MTB Marathon - Złoty Stok
Niedziela, 19 maja 2013 | dodano: 25.05.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst75.06/70.00km
w05:09h avg14.57kmh
vmax51.00kmh HR 157/181
Dzień startowy zawsze jest mniej lub bardziej nerwowy. Szczególnie, kiedy zdajesz sobie sprawę, że ze sprzętem jest coś nie tak. W moim przypadku chodzi o problemy z przerzutką, których doświadczyłem w Sandomierzu - okazało się, że źle poprowadziłem linkę, szkoda słów.. Po porannym przygotowaniu siebie i sprzętu, przy sprzyjającej pogodzie ruszyliśmy na rynek. Każdy miał coś do załatwienia i rozgrzewkę zrobiłem sam. Felerna linka kompletnie wyleciała mi z głowy i dopiero na 10 minut przed startem podjechałem do serwisu, pożyczyłem narzędzia i zrobiłem porządek - od tej pory Przerzutka działa jeszcze lepiej:) Także z rozgrzewki nici.. Ustawiam się w sektorze z Pawłem, Jarkiem, w koło jak zwykle sporo znajomych.
Start i tradycyjnie podjazd na Jawornik Wielki. Podjazd jest długi. Początek jedziemy z Pawłem spokojnie, wszyscy nas mijają i choć tętno skacze do 170 uderzeń na minute, tracę kolejne pozycje. Skąd oni wszyscy mają taki start? Jedziemy z Pawłem swoim tempem, plan na maraton jak zwykle trzymać jego koło najdłużej jak się da:) Po pierwszych 20 minutach, ciężkich dla mnie, zaczynam się rozkręcać. Dojeżdża do nas Michał i motywuje do szybszej jazdy. Na końcu podjazdu odskakuję do przodu i jako pierwszy z naszej trójki wpadam na zjazd. Krótki, ale techniczny. Za mocno wyciągam tyłek za siodło i tracę sterowność - mogę zjeżdżać, ale nie mam kontroli - podpórka, szybko uciekam z drogi nadjeżdżającym z tyłu.. Zły na siebie jestem okrutnie. Zjazd jest szybki, więc nie tracę dużo, dalej też w dół, ale zniszczoną drogą z głębokimi koleinami, kurzy się. Dogania mnie Jarek. Zaczynam jechać nieco lepiej. Kolejne kilometry prowadzą jednak szybkimi zjazdami i na takich odcinkach jak zwykle tracę, wyprzedza mnie m.in. Bartek. W końcu dochodzę Zdzicha i Michała Osucha - czyli są tacy, co zjeżdżają słabiej niż ja.. W Chwalisławie po zjazdach po łąkach odbicie z powrotem w góry i podjazd. Czuję się dobrze i jadę mocno. Na kolejnych zjazdach Bartek znowu mnie mija, a ja jego na podjazdach:) Na odcinku poprowadzonym szybkimi szutrami, lekko do góry jedziemy z Michałem, Zdzichem i Jarkiem. Śmieję się, że trzeba zrobić pociąg pomarańczowy z czerwoną lokomotywą;) Niestety Zdzichu i Jarek wpadają się na siebie i lądują na ziemi. Odjeżdżam. Kolejne szybkie, ale nieco bardziej wymagające zjazdy i pamiętny dla mnie zakręt do podjazdu po trawie - tutaj w zeszłym roku przestrzeliłem i nadrobiłem dobre 2-3 km.
Podjazd jest ciężki, ale na szczęście nie jest mokro i spokojnie można do wykręcić. Kolejne kilometry obfitują w ciekawe odcinki, m. in. jeden świetny zjazd z błotem i kamieniami. W końcu dojeżdżamy do bufetu. Jest ze mną Bartek - narzeka na tempo pod górę, ale na zjazdach pokazuje klasę.. Kolejne kilometry są stosunkowo szybkie, ale w kilku miejscach trzeba się zagiąć na podjazdach. Na zjeździe do Skrzynki tracę kilka pozycji, mija mnie m.in. Grzesiek. Kilka kolejnych kilometrów jedziemy asfaltem przechodzącym w szybkie szutry. Trochę się zaginam, żeby utrzymać koło. Najmocniejsze zmiany daje Grzesiek Broda. Podjazd Dziką Doliną piękny. Strome stoki, skałki, a do tego ładna pogoda - idealnie na turystykę;) Przyspieszam, zostawiam Grześka i staram się gonić, bo widzę przed sobą pomarańczową koszulkę. Kolejne kilometry to dwa bardzo fajne, wymagające czujności zjazdy i ostre podjazdy. Na jednym z nich sporo wody i błota, zęby w kierownicy, ale uślizgnąłem koło i musiałem zejść. Fajny odcinek. Ostatni podjazd przed połączeniem się z trasą mega również zaczął się mocno, po czym wypłaszczył. Po przecięciu drogi do Lądka Zdroju było już szybko. Jedziemy z Grześkiem z SCS OSOZ, trasa jest szybka i stosunkowo płaska. W końcu dojeżdżamy do zjazdów do Orłowca.
Początek super, ale trasa nabiera charakteru, kamienie są coraz większe. Wymiękłem przy strumyku, podpórka i przepychanie, ale dalej już bez problemów. W sumie nie najgorzej. Im trudniejszy i wolniejszy zjazd tym lepiej się na nim czuję. Dojeżdżam do bufetu. Jest pomarańczowy - okazuje się, że to Jurek. Po chwili dojeżdża Paweł. Skąd? Okazuje się, że przestrzelił zakręt, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie ja zrobiłem to rok wcześniej. Ruszamy we trzech. Przed nami długie podjazdy. Paweł szybko wychodzi na prowadzenie, jest wyraźnie najmocniejszy, ja staram się utrzymać koło, które daje co najmniej psychologiczne wsparcie. Jurek zostaje. Do zjazdów dojeżdżam z niewielką stratą do Pawła. Zjazdy jednak są w tym roku wyjątkowo skrócone - nie dojeżdżamy do Lutyni, a odbijamy wcześniej w stronę Borówkowej. Dobrze, bo wyjątkowo nie lubię odcinka Skalnym Wąwozem do Lutyni. Na końcówce zjazdy jest bufet - bez sensu, przy prędkości ok. 40kmh chyba nikt się nie zatrzyma.. Odbicie w lewo, szybko doganiam Pawła i dwóch zawodników, z którymi jedzie. Szybko dojeżdżamy do właściwego podjazdu na Borówkową.
Z tym podjazdem mam dwa postanowienia - wjechać bez schodzenia, rok temu to nie było takie proste, druga sprawa to możliwie najmniej stracić do Pawła, a najlepiej utrzymać mu koło. Już na początku jednak jeden z zawodników trochę mnie przyblokował. Dalej staram się gonić, ale jadę na ile mnie stać i dystans ciągle się zwiększa. Na osławionych 900 m npm oceniam stratę na około 40 sek do minuty. Sporo. Zaczynamy zjazdy. Świetny zjazd. Początek szybki, trochę kamieni, dalej sekcja z kilkoma stromymi odcinkami z kamieniami, sekcja RTV AGD i znowu ostry odcinek. Dalej jest więcej korzeni i szybciej. Na wypłaszczonym odcinku wyprzedzam Tomka W., który zamieszkuje pokój obok naszego w Złotym Jarze:) Ostatni odcinek zjazdu to słynne korzenie - wyprzedzam obu zawodników, z którymi robiłem podjazd. Pawła nie widać. Za chwilę bufet i ostatni mocny podjazd. Na bufecie łapię pomarańczę, kubek powerade i ruszam. Ambicje mam duże - wjechać. Pamiętam, jak rok temu umierałem i byłem pewien podziwu dla Jacka, który systematycznie piął się do góry, a ja butowałem..
Dosłownie kilkadziesiąt metrów za bufetem łapią mnie kurcze w obu nogach. W takim miejscu, że mogę jechac, ale ból jest niesamowity. Zatrzymuję się, chwila przerwy, łyk wody i do przodu. Podjeżdżam pierwszą ściankę, ale przed drugą, nieosłoniętą drzewami, kapituluję. Podprowadzam spory odcinek, wyprzedzam przy tym całą masę zrezygnowanych megowców, którzy w większości klną pod nosem, na pogodę, że za gorąco, na rower, że ciężki, na błoto, którego jest wyjątkowo mało, w końcu na organizatora.. Złe podejście, ale do tego trzeba dojść samemu. Uśmiecham się pod nosem i wskakuję w korby. Krótki odcinek po płaskim, kilka kałuż i trochę błota. Ostatni podjazd, na którym dochodzę dwóch zawodników na jakieś 10-15 sekund. Zaczynam zjazdy i chcę ich dogonić, bo wiem, że to gigowcy. Ostatecznie na zjazdach do mety zamiast nadrobić te dwie pozycje, tracę kolejnych kilka. Stara prawda, że przegrywa się na zjazdach pasuje idealnie. I boli. Meta.
Wrażenia? Zadowolony z jazdy, bo poza ostatnim podjazdem za bufetem, nie miałem problemów z kurczami, zero kryzysów, bólu pleców i rąk. Dobre tempo pod górę, w dół coraz lepiej, oczywiście na szybkich zjazdach nadal fatalnie, ale trzeba z tym żyć. Trasa bardzo na plus względem ubiegłorocznej. Niby zmiany kosmetyczne, ale w dobrą stronę. Pogoda dała czadu, było ciepło. Wynik bez rewelacji, ale udało się zapunktować dla drużyny. Świetnie pojechał Paweł, pomimo nadrobienia drogi po zgubieniu trasy, wykręcić dobry czas. Ciężko będzie go dogonić na zbliżającym się wielkimi krokami MTB Trophy.
1 Open / 1 M3 Bogdan Czarnota 3:39:31
2 Open / 1 M2 Bartosz Janowski
88 Open / 30 M2 ktone 5:09:50
Rating 70.8/72.6
/2536608
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie