Wpisy archiwalne w kategorii

MTB Trophy

Dystans całkowity:852.65 km (w terenie 683.00 km; 80.10%)
Czas w ruchu:68:18
Średnia prędkość:12.48 km/h
Maksymalna prędkość:68.50 km/h
Suma podjazdów:9112 m
Maks. tętno maksymalne:188 (94 %)
Maks. tętno średnie:162 (81 %)
Suma kalorii:16073 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:71.05 km i 5h 41m
Więcej statystyk

Beskidy MTB Trophy 2013 - etap IV

Niedziela, 2 czerwca 2013 | dodano: 10.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst44.40/38.00km w03:34h avg12.45kmh vmax57.90kmh HR 145/

Ostatni etap tegorocznej wyrypy w Beskidach. Etap na papierze na pewno najcięższy, ale jeszcze w sobotę wieczorem pojawiła się informacja o jego skróceniu - zaledwie 46km i 1800m w pionie. Może to i lepiej na koniec? Prognozy pogody dobre - ma być cieplej i bez deszczu. Od rana jednak mam jakiś słaby nastrój do jazdy, kiepsko się czuję..

Na starcie zupełnie nie widać napięcia przedstartowego - jest wesoło:) Bartek zauważa, że wyglądam, jakbym imprezował do rana - coś w tym jest, nie czuję się najlepiej. Postanowiliśmy z Pawłem stanąć nieco bliżej środka niż ogona - na pewno na tym nie stracimy, a na poprzednich etapach musieliśmy się jednak przeciskać na pierwszych kilometrach.

Początek asfaltami, szybko odbijamy w lewo i podobnie jak we wrześniu wspinamy się na Szarculę. Noga zupełnie nie kręci, szybko się gotuję, jest słabo. Z Szarculi wjeżdżamy na Kubalonkę. Niestety robi się korek, a wyprzedzanie bokiem po kamieniach kosztuje dużo siły. Na moment wyprzedza mnie Artur:) Pierwsze zjazdy szybkie, trochę błotka, staram się nadrabiać, ale nie chcę też naciskać za mocno. Za Kozińcami trasa odbija i prowadzi mocno w dół wąską, kamienistą luźną ścieżką. No normalnie miód, gdyby nie to, że zrobił się korek. Staram się, póki mogę, jechać, nawet krzakami wyprzedzam kilka osób, oczywiście ku ich wielkiemu oburzeniu. Okazuje się, że sprawcą zamieszania jest siedmiokrotny uczestnik MTB Trophy, ale bez nazwisk. Mimo próśb o zrobienie miejsca, schodzi powolutku i blokuje. No szkoda. Jesteśmy w Wiśle, krótki odcinek wzdłuż Wisełki, most i zaczynamy ostry podjazd po płytach na Grapę. Szybko pojawia się bufet - super, bo jest gorąco. W locie tylko łapię kubek z izotonikiem.

Podjazd jest długi i wymagający, krótki odcinek w lesie daje nieco wytchnienia od słońca, które dzisiaj mocno grzeje, ale nachylenie szlaku wyciska siódme poty. Cały podjazd na Grapę i dalej na Smerkowiec daje mi ostro w kość. Po prostu się zagrzałem... Za Smerkowcem szybkie zjazdy, który daję wyjątkowo dużo radochy - chyba w końcu się przełamałem:) Przy trasie Bartek walczy z kołem, ale zapytany czy pomóc, motywuje tylko do jazdy "dawaj dawaj!". Dalej na szybkim odcinku pojawiła się spora kałuża, chcąc być cwanym szukam ścieżki z boku, co kończy się wizytą w półmetrowym bagnie, rower po osie w wodzie:) Sporo śmiechu było. Dalej znowu szybko, ale trochę kamieni tez jest - miodzio.Jeszcze jeden szczyt - Jawierzny i znowu ostro w dół. Zjazd jest szybki, pełno wymytych kamieni,a do tego na dokładkę przepusty, miejscami bardzo głębokie. Kilka osób nie minęło, ale i tak miałem wrażenie, że jechałem dość ryzykownie. Na końcu zjazdu ratownicy przy zamkniętym szlabanie. Nawrotka i ostro w górę.

Staram się jechać ambitnie, mimo, że szlak dość szybko zabiera procentów i nie jest lekko. W końcu poddaję się i idę grzecznie jak reszta. Wrażenie robi tempo, w jakim Bartek po uporaniu się z awarią, mija moją grupkę. Mijam Adama prowadzącego rower - mocna gleba i awaria hamulców. Wielka szkoda, ale motywuję go, żeby się nie wycofał. Później okazało się, że uderzenie było tak duże, że nie zdecydował się na kontynuowanie jazdy, a ratownicy na Przełęczy Salmopolskiej po rzuceniu okiem na obrażenia, kazali jechać do szpitala.. W końcu udało się pokonać Grabową - to był długi bardzo mocny podjazd. Znowu szybki i miejscami wymagający zjazd na Przełęcz Salmopolską. Wjeżdżamy na równiutką szutrówkę - zastanawia mnie znak zakazujący jazdy rowerem na tej drodze.. Jadę z zawodnikiem z Czech. Na zjazdach jest nieco szybszy, za to staram się nadrabiać na podjazdach. Droga jest szybka i równa, miejscami rzeczywiście mocno pnie się do góry, ale tempo jest dobre. Piękne widoki na Malinkę. W końcu trasa odbija mocno w prawo - a zjazdy aż do Malinki fundują nieograniczone pokłady adrenaliny Trasa początkowo łagodnie, opada w dół między kamieniami, nabiera tempa i w końcu wyciska ostatki tchu. Po prostu miodzio. Dłonie bolą niemiłosiernie, z hamulców wydobywa się swąd palnego metalu, ale o to tu chodzi;) Na końcówce zjazdu stoi Kamil - ile do Pawła - 2-3 minuty. Jest szansa. Bufet.

Łapię banany i w drogę. Dobre tempo narzuciła zawodniczka z spodenkach w barwach Włoch, którą wyprzedziłem na ostatnim zjeździe. Wspinamy się na Cienków Wyżni bardzo ciężkim szlakiem. Momentami jest bardzo stromo, nie wszystko udaje się wjechać, ale jadę ambitnie i kiedy tylko czuję, że mogę, to w siodle. Po ponad 20 minutach wspinaczki docieram do żółtego szlaku, który prowadzi nas prawie do samej zapory w Wiśle. Zjazd jest fenomenalny - początkowo szybki z sekcjami kamieni, później pojawia się kilka technicznych odcinków, by w końcu wyrzucić nas na hale, z których rozpościerają się fenomenalne widoki. Rewelacyjny odcinek. Wyprzedzam kilka osób, bo poprawia nastrój:) Mijam bar, gdzie z zimnym piwkiem w ręce idzie jakiś gość - zagaduję, że zazdroszczę, na co słyszę "mmmm jakie dobre" ;) Krótki podjazd na Cienków Niżni i ostre zjazdy do zapory. Puszczam Czech i jeszcze jednego zawodnika, bo wyraźnie lepiej się ode mnie czują, a nie chcę im psuć zabawy:) Znowu kapitalne zjazdy, znacznie jednak wolniejsze i wymagające większej uwagi. Ostatnie metry zjazdów, idiotycznie zaparkowany samochód na środku trasy, na który bez problemu można wjechać i zapora. Sporo ludzi dopinguje.

Przed nami podjazd na Szarculę przez Zameczek. Paweł przed startem powiedział, że jak już będzie w tym miejscu, to znaczy, że już jest na mecie. Podjazd zaczynam mocno, chcę podgonić zawodników przede mną, przede wszystkim Czecha:) Asfalt pod górę jest długi. Mijam Zameczek i w tym momencie wyprzedza mnie dziewczyna na Scottcie. Mija kilka osób, kilka osób mija mnie. Kilka mocnych skoków i trzymanie koła dogonionych osób sprawia, że podjazd pokonuję w mojej ocenie naprawdę w niezłym tempie. Na Przełęczy znowu ekipa Gomoli mocno dopinguje do pogoni za Czechem:) Zjazdy są szybkie szutrowe. Jeden zakręt mocno mnie wystraszył, w pogoni nieco odpuściłem hamowanie i mogło się skończyć nieciekawie;) Na ostatnich kilometrach utworzyła się kilkuosobowa grupka, razem doszliśmy kolejne dwie i ostatecznie było nas ośmioro. Na ostatnim podjeździe wzdłuż płotu mocno zaatakowałem i zyskałem kilka pozycji - zjazd do lasu, znowu asfalty - słyszę, że jesteśmy już bardzo blisko mety i adrenalina robi swoje - wkręcam się na najwyższe obroty. Czech nieco mi ucieka, w miejscu, gdzie przestrzeliłem zakręt, ale reszta stawki jest za mną i aż do mety nie oddaję pozycji, choć jazda na maxa na ostatnim zjeździe po tłuczniu nie należała do kontrolowanych. Meta!

Krótki, ale jednak ciężki etap. Kompletnie zawaliłem początek, kiedy po prostu się zagrzałem. Dopiero od ok. 1/3 dystansu jechałem swoje. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że trasa była ciężka, a jednocześnie świetna. Bardzo mało błota i dobra pogoda poprawiła chyba humor wszystkim, którzy do tej pory narzekali. Zjazdy dzisiaj były naprawdę świetne!

miejsce 132 Open / 53 M2

Przy myjce widzę Pawła - pytanie, czy udało się utrzymać wypracowaną wczoraj przewagę? Szybko rozwiewa moje wątpliwości - przegrałem. To nic, jestem bardzo zadowolony ze swojej jazdy, było dobrze w górę i coraz lepiej w dół. Paweł był po prostu lepszy. Wynik mimo to bardzo cieszy, jest spory progres, a przede wszystkim nie miałem problemów z wytrzymałością, czego obawiałem się po dość krótkich treningach, nie miałem kryzysów, problemów z kurczami. Zdecydowanie mogę powiedzieć, że to był udany wyścig. Trasa bajka - wymagająca, ciężka, bezlitosna selekcja i katusze dla sprzętu - mnie szczęśliwie awaria ominęły, a trudne warunku, to jest to co lubię, bawiłem się świetnie. Koszulka finishera cieszy jak nigdy:)

1 Open / 1 M2 Brzózka Piotr 13:23:02
81 Open / 39 M2 Bartek 18:47:25
109 Open / 44 M2 Jurek 19:48:20
116 Open / 45 M3 Gustaw 19:59:26
121 Open / 46 M2 ktone 20:05:08
126 Open / 48 M3 Kłosiu 20:17:39
139 Open / 5 M5 Jarek 20:50:35
155 Open / 28 M4 Grzesiek 21:18:10
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Trophy

Beskidy MTB Trophy 2013 - etap III

Sobota, 1 czerwca 2013 | dodano: 10.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst70.35/60.00km w05:44h avg12.27kmh vmax64.20kmh HR 146/171

Przez całą noc pada, rano również. Nastroje w domu słabe, niektórzy zastanawiają się czy nie odpuścić, bo jedno dzisiejszego dnia jest pewne - na Raczy mamy zagwarantowane błotne kąpiele. Ponownie nie daję się w ciągnąć w wir narzekania i domysłów. Robię swoje - szykuję się na mój etap:) Przed wyjściem oczywiście pogoda się poprawia, ale dojazd na start nadal przy lekkiej mżawce. W Istebnej naturalna dla wszystkich informacja o skróceniu trasy o odcinek graniczy przez Przegibek do Raczy. Rozsądnie, bo te ok 10 km jechalibyśmy pewnie ze dwie godziny, tzn szlibyśmy..

