MTB Marathon - Piwniczna Zdrój
Sobota, 13 lipca 2013 | dodano: 22.07.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst72.91/60.00km
w05:45h avg12.68kmh
vmax50.90kmh HR 156/181
Wyjazd jeszcze przed opuszczeniem Warszawy był dla mnie pechowy. O problemach kompatybilności korby Sram z zębatką Shimano XT pisałem wcześniej. W piątek Jarek odebrał mnie spod pracy i ruszyliśmy z nadzieją kupienia gdzieś po drodze koronki 32z bez wypustek. Musiałem też kupić dętkę, bo po wyjściu z biura w rowerze był kapeć.. Udało się - Deore M590 za 80pln, to może nie interes życia, ale jaki miałem wybór? Droga do Piwnicznej przejdzie chyba do historii - niespełna 400km w ponad 9h.
Rano budzą nas rozbijające się o parapet krople deszczu. Miło:) Chyba jako jedyny jestem dobrej myśli, choć momentami zaczyna mi się udzielać ogólny nastrój narzekania i sam mam ochotę wskoczyć po kołdrę.. Jakby było tego mało, na około półtorej godziny przed staretem okazuje się, że zakupiona zębatka nie pasuje.. Załamka, chcę odpuścić, ale na szczęście śpimy u ślusarza miłośnika, który ratuje mnie narzędziami i dosłownie w ostatniej chwili udaje mi się wylajtować zębatkę na tyle, że w końcu dokręcam ją do korby. Szybkie przebieranie, dylemat, jak się ubrać. Wskakuję w nowe ciuszki teamowe - wyglądają świetnie, najwyższa jakość i idealnie dopasowany krój. Zjeżdżam na linię startu - na szczęście w dół i blisko. W sektorze staję jednak bez jakiejkolwiek rozgrzewki, lekko kropi..
Start mocno w górę. Mimo, że droga jest wąska, to nie ma tłoku. Mija mnie kilku zdecydowanie lepszych zawodników, m.in. Kamil. Szybko stawka się ustawia w odpowiednim szyku. Jadę bardzo ciężko, zagrzewam się szybko i tracę pozycje. Nic dziwnego - brak rozgrzewki się kłania.. Zaczynam rozpoznawać trasę - przed startem miałem luki w pamięci z zeszłorocznej edycji. Zostawiam Pawła, lekko się rozruszałem i mogę podkręcić nieco tempo. Zaczyna mocniej padać, na płaskich odcinkach nie brakuje błota i wody. Lubię takie warunki:) Docieramy w końcu na Wielki Rogacz o niebanalnej wysokości ok. 1180 m npm. Pierwsze zjazdy w terenie - jest błotko i trochę kamieni. Zawodnicy przede mną sprowadzają - sam miałem z tym odcinkiem w zeszłym roku spory problem, a było przecież sucho. W zeszłym roku jednak zjeżdżałem fatalnie, dzisiaj czuję się dobrze:) Zjeżdżam i wyprzedzam ok. 10 osób. Zjazd jest krótki i znowu zasuwamy w górę. Przede sobą widzę Michalinę z Krossa - pewnie jakaś awaria, a może to czar nowego trykociku? Zapach farby działa lepiej niż kofeina w żelach vitarade;) Szybko jednak lycrę pokrywa warstwa błota i czar mija - Michalina na kolejnych zjazdach ucieka mi. Na zjazdach z Niemcowej do Rytra podzielnych jakby na dwa odcinku techniczne i łatwiejsze sekcje po łąkach i szutrach doganiam m.in. Ewelinę z Murapola i innych zawodników. Większość bez wyrzutów sumienia zostawiam w tyle. Zjeżdża mi się świetnie. Odpuszczam tylko jeden uskok, po tym, jak zawodników przede mną zalicza efektowną glebę.. Końcówka zjazdów po szutrach, płytach przez gospodarstwo wójta i końcówka pośród weselnych baloników zdobiących domostwo pary młodej - życzyłem szczęścia:)
