MTB Marathon - Karpacz
Sobota, 15 czerwca 2013 | dodano: 19.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst67.00/50.00km
w05:27h avg12.29kmh
vmax0.00kmh HR 161/
Zeszłoroczna edycja maratonu w Karpaczu wywołała niemałe kontrowersje - jedyni byli zachwyceni niezwykle wymagającą pętlę Okrajową, inni wieszali psy na Mariuszu i Bartku - autorach trasy. Nie muszę dodawać, do której grupy należę:) Tym razem ma być bez kontrowersji, ale nie oznacza to, że będzie lekko - chłopaki prze startem gwarantują moc technicznych singli i malowniczych ścieżek w tym kilka premierowych odcinków. Lipy nie będzie! Moje dotychczasowe dwa starty w Karpaczu nie były udane - za każdym razem trasa mnie pokonała, umierałem, a raz nawet chciałem się wycofać - tym razem planuję rewanż!
Dzień maratonu zacząłem dość wcześnie - ok. 7 podjechałem do Kamila po bloki i nowe pancerze i linkę do roweru Magdy. Szybka wymiana. Niestety z blokami nie poszło gładko - ukręciłem jedną śrubę i muszę startować ze starym blokiem w prawym bucie. Pół biedy, bo największe problemy do tej pory miałem z lewym butem.. niemniej sytuacja mało komfortowa, szczególnie na takiej trasie..
Jemy solidne śniadanko i ok. 9:30 ruszam na rozgrzewkę. Niewiele tego rozgrzewania wyszło - przed wjechaniem do sektora ukręciłem zaledwie niespełna dwa kilometry.. Mało, a początek od razu mocno do góry, to może się na mnie zemścić.
W sektorze stoimy z Pawłem, Michałem na nowym 29erze i chłopakami z Goggle:) Pierwszy podjazd, tak jak się spodziewałem, nie był najlepszy. Szybko złapałem zadyszkę i kolejne grupki zaczęły uciekać. Do tego uświadomiłem sobie, że zapomniałem skasować luzy na sterach w Peaku Magdy - Paweł zaoferował, że zadzwoni do niej - wielkie dzięki! Trochę bez przekonania doczłapałem się do pierwszego zjazdu. Tuż za mną był Dawid z Gomoli - czyli chyba nie jest aż tak źle. Pierwszy zjazd dosyć szybki i jakoś tak bez przekonania. Szybko dotarłem do pierwszego terenowego podjazdu - wymagającej wąskiej ścieżki usianej kamieniami i korzeniami. Momentami trzeba było się mocno nagimnastykować. Wyprzedziłem kilka osób, m.in. Jurka z teamu i Kasię G.Nie jest najgorzej:) Podjazd rzeczywiście wymagający, ale lubię takie odcinki - coś się dzieje. Kolejne zjazdy początkowo łatwe i przyjemne, ale kamienie szybko urosły, trzeba szukać optymalnego toru - taki przedsmak tego, co nas czeka dalej:) Kolejny podjazd - na Czoło, znowu wymagający, a zjazd jeszcze lepszy:) Przełęcz pod Czołem - mija mnie Jurek. Oj dzisiaj to go nie dogonię;)
Poznaję, że jesteśmy na końcówce Drogi Chomontowej, a więc trzeba się szykować na zjazd telewizorami do Borowic - jeden z moich ulubionych zjazdów:) Dzisiaj wyjątkowo wzbogacony o płynącą wodę - będzie jeszcze ciekawiej:) Cały zjazd to jeden wielka radocha - dla takich chwil warto jechać 7h samochodem:) Wyprzedziłem kilka osób, m.in. Michała z teamu, Dawida. Tylko w jednym momencie przekombinowałem i zamiast pojechać przygotowaną ścieżką - ja wybrałem półmetrowy uskok. Podpórka, ale dalej już w siodle, a raczej za nim:) Super zjazd! Z Borowic przez strumyk, małą pułapkę błota po osie i Raszków. Przecinamy asfalt i mkniemy szutrówką. Bufet. Rodzynki i powerade - to nie jest chyba najlepsze połączenie, ale po ostatnich problemach z żołądkiem, wolę ograniczyć ilość żeli. Wiem, że kolejny zjazd to również jeden z moich ulubionych - z Grabowca. Jeszcze przed łąką na przełęczy pod Grabowcem doganiam Ewelinę z Murapola. Krótki podjazd, mijamy okazałe skałki i naszym oczom ukazuje się las wykrzykników:) Cały zjazd do szutrówki, na dojeździe do której dwa lata temu mijałem Damian, by po chwili zaliczyć glebę, to czysta przyjemność. Kapitalny odcinek, korzenie, kamienie, kilka uskoków i szybkie odcinki. Miód! Udało się zniwelować stratę do Eweliny, ale muszę przyznać, że zjeżdża super. Po przecięciu szutrówki, ciąg dalszy zjazdów do Sosnówki - dla mnie to nowy odcinek. Sporo wody, błotka. Mijam Grześka z SCS OSOZ - zaliczył błotne SPA twarzą w kałuży. Mało mu po Trophy:) Zaliczam kontrolowaną podpórkę o kupę gałęzi - wyniosło mnie nieco na błotku. Dalej zjazd jest szybki, w końcu wyprowadza nas na łąkę, po przecięciu której lądujemy na asfalcie w Sosnówce. Chwila oddechu. Jedziemy z Eweliną i Dawidem.
