Beskidy MTB Trophy 2013 - etap II

Piątek, 31 maja 2013 | dodano: 10.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst79.29/60.00km w06:14h avg12.72kmh vmax60.20kmh HR 152/177

Drugi dzień zmagań z beskidzkimi kamieniami i oczywiście błotkiem wita nas ładną pogodą - rozpogodziło się i nawet wychodzi słońce. Z ogromnym szacunkiem podchodzę do dzisiejszej trasy - Rysianka na pewno potrafi sponiewierać, szczególnie po opadach. Mimo to jestem dobrej myśli, a plan na dzisiaj jest prosty - możliwie najdłużej trzymać koło Pawła. Wiem, że dzisiejszy etap może być decydujący w naszej małej walce:) Dobra pogoda sprawia, że pozytywne nastawienie udziela się wszystkim dookoła. Przed startem zaprowadzam jeszcze Pawła, Artura i Gumę na słynne istebniańskie korzenie - robią wrażenie. W sektorze wesoło, chociaż stanęliśmy bardzo z tyłu, nie najlepszy pomysł.

Początek asfaltami przez Istebną, dobre tempo, szybko przesuwam się do przodu, chociaż większość zawodników na moim poziomie i tak jest daleko z przodu. Starty to nie jest moja mocna strona. Na pierwszym mocniejszym podjeździe staję w korbach... i koło wyskakuje z ramy, zaciskam klamki i w efekcie zostaję z zaciśniętymi tłoczkami. Przy okazji rąbnąłem kolanem w kierownicę.. Powoli zbieram się do naprawiania "defektu", ale mija kilka minut, zanim znalezionym na ulicy patyczkiem po lodzie rozsuwam tłoczki, wkładam koło, mocno zaciskam szybkozamykasz i ruszam. Wylądowałem na szarym końcu, wśród turystów. Szybko przebijam się do przodu, ale kosztuje mnie to sporo sił.Na pierwszych zjazdach tempo jest beznadziejnie niskie, ale nie naciskam - w końcu to moja wina. Trasa jest nieco zmodyfikowana przez błoto i podjeżdżamy na Tyniok, dalej fajny zjazd przy Zagroniu. Przy trasie stoi Adam z defektem, pytam, czy pomóc, ale odpowiada, że poradzi sobie. Szybko dojeżdżam do Kamesznicy. Trochę asfaltu. Doganiam kolejnych zawodników i po chwili prowadzę sporą grupkę. Na lekkim podjeździe do autostrady zrywam grupkę z koła i samotnie pokonuję szybkie szutrowe zjazdy, kolejne asfalty i dojeżdżam do bufetu. Szybka obsługa i dalej w pogoń. Dobrze mi się jedzie, ale wiem, że najcięższe dopiero przede mną.

Za bufetem fajny podjazd po błocie i kamieniach, mijam Artura. Dalej podjazd prowadzi łąkami, które przez nocne opady są strasnie miękkie i mimo umiarkowanego nastromienia - jedzie się bardzo powoli. W oddali widzę pierwszego z kolegów, których ścigam - Grześka C. Po ponownym wjechaniu w las inni zawodnicy trochę mnie blokują, atakuję bokami po krzakach, ale szybko wyrzucam takie pomysły z głowy, kiedy widzę Grześka na poboczu walczącego z gumą.. Aż do Hali Borucz jest sporo pchania roweru, za ślisko. Kilku zawodników okropnie narzeka, że albo asfalty, albo pchanie roweru, że mokro, błoto i pewnie jeszcze nas dzisiaj zmoczy - niewykluczone. Zastanawiam się jednak co ktoś taki robi na tej imprezie? Nieważne, żeby jechać, to trzeba jechać.. Po wyjechaniu na dobrze mi znany szlak niebieski do Węgierskiej Górki z Hali Baraczej, bo w tym kierunku ten szlak jechałem do tej pory, wsiadam na rower i znowu staram się nadrabiać straty. Mocny podjazd na Pursów robimy w lekkim deszczyku - wyższe partie Beskidu Żywieckiego są dzisiaj w chmurach. Fajne zjazdy i jestem na Hali Boraczej. Lubię to miejsce, nigdy nie było okazji zatrzymać się i podziwiać widoki, a jest na czym zawiesić oko. Najpiękniejsze widoki rozpościerają się oczywiście na pasmo Rysianki, którego pokonanie mnie czeka. Podjazd zaczyna się ostrym odcinkiem po kamieniach. Widzę Jarka i Ewę i Kasię z Murapola. Jest też kilka innych znajomych sylwetek, czyli udało się już nieco podgonić. Podjazd atakuję ambitnie, ale kawałek jednak muszę podprowadzić. Wolę ten odcinek zdecydowanie jechać w drugą stronę:) Kolejne kilometry przez Radykalny i Boraczy Wierch to sporo błota, siłowe kręcenie i niestety na końcu pchanie roweru.

