Imprezy / Wyścigi
Dystans całkowity: | 6493.48 km (w terenie 5327.10 km; 82.04%) |
Czas w ruchu: | 391:45 |
Średnia prędkość: | 16.38 km/h |
Maksymalna prędkość: | 73.90 km/h |
Suma podjazdów: | 51774 m |
Maks. tętno maksymalne: | 205 (103 %) |
Maks. tętno średnie: | 181 (90 %) |
Suma kalorii: | 119128 kcal |
Liczba aktywności: | 104 |
Średnio na aktywność: | 63.66 km i 3h 50m |
Więcej statystyk |
MTB Marathon - Złoty Stok
Niedziela, 19 maja 2013 | dodano: 25.05.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst75.06/70.00km
w05:09h avg14.57kmh
vmax51.00kmh HR 157/181
Dzień startowy zawsze jest mniej lub bardziej nerwowy. Szczególnie, kiedy zdajesz sobie sprawę, że ze sprzętem jest coś nie tak. W moim przypadku chodzi o problemy z przerzutką, których doświadczyłem w Sandomierzu - okazało się, że źle poprowadziłem linkę, szkoda słów.. Po porannym przygotowaniu siebie i sprzętu, przy sprzyjającej pogodzie ruszyliśmy na rynek. Każdy miał coś do załatwienia i rozgrzewkę zrobiłem sam. Felerna linka kompletnie wyleciała mi z głowy i dopiero na 10 minut przed startem podjechałem do serwisu, pożyczyłem narzędzia i zrobiłem porządek - od tej pory Przerzutka działa jeszcze lepiej:) Także z rozgrzewki nici.. Ustawiam się w sektorze z Pawłem, Jarkiem, w koło jak zwykle sporo znajomych.
Start i tradycyjnie podjazd na Jawornik Wielki. Podjazd jest długi. Początek jedziemy z Pawłem spokojnie, wszyscy nas mijają i choć tętno skacze do 170 uderzeń na minute, tracę kolejne pozycje. Skąd oni wszyscy mają taki start? Jedziemy z Pawłem swoim tempem, plan na maraton jak zwykle trzymać jego koło najdłużej jak się da:) Po pierwszych 20 minutach, ciężkich dla mnie, zaczynam się rozkręcać. Dojeżdża do nas Michał i motywuje do szybszej jazdy. Na końcu podjazdu odskakuję do przodu i jako pierwszy z naszej trójki wpadam na zjazd. Krótki, ale techniczny. Za mocno wyciągam tyłek za siodło i tracę sterowność - mogę zjeżdżać, ale nie mam kontroli - podpórka, szybko uciekam z drogi nadjeżdżającym z tyłu.. Zły na siebie jestem okrutnie. Zjazd jest szybki, więc nie tracę dużo, dalej też w dół, ale zniszczoną drogą z głębokimi koleinami, kurzy się. Dogania mnie Jarek. Zaczynam jechać nieco lepiej. Kolejne kilometry prowadzą jednak szybkimi zjazdami i na takich odcinkach jak zwykle tracę, wyprzedza mnie m.in. Bartek. W końcu dochodzę Zdzicha i Michała Osucha - czyli są tacy, co zjeżdżają słabiej niż ja.. W Chwalisławie po zjazdach po łąkach odbicie z powrotem w góry i podjazd. Czuję się dobrze i jadę mocno. Na kolejnych zjazdach Bartek znowu mnie mija, a ja jego na podjazdach:) Na odcinku poprowadzonym szybkimi szutrami, lekko do góry jedziemy z Michałem, Zdzichem i Jarkiem. Śmieję się, że trzeba zrobić pociąg pomarańczowy z czerwoną lokomotywą;) Niestety Zdzichu i Jarek wpadają się na siebie i lądują na ziemi. Odjeżdżam. Kolejne szybkie, ale nieco bardziej wymagające zjazdy i pamiętny dla mnie zakręt do podjazdu po trawie - tutaj w zeszłym roku przestrzeliłem i nadrobiłem dobre 2-3 km.
Podjazd jest ciężki, ale na szczęście nie jest mokro i spokojnie można do wykręcić. Kolejne kilometry obfitują w ciekawe odcinki, m. in. jeden świetny zjazd z błotem i kamieniami. W końcu dojeżdżamy do bufetu. Jest ze mną Bartek - narzeka na tempo pod górę, ale na zjazdach pokazuje klasę.. Kolejne kilometry są stosunkowo szybkie, ale w kilku miejscach trzeba się zagiąć na podjazdach. Na zjeździe do Skrzynki tracę kilka pozycji, mija mnie m.in. Grzesiek. Kilka kolejnych kilometrów jedziemy asfaltem przechodzącym w szybkie szutry. Trochę się zaginam, żeby utrzymać koło. Najmocniejsze zmiany daje Grzesiek Broda. Podjazd Dziką Doliną piękny. Strome stoki, skałki, a do tego ładna pogoda - idealnie na turystykę;) Przyspieszam, zostawiam Grześka i staram się gonić, bo widzę przed sobą pomarańczową koszulkę. Kolejne kilometry to dwa bardzo fajne, wymagające czujności zjazdy i ostre podjazdy. Na jednym z nich sporo wody i błota, zęby w kierownicy, ale uślizgnąłem koło i musiałem zejść. Fajny odcinek. Ostatni podjazd przed połączeniem się z trasą mega również zaczął się mocno, po czym wypłaszczył. Po przecięciu drogi do Lądka Zdroju było już szybko. Jedziemy z Grześkiem z SCS OSOZ, trasa jest szybka i stosunkowo płaska. W końcu dojeżdżamy do zjazdów do Orłowca.
Początek super, ale trasa nabiera charakteru, kamienie są coraz większe. Wymiękłem przy strumyku, podpórka i przepychanie, ale dalej już bez problemów. W sumie nie najgorzej. Im trudniejszy i wolniejszy zjazd tym lepiej się na nim czuję. Dojeżdżam do bufetu. Jest pomarańczowy - okazuje się, że to Jurek. Po chwili dojeżdża Paweł. Skąd? Okazuje się, że przestrzelił zakręt, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie ja zrobiłem to rok wcześniej. Ruszamy we trzech. Przed nami długie podjazdy. Paweł szybko wychodzi na prowadzenie, jest wyraźnie najmocniejszy, ja staram się utrzymać koło, które daje co najmniej psychologiczne wsparcie. Jurek zostaje. Do zjazdów dojeżdżam z niewielką stratą do Pawła. Zjazdy jednak są w tym roku wyjątkowo skrócone - nie dojeżdżamy do Lutyni, a odbijamy wcześniej w stronę Borówkowej. Dobrze, bo wyjątkowo nie lubię odcinka Skalnym Wąwozem do Lutyni. Na końcówce zjazdy jest bufet - bez sensu, przy prędkości ok. 40kmh chyba nikt się nie zatrzyma.. Odbicie w lewo, szybko doganiam Pawła i dwóch zawodników, z którymi jedzie. Szybko dojeżdżamy do właściwego podjazdu na Borówkową.
Z tym podjazdem mam dwa postanowienia - wjechać bez schodzenia, rok temu to nie było takie proste, druga sprawa to możliwie najmniej stracić do Pawła, a najlepiej utrzymać mu koło. Już na początku jednak jeden z zawodników trochę mnie przyblokował. Dalej staram się gonić, ale jadę na ile mnie stać i dystans ciągle się zwiększa. Na osławionych 900 m npm oceniam stratę na około 40 sek do minuty. Sporo. Zaczynamy zjazdy. Świetny zjazd. Początek szybki, trochę kamieni, dalej sekcja z kilkoma stromymi odcinkami z kamieniami, sekcja RTV AGD i znowu ostry odcinek. Dalej jest więcej korzeni i szybciej. Na wypłaszczonym odcinku wyprzedzam Tomka W., który zamieszkuje pokój obok naszego w Złotym Jarze:) Ostatni odcinek zjazdu to słynne korzenie - wyprzedzam obu zawodników, z którymi robiłem podjazd. Pawła nie widać. Za chwilę bufet i ostatni mocny podjazd. Na bufecie łapię pomarańczę, kubek powerade i ruszam. Ambicje mam duże - wjechać. Pamiętam, jak rok temu umierałem i byłem pewien podziwu dla Jacka, który systematycznie piął się do góry, a ja butowałem..
Dosłownie kilkadziesiąt metrów za bufetem łapią mnie kurcze w obu nogach. W takim miejscu, że mogę jechac, ale ból jest niesamowity. Zatrzymuję się, chwila przerwy, łyk wody i do przodu. Podjeżdżam pierwszą ściankę, ale przed drugą, nieosłoniętą drzewami, kapituluję. Podprowadzam spory odcinek, wyprzedzam przy tym całą masę zrezygnowanych megowców, którzy w większości klną pod nosem, na pogodę, że za gorąco, na rower, że ciężki, na błoto, którego jest wyjątkowo mało, w końcu na organizatora.. Złe podejście, ale do tego trzeba dojść samemu. Uśmiecham się pod nosem i wskakuję w korby. Krótki odcinek po płaskim, kilka kałuż i trochę błota. Ostatni podjazd, na którym dochodzę dwóch zawodników na jakieś 10-15 sekund. Zaczynam zjazdy i chcę ich dogonić, bo wiem, że to gigowcy. Ostatecznie na zjazdach do mety zamiast nadrobić te dwie pozycje, tracę kolejnych kilka. Stara prawda, że przegrywa się na zjazdach pasuje idealnie. I boli. Meta.