Po krótkim odcinku przez wieś, znowu wjeżdżamy w teren. Sporo gadamy, jak to ze mną, pełen entuzjazmu, gęba mi się nie zamyka;) Trasa raczej szutrowa, ale miejscami podjazdy naprawdę wymagające. Na polance przed mocnym podjazdem Wojtek K. czeka na Ewelinę i od tej pory jadą we dwójkę. Kolejne kilometry po szutrach kilka razy wzajemnie próbujemy się urwać, w końcu zostawiam ich z tyłu. Dojeżdżamy z Dawidem do wąskiej ścieżki, która nagle gwałtownie opada w dół. Przede mną wszyscy idą, ale zjazd bez kamieni, prawie bez korzeni, da się jechać. Ledwo, ale zjechałem. Tempo jednak podobne do schodzących, ale jak to określił Dawid - prestiż;) Na asfalcie mijam Jacka walczącego z defektem - pytam czy pomóc, da radę. Kawałek do Drogi Sudeckiej, znowu zagaduję kolejnych zawodników, odbijamy na zielony szlak do Przesieki - znam ten odcinek i bardzo go lubię. Najpierw w dół, kilka miejsc wymagających uwagi, dalej lekko w górę, sporo gałęzi, błotko - tutaj mam przewagę, mentalną, ale jednak:) W końcu zjeżdżamy do żółtego szlaku i lądujemy na podjeździe przy ogrodzeniu, który znam z AMP sprzed roku. Wybrałem zły tor i nie udało się podjechać, na kolejnym krótkim zjeździe nadrabiam jednak stratę do Dawida i na asfalt wyjeżdżam pierwszy. Trasa poprowadzona jest inaczej niż na mapach przed startem - jedziemy asfaltem aż do schroniska, oszczędzono nam trawiastego podjazdu (znanego również z AMP). Odbijamy w lewo, ostry podjazd po trawie, jest miękko przez co człowiek kręci, puls skacze w okolice progu, a jednak rower stoi w miejscu. Wydaje mi się, że z przodu widzę Mariusza - byłoby super dojść go przed podjazdem na Dwa Mosty i próbować utrzymać koło. Chwilę później jest jednak bufet i nie patrzę na innych - zajadam banany, bidon uzupełnia mi Wydra (dzięki!). Ruszam.