Rozwój i cywilizacja dotarły w wysokie partie gór pozostawiając za sobą zaoraną drogę, która po deszczu zmieniła się w bagno. Błoto oblepiło rower tak skutecznie, że koła przestały się kręcić. Mimo to kilku osobom udaje się jechać, m.in. Mariuszowi. My z Jarkiem niestety prowadzimy rower i trwa to dość długo, zdecydowanie za długo. Kawałek za Lipowską Halą - piękne widoki i fantastyczny niegdyś szlak, niestety teraz już zniszczony, można jechać. Błota jest nadal dużo, ale ma inną konsystencję. Zastanawiam się, co nas czeka na zjazdach - Magda jechała ten zjazd z Rysianki na maratonie w Korbielowie i zapowiedziała mi wspaniałe widoki i bardzo wymagający szlak. Początek fajny, śliski, ale szybki, dalej są ekstremalnie śliskie, skośne korzenie, miejscami bardzo wysokie. Jakakolwiek próba jechania skończyłaby się pewnie urwaniem napędu. Po chwili szlak wynurza się spośród drzew i oczom ukazuje się chyba najwspanialszy widok, jaki miałem okazję podziwiać w Beskidach. Dosłownie zapierająca wdech w piersiach panorama okraszona bardzo wymagającym i stromym zjazdem. Początek sprowadzamy, ale po chwili w siodle pokonuję korzenie i kamienie z żalem spuszczając wzrok pod koła. Musze tu wrócić! Wyprzedzam Kłosia i Kasię G. Po wjechaniu między drzewa robi się bardzo ślisko, dłonie bolą od zaciskania klamek, a z zacisku wydobywa się niesamowity smród przepalanych klocków. Oj to lubię! W końcu wyjeżdżamy z Jarkiem na asfalty. Spod kół sypie błotem, a ja jadąc bez okularów jestem bezbronny;) Bufet.

Z bufetu ruszamy we trzech z Pawłem, którego udało się dogonić. Nie ukrywam, że lżej mi na duchu, teraz pozostało już "tylko" utrzymać koło. Jarek prze zaciągający łańcuch jedzie ze środka, Paweł ogólnie jeździ mocno pod górę i o ile na asfaltowym podjeździe daję radę utrzymać tempo, to przed dojechaniem do Suchego Groniu gubię kolegów. Poznaję trasę z maratonu w Korbielowie - przed nami pasmo Abrahamów - powinno być trochę błota. Paweł już wcześniej się śmiał, że na pierwszym błocie pewnie go dojadę. Rzeczywiście na kolejnych kałużach i błotnych fragmentach nadganiam i szybko dochodzę Pawła. Mi również łańcuch zaczyna zaciągać. W kilku momentach sprawia to, że muszę podbiegać.. Same zjazdy do Żabnicy - długie i bardzo zróżnicowane, dostarczają sporo adrenaliny. Miejscami jest błotko, miejscami kamienie i jest technicznie, miejscami szybko. Tasujemy się z Pawłem kilka razy:) W Żabnicy chcę wziąć żela, ale czuję, że przydałoby się wrzucić na ruszt coś stałego i postanawiam czekać na bufet, który za chwilę powinien być. Przed zjechaniem z asfaltów pitstop zorganizowany przez Gomolę - smarowanie łańcucha, super, dzięki! Zanim dojechaliśmy do bufety, pokręciliśmy jeszcze jakiś kwadrans po łąkach, z których zjechaliśmy bardzo szybkimi zjazdami. Obaj z Pawłem zastanawialiśmy się, jak inni zawodnicy to robią, to minęło nas kilkoro w takim tempie, że szkoda mówić. Bufet! Zajadam się słonymi przekąskami, czyli precelkami, ciastkami i owocami. Mniam!

Do mety blisko, szacuję, że jakieś półtorej godziny. Na asfaltach przez Kamesznicę spokojnie jadę na kole. Nagle mija nas Adam po awarii, Paweł się zrywa i siada na kole, a ja mogę tylko popatrzeć. Jadę swoje, z nadzieją, że na trasie będzie jeszcze trochę błota:) W końcu etap kończymy zjazdami z Tynioka, które są zawsze mokre. Z asfaltu zjeżdżamy i kontynuujemy wspinaczkę szutrami. Tempo mi siada, czuję, że zwlekanie ze zjedzeniem żela to nie był najlepszy wybór.. Dogania mnie zawodniczka z Danii, co motywuje mnie do mocniejszego deptania ww korby. Tętno momentalnie podnosi się do dobrego poziomu, a mi powraca wiara, że jednak się uda podgonić. Podjazd jest długi, ale walczę. Na zjazdach przez Gańczorkę bawię się jak dziecko, choć na najbardziej stromych odcinkach w górę podprowadzam. Od zjazdów z Rysianki czuję, że widelec prawie w ogóle nie tłumi uderzeń - rzeczywiście zaschnięte gęste błoto mocno go blokuje. Bolą ręce i na krótkim podjeździe postanawiam oczyścić lagi z syfu. Kolejny krótki stromy odcinek idę przez zaciągający łańcuch, a na wjeżdżanie ze środka zaczyna brakować już energii.. Tasujemy się z Dunką jeszcze kilka razy, by w końcu wjechać na Tyniok - ostatnie zjazdy. Rzeczywiście jest błoto, ale bez tragedii, zjeżdżam w zasadzie bez problemów, przeciwnie do ostatniego razu w zeszłym roku, kiedy musiałem się nagimnastykować i dostałem srogie lanie na tym zjeździe od Kasi G. Wyjazd na asfalt, udało się wyprzedzić jeszcze jednego zawodnika i finish.

Piękny etap. Jestem potwornie wykończony, ale jednak zadowolony. Dopiero na chłodno dochodzi do mnie, że przez żywieniową niefrasobliwość sporo straciłem - Paweł jadąc za Adamem wkręcił się na obroty i całą końcówkę pojechał bardzo mocno, dokładając mi na mecie blisko 10 minut, nokałt... Muszę jednak przyznać, że trochę pecha, a może własnej głupoty na początku etapu kosztowało mnie sporo nerwów i siły. Szkoda też, że spora część podjazdu na Rysiankę z buta. Wszystko to jednak wynagrodziły nam cudowne widoki. Beskid Żywiecki zaskakuje za każdym razem, kiedy mam przyjemność tu kręcić. Jutro etap na Wielką Raczę, błoto gwarantowane, zapowiadam rewanż:)

miejsce 149 Open / 55 M2
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Trophy, W towarzystwie


komentarze
k4r3l
| 15:55 poniedziałek, 10 czerwca 2013 | linkuj O, to musiałeś mnie mijać na początku etapu :P To był kolejny dobry dzień - słońce dawało powera do jazdy, ale przez to błoto stawało się jeszcze bardziej lepkie :/
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa unico
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]