Wpisy archiwalne w kategorii

Teren

Dystans całkowity:17863.98 km (w terenie 10869.95 km; 60.85%)
Czas w ruchu:953:28
Średnia prędkość:18.83 km/h
Maksymalna prędkość:72.00 km/h
Suma podjazdów:52819 m
Maks. tętno maksymalne:202 (101 %)
Maks. tętno średnie:175 (87 %)
Suma kalorii:181461 kcal
Liczba aktywności:280
Średnio na aktywność:64.72 km i 3h 25m
Więcej statystyk

Przełęcz Okraj i Tabaczana ścieżka na rozjazd

Niedziela, 16 czerwca 2013 | dodano: 20.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst28.74/7.00km w01:51h avg15.54kmh vmax54.00kmh HR 128/167

Wczoraj po maratonie pozwoliliśmy sobie na solidną kolację (pyszne pierogi z kaszą gryczaną) z piwkiem (Skalak). Spotkaliśmy ekipę z Poznania i padł pomysł zdobycia Śnieżki i dotarcie grzbietami do Przełęczy Karkonoskiej. Chłopaki zaproponowali spotkanie pod Wangiem o 4:40. Długo nie musieli mnie namawiać!

Niestety piwa była za dużo i wstałem dopiero o 8 i to ledwo.. Jarek po wczorajszym wypadku zdecydowanie odpuszcza teren i namawia nas na zdobycie Przełęczy Karkonoskiej - Magda również jest skłonna ku tej opcji - powtórne zaliczenie zjazdów z Chomontowej i z Grabowca nie przekonało jej.. No to jedziemy. Po drodze spotykamy Dorotę i Bartka, którzy proponują nam zdobycie Przełęczy Okraj asfaltami przez Kowary - coś nowego i przystajemy na propozycję.

Początek do Kowar z górki. W Kowarach zaczynamy liczący blisko 10km podjazd. Odcinek z Podgórza do Przełęczy Kowarskiej jest ciężki, ponad to zdecydowanie odczuwam wczorajszy maraton, zarówno na rowerze, jak i piwny. Widoki jednak wynagradzają wysiłek!

Dalej droga jest łagodniejsza, a widoki z każdym kolejnym zakrętem bardziej niesamowite. Na Okraj docieramy jako ostatni z Magdą - Jarek pociął się z Dorotą i Bartkiem, na świeżości w sumie jechał. We trójkę decydują się zjechać asfaltami - Dorota jest na szosówce, a Jarkowi na szaleństwo w terenie nie pozwala kontuzja. Ja jednak upieram się, żeby wracać Tabaczaną Ścieżką:) Początek lekko w górę, ale jedziemy kompletnie na luzie delektując się widokami.

Ścieżka zaczyna opadać dość łagodnie, ale szybko nabiera charakteru.

W końcu docieramy do odcinka, z którym walczyliśmy na trasie zeszłorocznego maratonu - dzisiaj jednak szlak jest jeszcze bardziej zniszczony przez długą zimę i gwałtowne roztopy. Sporo jednak z buta. Niemniej wrażenia super!


W końcu docieramy do szutrów..

Ekspresowo zjeżdżamy do Karpacza. To niestety koniec naszej przygody w Karkonoszach, a szkoda bo po takich trasach i z takimi widokami chciałoby się kręcić bez końca:)
/2536608


Kategoria Góry, 000-050, W towarzystwie, Teren, Mbike

MTB Marathon - Karpacz

Sobota, 15 czerwca 2013 | dodano: 19.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst67.00/50.00km w05:27h avg12.29kmh vmax0.00kmh HR 161/

Zeszłoroczna edycja maratonu w Karpaczu wywołała niemałe kontrowersje - jedyni byli zachwyceni niezwykle wymagającą pętlę Okrajową, inni wieszali psy na Mariuszu i Bartku - autorach trasy. Nie muszę dodawać, do której grupy należę:) Tym razem ma być bez kontrowersji, ale nie oznacza to, że będzie lekko - chłopaki prze startem gwarantują moc technicznych singli i malowniczych ścieżek w tym kilka premierowych odcinków. Lipy nie będzie! Moje dotychczasowe dwa starty w Karpaczu nie były udane - za każdym razem trasa mnie pokonała, umierałem, a raz nawet chciałem się wycofać - tym razem planuję rewanż!

Dzień maratonu zacząłem dość wcześnie - ok. 7 podjechałem do Kamila po bloki i nowe pancerze i linkę do roweru Magdy. Szybka wymiana. Niestety z blokami nie poszło gładko - ukręciłem jedną śrubę i muszę startować ze starym blokiem w prawym bucie. Pół biedy, bo największe problemy do tej pory miałem z lewym butem.. niemniej sytuacja mało komfortowa, szczególnie na takiej trasie..

Jemy solidne śniadanko i ok. 9:30 ruszam na rozgrzewkę. Niewiele tego rozgrzewania wyszło - przed wjechaniem do sektora ukręciłem zaledwie niespełna dwa kilometry.. Mało, a początek od razu mocno do góry, to może się na mnie zemścić.

W sektorze stoimy z Pawłem, Michałem na nowym 29erze i chłopakami z Goggle:) Pierwszy podjazd, tak jak się spodziewałem, nie był najlepszy. Szybko złapałem zadyszkę i kolejne grupki zaczęły uciekać. Do tego uświadomiłem sobie, że zapomniałem skasować luzy na sterach w Peaku Magdy - Paweł zaoferował, że zadzwoni do niej - wielkie dzięki! Trochę bez przekonania doczłapałem się do pierwszego zjazdu. Tuż za mną był Dawid z Gomoli - czyli chyba nie jest aż tak źle. Pierwszy zjazd dosyć szybki i jakoś tak bez przekonania. Szybko dotarłem do pierwszego terenowego podjazdu - wymagającej wąskiej ścieżki usianej kamieniami i korzeniami. Momentami trzeba było się mocno nagimnastykować. Wyprzedziłem kilka osób, m.in. Jurka z teamu i Kasię G.Nie jest najgorzej:) Podjazd rzeczywiście wymagający, ale lubię takie odcinki - coś się dzieje. Kolejne zjazdy początkowo łatwe i przyjemne, ale kamienie szybko urosły, trzeba szukać optymalnego toru - taki przedsmak tego, co nas czeka dalej:) Kolejny podjazd - na Czoło, znowu wymagający, a zjazd jeszcze lepszy:) Przełęcz pod Czołem - mija mnie Jurek. Oj dzisiaj to go nie dogonię;)

Poznaję, że jesteśmy na końcówce Drogi Chomontowej, a więc trzeba się szykować na zjazd telewizorami do Borowic - jeden z moich ulubionych zjazdów:) Dzisiaj wyjątkowo wzbogacony o płynącą wodę - będzie jeszcze ciekawiej:) Cały zjazd to jeden wielka radocha - dla takich chwil warto jechać 7h samochodem:) Wyprzedziłem kilka osób, m.in. Michała z teamu, Dawida. Tylko w jednym momencie przekombinowałem i zamiast pojechać przygotowaną ścieżką - ja wybrałem półmetrowy uskok. Podpórka, ale dalej już w siodle, a raczej za nim:) Super zjazd! Z Borowic przez strumyk, małą pułapkę błota po osie i Raszków. Przecinamy asfalt i mkniemy szutrówką. Bufet. Rodzynki i powerade - to nie jest chyba najlepsze połączenie, ale po ostatnich problemach z żołądkiem, wolę ograniczyć ilość żeli. Wiem, że kolejny zjazd to również jeden z moich ulubionych - z Grabowca. Jeszcze przed łąką na przełęczy pod Grabowcem doganiam Ewelinę z Murapola. Krótki podjazd, mijamy okazałe skałki i naszym oczom ukazuje się las wykrzykników:) Cały zjazd do szutrówki, na dojeździe do której dwa lata temu mijałem Damian, by po chwili zaliczyć glebę, to czysta przyjemność. Kapitalny odcinek, korzenie, kamienie, kilka uskoków i szybkie odcinki. Miód! Udało się zniwelować stratę do Eweliny, ale muszę przyznać, że zjeżdża super. Po przecięciu szutrówki, ciąg dalszy zjazdów do Sosnówki - dla mnie to nowy odcinek. Sporo wody, błotka. Mijam Grześka z SCS OSOZ - zaliczył błotne SPA twarzą w kałuży. Mało mu po Trophy:) Zaliczam kontrolowaną podpórkę o kupę gałęzi - wyniosło mnie nieco na błotku. Dalej zjazd jest szybki, w końcu wyprowadza nas na łąkę, po przecięciu której lądujemy na asfalcie w Sosnówce. Chwila oddechu. Jedziemy z Eweliną i Dawidem.