Przede mną słynny podjazd na Dwa Mosty. Długi asfaltowy podjazd ze świetnymi widokami. Pojechałem mocno, kilka pozycji zyskałem. Jest dobrze. Tuż przed mostami wyprzedził mnie Jacek R. po defekcie. Niezłe tempo. Za chwilę wypłaszczenie, więc podciągnąłem. Nieoczekiwanie trasa odbija w bok i pikietuje ostro po głazach wielkości solidnej mikrofalówki. Początek nie dla mnie. Jacek klnie na lewo i prawo - okazało się, że zjeździe do Borowic ukruszył ząb i złapał laczka. Wyprzedzam go z buta. Jakieś 100 metrów dalej można jechać, chociaż ścieżka jest bardzo wymagająca, a kamienie wielkie i śliskie. Jeszcze dwie podpórki i resztę zjeżdżam. 100% MTB, ale za słaby jestem jeszcze na takie odcinki. Niemniej warto wiedzieć, że jest jeszcze sporo do poprawy. Końcówka szybka i wyjeżdżam na szutry, które ekspresowo prowadzą mnie do Drogi pod Reglami. No to już wiem, gdzie jestem. Tuż przed podjazdem łapią mnie kurcze, w obu nogach na raz.. Szczęście w nieszczęściu w takim miejscu, że mogę jechać. Boli, ale mogę jechać. Szybko jednak przechodzi. Od początku staram się pilnować picia i jedzenia, ale jednak słoneczna pogoda w parze z wymagającą trasą wyciskają siódme poty - dosłownie i w przenośni. Dalej ku mojej uciesze jest technicznie w dół, choć brakuje świetnego singielka po mostkach made by Kowal i Bartek. Jeden odcinek po naprawdę pokaźnych uskokach przejeżdżam z niedowierzaniem - puszczałem się z założeniem uda się albo się nie uda;) Udało się! Tuż przed trzecim z kolei bufetem zaliczamy ostre podejście po trawie. Dosłownie ścięło mnie z nóg, ale widok Mariusza mocno mnie zdopingował. Na bufecie łapię gel-napój - pamiętam jak dokładnie taki sam napój postawił mnie na nogi podczas mojego pierwszego prawdziwego maratonu - to była Głuszyca 2010. Na trasie mega.
Trochę asfaltów prze Zachełmie i kolejne epickie single. Mariusz na bardziej wymagających odcinkach puszcza mnie przodem - miło z jego strony;) Ku mojemu zdziwieniu odcinek po tzw wielorybach jedziemy w tym roku w dół, przeciwnie niż w poprzednich latach. Odcinek jest kapitalny. W końcu lądujemy na ostatnim zjeździe do asfaltu do Przesieki. Zjazd jakby łatwiejszy niż jeszcze rok temu, kiedy zaliczyłem go w sumie dwukrotnie - na maratonie i na wycieczce z Magdą przy okazji pobytu w Przesiece. No to przede mną długi podjazd w pełnym słońcu. Rok temu to właśnie na tym odcinku odcięło mnie - zabrakło picia i zapłaciłem wysoką cenę za próbę utrzymania mocnego tempa Jarkowi. Tym razem do mocnego deptania motywuje mnie Mariusz, który powoli, ale systematycznie mi ucieka. Po wjechaniu w teren nieco odżywam i nawet udaje mi się nadrobić dystans, ale ostatecznie na bufet wjeżdżam ze znaczną stratą. Wypytuję Artura czy jechała już Magda - odpowiada, że jeszcze nie, czyli na mecie będę przed nią;)
Z bufetu ruszam z nadzieją dogonienia Mariusza, szybko jednak pozbawia mnie złudzeń - początkowo w terenie lekko w górę, szybko czmycha wśród megowców. Po wjechaniu na nowy odcinek asfaltowy, niemal równolegle do Chomontowej, już zniknął mi z widoku. Jadę swoje, do mety jeszcze sporo zjazdów i może uda się nadrobić. Nieoczekiwanie dojeżdża mnie Paweł:) Podjazd jest długi i momentami mocno pnie się w górę. Wysiłek wynagradzają super widoki! Mijam Dorotę, żartuję, że przed zjazdami poczekam na nią:)W końcu dojeżdżamy z Pawłem do zjazdu. Początek szybki, mijamy megowca, ale szybko robi się Rocky Garden. Staram się jechać, gdzie inni prowadzą, ale kamienie są za duże, a ja jadę wyraźnie za wolno. Na jednym z uskoków, noga ucieka mi z pedału, kontruję, łapie mnie kurcz i zaliczam OTB.. Skończyło się na obiciu dłoni, a rower wylądował do góry kołami, gotowy do serwisu - w koło się roześmiali. Sam żartuję do Pawła, że zjechałem więcej, ale przewagi żadnej nie zrobiłem;) Z tyłu zjawiła się Dorota, dobrze zjeżdża i myślę, że mogłaby mnie spokojnie objechać na technicznych odcinkach. Wymagający odcinek, ale chyba do zjechania przy odrobinie większej prędkości, a na pewno sporym ułatwieniem są duże koła. Zjazd szybko się kończy, jesteśmy na Chomontowej. Czeka nas niedługa, ale jednak wspinaczka. Gadamy z Pawłem i żartujemy, jakoś ten podjazd zleciał. W końcu osławiony, choć premierowy zjazd żółtym szlakiem do Borowic. No ten zjazd wymaga tylko krótkiego komentarza: enduro. Dla mnie za trudny. Pewnie gdyby było sucho, zjechałbym większość, ale przy śliskich korzeniach obdartych z kory i uskokach po pół metra wymiękłem. Na domiar złego na odcinku, gdzie udało mi się zrobić małą przewagę i odjechać Pawłowi, złapał mnie znowu kurcz w dwugłowym - tutaj już nie mogłem zacisnąć zębów i jechać dalej. Po dosłownie kilku sekundach postoju gonię. Końcówka zjazdu w siodle, było zdecydowanie łatwiej, ale nadal ciekawie i trzeba było zachować czujność. Borowice. Mega zjazd - na pewno warto tu trenować technikę i głowę, bo zjazd jest do zrobienia, nawet na sztywnym rowerze, choć w kilku miejscach trzeba mieć naprawdę mocne nerwy!
