MTB Cross Maraton - Zagnańsk

Niedziela, 24 lipca 2011 | dodano: 25.07.2011 | Rower:Giant XTC | temp 19.0˚ dst70.00/50.00km w03:30h avg20.00kmh vmax0.00kmh HR 159/198

Od ostatniego startu minął miesiąc - niedobrze:( Czas wrócić do treningów i ścigania, sezon jeszcze się nie skończył! Zaplanowałem start w Zagnańsku - umówiliśmy się z Magdą i Pawłem. Nie spodziewam się dobrze przejechanego maratonu, a tym bardziej wyniku - miesiąc czasu bez porządnego treningu na pewno na to nie pozwoli.

Pobudka o 4, wyjeżdżamy z Warszawy po 6 przy czystym niebie. Prognozy jednak nie pozostawiają cienia wątpliwości, ma być ciepło, ale z opadami. W Zagnańsku, a właściwie w Umrze, jesteśmy po 9, jest dużo czasu na załatwienie formalności w biurze zawodów, złożenie rowerów i rozgrzewkę. W międzyczasie spotykam kilku znajomych: Atlasa i jego ekipę, Michała W. Kamila i Izę. Kilka minut po 10 ruszamy we trójkę na rozgrzewkę. Zaczyna kropić, ale chwilę później przestaje - uf, nie ma nic gorszego niż start w deszczu. Żeby nie było tak kolorowo - Magda narzeka na zupełny brak współpracy ze strony przerzutki w swoim bike'u. Biorę rower na bok i faktycznie jest źle, próbuję ustawić manetkę, ale linki są tak zapchane, że to nic nie daje. Nerwowa wycieczka do samochodu, kilka psiknięć Brunoxem, regulacja... i nadal kiepsko;( Pocieszam Magdę, że ma jeszcze 15 minut po naszym starcie i zdąży podregulować sobie sama - a my szybko zawijamy się na start. Sektory pełne, stajemy z Pawłem prawie na końcu. Rozglądam się i widzę dzieci - okazuje się, że start jest wspólny. Magda szybko wskakuje do sektora obok nas i chwilę później ruszamy.

Początek asfaltem za samochodem. Niestety musimy z Pawłem wyprzedzać zawodników dystansu family - co nie zawsze jest łatwe, ale wiemy obaj, że im więcej ludzi za nami, tym mniej stracimy przy wjeździe w teren. W teren wjeżdżamy szybko i od razu jest tłok - wąski podjazd po trawie. Właściwie to podejście;( No ale za gapiostwo się płaci. Jestem za Pawłem i tracę tylko odrobinę dystansu po tym, jak spada mi łańcuch. Zaczynają się szutry - według zapowiedzi tak ma wyglądać w większości ten maraton. Jest szybko, jedzie mi się słabo, ale staram się utrzymać za Pawłem. Po kilku kilometrach wjeżdżamy na błotnistą ścieżkę prowadzącą w dół, jest sporo kamieni. Czuję się fatalnie, zero czucia roweru, ale utrzymuję się za Pawłem :) Kolejne szutry - zaczynają mnie boleć plecy i to porządnie. Podjazdy muszę robić na stojąco, żeby dać odpocząć plecom. Gdzieś w międzyczasie licznik przestaje działać, znowu.. Tracę dystans do Pawła, mijają mnie kolejni zawodnicy. Wyjeżdżam z lasu, krótki odcinek na otwartej przestrzeni, silny wiatr i zupełnie tracę siły, zwalniam. Mija mnie zawodnik ze znacznie większą prędkością, staram się złapać na koło, ale chwilę później odpuszczam:( Jestem zły i mam dość. Dojeżdżam do bufetu, zatrzymuję się i chwilę odpoczywam. Czuję zawód, zawiodłem sam siebie. Zupełnie zrezygnowany (ostatnio zbyt często towarzyszy mi to uczucie na maratonach) ruszam dalej.

