Góry
Dystans całkowity: | 2864.16 km (w terenie 2222.00 km; 77.58%) |
Czas w ruchu: | 210:15 |
Średnia prędkość: | 13.23 km/h |
Maksymalna prędkość: | 73.90 km/h |
Suma podjazdów: | 47491 m |
Maks. tętno maksymalne: | 205 (103 %) |
Maks. tętno średnie: | 173 (86 %) |
Suma kalorii: | 65905 kcal |
Liczba aktywności: | 54 |
Średnio na aktywność: | 53.04 km i 3h 58m |
Więcej statystyk |
Przełęcz Okraj i Tabaczana ścieżka na rozjazd
Niedziela, 16 czerwca 2013 | dodano: 20.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst28.74/7.00km
w01:51h avg15.54kmh
vmax54.00kmh HR 128/167
Wczoraj po maratonie pozwoliliśmy sobie na solidną kolację (pyszne pierogi z kaszą gryczaną) z piwkiem (Skalak). Spotkaliśmy ekipę z Poznania i padł pomysł zdobycia Śnieżki i dotarcie grzbietami do Przełęczy Karkonoskiej. Chłopaki zaproponowali spotkanie pod Wangiem o 4:40. Długo nie musieli mnie namawiać!
Niestety piwa była za dużo i wstałem dopiero o 8 i to ledwo.. Jarek po wczorajszym wypadku zdecydowanie odpuszcza teren i namawia nas na zdobycie Przełęczy Karkonoskiej - Magda również jest skłonna ku tej opcji - powtórne zaliczenie zjazdów z Chomontowej i z Grabowca nie przekonało jej.. No to jedziemy. Po drodze spotykamy Dorotę i Bartka, którzy proponują nam zdobycie Przełęczy Okraj asfaltami przez Kowary - coś nowego i przystajemy na propozycję.
Początek do Kowar z górki. W Kowarach zaczynamy liczący blisko 10km podjazd. Odcinek z Podgórza do Przełęczy Kowarskiej jest ciężki, ponad to zdecydowanie odczuwam wczorajszy maraton, zarówno na rowerze, jak i piwny. Widoki jednak wynagradzają wysiłek!
Dalej droga jest łagodniejsza, a widoki z każdym kolejnym zakrętem bardziej niesamowite. Na Okraj docieramy jako ostatni z Magdą - Jarek pociął się z Dorotą i Bartkiem, na świeżości w sumie jechał. We trójkę decydują się zjechać asfaltami - Dorota jest na szosówce, a Jarkowi na szaleństwo w terenie nie pozwala kontuzja. Ja jednak upieram się, żeby wracać Tabaczaną Ścieżką:) Początek lekko w górę, ale jedziemy kompletnie na luzie delektując się widokami.
Ścieżka zaczyna opadać dość łagodnie, ale szybko nabiera charakteru.
W końcu docieramy do odcinka, z którym walczyliśmy na trasie zeszłorocznego maratonu - dzisiaj jednak szlak jest jeszcze bardziej zniszczony przez długą zimę i gwałtowne roztopy. Sporo jednak z buta. Niemniej wrażenia super!
W końcu docieramy do szutrów..
Ekspresowo zjeżdżamy do Karpacza. To niestety koniec naszej przygody w Karkonoszach, a szkoda bo po takich trasach i z takimi widokami chciałoby się kręcić bez końca:)
/2536608
Kategoria Góry, 000-050, W towarzystwie, Teren, Mbike
MTB Marathon - Karpacz
Sobota, 15 czerwca 2013 | dodano: 19.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst67.00/50.00km
w05:27h avg12.29kmh
vmax0.00kmh HR 161/
Zeszłoroczna edycja maratonu w Karpaczu wywołała niemałe kontrowersje - jedyni byli zachwyceni niezwykle wymagającą pętlę Okrajową, inni wieszali psy na Mariuszu i Bartku - autorach trasy. Nie muszę dodawać, do której grupy należę:) Tym razem ma być bez kontrowersji, ale nie oznacza to, że będzie lekko - chłopaki prze startem gwarantują moc technicznych singli i malowniczych ścieżek w tym kilka premierowych odcinków. Lipy nie będzie! Moje dotychczasowe dwa starty w Karpaczu nie były udane - za każdym razem trasa mnie pokonała, umierałem, a raz nawet chciałem się wycofać - tym razem planuję rewanż!
Dzień maratonu zacząłem dość wcześnie - ok. 7 podjechałem do Kamila po bloki i nowe pancerze i linkę do roweru Magdy. Szybka wymiana. Niestety z blokami nie poszło gładko - ukręciłem jedną śrubę i muszę startować ze starym blokiem w prawym bucie. Pół biedy, bo największe problemy do tej pory miałem z lewym butem.. niemniej sytuacja mało komfortowa, szczególnie na takiej trasie..
Jemy solidne śniadanko i ok. 9:30 ruszam na rozgrzewkę. Niewiele tego rozgrzewania wyszło - przed wjechaniem do sektora ukręciłem zaledwie niespełna dwa kilometry.. Mało, a początek od razu mocno do góry, to może się na mnie zemścić.
W sektorze stoimy z Pawłem, Michałem na nowym 29erze i chłopakami z Goggle:) Pierwszy podjazd, tak jak się spodziewałem, nie był najlepszy. Szybko złapałem zadyszkę i kolejne grupki zaczęły uciekać. Do tego uświadomiłem sobie, że zapomniałem skasować luzy na sterach w Peaku Magdy - Paweł zaoferował, że zadzwoni do niej - wielkie dzięki! Trochę bez przekonania doczłapałem się do pierwszego zjazdu. Tuż za mną był Dawid z Gomoli - czyli chyba nie jest aż tak źle. Pierwszy zjazd dosyć szybki i jakoś tak bez przekonania. Szybko dotarłem do pierwszego terenowego podjazdu - wymagającej wąskiej ścieżki usianej kamieniami i korzeniami. Momentami trzeba było się mocno nagimnastykować. Wyprzedziłem kilka osób, m.in. Jurka z teamu i Kasię G.Nie jest najgorzej:) Podjazd rzeczywiście wymagający, ale lubię takie odcinki - coś się dzieje. Kolejne zjazdy początkowo łatwe i przyjemne, ale kamienie szybko urosły, trzeba szukać optymalnego toru - taki przedsmak tego, co nas czeka dalej:) Kolejny podjazd - na Czoło, znowu wymagający, a zjazd jeszcze lepszy:) Przełęcz pod Czołem - mija mnie Jurek. Oj dzisiaj to go nie dogonię;)
Poznaję, że jesteśmy na końcówce Drogi Chomontowej, a więc trzeba się szykować na zjazd telewizorami do Borowic - jeden z moich ulubionych zjazdów:) Dzisiaj wyjątkowo wzbogacony o płynącą wodę - będzie jeszcze ciekawiej:) Cały zjazd to jeden wielka radocha - dla takich chwil warto jechać 7h samochodem:) Wyprzedziłem kilka osób, m.in. Michała z teamu, Dawida. Tylko w jednym momencie przekombinowałem i zamiast pojechać przygotowaną ścieżką - ja wybrałem półmetrowy uskok. Podpórka, ale dalej już w siodle, a raczej za nim:) Super zjazd! Z Borowic przez strumyk, małą pułapkę błota po osie i Raszków. Przecinamy asfalt i mkniemy szutrówką. Bufet. Rodzynki i powerade - to nie jest chyba najlepsze połączenie, ale po ostatnich problemach z żołądkiem, wolę ograniczyć ilość żeli. Wiem, że kolejny zjazd to również jeden z moich ulubionych - z Grabowca. Jeszcze przed łąką na przełęczy pod Grabowcem doganiam Ewelinę z Murapola. Krótki podjazd, mijamy okazałe skałki i naszym oczom ukazuje się las wykrzykników:) Cały zjazd do szutrówki, na dojeździe do której dwa lata temu mijałem Damian, by po chwili zaliczyć glebę, to czysta przyjemność. Kapitalny odcinek, korzenie, kamienie, kilka uskoków i szybkie odcinki. Miód! Udało się zniwelować stratę do Eweliny, ale muszę przyznać, że zjeżdża super. Po przecięciu szutrówki, ciąg dalszy zjazdów do Sosnówki - dla mnie to nowy odcinek. Sporo wody, błotka. Mijam Grześka z SCS OSOZ - zaliczył błotne SPA twarzą w kałuży. Mało mu po Trophy:) Zaliczam kontrolowaną podpórkę o kupę gałęzi - wyniosło mnie nieco na błotku. Dalej zjazd jest szybki, w końcu wyprowadza nas na łąkę, po przecięciu której lądujemy na asfalcie w Sosnówce. Chwila oddechu. Jedziemy z Eweliną i Dawidem.
Po krótkim odcinku przez wieś, znowu wjeżdżamy w teren. Sporo gadamy, jak to ze mną, pełen entuzjazmu, gęba mi się nie zamyka;) Trasa raczej szutrowa, ale miejscami podjazdy naprawdę wymagające. Na polance przed mocnym podjazdem Wojtek K. czeka na Ewelinę i od tej pory jadą we dwójkę. Kolejne kilometry po szutrach kilka razy wzajemnie próbujemy się urwać, w końcu zostawiam ich z tyłu. Dojeżdżamy z Dawidem do wąskiej ścieżki, która nagle gwałtownie opada w dół. Przede mną wszyscy idą, ale zjazd bez kamieni, prawie bez korzeni, da się jechać. Ledwo, ale zjechałem. Tempo jednak podobne do schodzących, ale jak to określił Dawid - prestiż;) Na asfalcie mijam Jacka walczącego z defektem - pytam czy pomóc, da radę. Kawałek do Drogi Sudeckiej, znowu zagaduję kolejnych zawodników, odbijamy na zielony szlak do Przesieki - znam ten odcinek i bardzo go lubię. Najpierw w dół, kilka miejsc wymagających uwagi, dalej lekko w górę, sporo gałęzi, błotko - tutaj mam przewagę, mentalną, ale jednak:) W końcu zjeżdżamy do żółtego szlaku i lądujemy na podjeździe przy ogrodzeniu, który znam z AMP sprzed roku. Wybrałem zły tor i nie udało się podjechać, na kolejnym krótkim zjeździe nadrabiam jednak stratę do Dawida i na asfalt wyjeżdżam pierwszy. Trasa poprowadzona jest inaczej niż na mapach przed startem - jedziemy asfaltem aż do schroniska, oszczędzono nam trawiastego podjazdu (znanego również z AMP). Odbijamy w lewo, ostry podjazd po trawie, jest miękko przez co człowiek kręci, puls skacze w okolice progu, a jednak rower stoi w miejscu. Wydaje mi się, że z przodu widzę Mariusza - byłoby super dojść go przed podjazdem na Dwa Mosty i próbować utrzymać koło. Chwilę później jest jednak bufet i nie patrzę na innych - zajadam banany, bidon uzupełnia mi Wydra (dzięki!). Ruszam.
Przede mną słynny podjazd na Dwa Mosty. Długi asfaltowy podjazd ze świetnymi widokami. Pojechałem mocno, kilka pozycji zyskałem. Jest dobrze. Tuż przed mostami wyprzedził mnie Jacek R. po defekcie. Niezłe tempo. Za chwilę wypłaszczenie, więc podciągnąłem. Nieoczekiwanie trasa odbija w bok i pikietuje ostro po głazach wielkości solidnej mikrofalówki. Początek nie dla mnie. Jacek klnie na lewo i prawo - okazało się, że zjeździe do Borowic ukruszył ząb i złapał laczka. Wyprzedzam go z buta. Jakieś 100 metrów dalej można jechać, chociaż ścieżka jest bardzo wymagająca, a kamienie wielkie i śliskie. Jeszcze dwie podpórki i resztę zjeżdżam. 100% MTB, ale za słaby jestem jeszcze na takie odcinki. Niemniej warto wiedzieć, że jest jeszcze sporo do poprawy. Końcówka szybka i wyjeżdżam na szutry, które ekspresowo prowadzą mnie do Drogi pod Reglami. No to już wiem, gdzie jestem. Tuż przed podjazdem łapią mnie kurcze, w obu nogach na raz.. Szczęście w nieszczęściu w takim miejscu, że mogę jechać. Boli, ale mogę jechać. Szybko jednak przechodzi. Od początku staram się pilnować picia i jedzenia, ale jednak słoneczna pogoda w parze z wymagającą trasą wyciskają siódme poty - dosłownie i w przenośni. Dalej ku mojej uciesze jest technicznie w dół, choć brakuje świetnego singielka po mostkach made by Kowal i Bartek. Jeden odcinek po naprawdę pokaźnych uskokach przejeżdżam z niedowierzaniem - puszczałem się z założeniem uda się albo się nie uda;) Udało się! Tuż przed trzecim z kolei bufetem zaliczamy ostre podejście po trawie. Dosłownie ścięło mnie z nóg, ale widok Mariusza mocno mnie zdopingował. Na bufecie łapię gel-napój - pamiętam jak dokładnie taki sam napój postawił mnie na nogi podczas mojego pierwszego prawdziwego maratonu - to była Głuszyca 2010. Na trasie mega.
Trochę asfaltów prze Zachełmie i kolejne epickie single. Mariusz na bardziej wymagających odcinkach puszcza mnie przodem - miło z jego strony;) Ku mojemu zdziwieniu odcinek po tzw wielorybach jedziemy w tym roku w dół, przeciwnie niż w poprzednich latach. Odcinek jest kapitalny. W końcu lądujemy na ostatnim zjeździe do asfaltu do Przesieki. Zjazd jakby łatwiejszy niż jeszcze rok temu, kiedy zaliczyłem go w sumie dwukrotnie - na maratonie i na wycieczce z Magdą przy okazji pobytu w Przesiece. No to przede mną długi podjazd w pełnym słońcu. Rok temu to właśnie na tym odcinku odcięło mnie - zabrakło picia i zapłaciłem wysoką cenę za próbę utrzymania mocnego tempa Jarkowi. Tym razem do mocnego deptania motywuje mnie Mariusz, który powoli, ale systematycznie mi ucieka. Po wjechaniu w teren nieco odżywam i nawet udaje mi się nadrobić dystans, ale ostatecznie na bufet wjeżdżam ze znaczną stratą. Wypytuję Artura czy jechała już Magda - odpowiada, że jeszcze nie, czyli na mecie będę przed nią;)
Z bufetu ruszam z nadzieją dogonienia Mariusza, szybko jednak pozbawia mnie złudzeń - początkowo w terenie lekko w górę, szybko czmycha wśród megowców. Po wjechaniu na nowy odcinek asfaltowy, niemal równolegle do Chomontowej, już zniknął mi z widoku. Jadę swoje, do mety jeszcze sporo zjazdów i może uda się nadrobić. Nieoczekiwanie dojeżdża mnie Paweł:) Podjazd jest długi i momentami mocno pnie się w górę. Wysiłek wynagradzają super widoki! Mijam Dorotę, żartuję, że przed zjazdami poczekam na nią:)W końcu dojeżdżamy z Pawłem do zjazdu. Początek szybki, mijamy megowca, ale szybko robi się Rocky Garden. Staram się jechać, gdzie inni prowadzą, ale kamienie są za duże, a ja jadę wyraźnie za wolno. Na jednym z uskoków, noga ucieka mi z pedału, kontruję, łapie mnie kurcz i zaliczam OTB.. Skończyło się na obiciu dłoni, a rower wylądował do góry kołami, gotowy do serwisu - w koło się roześmiali. Sam żartuję do Pawła, że zjechałem więcej, ale przewagi żadnej nie zrobiłem;) Z tyłu zjawiła się Dorota, dobrze zjeżdża i myślę, że mogłaby mnie spokojnie objechać na technicznych odcinkach. Wymagający odcinek, ale chyba do zjechania przy odrobinie większej prędkości, a na pewno sporym ułatwieniem są duże koła. Zjazd szybko się kończy, jesteśmy na Chomontowej. Czeka nas niedługa, ale jednak wspinaczka. Gadamy z Pawłem i żartujemy, jakoś ten podjazd zleciał. W końcu osławiony, choć premierowy zjazd żółtym szlakiem do Borowic. No ten zjazd wymaga tylko krótkiego komentarza: enduro. Dla mnie za trudny. Pewnie gdyby było sucho, zjechałbym większość, ale przy śliskich korzeniach obdartych z kory i uskokach po pół metra wymiękłem. Na domiar złego na odcinku, gdzie udało mi się zrobić małą przewagę i odjechać Pawłowi, złapał mnie znowu kurcz w dwugłowym - tutaj już nie mogłem zacisnąć zębów i jechać dalej. Po dosłownie kilku sekundach postoju gonię. Końcówka zjazdu w siodle, było zdecydowanie łatwiej, ale nadal ciekawie i trzeba było zachować czujność. Borowice. Mega zjazd - na pewno warto tu trenować technikę i głowę, bo zjazd jest do zrobienia, nawet na sztywnym rowerze, choć w kilku miejscach trzeba mieć naprawdę mocne nerwy!
Z asfaltu znowu w stronę Raszkowa. Cały czas mijamy megowców, którzy wbrew pozorom nieźle sobie radzą. Przed asfaltem ratuję Pawła resztkami wody w bidonie - za chwilę będzie bufet, piąty już. Na bufecie uzupełniamy bidony wodą, powrade i banan w garść. Zastanawiam się, czy autorzy trasy darują nam dzisiaj podejście na Czoło - okazuje się jednak, że ten podjazd jest do zrobienia. Mi zabrakło trochę szczęście, przyblokowali mnie megowcy, ale Paweł wjechał całość. Znowu zjazd z Czoła i kolejne zjazdy. Odcinek pokonywany wczoraj, nowy zjazd z Przełęczy pod Czołem zaliczony bez problemu - jedna na maratonie jest inne tempo niż na wycieczce:) Kolejny świetny zjazd do Centrum Pulmonologii. Niesamowite, jak wiele ciekawych odcinków jest tak blisko niemałego w zasadzie miasta. Trzeba się przeprowadzić:) W końcu dojeżdżamy asfaltami do ostatniego podjazdu. Tracę do Pawła jakieś 50m i mocno cisnę w końcówce po korzeniach i kamieniach, żeby dojść go przed agrafkami. Nie udało się. Udało się dopiero na trzeciej agrafce. Wszystkie zjechane:) Kamienie jednak odpuściłem. Podobnie uskok na łące. Odpuszczamy ściganie się na kresce, Pawłowi spada jeszcze łańcuch na 100m przed stadionem, chwilę czekam i w końcu wjeżdżamy razem na metę, zupełnie jak Challenge'u.
Wrażenia? Kapitalna trasa. Czysta przyjemność. Technicznie wyszło super, świetnie się bawiłem i wygląda na to, że z głową wskoczyłem na kolejny level:) Kondycyjnie lekki niedosyt, trochę wymęczyły mnie kurcze, ale śmiało mogę powiedzieć, że to był dobry wyścig i jestem zadowolony z wyniku:)
Jarek czekał na mecie - niestety na zjeździe do Borowic rozbił rękę. Długo siedzimy w miasteczku i rozmawiamy m.in. z Kasią i Bartkiem, Jurkiem, Eweliną i innymi. W końcu do mety dociera Magda - również zachwycona trasą i zadowolona z jazdy - niestety na wynik wpłynęła wymiana gumy na 8km, a szkoda, bo szerokie pudło bylo chyba jednak w zasięgu. Jednym słowem lekko nie było, ale Karpacz ukazał po raz kolejny piękno tego sportu - wielkie dzięki dla autorów trasy i całej ekipy organizacyjnej! Wracamy do Karpacza może jeszcze w tym roku:)
1Open / 1M2 Bartosz Janowski 4:00:02
73Open / 31M2 ktone 5:27:23
Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie
Karpacz - rekonesans
Piątek, 14 czerwca 2013 | dodano: 19.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst12.45/4.00km
w01:02h avg12.05kmh
vmax44.70kmh HR 124/166
Maraton w Karpaczu to chyba jeden z moich ulubionych momentów w roku - wyjazd zawsze możliwie przedłużamy i śmigamy po okolicach, a kapitalne trasy zapewniają sporą dawkę adrenaliny i frajdy jednocześnie:) Tegoroczny wyjazd z Magdą i Jarkiem udało się zorganizować dosyć wcześnie w piątek, tak, że na miejscu byliśmy już po godz. 16. Szybki obiad i na przepalenie:)
Pogoda jest dobra, rano padało, ale rozpogodziło się, jedynie Śnieżka w chmurach. Początek od kwatery (Brzozowy Gaj, ul. Sadowa) asfaltem w stronę Karpacza Górnego.
Magda nie była jeszcze rowerowo w Karpaczu, dlatego chciałbym jej wiele pokazać, chociaż tak naprawdę sam jeszcze niewiele widziałem i słabo znam okolice. Wiem jednak, że metalowe zwierzaki musimy zobaczyć;)
Mijamy zaporę na Łomnicy i wspinamy się krótką techniczną ścieżką. To znacznie przyjemniejsze niż walenie głównym asfaltem pod Wang.
Wyjechaliśmy na nowiutki asfalt na tyłach hotelu Gołębiewskiego. Widok na Karkonosze cudowny!
Nasza droga dobija w końcu do głównej ulicy (Karkonoskiej), tuż pod Wangiem. Niezła ścianka, Grzesiek powinien to miejsce włączyć do maratonu;) (wg Garmina nachylenie przekraczało 40%..)
W końcu docieramy do Przełęczy pod Czołem. Mój plan zaliczenia zjazdu zielonym do Borowic legł w gruzach - udało mi się namówić towarzyszy jedynie na zaliczenie ostatnich kilometrów trasy. Pokonujemy nowy zjazd do Bierutowic - momentami dość niepewnie z podpórką, gdzie ja się waham, tam Magda zjeżdża. Wydaje mi się jednak, że na maratonie nie będzie tu problemu. Dalej kierujemy się ostatni podjazd na trasie - techniczna ścieżka po korzeniach między kamieniami.
Cieszy mi się japa, bo wiem, że ta ścieżka kończy się słynnymi na całą Polskę agrafkami:)
Do Agrafek dojeżdżam bojowo nastawiony - po czterech dniach w błotku na MTB Trophy lepiej czuję się na zjazdach i chcę się sprawdzić.
Pierwsza agrafka bez problemów. Druga - prawa, niestety nie pokonana. Lewe zakręty wychodzą mi znacznie lepiej, dlatego zmierzyłem się z trzecią... i udało się:) Sekcji kamieni kawałek dalej już nie próbowałem. Dokładnie przyjrzałem się drugiej agrafce i wiem, że najprostszy sposób na nią to ciąć wewnętrzną. Rock garden po trzeciej chyba jeszcze nie dla mnie.. Końcówka zjazdu do stadionu to znienawidzona przez wielu łąką zakończona okazałym uskokiem - dzisiaj jednak dokładnie otaśmowanym i przygotowanym do zjazdu. Tutaj również odpuściłem, chociaż optymalnym tor wyraźny i raczej średnio wymagający. To siedzi w głowie. Niestety po przygodach na Trophy zupełnie zapomniałem o problemach z blokami. Dopiero w dniu wyjazdu poprosiłem Kamila, żeby wziął do Karpacza nowe bloki do dla mnie. Dzisiaj na szczęście krzywdy sobie nie zrobiłem, ale dwa razy na zjeździe noga z pedału mi uciekła..
Wieczorkiem kolacja w knajpie, którą odwiedzamy co roku i rozmowy. Wszyscy nie mogą się doczekać startu - ta trasa jest magiczna:)
/2536608
Kategoria 000-050, Góry, Mbike, Teren, W towarzystwie
Beskidy MTB Trophy 2013 - etap IV
Niedziela, 2 czerwca 2013 | dodano: 10.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst44.40/38.00km
w03:34h avg12.45kmh
vmax57.90kmh HR 145/
Ostatni etap tegorocznej wyrypy w Beskidach. Etap na papierze na pewno najcięższy, ale jeszcze w sobotę wieczorem pojawiła się informacja o jego skróceniu - zaledwie 46km i 1800m w pionie. Może to i lepiej na koniec? Prognozy pogody dobre - ma być cieplej i bez deszczu. Od rana jednak mam jakiś słaby nastrój do jazdy, kiepsko się czuję..
Na starcie zupełnie nie widać napięcia przedstartowego - jest wesoło:) Bartek zauważa, że wyglądam, jakbym imprezował do rana - coś w tym jest, nie czuję się najlepiej. Postanowiliśmy z Pawłem stanąć nieco bliżej środka niż ogona - na pewno na tym nie stracimy, a na poprzednich etapach musieliśmy się jednak przeciskać na pierwszych kilometrach.
Początek asfaltami, szybko odbijamy w lewo i podobnie jak we wrześniu wspinamy się na Szarculę. Noga zupełnie nie kręci, szybko się gotuję, jest słabo. Z Szarculi wjeżdżamy na Kubalonkę. Niestety robi się korek, a wyprzedzanie bokiem po kamieniach kosztuje dużo siły. Na moment wyprzedza mnie Artur:) Pierwsze zjazdy szybkie, trochę błotka, staram się nadrabiać, ale nie chcę też naciskać za mocno. Za Kozińcami trasa odbija i prowadzi mocno w dół wąską, kamienistą luźną ścieżką. No normalnie miód, gdyby nie to, że zrobił się korek. Staram się, póki mogę, jechać, nawet krzakami wyprzedzam kilka osób, oczywiście ku ich wielkiemu oburzeniu. Okazuje się, że sprawcą zamieszania jest siedmiokrotny uczestnik MTB Trophy, ale bez nazwisk. Mimo próśb o zrobienie miejsca, schodzi powolutku i blokuje. No szkoda. Jesteśmy w Wiśle, krótki odcinek wzdłuż Wisełki, most i zaczynamy ostry podjazd po płytach na Grapę. Szybko pojawia się bufet - super, bo jest gorąco. W locie tylko łapię kubek z izotonikiem.
Podjazd jest długi i wymagający, krótki odcinek w lesie daje nieco wytchnienia od słońca, które dzisiaj mocno grzeje, ale nachylenie szlaku wyciska siódme poty. Cały podjazd na Grapę i dalej na Smerkowiec daje mi ostro w kość. Po prostu się zagrzałem... Za Smerkowcem szybkie zjazdy, który daję wyjątkowo dużo radochy - chyba w końcu się przełamałem:) Przy trasie Bartek walczy z kołem, ale zapytany czy pomóc, motywuje tylko do jazdy "dawaj dawaj!". Dalej na szybkim odcinku pojawiła się spora kałuża, chcąc być cwanym szukam ścieżki z boku, co kończy się wizytą w półmetrowym bagnie, rower po osie w wodzie:) Sporo śmiechu było. Dalej znowu szybko, ale trochę kamieni tez jest - miodzio.Jeszcze jeden szczyt - Jawierzny i znowu ostro w dół. Zjazd jest szybki, pełno wymytych kamieni,a do tego na dokładkę przepusty, miejscami bardzo głębokie. Kilka osób nie minęło, ale i tak miałem wrażenie, że jechałem dość ryzykownie. Na końcu zjazdu ratownicy przy zamkniętym szlabanie. Nawrotka i ostro w górę.
Staram się jechać ambitnie, mimo, że szlak dość szybko zabiera procentów i nie jest lekko. W końcu poddaję się i idę grzecznie jak reszta. Wrażenie robi tempo, w jakim Bartek po uporaniu się z awarią, mija moją grupkę. Mijam Adama prowadzącego rower - mocna gleba i awaria hamulców. Wielka szkoda, ale motywuję go, żeby się nie wycofał. Później okazało się, że uderzenie było tak duże, że nie zdecydował się na kontynuowanie jazdy, a ratownicy na Przełęczy Salmopolskiej po rzuceniu okiem na obrażenia, kazali jechać do szpitala.. W końcu udało się pokonać Grabową - to był długi bardzo mocny podjazd. Znowu szybki i miejscami wymagający zjazd na Przełęcz Salmopolską. Wjeżdżamy na równiutką szutrówkę - zastanawia mnie znak zakazujący jazdy rowerem na tej drodze.. Jadę z zawodnikiem z Czech. Na zjazdach jest nieco szybszy, za to staram się nadrabiać na podjazdach. Droga jest szybka i równa, miejscami rzeczywiście mocno pnie się do góry, ale tempo jest dobre. Piękne widoki na Malinkę. W końcu trasa odbija mocno w prawo - a zjazdy aż do Malinki fundują nieograniczone pokłady adrenaliny Trasa początkowo łagodnie, opada w dół między kamieniami, nabiera tempa i w końcu wyciska ostatki tchu. Po prostu miodzio. Dłonie bolą niemiłosiernie, z hamulców wydobywa się swąd palnego metalu, ale o to tu chodzi;) Na końcówce zjazdu stoi Kamil - ile do Pawła - 2-3 minuty. Jest szansa. Bufet.
Łapię banany i w drogę. Dobre tempo narzuciła zawodniczka z spodenkach w barwach Włoch, którą wyprzedziłem na ostatnim zjeździe. Wspinamy się na Cienków Wyżni bardzo ciężkim szlakiem. Momentami jest bardzo stromo, nie wszystko udaje się wjechać, ale jadę ambitnie i kiedy tylko czuję, że mogę, to w siodle. Po ponad 20 minutach wspinaczki docieram do żółtego szlaku, który prowadzi nas prawie do samej zapory w Wiśle. Zjazd jest fenomenalny - początkowo szybki z sekcjami kamieni, później pojawia się kilka technicznych odcinków, by w końcu wyrzucić nas na hale, z których rozpościerają się fenomenalne widoki. Rewelacyjny odcinek. Wyprzedzam kilka osób, bo poprawia nastrój:) Mijam bar, gdzie z zimnym piwkiem w ręce idzie jakiś gość - zagaduję, że zazdroszczę, na co słyszę "mmmm jakie dobre" ;) Krótki podjazd na Cienków Niżni i ostre zjazdy do zapory. Puszczam Czech i jeszcze jednego zawodnika, bo wyraźnie lepiej się ode mnie czują, a nie chcę im psuć zabawy:) Znowu kapitalne zjazdy, znacznie jednak wolniejsze i wymagające większej uwagi. Ostatnie metry zjazdów, idiotycznie zaparkowany samochód na środku trasy, na który bez problemu można wjechać i zapora. Sporo ludzi dopinguje.
