Wpisy archiwalne w kategorii

Imprezy / Wyścigi

Dystans całkowity:6493.48 km (w terenie 5327.10 km; 82.04%)
Czas w ruchu:391:45
Średnia prędkość:16.38 km/h
Maksymalna prędkość:73.90 km/h
Suma podjazdów:51774 m
Maks. tętno maksymalne:205 (103 %)
Maks. tętno średnie:181 (90 %)
Suma kalorii:119128 kcal
Liczba aktywności:104
Średnio na aktywność:63.66 km i 3h 50m
Więcej statystyk

Sudety MTB Challenge - prolog - Błędne Skały

Niedziela, 28 lipca 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst24.63/20.00km w01:18h avg18.95kmh vmax72.00kmh HR 161/202

Na rozgrzewkę ruszamy z Pawłem na jakąś godzinę przed startem. Kolejność startu prologu nie jest niestety dla mnie korzystna - Paweł startuje 30 sekund za mną, a więc tym razem robię za króliczka.. Plan jest prosty - zrobić choćby symboliczną przewagę nad chłopakami. Niestety temperatura całty czas rośnie, tuż przed startem osiąga jakieś 36*... Przede mną startują Ola, Marcin i bezpośrednio poprzedzający mnie Sławek - doborowe towarzystwo:) W ogóle sporo znajomych przed startem, fajnie:) Trasa prologu jest identyczna jak przed rokiem - to da możliwość oceny jaki postęp zrobiłem. Oczywiście warunki na trasie są inne, ale zasadniczo na mecie będę miał mnie więcej ogląda gdzie jestem.

Ruszam mocno, wjazd w teren, tętno szybko osiąga jakieś 180u/min, odbicie w prawo mocno pod górę. Jest sucho, w zeszłym roku było tu dosyć ślisko, teraz pyli. Widzę Sławka, ale podjazd jest bardzo mocny i nawet te kilkadziesiąt metrów różnica oznacza sporą różnicę w czasie. Jadę za Sławkiem długo, na łące za wieżą mijam Olę, a Marcina mam już w zasięgu wzroku. Trochę mnie przytyka, ale mimo to tempo dobre i jedzie mi się wyjątkowo dobrze. Czuję na plecach oddech Pawła. Na Urwisko Beaty krótkie podejście, nawet nie próbowałem podjeżdżać końcówki, chociaż wiem, że jest do zrobienia w korbach. Mijam Marcina. Krótki techniczny odcinek po korzeniach i końcówka dość wymagającym trawersem. Zjazd do łąki i znowu w górę. Mija mnie dwóch zawodników, a ja czuję, że mam problem z tylnym zaciskiem - koło się przesunęło w hakach, ale póki co odpuszczam. Trzeba mocno kręcić. Na szczęście trasa jest zacieniona. W końcu po mocniejszym odcinku i lekkim wypłaszczeniu zatrzymuję się i poprawiam tylne koło. Nie tracę dużo, jakieś 20 sekund - Pawła nie widać, uff... jeszcze przed podjazdem w rynnie wyprzedza mnie Duńczyk w pomarańczowym stroju i swym spojrzeniem wyraźnie rzuca mi wyzwanie;) Nawierzchnia w rynnie wyjątkowo dziś jest sucha, luźny żwir wymaga pracy całym ciałem - przed rokiem na tym odcinku było wyraźnie łatwiej. Duńczyk trochę mi odjeżdża. Fajny odcinek po sporych kamieniach i wyjazd na asfalt. Do mety zostało niewiele - jakieś półtora kilometra po asfalcie. Czuję nieco rezerwy i cały odcinek jadę mocno, większość dystansu w korbach. Jakieś 100 metrów przed metą wyprzedzam Duńczyka, tętno skacze do ponad 200, lekko odpuszczam i na metę wpadam jednak jako drugi.

Na mecie długo nie mogę dojść do siebie, nieziemski wysiłek i piekielny upał, do tego przegrzany powerade, to nie jest to co lubię. Na metę wpadają kolejno Sławek, Paweł, Marcin i Ola. Rzut okiem na Garmina - czas o ok. 4 minuty lepszy niż przed rokiem, nieźle. Mogę śmiało powiedzieć, że jestem zadowolony! Powrót częściowo asfaltami, częściowo kamienistym szlakiem - te tereny są świetne, już nie mogę się doczekać jutrzejszego etapu, a szczególnie środowego etapu do Złotego Stoku:)

94 Open/52 M2
/2536608


Kategoria 000-050, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Challenge, Teren, xt1

MTB Cross Maraton - Zagnańsk

Niedziela, 21 lipca 2013 | dodano: 24.07.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst67.23/55.00km w03:12h avg21.01kmh vmax55.90kmh HR 163/187

W końcu udało się doprowadzić ściganta do pełnej sprawności po destrukcyjnym maratonie w Piwnicznej. Można jechać na kolejny wyścig. Trasa w Zagnańsku ma opinię najłatwiejszej w całym cyklu, ilość metrów do pokonania w pionie porównywalna do maratonu w Sandomierzu. Jak to określił Michała - taki maraton, na którym robi się punkty. Jechałem ten maraton dwa lata temu i nie przypadła mi do gustu trasa - było bardzo szybko, mało terenu, a że za mocny w jeździe na kole nie jestem, no to jadę do Zagnańska bez szczególnego entuzjazmu..

Dojazd z przygodami, jakieś trzy kwadranse spóźnienia, nie bylibyśmy sobą, gdyby było inaczej. Udało się jednak dotrzeć na miejsce - malowniczą wieś Samsonów - o w miarę przyzwoitej porze. Szybko wskakujemy w wypróbowane już w Piwnicznej nowe teamowe wdzianko, szykuję rower, bukłak, żele w kiszonki, okulary na noc i ruszam na rozgrzewkę... Za 20 minut ruszam an rozgrzewkę po raz drugi, a w międzyczasie walczę z zatartym łożyskiem w prawym pedale... Cały tydzień, każdego dnia, robiłem coś przy rowerze, a nie sprawdziłem, czy da się na nim jechać, tak to się kończy, kiedy ściganta używa się tylko na wyścigach. Pomogła w końcu solidna porcja WD40, oby.. Na rozgrzewkę nie zostało dużo czasu - zaledwie 3km i 9 minut.. Poznałem jednak początek trasy, co nie jest bez znaczenia, szczególnie, że ma być szybko.

W sektorze stoimy z Jarkiem, Arturem i ekipą z teamu: Pawłem, Michałem, Zdzichem i po raz pierwszy w tym roku w tym cyklu - Ulą. Są też znajomi z górskich maratonów. Kilka minut opóźnienia, buziak na powodzenia od Magdy i ruszamy. Początek spokojny, kawalkada nakręconych mtbowców grzecznie podąża za samochodem prowadzącym. Skręcamy z głównej szosy i mamy pierwszy podjazd. Szybko peleton się rozciąga, a każdy znajduje swoje miejsce. Trasa prowadzi inaczej niż przed dwoma laty - nie ma wąskiego podjazdu po trawie zaraz po starcie - rozsądnie:) Zamiast tego mamy szybkie szerokie szutry. Zaciskam zęby i trzymam koło zawodnika BSA, który jedzie mocnym, ale przede wszystkim mocnym tempem. Jest tez Artur, trochę z tyłu Paweł. Kilka pierwszych kilometrów naprawdę mocno, ale szybko skręcamy w teren. Zostawiam Artura, mijam też Zdzicha, który ma problemy na wąskiej błotnistej ścieżce. Teren jest cięższy, ale paradoksalnie łapię spokojny oddech, a przy okazji sporo wyprzedzam. Jest pierwszy zjazd, od razu z kamieniami, błotkiem, wąsko, trzeba szukać linii. Ktoś z przodu blokuje, ludzie zaczynają się zatrzymywać. Pisałem, że trzeba szukać optymalnej linii, albo walić środkiem po kamieniach, jakoś to będzie;) Mijam m.in. Ulę i Wojtka z Mybike. Strumyk i podjazd. Jest nieźle, noga się kręci, trasa póki co fajna, oby szutrów już do mety nie było;)

Szybko jednak na szutry wyjeżdżamy. Walczę o pozycje, ale kolejni zawodnicy mnie wyprzedzają i zrywają z koła, m.in. Artur. Jedziemy tak, raz lekko w górę, raz lekko w dół, po szutrach i miejscami asfalcie aż do 20 km, kiedy to trasa odbija gwałtownie w lewo - sporo osób jednak w tym miejscu przestrzeliło i nadrobiła dystans. Za gapiostwo się płaci, nadrobiłem więc kilka pozycji;) Zaczyna się nieco ciekawszy teren. Jest świetny wąski singielek trawersujący strome skarpy wąskiej dolinki, zjazdy i podjazdy po piachu, a do tego strumyki, których wszystko dookoła się boją.. Na jednym z nich z uwagi tylko na fakt, że nie bałem się zamoczyć opon, zyskałem 5 pozycji.. Ludzie ten rower służy do tego, żeby go pobrudzić;) Dochodzi mnie Paweł, fajnie pojedziemy razem:) Mijamy Piekielną bramę, szkoda, że jednak w drugą stronę, tj. pod górę, z rowerem pod pachą. Przed tym spotkaniem mija mnie Magda Sadłecka - imponuje równą, wysoką kadencją, o ile na równym podganiamy z towarzyszącymi zawodnikami, tak w trudniejszym terenie pokazuje klasę i zostawia nas. Mnie martwi jednak inna rzecz - od samego startu potrzebuję się zatrzymać - w końcu po krótkim podjeździe zjeżdżam w krzaki.. Ulga, mogę gonić. Po krótkim odcinku po płaskim znowu podjazd, teraz już dłuższy, ciekawszy, trochę kamieni, korzeni. Szybko dochodzę Pawła. Dalej szybkie zjazdy z głębokimi koleinami po bokach, które skutecznie mnie przyciągają. Na szczęście nie tracę dużo:)

Wyjeżdżamy na płaskie szutry, bufet, nie korzystam. Jesteśmy we czterech z Pawłem. Proponuję odpuścić, zjeść coś i razem gonić, ale jeden ze współtowarzyszy ucieka. Dosłownie chwilę później dochodzimy go i zostawiamy, nas z kolei dochodzi kolejnych dwóch zawodników. Po kilku kilometrach szutrów formuje się grupka czterech zawodników: my z Pawłem i dwóch zawodników w strojach Intercars. W chwilach, kiedy tracę dystans, Paweł zostaje i dociąga mnie do grupy. Kolarstwo to sport zespołowy jak się okazuje;) Wielkie dzięki! Dojeżdżamy w ten sposób przez mało wymagającą końcówkę pętli Fan do rozjazdu. Paweł jeszcze ze dwa razy zostaje i czeka na mnie, mało rozsądnie, ale doceniam! Za rozjazdem jest bufet - obaj z Pawłem decydujemy, że zatrzymujemy się po wodę. Dalej jedziemy znowu w grupie, po kilku minutach jednak odpadam, nie wytrzymuję tempa, a ciągłe dociąganie kosztuje mnie sporo sił. Dochodzi mnie zawodnik z niższej kategorii na fullu Speca. Paweł i jego grupka ciągle w zasięgu wzroku, próbuję dospawać, ale wjeżdżamy na krótki terenowy odcinek, z którego wyjeżdżam jako ostatni, dystans się momentalnie powiększa - odpuszczam. Młodszy zawodnik nie daje zmian, chcę go zerwać, ale tłumaczy się, że nie ma siły - ok, lepiej jechać z kimś. Wjeżdżamy w teren, trawiasty podjazd, nie ma dużo %, ale jest całkiem wymagający i stosunkowo długi. Paweł zniknął z zasięgu wzroku.. no to pozamiatane. Zjazdy szybkie,ale trzeba być ostrożnym, sporo ukrytych pod liśćmi kamieni, korzeni. Znowu szutry, orlik znowu na kole. Mam lekki kryzys - maraton jednak jest szybki, cały czas staram się jechać na 100%, nie ma chwili odpoczynku - rzut oka na licznik - jeszcze tylko niespełna 10km, ekspres.

Dojeżdżamy do świetnego podjazdu. Początek wąską ścieżką, trochę korzeni, znane ze zdjęć z objazdu drzewo z naturalną kładką, dalej sporo kamieni, miejscami naprawdę trzeba się nagimnastykować:) Super, takie smaczki sprawiają, że trasa zapada w pamięć:) Niestety na tym podjeździe minęło mnie dwóch zawodników, obaj co prawda po defekcie/zgubieniu trasy, ale jednak fakt ten potęguje wrażenie słabnącej mej osoby.. Zjazdy raczej ciekawe jak na dzisiejszą trasę, dość powiedzieć, że na jednym zakręcie prawie wypadłem w krzaki;) Wyjazd na szutry i dochodzi mnie Zdzisiek:) No to razem podgonimy. Na szybkich szutrach jedziemy na zmiany, jednak po mojej mocnej zmianie, zaczyna mi brakować sił. Ostatni szutrowy podjazd, mimo, że niezbyt długi - wygenerował sporą stratę do kolegi. Ostatnie szutrowe proste, wyjazd na asfalt, niesamowity był w tym miejscu doping strażaków krzyczących coś sił “goń kolegę!”. Na długiej asfaltowej prostej zbliżam się do Zdzicha, ale na ostatni terenowy odcinek przed metą wpadam ze sporą stratą. Meta.

Czas 3:12, krótko. Nie pamiętam kiedy jechałem tak krótki maraton ostatnio. Mimo to jestem kompletnie wypompowany - jazda na zmiany, trzymanie koła i walka na każdym krótkim podjeździe to spore wyzwanie dla organizmu. Dzisiaj musiałem uznać wyższość kolegów z teamu. Mimo to jestem zadowolony z jazdy, nie było źle. Trasa również na duży plus - było zdecydowanie ciekawiej niż się spodziewałem. Dobre wrażenie potęguje świetnie zlokalizowane miasteczko zawodów - na pozostałych znajomych czekaliśmy opalając się (mocno grzało!) na trawce niejako w objęciach ruin XIX-wiecznej huty. Zostajemy na dekorację: Magda 3 Open i 3 w K2, Jarek 5 w M5. Bardzo udany wyjazd, maraton szybki i krótki, ale taka wentylacja płuc jest bardziej niż ok na tydzień przed etapówką:)

1 Open / 1 M2 Marszałek Mariusz 2:34:41
39 Open / 16 M2 ktone 3:12:18
Rating 80.4/80.4
/2536608


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie, xt1

MTB Marathon - Piwniczna Zdrój

Sobota, 13 lipca 2013 | dodano: 22.07.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst72.91/60.00km w05:45h avg12.68kmh vmax50.90kmh HR 156/181

Wyjazd jeszcze przed opuszczeniem Warszawy był dla mnie pechowy. O problemach kompatybilności korby Sram z zębatką Shimano XT pisałem wcześniej. W piątek Jarek odebrał mnie spod pracy i ruszyliśmy z nadzieją kupienia gdzieś po drodze koronki 32z bez wypustek. Musiałem też kupić dętkę, bo po wyjściu z biura w rowerze był kapeć.. Udało się - Deore M590 za 80pln, to może nie interes życia, ale jaki miałem wybór? Droga do Piwnicznej przejdzie chyba do historii - niespełna 400km w ponad 9h.

Rano budzą nas rozbijające się o parapet krople deszczu. Miło:) Chyba jako jedyny jestem dobrej myśli, choć momentami zaczyna mi się udzielać ogólny nastrój narzekania i sam mam ochotę wskoczyć po kołdrę.. Jakby było tego mało, na około półtorej godziny przed staretem okazuje się, że zakupiona zębatka nie pasuje.. Załamka, chcę odpuścić, ale na szczęście śpimy u ślusarza miłośnika, który ratuje mnie narzędziami i dosłownie w ostatniej chwili udaje mi się wylajtować zębatkę na tyle, że w końcu dokręcam ją do korby. Szybkie przebieranie, dylemat, jak się ubrać. Wskakuję w nowe ciuszki teamowe - wyglądają świetnie, najwyższa jakość i idealnie dopasowany krój. Zjeżdżam na linię startu - na szczęście w dół i blisko. W sektorze staję jednak bez jakiejkolwiek rozgrzewki, lekko kropi..

Start mocno w górę. Mimo, że droga jest wąska, to nie ma tłoku. Mija mnie kilku zdecydowanie lepszych zawodników, m.in. Kamil. Szybko stawka się ustawia w odpowiednim szyku. Jadę bardzo ciężko, zagrzewam się szybko i tracę pozycje. Nic dziwnego - brak rozgrzewki się kłania.. Zaczynam rozpoznawać trasę - przed startem miałem luki w pamięci z zeszłorocznej edycji. Zostawiam Pawła, lekko się rozruszałem i mogę podkręcić nieco tempo. Zaczyna mocniej padać, na płaskich odcinkach nie brakuje błota i wody. Lubię takie warunki:) Docieramy w końcu na Wielki Rogacz o niebanalnej wysokości ok. 1180 m npm. Pierwsze zjazdy w terenie - jest błotko i trochę kamieni. Zawodnicy przede mną sprowadzają - sam miałem z tym odcinkiem w zeszłym roku spory problem, a było przecież sucho. W zeszłym roku jednak zjeżdżałem fatalnie, dzisiaj czuję się dobrze:) Zjeżdżam i wyprzedzam ok. 10 osób. Zjazd jest krótki i znowu zasuwamy w górę. Przede sobą widzę Michalinę z Krossa - pewnie jakaś awaria, a może to czar nowego trykociku? Zapach farby działa lepiej niż kofeina w żelach vitarade;) Szybko jednak lycrę pokrywa warstwa błota i czar mija - Michalina na kolejnych zjazdach ucieka mi. Na zjazdach z Niemcowej do Rytra podzielnych jakby na dwa odcinku techniczne i łatwiejsze sekcje po łąkach i szutrach doganiam m.in. Ewelinę z Murapola i innych zawodników. Większość bez wyrzutów sumienia zostawiam w tyle. Zjeżdża mi się świetnie. Odpuszczam tylko jeden uskok, po tym, jak zawodników przede mną zalicza efektowną glebę.. Końcówka zjazdów po szutrach, płytach przez gospodarstwo wójta i końcówka pośród weselnych baloników zdobiących domostwo pary młodej - życzyłem szczęścia:)

Asfalty przez Rytro doliną Roztoki. Bufet i dalej w górę. Przede mną jeden z najdłuższych podjazdów w całym cyklu - wspinamy się na ponad 1200 m npm, ale kolei. Już na asfaltach w Rytrze widziałem za plecami m.in. Grześka C. i Ewelinę z Murapola. Podjazd jest długi i udało się w końcu zerwać grupę pościgową. Kilku zawodników dogoniłem, kilku mnie wyprzedziło. W końcu docieram na Przeł. Złobki. Mocno zawiało znad dowietrznego stoku, zrobiło się naprawdę zimno. Ciągle pada i zaczynam się zastanawiać, czy wystarczy sił na ponad 5 godzin ścigania się. Szlak pod Radziejową z szerokiej drogi zmienia się w wąskiego singla. Kawałek ostro pnie się w górę, ścieżka jest wąska, po kamieniach, korzeniach - szkoda, że nie jedziemy w drugą stronę:) Dalej jest kapitalny zjazd z bardzo śliskim błotem, dalej tzw beskidzką rąbanką:) Kawałeczek mnie pokonał - na początku najbardziej śliskiego odcinka podpórka i dwa metry na “hulajnodze”, dalej bez problemów. Dodatkowo motywowała mnie pogoń za dwójką zawodników. Po minięciu kolejnej przełęczy, ostra wspinaczka i kolejne super single. Naprawdę podoba mi się ta trasa. W końcu zaliczam Wielką Przechybę, mijam schronisko, rozjazd i kontynuuję walkę z coraz ciekawszym szlakiem. Za rozjazdem bardzo fajna wspinacza technicznym singlem z korzeniami i skalnymi uskokami - gonię dwóch zawodników, więc tętno jest wysokie i nie mam chwili nawet pomyśleć o marznięciu:) W końcu zaczynają się zjazdy. Aż do Przełęczy Przysłop nieźle trzęsie na kamieniach mniejszych i większych. Końcówka inaczej niz przed rokiem, zamiast szeroką drogą z kamieniami, wąskim stromym i bardzo śliskim singielkiem. Wyprzedzam mastersa z Eska i jeszcze dwóch zawodników, nieźle:) Pamiętam, że po tym zjeździe czeka mnie długi podjazd częściowo po wybrukowanej kamieniami drodze. Tutaj przydałby się full, lub chociaż 29er.. Wyprzedzeni wcześniej zawodnicy oczywiście powoli zaczynają mi uciekać, no cóż kondycyjnie jestem jednak od nich słabszy i mimo, że jadę mocno, to dystans się powiększa. Pora na zjazdy - tym razem niestety szybkie i bardzo szybkie. Momentalnie wychładzam się, stopy mokre i skostniałe. Momentami bryzgające spod kół błoto przeszkadza tak bardzo, że odruchowo zamykam oczy - to nie jest najlepszy pomysł. W końcu koniec zjazdu, nareszcie! Bufet. Łapię żel w płynie Maxima i gonię. Tablice nadleśnictwa - uświadamiam sobie, że jesteśmy w Pieninach, co zresztą widać, bo skały krajobraz się zmienił, a wapienne skały wyraźnie się odróżniają od beskidzkich piaskowców i łupków.
Kolejne podjazdy, szybkimi szutrówkami, choć momentami procentów przybywa i trzeba naprawdę mocno kręcić. Staram się nie zrzucać na młynek, boję się zaciągania łańcucha. W końcu trasa łączy się z pętlą mega - czyli przede mną długie zjazdy aż do Białej Wody. Cały czas dokręcam, żeby możliwie rozgrzać nogi, mimo to marznę niemiłosiernie. Na końcu zjazdu ledwo czuję stopy. Z poprzedniego roku pamiętam, że trasa czujnie odbija w lewo na dość stromy podjazd. Sporo osób przestrzeliło. Mijam Kasię - pyta o Bartka, niestety nie widziałem go dzisiaj oprócz startu. Dopiero kilka chwil później pomyślałem, że mogłem zapytać o Magdę. Podjazd po błocie, dalej aż do rezerwatu Biała woda sporo błota, trochę kamieni, góra dół i asfalt. Fajny odcinek. Przypomniał mi się maraton w Zabierzowie - subiektywnie mój najlepszy maraton w życiu:) Dzisiaj też czuję się dobrze. Przejazd przez rezerwat, podobnie jak przed rokiem, wywołuje świetne wrażenie - miejsce jest niezwykle urokliwe. Mijam sporo megowców. Zastanawiam się, czy Magda jeszcze przede mną. W ostatnich startach rywalizowała z Kasią i pytanie, czy Kasia jest dzisiaj lepsza, czy Magdą tak sporo jej odskoczyła. Po drodze krótki postój w krzakach - nie wytrzymałem. Dwóch megowców, których mijam chwilę wcześniej zagadują z humorem. Odpowiadam, żeby łapali koło;)
W końcu zaczynam wspinaczkę na ostatnie pasmo przed metą - trawiasty podjazd. Przed rokiem było ciężko, teraz jest bardzo ciężko. Deszcz, trawa, miękko, nie pomaga wiatr w plecy. Na początku walczę, ale jadę tak samo wolno jak inni zawodnicy pchający rowery, w końcu odpuszczam. Jedna zawodniczka przed nami wytrwale wykręca cały podjazd - szacunek! Widzę przed sobą Jurka - jest motywacja na końcówkę. Zaraz po wjechaniu w las, trochę więcej kamieni, dochodzę Jurka - marudzi na odcięcie. No w takich warunkach to może złapać każdego. Ja jednak czuję jeszcze moc i gonię zawodnika, z którym tnę się od połowy dystansu. Ostatnie kilometry są raczej płaskie, prowadzą krętym singlem, ale jest dużo błota i śliskich korzeni. Dochodzimy jeszcze jednego zawodnika na 29erze. Wyżej wspomniany po zorientowaniu się, że go dogoniłem, nagle odzyskał siły - rywalizacja motywuje:) Aż do ostatniego zjazdu ścigamy się praktycznie na 100%. Po drodze niestety popełniam kilka błędów ze zmęczenia, ale nie jest najgorzej. Odpuszczam jednak na zjeździe z Przeł. Gromadzkiej po trawie - tylne klocki przestały działać, a charakterystyczny dźwięk dowodzi dobrania się do stalowej płytki. Ostatni odcinek w lesie - przed startem obiecałem sobie, że zaatakuję ostatni techniczny zjazd - niestety w tym roku aż do asfaltu zjeżdżamy szeroką drogą. Może to i dobrze, bo z działającym tylko przednim hamulcem mogłoby się to skończyć różnie;) Do asfaltu prowadzi ostry odcinek po śliskim żwirku, ręce bolą od zaciskania klamki. Ostatni podjazd asfaltem do mety, na ostatnich 50 metrach mocno dopinguje mnie Michał, koniec!

Było ciężko, bardzo ciężko. Szybko jem makaron, Michał myje mi rower (dzięki!), chwilę grzeję się przy ognisku. Czekam na Magdę, bo okazało się, że jeszcze nie dojechała. Szybko jednak zmarzłem do tego stopnia, że postanawiam zwijać się do kwatery - na szczęście mamy blisko. Tak na chłodno muszę przyznać, że to był jeden z najcięższych maratonów jakie jechałem. Tak się jednak składa, że lubię ciężko maratony, trudne i niesprzyjające warunki. Oczywiście błoto, deszcze i niska temperatura przeszkadzały, ale gdyby tylko było jakieś 4 stopnie cieplej - bez ogródek powiedziałbym, że warunki były idealne;)

Paweł jednak się wycofał. Magda dojechała do mety jakiś kwadrans po mnie, dosłownie chwilę po tym, jak zebrałem się z miasteczka. Zaliczyła dwie gleby i lekko poobijana doturlała się do mety. Jarek wykręcił drugie miejsce w M5.Dla wszystkich startujących szacunek - lekko nie było! Po zeszłorocznej edycji trasa w Piwnicznej nie przypadła mi do gustu - w tym roku sytuacja odwróciła się o 180%, bardzo mi się podobało:)

1 Open / 1 M3 Bogdan Czarnota 4:06:00
2 Open / 1 M2 Bartek Janowski 4:13:08
44 Open / 14 M2 ktone 5:45:58
Rating 71.1/73.2

Niestety z planów zdobycia dni następnego Kralovej Holy nici - wszystko mokre, rowery w strzępach (dosłownie) - podjęliśmy decyzję o powrocie do domu jeszcze w sobotę. Szkoda. Piwniczna jednak urzekła mnie i chciałbym tu jeszcze wrócić!
/2536608


Kategoria xt1, W towarzystwie, Teren, Mbike, Imprezy / Wyścigi, Góry, 050-100

MTB Cross Maraton - Suchedniów

Niedziela, 23 czerwca 2013 | dodano: 30.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst78.23/60.00km w05:09h avg15.19kmh vmax50.30kmh HR 157/185

Kolejna edycja cyklu MTB Cross Maraton - tym razem w Suchedniowie. Pamiętam, jak przed dwoma laty trasa dała mi ostro w kość. W tym roku trasa ma być zdecydowanie krótsza, bardziej skondensowana, a ostatnie opady sprawiły, że na pewno nie będzie lekko. Przed startem jednak nie mam kompletnie nastawienia na ściganie, chyba trochę zabrakło odpoczynku po tygodniu i przede wszystkim długiej piątkowej nocy. No ale jedziemy na wyścig - będziemy się ścigać. Rano pogoda kompletnie nie zachęca do ruszania się z domu - burza, ulewa, zimno, ale jedziemy. Oboje z Magdą jesteśmy dobrej myśli.

Jesteśmy na miejscu około godzinę przed startem. Pogoda się poprawiła, niebo zachmurzone, ale robi się cieplej i przede wszystkim nie pada. Przygotowanie rowerów, przebieranie, itd. W międzyczasie spotykamy znajomych z teamu. Długo się zbieramy, ale w końcu ruszamy na rozgrzewkę. Zaliczamy ostatnie kilometry trasy z Magdą, Arturem i Pawłem. Końcówka jest fajna - prowadzi szybkim singlem, jest piaszczysty zjazd na mostek - trzeba uważać przed finishem.. Stajemy w sektorze. O dziwo nie przysługuje Pawłowi i mi sektor, co jest dziwne, bo do sektora wchodzi Zdzichu i Michał. No nic, frekwencja nie jest duża, na pewno pozycja na starcie nie zadecyduje o wyniku. Obok staje Damian, są też dziewczyny z Murapola - Kasia i Ania.

Ruszamy! Początek asfaltem, szybko zjazd na szutry. Tempo bardzo mocne. Trochą kałuż na początku, później szutry i trochę bruków. Próbuję łapać koło, ale kolejni zawodnicy mi uciekają. Tętno szybko skacze na ponad 180 uderzeń, a mimo to tracę dystans do kolejnych zawodników. Na łagodnych, szybkich podjazdach nieco nadrabiam, ale mimo to czuję, że to nie jest mój dzień. Żałuję, że nie zrobiłem porządnej rozgrzewki - za każdym razem ten sam błąd.. Po około 13 km charakterystycznych raczej dla Mazovii, w końcu wjeżdżamy w teren. Pierwszy podjazd i nadrabiam jakieś 10 pozycji. Jest wąsko - gdyby nie to, byłoby jeszcze lepiej. Już po tym krótkim odcinku wiem, że dziasiaj będę się świetnie bawił w błotku, którego na trasie na pewno będzie sporo:) Pierwsze zjazdy w błotku, ślisko, ale mam z tego niezły fun:) Na płaskim odcinku sporo błota - dochodzę Zdzicha, przed sobą widzę Michała. Na kolejnym podjeździe zaciąga mi napęd i muszę zejść.. jestem zły jak cholera, czy to oznacza maraton bez młynka? Wyprzedzam Marka - również z problemami z napędem. Na kolejnych podjazdach nie ryzykuję i przepycham ze środkowej tarczy. Dochodzę Michała tuż przed zjazdem z Kamienia Michniowskiego - charakterystyczny punkt tej trasy, który będziemy pokonywać dzisiaj trzykrotnie. Michał mnie puścił - dzięki - zjazd z Kamienia to dwa uskoki, wypłaszczenie i krótki zjazd po kamieniach. Jest mokro i drugi uskok odpuszczam, ale wiem, że jest spokojnie do zjechania. Końcówka zjazdu fajna, dalej flow na szybkim odcinku, krótki podjazd i bardzo śliski zjazd do szutrówki, na której jest bufet.

Analizowałem przed startem mapę i wiem, że teraz czeka nas odcinek po łąkach i przez wsie. Na podjazdach nie jest najlepiej - nie czuję się najlepiej, ale tragedii nie ma. Najdłuższy podjazd po trawie pokonał mnie - część z buta. Pogoda się poprawia - zaczynam odczuwać coraz wyższą temperaturę. Kolejne kilometry prowadzą to górę, to w dół przez wsie - głównie szutrówki i asfalt. Dojeżdżam do drugiego bufetu. Za bufetem wjeżdżamy w las i od razu zaczynamy wspinaczkę na Pasmo Klonowskie. Ścieżka nie jest stroma, ale nawierzchnia to czyste błoto;) Przede mną młody zawodnik z Gatta słabo sobie radzi i mocno mnie blokuje. Kilka próśb o przepuszczenie pozostaje bez echa, a ja w międzyczasie wkręcam sporą gałąź w koło.. W końcu wypłaszczenie, fajny odcinek z kilkoma technicznymi elementami, trochę błota i w końcu świetny techniczny zjazd:) To co lubię, choć po pobycie w Karpaczu jest mi mało;) Zjazd kończy się ostrą nawrotką i błotnistym podjazdem. Dalej jest mocny podjazd trawersujący zacieniony stok - jest sporo mokrych liści, ziemia jest miękka. Mija mnie zawodnik JBG2 - prowadzący na dystansie Fan. Końcówka podjazdu z buta. Krótki odcinek w siodle i znowu za ostro w górę na jechanie. Krótki zjazdy, dwa przejazdy przez wodę, błoto i korzenie. W końcu dojeżdżam na szczyt Bukowej Góry, z której zjeżdżam kolejnym technicznym szlakiem. Fajny odcinek, ale szybko się kończy. Dochodzę zawodnika w stroju Lang Team. Interwałowy odcinek siedzę mu na kole, w końcu dojeżdżamy do trawiastego zjazdu i opuszczamy Pasmo Klonowskie - bardzo fajny odcinek, już nie mogę się doczekać drugiej pętli:)

Przed nami znowu szutrowy dojazd do Kamienia Michniowskiego. Dominują szybkie szutry, zjazdy nie są wymagające. Po niespełna 20 minutach znowu jesteśmy w terenie. Fajny błotnisty podjazd z kamienistym uskokiem i jesteśmy na odcinku do Kamienia Michniowskiego. Zawodnik z Lang Team robi mi miejsce i zjeżdżam cały zjazd. Niestety na wypłaszczeniu tylne koło mi ucieka ze skarpy i muszę się podeprzeć -eh, na szczęście będzie jeszcze trzecia próba:) Do bufetu dojeżdżam dobrym tempem - mija mnie tylko zawodnicy ścigający się o 3 miejsce na dystansie Fan. Bufet.
Zaczynam drugą pętlę. Na szczycie chyba drugiego podjazdu za bufetem dostrzegam, że strzałka jest przewieszona i łatwo przestrzelić skręt w prawo na trawiasty zjazd. Pamiętam to miejsce z pierwszej pętli, ale zastanawiam się, ilu zawodników pomyli trasę i czy w efekcie stracą, czy wręcz przeciwnie - skrócą sobie trasę. Powoli przychylam się do drugiej opcji - nie mogę bowiem dostrzec nikogo przed sobą, nawet na długich prostych. Tempo siada, motywacja ucieka - czuję się w pewnym momencie, jakby mnie ktoś oszukać.. Podjazd na trawie robię już w żenująco niskim tempie, ale na szczycie motywuję się do jazdy i przyspieszam. W końcu dojeżdżam do bufetu - pytam, czy ktoś jeszcze w ogóle jedzie - tak, jakąś minutę temu ktoś jechał. No to gonię!

Błotnisty podjazd robię swoim tempem, tym razem nikt mnie nie blokuje. Na końcówce dochodzę Damiana, który gorzej ode mnie radzi sobie w błocie. Staram się uciekać. Na technicznym zjeździe jadę chyba zbyt asekuracyjnie, bo na końcowej nawrotce w błocie Damian mnie dochodzi, dogryzając, że doszedł mnie na zjeździe:) Na podjeździe puszczam go, jest mocniejszy, ale na kolejnych kilometrach wyprzedzam. Trawersujący podjazd robię w większym stopniu z buta. Nieco już osłabłem, pogoda jest bezlitosna - robi się cieplej, wychodzi słońce i robi się parno. W międzyczasie łapią mnie kurcze przywodzicieli - to coś nowego, boli, ale można jechać. Szybko puszcza. Zjazd z Bukowej Góry ponownie super, zjazd po łące i szutrowy łącznik. Dochodzę tuż przed wjechanie do lasu zawodnika Virtual Bike, mnie z kolei dochodzie inny zawodnik, który wcześniej walczył z defektem. W las wjeżdżamy we trzech. Do Kamienia Michniowskiego dojeżdżam jako drugi, tym razem zjeżdżam całość bez problemu - zawodnik po defekcie wraca się pod górę - nie zjechał i chce poprawić:) Doskonale go rozumiem:) Dobre tempo do bufetu. Do mety jakieś 6-7 km. Na singla wjeżdżamy we trzech z Virtual Bike i jeszcze jednym zawodnikiem, którego wyprzedziłem na zjeździe z Kamienia. Jadę trzeci. Tempo jest mocne, a trasa świetna. Płaska, ale kręta, pełna błotnych pułapek, korzeni - wymaga uwagi. Ciężko jest jechać na kole, bo nie widać trasy, nieco odpuszczam. Niestety na końcówce popełniam dwa błędy - przekombinowałem i wybrałem zły tor jazdy. Zawodnicy nieco mi uciekli.. Na ostatnim piaszczystym zjeździe do mostku mijam zawodnika Virtual Bike - niestety zaliczył glebę i do mety dokręca spacerkiem. Trzeci z naszej grupki niezagrożony wjeżdża na metę przede mną.

Meta. Chwilę za mną wjeżdża Ania Sadowska, później Damian i kilka minut później Paweł. Spotykam Magdę, która jest bardzo zadowolona z jazdy i oczywiście z wyniku - 2 miejsce open! Ja również jestem zadowolony, bo mimo stosunkowo słabej jazdy pod górę, to świetnie się bawiłem na technicznych odcinkach, a agresywana jazda w błocie pozwoliła mi nadrobić trochę czasu nad mocniejszymi zawodnikami. Trzeba jednak przyznać, że gdyby nie warunki pogodowe odpowiedzialne za masę błota na trasie - byłoby bardzo szybko i trasa nie przypadłaby mi do gustu. Zdziwiłem się mocno widząc na Garminie sumę przewyższeń na poziomie 1850m - zupełnie miałem wrażenia na trasie. że tak dużo się wspinaliśmy:) Start trzeba uznać za udany, stosunkowo dobry wynik.

1 Open Zacharski Szymon 4:12:55
3 Open / 1 M2 Pomarański Kamil 4:13:01
27 Open / 17 M2 ktone 5:09:59

Rating 81.6/81.8
/2536608


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie

MTB Marathon - Karpacz

Sobota, 15 czerwca 2013 | dodano: 19.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst67.00/50.00km w05:27h avg12.29kmh vmax0.00kmh HR 161/

Zeszłoroczna edycja maratonu w Karpaczu wywołała niemałe kontrowersje - jedyni byli zachwyceni niezwykle wymagającą pętlę Okrajową, inni wieszali psy na Mariuszu i Bartku - autorach trasy. Nie muszę dodawać, do której grupy należę:) Tym razem ma być bez kontrowersji, ale nie oznacza to, że będzie lekko - chłopaki prze startem gwarantują moc technicznych singli i malowniczych ścieżek w tym kilka premierowych odcinków. Lipy nie będzie! Moje dotychczasowe dwa starty w Karpaczu nie były udane - za każdym razem trasa mnie pokonała, umierałem, a raz nawet chciałem się wycofać - tym razem planuję rewanż!

Dzień maratonu zacząłem dość wcześnie - ok. 7 podjechałem do Kamila po bloki i nowe pancerze i linkę do roweru Magdy. Szybka wymiana. Niestety z blokami nie poszło gładko - ukręciłem jedną śrubę i muszę startować ze starym blokiem w prawym bucie. Pół biedy, bo największe problemy do tej pory miałem z lewym butem.. niemniej sytuacja mało komfortowa, szczególnie na takiej trasie..

Jemy solidne śniadanko i ok. 9:30 ruszam na rozgrzewkę. Niewiele tego rozgrzewania wyszło - przed wjechaniem do sektora ukręciłem zaledwie niespełna dwa kilometry.. Mało, a początek od razu mocno do góry, to może się na mnie zemścić.

W sektorze stoimy z Pawłem, Michałem na nowym 29erze i chłopakami z Goggle:) Pierwszy podjazd, tak jak się spodziewałem, nie był najlepszy. Szybko złapałem zadyszkę i kolejne grupki zaczęły uciekać. Do tego uświadomiłem sobie, że zapomniałem skasować luzy na sterach w Peaku Magdy - Paweł zaoferował, że zadzwoni do niej - wielkie dzięki! Trochę bez przekonania doczłapałem się do pierwszego zjazdu. Tuż za mną był Dawid z Gomoli - czyli chyba nie jest aż tak źle. Pierwszy zjazd dosyć szybki i jakoś tak bez przekonania. Szybko dotarłem do pierwszego terenowego podjazdu - wymagającej wąskiej ścieżki usianej kamieniami i korzeniami. Momentami trzeba było się mocno nagimnastykować. Wyprzedziłem kilka osób, m.in. Jurka z teamu i Kasię G.Nie jest najgorzej:) Podjazd rzeczywiście wymagający, ale lubię takie odcinki - coś się dzieje. Kolejne zjazdy początkowo łatwe i przyjemne, ale kamienie szybko urosły, trzeba szukać optymalnego toru - taki przedsmak tego, co nas czeka dalej:) Kolejny podjazd - na Czoło, znowu wymagający, a zjazd jeszcze lepszy:) Przełęcz pod Czołem - mija mnie Jurek. Oj dzisiaj to go nie dogonię;)

Poznaję, że jesteśmy na końcówce Drogi Chomontowej, a więc trzeba się szykować na zjazd telewizorami do Borowic - jeden z moich ulubionych zjazdów:) Dzisiaj wyjątkowo wzbogacony o płynącą wodę - będzie jeszcze ciekawiej:) Cały zjazd to jeden wielka radocha - dla takich chwil warto jechać 7h samochodem:) Wyprzedziłem kilka osób, m.in. Michała z teamu, Dawida. Tylko w jednym momencie przekombinowałem i zamiast pojechać przygotowaną ścieżką - ja wybrałem półmetrowy uskok. Podpórka, ale dalej już w siodle, a raczej za nim:) Super zjazd! Z Borowic przez strumyk, małą pułapkę błota po osie i Raszków. Przecinamy asfalt i mkniemy szutrówką. Bufet. Rodzynki i powerade - to nie jest chyba najlepsze połączenie, ale po ostatnich problemach z żołądkiem, wolę ograniczyć ilość żeli. Wiem, że kolejny zjazd to również jeden z moich ulubionych - z Grabowca. Jeszcze przed łąką na przełęczy pod Grabowcem doganiam Ewelinę z Murapola. Krótki podjazd, mijamy okazałe skałki i naszym oczom ukazuje się las wykrzykników:) Cały zjazd do szutrówki, na dojeździe do której dwa lata temu mijałem Damian, by po chwili zaliczyć glebę, to czysta przyjemność. Kapitalny odcinek, korzenie, kamienie, kilka uskoków i szybkie odcinki. Miód! Udało się zniwelować stratę do Eweliny, ale muszę przyznać, że zjeżdża super. Po przecięciu szutrówki, ciąg dalszy zjazdów do Sosnówki - dla mnie to nowy odcinek. Sporo wody, błotka. Mijam Grześka z SCS OSOZ - zaliczył błotne SPA twarzą w kałuży. Mało mu po Trophy:) Zaliczam kontrolowaną podpórkę o kupę gałęzi - wyniosło mnie nieco na błotku. Dalej zjazd jest szybki, w końcu wyprowadza nas na łąkę, po przecięciu której lądujemy na asfalcie w Sosnówce. Chwila oddechu. Jedziemy z Eweliną i Dawidem.

Po krótkim odcinku przez wieś, znowu wjeżdżamy w teren. Sporo gadamy, jak to ze mną, pełen entuzjazmu, gęba mi się nie zamyka;) Trasa raczej szutrowa, ale miejscami podjazdy naprawdę wymagające. Na polance przed mocnym podjazdem Wojtek K. czeka na Ewelinę i od tej pory jadą we dwójkę. Kolejne kilometry po szutrach kilka razy wzajemnie próbujemy się urwać, w końcu zostawiam ich z tyłu. Dojeżdżamy z Dawidem do wąskiej ścieżki, która nagle gwałtownie opada w dół. Przede mną wszyscy idą, ale zjazd bez kamieni, prawie bez korzeni, da się jechać. Ledwo, ale zjechałem. Tempo jednak podobne do schodzących, ale jak to określił Dawid - prestiż;) Na asfalcie mijam Jacka walczącego z defektem - pytam czy pomóc, da radę. Kawałek do Drogi Sudeckiej, znowu zagaduję kolejnych zawodników, odbijamy na zielony szlak do Przesieki - znam ten odcinek i bardzo go lubię. Najpierw w dół, kilka miejsc wymagających uwagi, dalej lekko w górę, sporo gałęzi, błotko - tutaj mam przewagę, mentalną, ale jednak:) W końcu zjeżdżamy do żółtego szlaku i lądujemy na podjeździe przy ogrodzeniu, który znam z AMP sprzed roku. Wybrałem zły tor i nie udało się podjechać, na kolejnym krótkim zjeździe nadrabiam jednak stratę do Dawida i na asfalt wyjeżdżam pierwszy. Trasa poprowadzona jest inaczej niż na mapach przed startem - jedziemy asfaltem aż do schroniska, oszczędzono nam trawiastego podjazdu (znanego również z AMP). Odbijamy w lewo, ostry podjazd po trawie, jest miękko przez co człowiek kręci, puls skacze w okolice progu, a jednak rower stoi w miejscu. Wydaje mi się, że z przodu widzę Mariusza - byłoby super dojść go przed podjazdem na Dwa Mosty i próbować utrzymać koło. Chwilę później jest jednak bufet i nie patrzę na innych - zajadam banany, bidon uzupełnia mi Wydra (dzięki!). Ruszam.

Przede mną słynny podjazd na Dwa Mosty. Długi asfaltowy podjazd ze świetnymi widokami. Pojechałem mocno, kilka pozycji zyskałem. Jest dobrze. Tuż przed mostami wyprzedził mnie Jacek R. po defekcie. Niezłe tempo. Za chwilę wypłaszczenie, więc podciągnąłem. Nieoczekiwanie trasa odbija w bok i pikietuje ostro po głazach wielkości solidnej mikrofalówki. Początek nie dla mnie. Jacek klnie na lewo i prawo - okazało się, że zjeździe do Borowic ukruszył ząb i złapał laczka. Wyprzedzam go z buta. Jakieś 100 metrów dalej można jechać, chociaż ścieżka jest bardzo wymagająca, a kamienie wielkie i śliskie. Jeszcze dwie podpórki i resztę zjeżdżam. 100% MTB, ale za słaby jestem jeszcze na takie odcinki. Niemniej warto wiedzieć, że jest jeszcze sporo do poprawy. Końcówka szybka i wyjeżdżam na szutry, które ekspresowo prowadzą mnie do Drogi pod Reglami. No to już wiem, gdzie jestem. Tuż przed podjazdem łapią mnie kurcze, w obu nogach na raz.. Szczęście w nieszczęściu w takim miejscu, że mogę jechać. Boli, ale mogę jechać. Szybko jednak przechodzi. Od początku staram się pilnować picia i jedzenia, ale jednak słoneczna pogoda w parze z wymagającą trasą wyciskają siódme poty - dosłownie i w przenośni. Dalej ku mojej uciesze jest technicznie w dół, choć brakuje świetnego singielka po mostkach made by Kowal i Bartek. Jeden odcinek po naprawdę pokaźnych uskokach przejeżdżam z niedowierzaniem - puszczałem się z założeniem uda się albo się nie uda;) Udało się! Tuż przed trzecim z kolei bufetem zaliczamy ostre podejście po trawie. Dosłownie ścięło mnie z nóg, ale widok Mariusza mocno mnie zdopingował. Na bufecie łapię gel-napój - pamiętam jak dokładnie taki sam napój postawił mnie na nogi podczas mojego pierwszego prawdziwego maratonu - to była Głuszyca 2010. Na trasie mega.

Trochę asfaltów prze Zachełmie i kolejne epickie single. Mariusz na bardziej wymagających odcinkach puszcza mnie przodem - miło z jego strony;) Ku mojemu zdziwieniu odcinek po tzw wielorybach jedziemy w tym roku w dół, przeciwnie niż w poprzednich latach. Odcinek jest kapitalny. W końcu lądujemy na ostatnim zjeździe do asfaltu do Przesieki. Zjazd jakby łatwiejszy niż jeszcze rok temu, kiedy zaliczyłem go w sumie dwukrotnie - na maratonie i na wycieczce z Magdą przy okazji pobytu w Przesiece. No to przede mną długi podjazd w pełnym słońcu. Rok temu to właśnie na tym odcinku odcięło mnie - zabrakło picia i zapłaciłem wysoką cenę za próbę utrzymania mocnego tempa Jarkowi. Tym razem do mocnego deptania motywuje mnie Mariusz, który powoli, ale systematycznie mi ucieka. Po wjechaniu w teren nieco odżywam i nawet udaje mi się nadrobić dystans, ale ostatecznie na bufet wjeżdżam ze znaczną stratą. Wypytuję Artura czy jechała już Magda - odpowiada, że jeszcze nie, czyli na mecie będę przed nią;)

Z bufetu ruszam z nadzieją dogonienia Mariusza, szybko jednak pozbawia mnie złudzeń - początkowo w terenie lekko w górę, szybko czmycha wśród megowców. Po wjechaniu na nowy odcinek asfaltowy, niemal równolegle do Chomontowej, już zniknął mi z widoku. Jadę swoje, do mety jeszcze sporo zjazdów i może uda się nadrobić. Nieoczekiwanie dojeżdża mnie Paweł:) Podjazd jest długi i momentami mocno pnie się w górę. Wysiłek wynagradzają super widoki! Mijam Dorotę, żartuję, że przed zjazdami poczekam na nią:)W końcu dojeżdżamy z Pawłem do zjazdu. Początek szybki, mijamy megowca, ale szybko robi się Rocky Garden. Staram się jechać, gdzie inni prowadzą, ale kamienie są za duże, a ja jadę wyraźnie za wolno. Na jednym z uskoków, noga ucieka mi z pedału, kontruję, łapie mnie kurcz i zaliczam OTB.. Skończyło się na obiciu dłoni, a rower wylądował do góry kołami, gotowy do serwisu - w koło się roześmiali. Sam żartuję do Pawła, że zjechałem więcej, ale przewagi żadnej nie zrobiłem;) Z tyłu zjawiła się Dorota, dobrze zjeżdża i myślę, że mogłaby mnie spokojnie objechać na technicznych odcinkach. Wymagający odcinek, ale chyba do zjechania przy odrobinie większej prędkości, a na pewno sporym ułatwieniem są duże koła. Zjazd szybko się kończy, jesteśmy na Chomontowej. Czeka nas niedługa, ale jednak wspinaczka. Gadamy z Pawłem i żartujemy, jakoś ten podjazd zleciał. W końcu osławiony, choć premierowy zjazd żółtym szlakiem do Borowic. No ten zjazd wymaga tylko krótkiego komentarza: enduro. Dla mnie za trudny. Pewnie gdyby było sucho, zjechałbym większość, ale przy śliskich korzeniach obdartych z kory i uskokach po pół metra wymiękłem. Na domiar złego na odcinku, gdzie udało mi się zrobić małą przewagę i odjechać Pawłowi, złapał mnie znowu kurcz w dwugłowym - tutaj już nie mogłem zacisnąć zębów i jechać dalej. Po dosłownie kilku sekundach postoju gonię. Końcówka zjazdu w siodle, było zdecydowanie łatwiej, ale nadal ciekawie i trzeba było zachować czujność. Borowice. Mega zjazd - na pewno warto tu trenować technikę i głowę, bo zjazd jest do zrobienia, nawet na sztywnym rowerze, choć w kilku miejscach trzeba mieć naprawdę mocne nerwy!

Z asfaltu znowu w stronę Raszkowa. Cały czas mijamy megowców, którzy wbrew pozorom nieźle sobie radzą. Przed asfaltem ratuję Pawła resztkami wody w bidonie - za chwilę będzie bufet, piąty już. Na bufecie uzupełniamy bidony wodą, powrade i banan w garść. Zastanawiam się, czy autorzy trasy darują nam dzisiaj podejście na Czoło - okazuje się jednak, że ten podjazd jest do zrobienia. Mi zabrakło trochę szczęście, przyblokowali mnie megowcy, ale Paweł wjechał całość. Znowu zjazd z Czoła i kolejne zjazdy. Odcinek pokonywany wczoraj, nowy zjazd z Przełęczy pod Czołem zaliczony bez problemu - jedna na maratonie jest inne tempo niż na wycieczce:) Kolejny świetny zjazd do Centrum Pulmonologii. Niesamowite, jak wiele ciekawych odcinków jest tak blisko niemałego w zasadzie miasta. Trzeba się przeprowadzić:) W końcu dojeżdżamy asfaltami do ostatniego podjazdu. Tracę do Pawła jakieś 50m i mocno cisnę w końcówce po korzeniach i kamieniach, żeby dojść go przed agrafkami. Nie udało się. Udało się dopiero na trzeciej agrafce. Wszystkie zjechane:) Kamienie jednak odpuściłem. Podobnie uskok na łące. Odpuszczamy ściganie się na kresce, Pawłowi spada jeszcze łańcuch na 100m przed stadionem, chwilę czekam i w końcu wjeżdżamy razem na metę, zupełnie jak Challenge'u.

Wrażenia? Kapitalna trasa. Czysta przyjemność. Technicznie wyszło super, świetnie się bawiłem i wygląda na to, że z głową wskoczyłem na kolejny level:) Kondycyjnie lekki niedosyt, trochę wymęczyły mnie kurcze, ale śmiało mogę powiedzieć, że to był dobry wyścig i jestem zadowolony z wyniku:)

Jarek czekał na mecie - niestety na zjeździe do Borowic rozbił rękę. Długo siedzimy w miasteczku i rozmawiamy m.in. z Kasią i Bartkiem, Jurkiem, Eweliną i innymi. W końcu do mety dociera Magda - również zachwycona trasą i zadowolona z jazdy - niestety na wynik wpłynęła wymiana gumy na 8km, a szkoda, bo szerokie pudło bylo chyba jednak w zasięgu. Jednym słowem lekko nie było, ale Karpacz ukazał po raz kolejny piękno tego sportu - wielkie dzięki dla autorów trasy i całej ekipy organizacyjnej! Wracamy do Karpacza może jeszcze w tym roku:)

1Open / 1M2 Bartosz Janowski 4:00:02
73Open / 31M2 ktone 5:27:23


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie

Beskidy MTB Trophy 2013 - etap IV

Niedziela, 2 czerwca 2013 | dodano: 10.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst44.40/38.00km w03:34h avg12.45kmh vmax57.90kmh HR 145/

Ostatni etap tegorocznej wyrypy w Beskidach. Etap na papierze na pewno najcięższy, ale jeszcze w sobotę wieczorem pojawiła się informacja o jego skróceniu - zaledwie 46km i 1800m w pionie. Może to i lepiej na koniec? Prognozy pogody dobre - ma być cieplej i bez deszczu. Od rana jednak mam jakiś słaby nastrój do jazdy, kiepsko się czuję..

Na starcie zupełnie nie widać napięcia przedstartowego - jest wesoło:) Bartek zauważa, że wyglądam, jakbym imprezował do rana - coś w tym jest, nie czuję się najlepiej. Postanowiliśmy z Pawłem stanąć nieco bliżej środka niż ogona - na pewno na tym nie stracimy, a na poprzednich etapach musieliśmy się jednak przeciskać na pierwszych kilometrach.

Początek asfaltami, szybko odbijamy w lewo i podobnie jak we wrześniu wspinamy się na Szarculę. Noga zupełnie nie kręci, szybko się gotuję, jest słabo. Z Szarculi wjeżdżamy na Kubalonkę. Niestety robi się korek, a wyprzedzanie bokiem po kamieniach kosztuje dużo siły. Na moment wyprzedza mnie Artur:) Pierwsze zjazdy szybkie, trochę błotka, staram się nadrabiać, ale nie chcę też naciskać za mocno. Za Kozińcami trasa odbija i prowadzi mocno w dół wąską, kamienistą luźną ścieżką. No normalnie miód, gdyby nie to, że zrobił się korek. Staram się, póki mogę, jechać, nawet krzakami wyprzedzam kilka osób, oczywiście ku ich wielkiemu oburzeniu. Okazuje się, że sprawcą zamieszania jest siedmiokrotny uczestnik MTB Trophy, ale bez nazwisk. Mimo próśb o zrobienie miejsca, schodzi powolutku i blokuje. No szkoda. Jesteśmy w Wiśle, krótki odcinek wzdłuż Wisełki, most i zaczynamy ostry podjazd po płytach na Grapę. Szybko pojawia się bufet - super, bo jest gorąco. W locie tylko łapię kubek z izotonikiem.

Podjazd jest długi i wymagający, krótki odcinek w lesie daje nieco wytchnienia od słońca, które dzisiaj mocno grzeje, ale nachylenie szlaku wyciska siódme poty. Cały podjazd na Grapę i dalej na Smerkowiec daje mi ostro w kość. Po prostu się zagrzałem... Za Smerkowcem szybkie zjazdy, który daję wyjątkowo dużo radochy - chyba w końcu się przełamałem:) Przy trasie Bartek walczy z kołem, ale zapytany czy pomóc, motywuje tylko do jazdy "dawaj dawaj!". Dalej na szybkim odcinku pojawiła się spora kałuża, chcąc być cwanym szukam ścieżki z boku, co kończy się wizytą w półmetrowym bagnie, rower po osie w wodzie:) Sporo śmiechu było. Dalej znowu szybko, ale trochę kamieni tez jest - miodzio.Jeszcze jeden szczyt - Jawierzny i znowu ostro w dół. Zjazd jest szybki, pełno wymytych kamieni,a do tego na dokładkę przepusty, miejscami bardzo głębokie. Kilka osób nie minęło, ale i tak miałem wrażenie, że jechałem dość ryzykownie. Na końcu zjazdu ratownicy przy zamkniętym szlabanie. Nawrotka i ostro w górę.

Staram się jechać ambitnie, mimo, że szlak dość szybko zabiera procentów i nie jest lekko. W końcu poddaję się i idę grzecznie jak reszta. Wrażenie robi tempo, w jakim Bartek po uporaniu się z awarią, mija moją grupkę. Mijam Adama prowadzącego rower - mocna gleba i awaria hamulców. Wielka szkoda, ale motywuję go, żeby się nie wycofał. Później okazało się, że uderzenie było tak duże, że nie zdecydował się na kontynuowanie jazdy, a ratownicy na Przełęczy Salmopolskiej po rzuceniu okiem na obrażenia, kazali jechać do szpitala.. W końcu udało się pokonać Grabową - to był długi bardzo mocny podjazd. Znowu szybki i miejscami wymagający zjazd na Przełęcz Salmopolską. Wjeżdżamy na równiutką szutrówkę - zastanawia mnie znak zakazujący jazdy rowerem na tej drodze.. Jadę z zawodnikiem z Czech. Na zjazdach jest nieco szybszy, za to staram się nadrabiać na podjazdach. Droga jest szybka i równa, miejscami rzeczywiście mocno pnie się do góry, ale tempo jest dobre. Piękne widoki na Malinkę. W końcu trasa odbija mocno w prawo - a zjazdy aż do Malinki fundują nieograniczone pokłady adrenaliny Trasa początkowo łagodnie, opada w dół między kamieniami, nabiera tempa i w końcu wyciska ostatki tchu. Po prostu miodzio. Dłonie bolą niemiłosiernie, z hamulców wydobywa się swąd palnego metalu, ale o to tu chodzi;) Na końcówce zjazdu stoi Kamil - ile do Pawła - 2-3 minuty. Jest szansa. Bufet.

Łapię banany i w drogę. Dobre tempo narzuciła zawodniczka z spodenkach w barwach Włoch, którą wyprzedziłem na ostatnim zjeździe. Wspinamy się na Cienków Wyżni bardzo ciężkim szlakiem. Momentami jest bardzo stromo, nie wszystko udaje się wjechać, ale jadę ambitnie i kiedy tylko czuję, że mogę, to w siodle. Po ponad 20 minutach wspinaczki docieram do żółtego szlaku, który prowadzi nas prawie do samej zapory w Wiśle. Zjazd jest fenomenalny - początkowo szybki z sekcjami kamieni, później pojawia się kilka technicznych odcinków, by w końcu wyrzucić nas na hale, z których rozpościerają się fenomenalne widoki. Rewelacyjny odcinek. Wyprzedzam kilka osób, bo poprawia nastrój:) Mijam bar, gdzie z zimnym piwkiem w ręce idzie jakiś gość - zagaduję, że zazdroszczę, na co słyszę "mmmm jakie dobre" ;) Krótki podjazd na Cienków Niżni i ostre zjazdy do zapory. Puszczam Czech i jeszcze jednego zawodnika, bo wyraźnie lepiej się ode mnie czują, a nie chcę im psuć zabawy:) Znowu kapitalne zjazdy, znacznie jednak wolniejsze i wymagające większej uwagi. Ostatnie metry zjazdów, idiotycznie zaparkowany samochód na środku trasy, na który bez problemu można wjechać i zapora. Sporo ludzi dopinguje.

Przed nami podjazd na Szarculę przez Zameczek. Paweł przed startem powiedział, że jak już będzie w tym miejscu, to znaczy, że już jest na mecie. Podjazd zaczynam mocno, chcę podgonić zawodników przede mną, przede wszystkim Czecha:) Asfalt pod górę jest długi. Mijam Zameczek i w tym momencie wyprzedza mnie dziewczyna na Scottcie. Mija kilka osób, kilka osób mija mnie. Kilka mocnych skoków i trzymanie koła dogonionych osób sprawia, że podjazd pokonuję w mojej ocenie naprawdę w niezłym tempie. Na Przełęczy znowu ekipa Gomoli mocno dopinguje do pogoni za Czechem:) Zjazdy są szybkie szutrowe. Jeden zakręt mocno mnie wystraszył, w pogoni nieco odpuściłem hamowanie i mogło się skończyć nieciekawie;) Na ostatnich kilometrach utworzyła się kilkuosobowa grupka, razem doszliśmy kolejne dwie i ostatecznie było nas ośmioro. Na ostatnim podjeździe wzdłuż płotu mocno zaatakowałem i zyskałem kilka pozycji - zjazd do lasu, znowu asfalty - słyszę, że jesteśmy już bardzo blisko mety i adrenalina robi swoje - wkręcam się na najwyższe obroty. Czech nieco mi ucieka, w miejscu, gdzie przestrzeliłem zakręt, ale reszta stawki jest za mną i aż do mety nie oddaję pozycji, choć jazda na maxa na ostatnim zjeździe po tłuczniu nie należała do kontrolowanych. Meta!

Krótki, ale jednak ciężki etap. Kompletnie zawaliłem początek, kiedy po prostu się zagrzałem. Dopiero od ok. 1/3 dystansu jechałem swoje. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że trasa była ciężka, a jednocześnie świetna. Bardzo mało błota i dobra pogoda poprawiła chyba humor wszystkim, którzy do tej pory narzekali. Zjazdy dzisiaj były naprawdę świetne!

miejsce 132 Open / 53 M2

Przy myjce widzę Pawła - pytanie, czy udało się utrzymać wypracowaną wczoraj przewagę? Szybko rozwiewa moje wątpliwości - przegrałem. To nic, jestem bardzo zadowolony ze swojej jazdy, było dobrze w górę i coraz lepiej w dół. Paweł był po prostu lepszy. Wynik mimo to bardzo cieszy, jest spory progres, a przede wszystkim nie miałem problemów z wytrzymałością, czego obawiałem się po dość krótkich treningach, nie miałem kryzysów, problemów z kurczami. Zdecydowanie mogę powiedzieć, że to był udany wyścig. Trasa bajka - wymagająca, ciężka, bezlitosna selekcja i katusze dla sprzętu - mnie szczęśliwie awaria ominęły, a trudne warunku, to jest to co lubię, bawiłem się świetnie. Koszulka finishera cieszy jak nigdy:)

1 Open / 1 M2 Brzózka Piotr 13:23:02
81 Open / 39 M2 Bartek 18:47:25
109 Open / 44 M2 Jurek 19:48:20
116 Open / 45 M3 Gustaw 19:59:26
121 Open / 46 M2 ktone 20:05:08
126 Open / 48 M3 Kłosiu 20:17:39
139 Open / 5 M5 Jarek 20:50:35
155 Open / 28 M4 Grzesiek 21:18:10
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Trophy

Beskidy MTB Trophy 2013 - etap III

Sobota, 1 czerwca 2013 | dodano: 10.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst70.35/60.00km w05:44h avg12.27kmh vmax64.20kmh HR 146/171

Przez całą noc pada, rano również. Nastroje w domu słabe, niektórzy zastanawiają się czy nie odpuścić, bo jedno dzisiejszego dnia jest pewne - na Raczy mamy zagwarantowane błotne kąpiele. Ponownie nie daję się w ciągnąć w wir narzekania i domysłów. Robię swoje - szykuję się na mój etap:) Przed wyjściem oczywiście pogoda się poprawia, ale dojazd na start nadal przy lekkiej mżawce. W Istebnej naturalna dla wszystkich informacja o skróceniu trasy o odcinek graniczy przez Przegibek do Raczy. Rozsądnie, bo te ok 10 km jechalibyśmy pewnie ze dwie godziny, tzn szlibyśmy..

Start asfaltami w stronę Koniakowa. Szybko zjeżdżamy na wąskie i strome drogi, co owocuje oczywiście korkami i u niektórych niepotrzebnymi nerwami. Jedzie mi się słabo, Paweł szybko ucieka.Wyprzedzają mnie kolejni zawodnicy. Na podjeździe do Koniakowa jednak postanawiam mocniej przycisnąć, wkręcam się na obroty i to chyba pomaga, bo dalej jedzie mi się lepiej. Przejazd przez Koniaków i płyty na Ochodzitą. Fantastyczna atmosfera, mgła bowiem ogranicza widoczność do zaledwie kilkudziesięciu metrów, miejscami nawet bardziej. Zjeżdżam za Kasią G., który wyjątkowo niepewnie sobie radzi na tym zjeździe, a kiedy jest on mokry, to im szybciej, tym łatwiej. Szybkie zjazdy, na których o dziwo nie tracę, podjazd na Przełęcz Rubienka i mój ulubiony podjazd na Solowy Wierch. Ostatni raz tutaj wspominam bardzo źle - kurcze i totalny zgon podczas maratonu kończącego miniony sezon. Szlak jest bardzo śliski, w kilku miejscach niestety z buta. Na końcówce sporo błota, na wypłaszczeniu praktycznie brodzenie w wodzie i błocie - sporo zyskuję:) Zjazdy jak zwykle bardzo szybkie, wąskie uliczki przez Myto, słynny już przejazd nad ekspresówką kładką dla pieszych i odcinek przez Zwardoń, który lubię - między domami, po łąkach, za kościołem, wąskie ścieżki wśród traw. Bufet. Łapię banany i gonię Pawła. Czuję, że tempo jest coraz lepsze i będzie w zasięgu.

Za bufetem jak zwykle znany odcinek do Beskidu Granicznego z mega podejściem i szybkimi szutrami. Nie jest najgorzej, w końcu dochodzę Pawła. Przed nami szybkie zjazdy w stronę Rycerki - utrzymuję tempo. Dalej szutrowy podjazd w stronę Magury. Sporo jedziemy razem, Paweł jednak narzuca dobre tempo, którego nie utrzymuję i systematycznie tracę kolejne metry. Na wypłaszczeniach odrabiam, na zjazdy wysuwam się na czoło i o dziwo nie blokuję nikogo, a nawet Paweł zostaje z tyłu. Zjazdy z tego typu, których wydawało mi się, że nie lubię - szybkie szutrowe, z kamieniami i mocnymi dohamowaniami. Tym razem jednak jadę dobrze i mam z tego radochę. Nie jest źle. Rycerka. Spory kawałek asfaltami, łagodnie do góry. Jedziemy z Pawłem i gadamy. Bufet. Obsługa wspomagana przez ekipę Gomoli, m.in. Dorotę - wielkie dzięki!

Kawałeczek za bufetem wjeżdżamy w teren - podjazd na Wielką Raczę. Pamiętam, jak dwa lata temu się męczyłem, kawałek z buta. Tym razem całość w siodle. Do Pawła niestety straciłem ok. minutę. Mimo to jestem zadowolony - wyprzedziłem kilka osób, podjechałem całość, łącznie z kamieniami na końcu. Wielka Racza zdobyta. Zaczynamy zjazdy. Początek o dziwo przejezdny - rok temu było tu niezłe ślizgawisko:) Praktycznie całość jadę, tylko w jednym miejscu powalone drzewo zmusza do zejścia z roweru. Mijam m.in. Mariusza i Pawła, ale ten szybko znowu mnie wyprzedza. Dopiero na śliskich korzeniach i błotnych pułapkach pod Wielkim Przysłopem wyprzedzam Pawła, jak się okaże, na dobre. Jedzie z nami też Jurek, ale na technicznym podjeździe zostaje, problemy z rowerem. Szlak jest genialny, techniczne odcinki po korzeniach i kamieniach, w górę i w dół, sporo błota, najbardziej niebezpiecznie jest jednak na... drewnianych mostkach, wyślizganych jak lód. Kolejne fragmenty szlaku dają mi masę frajdy. Jedzie mi się rewelacyjnie. Zaliczamy jeszcze jedno spore podejście, staram się jechać, ale przy deszczu przyczepność jest zerowa. Miejscami ciężko jest nawet iść.. Za Magurą jest sporo błotka - płaski odcinek, czarna ziemia, lekko nie jest. Konsekwentnym lekkim obrotem udaje mi się jednak pokonać ten odcinek, przy czym wyprzedzam sporo osób. Krótki odcinek technicznego singla w ciemnym lesie - miodzio i szybkie szutrówki, tzn błotne szutrówki. Miejscami jest naprawdę ślisko, a poczucie przyczepności jest tylko umowne. O dziwo jednak jadę te odcinki dobrze i wydaje mi się, że zyskuję nad kolejnymi osobami. Przed bufetem jest jeszcze jeden ostry podjazd - z buta i szybkie zjazdy, końcówka po asfalcie. Na bufecie powerade i słone zakąski - świetny pomysł.

Odcinek za bufetem wydaje mi się znajomy. Rzeczywiście jechaliśmy tak przed dwoma laty, tylko pogoda bez porównania lepsza była wówczas:) Najpierw łąki, długi podjazd po mokrej trawie i miękkim jak plastelina gruncie - bardzo ciężki. Dalej w las. Wody cały czas jest dużo, a więc nawet na pozór łatwe odcinki sprawiają sporo problemów - jest ślisko i miękko. Staram się jednak od początku etapu pilnować regularnego jedzenia i picia i efekty są - cały czas czuję moc i jadę dobrym tempem. Kolejne mijane osoby i kolejne błotne przeprawy sprawiają, że jestem zadowolony z jazdy.Jedynie na szybkich odcinkach, kiedy błoto spód kół trafia na twarz nie jest dobrze - jazda bez okularów ma swoje wady.. Przed granicą mamy jeszcze bardzo szybkie łąki, na których jestem świadkiem, jak zawodnik jadący tuż przede mną zaliczył nieprzyjemnego szlifa, ale zawodnik za mną się zatrzymał, ja nie miałem czasu na reakcję, było za szybko. Szybkie szutry, asfalty i jesteśmy w cywilizacji. Dojeżdżam dwóch zawodników. Na asfaltach momentalnie się wychładzam i marzę o podjeździe. Tunel pod trasą 12, przejazd przez tory kolejowe. Trochę terenu, sporo błotka. Obaj zawodnicy zagadują. Prowadzę, ale krótkich podjeździe ucieka mi noga z pedału - trzeba wymienić bloki.. sytuacji powtarza się jeszcze kilkukrotnie, co mnie zaczyna irytować. Wyjeżdżamy na stromy asfalt w czeskiej wiosce - znam to miejsce, do mety już blisko. Podjazd jest ciężki, dalej również lekko pod górę. Trochą czarowania, lekkie ataki. Trasa aż do Istebnej prowadzi asfaltami, z krótkimi tylko szutrowymi łącznikami. Jest bardzo szybko, obaj zawodnicy mi uciekli, ale są blisko. Żołądek od dłuższego czasu domagał się jakiegoś konkretnego jedzenia - marzył mi się schabowy:) Zaczyna mnie boleć brzuch. Do mety jeszcze kilka km, a mi zupełnie odcina prąd, a przede wszystkim tracę chęć do ścigania się.. Zawodnik z teamu VW motywuje mnie, ale momentami rzeczywiście ciężko jest mi w ogóle kręcić nogami. Końcówka znana z wrześniowego maratonu. Takie interwały między domami. Podjazd w lesie z buta.. Na mocnym asfaltowym podjeździe noga znowu "udało" mi się wyszarpnąć nogę z pedału.. Na łące dzieciaki tradycyjnie proszą o bidon - sorry, przyjźdzcie jutro! Mocny podjazd w lesie niestety z buta, na ostatnim kilometrze nieco odżywam, ale słynna sekcja korzeni nie pozwala powalczyć;) Meta!

Naprawdę trudny i wymagający etap, zarówno dla ciała, ale moim zdaniem przede wszystkim dla głowy. Osobiście świetnie się odnajduję w takich warunkach. Jechało mi się naprawdę dobrze, a błotniste zjazdy dały mi mnóstwo frajdy. Niestety słaba końcówka pozostawia lekki niedosyt. Mimo to jestem bardzo zadowolony z wyniku - 120 open to mój najlepszy dotychczas wynik. Udało się również zyskać kilka cennych minut nad kolegami - jutro szykuje się walka na sekundy:)

miejsce 120 Open / 47 M2
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Trophy, W towarzystwie

Beskidy MTB Trophy 2013 - etap II

Piątek, 31 maja 2013 | dodano: 10.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst79.29/60.00km w06:14h avg12.72kmh vmax60.20kmh HR 152/177

Drugi dzień zmagań z beskidzkimi kamieniami i oczywiście błotkiem wita nas ładną pogodą - rozpogodziło się i nawet wychodzi słońce. Z ogromnym szacunkiem podchodzę do dzisiejszej trasy - Rysianka na pewno potrafi sponiewierać, szczególnie po opadach. Mimo to jestem dobrej myśli, a plan na dzisiaj jest prosty - możliwie najdłużej trzymać koło Pawła. Wiem, że dzisiejszy etap może być decydujący w naszej małej walce:) Dobra pogoda sprawia, że pozytywne nastawienie udziela się wszystkim dookoła. Przed startem zaprowadzam jeszcze Pawła, Artura i Gumę na słynne istebniańskie korzenie - robią wrażenie. W sektorze wesoło, chociaż stanęliśmy bardzo z tyłu, nie najlepszy pomysł.

Początek asfaltami przez Istebną, dobre tempo, szybko przesuwam się do przodu, chociaż większość zawodników na moim poziomie i tak jest daleko z przodu. Starty to nie jest moja mocna strona. Na pierwszym mocniejszym podjeździe staję w korbach... i koło wyskakuje z ramy, zaciskam klamki i w efekcie zostaję z zaciśniętymi tłoczkami. Przy okazji rąbnąłem kolanem w kierownicę.. Powoli zbieram się do naprawiania "defektu", ale mija kilka minut, zanim znalezionym na ulicy patyczkiem po lodzie rozsuwam tłoczki, wkładam koło, mocno zaciskam szybkozamykasz i ruszam. Wylądowałem na szarym końcu, wśród turystów. Szybko przebijam się do przodu, ale kosztuje mnie to sporo sił.Na pierwszych zjazdach tempo jest beznadziejnie niskie, ale nie naciskam - w końcu to moja wina. Trasa jest nieco zmodyfikowana przez błoto i podjeżdżamy na Tyniok, dalej fajny zjazd przy Zagroniu. Przy trasie stoi Adam z defektem, pytam, czy pomóc, ale odpowiada, że poradzi sobie. Szybko dojeżdżam do Kamesznicy. Trochę asfaltu. Doganiam kolejnych zawodników i po chwili prowadzę sporą grupkę. Na lekkim podjeździe do autostrady zrywam grupkę z koła i samotnie pokonuję szybkie szutrowe zjazdy, kolejne asfalty i dojeżdżam do bufetu. Szybka obsługa i dalej w pogoń. Dobrze mi się jedzie, ale wiem, że najcięższe dopiero przede mną.

Za bufetem fajny podjazd po błocie i kamieniach, mijam Artura. Dalej podjazd prowadzi łąkami, które przez nocne opady są strasnie miękkie i mimo umiarkowanego nastromienia - jedzie się bardzo powoli. W oddali widzę pierwszego z kolegów, których ścigam - Grześka C. Po ponownym wjechaniu w las inni zawodnicy trochę mnie blokują, atakuję bokami po krzakach, ale szybko wyrzucam takie pomysły z głowy, kiedy widzę Grześka na poboczu walczącego z gumą.. Aż do Hali Borucz jest sporo pchania roweru, za ślisko. Kilku zawodników okropnie narzeka, że albo asfalty, albo pchanie roweru, że mokro, błoto i pewnie jeszcze nas dzisiaj zmoczy - niewykluczone. Zastanawiam się jednak co ktoś taki robi na tej imprezie? Nieważne, żeby jechać, to trzeba jechać.. Po wyjechaniu na dobrze mi znany szlak niebieski do Węgierskiej Górki z Hali Baraczej, bo w tym kierunku ten szlak jechałem do tej pory, wsiadam na rower i znowu staram się nadrabiać straty. Mocny podjazd na Pursów robimy w lekkim deszczyku - wyższe partie Beskidu Żywieckiego są dzisiaj w chmurach. Fajne zjazdy i jestem na Hali Boraczej. Lubię to miejsce, nigdy nie było okazji zatrzymać się i podziwiać widoki, a jest na czym zawiesić oko. Najpiękniejsze widoki rozpościerają się oczywiście na pasmo Rysianki, którego pokonanie mnie czeka. Podjazd zaczyna się ostrym odcinkiem po kamieniach. Widzę Jarka i Ewę i Kasię z Murapola. Jest też kilka innych znajomych sylwetek, czyli udało się już nieco podgonić. Podjazd atakuję ambitnie, ale kawałek jednak muszę podprowadzić. Wolę ten odcinek zdecydowanie jechać w drugą stronę:) Kolejne kilometry przez Radykalny i Boraczy Wierch to sporo błota, siłowe kręcenie i niestety na końcu pchanie roweru.

Rozwój i cywilizacja dotarły w wysokie partie gór pozostawiając za sobą zaoraną drogę, która po deszczu zmieniła się w bagno. Błoto oblepiło rower tak skutecznie, że koła przestały się kręcić. Mimo to kilku osobom udaje się jechać, m.in. Mariuszowi. My z Jarkiem niestety prowadzimy rower i trwa to dość długo, zdecydowanie za długo. Kawałek za Lipowską Halą - piękne widoki i fantastyczny niegdyś szlak, niestety teraz już zniszczony, można jechać. Błota jest nadal dużo, ale ma inną konsystencję. Zastanawiam się, co nas czeka na zjazdach - Magda jechała ten zjazd z Rysianki na maratonie w Korbielowie i zapowiedziała mi wspaniałe widoki i bardzo wymagający szlak. Początek fajny, śliski, ale szybki, dalej są ekstremalnie śliskie, skośne korzenie, miejscami bardzo wysokie. Jakakolwiek próba jechania skończyłaby się pewnie urwaniem napędu. Po chwili szlak wynurza się spośród drzew i oczom ukazuje się chyba najwspanialszy widok, jaki miałem okazję podziwiać w Beskidach. Dosłownie zapierająca wdech w piersiach panorama okraszona bardzo wymagającym i stromym zjazdem. Początek sprowadzamy, ale po chwili w siodle pokonuję korzenie i kamienie z żalem spuszczając wzrok pod koła. Musze tu wrócić! Wyprzedzam Kłosia i Kasię G. Po wjechaniu między drzewa robi się bardzo ślisko, dłonie bolą od zaciskania klamek, a z zacisku wydobywa się niesamowity smród przepalanych klocków. Oj to lubię! W końcu wyjeżdżamy z Jarkiem na asfalty. Spod kół sypie błotem, a ja jadąc bez okularów jestem bezbronny;) Bufet.

Z bufetu ruszamy we trzech z Pawłem, którego udało się dogonić. Nie ukrywam, że lżej mi na duchu, teraz pozostało już "tylko" utrzymać koło. Jarek prze zaciągający łańcuch jedzie ze środka, Paweł ogólnie jeździ mocno pod górę i o ile na asfaltowym podjeździe daję radę utrzymać tempo, to przed dojechaniem do Suchego Groniu gubię kolegów. Poznaję trasę z maratonu w Korbielowie - przed nami pasmo Abrahamów - powinno być trochę błota. Paweł już wcześniej się śmiał, że na pierwszym błocie pewnie go dojadę. Rzeczywiście na kolejnych kałużach i błotnych fragmentach nadganiam i szybko dochodzę Pawła. Mi również łańcuch zaczyna zaciągać. W kilku momentach sprawia to, że muszę podbiegać.. Same zjazdy do Żabnicy - długie i bardzo zróżnicowane, dostarczają sporo adrenaliny. Miejscami jest błotko, miejscami kamienie i jest technicznie, miejscami szybko. Tasujemy się z Pawłem kilka razy:) W Żabnicy chcę wziąć żela, ale czuję, że przydałoby się wrzucić na ruszt coś stałego i postanawiam czekać na bufet, który za chwilę powinien być. Przed zjechaniem z asfaltów pitstop zorganizowany przez Gomolę - smarowanie łańcucha, super, dzięki! Zanim dojechaliśmy do bufety, pokręciliśmy jeszcze jakiś kwadrans po łąkach, z których zjechaliśmy bardzo szybkimi zjazdami. Obaj z Pawłem zastanawialiśmy się, jak inni zawodnicy to robią, to minęło nas kilkoro w takim tempie, że szkoda mówić. Bufet! Zajadam się słonymi przekąskami, czyli precelkami, ciastkami i owocami. Mniam!

Do mety blisko, szacuję, że jakieś półtorej godziny. Na asfaltach przez Kamesznicę spokojnie jadę na kole. Nagle mija nas Adam po awarii, Paweł się zrywa i siada na kole, a ja mogę tylko popatrzeć. Jadę swoje, z nadzieją, że na trasie będzie jeszcze trochę błota:) W końcu etap kończymy zjazdami z Tynioka, które są zawsze mokre. Z asfaltu zjeżdżamy i kontynuujemy wspinaczkę szutrami. Tempo mi siada, czuję, że zwlekanie ze zjedzeniem żela to nie był najlepszy wybór.. Dogania mnie zawodniczka z Danii, co motywuje mnie do mocniejszego deptania ww korby. Tętno momentalnie podnosi się do dobrego poziomu, a mi powraca wiara, że jednak się uda podgonić. Podjazd jest długi, ale walczę. Na zjazdach przez Gańczorkę bawię się jak dziecko, choć na najbardziej stromych odcinkach w górę podprowadzam. Od zjazdów z Rysianki czuję, że widelec prawie w ogóle nie tłumi uderzeń - rzeczywiście zaschnięte gęste błoto mocno go blokuje. Bolą ręce i na krótkim podjeździe postanawiam oczyścić lagi z syfu. Kolejny krótki stromy odcinek idę przez zaciągający łańcuch, a na wjeżdżanie ze środka zaczyna brakować już energii.. Tasujemy się z Dunką jeszcze kilka razy, by w końcu wjechać na Tyniok - ostatnie zjazdy. Rzeczywiście jest błoto, ale bez tragedii, zjeżdżam w zasadzie bez problemów, przeciwnie do ostatniego razu w zeszłym roku, kiedy musiałem się nagimnastykować i dostałem srogie lanie na tym zjeździe od Kasi G. Wyjazd na asfalt, udało się wyprzedzić jeszcze jednego zawodnika i finish.

Piękny etap. Jestem potwornie wykończony, ale jednak zadowolony. Dopiero na chłodno dochodzi do mnie, że przez żywieniową niefrasobliwość sporo straciłem - Paweł jadąc za Adamem wkręcił się na obroty i całą końcówkę pojechał bardzo mocno, dokładając mi na mecie blisko 10 minut, nokałt... Muszę jednak przyznać, że trochę pecha, a może własnej głupoty na początku etapu kosztowało mnie sporo nerwów i siły. Szkoda też, że spora część podjazdu na Rysiankę z buta. Wszystko to jednak wynagrodziły nam cudowne widoki. Beskid Żywiecki zaskakuje za każdym razem, kiedy mam przyjemność tu kręcić. Jutro etap na Wielką Raczę, błoto gwarantowane, zapowiadam rewanż:)

miejsce 149 Open / 55 M2
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Trophy, W towarzystwie

Beskidy MTB Trophy 2013 - etap I

Czwartek, 30 maja 2013 | dodano: 10.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst65.88/55.00km w04:31h avg14.59kmh vmax59.90kmh HR 160/180

MTB Trophy - impreza kultowa, przyciągająca na start zawodników z całej Europy. Zapisałem się już w grudniu, ale mówiąc szczerze, nie czułem wielkich emocji jeszcze na kilka dni przed startem. Po zeszłym sezonie, zdecydowanie cieplej wspominam sudecką wyrypę na MTB Challenge. Wszystko się zmieniło w dniu wyjazdu do Istebnej. Zebraliśmy się po mojej pracy z Jarkiem i Pawłem. Tradycyjnie dopisywał nam świetny humor i to pomimo niezbyt optymistycznych prognoz pogody.

W tym roku korzystamy z gościnności Pani Krystyny. Mamy super warunki, pyszne jedzenie i świetne towarzystwo, m.in. Adama Biewalda. Jeszcze w środę po przyjechaniu i wypakowaniu sprzętu, robimy z Jarkiem krótkie przepalenie na leszczyńskich asfaltach - jazda w dół w kompletnych ciemnościach dostarczyła sporo adrenaliny;)

Rano śniadanie, szykowanie roweru i obawy o warunki - całą noc pada deszcz. Wszyscy mają fatalne nastroje, właściwie tylko ja epatuję typowym dla mnie entuzjazmem. Na szczęście tuż przed startem, który wyjątkowo dla I etapu jest zaplanowano na godzinę 10, przestaje mocno padać. W miasteczku zawodów masa ludzi - blisko 450 osób stanęło na starcie tegorocznej imprezy. Sporo znajomych. Obawiam się o start, nie ukrywam. Nie jestem pewien, czy przygotowałem się do tak ciężkiej imprezy, ale postanowiłem w pełni zaufać trenerowi. Ciekawi mnie czy uda się nawiązać walkę z Pawłem i niezwykle mocnym w tym sezonie Mariuszem. Po dobrej jeździe w ostatnim sprawdzianie przed Trophy w Nowinch, jestem dobrej myśli.

Ruszamy. Podjazd pod Stożek. Początek asfaltami ciężki dla mnie, szybko brakuje oddechu, a tętno leniwie wkręca się na obroty. Dopiero po ok. 20 minutach zaczynam jechać dobrym tempem. Podjazd szybko opuszcza utwardzone szutrówki, jedziemy śliskim szlakiem, a nachylenie i ilości kamieni systematycznie wzrasta. Śmieję się, że podobnie jak wartości koszulki finishera, bo warunki naprawdę nie zachęcają do podjeżdżania. Szybko jestem cały mokry, twarz zalewa błoto. Wyprzedzam jednak znajomych, Grześka C., Pawła, Lucjana i innych. Pierwsze zjazdy jednak bardzo niepewnie, a trudniejszy odcinek wywołuje u mnie konsternację - o co chodzi. Dalej jest szybko i bardzo mokro, na góry schodzi ciężka mgła, a spod kół tryskają hektolitry rzadkiej mazi. Mam problem ze wzrokiem, bo jadę bez okularów, momentami przymykam oczy i praktycznie nic nie widzę. Na bardzo szybkim odcinku czuję, że pożyczona od Magdy torebka podsiodłowa majta mi się między nogami - nie mogę jej zgubić, więc grzecznie zatrzymuję się i poprawiam. Trochę siada mi motywacja, lekko dziś nie będzie, a koledzy pouciekali..

Wszystko zmienia się o 180*, kiedy nadchodzą pierwsze techniczne zjazdy. W zasadzie nie spodziewałem się tak wymagających odcinków, zapomniałem chyba już jakie Beskidy są piękne:) Świetny wąski singielek ze śliskim jak jasna cholera błotkiem. Lęk i przerażenie w oczach większości mijanych zawodników. Dochodzę w końcu Kasię G. z Murapolu - nie jest źle, jeszcze rok temu dostawałem od niej srogie lanie na zjazdach. Zjazd się rozhulał i jakieś 20m muszę sprowadzać, zabrakło odwagi. Mimo to czuję się świetnie, mega zajawka i czysta przyjemność. Dojeżdżam do bufetu i spotykam Pawła. Jest dobrze:) Jest też Marcin z problemami z rowerem i Bartek. Kolejne kilometry są dość szybkie, jedziemy z Bartkiem. Dobrze mi się jedzie i choć trasa jest mniej wymagająca, to nie brakuje śliskich odcinków, na których z Bartkiem świetnie się bawimy. Podpowiada mi jak dokręcać na interwałowych odcinkach, żeby maksymalnie wykorzystać grawitację. Dobre tempo. Zostawia mnie dopiero na ostrym podejściu w jednej z czeskich wsi. Z tyłu czai się Paweł:) Za tym podejściem jest świetny odcinek po granicy ze słupkami i ogrodzeniem po obu stronach granicy - szlak graniczny to coś, co lubię i mimo, że nie jest jakoś szczególnie ciężko, to podoba mi się. W ogóle im trudniejsze warunki są na trasie, tym lepiej mi się jedzie i mam większą przewagę nad zawodnikami, z którymi jadę. Miejscami gęsta mgła tworzy magiczne wręcz widoczki, bajka. Nigdy nie sądziłem, że podświetlenie Garmina przyda mi się na trasie maratonu;) Dalej trasa jest szybka, ale miejscami spore ilości błota skutecznie utrudniają jazdę. Sporo jadę znów z Bartkiem, nad którym mam niewielką przewagę na podjazdach i staram się go gonić w dół. Na jednym z szybkich odcinków po łące widzę dość nieprzyjemną glebę. Zawodnik słabo wyglądał, ale jego kolega kazał jechać dalej, obiecał, że się nim zajmie. Trochę zostało w głowie, ale szybko wyrzuciłem te myśli - w górach lepiej nie myśleć o takich sprawach.

Za ostatnim bufetem, kiedy Bartek już mnie zostawił, trasa prowadzi głównie szutrówkami. Im bliżej granicy, tym mocniej pada. Zaczynam lekko marznąć, ale tempo jest nadal dobre. Poznaję okolice, które pokonuję - jechaliśmy tu przed dwoma laty i chyba przed rokiem. Miejscami jest sporo błota i ślisko. Jest też niebezpieczny zjazd szybką szutrówką z drewnianymi przepustami. Jedno miejsce jest szczególnie złośliwe - przepust poprowadzony skośnie do drogi, tuż za zakrętem. Sporo osób tam leżało niestety. Nie lubię taki odcinków, ale mocno sobie przed tym startem tłumaczyłem, że muszę te odcinki jechać odważniej.Tym razem nieźle się bawię, serio. Bunnyhopy przy wysokich prędkościach podnoszą ciśnienie;) Ląduję na doskonale mi znanych asfaltach wzdłuż Olzy, a więc do mety zostało niewiele. Staram się możliwie najwięcej nadrobić i gonię mocnym tempem. Pod koniec podjazdu widzę przed sobą sporą grupkę - gdyby udało się dogonić, jest szansa na awans o kilka pozycji. Niestety nic z tego - trasa odbija w bok na wąskiego singla. Jest błoto, korzenie, trochę kamieni, kapitalnie. Do stojącego przy trasie Grześka rzucam tylko "czad!", odpowiada uśmiechem:) Cóż chcieć więcej. Na metę wpadam wyremontowaną szutrówką z mega bananem na twarzy.

To był kapitalny etap. Sporo wymagających zjazdów, wszystko jednak w granicach moich możliwości, do tego dobra dyspozycja na zjazdach. Rzut oka na wyniki - tutaj też jest powód do zadowolenia. Udało się przyjechać przed Jarkiem, Pawłem, Mariuszem. 140 pozycja to świetny wynik na I etapie. Nie ukrywam, że spora w tym zasługa ciężkich warunków, na których stosunkowo nieźle sobie radzę:)

Po wciągnięciu makaronu i umyciu roweru - dopiero później orientuję się, że na górze mamy karchera, wracam w ramach rozjazdu do domu rowerkiem, blisko 4 km pod górę. Z nieograniczoną dozą optymizmu czekam na jutrzejszy etap, choć wiem, że na długim podjeździe na Rysiankę mogę naprawdę sromotnie przegrać z lepiej wytrenowanymi kolegami. Przed pójściem spać solidny obiad, masaż, dopieszczanie roweru - wymiana klocków, wieczorem micha makaronu i spać. Regeneracja to podstawa:)

miejsce 140 Open / 61 M2
/2536608


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Trophy, W towarzystwie, Góry

MTB Cross Maraton - Nowiny

Niedziela, 26 maja 2013 | dodano: 27.05.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst67.56/62.00km w04:10h avg16.21kmh vmax45.50kmh HR 162/186

Maraton w Nowinach owiany jest legendą. Zeszłoroczna edycja pozostawiła po sobie opinie równie kontrowersyjne jak Golonkowy Karpacz. Czas zmierzyć się z legendą. Trudna trasa będzie najlepszym ostatnim sprawdzianem przed MTB Trophy. W ostatnich dniach pogoda nie dopisywała, sporo padało, prognozy na weekend również nie były specjalnie dobre - sporo osób obawiało się błotnych kąpieli na trasie. Nie lubię napinki na pogode - w końcu nie mamy na nią wpływu, więc po co się niepotrzebnie stresować gadając o tym bez końca..

Do Nowin jedziemy z Magdą i Marcinem. Dla niego będzie to w sumie trzeci maraton w życiu, ale pierwszy wymagający czegoś więcej niż kręcenia nogami - wcześniej startował w Mazovii. Na miejscu jesteśmy kilka chwil po 9. Po niespełna 5 godzinach snu nie czuję się świeżo, ale do startu podchodzę bardzo wyluzowany, zupełnie nie dociera do mnie również, że już za trzy dni wyjeżdża w Beskidy. Składamy rowery, w międzyczasie odbieram od Grześka dętkę z Sandomierza, od Zdzicha odbieram zapas żeli na najbliższe wyścigi. Dopiero po wskoczeniu w lycrę i ruszeniu na rozgrzewkę dociera do mnie co mnie czeka. Znam te tereny, lepiej lub gorzej, ale wiem, że lekko nie będzie, a jednocześnie mam sentyment do tych terenów. Cieszę się, że ww końcu zmierzę się z tymi trasami w wyścigowym tempie. W ramach rozgrzewki robimy z Magdą pierwsze 2km trasy - szybko zaczyna się sztywny wąski podjazd, dobrze być w swoim miejscu w szeregu, ewentualne zaspanie startu może skończyć się spacerkiem. Przed startem zagaduję Maziego - organizatora i autora trasy. Oznajmia, że trasa Master będzie łatwiejsza niż w poprzednich latach, ale końcówka da popalić.

Ustawiamy się w sektorze z Grześkiem C. i Markiem, tym razem zrezygnował z ostrego na rzecz MTB 29':), w I sektorze jest Zdzichu i Michał, dobija się do nich również Jakub wspierający nasz team pod nieobecność Romka. Nie widzę Kamila. Zawodników, którzy zdecydowali się na start na najdłuższym dystansie nie jest wielu, tłoku nie będzie. Pogoda zapowiada się piękna - niewielkie zachmurzenie, temperatura optymalna.

Start bardzo spokojny, jadę przed Kamilem, ale pierwsza ścianka ustawia nas w odpowiedniej kolejności. Szybko się zagrzewam. Znowu nie dopilnowałem rozgrzewki. Szybko też orientuję się, że w tylnym kole ciśnienie jest zdecydowanie za niskie. Na pierwszym podjeździe mam pecha, najpierw krzaki w kasecie, chwilę później spada mi łańcuch. Szybko jednak odrabiam. Pierwsze zjazdy są szybkie i bardzo niepewnie czuję się przez tylne koło - rzucą mną na lewo i prawo. Końcówka zjazdu prowadzi wilgotnym, pełnym liści wąwozem, przeprawa przez powalone drzewa. Trochę pozycji straciłem, ale to dopiero początek. Dalej szybko wkręcam się w swój rytm. Kilka dłuższych chwil jadę z Michałem, ale w końcu zostawiam go na mocnym podjeździe. "Pozdrów Zdzicha ode mnie i żebym Cię więcej nie widział!:)" Pierwszy zjazd z wykrzyknikami - śliski i stromy, ale fajny, szkoda, że taki krótki. Na końcówce dogania mnie Bartek - czyżby powtórka ze Złotego Stoku? :) Sporo jedziemy razem, staram się uciekać na podjazdach, na których jedzie mi się coraz lepiej, ale Bartek na zjazdach daje ognia, a ja nie chcę go blokować, więc robię miejsce. Trasa jest arcyciekawa, sporo krótkich sztywnych podjazdów, szybkie zjazdy, kilka miejsc bardziej wymagających. Szczególnie podoba mi się odcinek przez Pasmo Zelejowej, które dobrze poznałem kilka lat temu. Przejazd przez to pasmo kończy techniczny zjazd do Jaskini Piekło. Zjazd, na którym zyskałem kilka pozycji i dogoniłem Zdzicha.

Kolejne kilometry prowadzą przez Dolinę Chęcińską. Trasa jest szybka, sporo dołów sprawia, że coraz poważniej obawiam się o tylne koło. Staram się jednak o tym nie myśleć i trzymam koło Zdzicha. W dobrym tempie mijamy Polichno i dojeżdżamy do bufetu. Zdzichu bez słowa wyciąga pompkę i pomaga mi podnieść ciśnienie w kole, wszystko szybko i sprawnie, łapię kubek izotonika i razem ruszamy. Przed nami jest Marek Zając, który odrabia straty po złapaniu gumy. Za bufetem zaliczamy mocny podjazd, dalej trasa prowadzi Grząbami Bolmińskimi, gdzie szlak wije się szybkimi ścieżkami to w górę, to w dół. Dobrze współpracujemy ze Zdzichem, co owocuje w moim odczuciu naprawdę dobrym tempem. Nie będę też ukrywał, że jazda z kolegą z teamu mocno motywuje. Grząby kończymy świetnym zjazdem z kamieniami i nawrotką z mocnym podjazdem. Szkoda, że nie zaliczamy na trasie Czubatki, zjazd z tego szczytu byłby świetny! Ostatni zjazd z Grząb jest ostry, ale krótki, mijamy Marka Zająca, który znowu ma problemy z kołem. Szkoda. Kolejne kilometry znów są szybkie i stosunkowo płaskie. Zbliżamy się do Miedzianki - tą górę też znam. Nie zaliczamy jednak wyższych partii i skałek, jest tylko ostry podjazd po trawie, który robię prawie w całości, tuż przed wypłaszczeniem ucieka mi koło.. szkoda, bo akurat kilka metrów ode mnie stoi fotograf:) Dalej krótki trawersik i ostry zjazd po skałkach. Zejście właściwie. Przede mną jedzie dwóch motocyklistów i obaj zaliczyli solidne gleby rzucając bluzgami na lewo i prawo. Sam mam problem ze sprowadzeniem roweru, a więc wisienka na torcie jest:)

Po kolejnych kilkuset metrach fajnego singla docieramy do szutrówki, którą poginamy przez kolejne kilometry. Prowadzi na zmianę Zdzichu i zawodnik z teamu Wertykal. Mocne tempo, na płaskim od razu mam problem z utrzymaniem koła. Mijamy kamieniołom Gałęzice, również dobrze mi znany i wspinamy się na Stokówkę. Tutaj pięć lat temu zdawałem egzamin praktyczny w ramach studenckiego kursu. Fajnie:) Na niebie widać ciemne chmury - jeszcze może nas złapać burza.. Doganiam Bartka i motywuję do podczepienia się na koło. Pod górę jedzie mi się świetnie, na zjazdach po dopompowaniu również lepiej. Tuż za Stokówką mamy drugi bufet. Zostawiłem chłopaków z tyłu, jedynie Wertykal uciekł. Na bufecie postój, obsługa jak zwykle sympatyczna i jest wesoło. Dojeżdża Zdzichu, no to ruszam i uciekam. Pod nosem się śmieję, że teraz gonię Kamila;)

Zdaję sobie sprawę, że jestem już na trasie dystansu Fan i kalkuluję w głowie ile zostało do mety, wyczekuję słynnego zjazdy przy obwodnicy Kielc. Niepotrzebnie rozpraszam myśli, w końcu jednak koncentruję się ponownie na pogoni. Trasa jest interwałowa, ale podjazdy nie wymagają zrzucania na młynek. Sporo jest zjazdów w stylu 4cross z mini hopkami, które wymagają pracy cały ciałem i dobrego panowania nad rowerem, bo przy dużej prędkości łatwo źle wylądować:) Na zjazdach jednak tracę do Wertykala. W końcu jednak dojeżdżam do obwodnicy i wspinam się stromą ścieżkę na szczyt niewysokiego wzniesienia, z którego najpewniej czeka mnie ostry zjazd. Nie dałem rady, jakieś 20 metrów musiałem podbiec. Zjazd rzeczywiście okazał się wymagający, chwila zawahania i podpórka - a więc nie udało się:) Przejazd przez obwodnicę przez głęboką podsypkę, Wertykal od połowy idzie, mi udaje się przekręcić 3/4, ale piach i ze mną wygrał. Dalej jest świetny podjazd z kamieniami i luźnym piachem znany mi z czasówki w Kielcach sprzed dwóch lat. Oceniam, że do mety zostało jakieś trzy kwadranse, pamiętam jednak o czym przestrzegała mnie Magda - końcówka jest mocna. Cały wyścig jednak pilnuję regularnego łykania żeli i picia, ciągle czuję, że mogę jechać mocno. Na kolejnym podjeździe doganiam Jakuba, którego pokonały kurcze. Trasa ma teraz charakter typowy dla tego rejonu - okruchy dewońskich wapieni, ostre podjazdy, wilgotne, wymagające czujności i szybkie jednocześnie zjazdy - jestem zachwycony. Na zjeździe Jakub mija mnie z zawrotną prędkością, robię miejsce, nie zamierzam nikogo blokować. Na kolejnym podjeździe jednak to jak go mijam, motywuje do mocnej jazdy, dopinguje. Aż do mety pokonuję jeszcze kilka mocnych podjazdów i zjazdów. Jest trochę kałuż i błotka i jedno błotniste podejście. W końcu na ostrym zakręcie pod górę kibiujący biker mówi, że to ostatni podjazd. Zawodnik z krótszego dystansu nieco blokuje, ale atakuję, za wszelką cenę chcę dojść zawodnika Wertykala. Na ostatnim zjeździe w lesie jestem tuż za nim. Zostały asfalty, zjazd, króciutki podjazd i płasko do mety. Wertykal jednak od razu uprzedza, że jest wypompowany i nie chce się ścigać. Zostawiam go i finiszuję pośród zawodników z dystansu Fan.

Wrażenia opiszę krótko: świetna trasa, interwałowa, ostra i wymagająca, ale jednocześnie prawie w całości do przejechania w siodle, albo z tyłkiem wysuniętym za siodło:) Po prostu dająca masę frajdy. Jedynie pętla Master szybka, chociaż z bardzo ciekawymi odcinkami. Cieszy również dobra dyspozycja na podjazdach - kręciło mi się dzisiaj naprawdę dobrze i to jest dobry prognostyk przed MTB Trophy.

Znajomi również zadowoleni, Grzesiek i Magda na pudle, brat zachwycony MTB, nie zrobił sobie krzywdy, więc jest dobrze:) Coś mi się zdaje, że do Suchedniowa też będzie chciał jechać:) Na koniec słowa uznania i podziękowania dla Zdzicha za wspólną jazdę, pełną współpracę i pomoc z kołem na bufecie - po raz kolejny doświadczyłem czym jest prawdziwa zgrana drużyna. Dzięki!

1 Open / 1 M1 Michał Ficek 3:30:23
2 Open / 1 M2 Matusiak Łukasz 3:32:35
24 Open / 13 M2 ktone 4:10:10

Rating 84.1/85.0
/2536608


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie