Wpisy archiwalne w kategorii

Imprezy / Wyścigi

Dystans całkowity:6493.48 km (w terenie 5327.10 km; 82.04%)
Czas w ruchu:391:45
Średnia prędkość:16.38 km/h
Maksymalna prędkość:73.90 km/h
Suma podjazdów:51774 m
Maks. tętno maksymalne:205 (103 %)
Maks. tętno średnie:181 (90 %)
Suma kalorii:119128 kcal
Liczba aktywności:104
Średnio na aktywność:63.66 km i 3h 50m
Więcej statystyk

AZS MTB Cup - Wrocław, Kilimandżaro

Niedziela, 20 maja 2012 | dodano: 29.05.2012 | Rower:Giant XTC | temp 28.0˚ dst20.00/15.00km wh avgkmh vmax0.00kmh HR /

W ramach rozjazdu po wczorajszym maratonie, wymyśliliśmy sobie z Magdą start w XC z cyklu AZS MTB Cup we Wrocławiu. Magdzie przydadzą się punkty do generalki, a ja pojadę treningowo. Rano nogi ciężkie, ale zdecydowaliśmy ostatecznie, że jedziemy. Do Wrocławia dojechaliśmy z małymi problemami i nie było odpowiednio dużo czasu na zapoznanie się z trasą, szczególnie, że trwał wyścig juniorów i sędziowie pilnowali, żeby nie jeździć po trasie.

W końcu wyścig się skończył i mieliśmy pół godziny na zapoznanie się z trasą. Z filmów, które promowały zawody wiedziałem, że trasa jest bardzo wąska, kręta i interwałowa. Nie spodziewałem się jednak, aż tak ciężkiej trasy. Większość podjazdów w zasadzie do zrobienia z naprawdę dużym wysiłkiem, do tego kręta z licznymi belkami, które sprawiają, że naprawdę ciężko podjechać wszystko. Zjazdy proste, twarde, ale bardzo strome. Jeden z nich za pierwszym razem odpuściliśmy. Zatrzymaliśmy się na kolejnym zjeździe na kilka chwil. Banalny w zasadzie zjazd, jakieś 3 m różnicy poziomów. Niestety Magda nadużyła przedniego hamulca i przeleciała przez kierownicę. Wyglądało to naprawdę niedobrze. Skończyło się na szczęście tylko na otarciach i stłuczeniach, ale Magda nie chciała startować - wielka szkoda:( Runda jest stosunkowo krótka, a to oznacza, że bardzo szybko będą duble..

Wyścig kobiet obserwowaliśmy zatem oboje w roli kibica.W międzyczasie spotkaliśmy Ewę, która wspierała na trasie Joasię Kur. Koniec wyścigu kobiet, dostaliśmy od organizatora jeszcze 20 minut na ostatnie przejazdy po trasie. Banan i ustawiam się na starcie. W wyścigu wystartowało 60 zawodników.

Start, początek szeroką szutrówką, rozbiegówka, żeby nie było tłoku. Trochę to śmieszne, to rozbiegówka była płaska i krotka, a pierwszy podjazd ostry i wąski. Czekałem ponad minutę, żeby w ogóle móc podbiec, drugi podjazd to samo, podobnie na pierwszych zjazdach. No tak, czyli mamy pozamiatane... Słabo mi się kręci, nogi ciężkie, zabrakło rozjechania i porządnej rozgrzewki po wczorajszym maratonie. Od połowy rundy mogę w miarę swobodnie jechać, ale moje tempo jest fatalne. Kończę pierwszą rudnę i w zasadzie mam ochotę zejść z trasy. Z nieba leje się niemiłosierny żar, opróżniam bidon. Pierwsze podjazdy i zjazdy, daję z siebie wszystko. Przez moment robi mi się słabo, przechodzą mnie dreszcze, mimo, że jeszcze przed chwilą kląłem pod nosem na temperaturę, która oscyluje w granicach 26-28*c. Nie jest dobrze.. Na płaskim łączniku oddzielającym dwie interwałowe serię hopek dublują mnie zawodnicy KTM Racing Team, w międzyczasie wyprzedzają mnie też kolejni zawodnicy, nieliczni już jadący za moimi plecami. Na metę wpadam z ulgą. Dla mnie to koniec wyścigu.

Jednym słowem, chyba najbardziej nieudany wyścig w życiu. Treningowy start w XC na trasie o takim profilu to kiepski pomysł. Szkoda tylko punktów Magdy, które mogła zdobyć stając jedynie na starcie i przejeżdżając jedno okrążenie.

Open 57/61
Elita 32/33
AZS 32/33

Dystans: zawody + rozgrzewka na oko


Kategoria 000-050, Imprezy / Wyścigi, W towarzystwie, XTC

Powerade Garmin MTB Marathon - Wałbrzych

Sobota, 19 maja 2012 | dodano: 29.05.2012 | Rower:Giant XTC | temp 24.0˚ dst83.00/80.00km wh avgkmh vmax0.00kmh HR /

Przed nami kolejne górskie ściganie, prawdziwa wyrypa! Start w Wałbrzychu, ale trasa częściowo wykorzystać ma odcinki maratonu w Głuszycy, a to gwarantuje nie lada wyzwanie. Ruszamy z Magdą w piątek po południu. Zatrzymaliśmy się w Łomnicy k. Głuszycy, w dobrze mi znanym ośrodku. Droga była długa, ale ostatnie kilometry przez Walim piękne! Góry Sowie są piękne! U Mojsy zatrzymali się również Grzesiek, Lucjan i Jarek, a także znajomi z Welodromu: Agnieszka, Grzesiek i Kazik.


Pobudka wcześnie rano, szykowanie rowerów, śniadanie i szybko ruszamy do Wałbrzycha. Udało się szybko dojechać i znaleźć dobre miejsce. Spotykam wielu znajomych i prawie cały skład teamu:). Rozgrzewamy się z Romkiem i Ulą, wchodzimy do sektorów i czekamy na start. 3..2..1.. i jedziemy!

Początek, jak zwykle w tym cyklu, spokojnie, szczególnie, że pierwszy kilometr jedziemy przez miasto. Wjeżdżamy na dziurawą szutrówkę, lekko pod górę. Zagotowałem się i tracę pozycje. Mam fatalny start.. Pierwsze zjazdy, dosyć wąsko, ale nie ma tłoku, dalej podjazdy, robi się wąsko i jest korek. Orientuję się, że jestem w ogonie, średnia wieku grupki, nie ujmując nikomu, wskazuje, że jest ze mną naprawdę słabo. Dwie kałuże, zawodnik przede mną wywija orła prosto w błotko:) Obok trasy stoi Jarek - niestety defekt. Staram się jechać swoje i nie patrzeć na innych. Kawałek dalej na wąskim zjeździe doganiam Jarka W., który akurat wygrzebuje się z krzaków po tym, jak zahaczył kierownicą o drzewo;) Zjeżdżamy do tunelu kolejowego - jedna z atrakcji dzisiejszej trasy. Ponad 1,5 km w ciemnościach rozpraszanych przez zaledwie kilkanaście reflektorów. Jest ciężko, bo jedziemy po tłuczniu, który wyrywa kierownicę z rąk. W tunelu mija mnie Ewa. Za tunelem krótkie podejście, podjazd łąką i wjeżdżamy na asfalt. Kawałek dalej jest pierwszy bufet. Zaczynam odżywać. Troszkę mnie to pociesza, po początek naprawdę fatalny. Do tego dalej czuję kolano.

Zaczynamy podjazd na Jeleniec szutrówką. Końcówka podjazdu to mocne podejście na skałki i zaczynamy pokonywać fenomenalny singielek. Momentami jest bardzo wąsko, krzaki wyrywają kierownicę, trzeba uważać na wystające pieńki, ale jest kapitalnie! Zjazd, zaliczam drugi bufet.

Podjazd na Włostową i Kostrzynę. Mijam Ewę, chwilę rozmawiamy, jedzie z nami też Sabina Rzepka. Podjazd kończy się krętym singielkiem, z którego rozpościera się wspaniały widok na ośnieżone szczyty Karkonoszy. Pięknie! Dalej singielek przechodzi w wymagający trawers, by po chwili opadać z zabójczym nastromieniem wąskimi agrafkami. Do tego nawierzchnia: luźne kamyczki i piach. Próbuję jechać dopingowany przez turystów i Sabinę Rzepkę, ale ostatecznie odpuszczam i spory kawałek, jakieś 150-200 m sprowadzam. Niżej już zjeżdżam, mijam Lucjana Maślanę. Dopiero po maratonie dowiaduję się, że to był osławiony zjazd do Sokołowska. Będę miał w tym rok jeszcze okazję zmierzyć się z tym zjazdem podczas MTB Challenge:)

Dalej przed nami podjazd pod Garniec i Kopicę. Staram się gonić Lucjana i Sabinę, słabo dziś jadę pod górę, na zjazdach też jest bez rewelacji, ale mam jednak niewielką przewagę. Inaczej sprawa wygląda na typowych szybkich szutrowych zjazdach. Mam do takich zjazdów uraz po zeszłorocznym wypadku. Nie czuję się pewnie, szczególnie, że opony Nobby Nic nie są stworzone do takich warunków. Wjeżdżam na Przełęcz Pod Szpieżakiem i odbijamy w kierunku granicy z Czechami. Równolegle na tym odcinku jadą z nami endurowcy. Po kilku chwilach nie mamy wyboru i musimy prowadzić rowery, jest bardzo stromo. Szlak wzdłuż granicy obfituje w strome podjazdy, jeszcze w dwóch miejscach prowadzę rower. Jak mamy podjazdy, to muszą być też zjazdy, a te są w większości techniczne, taki lubię:) Na jednym z podejść dogania mnie Jarek. Mijamy Siroky, Płoniec, Kościelec i Słodną i dojeżdżamy do bufetu zlokalizowanego na przełęczy.

Za bufetem zaliczamy krótką pętelkę w najbardziej oddalone od miejsca startu ścieżki górujące nad Głuszycą i Łomnicą. Szlaki w tej okolicy są bardzo strome i wymagające. Przekonałem się na własnej skórze - pokonanie pętelki o długości zaledwie 9 km zajęło mi grubo ponad trzy kwadranse! Większość tej drogi jechaliśmy z Ewą, która świetnie podjeżdża i wcale nie gorzej zjeżdża, oraz z Jarkiem W. Dojeżdżamy w końcu na mijaną już wcześniej przełęcz i zaliczamy czwarty już bufetem. Do mety pozostało około 30 km. Lekko nie będzie. Upał mocno daje mi popalić.

Za bufetem zostawiam towarzystwo i gnam zjazdami. Przecinam asfalty i zaczynam podjazd na Dzikie Turnie - brzmi groźnie;) Zjeżdżamy się z MEGOWCAMI i mkniemy szybkimi zjazdami szutrówką znaną mi z maratonu w Głuszycy 2010 - to był mój debiut w górach. Na jednym ze zjazdów czuję się wyjątkowo niepewnie, zaczynam się ratować i wytracać prędkość, niestety nie udaje mi się uniknąć lądowania w rowie, rower zatrzymuje się na kamieniach, a ja lecę przez kierownicę. Chwilę potrwało, zanim się zebrałem. Kolano boli, uderzyłem w kamień, do tego niegroźne otarcia. Kilka osób zwalnia i pyta, czy pomóc. Ewa nawet się zatrzymała. Odpowiadam, że jest ok i zaraz wstanę. Leżę jednak jeszcze chwilę. Poobijany wygramoliłem się w końcu i ruszyłem dalej, trzeba walczyć! Dopiero po chwili zorientowałem się, że zgubiłem licznik.. To już drugi w tym roku.. Na podjeździe okazuje sie, że kolano przestało boleć, tzn ból, który czułem od dwóch tygodni, ustąpił! Podjeżdżamy brukowaną drogą na Gomolnik Mały, gonię Jarka, którego mam w zasięgu wzroku.

Za Gomolnikiem wjeżdżamy znów na Jeleniec. Piękne miejsce, skałki, do tego świetne widoczki. Po krótkim, ale świetny singielku pod Rogowcem zaczynają się zjazdy. Początkowo szybkie, ale odcinkami są techniczne, na jednym z technicznych odcinków, na drodze staje mi zawodniczka z dystansu MEGA i chcąc uniknąć kolizji wybrałem lot przez kierownicę. Tym razem jednak obyło się bez obijania, wstałem i pojechałem dalej. Końcówka ostro po korzeniach, ale w siodle:) Asfalty, bufet numer V i podjazd na Przełęcz Pod Wawrzyniakiem.

Początek ostro pod górę, wszyscy prowadzimy, dochodzę Jarka. Kawałeczek dalej można już jechać, wsiadam więc na rower i kręcę. Po chwili zaczynam jeden z najfajniejszych odcinków MTB, jaki jechałem - wąski singielek trawersujący strome zbocza Jałowca. Sporo wyprzedzam, głównie MEGOWCÓW. Pod koniec tego odcinka dojeżdżam Grześka C. Dalej zjazdy do ostatniego bufetu. Jestem już zmęczony, ale jednocześnie nabrałem jakby nowej porcji energii. Razem z Lucjanem uciekamy Grześkowi, przed metą mamy jeszcze do pokonania kilka krótkich podjazdów i ciekawych zjazdów, ale trasa jest raczej interwałowa i jednocześnie ciekawa. Ostatni kilometr, szybkie szutrówki, jedziemy z Lucjanem. W pewnym momencie zastanawiam się, czy dobrze pojechaliśmy, przez kilkaset metrów na zjeździe nie ma strzałek, dojeżdżamy do głównej drogi w Wałbrzychu i wszystko jest jasne - pomyliłem trasę:( Zrezygnowani wracamy pod górę i podążamy już prawidłową drogą do mety. Po przekroczeniu mety przepraszam Lucjana za pomyłkę.

Jestem zły, głupie błędy, do tego słaba dyspozycja na podjazdach i fatalna na szybkich zjazdach. Zupełnie nie jestem zadowolony ze swojej jazdy. Wiem, że nie jestem odpowiednio przygotowany, ale mimo wszystko wierzę, że stać mnie na więcej. Strata do kolegów z teamu duża, wstyd trochę..


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, W towarzystwie, XTC

Merida Mazovia MTB - Legionowo

Niedziela, 13 maja 2012 | dodano: 15.05.2012 | Rower:Giant XTC | temp 12.0˚ dst82.00/78.00km w03:14h avg25.36kmh vmax47.70kmh HR /

Po zeszłotygodniowej kontuzji kolana, siłą rzeczy odpuściłem treningi w tygodniu. Mimo to wiedziałem, że będzie bolało..

Na maraton Mazovii w Legionowie jedziemy z Magdą i Pawłem. Jesteśmy wcześnie. Na parkingu spotykamy Ulę i Tomka, chwilę później Damiana, Romka, Zdzicha, Michała z rodziną.. dużo nas pomarańczowych:) Spotykam też innych znajomych. Chwilę trwa, jak zwykle, zanim się wygrzebaliśmy z samochodu. Jest chłodno. Ruszamy na rozgrzewkę. Jedziemy z Damianem i Pawłem pierwsze kilometry i końcówkę. Początek szeroki i dziurawy, końcówka fajnym odcinkiem, ale jest wąsko. Przed startem zrzucam nogawki i bluzę - w lesie będzie ciepło. Stajemy w sektorze. Okazało się, że dzisiejsza edycja przyciągnęła na start rekordową ilość zawodników i w sektorach jest już dawno pełno ludzi. W górach nie ma tego problemu.. Stoimy prawie na samym końcu z Pawłem. Obok nas jest Paweł L. z Plannji, przed nami chłopaki z teamu i Bartek z Welodromu.

Ruszamy. Początek staram się jechać mocno, bo wiem, że co stracę na początku, ciężko będzie odrobić na kolejnych kilometrach. Na szybkiej szutrówce, gdzie prędkość oscyluje w granicach 40 km/h, ktoś zajeżdża mi drogę i muszę odbić w koleinę. Chwilę później przed kołami wyrasta kupa gruzu, muszę się zatrzymać i obejść, wjechać na ścieżkę nie ma szans.. Kilka metrów dalej w koleinie stoi zawodnik Airbike.. znów muszę się zatrzymać. W efekcie na pierwszym zakręcie jestem... ostatni z sektora. Dobry początek..

Wjeżdżam do lasu i staram się przedzierać do przodu. Na jednym ze zwężeń mijam Tomka Kuczewskiego, kątem oka widzę, że miał wypadek, ale wygląda na całego, nawet nie ma czasu zapytać, takie jest tempo. Bardzo niebezpiecznie się zrobiło. Później okazało się, że Tomek złamał obojczyk:( Trasa jest bardzo szybka, ale w większości szeroka i można spokojnie wyprzedzać. Jadę mocno i mijam kolejnych zawodników. O dziwo niewielu chce współpracować i pierwszą pętlę jadę praktycznie cały czas z przodu. Dobrze mi się współpracuje jedynie z jednym zawodnikiem w spodenkach VW. Cały czas 100m z przodu widzę Pawła. Trasa cały czas szybka, dwa podjazdy, kilka łach piachu, krótkie odcinki singlami. Na większych nierównościach, których nie brakuje, łańcuch spada z blatu na środkową zębatkę, strasznie irytuje i nie pomaga w kluczowych momentach. Przed premią Autoland długa bardzo dziurawa szutrówka, mijam Pawła z Plannji. Spodziewałem się, że premia rozegrana będzie na jakimś podjeździe, chociaż dwumetrowej wydmie, a nie po kilometrach szutrów..

Za premią jest wąski kręty odcinek, wygląda jakby organizatorzy przygotowali ten odcinek specjalnie na maraton. Dalej na jednym z podjazdów mijam Bartka. Dojeżdżamy do miejsca, w którym wjeżdżaliśmy do lasu i dokręcamy drugą część rundy po rozjeździe FIT/MEGA-GIGA. Po drodze dwa piaskowe podjazdy. Zawodnicy przede mną biegną, nie ma szans się sprawdzić, wierze, że jednak do podjechania, mimo, że Furious Fred założony na tylnym kole traci przyczepność na piaszczystych podjazdach. Na jednej z tych hopek stoi Marek i dopinguje.

Zaczynamy drugą pętlę. Na jednym ze zwężeń wpadam w koleinę, wyrzuca nie na pobocze i dosłownie o milimetry mijam spory pieniek. Musiało to śmiesznie wyglądać, bo tył roweru tańczył, jak na lodzie. Nie było mi to śmiechu, bo było szybko. Dlatego właśnie nie lubię jazdy na kole i takich szybkich tras. Trochę mnie to wybiło z rytmu. Dojeżdża Bartek i jedziemy razem grupką. Namawiam go na GIGA. Zaczynam odczuwać ból w kolanie. Niby nie jest najgorzej, ale z każdym kilometrem przy mocniejszym deptaniu w korby boli coraz bardziej. Mam siłę jechać mocniej, ale kiedy trzeba nacisnąć, nie mogę. Tracę dystans do grupki. Na bufecie jestem jeszcze obok Bartka. Przy trasie stoi Paweł Wilk i majstruje przy kole. Pytam czy pomóc, ale odpowiada, że wszystko ma. Później okazało się, że złapał gwóźdź w gumę, a zapas okazał się dziurawy.. Szkoda:( Pod koniec pętli tracę dystans do grupki. Ostatnią pętlę staram się gonić zawodników przede mną. Nie pomagają żele i motywowanie się na wszelkie sposoby. Kolano nie pozwala. Mijają mnie kolejni zawodnicy, za cel honoru postawiłem sobie dogonić Piotrka Całkę, którego od dłuższego czasu widzę przed sobą.

W końcu dojeżdżam Piotrka, ale szybko go mijam. Powoli dublujemy coraz większą ilość megowców, którzy jednak są niezwykle uprzejmi. Zupełnie nie mam problemów z mijaniem ich. W międzyczasie mija mnie kilku zawodników, próbuję złapać się na koło, ale nie mogę zdobyć się na szarpanie.. Dwie hopki piaszczyste niestety z buta, dzisiaj ich nie podjadę. Na około 7km przed metą dojeżdża mnie dwóch zawodników. Jeden z nich zagaduje i współpracujemy. Ostatnie kilometry są kręte, jadę ostatni, staram się zaatakować na ostatnim krótkim podjeździe... Kolano nie pozwala i na ostatnią prostą wpadam jako trzeci. 300m finishu i jestem drugi z grupki, zawodnik za mną odpuścił.

Szybko, trzy godziny i kwadrans. Na mecie czeka Magda i koledzy z teamu. Po kilku minutach rozmowy m.in. z Marcinem z Alumexu spotykam Jarka W. na dużych kołach i Pawła L. z Welodromu. Zjadamy makaron. Powoli zbieramy się do samochodu, bo szybko się ochładza. Zupełnie nie zwróciłem uwagi, że na trasie złapała nas mżawka. Czekamy jeszcze na dekorację - Magda staje na drugim stopniu podium, wchodzi również na podium K3 w imieniu Uli, która pojechała z Tomkiem do szpitala. Tomek wracaj do zdrowia!

Wrażenia z jazdy słabe. Nie czuję się pewnie na takich trasach, jazda na kole nie jest moją mocną stroną. Mimo to byłoby dobrze, gdyby nie spadający łańcuch, ale przede wszystkim niesmak pozostaje z powodu bólu kolana. Zupełnie nie mogłem jechać swojego, tętno średnio na poziomie 160bpm mówi samo za siebie. Miałem zapas. Mam nadzieję, że do następnego górskiego maratonu kolano jednak przestanie boleć. Mimo to wynik nie najgorszy, 12 miejsce M2 (9 było realnie w zasięgu) oraz niezły wskaźnik, ale to za sprawą banalnej, szybkiej trasy. Fatalny start pozostawię bez komentarza;)


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, W towarzystwie, XTC

Powerade Garmin MTB Marathon - Zloty Stok

Sobota, 5 maja 2012 | dodano: 08.05.2012 | Rower:Giant XTC | temp 20.0˚ dst82.13/75.00km w05:33h avg14.80kmh vmax55.20kmh HR 154/182

Nadszedł dzień maratonu. Jedziemy dosyć wcześnie do Złotego Stoku. Szybkie zakupy, pakowanie plecaka. Nie mamy z Magdą wątpliwości, jak się ubrać. Jest bardzo ciepło, a będzie jeszcze cieplej. Pierwszy raz biorę ze sobą żele Maxima, wszyscy dookoła chwalą, coś w tym musi być. Spotykam sporo znajomych. Rozgrzewam się poczatkowo z Jarkiem, później dołączam do Romka, a chwilę później jedzie z nami Michał W. Ustawiamy się w sektorach, po starcie w Murowanej Goślinie przypada mi sektor II. W sektorze spotykam kolejne znajome twarze, m.in. Jarka, Jurka i Mateusza z teamu. Ruszamy!

Początek dobrze mi znany, podjazd po Jawornik Wielki. Wiem, że jest szeroko i każdy znajdzie swoje miejsce. Martwi mnie, że wyprzedzają mnie kolejne osoby. Nie jedzie mi się dobrze. Pewnie później się rozgrzeję, jak zwykle zresztą. Tak też jest. Po około 20 minutach podjazdu jest już ok. Po czterdziestu-kilku minutach docieram do pierwszych zjazdów, początek szybki, później pierwszy wąski i stromy odcinek, zawodnik przede mną upada, awaryjne hamowanie... i uderzam kolanem w kierownicę.. Zły jak cholera, bo kolano boli i to nie lekko.. Nic tam, zaraz przejdzie. Na szybkich zjazdach trzymam się dwóch zawodniczek Murapol Specialized Twomark. Wyciągam żel z kieszonki i odkręcam, dziura w szutrówce i całe ręce mam ufajdane w lepkim żelu.. Poirytowałem się tym strasznie, tym bardziej, że łańcuch spada mi z blatu i ciągle muszę poprawiać.. Wciągam resztę żelu, popijam wodą i resztę bidonu wylewam na rękawiczki, kierownicę i klamki hamulców.
Przejeżdżamy przez Chwalisław, droga znów pnie się w górę. Póki co trasa jest, tak jak się mogłem spodziewać, łatwa. Na podjeździe jednak kolano boli. Jadę dalej w kilkuosobowej grupce, z ktorą przemierzamy kolejne kilometry. Mijamy przełęcz Chwalisławską i zaliczamy kolejne szybkie zjazdy. Niezbyt pewnie czuję się na tych odcinkach, chyba za mało ciśnienia w przedniej oponie, a może po prostu zbyt długa przerwa od takich odcinków, w końcu ostatni raz w prawdziwych górach byłem w czerwcu zeszłego roku na MTB Trophy. Zaliczyłem też upadek na takim szybkim zjeździe.. Nie chcę jednak o tym myśleć, jadę dalej:) Wyjeżdżamy na łąki i po chwili widzę zawodników nadjeżdżających z naprzeciwka.. Czyli w ślepej pogoni za zawodnikami przede mną, udało mi się zgubić trasę.. No pięknie. Wracam się. Jakieś 1,5 do 2 km. Skręcam za strzałkami. Powieszone są w ten sposób, że faktycznie można było nie zauważyć, ale cóż, jadę dalej. Widzę przed sobą Jarka. Zaliczamy razem trawiasty podjazd.

Zostawiam Jarka i staram się nadrabiać stracone cenne minuty. Na nic jednak zdaje się mój wysiłek, kolano boli coraz bardziej i pod górę właściwie nie mogę jechać swojego. Pamiętam, że na odcinku za 2 bufetem był całkiem fajny zjazd. Hamulce piszczały z radochy, ja jednak nie czułem się pewnie. Coraz gorsze są moje wrażenia z jazdy, nie dość, że na podjazdach nie mogę atakować, to na zjazdach daję ciała.. Dogania mnie Jarek. Jedziemy dość stromy podjazd, krótki fragment idziemy. Dalej jedziemy razem. Szybko dojeżdżamy do trasy mega, czyli znanego mi dobrze odcinka z Jawornika do Orłowca. Trzeci bufet. Zatrzymuję się, łykam całą butelkę powerade i kubek wody, napycham się suszonymi morelami. Jest bardzo ciepło, a ja mam tendencje do odwadniania się na maratonach. Nie chcę powtórzyć tego błędu.

Podjazd szeroką szutrówką w stronę Borówkowej, gonię Jarka, w końcu jedziemy razem. Czuję się fatalnie, mam wrażenie, że pod górę kręcę jedną nogą, ale w dalszym ciągu walczę. Odbijamy na szybkie zjazdy do Lutyni. Nie lubię tego odcinka. Pamiętam, że w zeszłym roku prawie wypadłem z drogi. Jadę mimo to dość sprawnie. Końcówka zjazdu po kamieniach przez strumyk, wyprzedza mnie znacznie szybciej zjeżdżający, robię mu więc miejsce. Obok trasy widzę Michała z Plannji, pytam się więc, czy mogę pomóc - urwał przerzutkę - nie pomogę. Zjeżdżam do Lutyni. Bufet. Znów butelka powerade, kubek wody, modele, banan.

Jedziemy z Jarkiem. Zaczynamy podjazd na przełęcz Lądecką. Jarek szybko mi ucieka, nie jestem w stanie kręcić mocno, spokojnie więc młynkuję. Kawałek też podprowadzam. Nie jest dobrze.. Wjeżdżam do lasu i podjeżdżam pod Borówkową. Nie ukrywam, że kawałek idę. W tym momencie właściwie myślę tylko o tym, żeby wyścig jak najszybciej się skończył, kolano woła o litość. W sumie dziwne, uderzyłem w rzepkę, nic nie powinno się stać. Docieram w końcu na szczyt i zaczynam zjazd. Lubię mimo wszystko ten zjazd. Trzęsie okrutnie, ale jest fajnie. Kamienie w całości przejechane, dalej singielek i zjazd po korzeniach - tutaj nadgarstki miały dosyć:) Kolejny, piąty już bufet.

Ostatnie kilometry, jeden podjazd i szybkie szutrówki do mety. Na podjeździe mija mnie Jacek. Nie próbuję nawet go gonić, nie jestem w stanie przezwyciężyć bólu i kręcić, a podjazd jest mocny, Jacek wjeżdża wszystko. Ja zaliczam spacerek. Wypłacza się w końcu i końcówkę podjazdu wjeżdżam. Ostatnie kilometry to szybkie zjazdy, bez szału, nie mogę nawet mocniej przycisnąć, do tego łańcuch spada mi z blatu..

Na mecie czeka na mnie Magda. Już się martwiła. W sumie ja też. Pojechałem fatalnie. Szwankujący sprzęt, zgubienie trasy i ból kolana złożyły się na fatalny wynik. Strasznie żałuję, że czuję, że kondycyjnie stać mnie było na dużo więcej. Martwi mnie również słaba dyspozycja na zjazdach, ale wiem, że będzie dobrze w następnym starcie. Kolano jednak nie daje mi spokoju, boli coraz bardziej.

Po sprawdzeniu wyników jestem załamany. Dojechałem w szarym ogonie, najsłabiej z teamu. Świetny wynik wykręciła Ula. Po raz kolejny nie dała szans rywalkom. Moja strata do niej - powinienem się wstydzić;) Magda zadowolona. Poprawiła się blisko 25 minut w stosunku do zeszłorocznego startu. Zaliczyła dwa upadki i jest cała posiniaczona, ale opowiada mi o tym z uśmiechem. Na mojej twarzy rysuje się grymas bólu i zrezygnowania zarazem. W głębi wiem jednak, że będzie dobrze Wałbrzych już za dwa tygodnie!

1/1M3 B. Czarnota 3:45:30
4/1M2 B. Janowski 3:56:32
15 M. Wojciechowski 4:21:24
45 Jurek 4:44:18
49 Romek 4:45:31
56 Zbyszek Bieryt 4:49:33
62 Escamilo 4:51:38
67 Ula 4:55:13
92 Jurek Maćków 5:17:35
103 Mateusz W. 5:22:56
111 Jarek 5:30:20
112 Jacek P. 5:31:11
116 ktone 5:33:05
123 Grzesiek C. 5:39:54


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC

AZS MTB Cup - WAT, Warszawa

Niedziela, 22 kwietnia 2012 | dodano: 25.04.2012 | Rower:Giant XTC | temp 20.0˚ dst22.50/20.00km w01:10h avg19.29kmh vmax38.70kmh HR /

Pierwsza runda cyklu AZS MTB Cup, tradycyjnie w Warszawie. Tym razem jednak, nie tak jak co roku na Fortach Bema, na terenie WAT. Trasę znam, byłem tu kilka razy w ciągu ostatnich miesięcy. Jest płasko, ale jednocześnie wąsko i sporo miejsc, w których można sporo stracić.

Na Bemowo jedziemy z Magdą dosyć wcześnie. Załatwiamy formalności w biurze zawodów. Spora kolejka. Rozmawiamy z Kasią Laskowską, zeszłoroczną triumfatorką wśród kobiet. Ciekawy jestem jak w rywalizacji z nią wypadnie Magda.

Rozgrzewamy się krótko na trasie, Magda mimo to nie czuje się pewnie. Mówiąc szczerze, to ona po prostu panikuje;) Jestem jednak pewny, że sobie poradzi. Na trasie kilka niespodzianek - nocne opady deszczu zostawiły po sobie ślad. Na łące, na której zlokalizowana jest strefa bufetowa jest spora kałuża, ale najwięcej problemów na pewno sprawi błoto między hopkami.

Końcówka wyścigu dzieci i dziewczyny ustawiają się w końcu do startu. Poznajemy się z Agnieszką Pawelec z Plannji. Na starcie jest Weronika Rybarczyk - murowana faworytka. Buziak na "powodzenia" i jadę na trasę dopingować dziewczyny.

Dziewczyny jadą sześć rund, około 4,5km każda. Minutę przed dziewczynami startują juniorzy. Weronika od początku narzuca mocne tempo, pozostałe dziewczyny gubią się na wąskich odcinkach, wystarczy, że jedna zejdzie z roweru i robi się zator. Na pierwszej rundzie Magda jest daleko, około 15 pozycji. Zagapiła się na starcie. Po dwóch rundach jest już 7 zaraz za Kasią. Na trzeciej rundzie Kasi już nie ma - okazuje się później, że złapała snake'a. Błotne odcinki dają w kość dziewczynom. Magda jedzie na 6 pozycji i utrzymuje ją do mety, a co ważniejsze nie dostała dubla od Weroniki. Tylko jednej dziewczynie za Magdą udało się nie dostać dubla, czyli na dobrą sprawę wyścig ukończyło 7 zawodniczek. Magda na mecie zachwycona! Gratuluję jej i jestem naprawdę dumny, bo radziła sobie świetnie na trasie.

