Beskidy MTB Trophy 2012 - Etap I - Skrzyczne
Czwartek, 7 czerwca 2012 | dodano: 14.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst65.70/40.00km
w04:28h avg14.71kmh
vmax0.00kmh HR 162/188
Prolog:
Zeszłoroczna edycja Beskidy MTB Trophy była moim pierwszym wyścigiem etapowym. Jak spadać, to z wysokiego konia - myślałem wtedy. Wrażenia po czterech dniach ścigania się w Beskidach były niesamowite. Sama jazda jednak pozostawiała wiele do życzenia, a gwoździem do trumny okazał się wypadek na ostatnim etapie. Czułem ogromny niedosyt i obiecałem samemu sobie, że wrócę za rok, silniejszy i szybszy.
Zimowe i wczesnowiosenne przygotowania do sezonu prowadziłem z mniejszym rygorem niż przed rokiem. Kilka czynników miało na to wpływ, ale najważniejszym był czas - zajęcia na uczelni i praca, do tego pisanie pracy magisterskiej. Mimo to byłem dobrej myśli - w końcu rok temu przesadziłem z treningami i forma uciekła bardzo szybko. Niestety kiedy wiosna zaczęła się na dobre, straciłem płynność treningów. Zupełnie nie czuję w tym roku mocy, a sama wytrzymałość również pozostawia wiele do życzenia. Mówiąc wprost forma uciekła, zanim na dobrą sprawę się w góle pojawiła. Cały czas jednak sobie myślałem, że jakoś to będzie. Z takimi myślami jechałem w Beskidy. Czerpać przyjemność z jazdy i traktować to jak kolejne wyzwanie. Środowe popołudnie spędzone w drodze do Istebnej to świetny nastrój. Z każdą chwilą coraz bardziej udzielała mi się atmosfera przygody i entuzjazm. Towarzystwo Jarka, Grześka i Pawła zresztą te odczucia tylko potęguje:)
Istebna:
W tym roku zatrzymaliśmy się w innym miejscu. Wybraliśmy dom w Leszczynowej, "dzielnicy" Istebnej położonej wysoko w górach, podobnie jak Pietraszonka. Warunki mieszkaniowe jednak mamy znacznie lepsze, a gospodyni przygotowuje nam znacznie lżejsze posiłki. Czwartkowy etap, tradycyjnie startuje w południe. Spodziewamy się łatwego etapu, tak na rozgrzewkę. Czy Skrzyczne jednak można nazwać lekkim etapem? To się okaże. Rano tradycyjnie szykowanie rowerów, ostatnie poprawki. Dla mnie to bardzo nerwowy czas. Jadę zupełnie nowym rowerem, na którym przejechałem zaledwie 70km. W Istebnej okazało się, że niefortunnie źle dobrałem śrubki do hamulców i w efekcie zaledwie połowa klocka ma kontakt w tarczą. Nerwowa akcja serwisowa zakończyła się powodzeniem i już bez przeszkód zjeżdżam do Istebnej na start. Spotykam wielu znajomych, zarówno z górskich maratonów, jak i z płaskiego mazowsza. Są również znajomi z teamu: Ania i Mateusz z Poznania, Kamil. Pogoda jest ładna, zapowiada się słoneczny i ciepły etap.
Ruszamy punktualnie o 12. Początek jedziemy asfaltami do Pietraszonki i odbijamy w górę ciekawym podjazdem. Szybko robi się tłok, bo podjazd jest lekko techniczny, jest mokro i ślisko. Szybko trzeba zejść z roweru i iść w korku:( Wjeżdżamy na "szczyt" i każdy może jechać swoje. Czuję straszny opór w tylnym kole - hamulec ociera o tarczę. Krótki postój i jadę dalej. Sytuacja powtarza się jeszcze dwukrotnie. Ostatecznie odpinam koło, reguluję zacisk i dopinam koło mocno, praktycznie do granicy możliwości. Sporo osób mnie minęło, prawie wszyscy;) Przynajmniej powyprzedzam trochę. Nie mam ciśnienia, wiem, że jeszcze wiele kilometrów przed nami. Pierwsze zjazdy, szybkie. Nie lubię takich po maratonie w Wałbrzychu. Na jednym ze zjazdów jest uskok i przejazd przez kałuże. Nie jest szybko. Między kałużami ktoś stoi, no to jadę przez wodę.. Błotka było po kolana, przednie koło się zapadło, a noga ugrzęzła do kolana. Uśmiałem się:) Jedziemy dalej.
Na jednym ze zjazdów mijam Pawła, ma jakiś problem z rowerem, ale każe mi jechać. Ok. Jedziemy malowniczym, ale strasznie nudnym odcinkiem u podnóży Baraniej Góry. Widoki naprawdę piękne! Odbijamy w lewo, ciężkie podejście po mocno zniszczonej kamienistej ścieżce. Widzę Grześka C. Dalej jedziemy kawałeczek razem. Zaliczamy pierwszy fajny, techniczny zjazd. Ten z typu raczej łatwych, ale wolnych, tzn trzeba dużo hamować;) Bolą mnie ręce. Zupełnie nie mam pojęcia o co chodzi, hamulce przecież mam mocne. Dalej zjazd przechodzi w szutrówki i kończy się długim, bardzo szybkim odcinkiem po asfalcie. Po drodze mijają mnie Paweł i Grzesiek. Jadę szybko, ale mimo wszystko wolniej od pozostałych zawodników. Jesteśmy w Ostrym. Zatrzymujemy się na bufecie, Grzesiek ucieka, ale wiem, że przed nami bardzo długi podjazd. Ruszamy z Pawłem razem i wspólnie jedziemy, test przed MTB Challenge;)
Podjazd początkowo asfaltem, dalej szutrówkami. Nie jest ciężki, spodziewaliśmy się z Pawłem czegoś innego. Wyprzedzamy Grześka, na jednej z agrafek widzimy Jarka, próbujemy go gonić. Podjazd jest długi, ale czas umilają kapitalne widoczki na Malinowską Skałę, Kościelec i Magurkę.
Końcówka podjazdu już trudniejsza i zjazd. Niestety szybki, do tego po kamienistej drodze. Dłonie mi prawie odpadają. Zupełnie nie mogę jechać, walczę o utrzymanie się na drodze. Paweł szybko mi odjeżdża, jednak chwilę później znów jedziemy razem, bo Paweł z kilkoma osobami przestrzelili zakręt. Dalej lekko w górę i znów szybkie zjazdy, ale tym razem bez kamieni. Szybko dojeżdżamy do Przełęczy pod Malinową Skałą i jedziemy lekko pod górę. Paweł mi ucieka, a ja walczę.. ze skurczami w obu nogach na raz. Nie zatrzymuję się, bo wiem, że to mnie zabije, próbuję rozjechać. Dużo piję, zjadam żela i zaciskam zęby. Szybko przechodzi i znów mogę gonić Pawła. Upał mi nie służy. Kawałek jeszcze pod górę i znów zjazdy. Znów szybkie.. Jesteśmy na Przełęczy Salmopolskiej. Krótko asfaltem, odbicie pod wyciąg i sztywny podjazd do bufetu, na którym widzę Pawła, który zbiera się już do jazdy.
Paweł mnie zobaczył i zaproponował pomoc, dzięki czemu nie musiałem się zatrzymywać na bufecie, powerade i banany wchłonąłem jadąc. Prawdziwy kolega:) Jedziemy czerwonym szlakiem, na jednym ze zjazdów Paweł mi ucieka. Ja już kompletnie tracę cierpliwość do własnej niemocy i poirytywany zaczynam się wkurzać. Nawet na banalnych zjazdach bolą mnie dłonie, dodatkowo klocki wyją, rower wpada w wibracje i czuję, że nie mam nad nim do końca kontroli.. Jadę żółtym szlakiem przez Jawierzny. Znam ten odcinek z zeszłorocznego etapu na Klimczok. Piękny odcinek. Nie mogę jednak rozkoszować się kolejnymi zakrętami i szybkimi zjazdami. Jest trochę błotka, coś co lubię, ale nie dziś. Zjeżdżam do Wisły Malinki zupełnie zrezygnowany:( Dalej podjazd, początek asfaltem, później szutrówką. Jest naprawdę sztywno. Zaczynają mnie lekko boleć kolana. Dopiero później, na mecie, zorientuję się, że to z powodu obluzowanej sztycy, w efekcie czego siodło miałem 2 cm za nisko. Dojeżdżamy do Czarnego, trochę asfaltów, krótki podjazd przez Borowinę, gdzie świetnie dopingowały nas dzieciaki i zjazd na asfalt wzdłuż Czarnej Wisełki. Podjazd jest długi, ale łagodny, dopiero końcówka mocniejsza. Wiem, że jestem już blisko mety. Podjeżdżam na Stecówkę, krótki zjazd, na którym niestety znów czuję się słabo. Krótki odcinek asfaltem, na którym wyprzedza mnie chyba pięciu zawodników. Ostatni zjazd, przed którym stoi Grzesiek. Zjazd jest banalny, ale nie mam kontroli nad rowerem:( Wyjeżdżam na asfalt zupełnie zrezygnowany. Do mety dojeżdżam bez entuzjazmu.
Czekają na mnie koledzy z domku. Straciłem dziś sporo czasu, ale przede wszystkim nie mogłem jechać swojego przez sprzęt. Właściwie to sam sobie jestem winien - nie sprawdziłem odpowiednio dobrze roweru przed startem. Najbardziej jednak irytowały mnie fatalnie działające klocki hamulcowe.
Po powrocie do domu, szybki prysznic, obiad, pranie, doprowadzanie roweru do pełnej sprawności, a wieczorem pyszna kolacja i masaż. Pierwszy raz miałem regeneracyjny masaż nóg i jestem zachwycony, po dwóch kwadransach masowania czułem się jak nowy:)
Rower spisał się dobrze, nie licząc problemów z zaciskiem koła (mój błąd) i hamulcami - tutaj stawiam na klocki, które są po prostu za twarde. Amortyzator wymaga regulacji ciśnienia w komorach.
Kategoria 050-100, Góry, Mbike, MTB Trophy, Teren, Imprezy / Wyścigi, W towarzystwie