
220 107 M3 Wilk Paweł AGR Welodrom  05:45:16
244 9 M5 Wójcik Jarosław AGR Welodrom  05:55:58
295 69 M2 Szymański Tomasz AGR Welodrom  06:20:40
304 12 M5 Migała Zygmunt Leniwce.pl  06:31:45

Na mecie dziewczyny i chłopaki witają mnie brawami, prowadzący daje koszulkę
finiszera, złość i żal ustępuje miejsca ogromnej satysfakcji, wspaniałe
uczucie:) Etap był piękny, chyba najbardziej wymagający technicznie, widoczki
tradycyjnie epickie. Pogoda dopisała, było chłodno, chmurzyło się, nawet przez
moment pokropiło - pasują mi takie warunki.

1 1 M2 JANOWSKI BARTOSZ Dobre Sklepy Rowerowe - Author  15:52:37
126 63 M3 Ostraszewski Arkadiusz Eclipse BikeTires.pl  22:12:29
155 76 M3 Ślązak Adam SCS OSOZ Racing Team  22:51:44
168 81 M3 Wilk Paweł AGR Welodrom  23:17:21
192 39 M4 Czerwiński Grzegorz Damn Good Team  24:07:00
205 99 M3 Wasielewski Mateusz Eclipse BikeTires.pl  24:37:14
215 58 M2 Szymański Tomasz AGR Welodrom  24:52:19
237 8 M5 Wójcik Jarosław AGR Welodrom  25:26:49
243 118 M3 Niedzielski Soley Albert AGR Welodrom  25:36:44

W ramach podsumowania napiszę tylko, że Beskidy MTB Trophy to impreza kultowa, olbrzymie wyzwanie, prawdziwa przygoda. Miałem wiele przygód, ale szczęśliwie jestem na mecie i czuję wielką satysfakcję. W sumie prawie 300km i ponad 10km w pionie. Słaby wynik i kiepska dyspozycja, szczególnie drugie dnia, nie wpływają w najmniejszy sposób na wspaniałe wspomnienia, a jedynie motywują do dalszych treninigów i podjęcia wyzwania ponownie, za rok:)


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC, MTB Trophy

Beskidy MTB Trophy - Etap III - Wielka Racza

Sobota, 25 czerwca 2011 | dodano: 28.06.2011 | Rower:Giant XTC | temp 12.0˚ dst73.00/62.00km w05:57h avg12.27kmh vmax0.00kmh HR /

Trzeci dzień, w nocy znów pada. Pada również rano. Przestaje tuż przed naszym wyjściem. Przed wyjściem zmieniam pozycję siodła - obniżam sztycę i przesuwam siodło w tył - wracam do pozycji sprzed maratonu w Karpaczu. Odziani w kurtki, kamizelki i długie rękawiczki zjeżdżamy do Istebnej. Na starcie robi się ciepło, a niebo się rozpogadza. Organizatorzy informują, że dzisiejszy etap zostanie rozegrany na skróconej trasie, przygotowanej na złe warunki. Mimo to etap nie należy do łatwych - podjazd pod Wielką Raczę cieszy się opinią jednego z najtrudniejszych.

Ruszamy asfaltami w stronę Pietraszonki, odbijamy na szutry. Polnymi drogami i asfaltami mijamy Brzestowski Groń i podjeżdżamy do Koniakowa. Jadę tuż za Grzegorzem, Paweł jest kilkadziesiąt metrów z przodu. Na wypłaszczeniu chcę wrzucić z przodu na środek, koła się blokują i staję. Myślałem że młynkuję i wrzuciłem blat. Po wczorajszym skróceniu - łańcuch okazał się za krótki na takie przekosy. Niewiele brakowało, a skosiłbym przerzutkę. Kilka minut szarpałem się z napędem, łańcuch był tak napięty, że nic nie mogłem zrobić. W końcu jednak się udało i ruszyłem. Nie byłem szczególnie zły - głupi błąd. Przy okazji widzę, że licznik mi nie działa.

Nastawiony byłem na czerpanie radości z jazdy, odsunąlem rywalizację na dalszy plan dzięki czemu nie miałem problemów z motywacją przez kolejne godziny jazdy. Podjeżdżam pod Ochodzitą, końcówka po płytach ciężka, ale wjeżdżam. Zaczyna się bardzo fajny zjazd - kilka osób blokuje, ale wyprzedzam. Na końcu zjazdu doganiam Jarka.