Start asfaltami w stronę Koniakowa. Szybko zjeżdżamy na wąskie i strome drogi, co owocuje oczywiście korkami i u niektórych niepotrzebnymi nerwami. Jedzie mi się słabo, Paweł szybko ucieka.Wyprzedzają mnie kolejni zawodnicy. Na podjeździe do Koniakowa jednak postanawiam mocniej przycisnąć, wkręcam się na obroty i to chyba pomaga, bo dalej jedzie mi się lepiej. Przejazd przez Koniaków i płyty na Ochodzitą. Fantastyczna atmosfera, mgła bowiem ogranicza widoczność do zaledwie kilkudziesięciu metrów, miejscami nawet bardziej. Zjeżdżam za Kasią G., który wyjątkowo niepewnie sobie radzi na tym zjeździe, a kiedy jest on mokry, to im szybciej, tym łatwiej. Szybkie zjazdy, na których o dziwo nie tracę, podjazd na Przełęcz Rubienka i mój ulubiony podjazd na Solowy Wierch. Ostatni raz tutaj wspominam bardzo źle - kurcze i totalny zgon podczas maratonu kończącego miniony sezon. Szlak jest bardzo śliski, w kilku miejscach niestety z buta. Na końcówce sporo błota, na wypłaszczeniu praktycznie brodzenie w wodzie i błocie - sporo zyskuję:) Zjazdy jak zwykle bardzo szybkie, wąskie uliczki przez Myto, słynny już przejazd nad ekspresówką kładką dla pieszych i odcinek przez Zwardoń, który lubię - między domami, po łąkach, za kościołem, wąskie ścieżki wśród traw. Bufet. Łapię banany i gonię Pawła. Czuję, że tempo jest coraz lepsze i będzie w zasięgu.

Za bufetem jak zwykle znany odcinek do Beskidu Granicznego z mega podejściem i szybkimi szutrami. Nie jest najgorzej, w końcu dochodzę Pawła. Przed nami szybkie zjazdy w stronę Rycerki - utrzymuję tempo. Dalej szutrowy podjazd w stronę Magury. Sporo jedziemy razem, Paweł jednak narzuca dobre tempo, którego nie utrzymuję i systematycznie tracę kolejne metry. Na wypłaszczeniach odrabiam, na zjazdy wysuwam się na czoło i o dziwo nie blokuję nikogo, a nawet Paweł zostaje z tyłu. Zjazdy z tego typu, których wydawało mi się, że nie lubię - szybkie szutrowe, z kamieniami i mocnymi dohamowaniami. Tym razem jednak jadę dobrze i mam z tego radochę. Nie jest źle. Rycerka. Spory kawałek asfaltami, łagodnie do góry. Jedziemy z Pawłem i gadamy. Bufet. Obsługa wspomagana przez ekipę Gomoli, m.in. Dorotę - wielkie dzięki!

Kawałeczek za bufetem wjeżdżamy w teren - podjazd na Wielką Raczę. Pamiętam, jak dwa lata temu się męczyłem, kawałek z buta. Tym razem całość w siodle. Do Pawła niestety straciłem ok. minutę. Mimo to jestem zadowolony - wyprzedziłem kilka osób, podjechałem całość, łącznie z kamieniami na końcu. Wielka Racza zdobyta. Zaczynamy zjazdy. Początek o dziwo przejezdny - rok temu było tu niezłe ślizgawisko:) Praktycznie całość jadę, tylko w jednym miejscu powalone drzewo zmusza do zejścia z roweru. Mijam m.in. Mariusza i Pawła, ale ten szybko znowu mnie wyprzedza. Dopiero na śliskich korzeniach i błotnych pułapkach pod Wielkim Przysłopem wyprzedzam Pawła, jak się okaże, na dobre. Jedzie z nami też Jurek, ale na technicznym podjeździe zostaje, problemy z rowerem. Szlak jest genialny, techniczne odcinki po korzeniach i kamieniach, w górę i w dół, sporo błota, najbardziej niebezpiecznie jest jednak na... drewnianych mostkach, wyślizganych jak lód. Kolejne fragmenty szlaku dają mi masę frajdy. Jedzie mi się rewelacyjnie. Zaliczamy jeszcze jedno spore podejście, staram się jechać, ale przy deszczu przyczepność jest zerowa. Miejscami ciężko jest nawet iść.. Za Magurą jest sporo błotka - płaski odcinek, czarna ziemia, lekko nie jest. Konsekwentnym lekkim obrotem udaje mi się jednak pokonać ten odcinek, przy czym wyprzedzam sporo osób. Krótki odcinek technicznego singla w ciemnym lesie - miodzio i szybkie szutrówki, tzn błotne szutrówki. Miejscami jest naprawdę ślisko, a poczucie przyczepności jest tylko umowne. O dziwo jednak jadę te odcinki dobrze i wydaje mi się, że zyskuję nad kolejnymi osobami. Przed bufetem jest jeszcze jeden ostry podjazd - z buta i szybkie zjazdy, końcówka po asfalcie. Na bufecie powerade i słone zakąski - świetny pomysł.

Odcinek za bufetem wydaje mi się znajomy. Rzeczywiście jechaliśmy tak przed dwoma laty, tylko pogoda bez porównania lepsza była wówczas:) Najpierw łąki, długi podjazd po mokrej trawie i miękkim jak plastelina gruncie - bardzo ciężki. Dalej w las. Wody cały czas jest dużo, a więc nawet na pozór łatwe odcinki sprawiają sporo problemów - jest ślisko i miękko. Staram się jednak od początku etapu pilnować regularnego jedzenia i picia i efekty są - cały czas czuję moc i jadę dobrym tempem. Kolejne mijane osoby i kolejne błotne przeprawy sprawiają, że jestem zadowolony z jazdy.Jedynie na szybkich odcinkach, kiedy błoto spód kół trafia na twarz nie jest dobrze - jazda bez okularów ma swoje wady.. Przed granicą mamy jeszcze bardzo szybkie łąki, na których jestem świadkiem, jak zawodnik jadący tuż przede mną zaliczył nieprzyjemnego szlifa, ale zawodnik za mną się zatrzymał, ja nie miałem czasu na reakcję, było za szybko. Szybkie szutry, asfalty i jesteśmy w cywilizacji. Dojeżdżam dwóch zawodników. Na asfaltach momentalnie się wychładzam i marzę o podjeździe. Tunel pod trasą 12, przejazd przez tory kolejowe. Trochę terenu, sporo błotka. Obaj zawodnicy zagadują. Prowadzę, ale krótkich podjeździe ucieka mi noga z pedału - trzeba wymienić bloki.. sytuacji powtarza się jeszcze kilkukrotnie, co mnie zaczyna irytować. Wyjeżdżamy na stromy asfalt w czeskiej wiosce - znam to miejsce, do mety już blisko. Podjazd jest ciężki, dalej również lekko pod górę. Trochą czarowania, lekkie ataki. Trasa aż do Istebnej prowadzi asfaltami, z krótkimi tylko szutrowymi łącznikami. Jest bardzo szybko, obaj zawodnicy mi uciekli, ale są blisko. Żołądek od dłuższego czasu domagał się jakiegoś konkretnego jedzenia - marzył mi się schabowy:) Zaczyna mnie boleć brzuch. Do mety jeszcze kilka km, a mi zupełnie odcina prąd, a przede wszystkim tracę chęć do ścigania się.. Zawodnik z teamu VW motywuje mnie, ale momentami rzeczywiście ciężko jest mi w ogóle kręcić nogami. Końcówka znana z wrześniowego maratonu. Takie interwały między domami. Podjazd w lesie z buta.. Na mocnym asfaltowym podjeździe noga znowu "udało" mi się wyszarpnąć nogę z pedału.. Na łące dzieciaki tradycyjnie proszą o bidon - sorry, przyjźdzcie jutro! Mocny podjazd w lesie niestety z buta, na ostatnim kilometrze nieco odżywam, ale słynna sekcja korzeni nie pozwala powalczyć;) Meta!

Naprawdę trudny i wymagający etap, zarówno dla ciała, ale moim zdaniem przede wszystkim dla głowy. Osobiście świetnie się odnajduję w takich warunkach. Jechało mi się naprawdę dobrze, a błotniste zjazdy dały mi mnóstwo frajdy. Niestety słaba końcówka pozostawia lekki niedosyt. Mimo to jestem bardzo zadowolony z wyniku - 120 open to mój najlepszy dotychczas wynik. Udało się również zyskać kilka cennych minut nad kolegami - jutro szykuje się walka na sekundy:)

miejsce 120 Open / 47 M2
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Trophy, W towarzystwie

Beskidy MTB Trophy 2013 - etap II

Piątek, 31 maja 2013 | dodano: 10.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst79.29/60.00km w06:14h avg12.72kmh vmax60.20kmh HR 152/177

Drugi dzień zmagań z beskidzkimi kamieniami i oczywiście błotkiem wita nas ładną pogodą - rozpogodziło się i nawet wychodzi słońce. Z ogromnym szacunkiem podchodzę do dzisiejszej trasy - Rysianka na pewno potrafi sponiewierać, szczególnie po opadach. Mimo to jestem dobrej myśli, a plan na dzisiaj jest prosty - możliwie najdłużej trzymać koło Pawła. Wiem, że dzisiejszy etap może być decydujący w naszej małej walce:) Dobra pogoda sprawia, że pozytywne nastawienie udziela się wszystkim dookoła. Przed startem zaprowadzam jeszcze Pawła, Artura i Gumę na słynne istebniańskie korzenie - robią wrażenie. W sektorze wesoło, chociaż stanęliśmy bardzo z tyłu, nie najlepszy pomysł.

Początek asfaltami przez Istebną, dobre tempo, szybko przesuwam się do przodu, chociaż większość zawodników na moim poziomie i tak jest daleko z przodu. Starty to nie jest moja mocna strona. Na pierwszym mocniejszym podjeździe staję w korbach... i koło wyskakuje z ramy, zaciskam klamki i w efekcie zostaję z zaciśniętymi tłoczkami. Przy okazji rąbnąłem kolanem w kierownicę.. Powoli zbieram się do naprawiania "defektu", ale mija kilka minut, zanim znalezionym na ulicy patyczkiem po lodzie rozsuwam tłoczki, wkładam koło, mocno zaciskam szybkozamykasz i ruszam. Wylądowałem na szarym końcu, wśród turystów. Szybko przebijam się do przodu, ale kosztuje mnie to sporo sił.Na pierwszych zjazdach tempo jest beznadziejnie niskie, ale nie naciskam - w końcu to moja wina. Trasa jest nieco zmodyfikowana przez błoto i podjeżdżamy na Tyniok, dalej fajny zjazd przy Zagroniu. Przy trasie stoi Adam z defektem, pytam, czy pomóc, ale odpowiada, że poradzi sobie. Szybko dojeżdżam do Kamesznicy. Trochę asfaltu. Doganiam kolejnych zawodników i po chwili prowadzę sporą grupkę. Na lekkim podjeździe do autostrady zrywam grupkę z koła i samotnie pokonuję szybkie szutrowe zjazdy, kolejne asfalty i dojeżdżam do bufetu. Szybka obsługa i dalej w pogoń. Dobrze mi się jedzie, ale wiem, że najcięższe dopiero przede mną.

Za bufetem fajny podjazd po błocie i kamieniach, mijam Artura. Dalej podjazd prowadzi łąkami, które przez nocne opady są strasnie miękkie i mimo umiarkowanego nastromienia - jedzie się bardzo powoli. W oddali widzę pierwszego z kolegów, których ścigam - Grześka C. Po ponownym wjechaniu w las inni zawodnicy trochę mnie blokują, atakuję bokami po krzakach, ale szybko wyrzucam takie pomysły z głowy, kiedy widzę Grześka na poboczu walczącego z gumą.. Aż do Hali Borucz jest sporo pchania roweru, za ślisko. Kilku zawodników okropnie narzeka, że albo asfalty, albo pchanie roweru, że mokro, błoto i pewnie jeszcze nas dzisiaj zmoczy - niewykluczone. Zastanawiam się jednak co ktoś taki robi na tej imprezie? Nieważne, żeby jechać, to trzeba jechać.. Po wyjechaniu na dobrze mi znany szlak niebieski do Węgierskiej Górki z Hali Baraczej, bo w tym kierunku ten szlak jechałem do tej pory, wsiadam na rower i znowu staram się nadrabiać straty. Mocny podjazd na Pursów robimy w lekkim deszczyku - wyższe partie Beskidu Żywieckiego są dzisiaj w chmurach. Fajne zjazdy i jestem na Hali Boraczej. Lubię to miejsce, nigdy nie było okazji zatrzymać się i podziwiać widoki, a jest na czym zawiesić oko. Najpiękniejsze widoki rozpościerają się oczywiście na pasmo Rysianki, którego pokonanie mnie czeka. Podjazd zaczyna się ostrym odcinkiem po kamieniach. Widzę Jarka i Ewę i Kasię z Murapola. Jest też kilka innych znajomych sylwetek, czyli udało się już nieco podgonić. Podjazd atakuję ambitnie, ale kawałek jednak muszę podprowadzić. Wolę ten odcinek zdecydowanie jechać w drugą stronę:) Kolejne kilometry przez Radykalny i Boraczy Wierch to sporo błota, siłowe kręcenie i niestety na końcu pchanie roweru.

Rozwój i cywilizacja dotarły w wysokie partie gór pozostawiając za sobą zaoraną drogę, która po deszczu zmieniła się w bagno. Błoto oblepiło rower tak skutecznie, że koła przestały się kręcić. Mimo to kilku osobom udaje się jechać, m.in. Mariuszowi. My z Jarkiem niestety prowadzimy rower i trwa to dość długo, zdecydowanie za długo. Kawałek za Lipowską Halą - piękne widoki i fantastyczny niegdyś szlak, niestety teraz już zniszczony, można jechać. Błota jest nadal dużo, ale ma inną konsystencję. Zastanawiam się, co nas czeka na zjazdach - Magda jechała ten zjazd z Rysianki na maratonie w Korbielowie i zapowiedziała mi wspaniałe widoki i bardzo wymagający szlak. Początek fajny, śliski, ale szybki, dalej są ekstremalnie śliskie, skośne korzenie, miejscami bardzo wysokie. Jakakolwiek próba jechania skończyłaby się pewnie urwaniem napędu. Po chwili szlak wynurza się spośród drzew i oczom ukazuje się chyba najwspanialszy widok, jaki miałem okazję podziwiać w Beskidach. Dosłownie zapierająca wdech w piersiach panorama okraszona bardzo wymagającym i stromym zjazdem. Początek sprowadzamy, ale po chwili w siodle pokonuję korzenie i kamienie z żalem spuszczając wzrok pod koła. Musze tu wrócić! Wyprzedzam Kłosia i Kasię G. Po wjechaniu między drzewa robi się bardzo ślisko, dłonie bolą od zaciskania klamek, a z zacisku wydobywa się niesamowity smród przepalanych klocków. Oj to lubię! W końcu wyjeżdżamy z Jarkiem na asfalty. Spod kół sypie błotem, a ja jadąc bez okularów jestem bezbronny;) Bufet.

Z bufetu ruszamy we trzech z Pawłem, którego udało się dogonić. Nie ukrywam, że lżej mi na duchu, teraz pozostało już "tylko" utrzymać koło. Jarek prze zaciągający łańcuch jedzie ze środka, Paweł ogólnie jeździ mocno pod górę i o ile na asfaltowym podjeździe daję radę utrzymać tempo, to przed dojechaniem do Suchego Groniu gubię kolegów. Poznaję trasę z maratonu w Korbielowie - przed nami pasmo Abrahamów - powinno być trochę błota. Paweł już wcześniej się śmiał, że na pierwszym błocie pewnie go dojadę. Rzeczywiście na kolejnych kałużach i błotnych fragmentach nadganiam i szybko dochodzę Pawła. Mi również łańcuch zaczyna zaciągać. W kilku momentach sprawia to, że muszę podbiegać.. Same zjazdy do Żabnicy - długie i bardzo zróżnicowane, dostarczają sporo adrenaliny. Miejscami jest błotko, miejscami kamienie i jest technicznie, miejscami szybko. Tasujemy się z Pawłem kilka razy:) W Żabnicy chcę wziąć żela, ale czuję, że przydałoby się wrzucić na ruszt coś stałego i postanawiam czekać na bufet, który za chwilę powinien być. Przed zjechaniem z asfaltów pitstop zorganizowany przez Gomolę - smarowanie łańcucha, super, dzięki! Zanim dojechaliśmy do bufety, pokręciliśmy jeszcze jakiś kwadrans po łąkach, z których zjechaliśmy bardzo szybkimi zjazdami. Obaj z Pawłem zastanawialiśmy się, jak inni zawodnicy to robią, to minęło nas kilkoro w takim tempie, że szkoda mówić. Bufet! Zajadam się słonymi przekąskami, czyli precelkami, ciastkami i owocami. Mniam!

Do mety blisko, szacuję, że jakieś półtorej godziny. Na asfaltach przez Kamesznicę spokojnie jadę na kole. Nagle mija nas Adam po awarii, Paweł się zrywa i siada na kole, a ja mogę tylko popatrzeć. Jadę swoje, z nadzieją, że na trasie będzie jeszcze trochę błota:) W końcu etap kończymy zjazdami z Tynioka, które są zawsze mokre. Z asfaltu zjeżdżamy i kontynuujemy wspinaczkę szutrami. Tempo mi siada, czuję, że zwlekanie ze zjedzeniem żela to nie był najlepszy wybór.. Dogania mnie zawodniczka z Danii, co motywuje mnie do mocniejszego deptania ww korby. Tętno momentalnie podnosi się do dobrego poziomu, a mi powraca wiara, że jednak się uda podgonić. Podjazd jest długi, ale walczę. Na zjazdach przez Gańczorkę bawię się jak dziecko, choć na najbardziej stromych odcinkach w górę podprowadzam. Od zjazdów z Rysianki czuję, że widelec prawie w ogóle nie tłumi uderzeń - rzeczywiście zaschnięte gęste błoto mocno go blokuje. Bolą ręce i na krótkim podjeździe postanawiam oczyścić lagi z syfu. Kolejny krótki stromy odcinek idę przez zaciągający łańcuch, a na wjeżdżanie ze środka zaczyna brakować już energii.. Tasujemy się z Dunką jeszcze kilka razy, by w końcu wjechać na Tyniok - ostatnie zjazdy. Rzeczywiście jest błoto, ale bez tragedii, zjeżdżam w zasadzie bez problemów, przeciwnie do ostatniego razu w zeszłym roku, kiedy musiałem się nagimnastykować i dostałem srogie lanie na tym zjeździe od Kasi G. Wyjazd na asfalt, udało się wyprzedzić jeszcze jednego zawodnika i finish.

Piękny etap. Jestem potwornie wykończony, ale jednak zadowolony. Dopiero na chłodno dochodzi do mnie, że przez żywieniową niefrasobliwość sporo straciłem - Paweł jadąc za Adamem wkręcił się na obroty i całą końcówkę pojechał bardzo mocno, dokładając mi na mecie blisko 10 minut, nokałt... Muszę jednak przyznać, że trochę pecha, a może własnej głupoty na początku etapu kosztowało mnie sporo nerwów i siły. Szkoda też, że spora część podjazdu na Rysiankę z buta. Wszystko to jednak wynagrodziły nam cudowne widoki. Beskid Żywiecki zaskakuje za każdym razem, kiedy mam przyjemność tu kręcić. Jutro etap na Wielką Raczę, błoto gwarantowane, zapowiadam rewanż:)

miejsce 149 Open / 55 M2
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Trophy, W towarzystwie

Beskidy MTB Trophy 2013 - etap I

Czwartek, 30 maja 2013 | dodano: 10.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst65.88/55.00km w04:31h avg14.59kmh vmax59.90kmh HR 160/180

MTB Trophy - impreza kultowa, przyciągająca na start zawodników z całej Europy. Zapisałem się już w grudniu, ale mówiąc szczerze, nie czułem wielkich emocji jeszcze na kilka dni przed startem. Po zeszłym sezonie, zdecydowanie cieplej wspominam sudecką wyrypę na MTB Challenge. Wszystko się zmieniło w dniu wyjazdu do Istebnej. Zebraliśmy się po mojej pracy z Jarkiem i Pawłem. Tradycyjnie dopisywał nam świetny humor i to pomimo niezbyt optymistycznych prognoz pogody.

W tym roku korzystamy z gościnności Pani Krystyny. Mamy super warunki, pyszne jedzenie i świetne towarzystwo, m.in. Adama Biewalda. Jeszcze w środę po przyjechaniu i wypakowaniu sprzętu, robimy z Jarkiem krótkie przepalenie na leszczyńskich asfaltach - jazda w dół w kompletnych ciemnościach dostarczyła sporo adrenaliny;)

Rano śniadanie, szykowanie roweru i obawy o warunki - całą noc pada deszcz. Wszyscy mają fatalne nastroje, właściwie tylko ja epatuję typowym dla mnie entuzjazmem. Na szczęście tuż przed startem, który wyjątkowo dla I etapu jest zaplanowano na godzinę 10, przestaje mocno padać. W miasteczku zawodów masa ludzi - blisko 450 osób stanęło na starcie tegorocznej imprezy. Sporo znajomych. Obawiam się o start, nie ukrywam. Nie jestem pewien, czy przygotowałem się do tak ciężkiej imprezy, ale postanowiłem w pełni zaufać trenerowi. Ciekawi mnie czy uda się nawiązać walkę z Pawłem i niezwykle mocnym w tym sezonie Mariuszem. Po dobrej jeździe w ostatnim sprawdzianie przed Trophy w Nowinch, jestem dobrej myśli.

Ruszamy. Podjazd pod Stożek. Początek asfaltami ciężki dla mnie, szybko brakuje oddechu, a tętno leniwie wkręca się na obroty. Dopiero po ok. 20 minutach zaczynam jechać dobrym tempem. Podjazd szybko opuszcza utwardzone szutrówki, jedziemy śliskim szlakiem, a nachylenie i ilości kamieni systematycznie wzrasta. Śmieję się, że podobnie jak wartości koszulki finishera, bo warunki naprawdę nie zachęcają do podjeżdżania. Szybko jestem cały mokry, twarz zalewa błoto. Wyprzedzam jednak znajomych, Grześka C., Pawła, Lucjana i innych. Pierwsze zjazdy jednak bardzo niepewnie, a trudniejszy odcinek wywołuje u mnie konsternację - o co chodzi. Dalej jest szybko i bardzo mokro, na góry schodzi ciężka mgła, a spod kół tryskają hektolitry rzadkiej mazi. Mam problem ze wzrokiem, bo jadę bez okularów, momentami przymykam oczy i praktycznie nic nie widzę. Na bardzo szybkim odcinku czuję, że pożyczona od Magdy torebka podsiodłowa majta mi się między nogami - nie mogę jej zgubić, więc grzecznie zatrzymuję się i poprawiam. Trochę siada mi motywacja, lekko dziś nie będzie, a koledzy pouciekali..

