100-?
Dystans całkowity: | 4759.66 km (w terenie 1300.63 km; 27.33%) |
Czas w ruchu: | 209:00 |
Średnia prędkość: | 22.77 km/h |
Maksymalna prędkość: | 63.10 km/h |
Suma podjazdów: | 980 m |
Maks. tętno maksymalne: | 190 (95 %) |
Maks. tętno średnie: | 186 (93 %) |
Suma kalorii: | 41373 kcal |
Liczba aktywności: | 37 |
Średnio na aktywność: | 128.64 km i 5h 38m |
Więcej statystyk |
Tour de Kampinos
Niedziela, 29 września 2013 | dodano: 07.10.2013 | Rower:Trek SLR | temp ˚
dst136.26/0.00km
w04:36h avg29.62kmh
vmax43.50kmh HR 141/166
rowerowykampinos w składzie Robert z kumplem, Jarek, Kacper, Gustaw i ja ruszyliśmy na pętlę TdK. Pogoda bardzo słaba, ja do tego ubrałem się jak na zimę - mocne tempo przez pierwsze kilometry sprawiły, że zagotowałem się. Świetny wypad, oby częściej:)
Przeziębienie jednak nadal męczy, kolano już po półtorej godzinie jazdy bolało, nie jest dobrze.. Całe szczęście koniec sezonu już blisko:(
/2536608
Kategoria 100-?, KPN, Trek, W towarzystwie
MTB Marathon - Murowana Goślina
Środa, 1 maja 2013 | dodano: 04.05.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 15.0˚
dst109.89/100.00km
w04:47h avg22.97kmh
vmax51.80kmh HR 163/181
Po kompletnie nieudanym starcie w Daleszycach, nie mogłem się doczekać kolejnego startu - tym razem w Murowanej Goślinie w cyklu MTB Marathon. W Murowanej jechałem rok temu i wiem, że trasa nie jest dla mnie dobra - wymaga współpracy i jazdy na kole, a to nie są moje mocne strony, ale wierzę, że zrobiłem duży krok do przodu względem zeszłego roku.
W wielkopolskie jedziemy z samego rana z Magdą i Jarkiem. Droga jest dobra i nawet pomimo blisko godzinnej obsuwy, jesteśmy na miejscu wcześnie, bo około 9:30. Dość późno jednak ruszamy na rozgrzewkę. W Warszawie padało, można powiedzieć nawet, że lało - tutaj jednak pogoda jest dobra, przejaśnia się, a temperatura rośnie. Namawiam wszystkich na jazdę na krótko:) Po krótkiej (za krótkiej) rozgrzewce wchodzimy w sektor, lądujemy prawie na końcu - zwykle nie ma to większego znaczenia, ale na tej trasie dośc istotne jest, w którym miejscu peletonu jesteś, kiedy trasa wjeżdża w teren. Skucha..
Start jest mocny, tempo szybko się rozkręca, a ja nie jestem optymalnie rozgrzany, no nic, staram się trzymać koło Pawła. Po wjechaniu w teren mijam Jurka z teamu - problemy z rowerem, szkoda. Jadę z Jarkiem. Dwie hopki z buta, trochę błota, trochę zakrętów i szybkich singli, do tego kilka krótkich podjazdów - jest naprawdę ciekawie. Na jednym ze zjazdów z nieprzyjemną koleiną na środku widzę Zdzicha przy trasie - upewniłem się, że wszystko ok. W końcu formuje się grupka, w której jedziemy z Pawłem, Michałem z Plannji, Dawidem z Gomoli i kilkoma innym osobami. Gonimy kolejne osoby, tempo jest mocne, na odsłoniętych, płaskich odcinkach mam problemy z utrzymaniem koła. Pierwsi megowcy mijają mnie dokładnie w tym samym miejscu, co przed rokiem. Przed wyjechaniem na asfalty przed rozjazdem na Mini Paweł rozrywa grupkę i zostaję. Mijam drugi już bufet - dzisiaj będzie ich aż 6, na pewno nikomu nie zabraknie paliwa:) Za bufetem jest słynna piaskownica. Wybieram optymalny tor, przepuścić muszę tylko grupke megowców. Doganiam i zostawiam w tyle Pawła i resztę grupki, nie na długo;) Przecinamy trasę na Poznań, tory i jesteśmy w Puszczy Zielonka.
Pierwsze kilometry szybkie, gonimy z Michałem i Dawidem Pawła, który postanowił sobie pouciekać;) Na krótkim odcinku po bardziej dzikim terenie z kilkoma małymi podjazdami, gdzie udało mi się dojśc Pawła, znów mi uciekł. Poczekał na bufecie. Znowu jedziemy razem, ale szybko zebrał się do przodu.. Kolejne kilometry gonimy go z Michałem, Dawidem i gościem w spodenkach BSA. Doganiamy go przed podjazdami na Dziewiczej Górze. Czuję, że trzeba coś zjeść, niestety przez to gubię koło, w międzyczasie wyprzeda mnie kilku megowców i robi się dystans do Pawła. Na podjeździe pod killera robi się tłok, więc uciekam na lewą stronę, w mniej więcej 2/3 podjazdu jest uskok z korzeniami, sporo piachu, nie daję rady tego podjechać.. Od kibicujących ludzi słyszę, że jako jeden z pierwszych wybrałem ten wariant i prawie mi się udało... prawie..
Zjazd z Dziewiczej to szybka żwirowa droga - tutaj tracę dystans do grupki przede mną, a że nie chcę blokować megowców z tyłu, puszczam i tracę jeszcze więcej.. Na kolejnych dwóch podjazdach próbuję podgonić, ale dystans się powiększa i już wiem co to oznacza.. Po ok. kilometrze od Dziewiczej Góry jest rozjazd mega/giga i zostaję sam. Oglądam się, z tyłu nikogo nie widać, z przodu widzę grupkę, jakieś 200 metrów. Trasa jednak robi się bardzo szybka, płaska jak stół.. Staram się jednak zaginać. Po jakimś kwadransie widzę przed sobą osamotnionego zawodnika, dystans zmniejszam, pociskam i dochodzę zawodnika. On sam jednak od razu uprzedza, że dużego porzytku z niego nie będzie. Z tyłu widzę kilkuosobowy pociąg - czekać czy uciekać? Kolejny kwadrans ciągnę młodego zawodnika na kole i staram się uciekać przed grupką. W końcu zostaję sam, ale dystans ciągle się zmniejsza, więc odpuszczam, zjadam żela i łapię koło. Grupkę prowadzi na zmianę Grzesiek z SCS OSOZ i zawodnik VW Samochody Użytkowe. Mam nadzieję, że dobrze współpracując dojdziemy kolejną grupkę, w której jadą dziewczyny z Murapol Twomark i prawdopodobnie Paweł. Przed rozjazdem, na mijankach ala XC, traciłem do dziewczyn około 30s. Ile teraz może to być? 1 minuta, może 2.