Wrażenia? Zadowolony z jazdy, bo poza ostatnim podjazdem za bufetem, nie miałem problemów z kurczami, zero kryzysów, bólu pleców i rąk. Dobre tempo pod górę, w dół coraz lepiej, oczywiście na szybkich zjazdach nadal fatalnie, ale trzeba z tym żyć. Trasa bardzo na plus względem ubiegłorocznej. Niby zmiany kosmetyczne, ale w dobrą stronę. Pogoda dała czadu, było ciepło. Wynik bez rewelacji, ale udało się zapunktować dla drużyny. Świetnie pojechał Paweł, pomimo nadrobienia drogi po zgubieniu trasy, wykręcić dobry czas. Ciężko będzie go dogonić na zbliżającym się wielkimi krokami MTB Trophy.
1 Open / 1 M3 Bogdan Czarnota 3:39:31
2 Open / 1 M2 Bartosz Janowski
88 Open / 30 M2 ktone 5:09:50
Rating 70.8/72.6
/2536608
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie
MTB Cross Maraton - Sandomierz
Niedziela, 5 maja 2013 | dodano: 07.05.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 25.0˚
dst77.94/70.00km
w04:04h avg19.17kmh
vmax52.50kmh HR 163/190
Po niezbyt udanym starcie w Murowanej Goślinie i totalnej klapie w Daleszycach, do Sandomierza jadę bez większych oczekiwań - co będzie to będzie. Lepiej być mile zaskoczonym niż po raz kolejny się rozczarować;)
Jedziemy rano z Magdą, Pawłem i Łukaszem. Podróż upływa dosyć szybko, pogoda zapowiada się piękna - jest ciepło i słonecznie. Nie wiemy czego spodziewać się po trasie - podobno jest szybka, ale zapowiadane 1300 m do pokonania w pionie to nie byle co. Boję się o błoto, okolice Sandomierza to wysoczyzna lessowa, a ostatnio jednak sporo padało. Miejscowi jednak obiecują, że będzie sucho - wierzę.
Miasteczko zawodów zlokalizowane jest na starym mieście. W Sandomierzu jestem pierwszy raz i miasto robi bardzo dobre wrażenie - ładna startówka ulokowana na wzgórzu, sporo knajpek, widok na Wisłę i kwitnące sady dookoła. Robimy krótką rozgrzewkę, podjazd na start. Ruszamy z runku. Niestety ruszamy z 15 minutowym poślizgiem i podobnie, jak w poprzednich startach, jesteśmy na końcu sporej grupy gigowców. Startuję obok Damiana, Jarka, Pawła i Łukasza.
Start, "honorowa" runda wokół rynku, czyli nerwowa walka o dobre miejsce i zjazd.. Bez sensu, bardzo niebezpiecznie, odpuszczam. Później na szczęście jest podjazd brukiem. Jak w poprzednich startach staram się trzymać koło Pawła. Po wjechaniu w teren, podjeżdżamy lessowym wąwozem, nie jest morko, czyli cała trasa będzie sucha, bo jeśli tu nie ma wody, to gdzie ma być? Pierwszy kilometry są mocno interwałowe, krótkie, ale miejscami mocne podjazdy, jedno podejście. Trasa jest poprowadzona tak, że doskonale widać, że jej autorzy starali się wykorzystać 100% potencjału tego terenu, co chwilę widać zawodników jadących sporo z przodu, kluczenie po sadach i zaliczanie każdego podjazdu:) Na jednym ze zjazdów widzę na poboczu Grześka - pytam, czy pomóc, pożyczam dętkę. Nie tracę dużo, ale Paweł ucieka mi z zasięgu wzroku. Szybko jednak znów go widzę.
Stawka powoli się rozciąga, pierwszy bufet, trasa robi się szybsza. Czuję się dobrze, w nogach jest moc, więc staram się podgonić kolejne osoby. Niestety od startu czuję, że muszę się zatrzymać i zaliczyć krzaczki. Tracę kilka pozycji. Dogania mnie Jarek i dalej jedziemy razem:) Mamy dobre tempo i doganiamy kolejne osoby. Szybko mijamy kolejny bufet - obsługa jak zwykle świetna:) Kolejne kilometry do początku drugiej pętli raczej szybkie i bardzo szybkie - Grzesiek po uporaniu się z defektem mija mnie z mocnym tempem. Próbuję złapać koło, ale na nic moje próby;) Po bardzo szybkim zjeździe, gdzie Jarek gubi bidon, mamy strome podejście, singielek, trochę asfaltu i wjeżdżamy na drugą pętlę. Przy zjechaniu z asfaltu stoi Zdzichu - dzisiaj niestety w roli kibica po wypadku w Murowanej Goślinie. Krzyczy, że Łukasz jest blisko. Wiem, bo widziałem go na długich prostych. Jakaś minuta przed nami.
Po zjechaniu z asfaltu mamy jedyny bardziej wymagający zjazd na trasie - wymagający w tym sensie, że środkiem pełnej gruzu drogi jest wąska ścieżka z rozmoczonego lessu. Ja gruzie podskakuje, niefortunnie zmieniam bieg i łańcuch ląduje na ośce.. Muszę zatrzymać, nie wiem o co chodzi. Przerzutka nie reaguje na ruchy manetką - okazało się, że w zmieniarce amerykańskiego potentata, w modelu przeznaczonym do ciężkiej jazdy w terenie, linka poprowadzona jest po ślizgu, z którego bardzo łatwo może spaść.. Straciłem jakieś półtorej do dwóch minut... Dobrze, bo akurat zatrzymałem się przed jednym z mocniejszych podjazdów. Nie jest on jednak bardzo długi, więc grupka z Jarkiem na czele mocno mi odjechała. Samotna pogoń trwała jakiś kwadrans, może dłużej. Po drodze doganiam i zostawiam Łukasza z teamu. Na bufecie i jednocześnie rozjeździe doganiam Jarka - został źle pokierowany i musiał się zatrzymać - to przez brak naklejki na numerze. Znowu więc jedziemy razem.
Powoli czuję, podobnie jak w Murowanej Goślinie, że słabną mi ręce. Trasa naprawdę mocno daje w kość, wertepy, doły, kępy traw, a przy tym spore prędkości. Zdecydowanie duże koło daje przewagę. Powoli zaczynam mieć problemy z utrzymanie koła. Wiem, że jak odpuszczę, to jestem w plecy podwójnie, przede mną szybki odcinek, na którym jadąc w pojedynkę sporo stracę. Niestety za bufetem Jarek mi odjeżdża. Kolejne kilometry jadę sam, mijając tylko zdefektowanych zawodników i ogon dystansu Fan. Pogoda jest prawdziwie letnia, słońce mocno grzeje. Staram się dużo pić, na bufetach łapię banany, ale mimo to czuję lekki ból w lewej nodze i spodziewam się kurczy. Przed końcem pętli, przed feralnym zjazdem i poprzedzającymi go asfaltami, wyprzedza mnie zawodnik w stroju Sikorskiego. Niestety nie utrzymuję koła. Mija mnie tez kolejny zawodnik, którego chwilę wcześniej mijałem, kiedy borykał się przy trasie z problemami ze sprzętem. Tym razem jednak daję radę utrzymać tempo.
Mijamy rozjazd i zarazem ostatni bufet - to już 5 dzisiaj, na pewno nikomu nie zabrakło picia:) Zawodnik daje dobre tempo i zagaduje. Trochę mnie to motywuje i odżywam, zaciskam zęby na zmęczone ręce i staram się współpracować. Daję krótsze zmiany, ale w gruncie rzeczy bardziej walczę o utrzymanie koła;) Dochodzimy kolejnego zawodnika, jest nas trzech. Mijamy jedyne naprawdę błotne miejsce, po śladach widać, że sporo osób musiało tu mieć problemy.
Do mety już tylko kilka km. Dwóch zawodników odchodzi mi na kilkanaście metrów, ale po dojechaniu do ostrego podejścia na kopiec z krzyżem, doganiam, tylko i wyłącznie dzięki technice schodzenia z roweru;) Prowadzący od rozjazdu zawodnik walczy z kurczami, drugi ucieka, a mnie na zjeździe blokuje zawodnik na Epicu.. Jeszcze tylko podjazd wykostkowanym wąwozem, szybkie zjazdy po bruku. Pełno ludzi, brak zabezpieczenia trasy, mało bezpiecznie. W końcu docieram do ostatniego brukowego podjazdu na rynek. Naciskam na 100%, mijam dwóch zawodników, trzeciego dochodzę tuż przed meta, ale ten zrywa się na mój widok i bardzo niebezpiecznie zajeżdża mi drogę dosłownie o włos od kreski - muszę hamować..