Kilka km jadę sam, kiedy mija mnie pociąg pięciu osób - na szutrach poważnym błędem byłoby choćby nie spróbować złapać koła. Korzystając z cienia aerodynamicznego, wsuwam batona, łykam izotonik i stawiam sobie w głowie jasny cel - walczyć! Zaczynam dawać zmiany, właściwie to tylko we dwóch z jednym z zawodników dajemy zmiany. Podjazdy nadal robię na stojąco - niechcący urywam dwie osoby. Czuję się lepiej, znacznie lepiej. Kilka odcinków trasy pamiętam z zeszłorocznego maratonu w Skarżysko-Kamiennej. Momentami lekko kropi, ale cały czas jest przyjemnie ciepło. Wjeżdżam na zabłocone ścieżki i jadę z zawodnikiem nr080. Jest odcinek do przejścia, jest krótka piaskownica i dużo błota, podoba mi się! Dojeżdżamy w końcu do rodzynka dzisiejszej trasy - Piekielnej Bramy. Krótki techniczny zjazd po śliskich kamieniach, mieszczę się minimalnie, ocieram kaskiem o skałę, panie biją mi brawo - szkoda, że nie załapałem się na zdjęcie ;) Wyjeżdżamy z nr080 na szutry i jedziemy razem. Bufet numer dwa - zatrzymuję się na chwilkę i ruszam dalej.

Prawie cały czas prowadzę, 80 nie ma siły, wychodzi na prowadzenie dwa razy, za drugim razem tuż przed rowem, za którym leżało sporo kamieni i niestety mnie zablokował. Jedziemy razem jeszcze kilkaset metrów, kiedy dopinguje mnie do szybszej jazdy i zostaje. Widzę zawodnika przed sobą i chcę gonić. Kolejny znany z maratonu Mazovii odcinek po bruku, kilka km szutrów i kolejny, trzeci bufet - łapię kubek i nie skręcam, dobrze, że dziewczyny z obsługi głośno krzyczą :D

Do mety ok 15km - na początek szutry, kawałek asfaltem, dalej błotno-trawiasty łącznik - tutaj wpadłem w kałużę po kolano:D Zaczyna mocniej padać. Ostatnie 3-4km to znany z początku maratonu zjazd po błocie, a następnie trawie i dojazd na metę wzdłuż brzegu zalewu Umer.

Przy myjkach czekali już Magda i Paweł. Paweł przyjechał 12 minut przede mną. 12 minut na tak szybkiej trasie to dużo. Magda zadowolona z jazdy, ale tym razem bez dekoracji - tempo dyktowała Paula Gorycka;) Mam mieszane uczucia odnośnie trasy jak i przede wszystkim swojej formy. Trasa podobała mi się, ale zdecydowanie za dużo było długich prostych po szutrach i asfaltach, natomiast krótki odcinki po ścieżkach były wymagające i ciekawe. Forma to drugi temat - pierwsza godzina fatalna, później lepiej, znacznie lepiej i to daje mi nadzieję, że sezon nie jest jeszcze stracony. Strata do czołówki na tak szybkiej trasie po prostu gigantyczna.

1 Open / 1 M2 Marszałek Mariusz 2:42:34
9 Open / 7 M2 Wojciechowski Michał 2:49:54
40 Open / 17 M2 Wilk Paweł 3:18:39
56 Open / 9 M1 ktone 3:30:10

Jemy makaron, pakujemy się i ruszamy do domu. Przejaśnia się, wychodzi nawet słońce. Po drodze zatrzymujemy się na pamiątkowe zdjęcie pod Dębem Bartek. Kilkadziesiąt minut później na trasie Warszawa-Kielce spotkała nas konkretna ulewa - dobrze, że nie na trasie maratonu :)


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC


komentarze
ktone
| 14:35 poniedziałek, 25 lipca 2011 | linkuj Wiem wiem, że byłby hardcore, zresztą wystarczyło spojrzeć na przecinki, które mijaliśmy próbując szutrami - błoto po przysłowiowe osie:)
maniek85
| 12:57 poniedziałek, 25 lipca 2011 | linkuj Z tym wąskim podjazdem na początku faktycznie trochę przesadzili. Trasa faktycznie za dużo po szutrach i asfaltach, ale pozostałe edycje ŚLR nie są już tak łatwe - polecam:). Jakby ta ulewa przeszła podczas maratonu to dopiero byłby hardcore:D
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa atrza
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]