Za piątym bufetem, gdzie zjadam garść rodzynek i chwytam dwa żele, zostajemy we trzech z Grześkiem i Damianem z VW. Do mety niespełna 30km, jakieś 5 kwadransów jak dobrze pójdzie. Jedziemy na zmiany i trzymamy dobre tempo. Grzesiek nieco rwie przy swoich zmianach, ale na szczęści udaje mi się jakoś trzymać tempo. Zastanawiam się czy wytrzymam do końca wyścigu - póki co nie jest najgorzej, ale zawsze na początku sezonu mam problemy z kurczami i bólem pleców. Na lekkich podjazdach nieco uciekam, ale przy płaskich odcinkach walczę o utrzymanie koła. Doganiamy kolejnego zawodnika SCS OSOZ, ale nie łapie koła. Ostatni bufet - wspólnie zarządzamy ekspresowy postój i po wypiciu jedziemy. Do mety jakieś 10 km. Powoli jednak czuję, że tempo robi się dla mnie za mocne, Damian rwie, Grzesiek goni, a ja zostaję. Chwilę jednak tylko potrzebuję i zaczynam gonić, niestety chłopaki jadą we dwóch i zdecydowanie jest im łatwiej. Momentami zbliżam się na 20-30 metrów, ale ostatecznie na ostatnim zjeździe do torów i trasy na Poznań, mam jakieś 100 m straty. W piaskownicy dochodzę Grześka - złapały go kurcze, ale Damian jest poza zasięgiem. Do mety dojeżdżam więc sam. Na liczniku 4:46.
Na mecie rozmowa ze znajomymi, Paweł 6 minut przede mną, Jarek przyjeżdża chwilę po mnie. Jemy wspólnie makaron, przyjeżdża Magda. Jest ciepło, więc nikomu się nie spieszy:) Fajna atmosfera, bo słoneczko sprawia, że brakuje tylko jeziorka i zimnego piwka:)
Ze swojej jazdy jestem względnie zadowolony, nie miałem kryzysu, problemów z kurczami i bólem pleców, czego się obawiałem. Cały czas jechałem w miarę równym tempem. Zabrakło jednak dynamiki i zagięcia, żeby utrzymać grupę. Słaby początek, a przede wszystkim fatalny zjazd z Dziewiczej prostą szutrówką kosztowały mnie dobrych kilka minut na mecie - w tym wyścigu kto jedzie sam, ten przegrywa. Mimo to nie było najgorzej. Dopiero analizując wynik w domu i porównując go z zeszłorocznym dochodzę do wniosku, że progres jest, ale mizerny i spodziewałem się zdecydowanie lepszego tempa. Większość znajomych poprawiła swój czas zdecydowanie wyraźniej.
W Murowanej zostajemy jeszcze na dekorację - Ula z teamu 1 w K3, Tomek 3 w M5 na mega, Jarek 3 w M5 na giga. Drużynowo zajęliśmy III miejsce w klasyfikacji GIGA, ale niestety nie miałem w tym swojego udziału. W Złotym Stoku, gdzie jazda na kole nie będzie miała większego znaczenia, mam nadzieję, że pojadę w końcu na miarę swoich możliwości.
1 Open / 1 M2 Bartosz Banach 3:52:48
62 Open / 22 M2 ktone 4:47:44
Rating 80.8
/2536608
Kategoria 100-?, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie
Tour de West Kampinos
Niedziela, 7 kwietnia 2013 | dodano: 07.04.2013 | Rower:Trek SLR | temp 5.0˚
dst111.06/0.00km
w04:03h avg27.42kmh
vmax47.60kmh HR 186/146
Na słoneczną niedzielę Jarek i Paweł umówili się na Tour de Kampinos. Wcześniej umówiłem się wstępnie z Damianem. Dołączyliśmy. Przyłączył się też Romek. Chłopaki ruszają spod namiotu na ul. Estrady, my z Romkiem z Płochocin, łapiemy po drodze Damiana w Lesznie i spotykamy się w Cybuliach. Taki jest plan. Pogoda ładna, słonecznie, ale po wyjściu z domu cieszyłem się, że założyłem zimowe buty i kurtkę, zamiast tak jak przez chwilę miałem w głowie, letnie Sidi i owiewy, a na górę tylko bluzę i kamizelkę.
Szybko dojeżdżamy do Leszna, Damian już czeka. Droga do Cybulic mija szybko - jedzie się nam dobrze. W Cybuliach zdzwaniamy się z chłopakami - są przed nami, no to gonimy. Aż do Śladowa jedziemy pod wiatr, tempo jest dobre. Dojeżdża do nas Robert S. też na dwóch kółkach, ale z potężnym silnikiem BMW;) chwilę pogadaliśmy i pojechał do przodu. Dalej gonimy.
Z Śladowa już z wiatrem bocznym, przyjemniej. Droga do Tułowic przez las piękna, słoneczko rozświetla ośnieżony las, a my osłonięci od jednak nadal chłodnego wiatru, delektujemy się promieniami. Za Tułowicami odbijamy na Sianno, jest trochę mokro w zacienionych miejscach. Decyzja o odwołaniu dzisiejszego maratonu była w 100% słuszna. W Wólce Smolnej w końcu dojeżdżamy do grupki, która czeka na nas pod sklepem. Okazuje się, że liczy cztery osoby. Jest Jarek, Paweł, Kacper i Tomek.
Po kilku minutach ruszamy. No teraz to już będzie z wiatrem. Szybko dojeżdżamy do jedynego na tej trasie podjazdu, krótki i łagodny, ale przy odpowiednim tempie potrafi wycisnąć 100%. Goniłem Damiana, ale strzeliłem. Szybko mijamy Łazy i kierujemy się na Podkampinos. Jest drugi, zdecydowanie łagodniejszy już podjazd. Tutaj również ścieramy się, Damian z kłopotami z rowerem znów szybszy, Paweł również. Tętno jednak słuszne.
W Czarnowie odbijamy z Romkiem i Pawłem w stronę Błonia, gdzie zatrzymujemy się w McDonald'sie na kanapkę. Romek odbija Poznańską do domu, a my z Pawłem już nieco spokojniej dojeżdżamy do mnie, krótkie smarowanie zmęczonego napędu i odprowadzam go jeszcze na drogę do Ożarowa. Szybko do domu na końcówkę relacji z wyścigu Paris - Roubaix.
Fajna pogoda, ale nie oszukujmy się, treningi w takich warunkach powinny być domeną lutego i marca;)
/2536608
Kategoria 100-?, Trek, W towarzystwie
Merida Mazovia MTB - Kozienice
Sobota, 7 lipca 2012 | dodano: 10.07.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 32.0˚
dst101.00/80.00km
w04:20h avg23.31kmh
vmax0.00kmh HR 165/190
Kolejny start w Mazovii. Pogoda w ostatnich dniach jest bezlitosna - upały ponad 30*, wieczorami burze. W dniu maratonu ma nie być lepiej. Sporo zostało napisane o trasie, że szybka, płaska, nudna i piaszczysta - co sprawiło, że niechętnie jadę na ten maraton. Nie wychodzą mi starty na takich trasach, jazda na kole itd, a do tego zupełny brak frajdy z trasy. Tym bardziej, że równolegle rozgrywany jest maraton GG w Stroniu Śląskim z podjazdem na Śnieżnik.. Nic to, jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma;) Jedziemy z Magdą i Pawłem. W nocy padało, podobno mocno i na trasie jest sporo wody. Z powodu podtopień fragmentów trasy, org zrobił objazdy i na GIGA czeka na nas 104 km:) Lekko nie będzie.