Na mecie niestety kolejny raz w tym sezonie niezadowolony. O ile jechało mi się dobrze i tempo było dobre, to przez postoje straciłem kilka pozycji. Najbardziej jednak martwią mnie słabe ręce - co będzie w górach? Jarek 2 minuty przede mną, Paweł 7. Wynik niespecjalny. Zadowolony jestem tylko z końcówki - ostatnie kilometry były dobre. Trasa ciekawa, interwałowa, szkoda tylko, że w całości poprowadzona w sadach, przez co w tak upalny dzień, łatwo się odwodnić. Udało mi się uniknąć takich problemów, chociaż zawsze miałem do tego predyspozycje. Największym pechowcem dnia jest jednak Magda, która tuż przed swoim startem złapała kapcia. Po zmianie dętki ruszyła osamotniona na trasę. Niestety chwilę później koło znowu było miękkie.. Szkoda, ale to się zdarza. Będzie lepiej. W Sandomierzu zostajemy do dekoracji - Jarek wykręcił 4 wynik. Ładne i przyjemne miasto, miasto, warto tu wrócić.
1 Open / 1 M2 Bartosz Banach 3:05:07
60 Open / 29 M2 ktone 4:04:09
Rating 75.8
/2536608
Kategoria Teren, Mbike, Imprezy / Wyścigi, 050-100
MTB Marathon - Murowana Goślina
Środa, 1 maja 2013 | dodano: 04.05.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 15.0˚
dst109.89/100.00km
w04:47h avg22.97kmh
vmax51.80kmh HR 163/181
Po kompletnie nieudanym starcie w Daleszycach, nie mogłem się doczekać kolejnego startu - tym razem w Murowanej Goślinie w cyklu MTB Marathon. W Murowanej jechałem rok temu i wiem, że trasa nie jest dla mnie dobra - wymaga współpracy i jazdy na kole, a to nie są moje mocne strony, ale wierzę, że zrobiłem duży krok do przodu względem zeszłego roku.
W wielkopolskie jedziemy z samego rana z Magdą i Jarkiem. Droga jest dobra i nawet pomimo blisko godzinnej obsuwy, jesteśmy na miejscu wcześnie, bo około 9:30. Dość późno jednak ruszamy na rozgrzewkę. W Warszawie padało, można powiedzieć nawet, że lało - tutaj jednak pogoda jest dobra, przejaśnia się, a temperatura rośnie. Namawiam wszystkich na jazdę na krótko:) Po krótkiej (za krótkiej) rozgrzewce wchodzimy w sektor, lądujemy prawie na końcu - zwykle nie ma to większego znaczenia, ale na tej trasie dośc istotne jest, w którym miejscu peletonu jesteś, kiedy trasa wjeżdża w teren. Skucha..
Start jest mocny, tempo szybko się rozkręca, a ja nie jestem optymalnie rozgrzany, no nic, staram się trzymać koło Pawła. Po wjechaniu w teren mijam Jurka z teamu - problemy z rowerem, szkoda. Jadę z Jarkiem. Dwie hopki z buta, trochę błota, trochę zakrętów i szybkich singli, do tego kilka krótkich podjazdów - jest naprawdę ciekawie. Na jednym ze zjazdów z nieprzyjemną koleiną na środku widzę Zdzicha przy trasie - upewniłem się, że wszystko ok. W końcu formuje się grupka, w której jedziemy z Pawłem, Michałem z Plannji, Dawidem z Gomoli i kilkoma innym osobami. Gonimy kolejne osoby, tempo jest mocne, na odsłoniętych, płaskich odcinkach mam problemy z utrzymaniem koła. Pierwsi megowcy mijają mnie dokładnie w tym samym miejscu, co przed rokiem. Przed wyjechaniem na asfalty przed rozjazdem na Mini Paweł rozrywa grupkę i zostaję. Mijam drugi już bufet - dzisiaj będzie ich aż 6, na pewno nikomu nie zabraknie paliwa:) Za bufetem jest słynna piaskownica. Wybieram optymalny tor, przepuścić muszę tylko grupke megowców. Doganiam i zostawiam w tyle Pawła i resztę grupki, nie na długo;) Przecinamy trasę na Poznań, tory i jesteśmy w Puszczy Zielonka.
Pierwsze kilometry szybkie, gonimy z Michałem i Dawidem Pawła, który postanowił sobie pouciekać;) Na krótkim odcinku po bardziej dzikim terenie z kilkoma małymi podjazdami, gdzie udało mi się dojśc Pawła, znów mi uciekł. Poczekał na bufecie. Znowu jedziemy razem, ale szybko zebrał się do przodu.. Kolejne kilometry gonimy go z Michałem, Dawidem i gościem w spodenkach BSA. Doganiamy go przed podjazdami na Dziewiczej Górze. Czuję, że trzeba coś zjeść, niestety przez to gubię koło, w międzyczasie wyprzeda mnie kilku megowców i robi się dystans do Pawła. Na podjeździe pod killera robi się tłok, więc uciekam na lewą stronę, w mniej więcej 2/3 podjazdu jest uskok z korzeniami, sporo piachu, nie daję rady tego podjechać.. Od kibicujących ludzi słyszę, że jako jeden z pierwszych wybrałem ten wariant i prawie mi się udało... prawie..
Zjazd z Dziewiczej to szybka żwirowa droga - tutaj tracę dystans do grupki przede mną, a że nie chcę blokować megowców z tyłu, puszczam i tracę jeszcze więcej.. Na kolejnych dwóch podjazdach próbuję podgonić, ale dystans się powiększa i już wiem co to oznacza.. Po ok. kilometrze od Dziewiczej Góry jest rozjazd mega/giga i zostaję sam. Oglądam się, z tyłu nikogo nie widać, z przodu widzę grupkę, jakieś 200 metrów. Trasa jednak robi się bardzo szybka, płaska jak stół.. Staram się jednak zaginać. Po jakimś kwadransie widzę przed sobą osamotnionego zawodnika, dystans zmniejszam, pociskam i dochodzę zawodnika. On sam jednak od razu uprzedza, że dużego porzytku z niego nie będzie. Z tyłu widzę kilkuosobowy pociąg - czekać czy uciekać? Kolejny kwadrans ciągnę młodego zawodnika na kole i staram się uciekać przed grupką. W końcu zostaję sam, ale dystans ciągle się zmniejsza, więc odpuszczam, zjadam żela i łapię koło. Grupkę prowadzi na zmianę Grzesiek z SCS OSOZ i zawodnik VW Samochody Użytkowe. Mam nadzieję, że dobrze współpracując dojdziemy kolejną grupkę, w której jadą dziewczyny z Murapol Twomark i prawdopodobnie Paweł. Przed rozjazdem, na mijankach ala XC, traciłem do dziewczyn około 30s. Ile teraz może to być? 1 minuta, może 2.
Za piątym bufetem, gdzie zjadam garść rodzynek i chwytam dwa żele, zostajemy we trzech z Grześkiem i Damianem z VW. Do mety niespełna 30km, jakieś 5 kwadransów jak dobrze pójdzie. Jedziemy na zmiany i trzymamy dobre tempo. Grzesiek nieco rwie przy swoich zmianach, ale na szczęści udaje mi się jakoś trzymać tempo. Zastanawiam się czy wytrzymam do końca wyścigu - póki co nie jest najgorzej, ale zawsze na początku sezonu mam problemy z kurczami i bólem pleców. Na lekkich podjazdach nieco uciekam, ale przy płaskich odcinkach walczę o utrzymanie koła. Doganiamy kolejnego zawodnika SCS OSOZ, ale nie łapie koła. Ostatni bufet - wspólnie zarządzamy ekspresowy postój i po wypiciu jedziemy. Do mety jakieś 10 km. Powoli jednak czuję, że tempo robi się dla mnie za mocne, Damian rwie, Grzesiek goni, a ja zostaję. Chwilę jednak tylko potrzebuję i zaczynam gonić, niestety chłopaki jadą we dwóch i zdecydowanie jest im łatwiej. Momentami zbliżam się na 20-30 metrów, ale ostatecznie na ostatnim zjeździe do torów i trasy na Poznań, mam jakieś 100 m straty. W piaskownicy dochodzę Grześka - złapały go kurcze, ale Damian jest poza zasięgiem. Do mety dojeżdżam więc sam. Na liczniku 4:46.
Na mecie rozmowa ze znajomymi, Paweł 6 minut przede mną, Jarek przyjeżdża chwilę po mnie. Jemy wspólnie makaron, przyjeżdża Magda. Jest ciepło, więc nikomu się nie spieszy:) Fajna atmosfera, bo słoneczko sprawia, że brakuje tylko jeziorka i zimnego piwka:)
Ze swojej jazdy jestem względnie zadowolony, nie miałem kryzysu, problemów z kurczami i bólem pleców, czego się obawiałem. Cały czas jechałem w miarę równym tempem. Zabrakło jednak dynamiki i zagięcia, żeby utrzymać grupę. Słaby początek, a przede wszystkim fatalny zjazd z Dziewiczej prostą szutrówką kosztowały mnie dobrych kilka minut na mecie - w tym wyścigu kto jedzie sam, ten przegrywa. Mimo to nie było najgorzej. Dopiero analizując wynik w domu i porównując go z zeszłorocznym dochodzę do wniosku, że progres jest, ale mizerny i spodziewałem się zdecydowanie lepszego tempa. Większość znajomych poprawiła swój czas zdecydowanie wyraźniej.
