Powerade Garmin MTB Marathon - Wałbrzych
Sobota, 19 maja 2012 | dodano: 29.05.2012 | Rower:Giant XTC | temp 24.0˚
dst83.00/80.00km
wh avgkmh
vmax0.00kmh HR /
Przed nami kolejne górskie ściganie, prawdziwa wyrypa! Start w Wałbrzychu, ale trasa częściowo wykorzystać ma odcinki maratonu w Głuszycy, a to gwarantuje nie lada wyzwanie. Ruszamy z Magdą w piątek po południu. Zatrzymaliśmy się w Łomnicy k. Głuszycy, w dobrze mi znanym ośrodku. Droga była długa, ale ostatnie kilometry przez Walim piękne! Góry Sowie są piękne! U Mojsy zatrzymali się również Grzesiek, Lucjan i Jarek, a także znajomi z Welodromu: Agnieszka, Grzesiek i Kazik.
Pobudka wcześnie rano, szykowanie rowerów, śniadanie i szybko ruszamy do Wałbrzycha. Udało się szybko dojechać i znaleźć dobre miejsce. Spotykam wielu znajomych i prawie cały skład teamu:). Rozgrzewamy się z Romkiem i Ulą, wchodzimy do sektorów i czekamy na start. 3..2..1.. i jedziemy!
Początek, jak zwykle w tym cyklu, spokojnie, szczególnie, że pierwszy kilometr jedziemy przez miasto. Wjeżdżamy na dziurawą szutrówkę, lekko pod górę. Zagotowałem się i tracę pozycje. Mam fatalny start.. Pierwsze zjazdy, dosyć wąsko, ale nie ma tłoku, dalej podjazdy, robi się wąsko i jest korek. Orientuję się, że jestem w ogonie, średnia wieku grupki, nie ujmując nikomu, wskazuje, że jest ze mną naprawdę słabo. Dwie kałuże, zawodnik przede mną wywija orła prosto w błotko:) Obok trasy stoi Jarek - niestety defekt. Staram się jechać swoje i nie patrzeć na innych. Kawałek dalej na wąskim zjeździe doganiam Jarka W., który akurat wygrzebuje się z krzaków po tym, jak zahaczył kierownicą o drzewo;) Zjeżdżamy do tunelu kolejowego - jedna z atrakcji dzisiejszej trasy. Ponad 1,5 km w ciemnościach rozpraszanych przez zaledwie kilkanaście reflektorów. Jest ciężko, bo jedziemy po tłuczniu, który wyrywa kierownicę z rąk. W tunelu mija mnie Ewa. Za tunelem krótkie podejście, podjazd łąką i wjeżdżamy na asfalt. Kawałek dalej jest pierwszy bufet. Zaczynam odżywać. Troszkę mnie to pociesza, po początek naprawdę fatalny. Do tego dalej czuję kolano.
Zaczynamy podjazd na Jeleniec szutrówką. Końcówka podjazdu to mocne podejście na skałki i zaczynamy pokonywać fenomenalny singielek. Momentami jest bardzo wąsko, krzaki wyrywają kierownicę, trzeba uważać na wystające pieńki, ale jest kapitalnie! Zjazd, zaliczam drugi bufet.
Podjazd na Włostową i Kostrzynę. Mijam Ewę, chwilę rozmawiamy, jedzie z nami też Sabina Rzepka. Podjazd kończy się krętym singielkiem, z którego rozpościera się wspaniały widok na ośnieżone szczyty Karkonoszy. Pięknie! Dalej singielek przechodzi w wymagający trawers, by po chwili opadać z zabójczym nastromieniem wąskimi agrafkami. Do tego nawierzchnia: luźne kamyczki i piach. Próbuję jechać dopingowany przez turystów i Sabinę Rzepkę, ale ostatecznie odpuszczam i spory kawałek, jakieś 150-200 m sprowadzam. Niżej już zjeżdżam, mijam Lucjana Maślanę. Dopiero po maratonie dowiaduję się, że to był osławiony zjazd do Sokołowska. Będę miał w tym rok jeszcze okazję zmierzyć się z tym zjazdem podczas MTB Challenge:)
Dalej przed nami podjazd pod Garniec i Kopicę. Staram się gonić Lucjana i Sabinę, słabo dziś jadę pod górę, na zjazdach też jest bez rewelacji, ale mam jednak niewielką przewagę. Inaczej sprawa wygląda na typowych szybkich szutrowych zjazdach. Mam do takich zjazdów uraz po zeszłorocznym wypadku. Nie czuję się pewnie, szczególnie, że opony Nobby Nic nie są stworzone do takich warunków. Wjeżdżam na Przełęcz Pod Szpieżakiem i odbijamy w kierunku granicy z Czechami. Równolegle na tym odcinku jadą z nami endurowcy. Po kilku chwilach nie mamy wyboru i musimy prowadzić rowery, jest bardzo stromo. Szlak wzdłuż granicy obfituje w strome podjazdy, jeszcze w dwóch miejscach prowadzę rower. Jak mamy podjazdy, to muszą być też zjazdy, a te są w większości techniczne, taki lubię:) Na jednym z podejść dogania mnie Jarek. Mijamy Siroky, Płoniec, Kościelec i Słodną i dojeżdżamy do bufetu zlokalizowanego na przełęczy.
Za bufetem zaliczamy krótką pętelkę w najbardziej oddalone od miejsca startu ścieżki górujące nad Głuszycą i Łomnicą. Szlaki w tej okolicy są bardzo strome i wymagające. Przekonałem się na własnej skórze - pokonanie pętelki o długości zaledwie 9 km zajęło mi grubo ponad trzy kwadranse! Większość tej drogi jechaliśmy z Ewą, która świetnie podjeżdża i wcale nie gorzej zjeżdża, oraz z Jarkiem W. Dojeżdżamy w końcu na mijaną już wcześniej przełęcz i zaliczamy czwarty już bufetem. Do mety pozostało około 30 km. Lekko nie będzie. Upał mocno daje mi popalić.
Za bufetem zostawiam towarzystwo i gnam zjazdami. Przecinam asfalty i zaczynam podjazd na Dzikie Turnie - brzmi groźnie;) Zjeżdżamy się z MEGOWCAMI i mkniemy szybkimi zjazdami szutrówką znaną mi z maratonu w Głuszycy 2010 - to był mój debiut w górach. Na jednym ze zjazdów czuję się wyjątkowo niepewnie, zaczynam się ratować i wytracać prędkość, niestety nie udaje mi się uniknąć lądowania w rowie, rower zatrzymuje się na kamieniach, a ja lecę przez kierownicę. Chwilę potrwało, zanim się zebrałem. Kolano boli, uderzyłem w kamień, do tego niegroźne otarcia. Kilka osób zwalnia i pyta, czy pomóc. Ewa nawet się zatrzymała. Odpowiadam, że jest ok i zaraz wstanę. Leżę jednak jeszcze chwilę. Poobijany wygramoliłem się w końcu i ruszyłem dalej, trzeba walczyć! Dopiero po chwili zorientowałem się, że zgubiłem licznik.. To już drugi w tym roku.. Na podjeździe okazuje sie, że kolano przestało boleć, tzn ból, który czułem od dwóch tygodni, ustąpił! Podjeżdżamy brukowaną drogą na Gomolnik Mały, gonię Jarka, którego mam w zasięgu wzroku.
Za Gomolnikiem wjeżdżamy znów na Jeleniec. Piękne miejsce, skałki, do tego świetne widoczki. Po krótkim, ale świetny singielku pod Rogowcem zaczynają się zjazdy. Początkowo szybkie, ale odcinkami są techniczne, na jednym z technicznych odcinków, na drodze staje mi zawodniczka z dystansu MEGA i chcąc uniknąć kolizji wybrałem lot przez kierownicę. Tym razem jednak obyło się bez obijania, wstałem i pojechałem dalej. Końcówka ostro po korzeniach, ale w siodle:) Asfalty, bufet numer V i podjazd na Przełęcz Pod Wawrzyniakiem.
Początek ostro pod górę, wszyscy prowadzimy, dochodzę Jarka. Kawałeczek dalej można już jechać, wsiadam więc na rower i kręcę. Po chwili zaczynam jeden z najfajniejszych odcinków MTB, jaki jechałem - wąski singielek trawersujący strome zbocza Jałowca. Sporo wyprzedzam, głównie MEGOWCÓW. Pod koniec tego odcinka dojeżdżam Grześka C. Dalej zjazdy do ostatniego bufetu. Jestem już zmęczony, ale jednocześnie nabrałem jakby nowej porcji energii. Razem z Lucjanem uciekamy Grześkowi, przed metą mamy jeszcze do pokonania kilka krótkich podjazdów i ciekawych zjazdów, ale trasa jest raczej interwałowa i jednocześnie ciekawa. Ostatni kilometr, szybkie szutrówki, jedziemy z Lucjanem. W pewnym momencie zastanawiam się, czy dobrze pojechaliśmy, przez kilkaset metrów na zjeździe nie ma strzałek, dojeżdżamy do głównej drogi w Wałbrzychu i wszystko jest jasne - pomyliłem trasę:( Zrezygnowani wracamy pod górę i podążamy już prawidłową drogą do mety. Po przekroczeniu mety przepraszam Lucjana za pomyłkę.
Jestem zły, głupie błędy, do tego słaba dyspozycja na podjazdach i fatalna na szybkich zjazdach. Zupełnie nie jestem zadowolony ze swojej jazdy. Wiem, że nie jestem odpowiednio przygotowany, ale mimo wszystko wierzę, że stać mnie na więcej. Strata do kolegów z teamu duża, wstyd trochę..
Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, W towarzystwie, XTC