Zaczynamy podjazd na Przełęcz Rupienka - bardzo podoba mi się szlak, mimo, że jest wąsko i nie mogę wyprzedzać. Ciągle przesuwam się do przodu, szybko dojeżdżam do Grzegorza i chwilę później popełniam drugi raz ten sam błąd.. Tym razem jednak tracę tylko kilkanaście sekund, przerzutka nie ucierpiała i jadę dalej. Dojeżdżamy razem do zjazdów do Rycerki - zjazdy są szybkie i gubię Grześka. Kawałek po asfalcie i bufet przed podjazdem na Raczę. Rozmawiam z Marcinem z Alumex, ma problemy z rowerem i czeka, aż Czesi pomogą. Grzesiek mnie mija.

Zaczynam podjazd. Jest stromo, ale twardo i szeroko. Jadę swoim rytmem mijam szybko Grześka, natomiast mnie mija Mateusz z biketires.pl, akurat kiedy odpuściłem i kawałek podprowadzam. Podjazd jest długi, podjechałem prawie cały, jedynie przez krótki moment musiałem odpuścić. Ostatnie metry po kamieniach, jadę mocno dopingowany przez fotografa. Na szczycie wita mnie niesamowity widok i lekka mżawka. Zaczynają się zjazdy. Mniej spektakularne niż się spodziewałem, jednak wymagające. Mijam kolejne szczyty "tysięczniki" i zjeżdżam świetnym singlem w gęstym lesie. Po drodze krótka wymiana zdań z kobietą, której nie podobało się, że kolarze straszą jej pieska na wąskim szlaku.. Wjeżdżamy na teren Słowacji.Na zjeździe do III bufetu daję ognia, zjeżdżam znacznie powyżej granicy bezpieczeństwa, mimo to mam wielką radochę.

Niestety dobijam tylne koło. Na bufecie sprawdzam - powietrze jest - jadę dalej. Niestety około kilometra dalej na podjeździe wiem, że w tylnym kole nie ma powietrza. Zatrzymuję się i zmieniam gumę - pierwszy raz używam łyżek. Poszło mi bardzo sprawnie, ale Grzesiek szybko mnie minął. Wsiadam na rower i gonię. Kilka minut później mijam go - guma.Dalej trasa jest znacznie mniej wymagająca technicznie, jest kilka krótkich podjazdów i szybkich zjazdów. Pamiętam jednak świetny krotki, lecz stromy i trudny zjazd przy barierce. Mijam słowackie wsie i przekraczam czeską granicę bardzo blisko trójstyku. Po sztywnym asfaltowym podjeździe zatrzymuję się na ostatnim, IV bufecie. Do mety zostało 8km. Mija mnie Michał Osuch - postanawiam utrzymać się za nim. Jest sporo asfaltu i szutrów. Dojeżdżamy do Polski i atakuję na podjeździe, zostawiam Michała i gonię kolejnych zawodników. W Istebnej dzieciaki mocno dopingują. Zjeżdżamy wokół góry Żor i odbijamy na bagienny szlak do mety znany z pierwszego etapu. Tym razem jedna z błotnych kałuż mnie pokonała - wpadłem nogą prawie po kolano:D

1 1 M2 JANOWSKI BARTOSZ Dobre Sklepy Rowerowe - Author  03:56:10
103 45 M3 Ostraszewski Arkadiusz Eclipse BikeTires.pl  05:07:38
165 78 M3 Ślązak Adam SCS OSOZ Racing Team  05:34:58
174 84 M3 Wilk Paweł AGR Welodrom  05:38:50
218 63 M2 Szymański Tomasz AGR Welodrom  05:57:06
220 108 M3 Wasielewski Mateusz Eclipse BikeTires.pl  05:57:59
227 110 M3 Niedzielski Soley Albert AGR Welodrom  06:01:03
241 49 M4 Czerwiński Grzegorz Damn Good Team  06:10:37
243 6 M5 Wójcik Jarosław AGR Welodrom  06:11:35

Jestem zadowolony. Nie pozwoliłem, aby cokolwiek przysłoniło mi to, co jest najważniejsze - czerpać radość z jazdy. Trasa piękna, widoki niesamowite, zdecydowanie najładniejszy etap. Czułem się dobrze zarówno na podjazdach (wpływ zmiany ustawień siodła?) i szczególnie na zjazdach. Głupie błędy i problemy z przerzutką oraz kapeć postawiają trochę żalu, co by było gdyby, może ścigałbym się z Pawłem? Nie wiem, nie lubię gdybać, wynik nie jest najważniejszy. Pogoda znów dopisała, momentami było mi za ciepło, ale dobrze, że nie padało mocno.