W Murowanej zostajemy jeszcze na dekorację - Ula z teamu 1 w K3, Tomek 3 w M5 na mega, Jarek 3 w M5 na giga. Drużynowo zajęliśmy III miejsce w klasyfikacji GIGA, ale niestety nie miałem w tym swojego udziału. W Złotym Stoku, gdzie jazda na kole nie będzie miała większego znaczenia, mam nadzieję, że pojadę w końcu na miarę swoich możliwości.
1 Open / 1 M2 Bartosz Banach 3:52:48
62 Open / 22 M2 ktone 4:47:44
Rating 80.8
/2536608
Kategoria 100-?, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie
MTB Cross Maraton - Daleszyce
Niedziela, 21 kwietnia 2013 | dodano: 25.04.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 16.0˚
dst69.96/50.00km
w04:35h avg15.26kmh
vmax54.40kmh HR 155/184
Maraton w Daleszycach - początek ścigania w tym sezonie, dzień, na który długo czekałem. Na miejsce jedziemy z Magdą i Pawłem - jesteśmy po 9. Start zaplanowano na godz. 10:30 - czyli mamy spory zapas. Pamiętam jednak wpadkę organizacyjną sprzed dwóch lat i opóźnienie startu o ok. 2h. Tym razem formalności w biurze zawodów załatwiliśmy bardzo szybko. Przebieramy się, montujemy numery na kierownice, wypychamy kieszenie żelami i można robić rozgrzewkę.
W miasteczku jest sporo ludzi, frekwencja bardzo wysoka. Nie ma się co dziwić, pierwszy maraton w górach w tym sezonie, ładna pogoda, ciekawie zapowiadająca się trasa. Sporo znajomych, za dużo by wymieniać:) Robimy z Pawłem solidną rozgrzewkę, przed startem zrzucam z siebie jeszcze długie spodnie i bluzę. Stajemy w sektorze, blisko końca. Do chwili startu gadamy z Bartkiem i Kasią, która wyjątkowo w tym sezonie wybrała krótszy dystans.
Start spokojnym tempem, przy blisko 150 osobach jest tłok. Samochód prowadzący nabiera tempa i peleton się nieco rozciąga, ale chyba mógł jechać szybciej. Po asfaltowym początku, kiedy staram się trzymać koło Pawła, wjeżdżamy w teren, szybko zaczyna się robić lekko w górę, tempo spada. Mija mnie Damian i trzymam koło. Na pierwszych podjazdach jest dobre tempo, nawet bardzo dobre. Pierwsze zjazdy w tym sezonie, nie czuję się pewnie, szczególnie, że ścieżka jest pełna zeszłorocznych liści, pod którymi skrywają się nieliczne luźne kamienie. Jakoś idzie. Znowu podjazdy i zjazdy. Pamiętam z edycji sprzed dwóch lat, że po pierwszym odcinku w terenie jest sporo młucenia po szutrach. Wjeżdżamy na szutry, łapię koło Pawła. No to sobie odpocznę, byle się utrzymać. Bardzo szybko jednak odbijamy z powrotem w las, a to niespodzianka. Teren nabiera charakteru. Podjazdy momentami robią się sztywniejsze, zaliczamy świetny odcinek po grani. Do rozjazdu Master/Fan obaj z Pawłem jesteśmy zachwyceni trasą, jest naprawdę świetnie, interwałowo i wymagająco. Miejscami jest trochę błota, ale nie ma tragedii. Jeden z takich odcinków wykorzystałem, uruchomił mi się mój szósty zmysł i łyknąłem 8 osób na odcinku 50 metrów ;)
W głowie wmawiam sobie, że jest dobrze, byle utrzymać tempo, a może uda się dojść mocniejszych kolegów z teamu. Zupełnie zapomniałem o piątkowej chorobie. Staram się pilnować jedzenia i picia. W bukłaku mam mocny izotonik, dosypałem BCAA. Mimo to z każdym kilometrem mam coraz większą ochotę na wodę. Przed pierwszym bufetem tracę nieco dystansu do Pawła. Obsługa jak przystało na świętokrzyski cykl, jest bardzo miła i profesjonalna, wielkie brawa! Za bufetem asfalty, pamiętam ten odcinek. Przede mną jakieś 100 m Kasia z Murapol Twomark - spróbuję podgonić. Szybko jednak to mnie doganiają inni zawodnicy, łapię koło Michała z Planji. Dosłownie ledwie trzymam tempo kolegów i już na kolejnym podjeździe zostaję. Czyżbym opadał z sił? Dość nagle zaczynam odczuwać pragnienie, na wszelki wypadek łykam żelkę..
Kolejne kilometry są ciężkie. Jazda w otwartej przestrzeni, pomimo, że głównie w górę i w dół, to jednak lekka nie była. Wiatr zrobił swoje. Gubię koło kolejnych zawodników. Mija mnie też Ania z Murapola. Chwilę jedziemy razem, ale opadam z sił. Tętno w porywach skacze powyżej 150bpm.. Nie jest dobrze.. Na szczęście trasa na tym etapie jest dość szybka, więc kilometry mijają. Na podjazdach jednak jest słabo, przez coraz większy dół energetyczny również technicznie zaczynam być noga. Najgorzej jest chyba na błotnistym sztywnym podjeździe, gdzie zsiadam z roweru. Pamiętam, że dwa lata temu było podobnie, ale wtedy miałem moc w nogach na cały dystans. Zaczynam rozmyślać, że ten start w kontekście piątkowych problemów ze zdrowiem to był na pewno dobry i rozsądny wybór. Może lepiej byłoby pojechać Fan, albo ogólnie odpuścić? Na trasie jest więcej błota, miejscami trzeba się nagimanstykować, ale to w parze z interwałowy profilem sprawia, że cały czas coś się dzieje:)
W międzyczasie dojeżdżam do osławionego Zamczyska. Po męczącej wspinaczce czas na nagrodę - miodny singielek wśród drzew i kamieni. Kamienie jednak są mniejsze niż jest zapamiętałem, a sama ścieżka dużo łatwiejsza;) Tylko podjazd pod krzyż z buta, ale tu chyba tylko nieliczni wjechali, dalej nie zmieściłem się też między dwa młode drzewka. Sam zjazd świetny, godny golonkowych maratonów:) tylko krótszy;) Nastrój nieco się poprawił, ale nadal jestem słaby, chociaż takie odcinki zawsze działają na mnie motywująco. W bukłaku już pustki, a ja marzę jedynie o kubeczku zimnej wody. Za chwilę będzie bufet.
Do bufetu prowadziły szybkie asfalty z bardzo niebezpiecznymi zjazdami - to przed piasek na zakrętach. Dlatego wolę karkołomne zjazdy po telewizorach;) Nareszcie bufet. Opijam się i zajadam bananami. Pomyślałem, że brakuje arbuza:) Ruszam, do mety niedaleko, jakoś to będzie. Po drodze mocny podjazd po polu i w las. Doszedł mnie Lucjan i jedziemy razem, chociaż znowu mam doła. Totalnie się odwodniłem bo tętno jestem w stanie wykręcić zaledwie ok. 140.. Mocno interwałowy odcinek po lesie i ostatnie zjazdy. Poznaję końcówkę, wiem, że do mety dzielą mnie ostatnie szybkie i płaskie kilometry. Motywuję się do mocniejszej jazdy. Tuż przed zjechaniem na asfalt mijam Lucjana - dopadły go kurcze. Po wyjechaniu na asfalt podzieliłem jego los - na szczęście tylko jedna noga i jakoś udaje się rozkręcić. Do samych Daleszyc jadę sam, ale na plecach czuję oddech dwóch zawodników. Na ostatnim delikatnym podjeździe do rynku dochodzą mnie. Czaję się za ich plecami i na przed ostatnim zakręcie na rynku wyskakuję i finiszuję..
Słowem podsumowania: jestem załamany. Długo nie mogę dojść do siebie. Nie tak to miało wyglądać. Niestety i stety mam na co zwalić. Półtorej doby bez jedzenie i odwodnienie związane z zatruciem zrobiły swoje. Ciągle więc nie wiem, ile warte były zimowe przygotowania, sezon się dla mnie jeszcze nie zaczął. Rewanż w Murowanej Goślinie już za półtora tygodnia. Jeśli chodzi o trasę to należą się organizatorom słowa uznania - z trasy ciekawe zrobili wymagającą i po prostu, nie boję się użyć tego słowa, świetną!
1 Open 3:09:39 Marek Galiński
2 Open / 1 M2 3:11:56 Radek Rękawek
76 Open / 36 M2 4:35:03 ktone
Rating 68.7/69.8
/2536608
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren
Zimowy Bieg Górski - Falenica
Sobota, 12 stycznia 2013 | dodano: 17.01.2013 | Rower: | temp -5.0˚
dst0.00/0.00km
w00:52h avg0.00kmh
vmax0.00kmh HR 175/191
Kilka dni temu zdecydowałem się na start w Zimowym Biegu Górskim w Falenicy - trzy pętle po ok. 3 km i w sumie ok. 250 m przewyższeń. Podobno trasa ciekawa i fajna atmosfera. Jedziemy z Michałem i Magdą, która będzie nas dopingować.