Po krótkim odcinku przez wieś, znowu wjeżdżamy w teren. Sporo gadamy, jak to ze mną, pełen entuzjazmu, gęba mi się nie zamyka;) Trasa raczej szutrowa, ale miejscami podjazdy naprawdę wymagające. Na polance przed mocnym podjazdem Wojtek K. czeka na Ewelinę i od tej pory jadą we dwójkę. Kolejne kilometry po szutrach kilka razy wzajemnie próbujemy się urwać, w końcu zostawiam ich z tyłu. Dojeżdżamy z Dawidem do wąskiej ścieżki, która nagle gwałtownie opada w dół. Przede mną wszyscy idą, ale zjazd bez kamieni, prawie bez korzeni, da się jechać. Ledwo, ale zjechałem. Tempo jednak podobne do schodzących, ale jak to określił Dawid - prestiż;) Na asfalcie mijam Jacka walczącego z defektem - pytam czy pomóc, da radę. Kawałek do Drogi Sudeckiej, znowu zagaduję kolejnych zawodników, odbijamy na zielony szlak do Przesieki - znam ten odcinek i bardzo go lubię. Najpierw w dół, kilka miejsc wymagających uwagi, dalej lekko w górę, sporo gałęzi, błotko - tutaj mam przewagę, mentalną, ale jednak:) W końcu zjeżdżamy do żółtego szlaku i lądujemy na podjeździe przy ogrodzeniu, który znam z AMP sprzed roku. Wybrałem zły tor i nie udało się podjechać, na kolejnym krótkim zjeździe nadrabiam jednak stratę do Dawida i na asfalt wyjeżdżam pierwszy. Trasa poprowadzona jest inaczej niż na mapach przed startem - jedziemy asfaltem aż do schroniska, oszczędzono nam trawiastego podjazdu (znanego również z AMP). Odbijamy w lewo, ostry podjazd po trawie, jest miękko przez co człowiek kręci, puls skacze w okolice progu, a jednak rower stoi w miejscu. Wydaje mi się, że z przodu widzę Mariusza - byłoby super dojść go przed podjazdem na Dwa Mosty i próbować utrzymać koło. Chwilę później jest jednak bufet i nie patrzę na innych - zajadam banany, bidon uzupełnia mi Wydra (dzięki!). Ruszam.

Przede mną słynny podjazd na Dwa Mosty. Długi asfaltowy podjazd ze świetnymi widokami. Pojechałem mocno, kilka pozycji zyskałem. Jest dobrze. Tuż przed mostami wyprzedził mnie Jacek R. po defekcie. Niezłe tempo. Za chwilę wypłaszczenie, więc podciągnąłem. Nieoczekiwanie trasa odbija w bok i pikietuje ostro po głazach wielkości solidnej mikrofalówki. Początek nie dla mnie. Jacek klnie na lewo i prawo - okazało się, że zjeździe do Borowic ukruszył ząb i złapał laczka. Wyprzedzam go z buta. Jakieś 100 metrów dalej można jechać, chociaż ścieżka jest bardzo wymagająca, a kamienie wielkie i śliskie. Jeszcze dwie podpórki i resztę zjeżdżam. 100% MTB, ale za słaby jestem jeszcze na takie odcinki. Niemniej warto wiedzieć, że jest jeszcze sporo do poprawy. Końcówka szybka i wyjeżdżam na szutry, które ekspresowo prowadzą mnie do Drogi pod Reglami. No to już wiem, gdzie jestem. Tuż przed podjazdem łapią mnie kurcze, w obu nogach na raz.. Szczęście w nieszczęściu w takim miejscu, że mogę jechać. Boli, ale mogę jechać. Szybko jednak przechodzi. Od początku staram się pilnować picia i jedzenia, ale jednak słoneczna pogoda w parze z wymagającą trasą wyciskają siódme poty - dosłownie i w przenośni. Dalej ku mojej uciesze jest technicznie w dół, choć brakuje świetnego singielka po mostkach made by Kowal i Bartek. Jeden odcinek po naprawdę pokaźnych uskokach przejeżdżam z niedowierzaniem - puszczałem się z założeniem uda się albo się nie uda;) Udało się! Tuż przed trzecim z kolei bufetem zaliczamy ostre podejście po trawie. Dosłownie ścięło mnie z nóg, ale widok Mariusza mocno mnie zdopingował. Na bufecie łapię gel-napój - pamiętam jak dokładnie taki sam napój postawił mnie na nogi podczas mojego pierwszego prawdziwego maratonu - to była Głuszyca 2010. Na trasie mega.

Trochę asfaltów prze Zachełmie i kolejne epickie single. Mariusz na bardziej wymagających odcinkach puszcza mnie przodem - miło z jego strony;) Ku mojemu zdziwieniu odcinek po tzw wielorybach jedziemy w tym roku w dół, przeciwnie niż w poprzednich latach. Odcinek jest kapitalny. W końcu lądujemy na ostatnim zjeździe do asfaltu do Przesieki. Zjazd jakby łatwiejszy niż jeszcze rok temu, kiedy zaliczyłem go w sumie dwukrotnie - na maratonie i na wycieczce z Magdą przy okazji pobytu w Przesiece. No to przede mną długi podjazd w pełnym słońcu. Rok temu to właśnie na tym odcinku odcięło mnie - zabrakło picia i zapłaciłem wysoką cenę za próbę utrzymania mocnego tempa Jarkowi. Tym razem do mocnego deptania motywuje mnie Mariusz, który powoli, ale systematycznie mi ucieka. Po wjechaniu w teren nieco odżywam i nawet udaje mi się nadrobić dystans, ale ostatecznie na bufet wjeżdżam ze znaczną stratą. Wypytuję Artura czy jechała już Magda - odpowiada, że jeszcze nie, czyli na mecie będę przed nią;)

Z bufetu ruszam z nadzieją dogonienia Mariusza, szybko jednak pozbawia mnie złudzeń - początkowo w terenie lekko w górę, szybko czmycha wśród megowców. Po wjechaniu na nowy odcinek asfaltowy, niemal równolegle do Chomontowej, już zniknął mi z widoku. Jadę swoje, do mety jeszcze sporo zjazdów i może uda się nadrobić. Nieoczekiwanie dojeżdża mnie Paweł:) Podjazd jest długi i momentami mocno pnie się w górę. Wysiłek wynagradzają super widoki! Mijam Dorotę, żartuję, że przed zjazdami poczekam na nią:)W końcu dojeżdżamy z Pawłem do zjazdu. Początek szybki, mijamy megowca, ale szybko robi się Rocky Garden. Staram się jechać, gdzie inni prowadzą, ale kamienie są za duże, a ja jadę wyraźnie za wolno. Na jednym z uskoków, noga ucieka mi z pedału, kontruję, łapie mnie kurcz i zaliczam OTB.. Skończyło się na obiciu dłoni, a rower wylądował do góry kołami, gotowy do serwisu - w koło się roześmiali. Sam żartuję do Pawła, że zjechałem więcej, ale przewagi żadnej nie zrobiłem;) Z tyłu zjawiła się Dorota, dobrze zjeżdża i myślę, że mogłaby mnie spokojnie objechać na technicznych odcinkach. Wymagający odcinek, ale chyba do zjechania przy odrobinie większej prędkości, a na pewno sporym ułatwieniem są duże koła. Zjazd szybko się kończy, jesteśmy na Chomontowej. Czeka nas niedługa, ale jednak wspinaczka. Gadamy z Pawłem i żartujemy, jakoś ten podjazd zleciał. W końcu osławiony, choć premierowy zjazd żółtym szlakiem do Borowic. No ten zjazd wymaga tylko krótkiego komentarza: enduro. Dla mnie za trudny. Pewnie gdyby było sucho, zjechałbym większość, ale przy śliskich korzeniach obdartych z kory i uskokach po pół metra wymiękłem. Na domiar złego na odcinku, gdzie udało mi się zrobić małą przewagę i odjechać Pawłowi, złapał mnie znowu kurcz w dwugłowym - tutaj już nie mogłem zacisnąć zębów i jechać dalej. Po dosłownie kilku sekundach postoju gonię. Końcówka zjazdu w siodle, było zdecydowanie łatwiej, ale nadal ciekawie i trzeba było zachować czujność. Borowice. Mega zjazd - na pewno warto tu trenować technikę i głowę, bo zjazd jest do zrobienia, nawet na sztywnym rowerze, choć w kilku miejscach trzeba mieć naprawdę mocne nerwy!