Robimy z Pawłem rozgrzewkę na trasie HOBBY. Po pierwszym kilometrze po asfalcie wjazd w teren, jest szybko, ale pojawia się fragment po dziurawej łące z kałużami, dalej jest asfalt i odbijamy na trasę HOBBY poprowadzoną po polach. Już teraz robi się upalnie. Wracamy na start. Start z II sektora, obok Paweł, za nami poznany dzisiaj Łukasz z teamu. Mało ludzi w sektorach - chyba część odpuściła ze względu na upał, nadal jednak nie rozumiem marudzenia na forum o skracanie maratonu itd..
Początek jak zwykle szybki, przesuwam się jednak do przodu, nie chcę przespać początku. Z drugiej strony nie chcę się spalić. Po pierwszych kilometrach kształtuje się grupka, w której jadę. Odcinki asfaltu przeplatają szybkie szutrówki. Do rozjazdu jest bardzo szybko. Część ludzi mi odjechała, ale w zasadzie jestem w dobrym miejscu i czuję się dobrze. Zdziwiłem się nieco tempem Łukasza - jest mocny! Za rozjazdem gonię i chwilę później jadę z dwoma zawodnikami, jeden z Kliwer Bike. Daję zmiany z Kliwerem, trzeci się wozi. Dojeżdża do nas Michał z Plannji - miał defekt i wyraźnie chce gonić, ledwo łapię koło, ale chwilę później jest już lepiej. Michał ciągnie nas dosyć długo, nasze zmiany są krótkie. W końcu Michał znów się zatrzymuje - kolejne problemy z rowerem. Dojeżdża do nas kilku zawodników, jednak na przodzie nadal tylko Kliwer i ja. Po kilku minutach za nami ciągnie się peleton kilkunastu zawodników. Nikt nie daje zmiany nawet na długim odcinku asfaltowym. Wkurzam się, bo pewnie wszyscy pojadą MEGA, a nikt nie chce współpracować..
Po ponownym wjechaniu w teren jest kilka kałuż, grupka się rwie. Kilka chwil później muszę się zatrzymać - problemy z zaciskiem tylnego koła. Po dosłownie kilku sekundach postoju ruszam, ale okazuje się, że regulacji wymaga hamulec - w zasadzie to wymaga on serwisu. Długo walczę z zaciskiem, zalewam się potem, okulary całe mokre, podobnie ręce. Mijają mnie kolejne osoby, najpierw Paweł, a później nawet Renata z Welodromu (która nota bene pojechała świetnie). W końcu ruszam. Jestem wściekły. Strata kilku minut, szacuję około 5, na takiej trasie to przepaść.. Kolejne kilometry jadę z osobami wyraźnie słabszymi, nie tylko kondycyjnie, ale również technicznie, co widać na piaszczystych odcinkach (mało) i kałużach, których zrobiło się sporo. Jadę jednak swoje i próbuję dogonić Gustawa. Jest nawet kilka podjazdów, na pierwszych dwóch mijam w sumie jakiej 15 osób, budujące;) Na trzecim, dłuższym podjeździe, mijam Renatę i widzę Gustawa. Kilka minut jednak mi jeszcze zajęło, zanim go dogoniłem. Tutaj mieliśmy do pokonania bardzo fajny odcinek singielkiem po wydmie. W zasadzie to ten fragment trasy w całości zasługuje na słowa uznania. Razem pokonujemy ostatnie kilometry pętli. Gustaw jest w kiepskim stanie, szczerze mówiąc, to sam również mam dosyć jazdy. Czekam na Pawła, kiedy zostaje z tyłu. Upał sprawia, że słabo się czuję, momentami bardzo słabo. Staram się dużo pić i jeść ile "wlezie", ale to nie daje wymiernego efektu.
Na rozjeździe odbijamy na GIGA, decyzja zapadła, nie ma mięknięcia! Paweł odżył i narzuca dobre tempo. Teraz ja mam gorsze chwile i przez kolejne kilometry siedzę mu na kole, momentami ledwo co.. Minęliśmy razem kilka osób. Dojechał do nas zawodnik SK Bank po defekcie i dyktuje mocne tempo. Staramy się trzymać, ale kilka szybkich kilometrów przed rozjazdem urywa nas. Gustaw ma kolejny kryzys przed ostatnim bufetem, na odcinku po tłuczniu. Czekam na niego, w końcu dojeżdżamy do bufetu, na którym zatrzymujemy się. Dojeżdżają do nas wszyscy, których wyprzedziliśmy na dodatkowej pętli. Próbujemy z Gustawem trzymać koło, ale po kilku kilometrach urywamy się. Szkoda, bo do mety zostało niewiele, a jazda we dwóch to ewidentna strata. Strata jest tym większa, że na kolejnych kilometrach po szybkich szutrówkach w zasadzie obaj umarliśmy. Upał był tak potwornie nie do zniesienia, że marzyłem tylko o zimnej coca coli i kąpieli w jeziorze. Nie jest dobrze. Z szutrówki odbijamy w las, mamy świetny kawałek singielkiem - bardzo fajny odcinek. Dalej odcinek przez pola trasą dystansu HOBBY. Jest jedno bagno, przejazd przez płytką rzeczkę i szybkie odcinki polami / lasem do mety. Ostatnie 2 km po znanych z początku i rozgrzewki drogach. Ciekawy był "przejazd" przez płot i ostatnie otaśmowane kilkaset metrów wokół stadionu, na którym zlokalizowany był finish. Na metę wjeżdżamy z Pawłem.
W ramach podsumowania napiszę tylko, że mogło być nieźle, pomimo straty kilku minut na postoju. Daliśmy ciała z Gustawem na ostatnich kilometrach, gdzie straciliśmy około 10 pozycji. Sportowo jeden z gorszych maratonów w życiu. Muszę jednak uczciwie przyznać, że na mecie byłem totalnie ujechany. Wielokrotnie już jechałem dłuższy maraton, ale upalna pogoda i właściwie brak możliwości odpoczęcia na całej trasie zrobił swoje. Górskie maratony mają ten element, który nawet w trudnych warunkach ratuje - na zjazdach można chociaż nieco odsapnąć. Trasa naprawdę ciekawa. Spodziewałem się powtórki z Lublina, tyle, że bez nawet symbolicznych przewyższeń. Dzięki burzy w nocy, a co za tym idzie kałużom, oraz krótkim odcinkom, jak ten po wydmie, było naprawdę ciekawie.
Czas: 4:20:09
Open 44/64
M2 12/13
Kategoria 100-?, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie
WOT 2012 aka Krwawa Pętla
Sobota, 30 czerwca 2012 | dodano: 02.07.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 30.0˚
dst246.98/175.98km
w11:59h avg20.61kmh
vmax37.20kmh HR 140/188
Twarz zalana potem, słońce leniwie wędrujące w kierunku horyzontu, ból w nogach, pusty żołądek i tylko jedna myśl w głowie. Meta już blisko, jeszcze tylko kilka kilometrów, kilka minut.
Kilkanaście godzin wcześniej, dokładnie o 4:30 w Zaborowie spotkaliśmy się z Jarkiem i Lucjanem z nadzieją pokonania tego dnia Warszawskiej Obwodnicy Turystycznej aka Krwawej Pętli. To już moja trzecia próba, dwie poprzednie zakończyły się niepowodzeniem. W tym roku nie planowałem podejmować kolejnej próby, ale kilka tygodni temu temat wrócił za sprawą Jarka. Namówił mnie, jedziemy.