Z asfaltu znowu w stronę Raszkowa. Cały czas mijamy megowców, którzy wbrew pozorom nieźle sobie radzą. Przed asfaltem ratuję Pawła resztkami wody w bidonie - za chwilę będzie bufet, piąty już. Na bufecie uzupełniamy bidony wodą, powrade i banan w garść. Zastanawiam się, czy autorzy trasy darują nam dzisiaj podejście na Czoło - okazuje się jednak, że ten podjazd jest do zrobienia. Mi zabrakło trochę szczęście, przyblokowali mnie megowcy, ale Paweł wjechał całość. Znowu zjazd z Czoła i kolejne zjazdy. Odcinek pokonywany wczoraj, nowy zjazd z Przełęczy pod Czołem zaliczony bez problemu - jedna na maratonie jest inne tempo niż na wycieczce:) Kolejny świetny zjazd do Centrum Pulmonologii. Niesamowite, jak wiele ciekawych odcinków jest tak blisko niemałego w zasadzie miasta. Trzeba się przeprowadzić:) W końcu dojeżdżamy asfaltami do ostatniego podjazdu. Tracę do Pawła jakieś 50m i mocno cisnę w końcówce po korzeniach i kamieniach, żeby dojść go przed agrafkami. Nie udało się. Udało się dopiero na trzeciej agrafce. Wszystkie zjechane:) Kamienie jednak odpuściłem. Podobnie uskok na łące. Odpuszczamy ściganie się na kresce, Pawłowi spada jeszcze łańcuch na 100m przed stadionem, chwilę czekam i w końcu wjeżdżamy razem na metę, zupełnie jak Challenge'u.
Wrażenia? Kapitalna trasa. Czysta przyjemność. Technicznie wyszło super, świetnie się bawiłem i wygląda na to, że z głową wskoczyłem na kolejny level:) Kondycyjnie lekki niedosyt, trochę wymęczyły mnie kurcze, ale śmiało mogę powiedzieć, że to był dobry wyścig i jestem zadowolony z wyniku:)
Jarek czekał na mecie - niestety na zjeździe do Borowic rozbił rękę. Długo siedzimy w miasteczku i rozmawiamy m.in. z Kasią i Bartkiem, Jurkiem, Eweliną i innymi. W końcu do mety dociera Magda - również zachwycona trasą i zadowolona z jazdy - niestety na wynik wpłynęła wymiana gumy na 8km, a szkoda, bo szerokie pudło bylo chyba jednak w zasięgu. Jednym słowem lekko nie było, ale Karpacz ukazał po raz kolejny piękno tego sportu - wielkie dzięki dla autorów trasy i całej ekipy organizacyjnej! Wracamy do Karpacza może jeszcze w tym roku:)
1Open / 1M2 Bartosz Janowski 4:00:02
73Open / 31M2 ktone 5:27:23
Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie
komentarze
A Magdę to ja napotkałem dokładnie przy bufecie, jak giga się łączyła z mega i muszę przyznać że nieźle szła do góry, nie mogłem jej dogonić, dopiero udało się na tym gładkim asfalciku i poinformowałem ją że "Tomek jest daleko z przodu" :)
Respect, że tyle pamiętasz i że tyle fajnie opisujesz.
Co to są agrafki?