Z asfaltu znowu w stronę Raszkowa. Cały czas mijamy megowców, którzy wbrew pozorom nieźle sobie radzą. Przed asfaltem ratuję Pawła resztkami wody w bidonie - za chwilę będzie bufet, piąty już. Na bufecie uzupełniamy bidony wodą, powrade i banan w garść. Zastanawiam się, czy autorzy trasy darują nam dzisiaj podejście na Czoło - okazuje się jednak, że ten podjazd jest do zrobienia. Mi zabrakło trochę szczęście, przyblokowali mnie megowcy, ale Paweł wjechał całość. Znowu zjazd z Czoła i kolejne zjazdy. Odcinek pokonywany wczoraj, nowy zjazd z Przełęczy pod Czołem zaliczony bez problemu - jedna na maratonie jest inne tempo niż na wycieczce:) Kolejny świetny zjazd do Centrum Pulmonologii. Niesamowite, jak wiele ciekawych odcinków jest tak blisko niemałego w zasadzie miasta. Trzeba się przeprowadzić:) W końcu dojeżdżamy asfaltami do ostatniego podjazdu. Tracę do Pawła jakieś 50m i mocno cisnę w końcówce po korzeniach i kamieniach, żeby dojść go przed agrafkami. Nie udało się. Udało się dopiero na trzeciej agrafce. Wszystkie zjechane:) Kamienie jednak odpuściłem. Podobnie uskok na łące. Odpuszczamy ściganie się na kresce, Pawłowi spada jeszcze łańcuch na 100m przed stadionem, chwilę czekam i w końcu wjeżdżamy razem na metę, zupełnie jak Challenge'u.

Wrażenia? Kapitalna trasa. Czysta przyjemność. Technicznie wyszło super, świetnie się bawiłem i wygląda na to, że z głową wskoczyłem na kolejny level:) Kondycyjnie lekki niedosyt, trochę wymęczyły mnie kurcze, ale śmiało mogę powiedzieć, że to był dobry wyścig i jestem zadowolony z wyniku:)

Jarek czekał na mecie - niestety na zjeździe do Borowic rozbił rękę. Długo siedzimy w miasteczku i rozmawiamy m.in. z Kasią i Bartkiem, Jurkiem, Eweliną i innymi. W końcu do mety dociera Magda - również zachwycona trasą i zadowolona z jazdy - niestety na wynik wpłynęła wymiana gumy na 8km, a szkoda, bo szerokie pudło bylo chyba jednak w zasięgu. Jednym słowem lekko nie było, ale Karpacz ukazał po raz kolejny piękno tego sportu - wielkie dzięki dla autorów trasy i całej ekipy organizacyjnej! Wracamy do Karpacza może jeszcze w tym roku:)

1Open / 1M2 Bartosz Janowski 4:00:02
73Open / 31M2 ktone 5:27:23


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie

Karpacz - rekonesans

Piątek, 14 czerwca 2013 | dodano: 19.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst12.45/4.00km w01:02h avg12.05kmh vmax44.70kmh HR 124/166

Maraton w Karpaczu to chyba jeden z moich ulubionych momentów w roku - wyjazd zawsze możliwie przedłużamy i śmigamy po okolicach, a kapitalne trasy zapewniają sporą dawkę adrenaliny i frajdy jednocześnie:) Tegoroczny wyjazd z Magdą i Jarkiem udało się zorganizować dosyć wcześnie w piątek, tak, że na miejscu byliśmy już po godz. 16. Szybki obiad i na przepalenie:)

Pogoda jest dobra, rano padało, ale rozpogodziło się, jedynie Śnieżka w chmurach. Początek od kwatery (Brzozowy Gaj, ul. Sadowa) asfaltem w stronę Karpacza Górnego.

Magda nie była jeszcze rowerowo w Karpaczu, dlatego chciałbym jej wiele pokazać, chociaż tak naprawdę sam jeszcze niewiele widziałem i słabo znam okolice. Wiem jednak, że metalowe zwierzaki musimy zobaczyć;)

Mijamy zaporę na Łomnicy i wspinamy się krótką techniczną ścieżką. To znacznie przyjemniejsze niż walenie głównym asfaltem pod Wang.

Wyjechaliśmy na nowiutki asfalt na tyłach hotelu Gołębiewskiego. Widok na Karkonosze cudowny!

Nasza droga dobija w końcu do głównej ulicy (Karkonoskiej), tuż pod Wangiem. Niezła ścianka, Grzesiek powinien to miejsce włączyć do maratonu;) (wg Garmina nachylenie przekraczało 40%..)

W końcu docieramy do Przełęczy pod Czołem. Mój plan zaliczenia zjazdu zielonym do Borowic legł w gruzach - udało mi się namówić towarzyszy jedynie na zaliczenie ostatnich kilometrów trasy. Pokonujemy nowy zjazd do Bierutowic - momentami dość niepewnie z podpórką, gdzie ja się waham, tam Magda zjeżdża. Wydaje mi się jednak, że na maratonie nie będzie tu problemu. Dalej kierujemy się ostatni podjazd na trasie - techniczna ścieżka po korzeniach między kamieniami.

Cieszy mi się japa, bo wiem, że ta ścieżka kończy się słynnymi na całą Polskę agrafkami:)

Do Agrafek dojeżdżam bojowo nastawiony - po czterech dniach w błotku na MTB Trophy lepiej czuję się na zjazdach i chcę się sprawdzić.
Pierwsza agrafka bez problemów. Druga - prawa, niestety nie pokonana. Lewe zakręty wychodzą mi znacznie lepiej, dlatego zmierzyłem się z trzecią... i udało się:) Sekcji kamieni kawałek dalej już nie próbowałem. Dokładnie przyjrzałem się drugiej agrafce i wiem, że najprostszy sposób na nią to ciąć wewnętrzną. Rock garden po trzeciej chyba jeszcze nie dla mnie.. Końcówka zjazdu do stadionu to znienawidzona przez wielu łąką zakończona okazałym uskokiem - dzisiaj jednak dokładnie otaśmowanym i przygotowanym do zjazdu. Tutaj również odpuściłem, chociaż optymalnym tor wyraźny i raczej średnio wymagający. To siedzi w głowie. Niestety po przygodach na Trophy zupełnie zapomniałem o problemach z blokami. Dopiero w dniu wyjazdu poprosiłem Kamila, żeby wziął do Karpacza nowe bloki do dla mnie. Dzisiaj na szczęście krzywdy sobie nie zrobiłem, ale dwa razy na zjeździe noga z pedału mi uciekła..

Wieczorkiem kolacja w knajpie, którą odwiedzamy co roku i rozmowy. Wszyscy nie mogą się doczekać startu - ta trasa jest magiczna:)
/2536608


Kategoria 000-050, Góry, Mbike, Teren, W towarzystwie

MTB Cross Maraton - Nowiny

Niedziela, 26 maja 2013 | dodano: 27.05.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst67.56/62.00km w04:10h avg16.21kmh vmax45.50kmh HR 162/186

Maraton w Nowinach owiany jest legendą. Zeszłoroczna edycja pozostawiła po sobie opinie równie kontrowersyjne jak Golonkowy Karpacz. Czas zmierzyć się z legendą. Trudna trasa będzie najlepszym ostatnim sprawdzianem przed MTB Trophy. W ostatnich dniach pogoda nie dopisywała, sporo padało, prognozy na weekend również nie były specjalnie dobre - sporo osób obawiało się błotnych kąpieli na trasie. Nie lubię napinki na pogode - w końcu nie mamy na nią wpływu, więc po co się niepotrzebnie stresować gadając o tym bez końca..

Do Nowin jedziemy z Magdą i Marcinem. Dla niego będzie to w sumie trzeci maraton w życiu, ale pierwszy wymagający czegoś więcej niż kręcenia nogami - wcześniej startował w Mazovii. Na miejscu jesteśmy kilka chwil po 9. Po niespełna 5 godzinach snu nie czuję się świeżo, ale do startu podchodzę bardzo wyluzowany, zupełnie nie dociera do mnie również, że już za trzy dni wyjeżdża w Beskidy. Składamy rowery, w międzyczasie odbieram od Grześka dętkę z Sandomierza, od Zdzicha odbieram zapas żeli na najbliższe wyścigi. Dopiero po wskoczeniu w lycrę i ruszeniu na rozgrzewkę dociera do mnie co mnie czeka. Znam te tereny, lepiej lub gorzej, ale wiem, że lekko nie będzie, a jednocześnie mam sentyment do tych terenów. Cieszę się, że ww końcu zmierzę się z tymi trasami w wyścigowym tempie. W ramach rozgrzewki robimy z Magdą pierwsze 2km trasy - szybko zaczyna się sztywny wąski podjazd, dobrze być w swoim miejscu w szeregu, ewentualne zaspanie startu może skończyć się spacerkiem. Przed startem zagaduję Maziego - organizatora i autora trasy. Oznajmia, że trasa Master będzie łatwiejsza niż w poprzednich latach, ale końcówka da popalić.