Ruszamy po wschodzie słońca, jakiś kwadrans później niż planowaliśmy, ale nie jest źle. Jarek wyposażony jest w dwa Garminy, do tego Lucjan uzbroił się w mapy, sporo odcinków znam dosyć dobrze, również warunki są dobre, od wielu dni nie pada, szlaki są suche. Wjeżdżamy do KPN, jedziemy do Leszna i dalej żółtym do Dąbrowy. Jarek narzuca mocne tempo, ale jest chłodno, przyjemnie, trzeba korzystać. Na szlaku spotykamy łosia:) Z Dąbrowy żółtym, w Teofilach odbijamy na zielony. Po drodze płoszymy dwa duże żurawie, super klimat. Jedziemy przez Leoncin i Grochale, kawałek po wale, jest nawet bardzo fajny zjazd, szkoda, że taki krótki:) Dojeżdżamy do Kazunia, krótki odcinek asfaltem, most na Wiśle, ale przed mostem zatrzymujemy się na przystanku, za minutkę podjeżdża Dorota. Pierwszy bufet. Niespełna dwie godziny jazdy, dobre tempo. Naleśniki na śniadanie są świetne. Długo jednak nie zabawiamy, czas jechać. Robi się cieplej.
Mijamy Nowy Dwór Mazowiecki, krótki odcinek wałem, odbijamy do Suchocina, kawałek po ścieżce rowerowej i w las. Szlak jest na nowo oznakowany, dzięki czemu nie mamy problemów z nawigacją. Mam wrażenie, że szlak jest wyznaczony nowymi ścieżkami, znanymi z tegorocznego maratonu w Legionowie. Dojeżdżamy do Trzcian i prujemy przez lasy Chotomowskie. Szybko mijamy Chotomów i znów w las. Szlak w tych okolicach jest szybki, ale bardzo przyjemny, sporo singli, kilka wydm. Utrzymujemy mocne tempo. Odcinek do Łajsk prowadzi przez 2-3 km szutrówkami po polach. Na jednej z nich łapię w tylne koło spory papiak, a więc przymusowy postój na zmianę dętki. Mój zapas okazuje się dziurawy.. Na szczęście Lucjan ma dwie dętki.
Ruszamy dalej przez Wieliszew, szybko dojeżdżamy do Nieporętu i przecinamy kanał Królewski.
Po drodze słynny szlak wzdłuż ogrodzenia, który po pierwsze ciężko wypatrzyć, a jeszcze trudniej go przejechać. Powalone drzewa, masa połamanych gałęzi, nie jest lekko;) Mijamy Nieporęt. Krótki odcinek lasami przez Wólkę Radzymińską i wjeżdżamy w lasy Drewnickie. Na tym odcinku czeka nas przeprawa przez zalany szlak w dwóch miejscach. Są też fajne podjazdy.
Naprawdę jest ciekawie. Wszystkich nas rozpiera entuzjazm potęgowany utrzymywaniem wysokiego tempa. Gdzieś po drodze mam problem z pedałem - łożysko się zużyło i pedał momentami nie chce się kręcić. O mało nie zaliczyłem porządnej gleby na zjeździe.. Przekraczamy 8-kę i jedziemy na Nadmę. Krótki postój na stacji Orlenu - jest bardzo gorąco, Jarek funduje sobie kawę, a ja wypijam zimny energetyk.
Odcinek do Zielonki jest raczej szybki, tylko na krótkim odcinku jest sporo błotka. Na długim odcinku jedziemy mocnym tempem omijając liczne kałuże. Przy jednej takiej mijance Jarek zahaczył o wystający pieniek i nakrył się rowerem. Nie wyglądało to dobrze. Na szczęście poza otarciami, nic groźnego się nie stało. Jedziemy dalej. Mijamy Zielonkę i lasem tniemy do Rembertowa. Czeka tam na nas córka Lucjana - Agnieszka z pysznymi naleśnikami z serem i rodzynkami. Objadamy się, jest tak dobrze, że chyba każdy nas niechętnie w końcu wstaje i ruszamy. Zatrzymujemy się jeszcze przy sklepie uzupełnić napoje. Mam prawie całkowicie pusty bukłak i bidon, w sumie prawie 3 litry.
Z Rembertowa jedziemy dobrze znanymi nam ścieżkami przez Marysin, przecinamy 2-kę, mijamy Międzylesie i wpadamy na świetny singielek do Radości. Dalej szlak też jest ładny, Jarek narzuca mocne tempo, kilka chwil jest jeszcze mocniej, prawie jak na maratonie. Tętno skacze do 170, to nie jest rozsądne;) Dojeżdżamy w ekspresowym tempie do Wiązownej, kawałek asfaltu i jesteśmy na szlaku doliną Mieni. To obok górek w Górkach, najpiękniejszy szlak w okolicach Warszawy, bardzo lubię tu wracać. Pod koniec tego krótkiego, ale pięknego odcinka zatrzymujemy się schłodzić głowy i obmyć się z kurzu w rzece. Jest tak przyjemnie, że byłoby miło tu zostać:)
Kolejne kilometry przez Otwock to sporo asfaltów, szutrówki i w końcu wjeżdżamy w lasy MPK w Pogorzeli. Tutejsze szlaki są charakterystyczne - jest masa piachu, nie brakuje podjazdów, wiele odcinków jest podmokłych, chociaż akurat dzisiaj mamy to szczęście, że jest naprawdę sucho. Do tego korzenie, masa gałęzi, a upał robi się coraz większy. Mówiąc krótko, nieźle nas wytrzęsło, a i średnia spadła. Są też bunkry znane chociażby z maratonu Mazovii.
Ostatnie kilometry do Janowa szybkie, tak na poprawę humoru. W okolicach Janowa wyjeżdżamy z lasów i jedziemy szutrówkami/ asfaltami przez Otwock Mały i Otwock Wielki, dojeżdżamy do wału. Mijamy kilka sadów, przy jednym z nich zatrzymujemy się z Lucjanem i zajadamy wiśniami - mniam! Na tych szybkich odcinkach tempo jest niesamowite, w większości dyktuje je Lucjan. Jazda na otwartej przestrzeni w upał jednak robi swoje, zanim dojeżdżamy do mostu prowadzącego do Góry Kalwarii, zupełnie opadliśmy z sił - pogoda nas dosłownie zniszczyła. Przekraczamy Wisłę i wbrew pierwotny planom, zatrzymujemy się w barze na obiad. Mieliśmy bufet załatwić w locie dzięki pomocy Magdy, która czekała na nas z naleśnikami i owocami. Potrzebowaliśmy jednak odpoczynku w cieniu, zimnego picia i porządnego jedzenia. Magda dojeżdża do nas. Zjadamy porządne obiady (pierogi, schabowy) i odpoczywamy kilka minut. Magda smaruje mi napęd.