Przed nami podjazd na Szarculę przez Zameczek. Paweł przed startem powiedział, że jak już będzie w tym miejscu, to znaczy, że już jest na mecie. Podjazd zaczynam mocno, chcę podgonić zawodników przede mną, przede wszystkim Czecha:) Asfalt pod górę jest długi. Mijam Zameczek i w tym momencie wyprzedza mnie dziewczyna na Scottcie. Mija kilka osób, kilka osób mija mnie. Kilka mocnych skoków i trzymanie koła dogonionych osób sprawia, że podjazd pokonuję w mojej ocenie naprawdę w niezłym tempie. Na Przełęczy znowu ekipa Gomoli mocno dopinguje do pogoni za Czechem:) Zjazdy są szybkie szutrowe. Jeden zakręt mocno mnie wystraszył, w pogoni nieco odpuściłem hamowanie i mogło się skończyć nieciekawie;) Na ostatnich kilometrach utworzyła się kilkuosobowa grupka, razem doszliśmy kolejne dwie i ostatecznie było nas ośmioro. Na ostatnim podjeździe wzdłuż płotu mocno zaatakowałem i zyskałem kilka pozycji - zjazd do lasu, znowu asfalty - słyszę, że jesteśmy już bardzo blisko mety i adrenalina robi swoje - wkręcam się na najwyższe obroty. Czech nieco mi ucieka, w miejscu, gdzie przestrzeliłem zakręt, ale reszta stawki jest za mną i aż do mety nie oddaję pozycji, choć jazda na maxa na ostatnim zjeździe po tłuczniu nie należała do kontrolowanych. Meta!
Krótki, ale jednak ciężki etap. Kompletnie zawaliłem początek, kiedy po prostu się zagrzałem. Dopiero od ok. 1/3 dystansu jechałem swoje. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że trasa była ciężka, a jednocześnie świetna. Bardzo mało błota i dobra pogoda poprawiła chyba humor wszystkim, którzy do tej pory narzekali. Zjazdy dzisiaj były naprawdę świetne!
miejsce 132 Open / 53 M2
Przy myjce widzę Pawła - pytanie, czy udało się utrzymać wypracowaną wczoraj przewagę? Szybko rozwiewa moje wątpliwości - przegrałem. To nic, jestem bardzo zadowolony ze swojej jazdy, było dobrze w górę i coraz lepiej w dół. Paweł był po prostu lepszy. Wynik mimo to bardzo cieszy, jest spory progres, a przede wszystkim nie miałem problemów z wytrzymałością, czego obawiałem się po dość krótkich treningach, nie miałem kryzysów, problemów z kurczami. Zdecydowanie mogę powiedzieć, że to był udany wyścig. Trasa bajka - wymagająca, ciężka, bezlitosna selekcja i katusze dla sprzętu - mnie szczęśliwie awaria ominęły, a trudne warunku, to jest to co lubię, bawiłem się świetnie. Koszulka finishera cieszy jak nigdy:)
1 Open / 1 M2 Brzózka Piotr 13:23:02
81 Open / 39 M2 Bartek 18:47:25
109 Open / 44 M2 Jurek 19:48:20
116 Open / 45 M3 Gustaw 19:59:26
121 Open / 46 M2 ktone 20:05:08
126 Open / 48 M3 Kłosiu 20:17:39
139 Open / 5 M5 Jarek 20:50:35
155 Open / 28 M4 Grzesiek 21:18:10
/2536608
Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Trophy
Beskidy MTB Trophy 2013 - etap III
Sobota, 1 czerwca 2013 | dodano: 10.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst70.35/60.00km
w05:44h avg12.27kmh
vmax64.20kmh HR 146/171
Przez całą noc pada, rano również. Nastroje w domu słabe, niektórzy zastanawiają się czy nie odpuścić, bo jedno dzisiejszego dnia jest pewne - na Raczy mamy zagwarantowane błotne kąpiele. Ponownie nie daję się w ciągnąć w wir narzekania i domysłów. Robię swoje - szykuję się na mój etap:) Przed wyjściem oczywiście pogoda się poprawia, ale dojazd na start nadal przy lekkiej mżawce. W Istebnej naturalna dla wszystkich informacja o skróceniu trasy o odcinek graniczy przez Przegibek do Raczy. Rozsądnie, bo te ok 10 km jechalibyśmy pewnie ze dwie godziny, tzn szlibyśmy..
Start asfaltami w stronę Koniakowa. Szybko zjeżdżamy na wąskie i strome drogi, co owocuje oczywiście korkami i u niektórych niepotrzebnymi nerwami. Jedzie mi się słabo, Paweł szybko ucieka.Wyprzedzają mnie kolejni zawodnicy. Na podjeździe do Koniakowa jednak postanawiam mocniej przycisnąć, wkręcam się na obroty i to chyba pomaga, bo dalej jedzie mi się lepiej. Przejazd przez Koniaków i płyty na Ochodzitą. Fantastyczna atmosfera, mgła bowiem ogranicza widoczność do zaledwie kilkudziesięciu metrów, miejscami nawet bardziej. Zjeżdżam za Kasią G., który wyjątkowo niepewnie sobie radzi na tym zjeździe, a kiedy jest on mokry, to im szybciej, tym łatwiej. Szybkie zjazdy, na których o dziwo nie tracę, podjazd na Przełęcz Rubienka i mój ulubiony podjazd na Solowy Wierch. Ostatni raz tutaj wspominam bardzo źle - kurcze i totalny zgon podczas maratonu kończącego miniony sezon. Szlak jest bardzo śliski, w kilku miejscach niestety z buta. Na końcówce sporo błota, na wypłaszczeniu praktycznie brodzenie w wodzie i błocie - sporo zyskuję:) Zjazdy jak zwykle bardzo szybkie, wąskie uliczki przez Myto, słynny już przejazd nad ekspresówką kładką dla pieszych i odcinek przez Zwardoń, który lubię - między domami, po łąkach, za kościołem, wąskie ścieżki wśród traw. Bufet. Łapię banany i gonię Pawła. Czuję, że tempo jest coraz lepsze i będzie w zasięgu.
Za bufetem jak zwykle znany odcinek do Beskidu Granicznego z mega podejściem i szybkimi szutrami. Nie jest najgorzej, w końcu dochodzę Pawła. Przed nami szybkie zjazdy w stronę Rycerki - utrzymuję tempo. Dalej szutrowy podjazd w stronę Magury. Sporo jedziemy razem, Paweł jednak narzuca dobre tempo, którego nie utrzymuję i systematycznie tracę kolejne metry. Na wypłaszczeniach odrabiam, na zjazdy wysuwam się na czoło i o dziwo nie blokuję nikogo, a nawet Paweł zostaje z tyłu. Zjazdy z tego typu, których wydawało mi się, że nie lubię - szybkie szutrowe, z kamieniami i mocnymi dohamowaniami. Tym razem jednak jadę dobrze i mam z tego radochę. Nie jest źle. Rycerka. Spory kawałek asfaltami, łagodnie do góry. Jedziemy z Pawłem i gadamy. Bufet. Obsługa wspomagana przez ekipę Gomoli, m.in. Dorotę - wielkie dzięki!
Kawałeczek za bufetem wjeżdżamy w teren - podjazd na Wielką Raczę. Pamiętam, jak dwa lata temu się męczyłem, kawałek z buta. Tym razem całość w siodle. Do Pawła niestety straciłem ok. minutę. Mimo to jestem zadowolony - wyprzedziłem kilka osób, podjechałem całość, łącznie z kamieniami na końcu. Wielka Racza zdobyta. Zaczynamy zjazdy. Początek o dziwo przejezdny - rok temu było tu niezłe ślizgawisko:) Praktycznie całość jadę, tylko w jednym miejscu powalone drzewo zmusza do zejścia z roweru. Mijam m.in. Mariusza i Pawła, ale ten szybko znowu mnie wyprzedza. Dopiero na śliskich korzeniach i błotnych pułapkach pod Wielkim Przysłopem wyprzedzam Pawła, jak się okaże, na dobre. Jedzie z nami też Jurek, ale na technicznym podjeździe zostaje, problemy z rowerem. Szlak jest genialny, techniczne odcinki po korzeniach i kamieniach, w górę i w dół, sporo błota, najbardziej niebezpiecznie jest jednak na... drewnianych mostkach, wyślizganych jak lód. Kolejne fragmenty szlaku dają mi masę frajdy. Jedzie mi się rewelacyjnie. Zaliczamy jeszcze jedno spore podejście, staram się jechać, ale przy deszczu przyczepność jest zerowa. Miejscami ciężko jest nawet iść.. Za Magurą jest sporo błotka - płaski odcinek, czarna ziemia, lekko nie jest. Konsekwentnym lekkim obrotem udaje mi się jednak pokonać ten odcinek, przy czym wyprzedzam sporo osób. Krótki odcinek technicznego singla w ciemnym lesie - miodzio i szybkie szutrówki, tzn błotne szutrówki. Miejscami jest naprawdę ślisko, a poczucie przyczepności jest tylko umowne. O dziwo jednak jadę te odcinki dobrze i wydaje mi się, że zyskuję nad kolejnymi osobami. Przed bufetem jest jeszcze jeden ostry podjazd - z buta i szybkie zjazdy, końcówka po asfalcie. Na bufecie powerade i słone zakąski - świetny pomysł.
