MTB Marathon - Głuszyca
Niedziela, 1 sierpnia 2010 | dodano: 02.08.2010 | Rower:Giant XTC | temp 28.0˚
dst68.03/60.00km
w04:56h avg13.79kmh
vmax51.70kmh HR /
Już w Szydłowcu zdecydowałem, że pojadę na prawdziwy górski maraton do Głuszycy - umówiliśmy się na podróż z Pawłem i Jarkiem, dołączył do nas Robert z Mińska. Paweł połamał ramę w Skarżysku i w Głuszycy pojedzie na nowej rami i amortyzatorze - Spec i Reba Team. W Głuszycy byliśmy dzień przed zawodami, wieczorem odebrałem numer startowy i pozostało już tylko czekać na start. Na kwaterze mieliśmy zacne towarzystwo - kilka osób z czuba:) Rankiem Jarek podjął decyzję o rezygnacji ze startu z powodu problemów ze zdrowiem - zamierzaliśmy wracać po maratonie, a nie tak jak pierwotnie, zostać do poniedziałku. Z kwatery wyjechaliśmy przed 10, ruszyliśmy na start GIGA. Po przejeździe wszystkich czas na krótką rozgrzewkę, natomiast Jarek szykuje się do roli fotografa:) Przed 11 ustawiamy się z Pawłem w sektorze - ostatnim, do tego stajemy na samym końcu - będzie sporo wyprzedzania.
Start punktualnie o 11, ruszamy bardzo powoli, wyjeżdżamy na asfalt, jedziemy przez Głuszycę i dalej przez Łomnice, tempo nie jest wysokie, ale wyprzedzam masę ludzi. Po wjechaniu "w teren" ciągle lekko pod górę, miejscami robi się stromiej, ale cały czas przesuwam się do przodu. Po wjechaniu na przełęcz pierwszy bardzo szybki zjazd, tego się najbardziej obawiałem przed startem, miejscami czuję, że jest za szybko. Kolejny podjazd, zjazd, jest pierwszy bufet - oglądam się za siebie i szukam Pawła, ale nie widzę - biorę powerade, banana i jadę. Trasa skrajem niewysokiej góreczki, prowadzi raz w dół, raz w górę i kończy się singlem w dół, kilka osób sprowadza, jest ślisko - dupa za siodło i zjeżdżam. Szybkiej zjazdy po łąkach, mijam Jarka, który strzela fotki, przejeżdżam obok naszej kwatery, dalej w dół i dojeżdżamy do stadionu w Głuszycy - drugi bufet, 20km.
Wjeżdżamy na lekki podjazd, jedzie mi się świetnie, wyprzedzam, po kilku minutach wspinaczki wypłaszczenie, seria szybkich zjazdów, lekki podjazdów, kilka kałuż - gdzieś w międzyczasie mijają mnie pierwsi zawodnicy z GIGA - ekipa JPG2. Odbijamy w prawo na pierwszy dla mnie bardzo trudny zjazd - korzenie, kamienie i ostro w dół, na szczęście zjazd nie jest długi, udaje się zjechać, ale adrenalina skoczyła:) Odbicie na asfalt i dojazd do trzeciego bufetu - tutaj robię dłuższy postój, jem banany, suszone owoce, biorę powerade ze sobą - picie z bukłaka gotuje się w wężyku;) Dalej trasa jest dość lekka i szybka, aż do podjazdu pod Niczyją - jest stromo, cieszę się, że mam 34 z tyłu, wszyscy podchodzą, ja mam ambicję to podjechać, powolutku, jakieś 5-7kmh mijam kolejnych zawodników, na lekkim wypłaszczeniu mija mnie chyba Kaiser - różnica tempa niesamowita! Przed szczytem odpuściłem, nie dałem rady podjechać całości. Przyszedł czas na zjazd - droga początkowo szybka, szutrowa, z czasem robi się bardziej kamienista i muszę zwalniać, dopiero za chwilę orientuję się, że wszyscy jadą obok, po trawie. Zjazd na Przełęcz Sokolą i kolejny ciężki podjazd pod Schronisko przy Sokolicy, tutaj jest sporo ludzi, którzy kibicują i wspierają:) Przed schroniskiem mam mały kryzys, muszę się zatrzymać, łykam żel, który kupiłem przed startem, kawałek podprowadzam, ale dalej wjeżdżam. Od schroniska jedziemy w dół, początkowo łagodnie, później robi się stromiej, sporo kamieni, szlak jest wąski, znowu dupa za siodło, hamulce aż skrzypią - boję się o obręcz, bo nagrzewa się strasznie, na końcu zjazdu bolą mnie palce od zaciskania klamek, ale satysfakcja jest wielka:) Powrót na Ziemię - podjazd! Długi, bardzo długi podjazd pod Przełęcz Kozie Siodło, na której ustawiony jest czwarty i jednocześnie piąty bufet - to miejsce będziemy przejeżdżać dwa razy. Zatrzymuję się na chwilkę, łykam banany, owoce i powerade.
Zjazd z Koziego Siodła początkowo po fragmencie obfitującym w kałuże i korzenie, wpadam w jedną z tych kałuż, błoto po piasty, cudem ratuję się przed lotem przez kierownicę, wyprzedza mnie młoda zawodniczka, dalej jest szybko i staram się ją dogonić. Dojeżdżam do asfaltu na Przełęcz Jugowską i pruję w dół >50kmh, o dziwo ciężko dokręcić szybciej, zjazd jest długi, robi się nawet przyjemnie chłodno, ale nie trwa to zbyt długo, ostry skręt w prawo i jest znowu na podjeździe pod Kozie Siodło. Podjazd jest dla mnie bardzo ciężko, są odcinki o bardzo dużym nachyleniu i kilka razy podprowadzam. Wyczerpany, dosłownie ledwo żywy dojeżdżam do bufetu, gdzie spędzam chyba pięć minut - jem, piję i jeszcze więcej jem. Zawodnicy obok wyglądają podobnie:D Przed nami podjazd pod Wielką Sowę - gwóźdź programu. Początkowo szlak (rowerowy) jest trudny technicznie, jedziemy po sporych kamieniach i trzeba uważać, żeby się nie zatrzymać, bo może być ciężko później ruszyć. Łapią mnie skurcze przy kolanie - dziwne miejsce:/ Później jeszcze kilka razy łapią mnie w tym miejscu, zatrzymuję się i masuję nogę. Jednak po jakimś kilometrze ścieżka się wypłaszcza i jedzie się zdecydowanie łatwiej, mijam całą masę turystów, którzy serdecznie dopingują - to naprawdę przyjemne:) Wjeżdżam na szczyt i odbijam w lewo na zjazd, ale jaki zjazd! Kamienie, kamienie i jeszcze raz kamienie, do tego sporo korzeni. Miejscami zastanawiam się, co ja tu robię? Nawet nie próbuję się zatrzymać i zejść z roweru, bo pewnie bym przeleciał przez kierownicę - cały czas dupa na kole i pełna koncentracja, udaje się zjechać i jestem z siebie dumny:) Dla mnie to wielka osiągnięcie:) Oczywiście na zjeździe minęło mnie kilka osób i to w takim tempie, że aż mi było głupio, ale technika przyjedzie wraz z kolejnymi startami:) Dalej podjazd pod Małą Sowę i kolejne zjazdy, w tym jeden killer w gęstym lesie po korzeniach - bolały mnie już dłonie i stopy;) Szybki zjazd po szutrach, króciutko po asfalcie i kolejny podjazd, a właściwie podejście - trasa wąska, kamienista, trochę błota, ale po lekkim wypłaszczeniu wsiadam na rower i podjeżdżam, podobnie z resztą jak zawodnicy, z którymi jadę. Podjeżdżamy do miejscowości Grządki i postój na bufecie numer 6. Od obsługi słyszę - 7km do mety, połowa w górę, połowa w zjazdów. Na bufet podjeżdża Dorota, którą poznałem na starcie, szybko odjeżdża - ambicja robi swoje i próbuję ją gonić. Na pierwszych kilometrach jest faktycznie generalnie w górę i uciekam Dorocie, ale na zjazdach mi ucieka - braki techniki dają o sobie znac, ostatni zjazd po błocie wzdłuż strumyka, wyjazd na szutrówkę pod Górę - słyszę Jarka, który mnie dopinguje, jakieś 500m do mety - udaje mi się wyprzedzić Dorotę i wjeżdżam na metę.Ostatnia prosta
© ktone
Jestem wyczerpany, ale jednocześnie niesamowicie zadowolony. Zjeżdżam do Jarka, czekamy na Pawła (byłem lepszy o 13minut) i we trzech jedziemy do miasteczka. Staję w kolejce do myjki, spotykam Damiana, chwilę rozmawiamy. Myję rower, jem makaron, chwilę siedzimy z Pawłem i czas zbierać się do kwatery. Czekamy na Roberta, który ostatecznie dociera do kwatery po 19, z kontuzją. Wyjeżdżamy z Głuszycy w okolicach 20, w domu jestem przed 4.
Wrażenia nie do opisania, kapitalna trasa, piękna widoki, satysfakcja ogromna:) Oczywiście wyniki mówią same za siebie - zero techniki okupione jest olbrzymią stratą, ale nie wynik był dla mnie ważny na tym maratonie:)
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC
komentarze
Mam taki ciekawy plan, aby w następnym tygodniu przejechać 300km szosą, co o tym sądzisz? Najlepiej by było wybrać drogę z wiatrem, a powrót pociągiem, ale możemy też jakąś pętlę po Mazowszu zrobić. Ups, zapomniałem, byłbyś w ogóle chętny?:>
Świetnie opisałeś swój udział w Głuszycy - to po prostu prawdziwe MTB.
Mam nadzieję że znów się pojawisz w kolejnych edycjach :)