W końcu ruszamy, czas najwyższy. Mamy dobry czas, ale przed nami jeszcze 1/3 drogi. Namawiam Magdę, żeby pojechała z nami ile da radę. W GK robimy jeszcze zakupy w spożywczym - bukłaki puste. Szlak prowadzi asfaltami, więc jest szybko. Kolejne kilometry w terenie również są bardzo szybkie, trasa prowadzi bowiem szerokimi ubitymi drogami. Jedyna niedogodność to głęboki piasek, sporo odcinków zarzuca tyłem;) Przez Chojnów dojeżdżamy znanymi mi z wycieczek z Magdą ścieżkami do Zalesia. Tutaj Magda postanawia nas zostawić, jest dla niej za szybko, faktycznie jedziemy mocno. Zjadamy jeszcze pomarańcze, które dla nas kupiła - powoli staje się to mój ulubiony owoc obok soczystych truskawek i wiśni:)
Przed nami jeszcze około 60 km trasy. Znam te szlaki, wiem, że będzie szybko. Słabo się jednak czuję. Ostatnie kilometry dały mi wycisk, źle znoszę taką pogodę, bo jest bardzo upalnie. Momentami mijając łąki czuć na twarzy ścianę upału.. Z Zalesia jedziemy fajnymi ścieżkami przez Łbiska i Głosków. W Runowie nie ma niestety kolejki wąskotorowej. Kolejne kilometry do Magdalenki prowadzą w dużej części szutrówkami po polach i asfaltami. Mijamy cmentarz Południowy i robimy ostatnie kilometry lasem przed Magdalenką. Tutaj wszyscy zgodnie zatrzymujemy się przy sklepie na zimne lody. Smakują jak nigdy. Już jest bardzo blisko. Czuję już dyskomfort siadając na siodełku, boli mnie lekko głowa. Lasy Sękocińskie po metamorfozie zupełnie nie do poznania - zapomniane szlaki, nierzadko podmokłe zastąpiły szerokie równe jak stół szutrówki i place zabawa... Ostatni odcinek do trasy singlem. Jesteśmy przy Maximusie. Szybką, ale dziurawą szutrówką do Strzeniówki i w las, szybkimi drogami dojeżdżamy do Granicy i dalej do Kani. W tych okolicach szlak ma to do siebie, że dzieli ścieżki ze szlakami konnymi, a więc można się spodziewać rozkopanych dróg. O dziwo nie jest z tym tak źle, jak się spodziewałem. Mijamy trasę do Nadarzyna i jesteśmy na szlaku do Podkowy Leśnej. Nogi podświadomie mocniej naciskają korby, już prawie jesteśmy u celu. Podkowa Leśna, szybko Brwinów. Odcinek przez Kotowice omijamy, ponieważ szlak przecina autostrada i nie mamy pojęcia, jak to w praktyce wygląda. Tniemy asfaltami do Rokitna, tempo jest zacne.
Przechodzimy przez tory kolejowe, mam zaledwie 3 km do domu;) Dalej przecinamy 2-kę do Poznania i jedziemy przez Radzików. Na asfalcie łapię drugą już dziś gumę. Okazuje się, że przez dziurę po gwoździu wyłazi dętka i wystarczy dosłownie kamyczek i jest dziura.. Lucjan ratuje mnie dętką i pomaga zmienić, komary tną niesamowicie, do tego dochodzi zmęczenie i świadomość, że meta jest już tak blisko. Jarek w tym czasie czeka na nas na przystanku i lekko przysypia;) W końcu ruszamy! Odbijamy na szutrówki przez Łaźniew i dalej w kierunku Zaborowa. Na dosłownie 4km przed metą wracają problemy z pedałem. Łożysko zablokowało się tak skutecznie, że próbując je przepchnąć, odkręcam pedał. Jestem zły jak cholera, mówię chłopakom, żeby jechali beze mnie, ale obaj cierpliwie czekają. W końcu udaje się rozruszać łożysko na tyle, że mogę jechać. Z duszą na ramieniu jadę. Twarz zalana potem, słońce leniwie wędrujące w kierunku horyzontu, ból w nogach, pusty żołądek i tylko jedna myśl w głowie. Meta już blisko, jeszcze tylko kilka kilometrów, kilka minut. W końcu udaje się dojechać do Zaborowa. jest! Cieszymy się jak dzieci:)
Co czuję? Radość? Raczej ulgę. Jestem totalnie wypompowany, boli mnie głowa, jestem głodny, a jednocześnie nie mam apetytu. Najważniejsze jednak, że udało się. Świetna przygoda, ale trzeba to szczerze powiedzieć, w taką pogodę to nie jest rozsądne, a na pewno nie jest przyjemne, szczególnie na odcinkach poprowadzonych na odkrytej przestrzeni. Jestem jednak zadowolony. Nigdy więcej! ;)
Czas brutto 15:51 - czyli sporo więcej niż rekord, w który po cichu celowaliśmy
Czas samej jazdy 11:59 - teoretycznie lepiej niż najlepszy wynik na tej trasie
Jak widać, sporo czasu straciliśmy na postojach, około 30 minut kosztowały nas moje problemy z rowerem, do tego nie odpuściliśmy jednak długiego postoju w Górze Kalwarii. Ogromnie pomocna natomiast okazała się pomoc dziewczyn, Doroty, Agnieszki i Magdy - wielkie dzięki! Wielkie dzięki również dla kompanów podróży - Jarka i Lucjana!
Kategoria 100-?, KPN, Mbike, Teren, W towarzystwie
Słodki czwartek kolarski
Czwartek, 26 kwietnia 2012 | dodano: 26.04.2012 | Rower:Trek SLR | temp 24.0˚
dst115.66/0.00km
w04:31h avg25.61kmh
vmax46.90kmh HR /
Czwartek, czyli tradycyjnie mam więcej czasu w związku z wolnym w pracy z racji zajęć na uczelni. Do dw. Zachodniego jadę pociągiem, za późno wstałem, lenistwo. Z Zachodniego na Wydział rowerem, ale to się nie liczy, bo raptem 2km.
Wychodzę o 12 i idę z koleżanką na obiad, kilka chwil później dojeżdża Magda. Magda po drodze z domu zdążyła zaliczyć kilka rund na Agrykoli - czyżby trening przed Złotym Stokiem? Kilka godzin wcześniej dostałem od niej smsa z panem na dzisiaj. Właściwie to nie zdziwiłem się, w planach dwie cukiernie;) Jedziemy na Pole Mokotowskie, gdzie montujemy u Magdy w rowerze moje siodło od Treka - Selle Italia SLR. Kilka prób i udało się ustawić, miejmy nadzieję, odpowiednio.
Jedziemy na Ursynów. Takie zamulanie po mieście, częściowo po ścieżkach rowerowych. Jadę Trekiem, czyli oszukuję;) Po wczorajszym centrowaniu koła to trochę ryzykowne, ale wygląda na to, że zrobił to jak trzeba. Nie mam jednak zapasu dętki, wczoraj wieczorem założona dętka po centrowaniu wybuchła..