Odcinek za bufetem wydaje mi się znajomy. Rzeczywiście jechaliśmy tak przed dwoma laty, tylko pogoda bez porównania lepsza była wówczas:) Najpierw łąki, długi podjazd po mokrej trawie i miękkim jak plastelina gruncie - bardzo ciężki. Dalej w las. Wody cały czas jest dużo, a więc nawet na pozór łatwe odcinki sprawiają sporo problemów - jest ślisko i miękko. Staram się jednak od początku etapu pilnować regularnego jedzenia i picia i efekty są - cały czas czuję moc i jadę dobrym tempem. Kolejne mijane osoby i kolejne błotne przeprawy sprawiają, że jestem zadowolony z jazdy.Jedynie na szybkich odcinkach, kiedy błoto spód kół trafia na twarz nie jest dobrze - jazda bez okularów ma swoje wady.. Przed granicą mamy jeszcze bardzo szybkie łąki, na których jestem świadkiem, jak zawodnik jadący tuż przede mną zaliczył nieprzyjemnego szlifa, ale zawodnik za mną się zatrzymał, ja nie miałem czasu na reakcję, było za szybko. Szybkie szutry, asfalty i jesteśmy w cywilizacji. Dojeżdżam dwóch zawodników. Na asfaltach momentalnie się wychładzam i marzę o podjeździe. Tunel pod trasą 12, przejazd przez tory kolejowe. Trochę terenu, sporo błotka. Obaj zawodnicy zagadują. Prowadzę, ale krótkich podjeździe ucieka mi noga z pedału - trzeba wymienić bloki.. sytuacji powtarza się jeszcze kilkukrotnie, co mnie zaczyna irytować. Wyjeżdżamy na stromy asfalt w czeskiej wiosce - znam to miejsce, do mety już blisko. Podjazd jest ciężki, dalej również lekko pod górę. Trochą czarowania, lekkie ataki. Trasa aż do Istebnej prowadzi asfaltami, z krótkimi tylko szutrowymi łącznikami. Jest bardzo szybko, obaj zawodnicy mi uciekli, ale są blisko. Żołądek od dłuższego czasu domagał się jakiegoś konkretnego jedzenia - marzył mi się schabowy:) Zaczyna mnie boleć brzuch. Do mety jeszcze kilka km, a mi zupełnie odcina prąd, a przede wszystkim tracę chęć do ścigania się.. Zawodnik z teamu VW motywuje mnie, ale momentami rzeczywiście ciężko jest mi w ogóle kręcić nogami. Końcówka znana z wrześniowego maratonu. Takie interwały między domami. Podjazd w lesie z buta.. Na mocnym asfaltowym podjeździe noga znowu "udało" mi się wyszarpnąć nogę z pedału.. Na łące dzieciaki tradycyjnie proszą o bidon - sorry, przyjźdzcie jutro! Mocny podjazd w lesie niestety z buta, na ostatnim kilometrze nieco odżywam, ale słynna sekcja korzeni nie pozwala powalczyć;) Meta!
Naprawdę trudny i wymagający etap, zarówno dla ciała, ale moim zdaniem przede wszystkim dla głowy. Osobiście świetnie się odnajduję w takich warunkach. Jechało mi się naprawdę dobrze, a błotniste zjazdy dały mi mnóstwo frajdy. Niestety słaba końcówka pozostawia lekki niedosyt. Mimo to jestem bardzo zadowolony z wyniku - 120 open to mój najlepszy dotychczas wynik. Udało się również zyskać kilka cennych minut nad kolegami - jutro szykuje się walka na sekundy:)
miejsce 120 Open / 47 M2
/2536608
Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Trophy, W towarzystwie
Beskidy MTB Trophy 2013 - etap II
Piątek, 31 maja 2013 | dodano: 10.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst79.29/60.00km
w06:14h avg12.72kmh
vmax60.20kmh HR 152/177
Drugi dzień zmagań z beskidzkimi kamieniami i oczywiście błotkiem wita nas ładną pogodą - rozpogodziło się i nawet wychodzi słońce. Z ogromnym szacunkiem podchodzę do dzisiejszej trasy - Rysianka na pewno potrafi sponiewierać, szczególnie po opadach. Mimo to jestem dobrej myśli, a plan na dzisiaj jest prosty - możliwie najdłużej trzymać koło Pawła. Wiem, że dzisiejszy etap może być decydujący w naszej małej walce:) Dobra pogoda sprawia, że pozytywne nastawienie udziela się wszystkim dookoła. Przed startem zaprowadzam jeszcze Pawła, Artura i Gumę na słynne istebniańskie korzenie - robią wrażenie. W sektorze wesoło, chociaż stanęliśmy bardzo z tyłu, nie najlepszy pomysł.
Początek asfaltami przez Istebną, dobre tempo, szybko przesuwam się do przodu, chociaż większość zawodników na moim poziomie i tak jest daleko z przodu. Starty to nie jest moja mocna strona. Na pierwszym mocniejszym podjeździe staję w korbach... i koło wyskakuje z ramy, zaciskam klamki i w efekcie zostaję z zaciśniętymi tłoczkami. Przy okazji rąbnąłem kolanem w kierownicę.. Powoli zbieram się do naprawiania "defektu", ale mija kilka minut, zanim znalezionym na ulicy patyczkiem po lodzie rozsuwam tłoczki, wkładam koło, mocno zaciskam szybkozamykasz i ruszam. Wylądowałem na szarym końcu, wśród turystów. Szybko przebijam się do przodu, ale kosztuje mnie to sporo sił.Na pierwszych zjazdach tempo jest beznadziejnie niskie, ale nie naciskam - w końcu to moja wina. Trasa jest nieco zmodyfikowana przez błoto i podjeżdżamy na Tyniok, dalej fajny zjazd przy Zagroniu. Przy trasie stoi Adam z defektem, pytam, czy pomóc, ale odpowiada, że poradzi sobie. Szybko dojeżdżam do Kamesznicy. Trochę asfaltu. Doganiam kolejnych zawodników i po chwili prowadzę sporą grupkę. Na lekkim podjeździe do autostrady zrywam grupkę z koła i samotnie pokonuję szybkie szutrowe zjazdy, kolejne asfalty i dojeżdżam do bufetu. Szybka obsługa i dalej w pogoń. Dobrze mi się jedzie, ale wiem, że najcięższe dopiero przede mną.
Za bufetem fajny podjazd po błocie i kamieniach, mijam Artura. Dalej podjazd prowadzi łąkami, które przez nocne opady są strasnie miękkie i mimo umiarkowanego nastromienia - jedzie się bardzo powoli. W oddali widzę pierwszego z kolegów, których ścigam - Grześka C. Po ponownym wjechaniu w las inni zawodnicy trochę mnie blokują, atakuję bokami po krzakach, ale szybko wyrzucam takie pomysły z głowy, kiedy widzę Grześka na poboczu walczącego z gumą.. Aż do Hali Borucz jest sporo pchania roweru, za ślisko. Kilku zawodników okropnie narzeka, że albo asfalty, albo pchanie roweru, że mokro, błoto i pewnie jeszcze nas dzisiaj zmoczy - niewykluczone. Zastanawiam się jednak co ktoś taki robi na tej imprezie? Nieważne, żeby jechać, to trzeba jechać.. Po wyjechaniu na dobrze mi znany szlak niebieski do Węgierskiej Górki z Hali Baraczej, bo w tym kierunku ten szlak jechałem do tej pory, wsiadam na rower i znowu staram się nadrabiać straty. Mocny podjazd na Pursów robimy w lekkim deszczyku - wyższe partie Beskidu Żywieckiego są dzisiaj w chmurach. Fajne zjazdy i jestem na Hali Boraczej. Lubię to miejsce, nigdy nie było okazji zatrzymać się i podziwiać widoki, a jest na czym zawiesić oko. Najpiękniejsze widoki rozpościerają się oczywiście na pasmo Rysianki, którego pokonanie mnie czeka. Podjazd zaczyna się ostrym odcinkiem po kamieniach. Widzę Jarka i Ewę i Kasię z Murapola. Jest też kilka innych znajomych sylwetek, czyli udało się już nieco podgonić. Podjazd atakuję ambitnie, ale kawałek jednak muszę podprowadzić. Wolę ten odcinek zdecydowanie jechać w drugą stronę:) Kolejne kilometry przez Radykalny i Boraczy Wierch to sporo błota, siłowe kręcenie i niestety na końcu pchanie roweru.
Rozwój i cywilizacja dotarły w wysokie partie gór pozostawiając za sobą zaoraną drogę, która po deszczu zmieniła się w bagno. Błoto oblepiło rower tak skutecznie, że koła przestały się kręcić. Mimo to kilku osobom udaje się jechać, m.in. Mariuszowi. My z Jarkiem niestety prowadzimy rower i trwa to dość długo, zdecydowanie za długo. Kawałek za Lipowską Halą - piękne widoki i fantastyczny niegdyś szlak, niestety teraz już zniszczony, można jechać. Błota jest nadal dużo, ale ma inną konsystencję. Zastanawiam się, co nas czeka na zjazdach - Magda jechała ten zjazd z Rysianki na maratonie w Korbielowie i zapowiedziała mi wspaniałe widoki i bardzo wymagający szlak. Początek fajny, śliski, ale szybki, dalej są ekstremalnie śliskie, skośne korzenie, miejscami bardzo wysokie. Jakakolwiek próba jechania skończyłaby się pewnie urwaniem napędu. Po chwili szlak wynurza się spośród drzew i oczom ukazuje się chyba najwspanialszy widok, jaki miałem okazję podziwiać w Beskidach. Dosłownie zapierająca wdech w piersiach panorama okraszona bardzo wymagającym i stromym zjazdem. Początek sprowadzamy, ale po chwili w siodle pokonuję korzenie i kamienie z żalem spuszczając wzrok pod koła. Musze tu wrócić! Wyprzedzam Kłosia i Kasię G. Po wjechaniu między drzewa robi się bardzo ślisko, dłonie bolą od zaciskania klamek, a z zacisku wydobywa się niesamowity smród przepalanych klocków. Oj to lubię! W końcu wyjeżdżamy z Jarkiem na asfalty. Spod kół sypie błotem, a ja jadąc bez okularów jestem bezbronny;) Bufet.
Z bufetu ruszamy we trzech z Pawłem, którego udało się dogonić. Nie ukrywam, że lżej mi na duchu, teraz pozostało już "tylko" utrzymać koło. Jarek prze zaciągający łańcuch jedzie ze środka, Paweł ogólnie jeździ mocno pod górę i o ile na asfaltowym podjeździe daję radę utrzymać tempo, to przed dojechaniem do Suchego Groniu gubię kolegów. Poznaję trasę z maratonu w Korbielowie - przed nami pasmo Abrahamów - powinno być trochę błota. Paweł już wcześniej się śmiał, że na pierwszym błocie pewnie go dojadę. Rzeczywiście na kolejnych kałużach i błotnych fragmentach nadganiam i szybko dochodzę Pawła. Mi również łańcuch zaczyna zaciągać. W kilku momentach sprawia to, że muszę podbiegać.. Same zjazdy do Żabnicy - długie i bardzo zróżnicowane, dostarczają sporo adrenaliny. Miejscami jest błotko, miejscami kamienie i jest technicznie, miejscami szybko. Tasujemy się z Pawłem kilka razy:) W Żabnicy chcę wziąć żela, ale czuję, że przydałoby się wrzucić na ruszt coś stałego i postanawiam czekać na bufet, który za chwilę powinien być. Przed zjechaniem z asfaltów pitstop zorganizowany przez Gomolę - smarowanie łańcucha, super, dzięki! Zanim dojechaliśmy do bufety, pokręciliśmy jeszcze jakiś kwadrans po łąkach, z których zjechaliśmy bardzo szybkimi zjazdami. Obaj z Pawłem zastanawialiśmy się, jak inni zawodnicy to robią, to minęło nas kilkoro w takim tempie, że szkoda mówić. Bufet! Zajadam się słonymi przekąskami, czyli precelkami, ciastkami i owocami. Mniam!
