Beskidy MTB Trophy 2012 - Etap IV - Wielka Racza
Niedziela, 10 czerwca 2012 | dodano: 16.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst74.00/55.00km
w07:01h avg10.55kmh
vmax0.00kmh HR 142/167
Ostatni etap. Rano zupełnie nie chce mi się wsiadać na rower. Boli mnie wszystko: tyłek, nogi, ręce. Entuzjazm szybko wraca po zjechaniu do Istebnej. Przed startem zmieniam gripy i ustawienie klamek. Dzisiejszy etap na Wielką Raczę wszyscy zapowiadają jako "królewski" - to samo słyszałem wczoraj i faktycznie nie było lekko. W tym roku, w przeciwieństwie do zeszłorocznego etapu na Wielką Raczę, przejedziemy cały odcinek graniczny. Nie będzie podjazdu szutrówką z Rycerki, tylko długi i trudny odcinek przez Przegibek.
Ruszamy asfaltami, jedziemy w stronę Koniakowa. Na niebie widać ciemne chmury, zmoczy nas dzisiaj porządnie. Ciężki podjazd po płytach - od kolegów wiem, że jeszcze go nie podjechali w swojej karierze. Mam zamiar się sprawdzić, ale niestety jest spory tłok i tak naprawdę wystarczy, że jedna osoba zejdzie, a reszta nie będzie miała wyboru. I tak się stało. Trudno. Z Koniakowa asfaltami i dobrze mi znany, klasyk beskidzki, podjazd po płytach na Ochodzitą.
Szybki zjazd i mimo, że krótki, to już wiem, że będzie dziś lepiej na zjazdach. Zjeżdżam do Przełęczy Rupienka i wspinam się niebieskim szlakiem na Sołowy Wierch. Pamiętam ten odcinek z zeszłego roku, bardzo mi się podobał. Dziś wygląda zupełnie inaczej, zamiast twardej czerwonej gliny, mamy luźne kamienie i błotko. Zjazd do Myta, bardzo szybki, nie chciałbym tego podjeżdżać, ale wiem, że czeka mnie to na koniec etapu;) Znany z zeszłego roku singielek przez wieś, między domami, później łącznik po łąkach i jesteśmy w Zwardoniu. Dobrze pamiętam te odcinki z zeszłego roku. Asfaltowy podjazd i przy schronisku pod Skalanką mamy bufet. Biorę banana od Basi, żony Adama Biewalda.
Kolejne kilometry to dwie przełęcze, kilka wymagających odcinków. Po słaby początku (jak zwykle), jedzie mi się całkiem dobrze, szczególnie pod góre, ale również w dół jest nieźle. Dojeżdżamy w końcu do Beskidu Granicznego i zaczynamy zjazdy. Początek po trawie, dalej kamienistą drogą. Wyprzedza mnie Grzesiek C. Zjazd kończy się wyjazdem na asfalt. Szybko zjeżdżam, zbliżam się do Grześka i widzę grupkę nadjeżdżającą z naprzeciwka. Nie wiem o co chodzi, wszyscy się zatrzymują, grupka stale się powiększa. Szacuję, że było nas ponad 100 osób. Okazało się, że źle pojechaliśmy, tak przynajmniej twierdzi większość. Ktoś przytomnie sugeruje, żeby jechać tak, jak sugerowały ostatnie strzałki. Zjeżdżamy do Rycerki i strzałki znów są.. Czyli wychodzi na to, że pomimo, że strzałek na asfaltowym zjeździe nie było, to jechaliśmy razem. Brawo dla panikujących! Przez Rycerkę jadę z Dominikiem i Pawłem, Jarek lekko z przodu. W pewnym momencie Paweł orientuje się, że jedzie na flaku - pożyczam pompkę od Michała Osucha, przekazuję ją Pawłowi i jadę dalej. Bufet numer 2. Wjeżdżamy całą grupą, obsługa i czescy mechanicy są w szoku. Łapię butelkę powerade, dwa ciastka i odjeżdżam.
Zaczynamy podjazd na Przegibek. Pierwsze kilometry szutrówkami. Robi się chłodniej, zaczyna padać. Jadę z Dominikiem, ale w pewnym momencie Dominik zostaje, bo przeciął oponę. Gonię Grześka. Trasa zjeżdża z szerokich szutrówek na węższe, błotniste drogi i zdecydowanie większym nachyleniu. Mijamy schronisko pod Przegibkiem. Pogoda nieco się stabilizuje, przestaje padać. Pod Przegibkiem strome, kamieniste podejście, natomiast zjazd śliski, błotnisty, sporo kamieni. Ktoś z tyłu mówi, że jesteśmy żałośni, taplamy się w błocie dla koszulki za 20 złotych:) W ogóle atmosfera jest świetna, wszyscy się dobrze bawimy. Kolejne kilometry to świetny szlak góra-dół, kamienie, mega śliskie błoto, korzenie. Sporo jest jednak asekuracyjnego toczenia się, bo na długich odcinkach jest na tyle ślisko, że nie da się pewnie wsiąść na rower. Przypomina mi się kawałek puszczony w miasteczku zawodów na kilka minut przed startem - ACDC "Highway to hell!":) Napęd cały w błocie, kasety dosłownie nie widać spod grubej pokrywy błota, a mimo to nie mam najmniejszych problemów z jazdą i zmianą przełożeń!Długi czas jadę z Lucjanem i Grześkiem. Z Lucjanem atakujemy na podjazdach. Mijamy kolejne szczyty, cały czas towarzyszą nam piękne widoki. Przed Orłem dojeżdża mnie Darek Laskowski - tata Kasi i Mariusz, jej szef. Rozmawiamy, ale chłopaki jednak odjeżdżają. Na Małej Raczy widzę przed sobą Jarka, pomyślałem, że spróbuję gonić. Dość niespodziewanie wjeżdżamy na Wielką Raczę, to już? Nie poznałem podjazdu, dopiero widok ze szczytu wyglądał znajomo. No to zaczynamy długie zjazdy! Początek po trawie i błotku, zaliczam podpórkę, dalej nie jest lepiej, kilka razy mało brakowało do gleby i kawałek sprowadzam. Dalej zjazdy stają się bardziej przystępne do zjeżdżania i można się napawać przyjemnością zjeżdżania. Mija mnie Alek Dorożała, zagaduje o rower, ale szybko ucieka, robi to w takim tempie, że hej.. Między Magurą, a Kikulem fajny odcinek w wysokiej trawie, nadal sporo błotka. Zjazd z Kikuli to kolejna błotna masakra, na zjeździe nie ma korzeni i kamieni, przez co jest bardzo ślisko. Kawałek sprowadzam, mijają mnie kolejne osoby.. Pod Beskidem Granicznym uciekam w krzaki, męczyło mnie już dłuższy czas. Krótki podjazd i zjazdy przez wieś do Zwardonia. Bufet! Objadam się i opijam, tradycyjnie już, po brzegi. Przejazd przez matę pomiaru czasu i ostry zjazd do asfaltu. Trochę kiepski pomysł, bo miejsce jest niebezpieczne, szczególnie, kiedy jedzie się z bananem w ręce;)
Kolejne kilometry pokrywają się z początkiem etapu, czyli singielek przez Zwardoń, przejazd nad trasą i ostry podjazd płytami. Zaliczamy również Solowy Wierch i Przełęcz Rupienka, na której dochodzi mnie Kasia Galewicz. Zastanawiamy się razem, jak podjedziemy na Ochodzitą.. Na szczęście odbijamy na płyty w kierunku Pietraszyny i dojeżdżamy do Koniakowa. Kolejne kilometry to szybkie zjazdy i ostre podjazdy w kolejnych mijanych wsiach. Na jednym ze zjazdów o mały włos uniknąłem kolizji z nadjeżdżającym z naprzeciwka samochodem, zrobiło mi się gorąco.. Ostatni mocny podjazd na Tyniok i od mety dzieli nas już zaledwie 3 km zjazdów. Szybko mija mnie Kasia G. i jeszcze dwóch zawodników. Szkoda, ale zjazdy są bardzo śliskim, a byłoby głupio rozbić się przed metą. Wyjeżdżam z lasu, kilka ostrych zakrętów na asfalcie i ostatnia prosta do mety.
Kreskę przekraczam po ponad 7 godzinach! Mimo to czuję się całkiem świeżo, trochę mi mało. Świetny etap, fantastyczna trasa, ciężkie warunki - na pewno na długo zapamiętam ten dzień. Wiele osób narzeka, że było dużo chodzenia, a mniej jeżdżenia - sporo w tym prawdy, mimo to jestem zachwycony tym etapem. Gorzej z wynikiem. Wiem, że jest słabo, chociaż na trasie miałem wrażenie, że jest dobrze. Kilka minut po mnie przyjeżdża Grzesiek, na Pawła czekamy dłużej - po awarii koła nie skorzystał z bufetu w pogoni za nami i skończyło się totalnym odcięciem przed Wielką Raczą. Uratowała go wizyta w schronisku i drobne w kieszeni;)
Beskidy MTB Trophy 2012 dobiegło końca. Sportowo wyścig dla mnie zupełnie nieudany - tak jak przypuszczałem, byłem zupełnie nieprzygotowany do ścigania się na takim dystansie. Jakoś to będzie, mówiłem sobie przed startem i faktycznie, jakoś to było. Jestem na mecie i tyle. Odczucia mam jednak zgoła inne. Jestem zachwycony trasami, szczególnie trzeci i czwarty etap zrobiły na mnie świetne wrażenie. Ostatnie cztery dni to świetna przygoda. Przeszło 23 godziny jazdy po górach. Niesmak pozostaje jedynie po mojej dyspozycji na zjazdach, ale popracuję nad tym i wierzę, że będzie lepiej! Fakt, że nie zaliczyłem ani jednej gleby świadczy, że problem jest w głowie, jadę zbyt asekuracyjnie. Do Istebnej wracam w przyszłym roku i tym razem będę przygotowany do ścigania się! Tegoroczna edycja moim zdaniem była znacznie trudniejsza od zeszłorocznej. Koszulka finishera jest tym bardziej cenna:)
Wyniki:
172 Open
czas: 23:24:27
I etap 04:28:02 (191)
II etap 06:30:15 (214)
III etap 05:25:05 (171)
IV etap 07:01:04 (192)
strata 08:39:56.7
Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Trophy, W towarzystwie