Słońce wysoko na niebie, mocno dziś grzeje. Uzupełniamy bidony wodą i ruszamy do Góry Kalwarii. Jedziemy wioskami nad Wisłą. Momentami mocno pod wiatr. Docieramy w końcu do GK, mam już ochotę coś zjeść. Magda kupiła dwie pyszne tarty:)
Dalej ruszamy w stronę Złotokłosu, w planach mamy odwiedzić tamtejszą cukiernię:) chociaż Magda uparcie twierdzi, że nie chciała tam jechać na ciastka, tylko ot tak po prostu. Kłamczuch:) Jedziemy na zachód, więc wiatr już nie przeszkadza, a momentami wręcz pomaga. Asfalt szybko się kończy i jedziemy lasem. W zasadzie nie jest źle, droga jest twarda, ale jak tylko robi się piaszczyście, zaczyna się zabawa:)
Chwalę się kolorowymi skarpetkami Nordhorn
Wyjeżdżamy w końcu na asfalty, dojeżdżamy do Piskórki i uzupełniamy płyny. Jest naprawdę upalnie! Dalej lądujemy w Łosiu. Jest tam fajna knajpka, trzeba kiedyś odwiedzić z "łosiami" z KPN:)
Z Łosia jest już bliziutko do Złotokłosu. Cały czas jedziemy szybko, bo wiatr pomaga. Zaskakuje mnie Magda, bo zupełnie nie widać po niej zmęczenia, a ma już w nogach blisko 100km. Cafe Ross w Złotokłosie to chyba nasza ulubiona cukiernia. Zjadamy spore kawałki ciacha, uzupełniamy płyny. Wieje, w cieniu robi się chłodno, wiadomo, człowiek mokry.
Jedziemy znaną nam dobrze trasą przez Głosków do Lesznowoli. Przez całą dzisiejszą trasę nie brakowało odcinków równiutkiego asfaltu przez las. Po takich drogach jedzie się naprawdę przyjemnie, chociaż nadal nie przekonałem się do asfaltowego nabijania kilometrów. Wolę las!
W Lesznowoli odbijamy na Falenty. Po kilku kilometrach w Laszczkach (co za nazwa) rozdzielamy się. Po Magdzie zupełnie nie widać zmęczenia. Cały czas trzyma tempo, kiedy ja wożę się na cienkich gumach. Zrobiła dziś życiowy dystans. Odbijam do Falent, dalej jadę przez Puchały, Michałowice i Warszawę do Piastowa. Kolejna cukiernia? Przejeżdżam obok, ale jest zamknięte, inaczej pewnie bym się zatrzymał;) Nie nie wystarczy już słodkiego. Jadę dalej z bocznym wiatrem przez Pruszków do domu. W Domaniewie, a więc zaledwie 5km do domu strzeliła linka w prawej manetce. Zostaje mi przełożenie 38-11 lub 53-11.. Dobrze, że nie wcześniej. No i pojawiła się pierwsza kolarska opalenizna:)
Magda wpadła na pomysł, żeby częściej robić takie słodkie czwartki kolarskie - mi pasuje.
Kategoria 100-?, Trek, W towarzystwie
Powerade Garmin MTB Marathon - Murowana Goślina
Niedziela, 15 kwietnia 2012 | dodano: 17.04.2012 | Rower:Giant XTC | temp 8.0˚
dst110.00/100.00km
w04:53h avg22.53kmh
vmax49.00kmh HR 161/188
Zaczynamy prawdziwe ściganie w cyklu MTB Marathon. Pierwsza runda w wielkopolskiej Murowanej Goślinie. Trasa szybka i płaska, ale dystans 110km na pewno da w kość. Szczególnie, że prognozy pogody zapowiadają silny wiatr i opady deszczu. Jedziemy dzień wcześniej z Grześkiem C., Jarkiem W. i Gustawem. Śpimy w Swarzędzu. Część teamu (Ula, Michał, Romek, Zdzichu) również. Wieczorem odbieramy od Michała nowe stroje:)
Od rana pogoda jest przyzwoita, co daje nadzieję na suchą trasę. Śniadanie, ostatnie poprawki przy rowerach i jak zwykle problem, jak się ubrać. Przy okazji zdaję sobie sprawę, że nie wziąłem ustnika do bukłaka. Do Murowanej jedziemy dosyć wcześnie. Kupuję bidon. Jest zimno i zaczyna mżyć. Jedziemy w końcu z Pawłem na rozgrzewkę. Spotykamy znajomych z teamu i innych znajomych. Dosłownie w ostatniej chwili wchodzimy do sektorów. Mało ludzi, nikt się nie przepycha - oddzielny start giga ma swoje zalety. Startujemy dziś wyjątkowo tylko 15 minut przed startem MEGA.
Początek spokojny, grupa nie rwie do przodu, przesuwam się dzięki temu o kilka pozycji. Po wjechaniu w teren grupa się rozciąga. Trzymamy się razem z dwoma zawodnikami i wyprzedzamy kolejne osoby. Trasa wiedzie początkowo ścieżkami wzdłuż Warty, jest naprawdę ładnie. Single, kilka piaszczystych hopek, dwie z nich muszę robić z buta.
Doganiam Ulę i zachęcam do pogoni chłopaków, ale zostaje z tyłu. Odbijamy od Warty, mijam kolejne osoby. Widzę przed sobą dwóch pomarańczowych, jednym z nich jest Jurek z teamu.
W momencie, kiedy go mijam, zrywa łańcuch. Cały czas jadę z Pawłem Trawkowskim z Plannji i Krzyśkiem Gierajtowiczem z Mercedesa. Mijają nas pierwszy megowcy, chwilę później grupa pościgowa. Próbowałem, ale nie ma opcji utrzymania koła;) Kończymy pętle MINI, przejazd obok mety, spora piaskownica, przecinamy trasę do Poznania, tory kolejowe i wjeżdżamy do lasu.
Cały czas dobrze mi się jedzie, trzymamy w grupie dobre tempo. Dochodzimy kolejne osoby, m.in. Jacka. Jedziemy spory kawałek razem. Trasa jest płaska i nudna, ale poprowadzona przez ładne lasy. W pewnym momencie daję zmianę i zostaje tylko Jacek. Zaczynają się pagórki. Bardzo ładny odcinek poprowadzony krętymi ścieżkami. Dopiero na takich odcinkach widać różnicę między mijającymi zawodnikami z czuba dystansu MEGA. Kolejne km to znów długie proste, grupka się zeszła. Dojeżdżamy w końcu do Dziewiczej Góry. Na początek mocny podjazd, tylne koło myszkuje. Próbuję gonić Jacka, który mocno podjeżdża. Szybko jednak się zagotowałem i końcówkę muszę podbiec. Jestem zły.. Zastanawiam się ile tracę do kolegów z teamu. Może uda się kogoś dogonić? Kręcenie wokół góry, kolejne podjazdy, zjazdy, mijanki wzdłuż taśm, sporo kibiców, jak w XC. Świetna atmosfera. Na jednej z mijanek widzę Zdzicha. Liczę czas i wychodzi na to, że tracę około 3 minut.