Do mety blisko, szacuję, że jakieś półtorej godziny. Na asfaltach przez Kamesznicę spokojnie jadę na kole. Nagle mija nas Adam po awarii, Paweł się zrywa i siada na kole, a ja mogę tylko popatrzeć. Jadę swoje, z nadzieją, że na trasie będzie jeszcze trochę błota:) W końcu etap kończymy zjazdami z Tynioka, które są zawsze mokre. Z asfaltu zjeżdżamy i kontynuujemy wspinaczkę szutrami. Tempo mi siada, czuję, że zwlekanie ze zjedzeniem żela to nie był najlepszy wybór.. Dogania mnie zawodniczka z Danii, co motywuje mnie do mocniejszego deptania ww korby. Tętno momentalnie podnosi się do dobrego poziomu, a mi powraca wiara, że jednak się uda podgonić. Podjazd jest długi, ale walczę. Na zjazdach przez Gańczorkę bawię się jak dziecko, choć na najbardziej stromych odcinkach w górę podprowadzam. Od zjazdów z Rysianki czuję, że widelec prawie w ogóle nie tłumi uderzeń - rzeczywiście zaschnięte gęste błoto mocno go blokuje. Bolą ręce i na krótkim podjeździe postanawiam oczyścić lagi z syfu. Kolejny krótki stromy odcinek idę przez zaciągający łańcuch, a na wjeżdżanie ze środka zaczyna brakować już energii.. Tasujemy się z Dunką jeszcze kilka razy, by w końcu wjechać na Tyniok - ostatnie zjazdy. Rzeczywiście jest błoto, ale bez tragedii, zjeżdżam w zasadzie bez problemów, przeciwnie do ostatniego razu w zeszłym roku, kiedy musiałem się nagimnastykować i dostałem srogie lanie na tym zjeździe od Kasi G. Wyjazd na asfalt, udało się wyprzedzić jeszcze jednego zawodnika i finish.
Piękny etap. Jestem potwornie wykończony, ale jednak zadowolony. Dopiero na chłodno dochodzi do mnie, że przez żywieniową niefrasobliwość sporo straciłem - Paweł jadąc za Adamem wkręcił się na obroty i całą końcówkę pojechał bardzo mocno, dokładając mi na mecie blisko 10 minut, nokałt... Muszę jednak przyznać, że trochę pecha, a może własnej głupoty na początku etapu kosztowało mnie sporo nerwów i siły. Szkoda też, że spora część podjazdu na Rysiankę z buta. Wszystko to jednak wynagrodziły nam cudowne widoki. Beskid Żywiecki zaskakuje za każdym razem, kiedy mam przyjemność tu kręcić. Jutro etap na Wielką Raczę, błoto gwarantowane, zapowiadam rewanż:)
miejsce 149 Open / 55 M2
/2536608
Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Trophy, W towarzystwie
Beskidy MTB Trophy 2013 - etap I
Czwartek, 30 maja 2013 | dodano: 10.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst65.88/55.00km
w04:31h avg14.59kmh
vmax59.90kmh HR 160/180
MTB Trophy - impreza kultowa, przyciągająca na start zawodników z całej Europy. Zapisałem się już w grudniu, ale mówiąc szczerze, nie czułem wielkich emocji jeszcze na kilka dni przed startem. Po zeszłym sezonie, zdecydowanie cieplej wspominam sudecką wyrypę na MTB Challenge. Wszystko się zmieniło w dniu wyjazdu do Istebnej. Zebraliśmy się po mojej pracy z Jarkiem i Pawłem. Tradycyjnie dopisywał nam świetny humor i to pomimo niezbyt optymistycznych prognoz pogody.
W tym roku korzystamy z gościnności Pani Krystyny. Mamy super warunki, pyszne jedzenie i świetne towarzystwo, m.in. Adama Biewalda. Jeszcze w środę po przyjechaniu i wypakowaniu sprzętu, robimy z Jarkiem krótkie przepalenie na leszczyńskich asfaltach - jazda w dół w kompletnych ciemnościach dostarczyła sporo adrenaliny;)
Rano śniadanie, szykowanie roweru i obawy o warunki - całą noc pada deszcz. Wszyscy mają fatalne nastroje, właściwie tylko ja epatuję typowym dla mnie entuzjazmem. Na szczęście tuż przed startem, który wyjątkowo dla I etapu jest zaplanowano na godzinę 10, przestaje mocno padać. W miasteczku zawodów masa ludzi - blisko 450 osób stanęło na starcie tegorocznej imprezy. Sporo znajomych. Obawiam się o start, nie ukrywam. Nie jestem pewien, czy przygotowałem się do tak ciężkiej imprezy, ale postanowiłem w pełni zaufać trenerowi. Ciekawi mnie czy uda się nawiązać walkę z Pawłem i niezwykle mocnym w tym sezonie Mariuszem. Po dobrej jeździe w ostatnim sprawdzianie przed Trophy w Nowinch, jestem dobrej myśli.
Ruszamy. Podjazd pod Stożek. Początek asfaltami ciężki dla mnie, szybko brakuje oddechu, a tętno leniwie wkręca się na obroty. Dopiero po ok. 20 minutach zaczynam jechać dobrym tempem. Podjazd szybko opuszcza utwardzone szutrówki, jedziemy śliskim szlakiem, a nachylenie i ilości kamieni systematycznie wzrasta. Śmieję się, że podobnie jak wartości koszulki finishera, bo warunki naprawdę nie zachęcają do podjeżdżania. Szybko jestem cały mokry, twarz zalewa błoto. Wyprzedzam jednak znajomych, Grześka C., Pawła, Lucjana i innych. Pierwsze zjazdy jednak bardzo niepewnie, a trudniejszy odcinek wywołuje u mnie konsternację - o co chodzi. Dalej jest szybko i bardzo mokro, na góry schodzi ciężka mgła, a spod kół tryskają hektolitry rzadkiej mazi. Mam problem ze wzrokiem, bo jadę bez okularów, momentami przymykam oczy i praktycznie nic nie widzę. Na bardzo szybkim odcinku czuję, że pożyczona od Magdy torebka podsiodłowa majta mi się między nogami - nie mogę jej zgubić, więc grzecznie zatrzymuję się i poprawiam. Trochę siada mi motywacja, lekko dziś nie będzie, a koledzy pouciekali..
Wszystko zmienia się o 180*, kiedy nadchodzą pierwsze techniczne zjazdy. W zasadzie nie spodziewałem się tak wymagających odcinków, zapomniałem chyba już jakie Beskidy są piękne:) Świetny wąski singielek ze śliskim jak jasna cholera błotkiem. Lęk i przerażenie w oczach większości mijanych zawodników. Dochodzę w końcu Kasię G. z Murapolu - nie jest źle, jeszcze rok temu dostawałem od niej srogie lanie na zjazdach. Zjazd się rozhulał i jakieś 20m muszę sprowadzać, zabrakło odwagi. Mimo to czuję się świetnie, mega zajawka i czysta przyjemność. Dojeżdżam do bufetu i spotykam Pawła. Jest dobrze:) Jest też Marcin z problemami z rowerem i Bartek. Kolejne kilometry są dość szybkie, jedziemy z Bartkiem. Dobrze mi się jedzie i choć trasa jest mniej wymagająca, to nie brakuje śliskich odcinków, na których z Bartkiem świetnie się bawimy. Podpowiada mi jak dokręcać na interwałowych odcinkach, żeby maksymalnie wykorzystać grawitację. Dobre tempo. Zostawia mnie dopiero na ostrym podejściu w jednej z czeskich wsi. Z tyłu czai się Paweł:) Za tym podejściem jest świetny odcinek po granicy ze słupkami i ogrodzeniem po obu stronach granicy - szlak graniczny to coś, co lubię i mimo, że nie jest jakoś szczególnie ciężko, to podoba mi się. W ogóle im trudniejsze warunki są na trasie, tym lepiej mi się jedzie i mam większą przewagę nad zawodnikami, z którymi jadę. Miejscami gęsta mgła tworzy magiczne wręcz widoczki, bajka. Nigdy nie sądziłem, że podświetlenie Garmina przyda mi się na trasie maratonu;) Dalej trasa jest szybka, ale miejscami spore ilości błota skutecznie utrudniają jazdę. Sporo jadę znów z Bartkiem, nad którym mam niewielką przewagę na podjazdach i staram się go gonić w dół. Na jednym z szybkich odcinków po łące widzę dość nieprzyjemną glebę. Zawodnik słabo wyglądał, ale jego kolega kazał jechać dalej, obiecał, że się nim zajmie. Trochę zostało w głowie, ale szybko wyrzuciłem te myśli - w górach lepiej nie myśleć o takich sprawach.
Za ostatnim bufetem, kiedy Bartek już mnie zostawił, trasa prowadzi głównie szutrówkami. Im bliżej granicy, tym mocniej pada. Zaczynam lekko marznąć, ale tempo jest nadal dobre. Poznaję okolice, które pokonuję - jechaliśmy tu przed dwoma laty i chyba przed rokiem. Miejscami jest sporo błota i ślisko. Jest też niebezpieczny zjazd szybką szutrówką z drewnianymi przepustami. Jedno miejsce jest szczególnie złośliwe - przepust poprowadzony skośnie do drogi, tuż za zakrętem. Sporo osób tam leżało niestety. Nie lubię taki odcinków, ale mocno sobie przed tym startem tłumaczyłem, że muszę te odcinki jechać odważniej.Tym razem nieźle się bawię, serio. Bunnyhopy przy wysokich prędkościach podnoszą ciśnienie;) Ląduję na doskonale mi znanych asfaltach wzdłuż Olzy, a więc do mety zostało niewiele. Staram się możliwie najwięcej nadrobić i gonię mocnym tempem. Pod koniec podjazdu widzę przed sobą sporą grupkę - gdyby udało się dogonić, jest szansa na awans o kilka pozycji. Niestety nic z tego - trasa odbija w bok na wąskiego singla. Jest błoto, korzenie, trochę kamieni, kapitalnie. Do stojącego przy trasie Grześka rzucam tylko "czad!", odpowiada uśmiechem:) Cóż chcieć więcej. Na metę wpadam wyremontowaną szutrówką z mega bananem na twarzy.