Ustawiamy się w sektorze z Grześkiem C. i Markiem, tym razem zrezygnował z ostrego na rzecz MTB 29':), w I sektorze jest Zdzichu i Michał, dobija się do nich również Jakub wspierający nasz team pod nieobecność Romka. Nie widzę Kamila. Zawodników, którzy zdecydowali się na start na najdłuższym dystansie nie jest wielu, tłoku nie będzie. Pogoda zapowiada się piękna - niewielkie zachmurzenie, temperatura optymalna.

Start bardzo spokojny, jadę przed Kamilem, ale pierwsza ścianka ustawia nas w odpowiedniej kolejności. Szybko się zagrzewam. Znowu nie dopilnowałem rozgrzewki. Szybko też orientuję się, że w tylnym kole ciśnienie jest zdecydowanie za niskie. Na pierwszym podjeździe mam pecha, najpierw krzaki w kasecie, chwilę później spada mi łańcuch. Szybko jednak odrabiam. Pierwsze zjazdy są szybkie i bardzo niepewnie czuję się przez tylne koło - rzucą mną na lewo i prawo. Końcówka zjazdu prowadzi wilgotnym, pełnym liści wąwozem, przeprawa przez powalone drzewa. Trochę pozycji straciłem, ale to dopiero początek. Dalej szybko wkręcam się w swój rytm. Kilka dłuższych chwil jadę z Michałem, ale w końcu zostawiam go na mocnym podjeździe. "Pozdrów Zdzicha ode mnie i żebym Cię więcej nie widział!:)" Pierwszy zjazd z wykrzyknikami - śliski i stromy, ale fajny, szkoda, że taki krótki. Na końcówce dogania mnie Bartek - czyżby powtórka ze Złotego Stoku? :) Sporo jedziemy razem, staram się uciekać na podjazdach, na których jedzie mi się coraz lepiej, ale Bartek na zjazdach daje ognia, a ja nie chcę go blokować, więc robię miejsce. Trasa jest arcyciekawa, sporo krótkich sztywnych podjazdów, szybkie zjazdy, kilka miejsc bardziej wymagających. Szczególnie podoba mi się odcinek przez Pasmo Zelejowej, które dobrze poznałem kilka lat temu. Przejazd przez to pasmo kończy techniczny zjazd do Jaskini Piekło. Zjazd, na którym zyskałem kilka pozycji i dogoniłem Zdzicha.

Kolejne kilometry prowadzą przez Dolinę Chęcińską. Trasa jest szybka, sporo dołów sprawia, że coraz poważniej obawiam się o tylne koło. Staram się jednak o tym nie myśleć i trzymam koło Zdzicha. W dobrym tempie mijamy Polichno i dojeżdżamy do bufetu. Zdzichu bez słowa wyciąga pompkę i pomaga mi podnieść ciśnienie w kole, wszystko szybko i sprawnie, łapię kubek izotonika i razem ruszamy. Przed nami jest Marek Zając, który odrabia straty po złapaniu gumy. Za bufetem zaliczamy mocny podjazd, dalej trasa prowadzi Grząbami Bolmińskimi, gdzie szlak wije się szybkimi ścieżkami to w górę, to w dół. Dobrze współpracujemy ze Zdzichem, co owocuje w moim odczuciu naprawdę dobrym tempem. Nie będę też ukrywał, że jazda z kolegą z teamu mocno motywuje. Grząby kończymy świetnym zjazdem z kamieniami i nawrotką z mocnym podjazdem. Szkoda, że nie zaliczamy na trasie Czubatki, zjazd z tego szczytu byłby świetny! Ostatni zjazd z Grząb jest ostry, ale krótki, mijamy Marka Zająca, który znowu ma problemy z kołem. Szkoda. Kolejne kilometry znów są szybkie i stosunkowo płaskie. Zbliżamy się do Miedzianki - tą górę też znam. Nie zaliczamy jednak wyższych partii i skałek, jest tylko ostry podjazd po trawie, który robię prawie w całości, tuż przed wypłaszczeniem ucieka mi koło.. szkoda, bo akurat kilka metrów ode mnie stoi fotograf:) Dalej krótki trawersik i ostry zjazd po skałkach. Zejście właściwie. Przede mną jedzie dwóch motocyklistów i obaj zaliczyli solidne gleby rzucając bluzgami na lewo i prawo. Sam mam problem ze sprowadzeniem roweru, a więc wisienka na torcie jest:)

Po kolejnych kilkuset metrach fajnego singla docieramy do szutrówki, którą poginamy przez kolejne kilometry. Prowadzi na zmianę Zdzichu i zawodnik z teamu Wertykal. Mocne tempo, na płaskim od razu mam problem z utrzymaniem koła. Mijamy kamieniołom Gałęzice, również dobrze mi znany i wspinamy się na Stokówkę. Tutaj pięć lat temu zdawałem egzamin praktyczny w ramach studenckiego kursu. Fajnie:) Na niebie widać ciemne chmury - jeszcze może nas złapać burza.. Doganiam Bartka i motywuję do podczepienia się na koło. Pod górę jedzie mi się świetnie, na zjazdach po dopompowaniu również lepiej. Tuż za Stokówką mamy drugi bufet. Zostawiłem chłopaków z tyłu, jedynie Wertykal uciekł. Na bufecie postój, obsługa jak zwykle sympatyczna i jest wesoło. Dojeżdża Zdzichu, no to ruszam i uciekam. Pod nosem się śmieję, że teraz gonię Kamila;)

Zdaję sobie sprawę, że jestem już na trasie dystansu Fan i kalkuluję w głowie ile zostało do mety, wyczekuję słynnego zjazdy przy obwodnicy Kielc. Niepotrzebnie rozpraszam myśli, w końcu jednak koncentruję się ponownie na pogoni. Trasa jest interwałowa, ale podjazdy nie wymagają zrzucania na młynek. Sporo jest zjazdów w stylu 4cross z mini hopkami, które wymagają pracy cały ciałem i dobrego panowania nad rowerem, bo przy dużej prędkości łatwo źle wylądować:) Na zjazdach jednak tracę do Wertykala. W końcu jednak dojeżdżam do obwodnicy i wspinam się stromą ścieżkę na szczyt niewysokiego wzniesienia, z którego najpewniej czeka mnie ostry zjazd. Nie dałem rady, jakieś 20 metrów musiałem podbiec. Zjazd rzeczywiście okazał się wymagający, chwila zawahania i podpórka - a więc nie udało się:) Przejazd przez obwodnicę przez głęboką podsypkę, Wertykal od połowy idzie, mi udaje się przekręcić 3/4, ale piach i ze mną wygrał. Dalej jest świetny podjazd z kamieniami i luźnym piachem znany mi z czasówki w Kielcach sprzed dwóch lat. Oceniam, że do mety zostało jakieś trzy kwadranse, pamiętam jednak o czym przestrzegała mnie Magda - końcówka jest mocna. Cały wyścig jednak pilnuję regularnego łykania żeli i picia, ciągle czuję, że mogę jechać mocno. Na kolejnym podjeździe doganiam Jakuba, którego pokonały kurcze. Trasa ma teraz charakter typowy dla tego rejonu - okruchy dewońskich wapieni, ostre podjazdy, wilgotne, wymagające czujności i szybkie jednocześnie zjazdy - jestem zachwycony. Na zjeździe Jakub mija mnie z zawrotną prędkością, robię miejsce, nie zamierzam nikogo blokować. Na kolejnym podjeździe jednak to jak go mijam, motywuje do mocnej jazdy, dopinguje. Aż do mety pokonuję jeszcze kilka mocnych podjazdów i zjazdów. Jest trochę kałuż i błotka i jedno błotniste podejście. W końcu na ostrym zakręcie pod górę kibiujący biker mówi, że to ostatni podjazd. Zawodnik z krótszego dystansu nieco blokuje, ale atakuję, za wszelką cenę chcę dojść zawodnika Wertykala. Na ostatnim zjeździe w lesie jestem tuż za nim. Zostały asfalty, zjazd, króciutki podjazd i płasko do mety. Wertykal jednak od razu uprzedza, że jest wypompowany i nie chce się ścigać. Zostawiam go i finiszuję pośród zawodników z dystansu Fan.