Kończymy XC na Dziewiczej Górze i prujemy długimi prostymi. Jadę z grupie, ale nie daję rady i zostaję. Zaczynają mnie męczyć lekkie kurcze i wolę odrobinę odpuścić. Zostaję sam, ale chwilę później dochodzi mnie trzech megowców. Jedziemy razem do rozjazdu. Od rozjazdu jadę sam, długo trwa zanim dogania mnie dwóch zawodników, chwilę później kolejnych dwóch. Jedziemy razem współpracując. Doganiamy Jacka. Na jednym z zakrętów widzę dzika:) Kilka km dalej drogę przecina nam stado saren lub jeleni:) Grupka się dzieli, coraz wyraźniej opadam z sił. Łączymy się jednak na bufecie. Mija nas Ula, szybko więc ruszam w pogoń. W pewnym momencie dojeżdżają zawodnicy z bufetu i razem gonimy Ulę, która jednak jedzie bardzo mocno i zwiększa dystans. Kolejne kilometry po płaskich szerokich szutrówkach. Łapią mnie skurcze i muszę się zatrzymać na kilka chwil. Ruszam i staram się gonić, ale opadam z sił. Jadę długo sam, doganiam w końcu zawodnika, z którym jechałem wcześniej w grupce. Dogania mnie Jacek i trzymamy się razem. Jedziemy tak do mety. Ostatnia piaskownica, wyjazd na asfalt i meta.
Jestem potwornie umęczony. Bolą mnie ramiona, stopy zmarznięte. Jestem zły, bo ostatnie 40km przejechałem zupełnie bez mocy, właściwie siłą woli. Humor poprawia mi dobry makaron w bufecie:) Kilka minut później na metę wjeżdża Grzesiek, później Jarek i Paweł. Przebieramy się i czekamy na dekoracje. Ula wygrała wśród kobiet, natomiast Jarek jest 5 w M5.
Wynik słaby. Do rozjazdu było dobrze, nawet bardzo dobrze. Zabrakło jednak wytrzymałości. Nie chcę gdybać, ale mogło być nieźle. Jestem przekonany, że w górach będzie lepiej. Do Zdzicha brakuje coraz więcej. Pojechał dziś bardzo mocno, wykręcając najlepszy czas w teamie i to pomimo zerwanego łańcucha. Mam nadzieję, że mimo wszystko jeszcze powalczymy w górach:)
Kategoria 100-?, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC
WOT 2011
Środa, 3 sierpnia 2011 | dodano: 06.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 25.0˚
dst210.55/99.60km
w11:08h avg18.91kmh
vmax47.20kmh HR 130/176
Jednym z wyzwań zaplanowanych na ten sezon była próba przejechania Krwawej Pętli. Umawialiśmy się z chłopakami na początku lipca, ale fatalna pogoda nas zniechęciła. W zeszłym tygodniu Paweł zaproponował, żeby spróbować w środę, inaczej już w tym roku tego nie zrobimy. Nie musiał mnie długo przekonywać! Ostatecznie pozostali chętnie nie mogli i mieliśmy jechać we dwóch, ale w ostatniej chwili dołączył do nas Krzysiek. Umówiliśmy się o 4:30 w Zaborowie, tak żeby na dobry początek zaliczyć fragment po KPN:)
Pobudka kilka minut po 3, śniadanie, pakowanie i samochodem do Zaborowa. Kilka chwil później na miejscu są już Krzysiek i Paweł. Zjadamy naleśniki i ruszamy. Prognozy wyglądają obiecująco - słońce i 20-kilka stopni. Mimo to nad ranem jest bardzo zimno, 10*. Dopiero po wjechaniu w las i kilku mocniejszych obrotach korbami rozgrzewam się. Las wita nas pięknym wschodem słońca.
Niebieskim jedziemy do Leszna i dalej żółtym w stronę Dąbrowy. Po minięciu zielonego zaczyna się podmokły teren - zazwyczaj jest tam wyższy trawa, czasami trochę błota - lipcowe opady sprawiły jednak, że dziś ten szlak obfitował w wodę, błoto i trudno było przejechać go z suchymi butami. Docieramy do mostku na Łasicy.
Dalej szlak do Dąbrowy jest zawsze zalany, nawet nie próbujemy wjeżdżać na łąki, tylko tniemy szutrówką (notabene zalaną). Dalej żółtym aż do Leoncina i dalej rowerowym przez Cybulice (łatwiejszy wariant). Zatrzymujemy się w Czeczotkach na drugie śniadanie. Jest wczesny ranek, a my już mamy sporo kilometrów w nogach i sporo błota na rowerach.
Ruszamy dalej w stronę Nowe Dworu, mijamy Wisłę i tuż za mostem wpadamy na wał.
Niestety pierwsze kilometry po wale to, jak to ujął Krzysiek, zakładanie śladu w mokrej trawie. Kawałeczek dalej jest już lepiej. Zjeżdżamy z wału i wpadamy do lasu Chotomskiego. Po kilku km gubimy szlak, a co gorsze, gubimy też Krzyśka. Umawiamy się w Chotomowie, robimy krótki postój przy stacji benzynowej i ruszamy dalej w kierunku Legionowa. Szlak jest całkiem przyjemny do momentu, w którym Paweł wjeżdża z rozpędu na zalaną ścieżkę :D
Musimy szukać innej drogi, ale całkiem szybko dojeżdżamy do Łajski i dalej lasem do Nieporętu. Przecinamy Kanał Żerański, kawałek lasem, Wólka Radzymińska i kilometr trasą na Marki. Wjeżdżamy do Lasu Drewnickiego. Tutaj niestety jest sporo błota w koleinach. Napędy wydają z siebie przeraźliwe okrzyki rozpaczy - Paweł ratuje sytuację i smaruje - od razu lepiej! Na jednym z ostrych zakrętów, tuż przy trasie, szlak wpada w podmokły teren, tzn podmokły w normalnych warunkach. Dziś stała tam woda i nawet chwili się nie zastanawialiśmy - do Marek jedziemy asfaltami. Kolejny etap to Nadma - dojeżdżamy i zonk - znak "droga zalana", próbujemy jechać dalej, ale na szlaku woda po kolana... Omijamy.
Udaje się wreszcie wjechać do lasu i niby jest wszystko ok, ale Paweł pamięta, że w pewnym momencie szlak skręca w bagienka i faktycznie tak jest. Znów musimy omijać. Rezerwat Horowe Bagno okazał się przy okazji bardzo ładnym miejscem, spotkaliśmy dwa jelonki i w końcu udało się dojechać do asfaltu. Wszyscy trzej zdecydowaliśmy, że brzuch domaga się porządnej dawki paliwa i ruszyliśmy asfaltami do Zielonki, gdzie umówiliśmy się z Marleną, żoną Pawła. Marlena przywiozła nam przygotowany wcześniej pyszny makaron!
Po dłuższej chwili ruszamy. Wjeżdżamy do lasu i szybko dojeżdżamy do Rembertowa. Tutaj już wszyscy znamy trasę, bez problemów docieramy do MPK. Zaczyna się chyba najlepszy odcinek całej dzisiejszej trasy - szlak do Wiązownej i później Mienia. Niestety na jednym z piaszczystych zakrętów Krzysiek wywraca się i uderza nogą w korzeń. Krwawa Pętle wymaga ofiar. Nie jest dobrze, ale Krzysiek jest twardy i ruszamy dalej. Nad Mienią zatrzymujemy się na zdjęcie. Krzysiek postanawia zrezygnować, noga boli, planuje zostać u znajomej w Otwocku, u której mieliśmy zjeść obiad. Zastanawiamy się z Pawłem co dalej - zostało około 110km, jest 15, czyli mamy około 6 godzin. Niby da się zrobić. Podejmujemy wyzwanie.