Kategoria MTB Trophy, 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC

Beskidy MTB Trophy - Etap II - Biely Kriz

Piątek, 24 czerwca 2011 | dodano: 28.06.2011 | Rower:Giant XTC | temp 18.0˚ dst89.65/75.00km w07:19h avg12.25kmh vmax68.50kmh HR /

W nocy znów padało, rano niebo zaciągnięte chmurami. Wszyscy w Pietraszonce jesteśmy jednak przekonani, że znów się przetrze;) Nikt nie czuje się świeżo po wczorajszym etapie. Wprowadziłem lekkie modyfikacje w rowerze na dzisiejszy etap - zdjąłem rogi, zmieniłem gripy - zależało mi na pewniejszym chwycie i lepszej kontroli na zjazdach, zdejmuję również tylny błotnik - wczoraj przeszkadzał. Grzegorz pomógł mi również wyregulować Rebe - wystarczyło zmniejszyć ciśnienie i widelec zaczął wybierać nierówności zdecydowanie lepiej. Kilka minut po 9 zjeżdżamy do Istebnej - dzisiejszy etap startuje w Czechach, o 9:30 zbiórka na wspólny dojazd na start. Jedzie z nami Magda kibicować nam na trasie. Dojazd pokonujemy lekkim tempem, głównie w dół.

Start spod wyciągu w Bukovcu, od razu asfaltowy podjazd, stawka się rozciąga. Szybko gubię Pawła i Grześka. Słabo się czuję, jak to zwykle bywa na początku. Jadę swoje. Pierwsze kilometry to polne drogi i szutrówki, za schroniskiem na Studenicney jest fajny zjazd na którym wyprzedzam Grześka - nie na długo, na podjazdach szybko mnie doszedł.

Na bufet wjeżdżamy razem. Planujemy razem gonić Pawła. Jedziemy czerwonym szlakiem po granicy czesko-słowackiej, trasa ma charakter sudecki, co zauważa kilka osób wokół. Bardzo podoba mi się trasa, ale jadę coraz słabiej. Odbijamy na szlak po słowackiej stronie granicy, mijamy Uhorke i wjeżdżamy na trudny szlak, jest sporo błota, wąsko, ciężko wyprzedzać, ale szlak jest piękny. W pewnym momencie czuję, że łańcuch zaciąga, niestety cofanie korby nie pomaga, zatrzymuję się. Dopiero po chwili doszedłem do tego, że winne jest wygięte ogniwo łańcucha. Bez zastanowienia wyciągam skuwacz - używam pierwszy raz w życiu. Niestety nie mam spinki. Z
pomocą przychodzi mi Paweł z Siedlec. Po uporaniu się z problemem ruszam w pogoń za Grzegorzem - nie wiem ile straciłem, ale ciężko będzie odrobić straty. Straciłem motywację i zupełnie opadłem z sił, nie pomagał upał. Zupełnie nie miałem frajdy z jazdy, co widać na poniższym zdjęciu.

Podjazdy to była prawdziwa walka, natomiast zjazdy wydawały mi się krótkie - miałem wrażenie, że ciągle jadę pod górę.
Odcinek do Bielego Kriza był najgorszy. Na bufecie zrobiłem długi odpoczynek - najadłem się, czescy serwisanci nasmarowali mi napęd. Miałem już odjeżdżać, kiedy na bufecie pojawił się Jarek. Poczekałem na niego i ruszyliśmy
razem. Trasa prowadzi malowniczym szlakiem na granicy czesko-słowackiej. Odżywam. Zaczynam na nowo czerpać radość z jazdy, a szybkie zjazdy karmią mnie zadowoleniem i satysfakcją. Na podjazdach nadal jest słabo, ale
skupiam się na widokach:) Nieco więcej uwagi kosztuje mnie jeden ze zjazdów po drodze - kawałek sprowadzam, nie czuję się zbyt pewnie. Przed ostatnim, trzecim bufetem jest kolejny trudny zjazd, tym razem jednak puszczam się
i zjeżdżam - na końcu przy bufecie hamulce aż piszczały z bólu, a w powietrzu unosił się swąd palonego metalu. Na bufecie wszyscy zawodnicy czują się podobnie jak ja - wyczerpani, ale z uśmiechem po zjeździe:) Jeden z
zawodników pali.