Szybko przekazuję niepotrzebne na wyścigu rzeczy i robię mini-rozgrzewkę. Już wiem, że początek będzie bolał. Spotykam Escamilo, fajnie, pojedziemy razem na pomarańczowo:) Ruszamy. Początek rozbieg wokół stadionu - na starcie jest jednak 70 zawodników i na dobrą sprawę przydałaby się rozbiegówka kilka km. Wpadamy więc w zwartej grupce na wąską trasę. Pierwsze odcinki z buta, czołówka odjeżdża. Tak wygląda praktycznie cała pierwsza runda.. Jestem załamany, jak fatalnie ludzie sobie radzą. Zaciskam zęby i staram się przedzierać do przodu.
Na trasie nie jest lekko, dwie belki na podjazdach, spore dziury w kałużach i gęste błoto. Trzeba się napracować, żeby wszystko jechać. Na plecach czuję oddech Kamila, w końcu po dwóch rundach wyprzedza i odjeżdża. Staram się trzymać go w zasięgu wzroku. Jadę jednak słabo, za krótko się rozgrzewałem.. Trzecią rundę jadę już swoje i wszystko przejeżdżam bez problemu. Błotko oblepia cały rower, śmierdzi niemiłosiernie, ale trasa mi się podoba. Teraz do mnie dociera, że w stosunku do tej na Fortach Bema jest trudna. Technicznie wymaga skupienia, na Fortach liczyła się tylko mocna łydka, poza jednym zjazdem.

Magda i Kasia dopingują mnie na trasie, dzięki! Mijam Kamila, który złapał gumę, szkoda:( Jadę dalej swoje, stawka się rozciągnęła, ale cały czas tasujemy się z innymi zawodnikami. Pod koniec czwartej rundy zawodnik z tyłu krzyczy, żebyśmy podkręcili tempo, bo czołówka się zbliża. No tak, dubel oznacza zdjęcie z trasy. Mijamy metę, zaczynamy piątą rundę z ośmiu zaplanowanych. Na pierwszej sekcji hopek wyprzedzają mnie Karol Michalski i Paweł Baranek. Kicha. Szybko, szkoda, bo zaczęło mi się dobrze jechać. Do końca rundy uciekam zawodnikowi z tyłu i jednocześnie staram się dojść kolejnego. Na ostatniej prostej na trawie wyraźnie zwolnił i decyduję, że spróbuję. Wyprzedzam i zmierzam do mety, okazało się jednak, że na kresce jestem drugi;)
Cały w błocie ledwo łapię oddech. Pierwsze wrażenie negatywne. Jestem zły, że dostałem dubla tak szybko. Gdybam, że to przez zatory na początku, ale nie oszukujmy się, tak dużo, żeby dojechać do szóstej rundy, nie straciłem. Ważniejszy był brak porządnej rozgrzewki. Dopiero po kilku kwadransach, już na spokojnie policzyłem sobie, że różnica w tempie względem czołówki była na podobnym poziomie jak na maratonach. Zaliczyłem jednak świetny trening.
Na zawodach zostajemy do dekoracji, Magda wchodzi na podium trzykrotnie: 3 miejsce w elicie, 3 miejsce w klasyfikacji AZS, 1 miejce w Akademickich Mistrzostwach Warszawy. Szczęśliwa i z torbą pełną nagród.

Czuję się niedojechany. Wolę jednak dłuższe dystanse. Ból w nogach czuję dopiero nazajutrz. XC, nawet na płaskiej i w sumie banalnej trasie obala jakiekolwiek, choćby nie wiem jak małe, podstawy pewności siebie. Człowiek widzi, jaki jest słaby, kiedy czołówka mija go ze świeżością:) No cóż, cenne doświadczenie. Nie mogę się doczekać startu na AMP w Przesiece:)

37/70 Open
20/35 Elita
27/51 AZS
Ciekawostka: 15 zawodników przede mną jechało bez licencji PZKOL

Organizacyjnie bez najmniejszych zastrzeżeń. Inni organizatorzy powinni uczyć się od Grześka. Oznaczenie trasy i samo wyciśnięcie tak ciekawej rundy z tego terenu. Zabrakło tylko ciepłego posiłku na mecie, ale przy wpisowym na poziomie 20pln, a do tego w pakiecie dostałem skarpetki i żel, nie ma co narzekać. Był catering, można było kupić. Polecam kolejne edycje!


Kategoria 000-050, Imprezy / Wyścigi, W towarzystwie, XTC

Powerade Garmin MTB Marathon - Murowana Goślina

Niedziela, 15 kwietnia 2012 | dodano: 17.04.2012 | Rower:Giant XTC | temp 8.0˚ dst110.00/100.00km w04:53h avg22.53kmh vmax49.00kmh HR 161/188

Zaczynamy prawdziwe ściganie w cyklu MTB Marathon. Pierwsza runda w wielkopolskiej Murowanej Goślinie. Trasa szybka i płaska, ale dystans 110km na pewno da w kość. Szczególnie, że prognozy pogody zapowiadają silny wiatr i opady deszczu. Jedziemy dzień wcześniej z Grześkiem C., Jarkiem W. i Gustawem. Śpimy w Swarzędzu. Część teamu (Ula, Michał, Romek, Zdzichu) również. Wieczorem odbieramy od Michała nowe stroje:)

Od rana pogoda jest przyzwoita, co daje nadzieję na suchą trasę. Śniadanie, ostatnie poprawki przy rowerach i jak zwykle problem, jak się ubrać. Przy okazji zdaję sobie sprawę, że nie wziąłem ustnika do bukłaka. Do Murowanej jedziemy dosyć wcześnie. Kupuję bidon. Jest zimno i zaczyna mżyć. Jedziemy w końcu z Pawłem na rozgrzewkę. Spotykamy znajomych z teamu i innych znajomych. Dosłownie w ostatniej chwili wchodzimy do sektorów. Mało ludzi, nikt się nie przepycha - oddzielny start giga ma swoje zalety. Startujemy dziś wyjątkowo tylko 15 minut przed startem MEGA.

Początek spokojny, grupa nie rwie do przodu, przesuwam się dzięki temu o kilka pozycji. Po wjechaniu w teren grupa się rozciąga. Trzymamy się razem z dwoma zawodnikami i wyprzedzamy kolejne osoby. Trasa wiedzie początkowo ścieżkami wzdłuż Warty, jest naprawdę ładnie. Single, kilka piaszczystych hopek, dwie z nich muszę robić z buta.

Doganiam Ulę i zachęcam do pogoni chłopaków, ale zostaje z tyłu. Odbijamy od Warty, mijam kolejne osoby. Widzę przed sobą dwóch pomarańczowych, jednym z nich jest Jurek z teamu.

W momencie, kiedy go mijam, zrywa łańcuch. Cały czas jadę z Pawłem Trawkowskim z Plannji i Krzyśkiem Gierajtowiczem z Mercedesa. Mijają nas pierwszy megowcy, chwilę później grupa pościgowa. Próbowałem, ale nie ma opcji utrzymania koła;) Kończymy pętle MINI, przejazd obok mety, spora piaskownica, przecinamy trasę do Poznania, tory kolejowe i wjeżdżamy do lasu.

Cały czas dobrze mi się jedzie, trzymamy w grupie dobre tempo. Dochodzimy kolejne osoby, m.in. Jacka. Jedziemy spory kawałek razem. Trasa jest płaska i nudna, ale poprowadzona przez ładne lasy. W pewnym momencie daję zmianę i zostaje tylko Jacek. Zaczynają się pagórki. Bardzo ładny odcinek poprowadzony krętymi ścieżkami. Dopiero na takich odcinkach widać różnicę między mijającymi zawodnikami z czuba dystansu MEGA. Kolejne km to znów długie proste, grupka się zeszła. Dojeżdżamy w końcu do Dziewiczej Góry. Na początek mocny podjazd, tylne koło myszkuje. Próbuję gonić Jacka, który mocno podjeżdża. Szybko jednak się zagotowałem i końcówkę muszę podbiec. Jestem zły.. Zastanawiam się ile tracę do kolegów z teamu. Może uda się kogoś dogonić? Kręcenie wokół góry, kolejne podjazdy, zjazdy, mijanki wzdłuż taśm, sporo kibiców, jak w XC. Świetna atmosfera. Na jednej z mijanek widzę Zdzicha. Liczę czas i wychodzi na to, że tracę około 3 minut.