Zapowiada się ciekawa impreza - pada śnieg, temperatura niewiele poniżej zera. Robimy z Michałem rozgrzewkę i punkt 11 ustawiam się w sektorze - startuję z pierwszej grupy. Tak mnie Magda zapisała - sporo na wyrost.
Start nie jest ostry, od razu podbieg, dalej wąski zbieg i tak w koło. Po pierwszej rundzie biegnę swoim tempem i jest nieźle. Warunki świetne, klimat w lesie kapitalny - leniwie padający śnieg i cisza zachwiana tylko chrupaniem ugniatanego śniegu. Sporo ludzi na trasie dopinguje. Na podbiegach staram się biec mocno, ale na zbiegach bardzo asekuracyjnie. Głupio byłoby złapać kontuzję. Po dwóch runach mam lekki kryzys związany najpierw z dyskomfortem i później z bólem w lewym kolanie. Start w biegu po ponad dwóch miesiącach bez treningów biegowych to jednak nie było najrozsądniejszy pomysł. Do mety jednak dobiegam w dobrym tempie, sił starczyło na mocny finisz.
Wrażenia? Świetna impreza, bardzo ciekawa trasa, kameralna atmosfera, pomimo sporej liczby zawodników na starcie, sporo kibiców i magiczny klimat zimowego lasu.
Nieoficjalne wyniki:
czas 52:00
miejsce 205/356
Nie ma tragedii biorąc pod uwagę brak treningów biegowych. Na pewno było warto, fajne doświadczenie.
Kategoria Bieganie, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie
XXIV Bieg Niepodległości
Niedziela, 11 listopada 2012 | dodano: 15.11.2012 | Rower: | temp ˚
dst0.00/0.00km
wh avgkmh
vmax0.00kmh HR 163/177
XXIV i dopiero drugi dla mnie Bieg Niepodległości. Zapisy trwały krótko, ale Magda była czujna i od razu zaklepała dla nas miejsce. Początkowo planowałem powalczyć o poprawienie czasu z zeszłego roku - 48:43. Szybko jednak podjąłem decyzję, że nie pora na bicie rekordów, a biorąc pod uwagę, że w sobotę robiłem test drogowy - rozsądnie jest pobiec treningowo, ramię w ramię z Magdą.
Przed startem rozgrzewka z Pawłem. Spotykamy sporo znajomych, m.in. Przemka i Pawła z Welodromu, Olę i Marcina.. Ustawiamy się między 45, a 50 minut. Magda chce pobić swój czas z zeszłego roku.
Początek jest ciężki, sporo wyprzedzania. Ludzie już po kilkuset metrach idą.. Po 2-3 kilometrach jest luźniej i można biec swoje. Magda ma dobre tempo, jest szansa na zejście poniżej 50 minut. Przed nawrotką przy Rakowieckiej widzę po drugiej stronie Pawła, tracimy na oko minutę. Korci, żeby podgonić, ale zostaję z Magdą. Pogoda jest świetna, świeci słońce, jest ciepło, nawet nie wieje mocno. Na nawrotce, czyli dokładnie w połowie dystansu mamy czas ok. 26 minut. Przysepiszymy i będzie nieźle.
Niestety Magda narzeka na ostatnich 4 kilometrach na ból brzucha i tempo siada. Staram się ją motywować, ale to mety dociera dosłownie siłą woli. Najważniejsze, że czas udało się poprawić, a sam start przecież oboje traktujemy w kategoriach zabawy i urozmaicenia:)
Na mecie jest już Paweł (poprawił czas o ponad minutę), spotykamy też Przemasa i Przemczyka z Welodromu. Chwilę gadamy, ale szybko robi się chłodno i trzeba uciekać do samochodu.
Widok kilku tysięcy ludzi w białych i czerwonych koszulkach, biegnących ulicami stolicy robi świetne wrażenie:)
Kategoria Bieganie, Imprezy / Wyścigi, Inne sporty, W towarzystwie
Merida Mazovia MTB - Nowy Dwór Mazowiecki
Niedziela, 7 października 2012 | dodano: 17.10.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 12.4˚
dst49.29/20.00km
w02:17h avg21.59kmh
vmax45.40kmh HR 163/186
Tydzień temu zakończyliśmy tegoroczny cykl MTB Marathon, w tą niedzielę kończymy cykl Mazovii. Ostatnia edycja, podobnie jak w ostatnich latach, rozgrywana jest w Nowy Dworze Mazowieckim. Czyżby powtórka trasy z Legionowa w lasach Chotomowskich?
Na miejscu jesteśmy z Magdą ok. 9:30, kilka minut później dojeżdża Paweł - umówiliśmy się na wspólną rozgrzewkę. Szykowanie się i ruszamy. Jest chłodno, wiatr nieprzyjemny, decyduję się na start w długich cienkich spodniach i rękawkach. Start zlokalizowany jest w zupełnie innym miejscu niż w ubiegłych latach, trasa też ma być inna. Zapowiada się bardzo szybki i nudny wyścig po wałach Narwi i okolicznych łąkach. W ramach rozgrzewki przejeżdżamy trasę HOBBY. W jedną stronę po wale, powrót po łąkach, miedzy domami, asfaltami i na koniec kilkaset metrów w lesie, po czym znowu wyjazd na asfalty. No to wiemy, że początek i końcówka szybka i niebezpieczna.
Ustawiam się w sektorze około 15 minut przed startem, mimo to staję prawie na końcu. Po starcie I sektora udaje się dojść do chłopaków - Pawła i Zdzicha. Ruszamy. Początek bardzo szybki, ale przebijam się do przodu, na wały wjeżdżamy z chłopakami dosyć wysoko. Po kilku kilometrach po wale zjeżdżamy na łąki. Nadal jest bardzo szybko. Zdzichu oddala się, jedziemy z Łukaszem i Pawłem. Sporo dziur, momentami jest niebezpiecznie. Niestety znowu muszę uświadomić kogoś, że przy zmianie toru jazdy przy blisko 35kmh, wypadałoby zerknąć, czy przypadkiem nie zajeżdża się drogi innym...
Kolejne kilometry szybko mijają. Nie ma nic ciekawego, co dałoby mi choć punkt odniesienia. Staram się trzymać tempo i jest naprawdę nieźle. W pewnym momencie na łące, prowadzącego grupkę mnie wyprzedzają bracia Wolcendorf - próbuję gonić, ale walka z wiatrem z moją masą (siłą) skazana jest na porażkę. W końcu wkurzam się, bo wiozę już jakiś czas na kole kilku zawodników i staram się ich urwać. Dochodzę kolejną grupkę. Kawałek asfaltów. Wyciąg żel, łykam porcję i przy probie zakręcenia opakowania, muszę zwolnić. Tracę w ten sposob kontakt z grupką. Na szczęście wjeżdżamy w teren i doganiam. W terenie, mimo, że nadal jest szybko, prosto i płasko, jadę dobrze i zyskuję pozycje. Momentami widzę na horyzoncie pomarańczową koszulkę Zdzicha - co motywuje mnie i naciskam na korby jeszcze mocniej. Naprawdę dobrze się dziś czuję. Na jednej z szybkich szutrówek jest bufet - bardzo mądrze, przy prędkości w granicach 32-34kmh.. Olewam to, mam swoje picie i żele.
Tempo jest dobre, ale tylko dwie osoby dają zmiany. Przed nami kilka osób - postanawiam podciągnąć. Rozrywam grupę i dalej jedziemy we 4 - 5. Zaliczamy fragment WOT'u czerwonym szlakiem. Przeprawa przez rzeczkę, kilka minut później ponownie, tym razem w siodle. Mam nadzieję, że podobnie jak na trasie WOT, będą wydmy, korzenie i szybkie single. Niestety trasa nie zjeżdża z szerokich przecinek. Na jednym chyba do tej pory podjeździe wysuwam się na prowadzenei grupy;) Niestety na piaszczystym zjeździe noga wypina mi się z pedału i cudem unikam OTB. Dojeżdżamy do singla po wydmie, kiedy widzimy przed sobą olbrzymią grupę. Okazuje się, że to I i czub II sektora. Brak strzałek i taśm. Nikt nie wie gdzie jechać..
Kierujemy się na czuja przed siebie. Tempo wycieczkowe. Przeważa wersja, że odpuszczamy wyścig i wracamy na metę. Jestem strasznie zły, bo zapowiadał się naprawdę dobry wyścig. Dokręcamy tak liczną grupą kilka km, kiedy ponownie jestesmy na trasie - zaraz zaraz, ten odcinek już jechaliśmy. Zeszliśmy się z V-VI sektorem. Jedziemy nadal spokojnie. Dojeżdżamy w końcu do tego samego miejsca. Znów brak strzalek, ręce opadają... Jedziemy znów przed siebie. Po kilkuset metrach docieramy do szerokiej szutrówki, w końcu znajdujemy strzałki... Zupełnie jednak nie chcę mi się już ścigać. Zdzichu decyduje, że wracamy do NDM. Podobnie inni zawodnicy. Po dojechaniu do asfaltu skręcamy z trasy oznaczone strzałkami i jedziemy asfaltami do mety. Jest z nami m. in. P. Baranek.