Wszystko zmienia się o 180*, kiedy nadchodzą pierwsze techniczne zjazdy. W zasadzie nie spodziewałem się tak wymagających odcinków, zapomniałem chyba już jakie Beskidy są piękne:) Świetny wąski singielek ze śliskim jak jasna cholera błotkiem. Lęk i przerażenie w oczach większości mijanych zawodników. Dochodzę w końcu Kasię G. z Murapolu - nie jest źle, jeszcze rok temu dostawałem od niej srogie lanie na zjazdach. Zjazd się rozhulał i jakieś 20m muszę sprowadzać, zabrakło odwagi. Mimo to czuję się świetnie, mega zajawka i czysta przyjemność. Dojeżdżam do bufetu i spotykam Pawła. Jest dobrze:) Jest też Marcin z problemami z rowerem i Bartek. Kolejne kilometry są dość szybkie, jedziemy z Bartkiem. Dobrze mi się jedzie i choć trasa jest mniej wymagająca, to nie brakuje śliskich odcinków, na których z Bartkiem świetnie się bawimy. Podpowiada mi jak dokręcać na interwałowych odcinkach, żeby maksymalnie wykorzystać grawitację. Dobre tempo. Zostawia mnie dopiero na ostrym podejściu w jednej z czeskich wsi. Z tyłu czai się Paweł:) Za tym podejściem jest świetny odcinek po granicy ze słupkami i ogrodzeniem po obu stronach granicy - szlak graniczny to coś, co lubię i mimo, że nie jest jakoś szczególnie ciężko, to podoba mi się. W ogóle im trudniejsze warunki są na trasie, tym lepiej mi się jedzie i mam większą przewagę nad zawodnikami, z którymi jadę. Miejscami gęsta mgła tworzy magiczne wręcz widoczki, bajka. Nigdy nie sądziłem, że podświetlenie Garmina przyda mi się na trasie maratonu;) Dalej trasa jest szybka, ale miejscami spore ilości błota skutecznie utrudniają jazdę. Sporo jadę znów z Bartkiem, nad którym mam niewielką przewagę na podjazdach i staram się go gonić w dół. Na jednym z szybkich odcinków po łące widzę dość nieprzyjemną glebę. Zawodnik słabo wyglądał, ale jego kolega kazał jechać dalej, obiecał, że się nim zajmie. Trochę zostało w głowie, ale szybko wyrzuciłem te myśli - w górach lepiej nie myśleć o takich sprawach.

Za ostatnim bufetem, kiedy Bartek już mnie zostawił, trasa prowadzi głównie szutrówkami. Im bliżej granicy, tym mocniej pada. Zaczynam lekko marznąć, ale tempo jest nadal dobre. Poznaję okolice, które pokonuję - jechaliśmy tu przed dwoma laty i chyba przed rokiem. Miejscami jest sporo błota i ślisko. Jest też niebezpieczny zjazd szybką szutrówką z drewnianymi przepustami. Jedno miejsce jest szczególnie złośliwe - przepust poprowadzony skośnie do drogi, tuż za zakrętem. Sporo osób tam leżało niestety. Nie lubię taki odcinków, ale mocno sobie przed tym startem tłumaczyłem, że muszę te odcinki jechać odważniej.Tym razem nieźle się bawię, serio. Bunnyhopy przy wysokich prędkościach podnoszą ciśnienie;) Ląduję na doskonale mi znanych asfaltach wzdłuż Olzy, a więc do mety zostało niewiele. Staram się możliwie najwięcej nadrobić i gonię mocnym tempem. Pod koniec podjazdu widzę przed sobą sporą grupkę - gdyby udało się dogonić, jest szansa na awans o kilka pozycji. Niestety nic z tego - trasa odbija w bok na wąskiego singla. Jest błoto, korzenie, trochę kamieni, kapitalnie. Do stojącego przy trasie Grześka rzucam tylko "czad!", odpowiada uśmiechem:) Cóż chcieć więcej. Na metę wpadam wyremontowaną szutrówką z mega bananem na twarzy.

To był kapitalny etap. Sporo wymagających zjazdów, wszystko jednak w granicach moich możliwości, do tego dobra dyspozycja na zjazdach. Rzut oka na wyniki - tutaj też jest powód do zadowolenia. Udało się przyjechać przed Jarkiem, Pawłem, Mariuszem. 140 pozycja to świetny wynik na I etapie. Nie ukrywam, że spora w tym zasługa ciężkich warunków, na których stosunkowo nieźle sobie radzę:)

Po wciągnięciu makaronu i umyciu roweru - dopiero później orientuję się, że na górze mamy karchera, wracam w ramach rozjazdu do domu rowerkiem, blisko 4 km pod górę. Z nieograniczoną dozą optymizmu czekam na jutrzejszy etap, choć wiem, że na długim podjeździe na Rysiankę mogę naprawdę sromotnie przegrać z lepiej wytrenowanymi kolegami. Przed pójściem spać solidny obiad, masaż, dopieszczanie roweru - wymiana klocków, wieczorem micha makaronu i spać. Regeneracja to podstawa:)

miejsce 140 Open / 61 M2
/2536608


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Trophy, W towarzystwie, Góry

Beskidy MTB Trophy 2012 - Etap IV - Wielka Racza

Niedziela, 10 czerwca 2012 | dodano: 16.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst74.00/55.00km w07:01h avg10.55kmh vmax0.00kmh HR 142/167

Ostatni etap. Rano zupełnie nie chce mi się wsiadać na rower. Boli mnie wszystko: tyłek, nogi, ręce. Entuzjazm szybko wraca po zjechaniu do Istebnej. Przed startem zmieniam gripy i ustawienie klamek. Dzisiejszy etap na Wielką Raczę wszyscy zapowiadają jako "królewski" - to samo słyszałem wczoraj i faktycznie nie było lekko. W tym roku, w przeciwieństwie do zeszłorocznego etapu na Wielką Raczę, przejedziemy cały odcinek graniczny. Nie będzie podjazdu szutrówką z Rycerki, tylko długi i trudny odcinek przez Przegibek.

Ruszamy asfaltami, jedziemy w stronę Koniakowa. Na niebie widać ciemne chmury, zmoczy nas dzisiaj porządnie. Ciężki podjazd po płytach - od kolegów wiem, że jeszcze go nie podjechali w swojej karierze. Mam zamiar się sprawdzić, ale niestety jest spory tłok i tak naprawdę wystarczy, że jedna osoba zejdzie, a reszta nie będzie miała wyboru. I tak się stało. Trudno. Z Koniakowa asfaltami i dobrze mi znany, klasyk beskidzki, podjazd po płytach na Ochodzitą.

Szybki zjazd i mimo, że krótki, to już wiem, że będzie dziś lepiej na zjazdach. Zjeżdżam do Przełęczy Rupienka i wspinam się niebieskim szlakiem na Sołowy Wierch. Pamiętam ten odcinek z zeszłego roku, bardzo mi się podobał. Dziś wygląda zupełnie inaczej, zamiast twardej czerwonej gliny, mamy luźne kamienie i błotko. Zjazd do Myta, bardzo szybki, nie chciałbym tego podjeżdżać, ale wiem, że czeka mnie to na koniec etapu;) Znany z zeszłego roku singielek przez wieś, między domami, później łącznik po łąkach i jesteśmy w Zwardoniu. Dobrze pamiętam te odcinki z zeszłego roku. Asfaltowy podjazd i przy schronisku pod Skalanką mamy bufet. Biorę banana od Basi, żony Adama Biewalda.

Kolejne kilometry to dwie przełęcze, kilka wymagających odcinków. Po słaby początku (jak zwykle), jedzie mi się całkiem dobrze, szczególnie pod góre, ale również w dół jest nieźle. Dojeżdżamy w końcu do Beskidu Granicznego i zaczynamy zjazdy. Początek po trawie, dalej kamienistą drogą. Wyprzedza mnie Grzesiek C. Zjazd kończy się wyjazdem na asfalt. Szybko zjeżdżam, zbliżam się do Grześka i widzę grupkę nadjeżdżającą z naprzeciwka. Nie wiem o co chodzi, wszyscy się zatrzymują, grupka stale się powiększa. Szacuję, że było nas ponad 100 osób. Okazało się, że źle pojechaliśmy, tak przynajmniej twierdzi większość. Ktoś przytomnie sugeruje, żeby jechać tak, jak sugerowały ostatnie strzałki. Zjeżdżamy do Rycerki i strzałki znów są.. Czyli wychodzi na to, że pomimo, że strzałek na asfaltowym zjeździe nie było, to jechaliśmy razem. Brawo dla panikujących! Przez Rycerkę jadę z Dominikiem i Pawłem, Jarek lekko z przodu. W pewnym momencie Paweł orientuje się, że jedzie na flaku - pożyczam pompkę od Michała Osucha, przekazuję ją Pawłowi i jadę dalej. Bufet numer 2. Wjeżdżamy całą grupą, obsługa i czescy mechanicy są w szoku. Łapię butelkę powerade, dwa ciastka i odjeżdżam.

Zaczynamy podjazd na Przegibek. Pierwsze kilometry szutrówkami. Robi się chłodniej, zaczyna padać. Jadę z Dominikiem, ale w pewnym momencie Dominik zostaje, bo przeciął oponę. Gonię Grześka. Trasa zjeżdża z szerokich szutrówek na węższe, błotniste drogi i zdecydowanie większym nachyleniu. Mijamy schronisko pod Przegibkiem. Pogoda nieco się stabilizuje, przestaje padać. Pod Przegibkiem strome, kamieniste podejście, natomiast zjazd śliski, błotnisty, sporo kamieni. Ktoś z tyłu mówi, że jesteśmy żałośni, taplamy się w błocie dla koszulki za 20 złotych:) W ogóle atmosfera jest świetna, wszyscy się dobrze bawimy. Kolejne kilometry to świetny szlak góra-dół, kamienie, mega śliskie błoto, korzenie. Sporo jest jednak asekuracyjnego toczenia się, bo na długich odcinkach jest na tyle ślisko, że nie da się pewnie wsiąść na rower. Przypomina mi się kawałek puszczony w miasteczku zawodów na kilka minut przed startem - ACDC "Highway to hell!":) Napęd cały w błocie, kasety dosłownie nie widać spod grubej pokrywy błota, a mimo to nie mam najmniejszych problemów z jazdą i zmianą przełożeń!Długi czas jadę z Lucjanem i Grześkiem. Z Lucjanem atakujemy na podjazdach. Mijamy kolejne szczyty, cały czas towarzyszą nam piękne widoki. Przed Orłem dojeżdża mnie Darek Laskowski - tata Kasi i Mariusz, jej szef. Rozmawiamy, ale chłopaki jednak odjeżdżają. Na Małej Raczy widzę przed sobą Jarka, pomyślałem, że spróbuję gonić. Dość niespodziewanie wjeżdżamy na Wielką Raczę, to już? Nie poznałem podjazdu, dopiero widok ze szczytu wyglądał znajomo. No to zaczynamy długie zjazdy! Początek po trawie i błotku, zaliczam podpórkę, dalej nie jest lepiej, kilka razy mało brakowało do gleby i kawałek sprowadzam. Dalej zjazdy stają się bardziej przystępne do zjeżdżania i można się napawać przyjemnością zjeżdżania. Mija mnie Alek Dorożała, zagaduje o rower, ale szybko ucieka, robi to w takim tempie, że hej.. Między Magurą, a Kikulem fajny odcinek w wysokiej trawie, nadal sporo błotka. Zjazd z Kikuli to kolejna błotna masakra, na zjeździe nie ma korzeni i kamieni, przez co jest bardzo ślisko. Kawałek sprowadzam, mijają mnie kolejne osoby.. Pod Beskidem Granicznym uciekam w krzaki, męczyło mnie już dłuższy czas. Krótki podjazd i zjazdy przez wieś do Zwardonia. Bufet! Objadam się i opijam, tradycyjnie już, po brzegi. Przejazd przez matę pomiaru czasu i ostry zjazd do asfaltu. Trochę kiepski pomysł, bo miejsce jest niebezpieczne, szczególnie, kiedy jedzie się z bananem w ręce;)

Kolejne kilometry pokrywają się z początkiem etapu, czyli singielek przez Zwardoń, przejazd nad trasą i ostry podjazd płytami. Zaliczamy również Solowy Wierch i Przełęcz Rupienka, na której dochodzi mnie Kasia Galewicz. Zastanawiamy się razem, jak podjedziemy na Ochodzitą.. Na szczęście odbijamy na płyty w kierunku Pietraszyny i dojeżdżamy do Koniakowa. Kolejne kilometry to szybkie zjazdy i ostre podjazdy w kolejnych mijanych wsiach. Na jednym ze zjazdów o mały włos uniknąłem kolizji z nadjeżdżającym z naprzeciwka samochodem, zrobiło mi się gorąco.. Ostatni mocny podjazd na Tyniok i od mety dzieli nas już zaledwie 3 km zjazdów. Szybko mija mnie Kasia G. i jeszcze dwóch zawodników. Szkoda, ale zjazdy są bardzo śliskim, a byłoby głupio rozbić się przed metą. Wyjeżdżam z lasu, kilka ostrych zakrętów na asfalcie i ostatnia prosta do mety.