Kończymy XC na Dziewiczej Górze i prujemy długimi prostymi. Jadę z grupie, ale nie daję rady i zostaję. Zaczynają mnie męczyć lekkie kurcze i wolę odrobinę odpuścić. Zostaję sam, ale chwilę później dochodzi mnie trzech megowców. Jedziemy razem do rozjazdu. Od rozjazdu jadę sam, długo trwa zanim dogania mnie dwóch zawodników, chwilę później kolejnych dwóch. Jedziemy razem współpracując. Doganiamy Jacka. Na jednym z zakrętów widzę dzika:) Kilka km dalej drogę przecina nam stado saren lub jeleni:) Grupka się dzieli, coraz wyraźniej opadam z sił. Łączymy się jednak na bufecie. Mija nas Ula, szybko więc ruszam w pogoń. W pewnym momencie dojeżdżają zawodnicy z bufetu i razem gonimy Ulę, która jednak jedzie bardzo mocno i zwiększa dystans. Kolejne kilometry po płaskich szerokich szutrówkach. Łapią mnie skurcze i muszę się zatrzymać na kilka chwil. Ruszam i staram się gonić, ale opadam z sił. Jadę długo sam, doganiam w końcu zawodnika, z którym jechałem wcześniej w grupce. Dogania mnie Jacek i trzymamy się razem. Jedziemy tak do mety. Ostatnia piaskownica, wyjazd na asfalt i meta.

Jestem potwornie umęczony. Bolą mnie ramiona, stopy zmarznięte. Jestem zły, bo ostatnie 40km przejechałem zupełnie bez mocy, właściwie siłą woli. Humor poprawia mi dobry makaron w bufecie:) Kilka minut później na metę wjeżdża Grzesiek, później Jarek i Paweł. Przebieramy się i czekamy na dekoracje. Ula wygrała wśród kobiet, natomiast Jarek jest 5 w M5.

Wynik słaby. Do rozjazdu było dobrze, nawet bardzo dobrze. Zabrakło jednak wytrzymałości. Nie chcę gdybać, ale mogło być nieźle. Jestem przekonany, że w górach będzie lepiej. Do Zdzicha brakuje coraz więcej. Pojechał dziś bardzo mocno, wykręcając najlepszy czas w teamie i to pomimo zerwanego łańcucha. Mam nadzieję, że mimo wszystko jeszcze powalczymy w górach:)


Kategoria 100-?, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC

Merida Mazovia MTB - Otwock

Niedziela, 1 kwietnia 2012 | dodano: 03.04.2012 | Rower:Giant XTC | temp 4.0˚ dst67.10/65.00km w03:05h avg21.76kmh vmax43.00kmh HR /

Pierwszy maraton z cyklu Mazovii, tradycyjnie w Otwocku. Od kilku dni meteorolodzy straszą niskimi temperaturami, deszczem, a nawet śniegiem. Pierwszy maraton zawsze gromadzi na starcie rekordową frekwencję. W Otwocku jesteśmy z Magdą wcześnie. Spotykamy się z Pawłem, przebieramy się i odbieramy numery od Michała. Spotykamy kolegów z teamu i wielu znajomych, zbyt wielu by wymieniać;) Ruszamy na rozgrzewkę z Magdą, Gregorem i Pawłem. Zimno, bardzo zimno. Zastanawiam się, czy nie ubrałem się zbyt cienko - koszulka, rękawki, kamizelka i druga koszulka na wierzch. Stajemy w sektorze, startujemy z Pawłem z II. Jest pełno ludzi, tłok, jak to w Otwocku;) Tuż przed startem zaczyna sypać śniegiem..
Ruszamy. Tradycyjnie rozbiegówka asfaltem i szutrówkami. O dziwo jadę całkiem dobrze, jak nie ja. Cały czas przesuwam się do przodu. Po kilku km formuje się spora grupka. Jedziemy z Pawłem L. z Plannji, wzajemnie się motywując. Obok jest też Michał W. z HP. Długi rozjazd, to dobrze, stawka się rozcięgnęła. Pierwszy piach, z daleka widzę zamieszanie, ryzykuję i jadę mniej popularnym wariantem. Niestetyto był zły wybór, zatrzymuję się, muszę przepychać rower i omijać maruderów. Inni w tym czasie mkną mocnym tempem ścieżką obok. Widzę mijających mnie Gregora i Pawła. Kurcze, a było już tak dobrze. Gapiostwo..
Kilka kolejnych km to szutrówki, kilka singli, zaczyna się formować grupka, z którą jadę przez kolejne km. Jest kilka górek, sporo singli. Pierwszy bufetm mijam. Dostrzegam, że cały czas jadę z gościem w czarno-zielonym stroju z kamerką na kasku. Jadę równo, ale brakuje mocy. Do tego, co mnie irytuje, popełniam sporo błędów. Kilka razy źle wybieram tor jazdy. Jakoś nie mogę się skupić. Zastanawiam się, czy jest szansa dogonienia Pawła i Gregora, a może Zdzicha, który startuje z II sektora? Drugi bufet, łapię żel i śmigam dalej. Trasa pomimo słabej pogody w ostatnich dniach jest sucha, tylko kilka miejsc z błotkiem i kilka kałuż. Wyprzedzam Michała Osucha na wąskim singlu, coś tam wpadło w przerzutkę, ale zmieliłem;)

Dojeżdżamy do rozjazdu. Dwie godziny bez kwadransu. Z grupki, w której jadę, około 6-7 osób, tylko gość z kamerką i ja odbijamy na giga. Kilka chwil później doganiamy Piotra Całkę. Proponuję współpracować i dzięki temu podgonić kolejnych zawodników. Doganiamy w sumie kilka osób, m. in. zawodniczkę HP-Sferis. Jedziemy dalej, Piotrek został, jedziemy z gościem z kamerką. Na odcinku poprowadzonym po signlach wijących się po otwockich wydmach zaczyna sypać śnieg. Okulary momentalnie parują i muszę je zdjąć. Na zjazdach nic nie widzę, muszę mocno zwalniać, bo nic nie widzę. Na prostych nie jest lepiej, jedną ręką osłaniam oczy przed śniegiem. Kilka minut później świeci już śłońce;) Na moment tracę nico dystans do zawodnika przede mną, ale ostatecznie łapię koło, doganiamy jeszcze trzech zawodników, m.in. Darka Lasote z Velmaru. Rok temu też z nim walczyłem na trasie Otwockiego maratonu:) Jedziemy w 5-6osobowej grupce przez kolejne km. Ostatni bufet, powerade. Odczuwam już typowy dla mnie głód. Żele dają energię, ale w brzuchu pusto. Ostatnie wydmy, doganiamy jeszcze dwóch zawodników. Zmieniamy się na prowadzeniu, więc jest szybko. Na ostatnim km wychodzę atakuję, doganiam jeszcze jednego zawodnika i przed wyjazdem na asfalt wydaje mi się, że będzie dobrze. Tuż przed asfaltem jednak jeden ze współtowarzyszy atakuje i na stadion wpadam jako drugi z naszej grupki. Sił starcza już tylko na obronienie tej pozycji przed atakującymi z tyłu zawodnikami

Na mecie czekają już Gregor i Paweł. Spotykam też Magdę. Zadowolona z wyniku, już przebrana, najedzona. Spotykam też Damiana, znów niezadowolony;) Podobno makaron dobry. Zwijam się więc do samochodu, przebieram, uzupełniam płyny i ruszam na bufet. Ciasta już nie ma, zamiast makaronu dostaję grochówkę.. Mimo to nie zrażam się. Najważniejsze, że bufety na trasie były dobrze zaopatrzone, trasa dobrze oznakowana i co ważniejsze ciekawa. W połączeniu ze zmienną aurą, mieliśmy naprawdę ciekawy maraton. Żałuję, że dałem plamy na pierwszej większej piaskownicy. Kto wie, może powalczyłbym z Pawłem i Gregorem. Mimo to było ok. Plecy nie dokuczały, nie miałem też problemów ze skurczami. Wskaźnik podobny do zeszłorocznego, ale w tym roku Radek Rękawek dojechał do mety 6minut po zwycięzcy, W. Halejaku.