Wrażenia opiszę krótko: świetna trasa, interwałowa, ostra i wymagająca, ale jednocześnie prawie w całości do przejechania w siodle, albo z tyłkiem wysuniętym za siodło:) Po prostu dająca masę frajdy. Jedynie pętla Master szybka, chociaż z bardzo ciekawymi odcinkami. Cieszy również dobra dyspozycja na podjazdach - kręciło mi się dzisiaj naprawdę dobrze i to jest dobry prognostyk przed MTB Trophy.

Znajomi również zadowoleni, Grzesiek i Magda na pudle, brat zachwycony MTB, nie zrobił sobie krzywdy, więc jest dobrze:) Coś mi się zdaje, że do Suchedniowa też będzie chciał jechać:) Na koniec słowa uznania i podziękowania dla Zdzicha za wspólną jazdę, pełną współpracę i pomoc z kołem na bufecie - po raz kolejny doświadczyłem czym jest prawdziwa zgrana drużyna. Dzięki!

1 Open / 1 M1 Michał Ficek 3:30:23
2 Open / 1 M2 Matusiak Łukasz 3:32:35
24 Open / 13 M2 ktone 4:10:10

Rating 84.1/85.0
/2536608


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie

MTB Marathon - Złoty Stok

Niedziela, 19 maja 2013 | dodano: 25.05.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst75.06/70.00km w05:09h avg14.57kmh vmax51.00kmh HR 157/181

Dzień startowy zawsze jest mniej lub bardziej nerwowy. Szczególnie, kiedy zdajesz sobie sprawę, że ze sprzętem jest coś nie tak. W moim przypadku chodzi o problemy z przerzutką, których doświadczyłem w Sandomierzu - okazało się, że źle poprowadziłem linkę, szkoda słów.. Po porannym przygotowaniu siebie i sprzętu, przy sprzyjającej pogodzie ruszyliśmy na rynek. Każdy miał coś do załatwienia i rozgrzewkę zrobiłem sam. Felerna linka kompletnie wyleciała mi z głowy i dopiero na 10 minut przed startem podjechałem do serwisu, pożyczyłem narzędzia i zrobiłem porządek - od tej pory Przerzutka działa jeszcze lepiej:) Także z rozgrzewki nici.. Ustawiam się w sektorze z Pawłem, Jarkiem, w koło jak zwykle sporo znajomych.

Start i tradycyjnie podjazd na Jawornik Wielki. Podjazd jest długi. Początek jedziemy z Pawłem spokojnie, wszyscy nas mijają i choć tętno skacze do 170 uderzeń na minute, tracę kolejne pozycje. Skąd oni wszyscy mają taki start? Jedziemy z Pawłem swoim tempem, plan na maraton jak zwykle trzymać jego koło najdłużej jak się da:) Po pierwszych 20 minutach, ciężkich dla mnie, zaczynam się rozkręcać. Dojeżdża do nas Michał i motywuje do szybszej jazdy. Na końcu podjazdu odskakuję do przodu i jako pierwszy z naszej trójki wpadam na zjazd. Krótki, ale techniczny. Za mocno wyciągam tyłek za siodło i tracę sterowność - mogę zjeżdżać, ale nie mam kontroli - podpórka, szybko uciekam z drogi nadjeżdżającym z tyłu.. Zły na siebie jestem okrutnie. Zjazd jest szybki, więc nie tracę dużo, dalej też w dół, ale zniszczoną drogą z głębokimi koleinami, kurzy się. Dogania mnie Jarek. Zaczynam jechać nieco lepiej. Kolejne kilometry prowadzą jednak szybkimi zjazdami i na takich odcinkach jak zwykle tracę, wyprzedza mnie m.in. Bartek. W końcu dochodzę Zdzicha i Michała Osucha - czyli są tacy, co zjeżdżają słabiej niż ja.. W Chwalisławie po zjazdach po łąkach odbicie z powrotem w góry i podjazd. Czuję się dobrze i jadę mocno. Na kolejnych zjazdach Bartek znowu mnie mija, a ja jego na podjazdach:) Na odcinku poprowadzonym szybkimi szutrami, lekko do góry jedziemy z Michałem, Zdzichem i Jarkiem. Śmieję się, że trzeba zrobić pociąg pomarańczowy z czerwoną lokomotywą;) Niestety Zdzichu i Jarek wpadają się na siebie i lądują na ziemi. Odjeżdżam. Kolejne szybkie, ale nieco bardziej wymagające zjazdy i pamiętny dla mnie zakręt do podjazdu po trawie - tutaj w zeszłym roku przestrzeliłem i nadrobiłem dobre 2-3 km.

Podjazd jest ciężki, ale na szczęście nie jest mokro i spokojnie można do wykręcić. Kolejne kilometry obfitują w ciekawe odcinki, m. in. jeden świetny zjazd z błotem i kamieniami. W końcu dojeżdżamy do bufetu. Jest ze mną Bartek - narzeka na tempo pod górę, ale na zjazdach pokazuje klasę.. Kolejne kilometry są stosunkowo szybkie, ale w kilku miejscach trzeba się zagiąć na podjazdach. Na zjeździe do Skrzynki tracę kilka pozycji, mija mnie m.in. Grzesiek. Kilka kolejnych kilometrów jedziemy asfaltem przechodzącym w szybkie szutry. Trochę się zaginam, żeby utrzymać koło. Najmocniejsze zmiany daje Grzesiek Broda. Podjazd Dziką Doliną piękny. Strome stoki, skałki, a do tego ładna pogoda - idealnie na turystykę;) Przyspieszam, zostawiam Grześka i staram się gonić, bo widzę przed sobą pomarańczową koszulkę. Kolejne kilometry to dwa bardzo fajne, wymagające czujności zjazdy i ostre podjazdy. Na jednym z nich sporo wody i błota, zęby w kierownicy, ale uślizgnąłem koło i musiałem zejść. Fajny odcinek. Ostatni podjazd przed połączeniem się z trasą mega również zaczął się mocno, po czym wypłaszczył. Po przecięciu drogi do Lądka Zdroju było już szybko. Jedziemy z Grześkiem z SCS OSOZ, trasa jest szybka i stosunkowo płaska. W końcu dojeżdżamy do zjazdów do Orłowca.

Początek super, ale trasa nabiera charakteru, kamienie są coraz większe. Wymiękłem przy strumyku, podpórka i przepychanie, ale dalej już bez problemów. W sumie nie najgorzej. Im trudniejszy i wolniejszy zjazd tym lepiej się na nim czuję. Dojeżdżam do bufetu. Jest pomarańczowy - okazuje się, że to Jurek. Po chwili dojeżdża Paweł. Skąd? Okazuje się, że przestrzelił zakręt, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie ja zrobiłem to rok wcześniej. Ruszamy we trzech. Przed nami długie podjazdy. Paweł szybko wychodzi na prowadzenie, jest wyraźnie najmocniejszy, ja staram się utrzymać koło, które daje co najmniej psychologiczne wsparcie. Jurek zostaje. Do zjazdów dojeżdżam z niewielką stratą do Pawła. Zjazdy jednak są w tym roku wyjątkowo skrócone - nie dojeżdżamy do Lutyni, a odbijamy wcześniej w stronę Borówkowej. Dobrze, bo wyjątkowo nie lubię odcinka Skalnym Wąwozem do Lutyni. Na końcówce zjazdy jest bufet - bez sensu, przy prędkości ok. 40kmh chyba nikt się nie zatrzyma.. Odbicie w lewo, szybko doganiam Pawła i dwóch zawodników, z którymi jedzie. Szybko dojeżdżamy do właściwego podjazdu na Borówkową.

Z tym podjazdem mam dwa postanowienia - wjechać bez schodzenia, rok temu to nie było takie proste, druga sprawa to możliwie najmniej stracić do Pawła, a najlepiej utrzymać mu koło. Już na początku jednak jeden z zawodników trochę mnie przyblokował. Dalej staram się gonić, ale jadę na ile mnie stać i dystans ciągle się zwiększa. Na osławionych 900 m npm oceniam stratę na około 40 sek do minuty. Sporo. Zaczynamy zjazdy. Świetny zjazd. Początek szybki, trochę kamieni, dalej sekcja z kilkoma stromymi odcinkami z kamieniami, sekcja RTV AGD i znowu ostry odcinek. Dalej jest więcej korzeni i szybciej. Na wypłaszczonym odcinku wyprzedzam Tomka W., który zamieszkuje pokój obok naszego w Złotym Jarze:) Ostatni odcinek zjazdu to słynne korzenie - wyprzedzam obu zawodników, z którymi robiłem podjazd. Pawła nie widać. Za chwilę bufet i ostatni mocny podjazd. Na bufecie łapię pomarańczę, kubek powerade i ruszam. Ambicje mam duże - wjechać. Pamiętam, jak rok temu umierałem i byłem pewien podziwu dla Jacka, który systematycznie piął się do góry, a ja butowałem..