Na kolejnych kilometrach jest wiele ciekawych ścieżek, szybkich zjazdów i sztywnych podjazdów, jednak najbardziej w pamięci utknęły mi wspaniałe widoki. W kolejnych mijanych wsiach jesteśmy serdecznie dopingowani przez dzieci i starszych. Na jednym z asfaltowych łączników stoi Dorota i Robert (nie wystartował do dzisiejszego etapu po tym jak zwichnął palec w stopie po pierwszy etapie w trakcie kąpieli, pech). Ostatnie kilometry to szutrówki i asfalty. Na szybkim zjeździe, po którym trzeba nawrócić, dopingują mnie Magda i Asia - to naprawdę dodaje skrzydeł, bo od tego momentu wyprzedzam. Ostatni kilometr po łące i zjazd pod wyciągiem. Na metę wpadam tuż za Mateuszem z biketires.pl, chociaż w wynikach jestem przed nim.
1 1 M2 JANOWSKI BARTOSZ Dobre Sklepy Rowerowe - Author  04:33:39
150 75 M3 Ślązak Adam SCS OSOZ Racing Team  06:31:52
155 79 M3 Ostraszewski Arkadiusz Eclipse BikeTires.pl  06:33:25
171 85 M3 Wilk Paweł AGR Welodrom  06:40:45
200 36 M4 Czerwiński Grzegorz Damn Good Team  06:56:37
241 66 M2 Szymański Tomasz AGR Welodrom  07:19:21
242 119 M3 Wasielewski Mateusz Eclipse BikeTires.pl  07:19:22
272 9 M5 Wójcik Jarosław AGR Welodrom  07:31:52
311 64 M4 Kuczewski Tomek VTEAM  08:02:40
330 153 M3 Niedzielski Soley Albert AGR Welodrom  08:17:09

Był to dla mnie najdłuższy maraton w życiu, ponad 7 godzin na trasie. Trasa bardzo ładna, chociaż miała zupełnie innych charakter niż poprzedni etap - miałem wrażenie, że jeżdżę po Sudetach. Zupełnie nie jestem zadowolony z
jazdy - zerwany łańcuch wybił mnie z rytmy, straciłem motywację, później miałem poważny kryzys, który nie pozwolił mi cieszyć się z jazdy. Za bardzo skupiłem się na wyniku. Na mecie chcę możliwie najszybciej zapomnieć
o tym etapie. Ważne jednak, że jadę dalej. Powrót do Istebnej i do Pietraszonki już samochodem.


Kategoria MTB Trophy, 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC

Beskidy MTB Trophy - Etap I - Wielka Czantoria

Czwartek, 23 czerwca 2011 | dodano: 28.06.2011 | Rower:Giant XTC | temp 15.0˚ dst70.41/65.00km w05:15h avg13.41kmh vmax61.70kmh HR /

Beskidy MTB Trophy - impreza na którą czekałem od zimy, zdecydowanie najważniejszy wyścig w sezonie, a przede wszystkim wielkie wyzwanie i przygoda. Impreza kultowa, tegoroczna edycja jest zapowiadana jako najtrudniejsza w historii. Prognozy pogody nie nastrajają optymizmem - ma być mokro i zimno. Cel na wyścig jest dla mnie jasny - ukończyć, ale nie zamierzam jechać, żeby dojechać, liczę na walkę ze znajomymi:)

W Beskidy jedziemy z Jarkiem oraz Dorotą i Magdą. Na miejsce dojeżdżają również Albert z Asią, Paweł, Grzesiek i Robert. Śpimy w domu na górce w Pietraszonce. Na start mamy ok 8km w dół. Nie najlepsze warunki rekompensuje wspaniały widok z okna, pyszne jedzenie i świetna atmosfera. Na miejscu poznajemy również Pawła i Zygmunta z Siedlec.