Na mecie okazało się, że wielu zawodników miało podobne problemy. Wielka szkoda. bo była szansa na dobry wynik. W moim przypadku nieukończony wyścig oznacza również brak wyniku w klasyfikacji generalnej - zabrakło 1 startu.. Nieukończenie tego maratonu przez nas (Zdzich, Paweł i ja) miało również wpływ na wynik w klasyfikacji drużynowej - minimalna przewaga nad drużyną Velmar została skasowana. Wielka szkoda, pozostaje ogromny niesmak. Niesmak jest tym większy, że pomijając już kompletnie kwestię feralnego błądzenia, trasa była fatalna. Kilka kilometrów wałem, dalej kilkanaście po łąkach na przemian z asfaltem. Wiem, że nikt gór na Mazowszu nie usypie, ale w pobliżu Warszawy było już wiele ciekawych maratonów, a ten w NDM był chyba najsłabszym, w jakim jechałem.
Po dekoracjach za rozegrany maraton (Magda III miejsce), nadszedł czas (po długim oczekiwaniu) na dekoracje klasyfikacji generalnych oraz drużynowych. Magda zebrała sporo nagród (III na MEGA w K2, 6 Superklasyfikacja), drużynowo zajęliśmy VIII miejsce. Czas na odpoczynek i plany na kolejny sezon.
Kategoria W towarzystwie, Teren, Mbike, Imprezy / Wyścigi, 000-050
Powerade Garmin MTB Marathon - Istebna
Sobota, 29 września 2012 | dodano: 05.10.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 19.4˚
dst74.25/45.00km
w05:08h avg14.46kmh
vmax58.60kmh HR 160/185
Sezon zbliża się do końca. Przede mną już tylko dwa finałowe maratony. Cykl MTB Marathon kończy tradacyjnie maraton w Istebnej i ostatni bufet na mecie. Dla mnie będzie to pierwszy maraton w Istebnej i choć mam na koncie dwie edycje MTB Trophy, to nie mogę się doczekać:)
Wyjazd na maraton w teamowym gronie w piątek po pracy. Nocleg w Koniakowie. Niestety warunki do spania były marne, do tego wczesna pobudka i w efekcie, po niespałna 5 godzinach snu, nie czułem się najlepiej. Do Istebnej zjeżdżamy z Magdą dosyć wcześnie, po około 9. Start maratonu w dobrze mi znanym miejscu - nieopodal słynnych korzeni - aż wstyd się przyznać, ale nie widziałem jeszcze tego zjazdu. Na miejscu okazuje się, że stan mojej przedniej opony (Rocket Ron 2.25) pozostawia, mówić delikatnie, wiele do życzenia. Po prostu przed maratonem założyłem zużytą i dziurwą, zamiast dobre, oponę.. Zaczynam nerwowo szukać Michała z nadzieją, że może ma w samochodze jakiś zapas. Udało się, ale dostałem gumę o nieco innym charakterze - Hutchinson Piranha 2.0;) Szybka wymiana z Magdą i na kilkanaście minut przed startem zjechałem na start z Hutchinsonem Cougar i mnóstwem nerwów.
Punktualnie o 10 ruszamy. Zaczynam spokojnie, jak wszyscy. Nie zrobiłem rozgrzewki, ale wierzę, że nie będzie to miało większego znaczenia w obliczu długiego podjazdu na rozjazd. Początek asfaltami na P. Szarcula. Doganiam Michała i Mateusza z teamu. Mijam się też z Jackiem i Jarkiem. Podjazd zrobiłem w dobrym tempie. Michał jest obok, a nawet wyprzedza na końcówce podjazdu, jedziemy we trzech z Mateuszem - fajnie. Pierwsze zjazdy, nieco niepewnie. Przyzwyczaiłem się do wielkiego balonu i miękkiej gumy z przodu. Jednak nie ma tragedii. Kolejny podjazd, przejazd obok domu, w którym mieszkaliśmy na tegorocznym Trophy, zjazd. Na końcówce zjazdu jest dwumetrowa hopka i wyjazd na asfalt. Chcąc uniknąć kontaktu z zawodnikiem przede mną, jadę nieco z boku, uślizg koła na korzeniach i zaliczam glebę. NA PODJEŹDZIE! Niby nic, ale nie mogę się wypiąc, a kierownica wbiła mi się w brzuch. Wstaje i jadę dalej, ale humor mam parszywy..
Przejeżdżamy przez Pietraszonkę i robimy świetny podjazd po płytach znany z tegorocznego Trophy. Tym razem jest sucho, ale skalne płyty pokryte warstwą pyłu, wcale nie są mniej śliskie. Mija mnie Marcin z Aluxem, zagadujemy, ale trzeba się spinać i gonić! Przede mną nieznany mi dotąd podjazd na Gańczorkę. Wschodnie stoki tej stosunkowo niewielkiej góry dają wiele frajdy na zjazdach, jednak nie czuję się pewnie i sporo osób mnie wyprzedza. Mam wrażenie, że odbijam się o kamieni, którymi usiany jest zjazd, dosłownie jak piłeczka pingo-pongowa. Nie jest dobrze. Znów podjazd, krótki przez Małą Gańczorkę, znów zjazdy i podjazd na Tyniok. Zjazdy z Tynioka znam. Nie jest najgorzej, trochę błota, ale jakby odzyskuję wigor. Po długim zjeździe wiem, że czeka mnie długi i wymagający podjazd do Koniakowa. Po drodze jest bufet, korzystam.
Na Koniaków ruszamy z Grześkiem K. Ostatnio często spotykamy się na trasach, dobrze jest jechać ze znajomymi. Chcę gonić Michała i Mateusza. Cały podjazd do Koniakowa jadę mocno, o dziwo udaje się wyjechać całość. Na Trophy się nie udało. Przejeżdżamy obok naszej kwatery, strzałka wisi na ogrodzeniu;) Po wyjechaniu na asfalt czeka nas tylko szybka wspinaczka na Ochodzitą i zjazd, który bardzo lubię:) Ochodzita zdobyta, choć lekko nie było, walczyłem do ostatnich metrów o pozycję na zjazdy. Niestety zawodnik, którego chciałem przegonić, był szybszy. Na zjazdach blokowal, ale nie napierałem. Dalej szybki asfalt, P. Rupienka i wspinaczka na Solowy Wierch. Również ten szlak lubię. Niestety tuż po zjechaniu z szutrówki na szlak dopadają mnie skurcze.. Jestem załamany, dopiero 2 godziny w nogach i już mam problemy. Zaciskam zęby i kręcę pod górę. Tracę mnóstwo pozycji.. W końcu kurcze puszczają i mogę jechać swoje. Zjeżdżam ze znanych mi tras i odbijam na zachód. Szlak jest bardzo szybki i prowadzi łąkami przez kolejne szczyty. Na jednym z nich jest bufet, zatrzymuję się i uzupełniam płyny. Po kilku szybkich kilometrach czas na zjechanie do lasu, zjazdy i znów podjazd. Jadę spory kawałek z Dawidem z Gomoli, ale w końcu mi ucieka. Podobnie jak Justyna Frączek, która w końcu dogoniła mnie po awarii. Na ostrym podjeździe, którego fragment musiałem niestety zrobić z buta, widzę z tyłu Grześka C. Dochodzą mnie też dziewczyny Ania z Murapola i Ania z ASE..
Zaczynam kojarzyć szlak, po którym jadę, charakterystyczny mostek na rzeczce, podjazd singlem i wyjazd na stromy asfalt. Jechaliśmy tędy na Trophy 2011 na Trójstyk. Aż do rozjazdu jedziemy asfaltami. Staram się gonić Dawida, którego cały czas mam w zasięgu wzroku. Przed rozjazdem bufet - znów korzystam. Przede mną szutrowa pętla GIGA z kulminacją wspinaczki na Girovej. Pamiętam tylko, że podjazd był długi, ale dosyć Łagody. Tylko krotki odcinek był ciekawy, prowadził bowiem wilgotnymi korzeniami. Zjazdy niestety bardzo szybkie, momentami niebezpieczne. Luźne szutry potrafią oszukać. Przekonał się o tym Grzesiek K, którego spotkałem po tym, jak zaliczył szlif na luźnych kamyczkach. Część zjazdów po asfaltach, ostatnie kilometry do Pisek bardzo szybkie, jedziemy na zmiany. Mijamy Bukovec bokami, przecinając Olzę kilkukrotnie. W miejscu, z którego startowal czeski etap Trophy 2011, dzisiaj odbywały się jakieś zawody, pełno ludzi i wyścig traktorów - Czesi to jednak mają fantazję;)
Do Istebnej jedziemy asfaltami wzdłuż Olzy. Tempo niezłe. Niestety znowu dopadają mnie kurcze..Już tylko ostatnie podjazdy w Istebnej, masa dzieci proszących o bidon, wjazd w las na stokach góry Żor i słynne korzenie. Było tłoczno, ale nie powiem, żeby to były jedyny powód, dla którego odpuściłem próby zjechania;) Meta!