Kreskę przekraczam po ponad 7 godzinach! Mimo to czuję się całkiem świeżo, trochę mi mało. Świetny etap, fantastyczna trasa, ciężkie warunki - na pewno na długo zapamiętam ten dzień. Wiele osób narzeka, że było dużo chodzenia, a mniej jeżdżenia - sporo w tym prawdy, mimo to jestem zachwycony tym etapem. Gorzej z wynikiem. Wiem, że jest słabo, chociaż na trasie miałem wrażenie, że jest dobrze. Kilka minut po mnie przyjeżdża Grzesiek, na Pawła czekamy dłużej - po awarii koła nie skorzystał z bufetu w pogoni za nami i skończyło się totalnym odcięciem przed Wielką Raczą. Uratowała go wizyta w schronisku i drobne w kieszeni;)

Beskidy MTB Trophy 2012 dobiegło końca. Sportowo wyścig dla mnie zupełnie nieudany - tak jak przypuszczałem, byłem zupełnie nieprzygotowany do ścigania się na takim dystansie. Jakoś to będzie, mówiłem sobie przed startem i faktycznie, jakoś to było. Jestem na mecie i tyle. Odczucia mam jednak zgoła inne. Jestem zachwycony trasami, szczególnie trzeci i czwarty etap zrobiły na mnie świetne wrażenie. Ostatnie cztery dni to świetna przygoda. Przeszło 23 godziny jazdy po górach. Niesmak pozostaje jedynie po mojej dyspozycji na zjazdach, ale popracuję nad tym i wierzę, że będzie lepiej! Fakt, że nie zaliczyłem ani jednej gleby świadczy, że problem jest w głowie, jadę zbyt asekuracyjnie. Do Istebnej wracam w przyszłym roku i tym razem będę przygotowany do ścigania się! Tegoroczna edycja moim zdaniem była znacznie trudniejsza od zeszłorocznej. Koszulka finishera jest tym bardziej cenna:)

Wyniki:
172 Open
czas: 23:24:27
I etap 04:28:02 (191)
II etap 06:30:15 (214)
III etap 05:25:05 (171)
IV etap 07:01:04 (192)
strata 08:39:56.7


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Trophy, W towarzystwie

Beskidy MTB Trophy 2012 - Etap III - Rysianka

Sobota, 9 czerwca 2012 | dodano: 16.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst69.30/58.00km w05:25h avg12.79kmh vmax0.00kmh HR 146/169

Trzeci etap - w zasadzie to już z górki;) Chociaż na dzisiaj zapowiada się "królewski" etap. Mityczna Rysianka, jak zapowiadają organizatorzy, ma na długo zapaść w pamięci. Do tego dochodzą niezbyt optymistyczne prognozy pogody - ma padać, a temperatura spadnie poniżej 15*.

Ruszamy w stronę Koniakowa. Pierwsze kilometry są interwałowe, sporo asfaltów, podjazdy są krótkie i strome, a zjazdy szybkie, momentami niebezpieczne. Przejeżdżamy przez Laliki, gdzie mamy pierwszy dłuższy podjazd w terenie. Jadę z z Jarkiem, przed nami są też Paweł, Mateusz, Dominik, a niedaleko za nami Grzesiek. Przejeżdżamy przez Sobczakową Grapę, pod Kiczorką i przez Poręcinkę. Na tym odcinku jest nieco błota po nocnych opadach. W jednej z wsi dopinguje nas totalnie pijany rolnik - jest wesoło:) W Kiczorze mamy pierwszy bufet.


Za bufetem podjazd pod Małą Zabawę, jest więcej błota, do Rajczy Dolnej zjeżdżamy świetnym zjazdem pełnym kamieni w błocie. Mega radocha:) Końcówka zjazdu asfaltami i kilka km jazdy w peletonie. Zrobiła się kilkuosobowa grupka. Jarek i Dominik dali mocne zmiany, doszliśmy Pawła, a chwilę później Mateusza. W Rajczy odbijamy w teren i zaczynamy podjazd na Rysiankę. Początek podjazdu jest łatwy, ale szybko robi się stromiej, a luźne kamienie bezlitośnie obnażają niższość małych kół - Jarek i Mateusz na 29-erach szybko nam odjeżdżają. Tracę dystans również do Pawła i Dominika i pozostałych zawodników. Nieco słabnę. Dojeżdża mnie gość na S-Worksie Epicu z telefonem przyklejonym do ramy, z którego wydobywa się muzyka - zagaduję i jedziemy razem. Okazuje sie, że to Mariusz, znajomy Damiana z zeszłorocznego wyścigu 24h w Wieliszewie. Jedziemy razem i chwilę rozmawiamy. W Zapolance jest bufet. W momencie, w którym dojeżdżam i zatrzymuję się, Paweł odjeżdża. Nie jest źle, widzę też Jarka.

Na bufecie najadam się i opijam powerade'a, wiem ,że przed nami długa droga do kolejnego "wodopoju". Zaczynam wspinaczkę. Szlak robi się bardzo stromy, staram się wjeżdżać ile mogę, przełożenie 22/36 pomaga. Mimo to kilka odcinków podprowadzam. Obok mnie są Dominik i Mariusz, a w zasięgu wzroku koledzy z Leszczynowej. Jedziemy przez Redykalny Wierch, dalej ostre podejście pod Boraczy Wierch i ostatni podjazd pod Lipowski Wierch. Do Rysianki nie dojeżdżamy. Pogoda się zmienia, cały dzień się chmurzy, aż w końcu lekko pokropiło. Pod Lipowskim Wierchem odbijamy na zielony szlak. Koledzy są w zasięgu wzroku, ale wiem, że na zjazdach stracę. Zjazdy mają być długie i wymagające.

Początek zjazdów techniczny po korzeniach i kamieniach. Niestety jest sporo turystów i początek musiałem odpuścić, bo nie zrobili mi miejsca. Dalej staram się jechać, ale nie mogę się skupić i jadę mówiąc delikatnie, jak pierdoła. Wyprzedza mnie kilka osób. Dalej robi się odrobinę szybciej, ale jednocześnie kamienie są większe, śliskie. Na krótkim odcinku, który schodzę dogania mnie Grzesiek. No jeśli on mnie dochodzi na zjazdach, to nie jest dobrze. Mijamy odcinek, który obowiązkowo trzeba przejść, pilnuje osoba od organizatora - faktycznie miejsce jest parszywe i łatwo można sobie zrobić krzywdę. Dalej staram się jechać, ale kolejne osoby mnie mijają. Wyjeżdżamy z ciemnego lasu, zjazd jest nieco łatwiejszy. Mijam Grześka po lekkiej wywrotce - pytam, co jest - każe jechać dalej. Później okazało się, że Grzesiek dość niefortunnie uślizgnął koło i przeleciał przez kierownicę zahaczając kolanem. Zaczynają się szybkie zjazdy na Halę Boraczą. Mijamy schronisko i zaczyna się podjazd.

Momentami ciężki, ale jadę. Po wjechaniu w wyższe partie, na trasie zalega gęsta mgła. Momentami widoczność spada do 20-30 metrów. Trasa jest bardzo fajna, prowadzi lasem, później halami po szybkich drogach usianych kamieniami. W jednym miejscu mam wątpliwości gdzie jechać, ale na szczęście przed sobą widzę zarys sylwetki kolarza. Okazało się, żę sporo osób w tym miejscu źle pojechało. W pewnym momencie mija mnie spora grupka, wśród nich jest Dominik. Wyjeżdżamy na stok, który wygląda na świeżo zaorany. W oddali widać już Węgierską Górkę, do której zjeżdżamy. Zaorany stok okazuje się prawdziwym piekiełkiem. Jest bardzo ślisko, błoto momentalnie oblepia koła i niweluje przyczepność praktycznie do zera. Błoto zalepia widelec, całe tylne widełki. Rower sam się zatrzymuje. Kawałek muszę sprowadzić. Na końcu zaoranego odcinka nie mam już siły prowadzić roweru. Czyszczę widełki i widelec, koła oblepione błotkiem mają dwukrotnie większą niż zazwyczaj szerokość. Gość z teamu Knorr Gorący Kubek stojący z boku trasy prosi o dętkę - bez zastanowienia szukam w plecaku i oddaję. Dojeżdża mnie Grzesiek, również z problemami. Zastanawiające jest, że część zawodników jedzie - kwestia opon, czy prędkości? Wjeżdżamy do lasu, trzy wykrzykniki i w momencie zjechania z trawy na błotko, tracę przyczepność, podpórka. Kawałek sprowadzam. Jest bardzo ślisko. Przypominają mi się słowa Jarka przed etapem, który mówił, że na zjeździe do Węgierskiej Górki jest mega ślisko. Fakt. Sprowadzam dalej. Ścieżka w końcu zmienia nachylenie, dzięki czemu można jechać. Kawałeczek dalej znów trzy wykrzykniki i w poprzek zalega drzewo. Za drzewem stoi Ewa Rebane-Sodowska, które uległa wypadkowi. Inni zawodnicy już jej udzielili pomocy, pytam czy mogę jakoś pomóc - raczej nie - więc jadę. Zjazd po łące i jesteśmy na bufecie. Leje, solidnie leje. Zajadam się ciastkami i owocami i ruszam.

Kawałek asfaltami, jadę z gościem w zielonym stroju, ale nie możemy współpracować, bo spod kół leci prosto na twarz błoto i woda. Zaczynamy asfaltowy podjazd. Dojeżdża do mnie Dominik i znów jedziemy razem:) Mijamy Grześka, który wyprzedził mnie na bufecie. Doganiamy również Agnieszkę Zych, z którą chwilę jadę i rozmawiamy. Podjazd jest długi i okazało się, że Agnieszka w końcu mnie przeskoczyła. Pogoda się poprawia, niebo się przeciera i słońce zaczyna momentami grzać. Szybkie zjazdy do wsi Poplaty i znów jedziemy w górę. Dominik ucieka, a ja staram się gonić Kasię Galewicz. Sporo jedziemy razem. Trasa wiedzie szutrowymi, szerokimi drogami na stokach pasma Baraniej Góry. Widoki na południe piękne. Podjazd jest długi pod koniec, już po minięciu Karolówki, Kasia mi ucieka. Zjazdy do Pietraszonki szlakiem znanym z pierwszego dnia, pokonywanym w odwrotnym kierunku. Znów bolą mnie ręce.. Z Pietraszonki kawałek asfaltami i odbicie w teren i zjazd podobnie jak pierwszego dnia.

Na mecie szybko robi się zimno, dlatego gorący kubek serwowany na bufecie zjadam z apetytem, mimo, że to mało rozsądny posiłek. Zjadam też kanapkę i opijam się powerade. Kolejka do myjek długa, rozmawiamy z Jarkiem, Pawłem, Grześkiem i innymi znajomymi. Zaraz po umyciu roweru zbieram się w drogę do domu.