W nocy pada, rano pogoda poprawia się tylko nieznacznie, jedynie Jarek jest dobrej myśli i przekonuje nas wszystkich, że niebo się "przetrze". Miał rację:) Zjeżdżamy do Istebnej i stajemy w sektorze. Spotykam wielu znajomych, Ulę i Tomka, Damiana, Arka, Michała z biketires.pl oraz Adama, Grześka i innych. Start pierwszego etapu wyjątkowo o 12. Ruszamy asfaltem, szybko wjeżdżamy na szutrówkę i wspinamy się na Wielki Stożek. Podjazd jest długi, jednak cały czas trzymamy się z Pawłem razem i gonimy Grześka. Szybko mijam Tomka K. Jest ciepło, słońce mocno grzeje. Na zjazdach atakuję i sporo wyprzedzam, czuję się nieźle, chociaż to dopiero rozgrzewka. Dalej jedziemy na najwyższy szczyt dzisiejszego etapu - Wielka Czantoria. Na podjeździe Grzesiek dojechał do nas i jedziemy we trzech z Pawłem.

Na jednym z szybkich zjazdów wyprzedzam Grześka w dosyć niebezpieczny sposób, niewiele brakowało do gleby. Mijamy Arka - pytam czy potrzebuje pomocy, ale nie słyszy. Mijamy Małą Czantorię i kierujemy się szybkimi zjazdami do Wisły na pierwszy bufet. Zatrzymujemy się z Pawłem, uzupełniamy bukłak i bidony i ruszamy razem. Zaczyna się długi podjazd pod Orłową. Paweł mi ucieka, ja wyraźnie słabnę. Nie czuję się mocno na podjazdach, natomiast zjazdy dają mi masę radochy:) Sporo jadę z Kasią Galewicz. W pewnym momencie wyprzedza mnie Paweł - co jest? Pomylił trasę i goni. Staram się trzymać jego tempo, ale nie jest łatwo. W końcu Paweł ucieka. Wg licznika zbliżamy się do mety, jednak mam przeczucie, że Grzegorz Golonko zaserwuje nam dziś atrakcję w postaci golonkometrów. Nie myliłem się;) Kilka ostatnich km prowadzi gęstym lasem, nie brakuje kałuż i gęstego błota. Cała trasa jest sucha, ale nie może być tak, że zawodnicy wjeżdżają na metę czyści;) Na jednym z kamienistych zjazdów tylny błotnik ociera o koło - muszę się zatrzymać i poprawić. Taka sytuacja powtarza się jeszcze dwuktronie, w końcu wyciąg klucz i dokręcam błotnik i do mety mam już spokój. Osttanie kilkaset metrów prowadzi przez totalne błoto, jednak na metę wpadam zadowolony:)

1 1 M2 JANOWSKI BARTOSZ Dobre Sklepy Rowerowe - Author  03:33:30
144 71 M3 Ślązak Adam SCS OSOZ Racing Team  05:03:32
162 28 M4 Serwatka Robert Goggle Pro Active Eyewear  05:08:35
171 85 M3 Wilk Paweł AGR Welodrom  05:12:30
190 55 M2 Szymański Tomasz AGR Welodrom  05:15:12
220 107 M3 Ostraszewski Arkadiusz Eclipse BikeTires.pl  05:27:57
234 45 M4 Czerwiński Grzegorz Damn Good Team  05:32:41
245 116 M3 Wasielewski Mateusz Eclipse BikeTires.pl  05:35:51
281 10 M5 Wójcik Jarosław AGR Welodrom  05:47:24
300 145 M3 Niedzielski Soley Albert AGR Welodrom  05:54:20
385 15 M5 Migała Zygmunt Leniwce.pl  06:46:03

Strata do Pawła niewielka, jestem pewien, że powalczymy w ciągu kolejnych trzech dni. Trasa bardzo ładna, widoki wspaniałe. Zabrakło moim zdaniem naprawdę trudnych zjazdów, a może ja za dużo się nasłuchałem o poziomie trudności beskidzkich szlaków? Natomiast podjazdy są strome, bardzo strome i długie. Pogoda nas oszczędziła, chociaż osobiście nie lubię upałów. Sprzęt sprawdził się bez zarzutu, opony trzymają, jedynie amortyzator wymaga dostrojenia - na zjazdach bolą mnie dłonie.


Kategoria MTB Trophy, 050-100, Imprezy / Wyścigi, XTC, Teren, W towarzystwie