Dosłownie kilkadziesiąt metrów za bufetem łapią mnie kurcze w obu nogach. W takim miejscu, że mogę jechac, ale ból jest niesamowity. Zatrzymuję się, chwila przerwy, łyk wody i do przodu. Podjeżdżam pierwszą ściankę, ale przed drugą, nieosłoniętą drzewami, kapituluję. Podprowadzam spory odcinek, wyprzedzam przy tym całą masę zrezygnowanych megowców, którzy w większości klną pod nosem, na pogodę, że za gorąco, na rower, że ciężki, na błoto, którego jest wyjątkowo mało, w końcu na organizatora.. Złe podejście, ale do tego trzeba dojść samemu. Uśmiecham się pod nosem i wskakuję w korby. Krótki odcinek po płaskim, kilka kałuż i trochę błota. Ostatni podjazd, na którym dochodzę dwóch zawodników na jakieś 10-15 sekund. Zaczynam zjazdy i chcę ich dogonić, bo wiem, że to gigowcy. Ostatecznie na zjazdach do mety zamiast nadrobić te dwie pozycje, tracę kolejnych kilka. Stara prawda, że przegrywa się na zjazdach pasuje idealnie. I boli. Meta.

Wrażenia? Zadowolony z jazdy, bo poza ostatnim podjazdem za bufetem, nie miałem problemów z kurczami, zero kryzysów, bólu pleców i rąk. Dobre tempo pod górę, w dół coraz lepiej, oczywiście na szybkich zjazdach nadal fatalnie, ale trzeba z tym żyć. Trasa bardzo na plus względem ubiegłorocznej. Niby zmiany kosmetyczne, ale w dobrą stronę. Pogoda dała czadu, było ciepło. Wynik bez rewelacji, ale udało się zapunktować dla drużyny. Świetnie pojechał Paweł, pomimo nadrobienia drogi po zgubieniu trasy, wykręcić dobry czas. Ciężko będzie go dogonić na zbliżającym się wielkimi krokami MTB Trophy.

1 Open / 1 M3 Bogdan Czarnota 3:39:31
2 Open / 1 M2 Bartosz Janowski
88 Open / 30 M2 ktone 5:09:50

Rating 70.8/72.6


/2536608


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie

Złoty Stok - przed maratonem

Sobota, 18 maja 2013 | dodano: 25.05.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst10.55/6.00km w00:44h avg14.39kmh vmax44.20kmh HR 122/158

Do Złotego Stoku dojechaliśmy popołudniu. Po zakwaterowaniu podobnie jak przed dwoma laty w Złotym Jarze, wskoczyliśmy na lycrę i ruszyliśmy oczywiście w górę. Tak zwane przepalenie. Zrobiliśmy ostatnie 3 km trasy pod prąd i zjechaliśmy. Po drodze spotkaliśmy ekipę z Poznania (Jacka, Mariusza) i kolegów z mazowieckiego. W gruncie rzeczy tylko ja miałem ochotę kręcić dłużej niż 20 minut, więc w demokratycznym głosowaniu przegrałem i pojechaliśmy na kolację;)

/2536608


Kategoria 000-050, Mbike, Teren, W towarzystwie

Tour de West Kampinos lasem tubeless

Niedziela, 12 maja 2013 | dodano: 14.05.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst89.87/65.00km w04:24h avg20.43kmh vmax37.40kmh HR 138/173

W sobotę udało mi się w końcu pozbyć dętek z Mbike'u. Z pomocą Michała na sprawdzonym zestawie: taśma FRM, wentyle i mleko Trezado. Opony uszczelniłem bez najmniejszych problemów - każdy sobie poradzi.. Trzeba system przetestować.

Weekend wolny od startów, więc dobra okazja się nadarza do wspólnego kręcenie w KPN. Umawiamy się w Roztoce. Rano pada, więc przekładamy godzinę spotkania na południe. Wyjeżdżam nieco bez entuzjazmu, ale pozytywna muzyka w słuchawkach i poprawiająca się pogoda sprawiają, że szybko wracam do typowej dla mnie zajawki:) Do lasu wjeżdżam przy nutach Vavamuffin..
https://www.youtube.com/watch?v=wPCWSwsLQ6w
W lesie widać skutki nocnych i porannych opadów, ale tragedii nie ma - w zamian soczysta zieleń!

Szybko docieram do Roztoki. Na miejscu są już Albert, Jarek i Paweł. Jedziemy przez Roztoczańskie wydmy, dalej czerwonym przez Karpaty do Granicy. Nasz cel na dzisiaj to góra Św. Teresy, ale po drodze mamy nie mniej lubiany singielek z Granicy do Dębu Powstańców. Niestety niezliczone hordy komarów nie pozwalają nawet zrobić szybkiej fotki..

Góra Św. Teresy zaliczona, dalej super singielek, tym razem bez łosia;) i zjazd. Szybkie kilometr i jesteśmy z Farmułkach Brochowskich. Albert nieco słanie, ale od tego momenu kierujemy się już w stronę Roztoki.

Dalej czerwonym w stronę Górek, zaliczamy Dąb Kobendzy i Kozie Górki.

Do Górek dojeżdżamy już bez Alberta, komary nie pozwalały na niego czekać. Jest już późno, więc odpuszczamy górki, mkniemy asfaltami z postojem w Dąbrowie w sklepie. Pogoda fajna, bo nie jest gorąco, ale po kilku minutach postoju zacząłem marznąć.

Paweł postanowił wracać asfaltami przez Sowią Wolę, my z Jarkiem prujemy do Roztoki, też asfaltami. Rozdzielamy się - mocno spóźniony wybieram najszybszy wariant przez Łubiec i skrótem do Zaborowa Leśnego. Po drodze mijam Alberta, który postanowił wracać, nie tak jak my na łatwiznę, przez Karpaty:)
Tubeless na duży plus!
https://www.youtube.com/watch?v=54Ze8v_Dh1M
/2536608


Kategoria W towarzystwie, Teren, Mbike, KPN, 050-100

MTB Cross Maraton - Sandomierz

Niedziela, 5 maja 2013 | dodano: 07.05.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 25.0˚ dst77.94/70.00km w04:04h avg19.17kmh vmax52.50kmh HR 163/190

Po niezbyt udanym starcie w Murowanej Goślinie i totalnej klapie w Daleszycach, do Sandomierza jadę bez większych oczekiwań - co będzie to będzie. Lepiej być mile zaskoczonym niż po raz kolejny się rozczarować;)

Jedziemy rano z Magdą, Pawłem i Łukaszem. Podróż upływa dosyć szybko, pogoda zapowiada się piękna - jest ciepło i słonecznie. Nie wiemy czego spodziewać się po trasie - podobno jest szybka, ale zapowiadane 1300 m do pokonania w pionie to nie byle co. Boję się o błoto, okolice Sandomierza to wysoczyzna lessowa, a ostatnio jednak sporo padało. Miejscowi jednak obiecują, że będzie sucho - wierzę.

Miasteczko zawodów zlokalizowane jest na starym mieście. W Sandomierzu jestem pierwszy raz i miasto robi bardzo dobre wrażenie - ładna startówka ulokowana na wzgórzu, sporo knajpek, widok na Wisłę i kwitnące sady dookoła. Robimy krótką rozgrzewkę, podjazd na start. Ruszamy z runku. Niestety ruszamy z 15 minutowym poślizgiem i podobnie, jak w poprzednich startach, jesteśmy na końcu sporej grupy gigowców. Startuję obok Damiana, Jarka, Pawła i Łukasza.

Start, "honorowa" runda wokół rynku, czyli nerwowa walka o dobre miejsce i zjazd.. Bez sensu, bardzo niebezpiecznie, odpuszczam. Później na szczęście jest podjazd brukiem. Jak w poprzednich startach staram się trzymać koło Pawła. Po wjechaniu w teren, podjeżdżamy lessowym wąwozem, nie jest morko, czyli cała trasa będzie sucha, bo jeśli tu nie ma wody, to gdzie ma być? Pierwszy kilometry są mocno interwałowe, krótkie, ale miejscami mocne podjazdy, jedno podejście. Trasa jest poprowadzona tak, że doskonale widać, że jej autorzy starali się wykorzystać 100% potencjału tego terenu, co chwilę widać zawodników jadących sporo z przodu, kluczenie po sadach i zaliczanie każdego podjazdu:) Na jednym ze zjazdów widzę na poboczu Grześka - pytam, czy pomóc, pożyczam dętkę. Nie tracę dużo, ale Paweł ucieka mi z zasięgu wzroku. Szybko jednak znów go widzę.