Etap naprawdę wymagający, w połączeniu z pogoda śmiało można powiedzieć, że na długo zapadnie w pamięci wszystkim zawodnikom. Zjazd z Rysianki do prawdziwa wisienka na torcie, a długie podjazdy i strome podejścia solidnie dały w kość. Strasznie żałuję, że źle ustawiony rower i blokada w głowie nie pozwalają mi zjeżdżać na takim poziomie, na jaki mnie stać. Mimo to świetnie się bawiłem!


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, MTB Trophy, W towarzystwie, Mbike

Beskidy MTB Trophy 2012 - Etap II - Javorovy

Piątek, 8 czerwca 2012 | dodano: 14.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst79.00/60.00km w06:30h avg12.15kmh vmax0.00kmh HR 146/177

Drugi etap, podobnie jak rok temu, startuje i poprowadzony jest w całości na terenie Czech. Do Bukovca jedziemy z chłopakami samochodem. Nie rozgrzewamy się specjalnie, ponieważ pierwsze 10 km przez Jablunkov jedziemy razem za samochodem.

Wszyscy myśleli, że to będzie spokojne 10 km, w sam raz na rozgrzewkę. Nic z tego, tempo było mocne. Czuję się nieźle, masaż jednak działa, ale nie rwę się do przodu, staram się spokojnie trzymać tempo. Chwilę jadę z Jarkiem, Pawłem, mija mnie też Bartek M., Aga Zych i inni znajomi. W końcu skręcamy na szlak, szeroka szutrówka pod górę. Od razu peleton się rozciąga, tempo spada, a tętno szybuje w okolice 160, co oznacza mocne kręcenie. Patrząc na profil wiadomo, że początek to długi podjazd na Javorovy. Bardzo długi podjazd. Do tego jest kilka odcinków podprowadzania. Pogoda dopisała, czyli jest gorąco, szybko się zgrzałem. Osobiście wolę, jak pada.. Mamy dwie - trzy pionowe ścianki. W jednym miejscu mijamy stado owiec, które beczą sobie wesoło, ktoś z tyłu rzuca "one się z nas nabijają".. faktycznie tak to brzmi;) Jest wesoło!

Mijamy kolejne wierzchołki, szlak co chwilę zmienia charakter, od szerokich szutrówek, trawiastych ścieżek, po techniczne, pełne wody i kamieni odcinki pod Smrcina - ten odcinek podoba mi się najbardziej. Na 30 km zaliczamy w końcu najwyższy szczyt na dzisiejszej trasie - Javorovy. Sam szczyt niepozorny, ale zaczynające się za chwilę zjazdy dały mi mocno popalić. Początek szybki, trawa, później dziurawa, kamienista szutrówka, przejazd przez Maly Javorowy i konkretny techniczny zjazd. Jest naprawdę trudny. Świetnie wygląda masa zawodników pokonująca kolejne agrafki na niemal pionowym stoku pełnym luźnych kamieni.

zdjęcie bardzo niepozorne;)
Po przejechaniu asfaltu zaczyna się najtrudniejszy odcinek: ścieżka jest wąska, zakręty ciasne, kamienie większe i śliskie, a do tego nachylenie stoku jeszcze większe. W kilku miejscach sprowadzam, trzy-cztery miejsca zupełnie nie do zjechania przeze mnie. Do tego bolą dłonie, zatrzymuję się dwa razy, żeby rozprostować palce. Na końcu zjazdu mam już dosyć. Zatrzymuję się na bufecie.

Spotykam Lucjana. Mijają nas kolejni zawodnicy. Jestem przerażony, ile osób minęło mnie na tym zjeździe. Nie jest dobrze. Mimo to nie spieszę się, bowiem etap jest długi, a ja mam w pamięci zeszłoroczny czeski etap (umarłem, ponad 7 godzin na trasie). Ruszamy. Mijamy wieś i wjeżdżamy na łąki. Ciężko się kręci. Podjazd trawiastą ścieżką, robi się ślisko i bardzo stromo. W końcu wszyscy schodzą z rowerów i mozolnie wspinamy się. Szybko zalewam się potem, w lesie jest bardzo duszno, a podejście strome. Jestem załamany przez moment, bo jest bardzo ciężko. Okazuje się, że podejście jest bez sensu bo lądujemy na asfalcie. Szybko jednak po minięciu Kozinca wjeżdżamy na szutrówkę i pniemy się do góry. Podjazd jest długi o zmiennym nachyleniu, ale prze większość dystansu można jechać ze środka. Na podjeździe ktoś zagaduje z tyłu o konto na bikestats - tak poznaję Dominika. Cały podjazd jedziemy razem, a zamiast ścigać się, żywiołowo rozmawiamy o rowerach, wyjazdach, maratonach i szosie:) Dojeżdżamy na Ostry i orientuję się z pomocą kibicującego gościa na rowerze, że w tym miejscu jest mijanka. "Za 40 minut znów tu będziecie. No może za godzinę.."

Zaczynamy zjazdy. Początek szybki, ale robi się technicznie, a momentami jest bardzo technicznie. Kilka agrafek, większych kamieni i stromych ścianek. trzy razy zatrzymuję się rozprostować palce. Jestem zły, ale humor poprawia mi ścieżka po której jedziemy - jest świetna. Krotki odcinek sprowadzam, nie czuję się pewnie. Dominik o dziwo czeka na mnie, mam wrażenie, że jednak zjeżdża lepiej. W dolinie zlokalizowany jest drugi dziś bufet. Zajadam się ciastkami, suszonymi morelami i wypijam prawie dwie butelki powerade. Ruszamy dalej.

Cały podjazd znów jadę z Dominikiem - dobrze się nam jedzie, momentami czuję się jak na wycieczce, nie chodzi mi o tempo, ale o atmosferę. Pogoda nieco się pogorszyła, przez moment nawet lekko kropi - od razu lepiej się czuję. Końcówka odcinka przed mijanką po w miarę płaskim odcinku, takim w stylu sudeckim. Na mijance jesteśmy po 57 minutach.

Zjazdy szutrówkami, wjeżdżamy na asfalty i szybko dojeżdżamy do trzeciego bufetu. Znów zajadam się ciastkami i dopijam powerade. Pomimo słabego początku, teraz czuję się dobrze, mam świeże nogi i chęć do poszarpania się trochę na podjazdach.

Ruszamy z Dominikiem, mijamy trasę w Hradku, asfaltowy podjazd, później sztywny szutrowy podjazd na Filipke. Dalej trasa prowadzi w stronę Stożka, ale odbija i biegnie wzdłuż granicy. Krótkie, ale szybkie i kamieniste zjazdy do asfaltu - tutaj znów dostaję po rękach mocno, wyprzedzają mnie kolejne osoby. Dominik poczekał. Na asfaltach jedziemy jeszcze razem, ale w końcu Dominik odjeżdża. Znów czuję się słabiej, pogoda się poprawiła;) Znów szybkie zjazdy szutrówkami, asfaltowy podjazd i ostatnie zjazdy do mety. Na ostatniej prostej doganiam zawodniczkę z Czech i proponuję wspólne dojechanie do mety, oczywiście ja wjadę jako drugi. Koleżanka zza południowej granicy jednak nie ma siły i odpuszcza. Przekraczam metę samotnie.

To był ciężki etap. Długie podjazdy, strome podejścia, szczególnie w pierwszej połowie etapu i techniczne zjazdy. Strasznie żałuję, że nie czuję się pewnie na zjazdach, ręce mnie bolą od zaciskania klamek. Zauważyłem też, że większym problemem jest trzymanie kierownicy - zwalam na cienkie gripy. Czeskie szlaki są niezmiennie wymagające i ciekawe, a widoczki równie piękne, jak w Polskich Beskidach.

Wynik znów słaby, straciłem kolejne minuty do kolegów. Dobre wrażenie zostawiła jedynie wspólna jazda z Dominikiem - świetnie jest tak razem jechać:)


Kategoria 050-100, Góry, MTB Trophy, Teren, Mbike, Imprezy / Wyścigi, W towarzystwie

Beskidy MTB Trophy 2012 - Etap I - Skrzyczne

Czwartek, 7 czerwca 2012 | dodano: 14.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst65.70/40.00km w04:28h avg14.71kmh vmax0.00kmh HR 162/188

Prolog:

Zeszłoroczna edycja Beskidy MTB Trophy była moim pierwszym wyścigiem etapowym. Jak spadać, to z wysokiego konia - myślałem wtedy. Wrażenia po czterech dniach ścigania się w Beskidach były niesamowite. Sama jazda jednak pozostawiała wiele do życzenia, a gwoździem do trumny okazał się wypadek na ostatnim etapie. Czułem ogromny niedosyt i obiecałem samemu sobie, że wrócę za rok, silniejszy i szybszy.

Zimowe i wczesnowiosenne przygotowania do sezonu prowadziłem z mniejszym rygorem niż przed rokiem. Kilka czynników miało na to wpływ, ale najważniejszym był czas - zajęcia na uczelni i praca, do tego pisanie pracy magisterskiej. Mimo to byłem dobrej myśli - w końcu rok temu przesadziłem z treningami i forma uciekła bardzo szybko. Niestety kiedy wiosna zaczęła się na dobre, straciłem płynność treningów. Zupełnie nie czuję w tym roku mocy, a sama wytrzymałość również pozostawia wiele do życzenia. Mówiąc wprost forma uciekła, zanim na dobrą sprawę się w góle pojawiła. Cały czas jednak sobie myślałem, że jakoś to będzie. Z takimi myślami jechałem w Beskidy. Czerpać przyjemność z jazdy i traktować to jak kolejne wyzwanie. Środowe popołudnie spędzone w drodze do Istebnej to świetny nastrój. Z każdą chwilą coraz bardziej udzielała mi się atmosfera przygody i entuzjazm. Towarzystwo Jarka, Grześka i Pawła zresztą te odczucia tylko potęguje:)

Istebna:

W tym roku zatrzymaliśmy się w innym miejscu. Wybraliśmy dom w Leszczynowej, "dzielnicy" Istebnej położonej wysoko w górach, podobnie jak Pietraszonka. Warunki mieszkaniowe jednak mamy znacznie lepsze, a gospodyni przygotowuje nam znacznie lżejsze posiłki. Czwartkowy etap, tradycyjnie startuje w południe. Spodziewamy się łatwego etapu, tak na rozgrzewkę. Czy Skrzyczne jednak można nazwać lekkim etapem? To się okaże. Rano tradycyjnie szykowanie rowerów, ostatnie poprawki. Dla mnie to bardzo nerwowy czas. Jadę zupełnie nowym rowerem, na którym przejechałem zaledwie 70km. W Istebnej okazało się, że niefortunnie źle dobrałem śrubki do hamulców i w efekcie zaledwie połowa klocka ma kontakt w tarczą. Nerwowa akcja serwisowa zakończyła się powodzeniem i już bez przeszkód zjeżdżam do Istebnej na start. Spotykam wielu znajomych, zarówno z górskich maratonów, jak i z płaskiego mazowsza. Są również znajomi z teamu: Ania i Mateusz z Poznania, Kamil. Pogoda jest ładna, zapowiada się słoneczny i ciepły etap.