Asfalty przez Rytro doliną Roztoki. Bufet i dalej w górę. Przede mną jeden z najdłuższych podjazdów w całym cyklu - wspinamy się na ponad 1200 m npm, ale kolei. Już na asfaltach w Rytrze widziałem za plecami m.in. Grześka C. i Ewelinę z Murapola. Podjazd jest długi i udało się w końcu zerwać grupę pościgową. Kilku zawodników dogoniłem, kilku mnie wyprzedziło. W końcu docieram na Przeł. Złobki. Mocno zawiało znad dowietrznego stoku, zrobiło się naprawdę zimno. Ciągle pada i zaczynam się zastanawiać, czy wystarczy sił na ponad 5 godzin ścigania się. Szlak pod Radziejową z szerokiej drogi zmienia się w wąskiego singla. Kawałek ostro pnie się w górę, ścieżka jest wąska, po kamieniach, korzeniach - szkoda, że nie jedziemy w drugą stronę:) Dalej jest kapitalny zjazd z bardzo śliskim błotem, dalej tzw beskidzką rąbanką:) Kawałeczek mnie pokonał - na początku najbardziej śliskiego odcinka podpórka i dwa metry na “hulajnodze”, dalej bez problemów. Dodatkowo motywowała mnie pogoń za dwójką zawodników. Po minięciu kolejnej przełęczy, ostra wspinaczka i kolejne super single. Naprawdę podoba mi się ta trasa. W końcu zaliczam Wielką Przechybę, mijam schronisko, rozjazd i kontynuuję walkę z coraz ciekawszym szlakiem. Za rozjazdem bardzo fajna wspinacza technicznym singlem z korzeniami i skalnymi uskokami - gonię dwóch zawodników, więc tętno jest wysokie i nie mam chwili nawet pomyśleć o marznięciu:) W końcu zaczynają się zjazdy. Aż do Przełęczy Przysłop nieźle trzęsie na kamieniach mniejszych i większych. Końcówka inaczej niz przed rokiem, zamiast szeroką drogą z kamieniami, wąskim stromym i bardzo śliskim singielkiem. Wyprzedzam mastersa z Eska i jeszcze dwóch zawodników, nieźle:) Pamiętam, że po tym zjeździe czeka mnie długi podjazd częściowo po wybrukowanej kamieniami drodze. Tutaj przydałby się full, lub chociaż 29er.. Wyprzedzeni wcześniej zawodnicy oczywiście powoli zaczynają mi uciekać, no cóż kondycyjnie jestem jednak od nich słabszy i mimo, że jadę mocno, to dystans się powiększa. Pora na zjazdy - tym razem niestety szybkie i bardzo szybkie. Momentalnie wychładzam się, stopy mokre i skostniałe. Momentami bryzgające spod kół błoto przeszkadza tak bardzo, że odruchowo zamykam oczy - to nie jest najlepszy pomysł. W końcu koniec zjazdu, nareszcie! Bufet. Łapię żel w płynie Maxima i gonię. Tablice nadleśnictwa - uświadamiam sobie, że jesteśmy w Pieninach, co zresztą widać, bo skały krajobraz się zmienił, a wapienne skały wyraźnie się odróżniają od beskidzkich piaskowców i łupków.
Kolejne podjazdy, szybkimi szutrówkami, choć momentami procentów przybywa i trzeba naprawdę mocno kręcić. Staram się nie zrzucać na młynek, boję się zaciągania łańcucha. W końcu trasa łączy się z pętlą mega - czyli przede mną długie zjazdy aż do Białej Wody. Cały czas dokręcam, żeby możliwie rozgrzać nogi, mimo to marznę niemiłosiernie. Na końcu zjazdu ledwo czuję stopy. Z poprzedniego roku pamiętam, że trasa czujnie odbija w lewo na dość stromy podjazd. Sporo osób przestrzeliło. Mijam Kasię - pyta o Bartka, niestety nie widziałem go dzisiaj oprócz startu. Dopiero kilka chwil później pomyślałem, że mogłem zapytać o Magdę. Podjazd po błocie, dalej aż do rezerwatu Biała woda sporo błota, trochę kamieni, góra dół i asfalt. Fajny odcinek. Przypomniał mi się maraton w Zabierzowie - subiektywnie mój najlepszy maraton w życiu:) Dzisiaj też czuję się dobrze. Przejazd przez rezerwat, podobnie jak przed rokiem, wywołuje świetne wrażenie - miejsce jest niezwykle urokliwe. Mijam sporo megowców. Zastanawiam się, czy Magda jeszcze przede mną. W ostatnich startach rywalizowała z Kasią i pytanie, czy Kasia jest dzisiaj lepsza, czy Magdą tak sporo jej odskoczyła. Po drodze krótki postój w krzakach - nie wytrzymałem. Dwóch megowców, których mijam chwilę wcześniej zagadują z humorem. Odpowiadam, żeby łapali koło;)
W końcu zaczynam wspinaczkę na ostatnie pasmo przed metą - trawiasty podjazd. Przed rokiem było ciężko, teraz jest bardzo ciężko. Deszcz, trawa, miękko, nie pomaga wiatr w plecy. Na początku walczę, ale jadę tak samo wolno jak inni zawodnicy pchający rowery, w końcu odpuszczam. Jedna zawodniczka przed nami wytrwale wykręca cały podjazd - szacunek! Widzę przed sobą Jurka - jest motywacja na końcówkę. Zaraz po wjechaniu w las, trochę więcej kamieni, dochodzę Jurka - marudzi na odcięcie. No w takich warunkach to może złapać każdego. Ja jednak czuję jeszcze moc i gonię zawodnika, z którym tnę się od połowy dystansu. Ostatnie kilometry są raczej płaskie, prowadzą krętym singlem, ale jest dużo błota i śliskich korzeni. Dochodzimy jeszcze jednego zawodnika na 29erze. Wyżej wspomniany po zorientowaniu się, że go dogoniłem, nagle odzyskał siły - rywalizacja motywuje:) Aż do ostatniego zjazdu ścigamy się praktycznie na 100%. Po drodze niestety popełniam kilka błędów ze zmęczenia, ale nie jest najgorzej. Odpuszczam jednak na zjeździe z Przeł. Gromadzkiej po trawie - tylne klocki przestały działać, a charakterystyczny dźwięk dowodzi dobrania się do stalowej płytki. Ostatni odcinek w lesie - przed startem obiecałem sobie, że zaatakuję ostatni techniczny zjazd - niestety w tym roku aż do asfaltu zjeżdżamy szeroką drogą. Może to i dobrze, bo z działającym tylko przednim hamulcem mogłoby się to skończyć różnie;) Do asfaltu prowadzi ostry odcinek po śliskim żwirku, ręce bolą od zaciskania klamki. Ostatni podjazd asfaltem do mety, na ostatnich 50 metrach mocno dopinguje mnie Michał, koniec!
Było ciężko, bardzo ciężko. Szybko jem makaron, Michał myje mi rower (dzięki!), chwilę grzeję się przy ognisku. Czekam na Magdę, bo okazało się, że jeszcze nie dojechała. Szybko jednak zmarzłem do tego stopnia, że postanawiam zwijać się do kwatery - na szczęście mamy blisko. Tak na chłodno muszę przyznać, że to był jeden z najcięższych maratonów jakie jechałem. Tak się jednak składa, że lubię ciężko maratony, trudne i niesprzyjające warunki. Oczywiście błoto, deszcze i niska temperatura przeszkadzały, ale gdyby tylko było jakieś 4 stopnie cieplej - bez ogródek powiedziałbym, że warunki były idealne;)
Paweł jednak się wycofał. Magda dojechała do mety jakiś kwadrans po mnie, dosłownie chwilę po tym, jak zebrałem się z miasteczka. Zaliczyła dwie gleby i lekko poobijana doturlała się do mety. Jarek wykręcił drugie miejsce w M5.Dla wszystkich startujących szacunek - lekko nie było! Po zeszłorocznej edycji trasa w Piwnicznej nie przypadła mi do gustu - w tym roku sytuacja odwróciła się o 180%, bardzo mi się podobało:)
1 Open / 1 M3 Bogdan Czarnota 4:06:00
2 Open / 1 M2 Bartek Janowski 4:13:08
44 Open / 14 M2 ktone 5:45:58
Rating 71.1/73.2
Niestety z planów zdobycia dni następnego Kralovej Holy nici - wszystko mokre, rowery w strzępach (dosłownie) - podjęliśmy decyzję o powrocie do domu jeszcze w sobotę. Szkoda. Piwniczna jednak urzekła mnie i chciałbym tu jeszcze wrócić!
/2536608
Kategoria xt1, W towarzystwie, Teren, Mbike, Imprezy / Wyścigi, Góry, 050-100