Stawka powoli się rozciąga, pierwszy bufet, trasa robi się szybsza. Czuję się dobrze, w nogach jest moc, więc staram się podgonić kolejne osoby. Niestety od startu czuję, że muszę się zatrzymać i zaliczyć krzaczki. Tracę kilka pozycji. Dogania mnie Jarek i dalej jedziemy razem:) Mamy dobre tempo i doganiamy kolejne osoby. Szybko mijamy kolejny bufet - obsługa jak zwykle świetna:) Kolejne kilometry do początku drugiej pętli raczej szybkie i bardzo szybkie - Grzesiek po uporaniu się z defektem mija mnie z mocnym tempem. Próbuję złapać koło, ale na nic moje próby;) Po bardzo szybkim zjeździe, gdzie Jarek gubi bidon, mamy strome podejście, singielek, trochę asfaltu i wjeżdżamy na drugą pętlę. Przy zjechaniu z asfaltu stoi Zdzichu - dzisiaj niestety w roli kibica po wypadku w Murowanej Goślinie. Krzyczy, że Łukasz jest blisko. Wiem, bo widziałem go na długich prostych. Jakaś minuta przed nami.

Po zjechaniu z asfaltu mamy jedyny bardziej wymagający zjazd na trasie - wymagający w tym sensie, że środkiem pełnej gruzu drogi jest wąska ścieżka z rozmoczonego lessu. Ja gruzie podskakuje, niefortunnie zmieniam bieg i łańcuch ląduje na ośce.. Muszę zatrzymać, nie wiem o co chodzi. Przerzutka nie reaguje na ruchy manetką - okazało się, że w zmieniarce amerykańskiego potentata, w modelu przeznaczonym do ciężkiej jazdy w terenie, linka poprowadzona jest po ślizgu, z którego bardzo łatwo może spaść.. Straciłem jakieś półtorej do dwóch minut... Dobrze, bo akurat zatrzymałem się przed jednym z mocniejszych podjazdów. Nie jest on jednak bardzo długi, więc grupka z Jarkiem na czele mocno mi odjechała. Samotna pogoń trwała jakiś kwadrans, może dłużej. Po drodze doganiam i zostawiam Łukasza z teamu. Na bufecie i jednocześnie rozjeździe doganiam Jarka - został źle pokierowany i musiał się zatrzymać - to przez brak naklejki na numerze. Znowu więc jedziemy razem.

Powoli czuję, podobnie jak w Murowanej Goślinie, że słabną mi ręce. Trasa naprawdę mocno daje w kość, wertepy, doły, kępy traw, a przy tym spore prędkości. Zdecydowanie duże koło daje przewagę. Powoli zaczynam mieć problemy z utrzymanie koła. Wiem, że jak odpuszczę, to jestem w plecy podwójnie, przede mną szybki odcinek, na którym jadąc w pojedynkę sporo stracę. Niestety za bufetem Jarek mi odjeżdża. Kolejne kilometry jadę sam, mijając tylko zdefektowanych zawodników i ogon dystansu Fan. Pogoda jest prawdziwie letnia, słońce mocno grzeje. Staram się dużo pić, na bufetach łapię banany, ale mimo to czuję lekki ból w lewej nodze i spodziewam się kurczy. Przed końcem pętli, przed feralnym zjazdem i poprzedzającymi go asfaltami, wyprzedza mnie zawodnik w stroju Sikorskiego. Niestety nie utrzymuję koła. Mija mnie tez kolejny zawodnik, którego chwilę wcześniej mijałem, kiedy borykał się przy trasie z problemami ze sprzętem. Tym razem jednak daję radę utrzymać tempo.

Mijamy rozjazd i zarazem ostatni bufet - to już 5 dzisiaj, na pewno nikomu nie zabrakło picia:) Zawodnik daje dobre tempo i zagaduje. Trochę mnie to motywuje i odżywam, zaciskam zęby na zmęczone ręce i staram się współpracować. Daję krótsze zmiany, ale w gruncie rzeczy bardziej walczę o utrzymanie koła;) Dochodzimy kolejnego zawodnika, jest nas trzech. Mijamy jedyne naprawdę błotne miejsce, po śladach widać, że sporo osób musiało tu mieć problemy.

Do mety już tylko kilka km. Dwóch zawodników odchodzi mi na kilkanaście metrów, ale po dojechaniu do ostrego podejścia na kopiec z krzyżem, doganiam, tylko i wyłącznie dzięki technice schodzenia z roweru;) Prowadzący od rozjazdu zawodnik walczy z kurczami, drugi ucieka, a mnie na zjeździe blokuje zawodnik na Epicu.. Jeszcze tylko podjazd wykostkowanym wąwozem, szybkie zjazdy po bruku. Pełno ludzi, brak zabezpieczenia trasy, mało bezpiecznie. W końcu docieram do ostatniego brukowego podjazdu na rynek. Naciskam na 100%, mijam dwóch zawodników, trzeciego dochodzę tuż przed meta, ale ten zrywa się na mój widok i bardzo niebezpiecznie zajeżdża mi drogę dosłownie o włos od kreski - muszę hamować..

Na mecie niestety kolejny raz w tym sezonie niezadowolony. O ile jechało mi się dobrze i tempo było dobre, to przez postoje straciłem kilka pozycji. Najbardziej jednak martwią mnie słabe ręce - co będzie w górach? Jarek 2 minuty przede mną, Paweł 7. Wynik niespecjalny. Zadowolony jestem tylko z końcówki - ostatnie kilometry były dobre. Trasa ciekawa, interwałowa, szkoda tylko, że w całości poprowadzona w sadach, przez co w tak upalny dzień, łatwo się odwodnić. Udało mi się uniknąć takich problemów, chociaż zawsze miałem do tego predyspozycje. Największym pechowcem dnia jest jednak Magda, która tuż przed swoim startem złapała kapcia. Po zmianie dętki ruszyła osamotniona na trasę. Niestety chwilę później koło znowu było miękkie.. Szkoda, ale to się zdarza. Będzie lepiej. W Sandomierzu zostajemy do dekoracji - Jarek wykręcił 4 wynik. Ładne i przyjemne miasto, miasto, warto tu wrócić.

1 Open / 1 M2 Bartosz Banach 3:05:07
60 Open / 29 M2 ktone 4:04:09

Rating 75.8
/2536608


Kategoria Teren, Mbike, Imprezy / Wyścigi, 050-100

MTB Marathon - Murowana Goślina

Środa, 1 maja 2013 | dodano: 04.05.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 15.0˚ dst109.89/100.00km w04:47h avg22.97kmh vmax51.80kmh HR 163/181

Po kompletnie nieudanym starcie w Daleszycach, nie mogłem się doczekać kolejnego startu - tym razem w Murowanej Goślinie w cyklu MTB Marathon. W Murowanej jechałem rok temu i wiem, że trasa nie jest dla mnie dobra - wymaga współpracy i jazdy na kole, a to nie są moje mocne strony, ale wierzę, że zrobiłem duży krok do przodu względem zeszłego roku.

W wielkopolskie jedziemy z samego rana z Magdą i Jarkiem. Droga jest dobra i nawet pomimo blisko godzinnej obsuwy, jesteśmy na miejscu wcześnie, bo około 9:30. Dość późno jednak ruszamy na rozgrzewkę. W Warszawie padało, można powiedzieć nawet, że lało - tutaj jednak pogoda jest dobra, przejaśnia się, a temperatura rośnie. Namawiam wszystkich na jazdę na krótko:) Po krótkiej (za krótkiej) rozgrzewce wchodzimy w sektor, lądujemy prawie na końcu - zwykle nie ma to większego znaczenia, ale na tej trasie dośc istotne jest, w którym miejscu peletonu jesteś, kiedy trasa wjeżdża w teren. Skucha..