Ruszamy punktualnie o 12. Początek jedziemy asfaltami do Pietraszonki i odbijamy w górę ciekawym podjazdem. Szybko robi się tłok, bo podjazd jest lekko techniczny, jest mokro i ślisko. Szybko trzeba zejść z roweru i iść w korku:( Wjeżdżamy na "szczyt" i każdy może jechać swoje. Czuję straszny opór w tylnym kole - hamulec ociera o tarczę. Krótki postój i jadę dalej. Sytuacja powtarza się jeszcze dwukrotnie. Ostatecznie odpinam koło, reguluję zacisk i dopinam koło mocno, praktycznie do granicy możliwości. Sporo osób mnie minęło, prawie wszyscy;) Przynajmniej powyprzedzam trochę. Nie mam ciśnienia, wiem, że jeszcze wiele kilometrów przed nami. Pierwsze zjazdy, szybkie. Nie lubię takich po maratonie w Wałbrzychu. Na jednym ze zjazdów jest uskok i przejazd przez kałuże. Nie jest szybko. Między kałużami ktoś stoi, no to jadę przez wodę.. Błotka było po kolana, przednie koło się zapadło, a noga ugrzęzła do kolana. Uśmiałem się:) Jedziemy dalej.

Na jednym ze zjazdów mijam Pawła, ma jakiś problem z rowerem, ale każe mi jechać. Ok. Jedziemy malowniczym, ale strasznie nudnym odcinkiem u podnóży Baraniej Góry. Widoki naprawdę piękne! Odbijamy w lewo, ciężkie podejście po mocno zniszczonej kamienistej ścieżce. Widzę Grześka C. Dalej jedziemy kawałeczek razem. Zaliczamy pierwszy fajny, techniczny zjazd. Ten z typu raczej łatwych, ale wolnych, tzn trzeba dużo hamować;) Bolą mnie ręce. Zupełnie nie mam pojęcia o co chodzi, hamulce przecież mam mocne. Dalej zjazd przechodzi w szutrówki i kończy się długim, bardzo szybkim odcinkiem po asfalcie. Po drodze mijają mnie Paweł i Grzesiek. Jadę szybko, ale mimo wszystko wolniej od pozostałych zawodników. Jesteśmy w Ostrym. Zatrzymujemy się na bufecie, Grzesiek ucieka, ale wiem, że przed nami bardzo długi podjazd. Ruszamy z Pawłem razem i wspólnie jedziemy, test przed MTB Challenge;)

Podjazd początkowo asfaltem, dalej szutrówkami. Nie jest ciężki, spodziewaliśmy się z Pawłem czegoś innego. Wyprzedzamy Grześka, na jednej z agrafek widzimy Jarka, próbujemy go gonić. Podjazd jest długi, ale czas umilają kapitalne widoczki na Malinowską Skałę, Kościelec i Magurkę.

Końcówka podjazdu już trudniejsza i zjazd. Niestety szybki, do tego po kamienistej drodze. Dłonie mi prawie odpadają. Zupełnie nie mogę jechać, walczę o utrzymanie się na drodze. Paweł szybko mi odjeżdża, jednak chwilę później znów jedziemy razem, bo Paweł z kilkoma osobami przestrzelili zakręt. Dalej lekko w górę i znów szybkie zjazdy, ale tym razem bez kamieni. Szybko dojeżdżamy do Przełęczy pod Malinową Skałą i jedziemy lekko pod górę. Paweł mi ucieka, a ja walczę.. ze skurczami w obu nogach na raz. Nie zatrzymuję się, bo wiem, że to mnie zabije, próbuję rozjechać. Dużo piję, zjadam żela i zaciskam zęby. Szybko przechodzi i znów mogę gonić Pawła. Upał mi nie służy. Kawałek jeszcze pod górę i znów zjazdy. Znów szybkie.. Jesteśmy na Przełęczy Salmopolskiej. Krótko asfaltem, odbicie pod wyciąg i sztywny podjazd do bufetu, na którym widzę Pawła, który zbiera się już do jazdy.

Paweł mnie zobaczył i zaproponował pomoc, dzięki czemu nie musiałem się zatrzymywać na bufecie, powerade i banany wchłonąłem jadąc. Prawdziwy kolega:) Jedziemy czerwonym szlakiem, na jednym ze zjazdów Paweł mi ucieka. Ja już kompletnie tracę cierpliwość do własnej niemocy i poirytywany zaczynam się wkurzać. Nawet na banalnych zjazdach bolą mnie dłonie, dodatkowo klocki wyją, rower wpada w wibracje i czuję, że nie mam nad nim do końca kontroli.. Jadę żółtym szlakiem przez Jawierzny. Znam ten odcinek z zeszłorocznego etapu na Klimczok. Piękny odcinek. Nie mogę jednak rozkoszować się kolejnymi zakrętami i szybkimi zjazdami. Jest trochę błotka, coś co lubię, ale nie dziś. Zjeżdżam do Wisły Malinki zupełnie zrezygnowany:( Dalej podjazd, początek asfaltem, później szutrówką. Jest naprawdę sztywno. Zaczynają mnie lekko boleć kolana. Dopiero później, na mecie, zorientuję się, że to z powodu obluzowanej sztycy, w efekcie czego siodło miałem 2 cm za nisko. Dojeżdżamy do Czarnego, trochę asfaltów, krótki podjazd przez Borowinę, gdzie świetnie dopingowały nas dzieciaki i zjazd na asfalt wzdłuż Czarnej Wisełki. Podjazd jest długi, ale łagodny, dopiero końcówka mocniejsza. Wiem, że jestem już blisko mety. Podjeżdżam na Stecówkę, krótki zjazd, na którym niestety znów czuję się słabo. Krótki odcinek asfaltem, na którym wyprzedza mnie chyba pięciu zawodników. Ostatni zjazd, przed którym stoi Grzesiek. Zjazd jest banalny, ale nie mam kontroli nad rowerem:( Wyjeżdżam na asfalt zupełnie zrezygnowany. Do mety dojeżdżam bez entuzjazmu.

Czekają na mnie koledzy z domku. Straciłem dziś sporo czasu, ale przede wszystkim nie mogłem jechać swojego przez sprzęt. Właściwie to sam sobie jestem winien - nie sprawdziłem odpowiednio dobrze roweru przed startem. Najbardziej jednak irytowały mnie fatalnie działające klocki hamulcowe.

Po powrocie do domu, szybki prysznic, obiad, pranie, doprowadzanie roweru do pełnej sprawności, a wieczorem pyszna kolacja i masaż. Pierwszy raz miałem regeneracyjny masaż nóg i jestem zachwycony, po dwóch kwadransach masowania czułem się jak nowy:)

Rower spisał się dobrze, nie licząc problemów z zaciskiem koła (mój błąd) i hamulcami - tutaj stawiam na klocki, które są po prostu za twarde. Amortyzator wymaga regulacji ciśnienia w komorach.


Kategoria 050-100, Góry, Mbike, MTB Trophy, Teren, Imprezy / Wyścigi, W towarzystwie

Beskidy MTB Trophy - Etap IV - Klimczok

Niedziela, 26 czerwca 2011 | dodano: 28.06.2011 | Rower:Giant XTC | temp 12.0˚ dst71.67/55.00km w06:20h avg11.32kmh vmax54.20kmh HR /

Czwarty, ostatni etap. Początkowo w planach był wjazd na Skrzyczne, jednak Grzegorz zmienił trasę i głównym punktem dzisiejszego etapu ma być podjazd na Klimczok. Pogoda tym razem była ładna od rana:) Nogi bolą, ręce mają dość, ale ostatni etap to już "z górki" ;) Kilka minut przed 10 jesteśmy na starcie.

Początek tradycyjnie po asfaltach, odbijamy na szutrówki i wspinamy się na Przełęcz Szarcula. Kolejny etap to podjazd na Kubalonkę, po drodze Magda dopinguje, oczywiście od razu przyspieszyłem;)


Na zjazdach niestety jest korek, za krótki rozjazd. Mimo to jadę mocno. Przekraczamy Wisłę.

Zaczynamy mocny asfaltowy podjazd, chwilę później jedziemy już po płytach. Obniżone siodło sprawdza się, jadę swoje. W pewnym momencie widzę przy trasie zawodnika Torq Superior - myślałem, że to Adam Biewald, kolega Jarka. Pytam czego potrzebuje - spinkę - ok. Zatrzymuję się, daje skuwacz, czekam aż rozkuje łańcuch i daję spinkę. Okazało się, że to nie Adam, a Jarek Paszczyński. Ruszam dalej, nie straciłem dużo i szybko odrabiam. Spory kawałek jadę z Luckiem Maślaną. Przejeżdżamy obok skalek na szczycie Czupel, dalej kapitalny szlak przez Smerkowiec i Jawierzny, szybkie zjazdy, na których po raz kolejny w ciągu ostatnich dni doświadczam piękna tego sportu - wspaniałe widoki, szybkość i walka z kamieniami pod przednim kołem:) Zatrzymuję się na bufecie, ledwo wyhamowuję przed fotografem;)

Ruszam z bufetu i zaczynam podjazd na Grabową wąskim singlem, jest dużo śliskich korzeni, kamieni. Grzegorz stoi przy ścieżce z kamerą w ręce:) Po krótkich zjazdach wspinamy się na Kotarz. Dochodzę Pawła i od tej pory jedziemy razem. Paweł kiepsko się czuje, ale pod górę jedzie mocno, na zjazdach też nie blokuje;) Po drodze mamy świetny zjazd po kamieniach i trawers z bardzo śliskimi korzeniami - miód! Na deser śliski i dosyć stromy zjazd do wsi Świniorki, zakończony półmetrowym uskokiem. Wiem, że trzeba sprowadzić, zatrzymuję się, ale nie jestem w stanie podeprzeć się stopą i ląduję na plecach, dużo śmiechu:D Mamy dodatkowy bufet - dojeżdża Grzesiek, chwilę później Albert.

Zaczynamy podjazd pod Klimczok. Początek jest stromy, wszyscy podprowadzamy, Albert jedzie! Jestem w szoku, ani przez chwilę nie myślę, żeby gonić:) Albert przed tym etapem obiecał, ze da czadu:D Kawałek dalej droga wypłaszcza się i jedziemy, staram się trzymać blisko Pawła. Podjazd jest długi, po dotarciu na szczyt nie kryję, że mam dość. Zaczynamy kolejne świetny odcinek dzisiejszego maratonu - szybkie zjazdy po kamieniach na przemian z krótkimi podjazdami przez pasmo Klimczoka do Błtani. Ostatni fragment jadę z Robertem, który dogonił mnie na podjeździe, jednak na zjazdach trzymam się blisko, a nawet wyprzedzam. Przed schroniskiem pod Wielką Cisową odbijamy na zjazdy do Brennej. Nie spodziewałem się tego, co doświadczyłem - długi, stromy zjazd po kamieniach wielkości kasku, bajka! Już po chwili bolą ręce, nogi z trudem amortyzują kolejne uderzenia, kamienie walą po ramie, a opony aż piszczą. Niestety w pewnym momencie dobijam tył:( Przymusowy zjazd na pobocze i szybka wymiana dętki. Szkoda, bo wyprzedziłem kilka osób, a widziałem już koniec zjazdu. Przy okazji zmiany dętki miałem możliwość obserwować wielu zawodników na zjeździe - poziom podejmowanego ryzyka, bo tak to trzeba nazwać, jest bardzo różny, a Paweł minął mnie bardzo
szybko:)

Ruszam w dół, Brenna jest już blisko, ostatnia szutrówka, dogania mnie zawodnik, krzyczy "left", jadę lewą i nie wiem dlaczego, ale staram się zrobić mu miejsce, w tym samym czasie zawodnik mija mnie z prawej i lekko potrąca.. tracę kontrolę i ląduję na ziemii, uderzam głową i zbieram szlif na prawym boku. Przez chwilę jestem w szoku, ale szybko dochodzi do mnie, że muszę uciekać z trasy, bo miejsce jest bardzo szybkie. Jechałem na oko 40kmh. Zawodnik, który mnie potrącił (Czech), zatrzymał się i udzielił mi pomocy, upewnił się, że jestem przytomny, sprawdziliśmy, że kask jest cały i kawałem mu jechać dalej. Wypadek, zdarza się. Chwilę potrwało zanim sam zebrałem się w drogę. Otarty bok piecze, ale najgorsze, że głowa boli. Prostuję kierownicę i bardzo powoli zjeżdżam. Na szczęście w Brennej stoi ambulans, zatrzymuję się, ponieważ głowa boli, lekko mnie skołowało. Ratownicy dokładnie mnie "sprawdzili" i odradzili dalszą walkę. "Panowie, zostało 30km, dam radę - ok, wygląda na to, że jest ok, ale jak tylko źle się poczujesz, schodź z roweru! - jasne!".