1. W. Halejak 2:33:22
29. Romek 3:00:12
33. Zdzichu 3:02:23
35. Michał W. 3:02:46
36. Gustaw 3:04:16
37. Gregor 3:04:24
39. ktone 3:05:42
67. Michał 3:17:50
92. Jarek W. 3:26:20

Z teamu najlepiej pojechał Romek, ale bardzo dobrze pojechał Zdzichu - straciłem do niego blisko 3 minuty. To sporo, ciężko będzie go dogonić w kolejnych maratonach, no ale najważniejsze, to gonić króliczka;)


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC

Northtec MTB Zimą - Józefów

Niedziela, 18 marca 2012 | dodano: 19.03.2012 | Rower:Giant XTC | temp 17.0˚ dst36.95/36.95km w01:42h avg21.74kmh vmax38.80kmh HR 171/193

Ostatni maraton z cyklu zimowego Mazovii w Józefowie miał zostać rozegrany w warunkach iście wiosennych. Jedziemy z Magdą, po drodze umawiamy się z Pawłem. Jesteśmy dosyć wcześnie. Robi się ciepło, na niebie słoneczko. Ubieram się "na krótko". Krótka rozgrzewka, spotykamy znajomych i członków teamu. Dziś jedzie nas więcej osób niż w Mrozach, bo startuje Romek, Michał i Sławek. Warunki w lesie nie trudne do przewidzenia: sucho, nawet bardzo sucho. Ustawiamy się w sektorach.

Początek, jak zwykle szybki. Źle stanąłem, później kilka osób mnie zablokowało. Gapiostwo. Na pierwszym kilometrze mijam Michała, który zaliczył glebę, nie zdąrzyłem nawet zapytać, czy wszystko ok. Kilka piaskownic, jest niebezpiecznie, bo bardzo szybko. Zaczynam wyprzedzać i łapać kolejne osoby. W końcu formuje się grupka 5-6 osób, w której jedziemy kilka km. Początek trasy jest, poza pierwszymi 2-3km, jest bardzo ciekawy. Kilka podjazdów, piaszczyste zjazdy, no jest gdzie się zmęczyć:)

Mniej więcej od 10km jedziemy we trzech z gościem z Gerappa i TS Meran Otwock. Przed nami widzę pomarańczową koszulkę Zdzicha, jakieś 100m. Mijamy pierwszy bufet, jest tylko woda, dostaje tylko jeden z nas trzech.

Środkowy fragment trasy to liczne singletracki. Jest naprawdę ciekawie. Jedziemy caly czas we trzech, w miarę równo, czasami ktoś zostanie, ale szybko formujemy się spowrotem. Po 20km zaczynają się pierwsze kałuże. Krótkie i płytkie, ale kolega z Gerappa ujedżający fulla wyraźnie ma przewagę. Spora część trasy prowadzi czerwonym szlakiem znanym mi dobrze z WOT. Na charakterystycznym singlu jest sekcja błotka, ale wszystko do przepchnięcia bez problemu.

Dojeżdżamy w końcu do jeziorka Torfowe. Org ostrzegał, że w tej okolicy jest sporo wody i blota. Faktycznie, musiałem zejść z roweru. Dalej jest kilka powalonych drzew, gałęzie, znów błoto. Własciwie to było bezboleśnie, spodziewałem się jakiejś błotnej masakry, po tym co przeczytałem na forum. Martwi mnie jednak stale powracający w lasach MPK problem skurczów. Przy schodzeniu z roweru czuję, że mięsień ma dość. Jedziemy dalej, na bufecie chwytam powerade i żel. Wypijam pół butelki, mam nadzieję, że mięsień wytrzyma.

Dojeżdżam z zawodnikiem z Gerappy do dosyć głębokiego rowu. Gerappa przeskakuje, ja przy schodzeniu z roweru za mocno przerzucam nogę i łapie mnie skurcz.. Mijaja ok minuta, zanim jestem w stanie ruszyć i w tym momencie widzę za plecami Pawła. przechodzę po kładce i ostrożnie wsiadam na rower. Mogłem po prostu przejechać przez ten rów:) Paweł mnie mija i pyta "co tak wolno".. no właśnie.. Zaciskam zęby, bo noga boli i jadę. Trzyma się na kole Pawłowi i gościowi na przełajówce, który jedziemy z nami. Momentami tracę dystans, ale na ostatnim podjeździe, jakiś km przed metą, przyciskam mocno i dojeżdżam. Nie daję jednak rady utrzymać się na kole i do mety dojeżdżam kilkadziesiąt sekund za Pawłem.

Wyniki:
1. Korc A. 1:25:07
2./1M2 Kowalkowski P. 1:25:47
22. Damian 1:36:15
23. Romek 1:36:41
29. Gregor 1:39:25
37. Gustaw 1:40:18
41./16M2 ktone 1:42:32
55. Michał 1:45:53
64. Sławek 1:48:32


Popełniłem kilka błędów, ale z jazdy jestem zadowolony. Było ok. Przez cały dystans miałem w zasięgu wzroku Zdzicha. Ciężko byłoby go dogonić, ale byłem blisko. Szkoda tylko, że po raz kolejny na wynik wpłynęły skurcze. Zawsze ten sam mięsień.
Jeśli chodzi o trasę, to bardzo mi się podobała. Nie brakowało stromych podjazdów i szybkich, ale miejscami technicznych zjazdów z korzeniami. Przy tym trasa nie była tak szybka, jak inne w tych okolicach.

Po maratonie długo jeszcze posiedzieliśmy w Józefowie. Magda zajęła 2 miejsce w K2 i 2 Open, w całym cyklu zajęła również 2 miejsce. Musieliśmy poczekać na dekorację:) i chociaż nagrody były żałosne, to było fajnie, słoneczko grzało, towarzystwo miłe.


Kategoria 000-050, Imprezy / Wyścigi, W towarzystwie, XTC

Northtec MTB Zimą - Mrozy

Niedziela, 4 marca 2012 | dodano: 05.03.2012 | Rower:Giant XTC | temp 4.0˚ dst38.49/34.00km w01:44h avg22.21kmh vmax52.10kmh HR 172/200

Maraton zimowy w Mrozach. Tylko raz miałem okazję wystartować w tej imprezie w swojej krótkiej "karierze". Trasę zapamiętałem jako mało ciekawą. To było w lutym 2010 roku. W tym roku postanowiliśmy wystartować z Magdą. Prognozy pięknej pogody tylko nas dodatkowo zachęciły:)

Do Mrozów jedziemy z Pawłem, na miejscu spotykamy wielu znajomych z maratonów Mazovii i oczywiście znajomych z teamu. Słońce mocno grzeje, ale zimny wiatr sprawia, że nie wiadomo, jak się ubrać. Ruszamy w końcu we trójkę na rozgrzewkę. Szybko robi się ciepło, ale wszystkim nam jest zimno w dłonie. Pewnie jakoś to będzie, w końcu podczas maratonu tętno skoczy w okolice 170-180bpm:)

Stajemy w sektorach, Magda w 5, Paweł w 3, a ja w 2. W sektorze przede mną stoją Damian i Zdzichu. Tuż przed startem Michał motywuje mnie, żebym szybko dogonił chłopaków - ok, przekonałeś mnie;) Charakterystyczne odliczanie i ruszamy!

Pierwsze kilometry to tradycyjnie "rozjazd" po asfalcie i szutrówkach. Jest bardzo szybko. Początek trochę zaspałem, źle wybrałem sobie tor i zostałem zablokowany, ale o dziwo szybko zaczynam odrabiać i doganiam kolejne osoby. Na dziurawej szutrówce zawodnik jadący kilka metrów ode mnie przewraca się i dwie kolejne osoby przejeżdżają po nim. Za mało czasu na reakcję, dlatego szybkie maratony są niebezpieczne. Jadę dalej, wydaje mi się, że w drugiej grupce z mojego sektora. 6km przejeżedżam w niewiele ponad 11 minut, co daje niezłą średnią.

Za rozjazdem mega/fit zaczyna się ciekawszy fragment trasy. Jest trochę lodu, śniegu, sporo iście przełajowych odcinków. W dwóch miejscach nie dostrzegam strzałki i muszę wracać na trasę po krzakach. Gapiostwo zwykłe. Trasa jest coraz ciekawsza, bo poza drogami między polami, jest więcej lasu, kilka podjazdów, kręte ścieżki, które miałem wrażenie, nie są zbyt często uczęszczane:)

Po jakimś czasie łapię się dwóch zawodników Northtec i jedziemy razem. Mijamy bufet. Nie korzystam, mam pełny bidon i żel w kieszeni. Kilka km za bufetem na około 20km w gęstym lesie wyprzedza mnie gość i chwilę później skraca sobie trasę, jakieś 100-150m, ale było to w dosyć grząskim terenie, więc zyskał sporo. Krzyczę do niego, że pomylił trasę, ale mam wrażenie, że zrobił to umyślnie. WKurzam się.. Kilka kolejnych km jadę sam, co niestety nie wpływa dobrze na motywację.

Jakieś 10km przed metą doganiam Zdzicha. Cięzko opisać, jak ta chwila wpynęła na motywację. To było chwilę po jednym z podjazdów. jednym z wielu zresztą. Trasa naprawdę miło mnie zaskoczyła. Nawierzchnia była naprawdę śliska, sporo osób zaliczało gleby. Sam też tańczyłem na lodzie, a niewielki bieżnik w oponie napędowej nie pomagał. Zdzichu miał problemy na śliskich odcinkach. Jednak na prostych z trudem utrzymywałem mu koła, momentami traciłem dystans. Mijamy drugi bufet, szybkie szutrówki i krótki odcinek z piachem, błotem - paradoksalnie na tych fragmentach dzisiaj łapię oddech i odrabiam dystans.

5km przed metą szeroka szutrówka, jednak jest sporo wody, jedzie się ciężko, rower dosłownie zasysa. Ostatnie 3-4km jeszcze przez las, tracę dystans do Zdzicha i dwoch zawodników, którzy jechali z nami. Na metę wpadam ostatni.

1 R. Rękawek 01:30:07
2/1M2 A. Jusiński 01:30:50
13 Damian 01:36:35
37/15M2 ktone 01:44:36
41 Zdzichu 01:45:30
82 Gustaw 01:55:51

1 Maja Busma 01:53:09
4/2K2 Magda 02:10:37


Ostatni, ale zadowolony. Cały dystans utrzymałem równe tempo, mocniejsze niż się spodziewałem. Szczerze mówiąc, wynik nie jest dobry, ale spodziewałem się znacznie słabszego. Przede mną dużo pracy.

Trasa ciekawa, zdecydowanie lepsza niż się spodziewałem. Szkoda, że nie było 10km więcej, no ale w końcu mamy jeszcze zimę. Po maratonie herbatka, zupka od Zdzicha i druga zupa w szkole. Magda zajęła drugie miejsce, a więc czekamy jeszcze na dekorację. W międzyczasie Michał odbiera pucharek za klasyfikację rodzinną:)


Kategoria 000-050, Imprezy / Wyścigi, W towarzystwie, XTC

XXIII Zimowy Triathlon Warszawski

Niedziela, 29 stycznia 2012 | dodano: 02.02.2012 | Rower:Giant XTC | temp -7.0˚ dst10.00/10.00km w00:27h avg22.22kmh vmax0.00kmh HR /

Triathlon Zimowy – zeszłoroczny start to całkiem miłej wspomnienie, dobra zabawa. Zdecydowałem się spróbować swoich sił również w tym roku i podobnie jak w ubiegłym, również tym razem wystartowałem w rywalizacji drużynowej na rowerze. Nasz team wystawił trzy drużyny: team 1 w składzie Romek, Sławek, Zdźich, team 2: Damian, Tomek, Michał i team 3 czyli Ula, Kamil i ja.

Na miejscu wielu znajomych, przy okazji poznaję kilka osób, m.in. Sławka z teamu Dość licznie stawiła się również moja stara drużyna – AGR Welodrom. Bardzo fajnie, że przez całą imprezę wspólnie się dopingowaliśmy:)

Start zaplanowano na 11:00. Po formalnościach w biurze zawodów pozostało mało czasu na zapoznanie się z trasą, która została w tym roku dosyć znacznie zmodyfikowana – pętla jest dłuższa, natomiast powtarzamy ją tylko 3 razy, w sumie część rowerowa uległa skróceniu. Trasa twarda, miejscami jest sporo kolein i lodu, ale będzie bardzo szybko.

W końcu biegacze ruszyli! Po kilku minutach pojawili się pierwsi zawodnicy, chwilę później pomarańczowi: Romek i tuż za nim Damian. Około pół minuty później dobiegła Ula. W międzyczasie zdążyłem porządnie zmarznąć.. Na lodzie sporo łyżwiarzy, ale Kamil szybko nadrabia pozycje – pojechał świetnie. Dostałem zmianę i ruszam na trasę jako pierwszy pomarańczowy, ogólnie na około 15 pozycji.

Na pierwszych zakrętach szybko wyprzedzam 2 osoby, ale chwilę później zagapiłem się i przestrzeliłem zakręt. Wyprzedzeni chwilę wcześniej zawodnicy z nieukrywaną satysfakcją mijają mnie, a ja mogę jedynie próbować ich gonić.. Szybko jednak się zapowietrzam, ruszyałem jakby nie patrzeć zupełnie bez rozgrzewki. Nie pomagają podwinięte ochraniacze na butach – musiał się wywinąć kiedy wracałem na trasę po przestrzeleniu. Mija mnie Michał, trzymam się jego koła. Przed metą popełnia błąd i pierwsze kółko kończę przed nim.

Niedługo to jednak trwa, znów przestrzelam ten sam zakręt, do tego gripy zupełnie nie trzymają się kierownicy i mało brakowało, a straciłbym zęby po kontakcie z mostkiem, a później z lodem pod kołami.. Troszkę nerwów mnie to kosztowało. Kończę drugie kółko chwilę po tym, jak wyprzedziłem zawodnika w koszulce Welodromu, ale zupełnie go nie znam.

Na trzeciej rundzie mija mnie Zdzichu, próbuję gonić, ale znów mam pecha – nie zdążyłem wyprzedzić dzieciaka na szerokim odcinku i musiałem kombinować na zwężeniu. No dobra, to jest wymówka, Zdźichu zdążył, mogłem jak on, jechać szybciej;) Na trzy zakręty przed metą mija mnie Fibro. Wygląda na to, że walka o ostateczną pozycję na mecie rozstrzygnie się na ostatniej prostej. Niestety Paweł przewraca się na przedostatnim zakręcie na dosyć śliskim i dziurawym odcinku. Później okazało się, że leżało tam więcej osób. Szkoda, bo powalczylibyśmy na mecie. Kreskę przekraczam zupełnie niezadowolony..

Sporo błędów, w samej jeździe jak i przygotowaniu do zawodów, a i forma nie ta. Pocieszam się, że jednak to nie był mój dystans, a brak rozgrzewki na pewno też nie był bez znaczenia.
Na mecie wymieniamy się wrażeniami i jemy ciepłą zupkę od Zdźicha, dzięki!

20 miejsce to głównie moja zasługa, powinno być co najmniej o cztery pozycje wyżej.

Po zakończeniu rywalizacji drużynowej zostaliśmy kibicować „naszym” i innym znajomym, którzy podjęli się startu indywidualnie. Z pomarańczowych wystartowali Magda i Kamil. Ostatecznie Kamil był 18 i 7 w kategorii, a Magda 5 i 4 w kategorii. Była zachwycona ze swojego startu:)
Powrót do domu z Sabiną, Marcelem i Damianem, dzięki! Bardzo miło spędzony dzień, sporo znajomych, pogoda dopisała, oby tylko forma poszła w górę:) Bardzo fajna sprawa w tej imprezie – doping kibiców. Krótka pętla pokonywana kilka razy sprawia, że w wielu miejscach słyszymy doping znajomych i nieznajomych, to miłe.


Kategoria 000-050, Imprezy / Wyścigi, XTC, W towarzystwie