Start jest mocny, tempo szybko się rozkręca, a ja nie jestem optymalnie rozgrzany, no nic, staram się trzymać koło Pawła. Po wjechaniu w teren mijam Jurka z teamu - problemy z rowerem, szkoda. Jadę z Jarkiem. Dwie hopki z buta, trochę błota, trochę zakrętów i szybkich singli, do tego kilka krótkich podjazdów - jest naprawdę ciekawie. Na jednym ze zjazdów z nieprzyjemną koleiną na środku widzę Zdzicha przy trasie - upewniłem się, że wszystko ok. W końcu formuje się grupka, w której jedziemy z Pawłem, Michałem z Plannji, Dawidem z Gomoli i kilkoma innym osobami. Gonimy kolejne osoby, tempo jest mocne, na odsłoniętych, płaskich odcinkach mam problemy z utrzymaniem koła. Pierwsi megowcy mijają mnie dokładnie w tym samym miejscu, co przed rokiem. Przed wyjechaniem na asfalty przed rozjazdem na Mini Paweł rozrywa grupkę i zostaję. Mijam drugi już bufet - dzisiaj będzie ich aż 6, na pewno nikomu nie zabraknie paliwa:) Za bufetem jest słynna piaskownica. Wybieram optymalny tor, przepuścić muszę tylko grupke megowców. Doganiam i zostawiam w tyle Pawła i resztę grupki, nie na długo;) Przecinamy trasę na Poznań, tory i jesteśmy w Puszczy Zielonka.

Pierwsze kilometry szybkie, gonimy z Michałem i Dawidem Pawła, który postanowił sobie pouciekać;) Na krótkim odcinku po bardziej dzikim terenie z kilkoma małymi podjazdami, gdzie udało mi się dojśc Pawła, znów mi uciekł. Poczekał na bufecie. Znowu jedziemy razem, ale szybko zebrał się do przodu.. Kolejne kilometry gonimy go z Michałem, Dawidem i gościem w spodenkach BSA. Doganiamy go przed podjazdami na Dziewiczej Górze. Czuję, że trzeba coś zjeść, niestety przez to gubię koło, w międzyczasie wyprzeda mnie kilku megowców i robi się dystans do Pawła. Na podjeździe pod killera robi się tłok, więc uciekam na lewą stronę, w mniej więcej 2/3 podjazdu jest uskok z korzeniami, sporo piachu, nie daję rady tego podjechać.. Od kibicujących ludzi słyszę, że jako jeden z pierwszych wybrałem ten wariant i prawie mi się udało... prawie..

Zjazd z Dziewiczej to szybka żwirowa droga - tutaj tracę dystans do grupki przede mną, a że nie chcę blokować megowców z tyłu, puszczam i tracę jeszcze więcej.. Na kolejnych dwóch podjazdach próbuję podgonić, ale dystans się powiększa i już wiem co to oznacza.. Po ok. kilometrze od Dziewiczej Góry jest rozjazd mega/giga i zostaję sam. Oglądam się, z tyłu nikogo nie widać, z przodu widzę grupkę, jakieś 200 metrów. Trasa jednak robi się bardzo szybka, płaska jak stół.. Staram się jednak zaginać. Po jakimś kwadransie widzę przed sobą osamotnionego zawodnika, dystans zmniejszam, pociskam i dochodzę zawodnika. On sam jednak od razu uprzedza, że dużego porzytku z niego nie będzie. Z tyłu widzę kilkuosobowy pociąg - czekać czy uciekać? Kolejny kwadrans ciągnę młodego zawodnika na kole i staram się uciekać przed grupką. W końcu zostaję sam, ale dystans ciągle się zmniejsza, więc odpuszczam, zjadam żela i łapię koło. Grupkę prowadzi na zmianę Grzesiek z SCS OSOZ i zawodnik VW Samochody Użytkowe. Mam nadzieję, że dobrze współpracując dojdziemy kolejną grupkę, w której jadą dziewczyny z Murapol Twomark i prawdopodobnie Paweł. Przed rozjazdem, na mijankach ala XC, traciłem do dziewczyn około 30s. Ile teraz może to być? 1 minuta, może 2.

Za piątym bufetem, gdzie zjadam garść rodzynek i chwytam dwa żele, zostajemy we trzech z Grześkiem i Damianem z VW. Do mety niespełna 30km, jakieś 5 kwadransów jak dobrze pójdzie. Jedziemy na zmiany i trzymamy dobre tempo. Grzesiek nieco rwie przy swoich zmianach, ale na szczęści udaje mi się jakoś trzymać tempo. Zastanawiam się czy wytrzymam do końca wyścigu - póki co nie jest najgorzej, ale zawsze na początku sezonu mam problemy z kurczami i bólem pleców. Na lekkich podjazdach nieco uciekam, ale przy płaskich odcinkach walczę o utrzymanie koła. Doganiamy kolejnego zawodnika SCS OSOZ, ale nie łapie koła. Ostatni bufet - wspólnie zarządzamy ekspresowy postój i po wypiciu jedziemy. Do mety jakieś 10 km. Powoli jednak czuję, że tempo robi się dla mnie za mocne, Damian rwie, Grzesiek goni, a ja zostaję. Chwilę jednak tylko potrzebuję i zaczynam gonić, niestety chłopaki jadą we dwóch i zdecydowanie jest im łatwiej. Momentami zbliżam się na 20-30 metrów, ale ostatecznie na ostatnim zjeździe do torów i trasy na Poznań, mam jakieś 100 m straty. W piaskownicy dochodzę Grześka - złapały go kurcze, ale Damian jest poza zasięgiem. Do mety dojeżdżam więc sam. Na liczniku 4:46.

Na mecie rozmowa ze znajomymi, Paweł 6 minut przede mną, Jarek przyjeżdża chwilę po mnie. Jemy wspólnie makaron, przyjeżdża Magda. Jest ciepło, więc nikomu się nie spieszy:) Fajna atmosfera, bo słoneczko sprawia, że brakuje tylko jeziorka i zimnego piwka:)

Ze swojej jazdy jestem względnie zadowolony, nie miałem kryzysu, problemów z kurczami i bólem pleców, czego się obawiałem. Cały czas jechałem w miarę równym tempem. Zabrakło jednak dynamiki i zagięcia, żeby utrzymać grupę. Słaby początek, a przede wszystkim fatalny zjazd z Dziewiczej prostą szutrówką kosztowały mnie dobrych kilka minut na mecie - w tym wyścigu kto jedzie sam, ten przegrywa. Mimo to nie było najgorzej. Dopiero analizując wynik w domu i porównując go z zeszłorocznym dochodzę do wniosku, że progres jest, ale mizerny i spodziewałem się zdecydowanie lepszego tempa. Większość znajomych poprawiła swój czas zdecydowanie wyraźniej.

W Murowanej zostajemy jeszcze na dekorację - Ula z teamu 1 w K3, Tomek 3 w M5 na mega, Jarek 3 w M5 na giga. Drużynowo zajęliśmy III miejsce w klasyfikacji GIGA, ale niestety nie miałem w tym swojego udziału. W Złotym Stoku, gdzie jazda na kole nie będzie miała większego znaczenia, mam nadzieję, że pojadę w końcu na miarę swoich możliwości.

1 Open / 1 M2 Bartosz Banach 3:52:48
62 Open / 22 M2 ktone 4:47:44

Rating 80.8
/2536608


Kategoria 100-?, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie

Wiosenny deszcz i trochę błotka w KPN z Magdą

Niedziela, 28 kwietnia 2013 | dodano: 29.04.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 9.0˚ dst46.36/26.70km w02:26h avg19.05kmh vmax39.20kmh HR 132/167

Pogoda już w sobotę popołudniu się popsuła. Szkoda, bo zaplanowaliśmy z Magdą podjechać pod BD i pokręcić z Robertem i być może innymi. Cały ranek pada - dopiero popołudniu na chwilę przestało - wykorzystaliśmy ten moment i wyszliśmy.

W drodze do lasu ciemne chmury nie zachęcają do oddalania się od domu..

Magda początkowo nie była zbyt przekonana do kręcenie w takiej pogodzie, ale szybko zmieniła zdanie - w lesie było znacznie cieplej, nie wiało. Robi się zielono, wiosna:)

W Roztoce nikogo znajomego nie było. W zasadzie to nikogo nie było. Zrobiliśmy pętelkę po roztoczańskiej wydmie - idealne miejsce na XC.. z dwoma sztywnymi podjazdami.

Powrót przez górki Damian i singlem do Leszna. Rozpogodziło się i nawet słońce wyszło:) Nie wierzcie w prognozy pogody;)

Żeby nie walić asfaltami, z Leszna szlakiem do Zaborowa. Ogólnie w lesie sporo wody, miejscami konkretnie przysysa, ale tragedii nie ma. Na asfalcie ten trening byłby naprawdę wymuszony, a tak było naprawdę przyjemnie:)

/2536608


Kategoria 000-050, KPN, Mbike, Teren, W towarzystwie