Fatalna dyspozycja. Mnóstwo nerwów przed startem. Jak najszybciej chcę zapomnieć o tym starcie. Nie tak to miało wyglądać. Na szczęście wieczorna impreza i ogólna atmosfera na uroczystości dekoracji i po niej, sprawiają, że już nie mogę się doczekać kolejnego startu w górach. Aha, byłem bliski udziału w konkursie, w którym główną nagrodę stanowił Epic 29er - zostałem wytypowany do udziału w drugim etapie, niestety po korekcie wyników na dystansie MEGA, nie miałem możliwości powalczyć o nowy rower;) Może za rok.
Drużynowo zajęliśmy 4 miejsce ustępując wyraźnie w walce o najniższy stopień podium zespołowi Gomola Trans Airco - gratuluję. Mimo wszystko było co opijać;)
Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, W towarzystwie
Merida Mazovia MTB - Rawa Mazowiecka
Niedziela, 23 września 2012 | dodano: 24.09.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 15.7˚
dst76.90/45.00km
w03:10h avg24.28kmh
vmax48.60kmh HR 166/183
Od kilku dni pogoda jest niestabilna - pada, temperatura nieprzyjemnie niska. Prognozy na niedzielę są na szczęście optymistyczne - będzie cieplej i przede wszystkim sucho. Do Rawy Mazowieckiej jedziemy z Magdą, po drodze mijaliśmy Michała na szosówce;) Zaplanowaliśmy z Pawłem, że przyjeżdżamy wcześnie i robimy solidną rozgrzewkę. Faktycznie byliśmy wcześniej niż zwykle, a i rozgrzewkę udało się zrobić. Przejechaliśmy pierwsze kilometry trasy - będzie szybko po asfaltach, później wjazd na szutry, krótki podjazd i dziurawa łąka. Będzie ciekawie;) Jest słonecznie, ale mocno wieje i jest chłodno, mimo to porzucam myśli o zakładaniu na siebie bluzy, dodatkowo biorą rękawki i buffa od Magdy. W sektorze staję na kilka minut przed startem, wylądowałem m.w. w 2/3 stawki sektora - błąd..
Start, od razu robi się szybko, ale staram się za wszelką cenę gonić. Faktycznie odrabiam pozycje. Oczywiście nie zabrakło nadgorliwców, jednego musiałem upomnieć, o dziwo grzecznie - zajechał i drogę trzy razy, raz niewiele brakowało do kraksy. Kocham za to Mazovię... Po wjechaniu w teren mistrzowie prostej zostali na krótkim podjeździe - wyprzedziłem około 10 osób. Po kilkuset metrach jest kolejny podjazd, znów wyprzedzam. Budujące! Przejechaliśmy łąkę i znowu podjazd, piaszczysty, znów wyprzedzam, ale tylko 2-3 osoby, reszta potrafi jeździć na rowerze. Kilka szybkich kilometrów po szutrach, znów trochę asfaltu. Po wjechaniu w teren trasa pokazuje swoje oblicze - jest szybka, ale nie brakuje podjazdów. Jest kilka odcinków w pięknym liściastym lesie. Na kolejnych podjazdach wyprzedzam lub zmniejszam dystans do kolejnych osób, na szutrach gonię. Nie mam z kim jechać, więc zazwyczaj sam prowadzę grupę lub jadę sam. Po kilkunastu-dwudziestu kilometrach doganiam Jarka. Dalej jedziemy razem, ale w końcu Jarek zostaje. Staram się gonić kolejne osoby. Z dobrym skutkiem. Mijam bufet, ale oczywiście są tylko zgniłe banany... Dochodzę w końcu na zasięg wzroku sporą grupę, poznaję Lucjana. No to wiem, że jak uda mi się dojść, to będę miał dobrego towarzysza na dodatkową pętlę. Po drodze zaliczamy kilka podjazdów. Trasa naprawdę mi się podoba, mimo, że poziom trudności technicznych wynosi dosłownie zero!
Dojeżdżamy do Babska, asfaltami przez wiadukt i długa prosta. Wiem, że Lucjan jest silny i na pewno na tym odcinku stracę dystans, jednak po około dwóch kilometrach odbijamy na łąki, stosunkowo długi podjazd pozwala mi się zbliżyć do grupy. Po zjazdach i dojechaniu wsi widzę rozjazd - zagadka, ile osób skręci na GIGA? Tylko Lucjan, czyli zostaliśmy we dwóch. Nie tak szybko, najpierw muszę zniwelować dystans. Na piaszczystym podjeździe po rozjeździe dochodzę Lucjana. Chwilę później jesteśmy już na pętli. Jedziemy zgodnie współpracując, o dziwo całkiem dobrze się czuję, a bałem się, że Lucjan urwie mnie pierwszą zmianą na asfaltach. Nie jest lekko, o nie, jedziemy mocno. Na horyzoncie widać kilka osób. Zbliżamy się, w pewnym momencie na 15-20 sekund, poznaję Agnieszkę Sikorę. Na bufecie łapię żela, niestety połowa zawartości opakowania ląduje na rękawiczce, kierownicy i klamce hamulca.. Staramy się dojść zawodników przed nami. Gonimy tak do rozjazdu. Dość szybko minęła mi druga pętla. Cały czas jedziemy w dobrym tempie. Nie pamiętam, kiedy tak dobrze pojechałem drugą pętlę na Mazovii, to spora zasługa Lucjana, wzajemnie się dopingowaliśmy. Samotna walka z mocnym wiatrem to byłaby porażka. Za rozjazdem Agnieszka znika nam z widoku. Trasa po przekroczeniu "gierkówki" wiaduktem (mocno wiało!) zmienia charakter, nie jest już tak szybko. Zaliczamy przejazdy wąwozami, jest też piaszczysty zjazd do żwirowni i chwilę później fajny podjazd po mokrej trawie. Podoba mi się! Po tych kilku kilometrach ciekawej trasy dojeżdżamy do znanych mi z rozgrzewki łąk. Coś tu nie gra, na liczniku mam około 70 km, mieliśmy jechać 88 km, a widać już miasto. Zastanawiam się czy nie pomyliliśmy gdzieś trasy - mamy z Luckiem w tej kwestii wspólne doświadczenia;) Było kilka miejsc, gdzie faktycznie ciężko było się zorientować, gdzie trzeba jechać, albo strzałki dostrzegliśmy w ostatniej chwili.
Kilometr po łące dał mocno w kość (dosłownie), ale wiem, że jesteśmy już blisko mety. Po zjechaniu na szybkie szutry dostrzegłem za sobą Jarka. No trzeba podkręcić tempo. Wypadliśmy na krotko na ulice Rawy i odbiliśmy do Parku. Kawałek po ścieżce rowerowej, podjazd z nawrotami i jesteśmy na ostatnim kilometrze prowadzącym ścieżką wzdłuż brzegu zalewu Tatar. Mocno wieje. Lucjan i Jarek zostali. Doszedł mnie za to zawodnik w stroju Magazynu Rowerowego. Łapię koło, ale zawodnik kilkoma mocnymi szarpnięciami zrywa mnie i odjeżdża. Pozostaje mi jedynie zachować przewagę nad kolegami. Do mety dojeżdżam przed Jarkiem i Luckiem, którzy zaciekle finiszowali.
Wrażenia? Przede wszystkim naprawdę fajna trasa. Bardzo szybka i mało techniczna, ale było sporo podjazdów, co lubię. Pętle FIT bardzo ciekawa, momentami naprawdę można było to nazwać MTB. Dobrze się bawiłem. Trasa mimo wszystko typowo do jazdy w grupie. Zabrakło mi mocnej grupy na pierwszej pętli, nawet pomimo stosunkowo dobrego początku, musiałem gonić, a później nie było z kim jechać. Pętla GIGA przejechana w całości z Lucjanem, ale jest tajemnicą, że gdybyśmy jechali w kilka osób więcej, to tempo byłoby na pewno inne. Mimo to było ok. Rating dobry, bo maraton łatwy, a więc strata do zwycięzców mniejsza. W NDM startuję z II sektora i mam nadzieję, że tym razem Paweł mi nie ucieknie;)
Czas 3:10:09
47 Open / 14 M2
Magda na mecie zadowolona - wygrała w kategorii, czwarta Open. Ula również wygrała. Romek jak zwykle świetnie, Paweł też pojechał bardzo dobrze, dzięki czemu w klasyfikacji drużynowej awansowaliśmy na 7 miejsce:)
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, W towarzystwie
Powerade Garmin MTB Marathon - Piwniczna Zdrój
Sobota, 15 września 2012 | dodano: 18.09.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 18.0˚
dst71.00/65.00km
w05:36h avg12.68kmh
vmax0.00kmh HR 159/202
Po świetnym maratonie w Korbielowie nie mogłem się doczekać startu w Piwnicznej. Dla mnie to zupełnie nowe tereny - w Beskidzie Sądeckim jeszcze nie byłem. Niestety od kilku dni we wszystkich prognozach pojawia się deszcz, niedobrze. Niby lubię trudne warunki, ale szkoda sprzętu. Na maraton jedziemy w pięcioosobowym teamowym składzie: Magda, Ula, Michał i Łukasz. Wyjazd w piątek po pracy. Śpimy w Rożnowie, są też Michał W. i Romek z Olgą.
Pobudka wcześnie, wycieczka po zakupy, śniadanie i nieco nerwowe zbieranie się do wyjścia - przed nami około godzina drogi do Piwnicznej. Dojeżdżamy sprawnie i jest sporo czasu, ale jak to zwykle bywa, zbieramy się na ostatnią chwilę. Do startu mamy około kilometr podjazdu - akurat na rozgrzewkę. Zdążyłem tylko rzucić okiem na mapę trasy - przyznam się, że chyba nigdy tak nie zlekceważyłem przygotowania się do maratonu, nawet na mapę nie spojrzałem.. Ustawiam się w sektorze obok kolegów z Gomoli i Grześka C. z Venutto.
Ostry start pod górę, jak to zwykle. Tym razem jednak jest naprawdę stromo. Od samego startu słabo się czuję - w nocy strasznie zmarzłem i czuję, że bierze mnie jakieś przeziębienie. Tracę kolejne pozycje. Dopiero po zjechaniu po kilku minutach, po zjechaniu z asfaltów w teren zaczynam jechać swoje. Podjazd nabiera procentów, kamienie są coraz większe i luźniejsze. W końcu następuje moment, kiedy trzeba zejść. Krótkie podejście przy świetnych widokach na Pieniny - pogoda dopisała, świeci słońce, dzięki czemu możemy podziwiać wspaniałą panoramę!
Pierwsze zjazdy są szybkie, wjeżdżamy w las. Krótki ostry odcinek pokonuję z jedną nogą w powietrzu - wypięła się, przez co zrobiło mi się naprawdę gorąco.. Dalej jest krótki bardzo wymagający odcinek, wszyscy zgodnie schodzą z rowerów, ja również. Nie czuję się zbyt pewnie po tej przygodzie chwilę wcześniej. Dalej zjazdy prowadzą nadal wąską ścieżką, momentami wymagającą dużej uwagi, ale nie jest najgorzej. Przed Rytrem odbijamy w lewo i zaczyna się jeden z najdłuższych w całym cyklu podjazdów. Po chwili dojeżdżam do pierwszego bufetu, oczywiście chętnie korzystam, ale postój jest krótki.
Od startu czuję, że muszę iść w krzaki, chwilę za pomiarem czasu właśnie tak robię. Od razu lepiej. Przede mną długi podjazd, zrzucenie z siebie balastu na pewno pomorze;) Jedziemy z Dawidem z Gomoli rozmawiając, czas jednak podgonić. Dojeżdżam już w dobrym tempie do rozjazdu na Przechybie, przed którym było jeszcze odrobinę zjazdów. Bufet. Za rozjazdem jest świetny singielek pnący się lekko pod górę. Jest sporo korzeni, później jadę rynną. Podoba mi się. Zaczynają się zjazdy do Przełęczy Przysłop. O ile początek jeszcze jakoś jadę, oczywiście puszczając szybszych, tak dalej jest już słabo. Zupełnie nie czuję roweru i walczę o utrzymanie się na dwóch kołach. Ostatecznie końcówkę odpuszczam i schodzę. Totalna porażka... Chciałem odrobić do kolejnych zawodników, a ostatecznie straciłem kolejne sekundy, jeśli nie minuty.. Krótki podjazd i znowu zjazdy. Ewidentnie mam źle ustawione klamki, ale w tym momencie jeszcze na to nie wpadłem...
Z Przełęczy Przysłop czekają na nas kolejne podjazdy. Znów szutrowe i raczej łatwe. Sporo jadę z Grześkiem, ale czuję się mocniej i robię przewagę. Wspinaczka idzie mi dobrze. Niestety wszystko psuję na zjazdach. Nie są bardzo wymagające, wystarczy nie zaciskać klamek. Mam fatalne samopoczucie, o co chodzi? Szybko zaczynają mnie boleć dłonie. Grzesiek wyprzedza mnie, podobnie inni zawodnicy. Trzeci bufet. Wyciągam klucze i reguluję klamki, łapię też kilka suszonych moreli. Kolejny podjazd. Sporo po bruku, kamieniach. Znów dochodzę Grześka. Wyprzedzam nas zawodnik Krossa po defekcie - żartuję, żeby łapać koło i faktycznie spory kawałek udaje mi się utrzymać nieduży dystans. Tempo bardzo dobre. Widzę jakieś 100 metrów przed sobą zawodniczkę z ASE, z którą jechałem początek - to Ania Świrkowicz. Staram się dojść. Na zjazdach puszczam Grześka przodem. Jest bardzo szybko, ale luźny szuterek nie budzi zaufania. Jadę chyba zbyt zachowawczo, ale nie chcę powtórki z Wałbrzycha, gdzie na takim wbrew wydawałoby się banalnym odcinku, wylądowałem w rowie;) Kolejny podjazd i odrabianie strat do Grześka. Na kolejnym zjeździe staram się trzymać mu koła. Jest bardzo szybko, nie wiem ile jadę, bo nie mam licznika. Nawierzchnia z typowej szutrowki zmienia się momentami w zniszczony asfalt. W końcu dojeżdżam do końca zjazdu, ostre odbicie w lewo. Przestrzeliłem ten zakręt, musiałem się cofnąć kilkanaście metrów. Widzę sporo zawodników przed sobą, a więc połączyliśmy się już z megowcami.
Grzesiek w dalszym ciągu jest w zasięgu wzroku. Dojeżdżam do bufetu pod Wronim Wierchem. Grzesiek nie korzysta z bufetu. Żartuję do zawodników obok, że taki z niego kolega i nie poczekał. Łykam dwie morelki i ruszam. Przed nami Rezerwat Biała Woda - piękne miejsce. Trasa jest płaska, ale jest po prostu pięknie. W końcu zaczynamy konkretny podjazd. Wjeżdżamy po trawie, dobrze, że jest sucho, inaczej byłoby ciężko, chociaż i tak nie jest lekko. Jedziemy z Grześkiem. Na przełęczy stoi fotograf - wybrał świetne miejsce, bo za naszymi plecami rozpościera się kapitalna panorama Pienin z Trzema Koronami w roli głównej. Pięknie! Na ostatnich metrach podjazdu mijam Anię Tomicę - miała kompletnie nieudany start, ale jak zwykle uśmiechnięta:) Do mety pozostało już niewiele kilometrów.
Na początku udaje mi się zrobić przewagę nad Grześkiem. Wyprzedzam po drodze kilku megowców. Trasa jest ciekawa, jak to na szlak graniczny przystało. Mimo, że jest całkiem płasko, to trzeba się nieźle namęczyć. W końcu Grzesiek mnie dochodzi i w tym samym momencie zaczynają mnie łapać kurcze w okolicach kolan. Zaciskam zęby, kilka mocniejszych obrotów korbami i problem mija. Po drodze jednak dostaję sporą dawkę bólu.. Ostatnie zjazdy, kawałek po łące, mam do Grześka niewielką stratę. Na ostatni, jak się okazało później, decydujący zjazd wąskim singlem wjeżdżam za Grześkiem i zawodnikiem z dystansu MEGA. Początek średnio wymagający, ale szybko robi się naprawdę ostro, wszyscy schodzą, ja też nie decyduję się na ryzyko i sprowadzam rower. Szybko jednak wsiadam z powrotem i chcę jechać, jednak megowiec skutecznie mnie hamuje. Nie naciskam, nic to nie zmieni, a po co stresować człowieka. Czekam, tak żebym mógł końcówkę na spokojnie zjechać. Dalej 100-200 metrów szutrami i wyjazd na asfalt. Poznaję to miejsce. Do mety pozostało kilkaset metrów pod górę. Jest stromo, ale jadę mocno, wyprzedzam dwie osoby, ale do Grześkaa zabrakło sporo.
Na mecie wszyscy znajomi już są. Magda zadowolona, pojechała świetnie i wskoczyła na 5 miejsce, super! Ula też świetnie, 2 w K3 z niewielką stratą do Eweliny. Bardzo dobry wynik osiągnął również Romek. Michał i Łukasz niestety pechowo, obaj nie ukończyli. Nie wiem co myśleć: trasa ładna, świetne widoki, ale z drugiej strony pętla GIGA to prawie same szutrowe zjazdy, których nie lubię i moim zdaniem niewiele mają wspólnego z ideą "Pure MTB" propagowaną przez orga, ale rozumiem, nie można wszystkim dochodzić. W sumie, gdyby wszystkie zjazdy były na poziomie tych do Rytra, kreskę przekroczyłbym minimum pół godziny później. Podobnie moja jazda - z jednej strony dobrze czułem się na podjazdach i miałem dobre tempo, z drugiej zaś fatalnie zjeżdżałem, tak źle w tym roku jeszcze nie było. Zwalam na źle ustawione hamulce;) Ważne, że jak zwykle w górach czułem to coś, wielką euforię i radochę z jazdy:) Pogoda nieco się popsuła, nie pada, ale jest chłodno i wieje. Czekamy jednak na dekoracje.
Niestety nie ma tradycyjnego rozjazdu fragmentem trasy maratonu dnia następnego. Wracamy bowiem do domu od razu po maratonie. Takie rozwiązanie ma jedną zaletę - cała niedziela, po odespaniu oczywiście, jest wolna.
Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, W towarzystwie