To był kapitalny etap. Sporo wymagających zjazdów, wszystko jednak w granicach moich możliwości, do tego dobra dyspozycja na zjazdach. Rzut oka na wyniki - tutaj też jest powód do zadowolenia. Udało się przyjechać przed Jarkiem, Pawłem, Mariuszem. 140 pozycja to świetny wynik na I etapie. Nie ukrywam, że spora w tym zasługa ciężkich warunków, na których stosunkowo nieźle sobie radzę:)
Po wciągnięciu makaronu i umyciu roweru - dopiero później orientuję się, że na górze mamy karchera, wracam w ramach rozjazdu do domu rowerkiem, blisko 4 km pod górę. Z nieograniczoną dozą optymizmu czekam na jutrzejszy etap, choć wiem, że na długim podjeździe na Rysiankę mogę naprawdę sromotnie przegrać z lepiej wytrenowanymi kolegami. Przed pójściem spać solidny obiad, masaż, dopieszczanie roweru - wymiana klocków, wieczorem micha makaronu i spać. Regeneracja to podstawa:)
miejsce 140 Open / 61 M2
/2536608
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Trophy, W towarzystwie, Góry
Beskidy MTB Trophy 2013 - przepalenie
Środa, 29 maja 2013 | dodano: 10.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst4.88/0.00km
w00:23h avg12.73kmh
vmax33.30kmh HR /
Przedmaratonowe przepalenie z Jarkiem po godz. 23 - co w Beskidach jest gwarancją solidnej dawki adrenaliny;)
/2536608
Kategoria 000-050, Mbike, Góry
Powerade Garmin MTB Marathon - Istebna
Sobota, 29 września 2012 | dodano: 05.10.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 19.4˚
dst74.25/45.00km
w05:08h avg14.46kmh
vmax58.60kmh HR 160/185
Sezon zbliża się do końca. Przede mną już tylko dwa finałowe maratony. Cykl MTB Marathon kończy tradacyjnie maraton w Istebnej i ostatni bufet na mecie. Dla mnie będzie to pierwszy maraton w Istebnej i choć mam na koncie dwie edycje MTB Trophy, to nie mogę się doczekać:)
Wyjazd na maraton w teamowym gronie w piątek po pracy. Nocleg w Koniakowie. Niestety warunki do spania były marne, do tego wczesna pobudka i w efekcie, po niespałna 5 godzinach snu, nie czułem się najlepiej. Do Istebnej zjeżdżamy z Magdą dosyć wcześnie, po około 9. Start maratonu w dobrze mi znanym miejscu - nieopodal słynnych korzeni - aż wstyd się przyznać, ale nie widziałem jeszcze tego zjazdu. Na miejscu okazuje się, że stan mojej przedniej opony (Rocket Ron 2.25) pozostawia, mówić delikatnie, wiele do życzenia. Po prostu przed maratonem założyłem zużytą i dziurwą, zamiast dobre, oponę.. Zaczynam nerwowo szukać Michała z nadzieją, że może ma w samochodze jakiś zapas. Udało się, ale dostałem gumę o nieco innym charakterze - Hutchinson Piranha 2.0;) Szybka wymiana z Magdą i na kilkanaście minut przed startem zjechałem na start z Hutchinsonem Cougar i mnóstwem nerwów.
Punktualnie o 10 ruszamy. Zaczynam spokojnie, jak wszyscy. Nie zrobiłem rozgrzewki, ale wierzę, że nie będzie to miało większego znaczenia w obliczu długiego podjazdu na rozjazd. Początek asfaltami na P. Szarcula. Doganiam Michała i Mateusza z teamu. Mijam się też z Jackiem i Jarkiem. Podjazd zrobiłem w dobrym tempie. Michał jest obok, a nawet wyprzedza na końcówce podjazdu, jedziemy we trzech z Mateuszem - fajnie. Pierwsze zjazdy, nieco niepewnie. Przyzwyczaiłem się do wielkiego balonu i miękkiej gumy z przodu. Jednak nie ma tragedii. Kolejny podjazd, przejazd obok domu, w którym mieszkaliśmy na tegorocznym Trophy, zjazd. Na końcówce zjazdu jest dwumetrowa hopka i wyjazd na asfalt. Chcąc uniknąć kontaktu z zawodnikiem przede mną, jadę nieco z boku, uślizg koła na korzeniach i zaliczam glebę. NA PODJEŹDZIE! Niby nic, ale nie mogę się wypiąc, a kierownica wbiła mi się w brzuch. Wstaje i jadę dalej, ale humor mam parszywy..
Przejeżdżamy przez Pietraszonkę i robimy świetny podjazd po płytach znany z tegorocznego Trophy. Tym razem jest sucho, ale skalne płyty pokryte warstwą pyłu, wcale nie są mniej śliskie. Mija mnie Marcin z Aluxem, zagadujemy, ale trzeba się spinać i gonić! Przede mną nieznany mi dotąd podjazd na Gańczorkę. Wschodnie stoki tej stosunkowo niewielkiej góry dają wiele frajdy na zjazdach, jednak nie czuję się pewnie i sporo osób mnie wyprzedza. Mam wrażenie, że odbijam się o kamieni, którymi usiany jest zjazd, dosłownie jak piłeczka pingo-pongowa. Nie jest dobrze. Znów podjazd, krótki przez Małą Gańczorkę, znów zjazdy i podjazd na Tyniok. Zjazdy z Tynioka znam. Nie jest najgorzej, trochę błota, ale jakby odzyskuję wigor. Po długim zjeździe wiem, że czeka mnie długi i wymagający podjazd do Koniakowa. Po drodze jest bufet, korzystam.
Na Koniaków ruszamy z Grześkiem K. Ostatnio często spotykamy się na trasach, dobrze jest jechać ze znajomymi. Chcę gonić Michała i Mateusza. Cały podjazd do Koniakowa jadę mocno, o dziwo udaje się wyjechać całość. Na Trophy się nie udało. Przejeżdżamy obok naszej kwatery, strzałka wisi na ogrodzeniu;) Po wyjechaniu na asfalt czeka nas tylko szybka wspinaczka na Ochodzitą i zjazd, który bardzo lubię:) Ochodzita zdobyta, choć lekko nie było, walczyłem do ostatnich metrów o pozycję na zjazdy. Niestety zawodnik, którego chciałem przegonić, był szybszy. Na zjazdach blokowal, ale nie napierałem. Dalej szybki asfalt, P. Rupienka i wspinaczka na Solowy Wierch. Również ten szlak lubię. Niestety tuż po zjechaniu z szutrówki na szlak dopadają mnie skurcze.. Jestem załamany, dopiero 2 godziny w nogach i już mam problemy. Zaciskam zęby i kręcę pod górę. Tracę mnóstwo pozycji.. W końcu kurcze puszczają i mogę jechać swoje. Zjeżdżam ze znanych mi tras i odbijam na zachód. Szlak jest bardzo szybki i prowadzi łąkami przez kolejne szczyty. Na jednym z nich jest bufet, zatrzymuję się i uzupełniam płyny. Po kilku szybkich kilometrach czas na zjechanie do lasu, zjazdy i znów podjazd. Jadę spory kawałek z Dawidem z Gomoli, ale w końcu mi ucieka. Podobnie jak Justyna Frączek, która w końcu dogoniła mnie po awarii. Na ostrym podjeździe, którego fragment musiałem niestety zrobić z buta, widzę z tyłu Grześka C. Dochodzą mnie też dziewczyny Ania z Murapola i Ania z ASE..
Zaczynam kojarzyć szlak, po którym jadę, charakterystyczny mostek na rzeczce, podjazd singlem i wyjazd na stromy asfalt. Jechaliśmy tędy na Trophy 2011 na Trójstyk. Aż do rozjazdu jedziemy asfaltami. Staram się gonić Dawida, którego cały czas mam w zasięgu wzroku. Przed rozjazdem bufet - znów korzystam. Przede mną szutrowa pętla GIGA z kulminacją wspinaczki na Girovej. Pamiętam tylko, że podjazd był długi, ale dosyć Łagody. Tylko krotki odcinek był ciekawy, prowadził bowiem wilgotnymi korzeniami. Zjazdy niestety bardzo szybkie, momentami niebezpieczne. Luźne szutry potrafią oszukać. Przekonał się o tym Grzesiek K, którego spotkałem po tym, jak zaliczył szlif na luźnych kamyczkach. Część zjazdów po asfaltach, ostatnie kilometry do Pisek bardzo szybkie, jedziemy na zmiany. Mijamy Bukovec bokami, przecinając Olzę kilkukrotnie. W miejscu, z którego startowal czeski etap Trophy 2011, dzisiaj odbywały się jakieś zawody, pełno ludzi i wyścig traktorów - Czesi to jednak mają fantazję;)
Do Istebnej jedziemy asfaltami wzdłuż Olzy. Tempo niezłe. Niestety znowu dopadają mnie kurcze..Już tylko ostatnie podjazdy w Istebnej, masa dzieci proszących o bidon, wjazd w las na stokach góry Żor i słynne korzenie. Było tłoczno, ale nie powiem, żeby to były jedyny powód, dla którego odpuściłem próby zjechania;) Meta!
Fatalna dyspozycja. Mnóstwo nerwów przed startem. Jak najszybciej chcę zapomnieć o tym starcie. Nie tak to miało wyglądać. Na szczęście wieczorna impreza i ogólna atmosfera na uroczystości dekoracji i po niej, sprawiają, że już nie mogę się doczekać kolejnego startu w górach. Aha, byłem bliski udziału w konkursie, w którym główną nagrodę stanowił Epic 29er - zostałem wytypowany do udziału w drugim etapie, niestety po korekcie wyników na dystansie MEGA, nie miałem możliwości powalczyć o nowy rower;) Może za rok.
Drużynowo zajęliśmy 4 miejsce ustępując wyraźnie w walce o najniższy stopień podium zespołowi Gomola Trans Airco - gratuluję. Mimo wszystko było co opijać;)
Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, W towarzystwie
Powerade Garmin MTB Marathon - Piwniczna Zdrój
Sobota, 15 września 2012 | dodano: 18.09.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 18.0˚
dst71.00/65.00km
w05:36h avg12.68kmh
vmax0.00kmh HR 159/202
Po świetnym maratonie w Korbielowie nie mogłem się doczekać startu w Piwnicznej. Dla mnie to zupełnie nowe tereny - w Beskidzie Sądeckim jeszcze nie byłem. Niestety od kilku dni we wszystkich prognozach pojawia się deszcz, niedobrze. Niby lubię trudne warunki, ale szkoda sprzętu. Na maraton jedziemy w pięcioosobowym teamowym składzie: Magda, Ula, Michał i Łukasz. Wyjazd w piątek po pracy. Śpimy w Rożnowie, są też Michał W. i Romek z Olgą.
Pobudka wcześnie, wycieczka po zakupy, śniadanie i nieco nerwowe zbieranie się do wyjścia - przed nami około godzina drogi do Piwnicznej. Dojeżdżamy sprawnie i jest sporo czasu, ale jak to zwykle bywa, zbieramy się na ostatnią chwilę. Do startu mamy około kilometr podjazdu - akurat na rozgrzewkę. Zdążyłem tylko rzucić okiem na mapę trasy - przyznam się, że chyba nigdy tak nie zlekceważyłem przygotowania się do maratonu, nawet na mapę nie spojrzałem.. Ustawiam się w sektorze obok kolegów z Gomoli i Grześka C. z Venutto.
Ostry start pod górę, jak to zwykle. Tym razem jednak jest naprawdę stromo. Od samego startu słabo się czuję - w nocy strasznie zmarzłem i czuję, że bierze mnie jakieś przeziębienie. Tracę kolejne pozycje. Dopiero po zjechaniu po kilku minutach, po zjechaniu z asfaltów w teren zaczynam jechać swoje. Podjazd nabiera procentów, kamienie są coraz większe i luźniejsze. W końcu następuje moment, kiedy trzeba zejść. Krótkie podejście przy świetnych widokach na Pieniny - pogoda dopisała, świeci słońce, dzięki czemu możemy podziwiać wspaniałą panoramę!
Pierwsze zjazdy są szybkie, wjeżdżamy w las. Krótki ostry odcinek pokonuję z jedną nogą w powietrzu - wypięła się, przez co zrobiło mi się naprawdę gorąco.. Dalej jest krótki bardzo wymagający odcinek, wszyscy zgodnie schodzą z rowerów, ja również. Nie czuję się zbyt pewnie po tej przygodzie chwilę wcześniej. Dalej zjazdy prowadzą nadal wąską ścieżką, momentami wymagającą dużej uwagi, ale nie jest najgorzej. Przed Rytrem odbijamy w lewo i zaczyna się jeden z najdłuższych w całym cyklu podjazdów. Po chwili dojeżdżam do pierwszego bufetu, oczywiście chętnie korzystam, ale postój jest krótki.
Od startu czuję, że muszę iść w krzaki, chwilę za pomiarem czasu właśnie tak robię. Od razu lepiej. Przede mną długi podjazd, zrzucenie z siebie balastu na pewno pomorze;) Jedziemy z Dawidem z Gomoli rozmawiając, czas jednak podgonić. Dojeżdżam już w dobrym tempie do rozjazdu na Przechybie, przed którym było jeszcze odrobinę zjazdów. Bufet. Za rozjazdem jest świetny singielek pnący się lekko pod górę. Jest sporo korzeni, później jadę rynną. Podoba mi się. Zaczynają się zjazdy do Przełęczy Przysłop. O ile początek jeszcze jakoś jadę, oczywiście puszczając szybszych, tak dalej jest już słabo. Zupełnie nie czuję roweru i walczę o utrzymanie się na dwóch kołach. Ostatecznie końcówkę odpuszczam i schodzę. Totalna porażka... Chciałem odrobić do kolejnych zawodników, a ostatecznie straciłem kolejne sekundy, jeśli nie minuty.. Krótki podjazd i znowu zjazdy. Ewidentnie mam źle ustawione klamki, ale w tym momencie jeszcze na to nie wpadłem...
Z Przełęczy Przysłop czekają na nas kolejne podjazdy. Znów szutrowe i raczej łatwe. Sporo jadę z Grześkiem, ale czuję się mocniej i robię przewagę. Wspinaczka idzie mi dobrze. Niestety wszystko psuję na zjazdach. Nie są bardzo wymagające, wystarczy nie zaciskać klamek. Mam fatalne samopoczucie, o co chodzi? Szybko zaczynają mnie boleć dłonie. Grzesiek wyprzedza mnie, podobnie inni zawodnicy. Trzeci bufet. Wyciągam klucze i reguluję klamki, łapię też kilka suszonych moreli. Kolejny podjazd. Sporo po bruku, kamieniach. Znów dochodzę Grześka. Wyprzedzam nas zawodnik Krossa po defekcie - żartuję, żeby łapać koło i faktycznie spory kawałek udaje mi się utrzymać nieduży dystans. Tempo bardzo dobre. Widzę jakieś 100 metrów przed sobą zawodniczkę z ASE, z którą jechałem początek - to Ania Świrkowicz. Staram się dojść. Na zjazdach puszczam Grześka przodem. Jest bardzo szybko, ale luźny szuterek nie budzi zaufania. Jadę chyba zbyt zachowawczo, ale nie chcę powtórki z Wałbrzycha, gdzie na takim wbrew wydawałoby się banalnym odcinku, wylądowałem w rowie;) Kolejny podjazd i odrabianie strat do Grześka. Na kolejnym zjeździe staram się trzymać mu koła. Jest bardzo szybko, nie wiem ile jadę, bo nie mam licznika. Nawierzchnia z typowej szutrowki zmienia się momentami w zniszczony asfalt. W końcu dojeżdżam do końca zjazdu, ostre odbicie w lewo. Przestrzeliłem ten zakręt, musiałem się cofnąć kilkanaście metrów. Widzę sporo zawodników przed sobą, a więc połączyliśmy się już z megowcami.
Grzesiek w dalszym ciągu jest w zasięgu wzroku. Dojeżdżam do bufetu pod Wronim Wierchem. Grzesiek nie korzysta z bufetu. Żartuję do zawodników obok, że taki z niego kolega i nie poczekał. Łykam dwie morelki i ruszam. Przed nami Rezerwat Biała Woda - piękne miejsce. Trasa jest płaska, ale jest po prostu pięknie. W końcu zaczynamy konkretny podjazd. Wjeżdżamy po trawie, dobrze, że jest sucho, inaczej byłoby ciężko, chociaż i tak nie jest lekko. Jedziemy z Grześkiem. Na przełęczy stoi fotograf - wybrał świetne miejsce, bo za naszymi plecami rozpościera się kapitalna panorama Pienin z Trzema Koronami w roli głównej. Pięknie! Na ostatnich metrach podjazdu mijam Anię Tomicę - miała kompletnie nieudany start, ale jak zwykle uśmiechnięta:) Do mety pozostało już niewiele kilometrów.
Na początku udaje mi się zrobić przewagę nad Grześkiem. Wyprzedzam po drodze kilku megowców. Trasa jest ciekawa, jak to na szlak graniczny przystało. Mimo, że jest całkiem płasko, to trzeba się nieźle namęczyć. W końcu Grzesiek mnie dochodzi i w tym samym momencie zaczynają mnie łapać kurcze w okolicach kolan. Zaciskam zęby, kilka mocniejszych obrotów korbami i problem mija. Po drodze jednak dostaję sporą dawkę bólu.. Ostatnie zjazdy, kawałek po łące, mam do Grześka niewielką stratę. Na ostatni, jak się okazało później, decydujący zjazd wąskim singlem wjeżdżam za Grześkiem i zawodnikiem z dystansu MEGA. Początek średnio wymagający, ale szybko robi się naprawdę ostro, wszyscy schodzą, ja też nie decyduję się na ryzyko i sprowadzam rower. Szybko jednak wsiadam z powrotem i chcę jechać, jednak megowiec skutecznie mnie hamuje. Nie naciskam, nic to nie zmieni, a po co stresować człowieka. Czekam, tak żebym mógł końcówkę na spokojnie zjechać. Dalej 100-200 metrów szutrami i wyjazd na asfalt. Poznaję to miejsce. Do mety pozostało kilkaset metrów pod górę. Jest stromo, ale jadę mocno, wyprzedzam dwie osoby, ale do Grześkaa zabrakło sporo.
Na mecie wszyscy znajomi już są. Magda zadowolona, pojechała świetnie i wskoczyła na 5 miejsce, super! Ula też świetnie, 2 w K3 z niewielką stratą do Eweliny. Bardzo dobry wynik osiągnął również Romek. Michał i Łukasz niestety pechowo, obaj nie ukończyli. Nie wiem co myśleć: trasa ładna, świetne widoki, ale z drugiej strony pętla GIGA to prawie same szutrowe zjazdy, których nie lubię i moim zdaniem niewiele mają wspólnego z ideą "Pure MTB" propagowaną przez orga, ale rozumiem, nie można wszystkim dochodzić. W sumie, gdyby wszystkie zjazdy były na poziomie tych do Rytra, kreskę przekroczyłbym minimum pół godziny później. Podobnie moja jazda - z jednej strony dobrze czułem się na podjazdach i miałem dobre tempo, z drugiej zaś fatalnie zjeżdżałem, tak źle w tym roku jeszcze nie było. Zwalam na źle ustawione hamulce;) Ważne, że jak zwykle w górach czułem to coś, wielką euforię i radochę z jazdy:) Pogoda nieco się popsuła, nie pada, ale jest chłodno i wieje. Czekamy jednak na dekoracje.
Niestety nie ma tradycyjnego rozjazdu fragmentem trasy maratonu dnia następnego. Wracamy bowiem do domu od razu po maratonie. Takie rozwiązanie ma jedną zaletę - cała niedziela, po odespaniu oczywiście, jest wolna.
Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, W towarzystwie