Ruszamy mocnym tempem końcówkę wzdłuż Mieni, przez Otwock, krótki postój przy sklepie i wjazd do lasu. Na długiej szutrówce brakuje znaków, w końcu dostrzegamy na drzewie strzałkę w prawo, skręcamy i nic. Nie ma śladu po szlaku. Kręcimy się po okolicy jakiś czas, w końcu docieramy z powrotem na szutrówkę. Straciliśmy jakieś 20-30minut. Nie wiem jak Paweł, ale mnie ogarnia frustracja. Szlak w Otwocku jest oznakowany beznadziejnie.. Jedziemy dalej i trafiamy w totalne bagno i w tym momencie decydujemy się zrezygnować z dalszej jazdy.
Docieramy do torów kolejowych i ruszamy asfaltami do Otwocka. Dalej jedziemy wzdłuż torów do Józefowa i odbijamy w stronę wału Wiślanego. Dokręcamy do ścieżki na wale, dalej wzdłuż Wisły i na Francuską na kebab. Paweł odbił do siebie, a ja do domu. Miałem mało kręcenia i do domu dojeżdżam dobrym tempem, choć zupełnie nie miałem już motywacji do jazdy.
Nie udało się. Warunki na trasie bardzo trudne. Masa wody, błota, do tego niestety nie przygotowaliśmy się. Zlekceważyliśmy zeszłoroczne problemy nawigacyjne. Mapa nie wystarczy, trzeba znać szlak, który momentami ginie, albo jechać z GPS. Nię czuję mimo wszystko, że przegraliśmy - to była świetna przygoda w dobrym towarzystwie, a najlepszy moment dnia to pyszny makaron:)
Kategoria 100-?, KPN, Teren, W towarzystwie, XTC
Zjazdy w Kabackim
Wtorek, 31 maja 2011 | dodano: 01.06.2011 | Rower:Giant XTC | temp 30.0˚
dst107.31/6.00km
w04:04h avg26.39kmh
vmax52.00kmh HR 143/184
Umówiłem się z Magdą, że podjadę do niej. Miałem jechać Krossem, ale Magda zaproponowała, że pokaże mi fajne zjazdy w Kabackim, więc wybrałem ściganta ze zmienioną tylną oponą na szybkiego Racing Ralpha i ruszyłem - szkoda Rocket Rona na asfalty. Droga do Warszawy nie należała do najprzyjemniejszych, a mówiąc wprost - męczyłem się. Lekki wiatr w twarz, ale przede wszystkim brak mocy w nogach i ciągle jeszcze osłabienie ogólne po chorobie dały się we znaki. Jakoś się udało się doczłapać na Kabaty. Pojechaliśmy z Magdą do lasu - zjazdy faktycznie fajne i wymagające, ale bardzo krótkie. Chciałem zrobić zdjęcia, ale komary wielkości dwuzłotówki nie pozwoliły nam nawet pomyśleć o zatrzymaniu się. Szybki powrót do miasta, małe conieco na obiad i do domu. Powrót znacznie przyjemniejszy - wiatr tym razem pomagał i nawet korki na ulicach jakieś nieduże. Wróciłem bardzo sprawnie. Z nieba lał się żar i bidon szybko wysechł, zrobiłem sobie po drodze przystanek w Piastowie na zimną Colę.
Po powrocie do domu tylko mały posiłek, uzupełnienie płynów i ruszyłem do Marianowa. Odwiedziłem Damiana z urodzinowymi życzeniami. Powrót do domu bardzo szybki - nie wiem czy to za sprawą ogromnych ilości węglowodanów, którymi zostałem ugoszczony u Damiana, czy po prostu wiatr osłabł:)
Kategoria 100-?, W towarzystwie, XTC
Ciacho z Magdą i Grodzisk z Damianem
Piątek, 15 kwietnia 2011 | dodano: 15.04.2011 | Rower:Kross A6 | temp 12.0˚
dst124.56/5.00km
w04:53h avg25.51kmh
vmax55.00kmh HR 139/176
Już w środę umówiliśmy się z Magdą, że o ile pogoda pozwoli, to jedziemy w piątek do GK na pyszne ciastka. Pogoda ostatnio kapryśna, ale prognozy na dziś obiecujące. Szczęście nam sprzyja od samego początku - o ile rano było zimno, a niebo zaciągnięte szarymi chmurami, to po 10 przejaśniało się, a słoneczko zaczynało mocno grzać.
Pojechałem do Warszawy pociągiem, z zachodniego już na rower i w stronę Ursynowa. Po drodze walczyłem z pulsometrem, który znów się zawieszał - najdziwniejsze, że po kilkunastu minutach zaczął działa bez zarzutów. Umówiliśmy się pod Kodakiem u Włodka - liczyliśmy na towarzystwo, ale nikogo poza nami nie było. Pogadaliśmy kilka chwil z Włodkiem i ruszyliśmy. Niby z wiatrem.
Przez Kabacki i Konstancin, dalej standardową trasą, czyli przez Obory, Cieciszew i wzdłuż wału do Góry Kalwarii. Przed podjazdem na skarpę starałem się podpuścić Magdę na uphill-race - w końcu ma blisko 15kg mniej do dźwigania;) Nie chciała się ścigać. Podjechaliśmy do cukierni - tym razem nie było problemu z wyborem - Magda zarządziła, że jemy tartę. Dwie tarty i pączek na pół. Pycha!Największy łasuch w Welodromie;)
© ktone
Dobrze, że ta cukiernia nie jest bliżej, obawiam się, że ważyłbym minimum 10kg więcej :D Czas wracać. Wiatr o dziwo nie przeszkadza bardzo, niestety słoneczko zasłoniły znowu chmury i zrobiło się chłodniej:( Na szutrówce chciałem zrobić zdjęcie, ale słaby aparat w połączeniu z mocno nabitymi oponami i dziurami w drodze daje takie efekty:Troszkę trzęslo
© ktone
Wróciliśmy do Magdy przez Kabacki. Czas na obiad:) Zjedliśmy pyszny makaron z truskawkami. Magda do pracy, a ja dalej kręcić.
Umówiłem się z Damianem. Mieliśmy podjechać do Grodziska życzyć powodzenia Uli i reszcie teamu biketires.pl. Ruszyliśmy z Grójeckiej w stronę Ursusa, dalej przez Piastów, Pruszków, Parzniew i dojechaliśmy do Brwinowa. Dalej nie znałem krótkiej drogi, żeby jednocześnie unikać trasy. Troszkę improwizowaliśmy i udało się trafić do Milanówka - dalej znam już trasę. Pod stację w Grodzisku podjechaliśmy idealnie z pociągiem, którym przyjechała Ula i Tomek:) Kilkanaście minut później żegnaliśmy się i razem z Damianem ruszyliśmy z plecakami pełnymi różnych skarbów w stronę domów. W Rokitnie żegnamy się i rozjeżdżamy w swoje strony.
Wyjątkowo lekko przyszła ta setka, no ale byłem wypoczęty, jak już dawno nie byłem. Ten tydzień przebimbałem, mogę się tłumaczyć pogodą - która owszem nie rozpieszczała - ale mam trenażer! Liczę jednak, że trenażer zostanie do grudnia w pudełku, a pogoda się poprawi, bo dziś było bardzo przyjemnie.
Kategoria 100-?, Kross A6, W towarzystwie