Zupełnie przybity ruszam dalej. Pierwszy poważny upadek z górach i w ogóle na rowerze. Najgorsze, że nie z mojej winy, a może z mojej? Może nie powinienem w ogóle próbować ustąpić? Następnym razem jadę swoje, a inni niech się gimnastykują. Zupełnie straciłem wolę walki, opadłem z sił.

Asfaltowy podjazd jadę bardzo powoli, dalej jest krótkie podejście, na którym mija mnie Lucek. Kolejne kilometry po malowniczych szutrówkach i wąskim singlu jadę bardzo powoli, zjazdy pokonuję chyba najwolniej ze wszystkich zawodników. Jestem przekonany, że dzisiejszy etap ukończę jako ostatni. Spory kawałek do ostatniego bufetu jadę ze sporą grupką Duńczyków - ci ludzie mają dobrą zabawę, jadą razem i śpiewają:)

Na bufecie postanowiłem odłączyć się od Duńczyków i zjazdy jadę zachowawczo, ale ciut szybciej. Mijam Malinkę i zaczynam podjazd na Cieńkow, tzn podejście. Po drodze dzwonię do Magdy, wiem, że miała w planach kibicować nam na podjeździe na Zameczek, proszę ją, żeby przyjechała po mnie na tamę przy J. Czerniańskim. Spotykamy się na tamie i od tej pory jedziemy powolutku razem. Na asfaltach w Andziołówce Magda odbija do Istebnej, a ja dokręcam na metę, końcówka oczywiście po błotku;)

1 1 M3 Šíbl Radek 4EVER CYKLOBULIS MTBS  03:50:06
2 1 M2 JANOWSKI BARTOSZ Dobre Sklepy Rowerowe - Author 03:50:18
107 50 M3 Ostraszewski Arkadiusz Eclipse BikeTires.pl 05:03:29
165 75 M3 Niedzielski Soley Albert AGR Welodrom  05:24:12
172 33 M4 Czerwiński Grzegorz Damn Good Team  05:27:05
184 36 M4 Serwatka Robert Goggle Pro Active Eyewear  05:34:39
209 99 M3 Ślązak Adam SCS OSOZ Racing Team  05:41:22
216 104 M3 Wasielewski Mateusz Eclipse BikeTires.pl  05:44:02
220 107 M3 Wilk Paweł AGR Welodrom  05:45:16
244 9 M5 Wójcik Jarosław AGR Welodrom  05:55:58
295 69 M2 Szymański Tomasz AGR Welodrom  06:20:40
304 12 M5 Migała Zygmunt Leniwce.pl  06:31:45

Na mecie dziewczyny i chłopaki witają mnie brawami, prowadzący daje koszulkę
finiszera, złość i żal ustępuje miejsca ogromnej satysfakcji, wspaniałe
uczucie:) Etap był piękny, chyba najbardziej wymagający technicznie, widoczki
tradycyjnie epickie. Pogoda dopisała, było chłodno, chmurzyło się, nawet przez
moment pokropiło - pasują mi takie warunki.

1 1 M2 JANOWSKI BARTOSZ Dobre Sklepy Rowerowe - Author  15:52:37
126 63 M3 Ostraszewski Arkadiusz Eclipse BikeTires.pl  22:12:29
155 76 M3 Ślązak Adam SCS OSOZ Racing Team  22:51:44
168 81 M3 Wilk Paweł AGR Welodrom  23:17:21
192 39 M4 Czerwiński Grzegorz Damn Good Team  24:07:00
205 99 M3 Wasielewski Mateusz Eclipse BikeTires.pl  24:37:14
215 58 M2 Szymański Tomasz AGR Welodrom  24:52:19
237 8 M5 Wójcik Jarosław AGR Welodrom  25:26:49
243 118 M3 Niedzielski Soley Albert AGR Welodrom  25:36:44

W ramach podsumowania napiszę tylko, że Beskidy MTB Trophy to impreza kultowa, olbrzymie wyzwanie, prawdziwa przygoda. Miałem wiele przygód, ale szczęśliwie jestem na mecie i czuję wielką satysfakcję. W sumie prawie 300km i ponad 10km w pionie. Słaby wynik i kiepska dyspozycja, szczególnie drugie dnia, nie wpływają w najmniejszy sposób na wspaniałe wspomnienia, a jedynie motywują do dalszych treninigów i podjęcia wyzwania ponownie, za rok:)


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC, MTB Trophy

Beskidy MTB Trophy - Etap III - Wielka Racza

Sobota, 25 czerwca 2011 | dodano: 28.06.2011 | Rower:Giant XTC | temp 12.0˚ dst73.00/62.00km w05:57h avg12.27kmh vmax0.00kmh HR /

Trzeci dzień, w nocy znów pada. Pada również rano. Przestaje tuż przed naszym wyjściem. Przed wyjściem zmieniam pozycję siodła - obniżam sztycę i przesuwam siodło w tył - wracam do pozycji sprzed maratonu w Karpaczu. Odziani w kurtki, kamizelki i długie rękawiczki zjeżdżamy do Istebnej. Na starcie robi się ciepło, a niebo się rozpogadza. Organizatorzy informują, że dzisiejszy etap zostanie rozegrany na skróconej trasie, przygotowanej na złe warunki. Mimo to etap nie należy do łatwych - podjazd pod Wielką Raczę cieszy się opinią jednego z najtrudniejszych.

Ruszamy asfaltami w stronę Pietraszonki, odbijamy na szutry. Polnymi drogami i asfaltami mijamy Brzestowski Groń i podjeżdżamy do Koniakowa. Jadę tuż za Grzegorzem, Paweł jest kilkadziesiąt metrów z przodu. Na wypłaszczeniu chcę wrzucić z przodu na środek, koła się blokują i staję. Myślałem że młynkuję i wrzuciłem blat. Po wczorajszym skróceniu - łańcuch okazał się za krótki na takie przekosy. Niewiele brakowało, a skosiłbym przerzutkę. Kilka minut szarpałem się z napędem, łańcuch był tak napięty, że nic nie mogłem zrobić. W końcu jednak się udało i ruszyłem. Nie byłem szczególnie zły - głupi błąd. Przy okazji widzę, że licznik mi nie działa.

Nastawiony byłem na czerpanie radości z jazdy, odsunąlem rywalizację na dalszy plan dzięki czemu nie miałem problemów z motywacją przez kolejne godziny jazdy. Podjeżdżam pod Ochodzitą, końcówka po płytach ciężka, ale wjeżdżam. Zaczyna się bardzo fajny zjazd - kilka osób blokuje, ale wyprzedzam. Na końcu zjazdu doganiam Jarka.

Zaczynamy podjazd na Przełęcz Rupienka - bardzo podoba mi się szlak, mimo, że jest wąsko i nie mogę wyprzedzać. Ciągle przesuwam się do przodu, szybko dojeżdżam do Grzegorza i chwilę później popełniam drugi raz ten sam błąd.. Tym razem jednak tracę tylko kilkanaście sekund, przerzutka nie ucierpiała i jadę dalej. Dojeżdżamy razem do zjazdów do Rycerki - zjazdy są szybkie i gubię Grześka. Kawałek po asfalcie i bufet przed podjazdem na Raczę. Rozmawiam z Marcinem z Alumex, ma problemy z rowerem i czeka, aż Czesi pomogą. Grzesiek mnie mija.

Zaczynam podjazd. Jest stromo, ale twardo i szeroko. Jadę swoim rytmem mijam szybko Grześka, natomiast mnie mija Mateusz z biketires.pl, akurat kiedy odpuściłem i kawałek podprowadzam. Podjazd jest długi, podjechałem prawie cały, jedynie przez krótki moment musiałem odpuścić. Ostatnie metry po kamieniach, jadę mocno dopingowany przez fotografa. Na szczycie wita mnie niesamowity widok i lekka mżawka. Zaczynają się zjazdy. Mniej spektakularne niż się spodziewałem, jednak wymagające. Mijam kolejne szczyty "tysięczniki" i zjeżdżam świetnym singlem w gęstym lesie. Po drodze krótka wymiana zdań z kobietą, której nie podobało się, że kolarze straszą jej pieska na wąskim szlaku.. Wjeżdżamy na teren Słowacji.Na zjeździe do III bufetu daję ognia, zjeżdżam znacznie powyżej granicy bezpieczeństwa, mimo to mam wielką radochę.

Niestety dobijam tylne koło. Na bufecie sprawdzam - powietrze jest - jadę dalej. Niestety około kilometra dalej na podjeździe wiem, że w tylnym kole nie ma powietrza. Zatrzymuję się i zmieniam gumę - pierwszy raz używam łyżek. Poszło mi bardzo sprawnie, ale Grzesiek szybko mnie minął. Wsiadam na rower i gonię. Kilka minut później mijam go - guma.Dalej trasa jest znacznie mniej wymagająca technicznie, jest kilka krótkich podjazdów i szybkich zjazdów. Pamiętam jednak świetny krotki, lecz stromy i trudny zjazd przy barierce. Mijam słowackie wsie i przekraczam czeską granicę bardzo blisko trójstyku. Po sztywnym asfaltowym podjeździe zatrzymuję się na ostatnim, IV bufecie. Do mety zostało 8km. Mija mnie Michał Osuch - postanawiam utrzymać się za nim. Jest sporo asfaltu i szutrów. Dojeżdżamy do Polski i atakuję na podjeździe, zostawiam Michała i gonię kolejnych zawodników. W Istebnej dzieciaki mocno dopingują. Zjeżdżamy wokół góry Żor i odbijamy na bagienny szlak do mety znany z pierwszego etapu. Tym razem jedna z błotnych kałuż mnie pokonała - wpadłem nogą prawie po kolano:D

1 1 M2 JANOWSKI BARTOSZ Dobre Sklepy Rowerowe - Author  03:56:10
103 45 M3 Ostraszewski Arkadiusz Eclipse BikeTires.pl  05:07:38
165 78 M3 Ślązak Adam SCS OSOZ Racing Team  05:34:58
174 84 M3 Wilk Paweł AGR Welodrom  05:38:50
218 63 M2 Szymański Tomasz AGR Welodrom  05:57:06
220 108 M3 Wasielewski Mateusz Eclipse BikeTires.pl  05:57:59
227 110 M3 Niedzielski Soley Albert AGR Welodrom  06:01:03
241 49 M4 Czerwiński Grzegorz Damn Good Team  06:10:37
243 6 M5 Wójcik Jarosław AGR Welodrom  06:11:35

Jestem zadowolony. Nie pozwoliłem, aby cokolwiek przysłoniło mi to, co jest najważniejsze - czerpać radość z jazdy. Trasa piękna, widoki niesamowite, zdecydowanie najładniejszy etap. Czułem się dobrze zarówno na podjazdach (wpływ zmiany ustawień siodła?) i szczególnie na zjazdach. Głupie błędy i problemy z przerzutką oraz kapeć postawiają trochę żalu, co by było gdyby, może ścigałbym się z Pawłem? Nie wiem, nie lubię gdybać, wynik nie jest najważniejszy. Pogoda znów dopisała, momentami było mi za ciepło, ale dobrze, że nie padało mocno.


Kategoria MTB Trophy, 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC