Wpisy archiwalne w kategorii

Teren

Dystans całkowity:17863.98 km (w terenie 10869.95 km; 60.85%)
Czas w ruchu:953:28
Średnia prędkość:18.83 km/h
Maksymalna prędkość:72.00 km/h
Suma podjazdów:52819 m
Maks. tętno maksymalne:202 (101 %)
Maks. tętno średnie:175 (87 %)
Suma kalorii:181461 kcal
Liczba aktywności:280
Średnio na aktywność:64.72 km i 3h 25m
Więcej statystyk

Sudety MTB Challenge 2013 - etap III - Stronie Śląskie - Złoty Stok

Środa, 31 lipca 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst60.24/55.00km w05:29h avg10.99kmh vmax60.24kmh HR 141/164

Po wczorajszym etapie wyjątkowo dobrze się zregenerowałem, wstałem naprawdę wypoczęty i ogromnie zmotywowany do odrabiania strat po awarii. Jednocześnie jestem świadomy, że do tej trasy trzeba podejść z wielką pokorą i szacunkiem, inaczej można przepaść gdzieś w granicznych borówkach;)

Start i tzw. runda honorowa dookoła Stronia Śląskiego, następnie krótki zjazd do Młynowca i zaczynamy najdłuższy podjazd całego wyścigu - na Czernicę. Początek Młyńską Drogą dla mnie bardzo ciężki. Z trudem mogę wkręcić się w tętno, nogi drewniane, mimo, że rano czułem się naprawdę dobrze. Chyba nieprawdą jest, że przy tak długich wyścigach etapowych nie ma sensu robić rozgrzewki. Jarek i Paweł uciekają mi, jednak trzymam ich w zasięgu wzroku. Trzymam się Kasi Galewicz, która kręci zwykłym dla siebie szybkim i równym rytmem. W cieniu Krowiego Jawornika odbijamy na Bialską Pętlę, na której w końcu doganiam Pawła i jedziemy razem. Podjazd jest długi, kilometry mijają powoli, w końcu jednak docieramy do asfaltu. Stąd już niewiele nas dzieli od szlaku na Czernicę. Pogoda jest dobra, słonecznie, ale nie za gorąco.

Odbicie z asfaltu w prawo mocno pod górę, dopingowani przez Czechów wdrapujemy się żółtym szlakiem. Wszystko jest jednak do podjechania, co udowadnia nam jeden zawodnik. Sens takiego szarpania to inna sprawa. Po wypłaszczeniu szlak podobnie jak przed rokiem zachwyca mnie swoim charakterem - specyficzna roślinność, wąska ścieżka usiana korzeniami, góra-dół-góra-dół. W kilku miejscach inni mnie blokują, ale co zrobić, próbuję wyprzedzać bokami, na szczęście obyło się bez przygód:) W końcu, tuż przed zjazdami, dochodzę Jarka. Zjazd z Płoskiej do Bialskiego Duktu jest fenomenalny. Niestety nie udało mi się zjechać całości, musiałem się raz zatrzymać, ale szybko wskoczyłem na rower i dalej goniłem Jarka:) Po krótkim odcinku po szutrach znowu na singla pod Szeroką Kopą, tym razem już mniej wymagającego, ale w dalszym ciągu świetnego. Lądujemy w dolinie Białej Lądeckiej na szlaku, którym jechaliśmy już wczoraj. Przede mną kilka kilometrów wymagającego podjazdu. Jarek narzuca mocne tempo, szybko odpadam i jadę swoje. Po ponad 20 minutach wspinaczki docieram do bufetu, uf nareszcie:)

Za bufetem dalej w górę. Jedziemy z Arkiem i Sebastianem, śmiejemy się, że trzeba gonić Jarka. Na ostrym odcinku odchodzę chłopakom i zbliżam się do Jarka. Wjeżdżamy na szlak graniczy. Nie muszę pisać, jak bardzo mi się podoba:) Wąska kręta ścieżka prowadzi mnie przez kolejne szczyty i przełęcz. Najbardziej charakterystyczna jest niewielka skałka, na którą jednak ciężko się wdrapać i wielki żal zjeżdżać bez zasmakowania wspaniałego widoku rozpościerającego się w obie strony, zarówno Czeską, jak i Polską. Za Przełęczą Trzech Granic zaczynamy serię korzenistych zjazdów. Wyciskam siódme poty z mojego Mbike'a, dosłownie każda jego część woła o litośc, jednak kiedy tylko mogę, dokręcam po korzeniach - opony Rocket Ron 2.25 przy odpowiednio niskim ciśnieniu zapewniają nieziemski komfort i trakcję. Za Pasieczną zaczyna na zjazdach przybywać kamieni, kilka zjazdów jest naprawdę mocnych, na jednym z nich o mały włos nie potrąciłem Grześka;) Z każdym kolejnym zjazdem powiększam przewagę nad Jarkiem i chłopakami z Bydgoszczy. Jedzie mi się świetnie, trasa jest kapitalna. Na długim podejściu do Kowadła pozdrawiam turystów - zdziwili się nieco, że jako jedyny jestem w tak dobrym humorze;) Mijamy kilka ładnych skałek, naprawdę trzeba ten szlak zrobić kiedyś na spokojnie, bo okoliczności przyrody są doprawdy nieziemskie! Powoli czuję, że kończy mi się paliwo i faktycznie zbliża się pora, kiedy powinienem zjeść żel. Oceniam jednak, że do bufetu zostało już naprawdę niewiele. To był olbrzymi błąd. Momentalnie mnie odcina, spada koncentracja. Zjazd, który odpuściłem przed rokiem, również tym razem schodzę, w tym miejscu mijają mnie wyprzedzeni w pocie czoła dwa zawodnicy. Staram się gonić, ale na ostatnim zjeździe prowadzącym do Przełęczy Gierałtowskiej, na której zlokalizowany jest drugi bufet, zaliczam trzy bezsensowne upadki, dwie z nich w momencie, kiedy rower jedzie w górę. Robi się nieciekawie.. Dojeżdżam do bufetu.

Z bufetu ruszam po dłuższej chwili, w międzyczasie zdążyli dojechać chłopaki z Bydzia Power i kilku innych zawodników. Napycham się owocami i poweradem. Ruszam. Jest dobrze, siły wracają. Po krótkim łatwym odcinku, szlak znowu pokazuje pazura, stromy wąski singiel. Znowu mam kryzys, schodzę z roweru - dochodzą mnie Kasia Galewicz, Sławek i Jarek. Trzymam się ich i mimo, że lepiej radzę sobie na trudnym technicznie odcinku, to nie mogę przeskoczyć do przodu - co chwilę robię jakieś głupie błędy. Zaczynam się irytować, bo dosłownie co chwilę albo koło mi ucieka, albo niepotrzebnie kombinuje i szukam innej ścieżki, zamiast jechać najprostszą, albo po prostu kompletnie bez sensu hamuję.. Za mało cukru i głowa nie pracuje. Mimo to nie mam problemu z tym, żeby docenić piękno tego szlaku, jest wszystko - super wąski singielek prowadzi raz w górę, raz w dół, po korzeniach, kamieniach i hopkach. Trochę żałuję, że nie mam mocno bujanego roweru - byłoby więcej zabawy:) Zaczynam rozmyślać, że może rzucić w cholerę to całe dziecinne ściganie, kupić poważny rower i podciągnąć się w jeździe w dół.. Zaliczamy mocne podejście, gdzie dopinguje nas żona Arka:) Łykam żela i zaczynam czuć, że organizm przyjął wreszcie owoce, którymi nafaszerowałem się na bufecie. Wraca moc. Gonię Jarka i Sławka. Na jednym z ostatnich zjazdów, bardzo fajnym, szybkim i technicznym jednocześnie, Sławek łapie niestety gumę - dopiero w tym momencie orientuję się, że dzisiaj jadę bez zapasu, ups :) Gonię Jarka, ale po kolejnym durnym błędzie muszę się zatrzymać, a i trasa faworyzuje duże koła, toteż tracę dystans. Polana z kapitalnym widokiem na dolinę Lutyni i Pasmo Borówkowej - góry niewysokie, ale mam ogromny sentyment do tych okolic:) Wyjazd na asfalt i nie wiem czemu spodziewam się bufetu - zdaje się, że przed rokiem właśnie tutaj był bufet. Niestety teraz pitstop numer trzy zlokalizowany jest na Przełęczy Różaniec, tuż za zjazdem z Borówkowej. Trochę obawiam się tego podjazdu, czy dam radę.

Krótki odcinek asfaltem, przy parkingu na Przełęczy Lądeckiej trasa odbija na znany wszystkim doskonale podjazd na Borówkową. Gdzieś na łące stoi Jurek z teamu i mocno dopinguje - wielkie dzięki, to miłe:) Szlak wprowadza mnie do lasu - widzę Jarka, jakieś 40 sekund do minuty. Jednak nie szarpię, łapię swój rytm. Mija mnie Jurek z Goggle, mija mnie już chyba trzeci raz po awariach, jego tempo pod górę robi wrażenie, ale może uda się dogonić na zjazdach. Staram się chwilę jechać z nim, rozmawiamy, ale tempo jest dla mnie za mocne. Na krótkim odcinku trasa puszczona inaczej niż zwykle - zamiast szlakiem jedziemy kilkanaście metrów obok bardzo ostrą szutrówką. 10 metrów podprowadzam, ale wynika to zdecydowanie ze słabości głowy, bo spokojnie było do przepchnięcia. W końcu docieram na szczyt, charakterystyczna wieża, doping obecnych pod nią turystów i zaczynamy zabawę:) Cały zjazd znam dobrze, mam nawet wrażenie, że dzisiaj jest on wyjątkowo łatwy. Mimo to również tutaj nie ustrzegam się błędy i zaliczam podpórkę na płaskim odcinku po korzeniach, żenada... Na pocieszenie lekko zjeżdżam najtrudniejsze odcinki, jednak na ostatnim killerze po korzeniach dłonie od zaciskania klamek bolą! Bufet. W maju zaraz za bufetem złapały mnie kurcze i do końca etapu umierałem, dlatego opijam się i spokojnie ruszam. Nie próbuję wjechać najbardziej stromych odcinków, ledwo tam pcham rower pod górę. Wyprzedza mnie najpierw Kasia, a chwilę później jeszcze Mariusz i Piotr. Przed nami, zamiast szybkich szutrowych zjazdów, tak jak na maratonie w maju, ciężka przeprawa i zjazdy na miarę enduro. Pogoda się psuje, zbiera się na deszcz. Szybko okazuje się, że Vena inaczej poprowadził trasę w tym roku i po jednym ciekawym, acz mało wymagającym zjeździe po błotku i kamulcach ukrytych pod zeszłorocznymi liściami, do mety mkniemy już szutrami. Gonię zielonych, ale na ostatnich zakrętach odpuszczam, za szybko i za mało miejsca na wyprzedzanie, do tego kropi i na wystających skałkach robi się ślisko, a w zasadzie niczego to nie zmieni. Meta.

Na mecie zjadam trzy kanapki, które dziewczyny z biura zawodów własnoręcznie szykują codziennie rano - smakują jak nigdy. Trochę żałuję, że nie ma takich kanapek na bufetach:) Co do samego etapu, mam mieszane uczucia. Zdecydowanie bardzo ciężka trasa, jednocześnie dająca wiele frajdy. Kapitalne single, widoki, wymagające zjazdy. Cieszy mnie również, że na zjazdach mam dużo zabawy, a nie problem, jak przed rokiem. Z drugiej strony po raz kolejny zabrakło siły na cały etap, tym razem jednak jest to ewidentnie efekt mojej głupoty - nie jeść na takim etapie przez ponad godzinę to samobójstwo. Udało się urwać Pawłowi 8 minut, ale żałuję, bo mogło być lepiej, dużo lepiej. Po etapie jestem totalnie wyczerpany, udaje mi się nawet zasnąć w knajpie;) Złoty Stok to ciekawe miasteczko, jest tu tylko jedna knajpka, ale serwują świetne jedzenie, po ulicach biega klasyczny pimpek:)

117 Open / 57 M2
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Challenge, Teren, W towarzystwie, xt1

Sudety MTB Challenge 2013 - etap II - Kraliky - Stronie Śląskie

Wtorek, 30 lipca 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst74.78/65.00km w05:38h avg13.27kmh vmax66.50kmh HR 142/171

Całą noc pada, rano kropi, jest zimno. Chyba jestem w opozycji, bo nie martwi mnie to, a w zasadzie przeciwnie. Dzisiejszy etap ma zupełnie inny charakter - mówią, że alpejski. Nie wiem, nie byłem, ale faktem jest, że wjeżdżamy w wysokie góry - Masyw Śnieżnika ze Śnieżnikiem w roli głównej. Zapowiada się ciekawy i ciężki dzień. Krótka rozgrzewka z Pawłem po Kralikach.

Start i pierwsze kilometry po asfaltach. Tym razem pilnuję się i jadę spokojnie. Zjazd z asfaltu w teren, podjazd po łące, jest mokro i miękko. Paweł i Jarek systematycznie mi uciekają, ale nie martwi mnie to, rozkręcę się, a póki co jadę swoje. W lesie trochę błotka - od razu lawinowo odrabiam pozycje, ludzie kompletnie sobie nie radzą, a może nie chcą pobrudzić roweru? Zjazdy do asfaltu bardzo szybkie, ale pełne błota, uważne, lubię to:) Zaczynam długi podjazd pod Trójmorski Wierch. Wczoraj wieczorem Ola z Marcinem opowiadali, że szlak przez to pasmo jest kapitalny, szkoda, że tylko przecinamy je szutrami. Staram się gonić chłopaków, jednak dopiero pod koniec podjazdu zaczynam kręcić w dobrym rytmie. Początek zjazdów nieopodal źródeł Nysy Kłodzkiej - szutry szybko przechodzą w szybkie wyboiste ścieżki. Jest sporo kamieni, trochę błota. Trzeba manewrować i wybierać optymalny tor, ja jednak za wszelką cenę gonię, w momencie, kiedy chciałem wyprzedzić Kasię z Murapola słyszę charakterystyczne syczenie z okolic tylnego koła. Pozamiatane...

Nie tracę nadziei - próbuję uszczelnić, energicznie kręcę kołem, wbijam 16g CO2, wszystko to jednak na nic - trzeba czym prędzej zakładać dętkę. Długo jednak szarpię się z wentylem, którego za nic nie jestem w stanie wykręcić. Szczęście w nieszczęściu, zatrzymałem się na nawrocie, gdzie trzeba bardzo zwolnić, dzięki czemu wielu zawodników oferuje pomoc. Kilka osób próbuje pomóc m.in. Marcin, wszystko to jednak na nic. Zupełnie zrezygnowany zbieram się do marszu, kiedy zatrzymują się chłopaki z Gomoli - Jacek i Przemek. Spryt i kombinerki w rękach w końcu pozwalają poluzować feralną nakrętkę - serdecznie dziękuję chłopakom, jestem uratowany. Chwilę potem odpalam kolejny nabój CO2, to jednak za mało, a pompki nie mam. Z pomocą przychodzi Dawid z Gomoli, chwilę siłuję się z pompką i ruszam... Nie wiem ile czasu straciłem, ale zdążyłem już porządnie zmarznąć, mimo to jestem szczęśliwy, że mogę jechać dalej, myślami byłem już bowiem przez moment w domu. Kończę zjazd, momentami bardzo fajny, do Jodłowa. Łykam żel i zaczynam pogoń. W nierównej walce jestem sam.

Na całym odcinku przez Jodłów do bufetu mijam tylko jedną parę - Małgosię i Wojtka z Gomoli;) Na bufecie tylko krótki postój, kilka owoców, garść rodzynek i ruszam zdobywać Śnieżnik. Z zeszłego roku, kiedy to robiłem ten podjazd po raz pierwszy, zapamiętałem go jako naprawdę wymagający i w końcówce, kiedy zmęczenie się kumuluje, naprawdę trudny. Tym razem wjazd na blisko 1300 m npm poszedł całkiem gładko i nawet końcówka po kamieniach i płynącym strumieniu była jakaś dziwnie łatwa. Wyprzedziłem przy tym masę ludzi - awaria na początku etapu ma ten plus, że przynajmniej można później sporo wyprzedzać;) Końcówka dojazdu do schroniska prowadzi świetną ścieżką między kamieniami, delikatnie w dół. Pośród ciężkich chmur dostrzegam budynek schroniska i dokonuję mitycznego wręcz skrętu w lewo na czerwony szlak, zaczynamy zabawę:) Po kompletnej porażce na tym odcinku w zeszłym roku, kiedy to wyprzedziło mnie co najmniej tuzin zawodników, obiecałem sobie, że w tym roku to ja będę wyprzedzał. Cel oczywiście wprowadziłem w życie, szkoda tylko, że w takich okolicznościach;) Jeszcze na łące mijam Olę, szybko dochodzę też Dawida i Wiolę, jednak szlak jest bardzo wymagający i wąski, nie chcę naciskać i jakiś czas jadę za nimi. Odpuszczam jeden uskok, Wiola mnie puszcza i mam 100% frajdy. Zjazd jest trudny, techniczny, jest ślisko, w dwóch miejscach naprawdę można wypaść, ale czuję, że robię coś świetnego. Naładowany adrenaliną i pełen entuzjazmu, że jednak może coś się dzisiaj jeszcze uda ugrać łykam kolejne osoby: dwa miksy, pojedynczych zawodników i na końcu dwa duety. Krótki odcinek po szutrach i niespodzianka - odbicie w prawo na kolejny techniczny odcinek. Momentami bardzo ciężki, nie udało się całości zjechać, za słaby jeszcze jestem. W końcu jestem w dolinie Wilczki. Kapitalny, 100% MTB odcinek za mną. Jestem zachwycony, dla takich tras warto jechać przez pół kraju. Dziwie mnie jedno - rok temu cierpiałem z bólu dłoni, teraz zupełnie nie mam tego problemu:)

Wszystko co dobre, kiedyś się kończy, przede mną kolejny długi podjazd. Szybko dochodzę Marcina. Okazało się, że na ostatnim zjeździe odnowił kontuzje kolana i prawdopodobnie zakończy rywalizację na bufecie na Przełęczy Śnieżnickiej w wozie ratowników. Wielka szkoda:( Podjazd robię swoim rytmem, łykam kolejne osoby. Pogoda się poprawia, ociepla się, wychodzi słońce. Bufet. Spotykam zielonych z New Age Fitness - pomylili trasę i nadrobili kilka km. Mimo to cieszę się na ich widok, chyba jest nieźle. Z Przełęczy Śnieżnickiej trasa prowadzi bardzo szybkimi zjazdami po kamieniach i szutrach - rok temu niesamowicie cierpiałem na tym odcinku, dłonie i głowa nie wytrzymały. Tym razem jadę jak szalony i momentami łapię się, że jestem blisko granicy pełnej kontroli:) Jest dobrze. Doganiam i zostawiam kolejne osoby. Szybką Drogę Nad Lejami niestety jadę sam - przydałoby się dobre koło do współpracy. Widoki są niesamowite, aż chciałoby się zatrzymać nacieszyć oczy! W końcu dojeżdżam do podejścia do szlaku granicznego - okazuje się jednak, że ten odcinek jest do wykręcenia. Nie chcę się jednak szarpać, bo niewiele zyskam. W towarzystwie wszyscy są zgodni, że odchudzanie roweru ma jednak sens:) W końcu jest - szlak graniczny, magiczne słowa:)

Dużo pisać nie muszę, było wszystko - trochę błotka, techniczne podjazdy, korzenie i przede wszystkim wszystko na ciasnym singlu. Spory kawałek jechałem za Kasią - zjeżdża naprawdę dobrze, niestety musiałem ją wyprzedzić i jechać swoim tempem;) 5 km czystej przyjemności, niejako przedsmak tego, co czeka nas już jutro. Sporo nadrobiłem na tym odcinku, ale do mety jeszcze spory kawałek. Asfaltem, inaczej niż to pierwotnie zaplanowano, zjeżdżamy tylko krótki odcinek, odbicie w lewo i ścieżka ostro w dół zaskoczyła na pewno nie jedną osobę;) Szlak jednak wyraźnie łagodnieje, dojeżdżam do zawodniczki z Danii (?), która nie daje się wyprzedzić, nieco mnie blokując, ale nic to.. Dojeżdżamy do bufetu. Ostatnia okazja do uzupełnienia bukłaka, z której oczywiście korzystam - do mety jeszcze ponad 20 km.

Zaczynam podjazd na Przełęcz Suchą, bardzo trudny podjazd. Początek prowadzi szutrami, które szybko przechodzą w starą kamienistą drogę leśną. Nawierzchnia wchodząca mocno w tyłek, tutaj jazda na sztywnym rowerze na małych kołach to jak wskoczyć do kampinoskiego bagienka w środku lata - czysta przyjemność. Kawałek pcham rower dając odpocząć czterem literom. Staram się trzymać tempo pary z Holandii w charakterystycznych zielonych strojach, bardzo zresztą sympatycznej:) Do Przełęczy zdążyłem jednak sporo do nich stracić. Jednak od razu po wyjechaniu na asfalt staram się nadrabiać. Jazda w pojedynkę przez te ok. 7 km kosztuje mnie sporo siły, a i zapewne nie odrobiłem za wiele. Odbicie w lewo na kolejny dziś kapitalny odcinek:) Szybko dochodzę Michała z Gomoli, a więc Artur jest kawałek przede mną. Gonię! Szybko musiałem ostudzić swój zapał, chwila zawahania przed w zasadzie banalnym uskokiem, zły tor, za mała prędkość i OTB. Na szczęście nie poobijałem się mocno, rower cały, jadę dalej. Mnóstwo kamieni, przecinam szutrówkę, schodzę grzecznie przed blisko metrowym uskokiem i dalej do końca szaleję po świetnej mieszance korzeni, błota i oczywiście rąbanki:) Sympatyczni Holendrzy zostali gdzieś z tyłu. Żeby ganiać za Wydrą na technicznych zjazdach to muszę jeszcze potrenować;)

Do mety został tak naprawdę jeden długi podjazd i szybkie zjazdy do Stronia. Początek malowniczym szlakiem w dolinie Białej Lądeckiej, odbicie w lewo na Czarnobielski Dukt i znowu moje ulubione kamienie. Holendrzy znowu mnie wyprzedzili, Artur i Michał uciekają. Podjazd kończy się szybciej niż myślałem, wyjazd na asfalt i szaleńcza pogoń za Gomolakami:) Z asfaltu na szutry, zniszczoną kamienistą drogą i łąkami. Po drodze minąłem Jarka walczącego z gumą, niestety nie mogę pomóc. Wyjazd na asfalty do Stronia, doszedłem chłopaków. Końcówka to szaleńcza walka po remontowanym chodniku - zupełnie bez sensu, na ostatnich zakrętach odpuszczam i wjeżdżam kilka sekund za Michałem.

To był prawdziwy górski etap, esencja MTB, można powiedzieć, że Masyw Śnieżnika oferuje alpejskie trasy, ale tak naprawdę było wszystko: długie typowo kondycyjne podjazdy, szybkie zjazdy, techniczne ścieżki i oczywiście szlak graniczny. Ogromnie żałuję straconego czasu na walkę z awarią - wystarczyłoby mieć ze sobą mały kluczyk do wentyla i nie byłoby problemu.. Oczywiście cieszę się, że udało się ukończyć etap i w tym miejscu pragnę serdecznie podziękować zawodnikom Gomoli: Dawidowi, Jackowi i Przemkowi, Panowie dzięki! Strata do Pawła urosła do ok. trzech kwadransów, a dwa kolejne etapy będą mimo wszystko okazja do powalczenia na zjazdach:)

Regeneracja to podstawa, dlatego po solidnym obiedzie wybraliśmy się z Pawłem na basen. Niestety ani jacuzzi, ani sauny nie było, ale przynajmniej psychicznie odpoczęliśmy. Kolacja też solidna, a przy okazji było wesoło. Jutro najcięższy etap - blisko 35 km po granicznych singlach!

120 Open / 59 M2
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Challenge, Teren, W towarzystwie, xt1

Sudety MTB Challenge 2013 - etap I - Kudowa Zdrój - Kraliky

Poniedziałek, 29 lipca 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst89.38/70.00km w05:35h avg16.01kmh vmax58.70kmh HR 153/178

Od rana widok za oknem nie pozostawia złudzeń - to będzie ciężki dzień, upał gwarantowany. Po wczorajszym wyczerpującym uphillu do Błędnych Skał wszyscy ciężko wstają, niby tylko 40 minut wysiłku, ale temperatura robi swoje, do tego warunki tej nocy nie były dobre do regeneracji - gorąco. Mimo to jestem dobre myśli, bojowo nastawiam się na dzisiejszy etap i choć jego charakterystyka nie do końca mi pasuje, to czuję się mocno. Z zeszłego roku pamiętam, że I etap jest szybki i łatwy - najdłuższy dystans całego czelendża w tym przypadku i jednocześnie najmniej czasu na trasie. Robimy krótką rozgrzewkę i stajemy na starcie, spotykamy kolejnych znajomych, m.in. ekipę Gomoli - Wiolę, Dawida, Wydrę, Sufę i innych, a także dwa duety z rowerowegosklepu.pl - Kazika i Marka oraz Mariusza i Piotra.

Startujemy punktualnie o 10. Początek wąskimi uliczkami przez Kudowę, już na początku doszło do dwóch stłuczek.. Sporo ludzi mnie wyprzedza, ale jadę swoje, bo wiem, że za chwilę będzie w górę. Rzeczywiście stawka ustawia się na krótkim podjeździe, potem bezsensowne szybkie zjazdy asfaltami - sporo osób bezmyślnie się rozpycha, tak jakby to miało coś zmienić w kontekście 5-dniowej rywalizacji... Zaczynamy pierwszy podjazd w terenie - wąską ścieżką przez łąki. Tekst dnia: "Mariusz zjedz Snikersa, zaczynasz gwiazdorzyć" ;) Jest wesoło. Na ścieżce sporo wyprzedzam, jednak przed wypłaszczeniem prowadzącym do zjazdu bezsensownie puszczam z uprzejmości zawodniczkę z Holandii. Dlaczego bezsensownie? Wiem przecież, że za chwilę jest krótki, ale jednak stromy i wąski zjazd. Nie wiem jednak, że owa zawodniczka fatalnie zjeżdża.. Zjazd jest faktycznie stromy, ale zapamiętałem go jednak trochę inaczej, istotnie przed rokiem było tu ślisko. Nieco przyblokowany, w końcu jednak po krzakach wyprzedzam. Dalej szutrami i łąkami, w górę i w dół, aż w końcu szybkimi zjazdami docieram do Lewina Kłodzkiego. Przeprawa przez krajową 8-kę, a w zasadzie pod nią. Brniemy z nurtem niewielkiej rzeczki zanurzeni po kolana w wodzie. Rozumiem względy logistyczne, ale moczenie butów na 8km trasy jest bez sensu..

Z Lewina asfaltami i szutrami docieramy do szlaku granicznego. Podjazd jest momentami ciężki, szczególnie, kiedy wyjeżdżamy na łąki, w nieosłoniętym od słońca terenie jest naprawdę ciężko. Wiem, że mogę mieć z związku z tym problemy z odwodnieniem, takie warunki mi nie służą, dlatego bardzo pilnuję regularnego picia i jedzenia. Szlak w końcu wypłaszcza się, jednak nie daje takiej przyjemności, zamiast miękkiego błotka i śliskich korzeni jak przed rokiem, raczy nas twardymi dołami i wymytymi korzeniami momentami skutecznie wyrywającymi kierownicę z rąk. Sporo jednak zyskuję, lubię takie warunki. W końcu zaczynamy zjazdy - tutaj mam sporo zabawy:) Końcówka zjazdów jest naprawdę wymagająca, jednak przynosi masę radochy. Przed startem postawiłem przed sobą cel, aby, oczywiście nie za wszelką cenę, powalczyć z sudeckimi zjazdami. W zeszłym roku w kilku miejscach odpuściłem, ale teraz czuję się na siłach.

W podgórzu zaczynam momentami ostry podjazd, początkowo asfaltami, później po szutrach. Jadę swoim tempem i staram się nie szarpać. Po drodze dwie ścianki, które dzięki miękkim przełożeniom udaje się wykręcić. Podziwiam Mariusza, który jedzie obok i w najbardziej stromym miejscu po prostu odjeżdża jak chce - tłumaczy się, że przy przełożeniu 27x36 i dużym kole musi po prostu jechać szybciej, niby tak;) Nawrotka na polance i szybkie szutrowe zjazdy. Rok temu cholernie bałem się takich odcinków, szczególnie ślepych zakrętów z luźnym żwirem, w zasadzie ogólnie bałem się szybkości. Teraz jest inaczej i na tym krótkim i bardzo szybkim zjeździe wyprzedzam. Kolejny podjazd. Wiem, że teraz już wjeżdżamy na bardzo szybki fragment trasy z długimi prostymi szutrówkami, na szczęście mam towarzystwo duetu Mariusza i Piotrka, więc jest szansa na dobre koło. Momentami śmigają obok również koledzy w koszulkach Kujawia XC, nieco szarpią, ale można złapać dobre koło. Te kilometry za bardzo przypominają mi mazowieckie cykle maratonów pseudo MTB, ale rozumiem, że to jest coś w rodzaju tranzytu do Kralik - jakoś ten dystans trzeba zrobić. Aż do bufetu sporo prowadzę, nie jadę ekonomicznie, w końcu jadę solo i powinienem raczej wozić się na kole innym zawodnikom. Czuję się jednak mocno. Bufet. Trochę za daleko, bo 35km w taką pogodę to jest długo. Soczyste owoce, kubek powerade i w drogę.

Przede mną krótki wymagający podjazd miękkim singielkiem z korzeniami. Rok temu tutaj zaczął się mój mały kryzys, kurcze i pierwsze zwątpienie. Dzisiaj nie ma mowy o czymś podobnym - przed sobą widzę mixa Ewelinę i Wojtka co dodaje mi skrzydeł. Jest nieźle! Pamiętam, że teraz przed nami długi łagodny zjazd, przed rokiem sporo tu było błota, kombinowania, szukania suchej ścieżki po krzakach - teraz jest sucho i twardo, jedynie w jednym miejscu trochę wody i 3 metry płytkiego błota - te 3 metry wystarczyły, żebym bez trudu doszedł Ewelinę i Wojtka. Dalej trasa jest znowu łatwa - szybkie szutrówki, jednak nie można jej odmówić uroku - kilka skałek, widoczki na Kotlinę Kłodzką. Doskonale wiem, co mnie czeka dalej - podjazd pod wyciągiem po trawie do Schroniska Jagodna, ciężki podjazd. W ogóle przeraża mnie, w pozytywnym znaczeniu w zasadzie, jak bardzo pamiętam trasę z zeszłego roku. Niewiele miejsc do tej pory mnie zaskoczyło. Podjazd niestety z buta. Za schroniskiem znowu długie szutry. Inaczej niż przed rokiem, nie jedziemy zniszczonymi szutrówkami, ale utwardzonymi drogami z tłucznia - cywilizacja... Miejscami tłuczeń dopiero czeka na dogęszczenie i na tych odcinkach lepiej nie tracić przyczepności, bo źle by się to skończyło. Od jakiegoś czasu wiozę na kole mix Nora Sport i dopiero Arek Suś uświadamia mnie, że to ja powinienem wieść się na kole, albo ich po prostu zerwać, bo konkurują bezpośrednio z Eweliną i Wojtkiem. No to zerwałem, a że Duńczycy zdecydowanie słabiej zjeżdżali, to na ostatnim zjeździe do bufetu zrobiłem przewagę. Bufet numer dwa. Ponownie profesjonalna obsługa od ekipy Gomoli - Ci ludzi są niesamowici, uzupełniają bidony, wpychają owoce do kieszeni i jeszcze poklepują po tyłku życząc powodzenia;)

Za bufetem ostry zjazd asfaltem i zjazd w teren - krótki, ale całkiem miodny zjazd wąską ścieżką wśród wysokich traw i krzaków. W jednym miejscu wyniosło mnie na koleinie i niewiele brakowało do drzewa;) Adrenalina skoczyła. Po chwili znowu szutry, znowu w otwartym terenie. Na tym odcinku w zeszłym roku mieliśmy z Pawłem jedyną podczas całych zawodów awarię. Szutrowy podjazd nieco się dłuży, ale jadę w towarzystwie Eweliny i Wojtka i tempo jest dobre. Powoli jednak zaczynam odczuwać już dzisiejszy dystans, a przede wszystkim temperaturę. W pewnym momencie Ewelina łapie laczka i zostaję sam - Sebastian z Bydzi zatrzymuje się i pomaga. Po szybkich szutrowych zjazdach i kilku hopkach w końcu docieram do granicy polsko-czeskiej, ostry zjazd asfaltem, co chwilę tasuję się z zielonymi (Mariusz i Piotr), kilka hopek po łąkach i w końcu dojeżdżam do ostrego zjazdu pod wyciągiem do ostatniego już bufetu. Nigdy nie lubiłem takich zjazdów - duża prędkość, nic nie widać w trawie, nic ciekawego nie wnosi, takie bezsensowne wytracanie energii potencjalnej - tym razem jednak podobało mi się;) Bufet szybko jakoś, ale chętnie zatrzymuję się, uzupełniam płyny, cukier, wcinam owoce.

Do mety zostało ok. 20 km. Mniej niż połowa to podjazd i na koniec długie łatwe zjazdy z jednym tylko, acz arcyciekawym odcinkiem przy bunkrach. Jedziemy z zielonymi, mijamy kolej. Nie wiem dlaczego, ale kojarzyłem, że ten podjazd robimy po asfalcie i bardzo się zdziwiłem, kiedy odbiliśmy na ostry szlak w teren. Mocny podjazd, momentami trochę korzeni, do tego mam wrażenie, że powietrze stoi, nie ma czym oddychać. Obawiam się, że to początek problemów. Nieco luzuję tempo, ale mimo to muszę kawałek iść. Szlak jest bardzo fajny, kamienie, korzenie i trochę mi szkoda odpuszczać, ale nie chcę się już do końca wypompować. Na kolejnym stromym odcinku czuję zbliżające się kurcze w dwugłowym - odpuszczam. Zagrzałem się na 100% i nawet bardzo powolny spacer męczy mnie. Mija mnie Paweł, mocno dopinguje, ale jedyne co czuję, to zwyczajna bezradność. Fragment w trawie znowu mocno daje mi popalić - ostre słońce nie poprawia mojego samopoczucia. Piję, jem, ale to już za późno, trzeba się jakoś do mety doczłapać.. Paweł systematycznie się oddala, mijają mnie kolejni zawodnicy, mijam kilka bunkrów. Jestem znowu w lesie, pieszo wyprzedza mnie Piotrek z Centrum Rowerowego Olsztyn - również ma kryzys, ale jemu chyba jeszcze nie siadła głowa. Mnie kompletnie opuściła werwa, chęć ścigania się, marzę tylko o zimnym piwie.. siadam na trawie pod drzewem.. Paweł mija mnie drugi raz - po drodze pomylił trasę. Tym razem ruszam za nim, jednak szybko mi ucieka. Dogania mnie również Jarek, staram się trzymać tempo, ale bezskutecznie. Na szczęście zbliżam się do końca podjazdu, odcinek po płaskim, ale są korzenie, kamienie - odżywam. To wszystko siedzi w głowie jak się okazuje (po raz kolejny!). W końcu zaczynam kapitalny zjazd obok bunkra - techniczny odcinek najeżony korzeniami, są też dwa uskoki, na jednym z nich, po odsłoniętym fundamencie bunkra z wystającym zbrojeniem stalowym, odpuszczam. Nie czuję się pewnie, za duże zmęczenie. Resztę jednak robię i to z dużą przyjemnością:) Ostatni szutrowy podjazd i szybkie zjazdy aż do Kralik. Przed wyjazdem na główną drogę do Kralik łapię się na kurtynę wodną od miejscowego gospodarza - dlaczego nie było takich atrakcji na trasie?! :) Ostatnie 2 km asfaltem w słabym tempie i wpadam na metę.

Wrażenia? Pokonał mnie upał, a może za mocno pojechałem pierwszą połowę? Na trasie wypiłem ok. 6 litrów izotonika i wody, zjadłem 7 żeli, masę owoców świeżych i suszonych. Mimo to dopadł mnie kryzys. Strata do Pawła i Jarka znaczna, będzie co odrabiać, ale wyścig przed nami jeszcze cztery etapy, wiele kilometrów po górach. Trasa oczywiście bardzo szybka, odcinki po szutrach na pozór nudne, ale nie brakowało ciekawych odcinków, singli i miodnych zjazdów. Najważniejsze jednak, to dobrze się zregenerować.

Wieczorem zrywa się deszcz, przychodzi burza - powietrze się oczyści, jest szansa na "moje" warunki, oczywiście wszyscy mnie znienawidzili widząc, że cieszę się na niepogodę:)

106 Open / 53 M2
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Challenge, Teren, W towarzystwie, xt1

Kudowa Zdrój - przepalenie

Niedziela, 28 lipca 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst28.36/5.00km w01:45h avg16.21kmh vmax55.70kmh HR 134/178

Nadszedł dzień wyjazdu do Kudowy na MTB Challenge - imprezę roku. Po zeszłorocznej edycji ani przez moment nie zastanawiałem się nad zapisaniem - w zasadzie zrobiliśmy to z Pawłem jako pierwsi:) Świetna trasa, międzynarodowa atmosfera i formuła prawdziwej etapówki.

Do Kudowy jedziemy podobnie jak przed rokiem z Jarkiem i Pawłem. Prognozy pogody są dobre - ma być słonecznie i ciepło. Po nocy w szkole podstawowej od rana planujemy dzień - start prologu dopiero po godz. 15, a więc mamy sporo czasu na rekonesans i przepalenie - wczoraj nie dało rady wsiąść na rower.

Ruszamy ok. 10. Namówiłem chłopaków na Szczeliniec Wielki - w zeszłym roku nie udało się tam pojechać, w drugiej kolejności mamy zwiedzić Kaplicę Czaszek. Do Szczelińca dojeżdżamy, niestety wdrapywać się tam z rowerami to średni pomysł, więc zawracamy... Kaplica Czaszek zaliczona - ciekawe miejsce, warto zwiedzić będąc w okolicy. Czas na obiad, nieodłączny element tej imprezy to dobre jedzenie:)

Niestety zapowiada się małe piekiełko - żar leje się z nieba, dla mnie niedobrze.
/2536608


Kategoria 000-050, Góry, Mbike, Teren, W towarzystwie, xt1

Sudety MTB Challenge - prolog - Błędne Skały

Niedziela, 28 lipca 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst24.63/20.00km w01:18h avg18.95kmh vmax72.00kmh HR 161/202

Na rozgrzewkę ruszamy z Pawłem na jakąś godzinę przed startem. Kolejność startu prologu nie jest niestety dla mnie korzystna - Paweł startuje 30 sekund za mną, a więc tym razem robię za króliczka.. Plan jest prosty - zrobić choćby symboliczną przewagę nad chłopakami. Niestety temperatura całty czas rośnie, tuż przed startem osiąga jakieś 36*... Przede mną startują Ola, Marcin i bezpośrednio poprzedzający mnie Sławek - doborowe towarzystwo:) W ogóle sporo znajomych przed startem, fajnie:) Trasa prologu jest identyczna jak przed rokiem - to da możliwość oceny jaki postęp zrobiłem. Oczywiście warunki na trasie są inne, ale zasadniczo na mecie będę miał mnie więcej ogląda gdzie jestem.

Ruszam mocno, wjazd w teren, tętno szybko osiąga jakieś 180u/min, odbicie w prawo mocno pod górę. Jest sucho, w zeszłym roku było tu dosyć ślisko, teraz pyli. Widzę Sławka, ale podjazd jest bardzo mocny i nawet te kilkadziesiąt metrów różnica oznacza sporą różnicę w czasie. Jadę za Sławkiem długo, na łące za wieżą mijam Olę, a Marcina mam już w zasięgu wzroku. Trochę mnie przytyka, ale mimo to tempo dobre i jedzie mi się wyjątkowo dobrze. Czuję na plecach oddech Pawła. Na Urwisko Beaty krótkie podejście, nawet nie próbowałem podjeżdżać końcówki, chociaż wiem, że jest do zrobienia w korbach. Mijam Marcina. Krótki techniczny odcinek po korzeniach i końcówka dość wymagającym trawersem. Zjazd do łąki i znowu w górę. Mija mnie dwóch zawodników, a ja czuję, że mam problem z tylnym zaciskiem - koło się przesunęło w hakach, ale póki co odpuszczam. Trzeba mocno kręcić. Na szczęście trasa jest zacieniona. W końcu po mocniejszym odcinku i lekkim wypłaszczeniu zatrzymuję się i poprawiam tylne koło. Nie tracę dużo, jakieś 20 sekund - Pawła nie widać, uff... jeszcze przed podjazdem w rynnie wyprzedza mnie Duńczyk w pomarańczowym stroju i swym spojrzeniem wyraźnie rzuca mi wyzwanie;) Nawierzchnia w rynnie wyjątkowo dziś jest sucha, luźny żwir wymaga pracy całym ciałem - przed rokiem na tym odcinku było wyraźnie łatwiej. Duńczyk trochę mi odjeżdża. Fajny odcinek po sporych kamieniach i wyjazd na asfalt. Do mety zostało niewiele - jakieś półtora kilometra po asfalcie. Czuję nieco rezerwy i cały odcinek jadę mocno, większość dystansu w korbach. Jakieś 100 metrów przed metą wyprzedzam Duńczyka, tętno skacze do ponad 200, lekko odpuszczam i na metę wpadam jednak jako drugi.

Na mecie długo nie mogę dojść do siebie, nieziemski wysiłek i piekielny upał, do tego przegrzany powerade, to nie jest to co lubię. Na metę wpadają kolejno Sławek, Paweł, Marcin i Ola. Rzut okiem na Garmina - czas o ok. 4 minuty lepszy niż przed rokiem, nieźle. Mogę śmiało powiedzieć, że jestem zadowolony! Powrót częściowo asfaltami, częściowo kamienistym szlakiem - te tereny są świetne, już nie mogę się doczekać jutrzejszego etapu, a szczególnie środowego etapu do Złotego Stoku:)

94 Open/52 M2
/2536608


Kategoria 000-050, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Challenge, Teren, xt1

MTB Cross Maraton - Zagnańsk

Niedziela, 21 lipca 2013 | dodano: 24.07.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst67.23/55.00km w03:12h avg21.01kmh vmax55.90kmh HR 163/187

W końcu udało się doprowadzić ściganta do pełnej sprawności po destrukcyjnym maratonie w Piwnicznej. Można jechać na kolejny wyścig. Trasa w Zagnańsku ma opinię najłatwiejszej w całym cyklu, ilość metrów do pokonania w pionie porównywalna do maratonu w Sandomierzu. Jak to określił Michała - taki maraton, na którym robi się punkty. Jechałem ten maraton dwa lata temu i nie przypadła mi do gustu trasa - było bardzo szybko, mało terenu, a że za mocny w jeździe na kole nie jestem, no to jadę do Zagnańska bez szczególnego entuzjazmu..

Dojazd z przygodami, jakieś trzy kwadranse spóźnienia, nie bylibyśmy sobą, gdyby było inaczej. Udało się jednak dotrzeć na miejsce - malowniczą wieś Samsonów - o w miarę przyzwoitej porze. Szybko wskakujemy w wypróbowane już w Piwnicznej nowe teamowe wdzianko, szykuję rower, bukłak, żele w kiszonki, okulary na noc i ruszam na rozgrzewkę... Za 20 minut ruszam an rozgrzewkę po raz drugi, a w międzyczasie walczę z zatartym łożyskiem w prawym pedale... Cały tydzień, każdego dnia, robiłem coś przy rowerze, a nie sprawdziłem, czy da się na nim jechać, tak to się kończy, kiedy ściganta używa się tylko na wyścigach. Pomogła w końcu solidna porcja WD40, oby.. Na rozgrzewkę nie zostało dużo czasu - zaledwie 3km i 9 minut.. Poznałem jednak początek trasy, co nie jest bez znaczenia, szczególnie, że ma być szybko.

W sektorze stoimy z Jarkiem, Arturem i ekipą z teamu: Pawłem, Michałem, Zdzichem i po raz pierwszy w tym roku w tym cyklu - Ulą. Są też znajomi z górskich maratonów. Kilka minut opóźnienia, buziak na powodzenia od Magdy i ruszamy. Początek spokojny, kawalkada nakręconych mtbowców grzecznie podąża za samochodem prowadzącym. Skręcamy z głównej szosy i mamy pierwszy podjazd. Szybko peleton się rozciąga, a każdy znajduje swoje miejsce. Trasa prowadzi inaczej niż przed dwoma laty - nie ma wąskiego podjazdu po trawie zaraz po starcie - rozsądnie:) Zamiast tego mamy szybkie szerokie szutry. Zaciskam zęby i trzymam koło zawodnika BSA, który jedzie mocnym, ale przede wszystkim mocnym tempem. Jest tez Artur, trochę z tyłu Paweł. Kilka pierwszych kilometrów naprawdę mocno, ale szybko skręcamy w teren. Zostawiam Artura, mijam też Zdzicha, który ma problemy na wąskiej błotnistej ścieżce. Teren jest cięższy, ale paradoksalnie łapię spokojny oddech, a przy okazji sporo wyprzedzam. Jest pierwszy zjazd, od razu z kamieniami, błotkiem, wąsko, trzeba szukać linii. Ktoś z przodu blokuje, ludzie zaczynają się zatrzymywać. Pisałem, że trzeba szukać optymalnej linii, albo walić środkiem po kamieniach, jakoś to będzie;) Mijam m.in. Ulę i Wojtka z Mybike. Strumyk i podjazd. Jest nieźle, noga się kręci, trasa póki co fajna, oby szutrów już do mety nie było;)

Szybko jednak na szutry wyjeżdżamy. Walczę o pozycje, ale kolejni zawodnicy mnie wyprzedzają i zrywają z koła, m.in. Artur. Jedziemy tak, raz lekko w górę, raz lekko w dół, po szutrach i miejscami asfalcie aż do 20 km, kiedy to trasa odbija gwałtownie w lewo - sporo osób jednak w tym miejscu przestrzeliło i nadrobiła dystans. Za gapiostwo się płaci, nadrobiłem więc kilka pozycji;) Zaczyna się nieco ciekawszy teren. Jest świetny wąski singielek trawersujący strome skarpy wąskiej dolinki, zjazdy i podjazdy po piachu, a do tego strumyki, których wszystko dookoła się boją.. Na jednym z nich z uwagi tylko na fakt, że nie bałem się zamoczyć opon, zyskałem 5 pozycji.. Ludzie ten rower służy do tego, żeby go pobrudzić;) Dochodzi mnie Paweł, fajnie pojedziemy razem:) Mijamy Piekielną bramę, szkoda, że jednak w drugą stronę, tj. pod górę, z rowerem pod pachą. Przed tym spotkaniem mija mnie Magda Sadłecka - imponuje równą, wysoką kadencją, o ile na równym podganiamy z towarzyszącymi zawodnikami, tak w trudniejszym terenie pokazuje klasę i zostawia nas. Mnie martwi jednak inna rzecz - od samego startu potrzebuję się zatrzymać - w końcu po krótkim podjeździe zjeżdżam w krzaki.. Ulga, mogę gonić. Po krótkim odcinku po płaskim znowu podjazd, teraz już dłuższy, ciekawszy, trochę kamieni, korzeni. Szybko dochodzę Pawła. Dalej szybkie zjazdy z głębokimi koleinami po bokach, które skutecznie mnie przyciągają. Na szczęście nie tracę dużo:)

Wyjeżdżamy na płaskie szutry, bufet, nie korzystam. Jesteśmy we czterech z Pawłem. Proponuję odpuścić, zjeść coś i razem gonić, ale jeden ze współtowarzyszy ucieka. Dosłownie chwilę później dochodzimy go i zostawiamy, nas z kolei dochodzi kolejnych dwóch zawodników. Po kilku kilometrach szutrów formuje się grupka czterech zawodników: my z Pawłem i dwóch zawodników w strojach Intercars. W chwilach, kiedy tracę dystans, Paweł zostaje i dociąga mnie do grupy. Kolarstwo to sport zespołowy jak się okazuje;) Wielkie dzięki! Dojeżdżamy w ten sposób przez mało wymagającą końcówkę pętli Fan do rozjazdu. Paweł jeszcze ze dwa razy zostaje i czeka na mnie, mało rozsądnie, ale doceniam! Za rozjazdem jest bufet - obaj z Pawłem decydujemy, że zatrzymujemy się po wodę. Dalej jedziemy znowu w grupie, po kilku minutach jednak odpadam, nie wytrzymuję tempa, a ciągłe dociąganie kosztuje mnie sporo sił. Dochodzi mnie zawodnik z niższej kategorii na fullu Speca. Paweł i jego grupka ciągle w zasięgu wzroku, próbuję dospawać, ale wjeżdżamy na krótki terenowy odcinek, z którego wyjeżdżam jako ostatni, dystans się momentalnie powiększa - odpuszczam. Młodszy zawodnik nie daje zmian, chcę go zerwać, ale tłumaczy się, że nie ma siły - ok, lepiej jechać z kimś. Wjeżdżamy w teren, trawiasty podjazd, nie ma dużo %, ale jest całkiem wymagający i stosunkowo długi. Paweł zniknął z zasięgu wzroku.. no to pozamiatane. Zjazdy szybkie,ale trzeba być ostrożnym, sporo ukrytych pod liśćmi kamieni, korzeni. Znowu szutry, orlik znowu na kole. Mam lekki kryzys - maraton jednak jest szybki, cały czas staram się jechać na 100%, nie ma chwili odpoczynku - rzut oka na licznik - jeszcze tylko niespełna 10km, ekspres.

Dojeżdżamy do świetnego podjazdu. Początek wąską ścieżką, trochę korzeni, znane ze zdjęć z objazdu drzewo z naturalną kładką, dalej sporo kamieni, miejscami naprawdę trzeba się nagimnastykować:) Super, takie smaczki sprawiają, że trasa zapada w pamięć:) Niestety na tym podjeździe minęło mnie dwóch zawodników, obaj co prawda po defekcie/zgubieniu trasy, ale jednak fakt ten potęguje wrażenie słabnącej mej osoby.. Zjazdy raczej ciekawe jak na dzisiejszą trasę, dość powiedzieć, że na jednym zakręcie prawie wypadłem w krzaki;) Wyjazd na szutry i dochodzi mnie Zdzisiek:) No to razem podgonimy. Na szybkich szutrach jedziemy na zmiany, jednak po mojej mocnej zmianie, zaczyna mi brakować sił. Ostatni szutrowy podjazd, mimo, że niezbyt długi - wygenerował sporą stratę do kolegi. Ostatnie szutrowe proste, wyjazd na asfalt, niesamowity był w tym miejscu doping strażaków krzyczących coś sił “goń kolegę!”. Na długiej asfaltowej prostej zbliżam się do Zdzicha, ale na ostatni terenowy odcinek przed metą wpadam ze sporą stratą. Meta.

Czas 3:12, krótko. Nie pamiętam kiedy jechałem tak krótki maraton ostatnio. Mimo to jestem kompletnie wypompowany - jazda na zmiany, trzymanie koła i walka na każdym krótkim podjeździe to spore wyzwanie dla organizmu. Dzisiaj musiałem uznać wyższość kolegów z teamu. Mimo to jestem zadowolony z jazdy, nie było źle. Trasa również na duży plus - było zdecydowanie ciekawiej niż się spodziewałem. Dobre wrażenie potęguje świetnie zlokalizowane miasteczko zawodów - na pozostałych znajomych czekaliśmy opalając się (mocno grzało!) na trawce niejako w objęciach ruin XIX-wiecznej huty. Zostajemy na dekorację: Magda 3 Open i 3 w K2, Jarek 5 w M5. Bardzo udany wyjazd, maraton szybki i krótki, ale taka wentylacja płuc jest bardziej niż ok na tydzień przed etapówką:)

1 Open / 1 M2 Marszałek Mariusz 2:34:41
39 Open / 16 M2 ktone 3:12:18
Rating 80.4/80.4
/2536608


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie, xt1

MTB Marathon - Piwniczna Zdrój

Sobota, 13 lipca 2013 | dodano: 22.07.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst72.91/60.00km w05:45h avg12.68kmh vmax50.90kmh HR 156/181

Wyjazd jeszcze przed opuszczeniem Warszawy był dla mnie pechowy. O problemach kompatybilności korby Sram z zębatką Shimano XT pisałem wcześniej. W piątek Jarek odebrał mnie spod pracy i ruszyliśmy z nadzieją kupienia gdzieś po drodze koronki 32z bez wypustek. Musiałem też kupić dętkę, bo po wyjściu z biura w rowerze był kapeć.. Udało się - Deore M590 za 80pln, to może nie interes życia, ale jaki miałem wybór? Droga do Piwnicznej przejdzie chyba do historii - niespełna 400km w ponad 9h.

Rano budzą nas rozbijające się o parapet krople deszczu. Miło:) Chyba jako jedyny jestem dobrej myśli, choć momentami zaczyna mi się udzielać ogólny nastrój narzekania i sam mam ochotę wskoczyć po kołdrę.. Jakby było tego mało, na około półtorej godziny przed staretem okazuje się, że zakupiona zębatka nie pasuje.. Załamka, chcę odpuścić, ale na szczęście śpimy u ślusarza miłośnika, który ratuje mnie narzędziami i dosłownie w ostatniej chwili udaje mi się wylajtować zębatkę na tyle, że w końcu dokręcam ją do korby. Szybkie przebieranie, dylemat, jak się ubrać. Wskakuję w nowe ciuszki teamowe - wyglądają świetnie, najwyższa jakość i idealnie dopasowany krój. Zjeżdżam na linię startu - na szczęście w dół i blisko. W sektorze staję jednak bez jakiejkolwiek rozgrzewki, lekko kropi..

Start mocno w górę. Mimo, że droga jest wąska, to nie ma tłoku. Mija mnie kilku zdecydowanie lepszych zawodników, m.in. Kamil. Szybko stawka się ustawia w odpowiednim szyku. Jadę bardzo ciężko, zagrzewam się szybko i tracę pozycje. Nic dziwnego - brak rozgrzewki się kłania.. Zaczynam rozpoznawać trasę - przed startem miałem luki w pamięci z zeszłorocznej edycji. Zostawiam Pawła, lekko się rozruszałem i mogę podkręcić nieco tempo. Zaczyna mocniej padać, na płaskich odcinkach nie brakuje błota i wody. Lubię takie warunki:) Docieramy w końcu na Wielki Rogacz o niebanalnej wysokości ok. 1180 m npm. Pierwsze zjazdy w terenie - jest błotko i trochę kamieni. Zawodnicy przede mną sprowadzają - sam miałem z tym odcinkiem w zeszłym roku spory problem, a było przecież sucho. W zeszłym roku jednak zjeżdżałem fatalnie, dzisiaj czuję się dobrze:) Zjeżdżam i wyprzedzam ok. 10 osób. Zjazd jest krótki i znowu zasuwamy w górę. Przede sobą widzę Michalinę z Krossa - pewnie jakaś awaria, a może to czar nowego trykociku? Zapach farby działa lepiej niż kofeina w żelach vitarade;) Szybko jednak lycrę pokrywa warstwa błota i czar mija - Michalina na kolejnych zjazdach ucieka mi. Na zjazdach z Niemcowej do Rytra podzielnych jakby na dwa odcinku techniczne i łatwiejsze sekcje po łąkach i szutrach doganiam m.in. Ewelinę z Murapola i innych zawodników. Większość bez wyrzutów sumienia zostawiam w tyle. Zjeżdża mi się świetnie. Odpuszczam tylko jeden uskok, po tym, jak zawodników przede mną zalicza efektowną glebę.. Końcówka zjazdów po szutrach, płytach przez gospodarstwo wójta i końcówka pośród weselnych baloników zdobiących domostwo pary młodej - życzyłem szczęścia:)

Asfalty przez Rytro doliną Roztoki. Bufet i dalej w górę. Przede mną jeden z najdłuższych podjazdów w całym cyklu - wspinamy się na ponad 1200 m npm, ale kolei. Już na asfaltach w Rytrze widziałem za plecami m.in. Grześka C. i Ewelinę z Murapola. Podjazd jest długi i udało się w końcu zerwać grupę pościgową. Kilku zawodników dogoniłem, kilku mnie wyprzedziło. W końcu docieram na Przeł. Złobki. Mocno zawiało znad dowietrznego stoku, zrobiło się naprawdę zimno. Ciągle pada i zaczynam się zastanawiać, czy wystarczy sił na ponad 5 godzin ścigania się. Szlak pod Radziejową z szerokiej drogi zmienia się w wąskiego singla. Kawałek ostro pnie się w górę, ścieżka jest wąska, po kamieniach, korzeniach - szkoda, że nie jedziemy w drugą stronę:) Dalej jest kapitalny zjazd z bardzo śliskim błotem, dalej tzw beskidzką rąbanką:) Kawałeczek mnie pokonał - na początku najbardziej śliskiego odcinka podpórka i dwa metry na “hulajnodze”, dalej bez problemów. Dodatkowo motywowała mnie pogoń za dwójką zawodników. Po minięciu kolejnej przełęczy, ostra wspinaczka i kolejne super single. Naprawdę podoba mi się ta trasa. W końcu zaliczam Wielką Przechybę, mijam schronisko, rozjazd i kontynuuję walkę z coraz ciekawszym szlakiem. Za rozjazdem bardzo fajna wspinacza technicznym singlem z korzeniami i skalnymi uskokami - gonię dwóch zawodników, więc tętno jest wysokie i nie mam chwili nawet pomyśleć o marznięciu:) W końcu zaczynają się zjazdy. Aż do Przełęczy Przysłop nieźle trzęsie na kamieniach mniejszych i większych. Końcówka inaczej niz przed rokiem, zamiast szeroką drogą z kamieniami, wąskim stromym i bardzo śliskim singielkiem. Wyprzedzam mastersa z Eska i jeszcze dwóch zawodników, nieźle:) Pamiętam, że po tym zjeździe czeka mnie długi podjazd częściowo po wybrukowanej kamieniami drodze. Tutaj przydałby się full, lub chociaż 29er.. Wyprzedzeni wcześniej zawodnicy oczywiście powoli zaczynają mi uciekać, no cóż kondycyjnie jestem jednak od nich słabszy i mimo, że jadę mocno, to dystans się powiększa. Pora na zjazdy - tym razem niestety szybkie i bardzo szybkie. Momentalnie wychładzam się, stopy mokre i skostniałe. Momentami bryzgające spod kół błoto przeszkadza tak bardzo, że odruchowo zamykam oczy - to nie jest najlepszy pomysł. W końcu koniec zjazdu, nareszcie! Bufet. Łapię żel w płynie Maxima i gonię. Tablice nadleśnictwa - uświadamiam sobie, że jesteśmy w Pieninach, co zresztą widać, bo skały krajobraz się zmienił, a wapienne skały wyraźnie się odróżniają od beskidzkich piaskowców i łupków.
Kolejne podjazdy, szybkimi szutrówkami, choć momentami procentów przybywa i trzeba naprawdę mocno kręcić. Staram się nie zrzucać na młynek, boję się zaciągania łańcucha. W końcu trasa łączy się z pętlą mega - czyli przede mną długie zjazdy aż do Białej Wody. Cały czas dokręcam, żeby możliwie rozgrzać nogi, mimo to marznę niemiłosiernie. Na końcu zjazdu ledwo czuję stopy. Z poprzedniego roku pamiętam, że trasa czujnie odbija w lewo na dość stromy podjazd. Sporo osób przestrzeliło. Mijam Kasię - pyta o Bartka, niestety nie widziałem go dzisiaj oprócz startu. Dopiero kilka chwil później pomyślałem, że mogłem zapytać o Magdę. Podjazd po błocie, dalej aż do rezerwatu Biała woda sporo błota, trochę kamieni, góra dół i asfalt. Fajny odcinek. Przypomniał mi się maraton w Zabierzowie - subiektywnie mój najlepszy maraton w życiu:) Dzisiaj też czuję się dobrze. Przejazd przez rezerwat, podobnie jak przed rokiem, wywołuje świetne wrażenie - miejsce jest niezwykle urokliwe. Mijam sporo megowców. Zastanawiam się, czy Magda jeszcze przede mną. W ostatnich startach rywalizowała z Kasią i pytanie, czy Kasia jest dzisiaj lepsza, czy Magdą tak sporo jej odskoczyła. Po drodze krótki postój w krzakach - nie wytrzymałem. Dwóch megowców, których mijam chwilę wcześniej zagadują z humorem. Odpowiadam, żeby łapali koło;)
W końcu zaczynam wspinaczkę na ostatnie pasmo przed metą - trawiasty podjazd. Przed rokiem było ciężko, teraz jest bardzo ciężko. Deszcz, trawa, miękko, nie pomaga wiatr w plecy. Na początku walczę, ale jadę tak samo wolno jak inni zawodnicy pchający rowery, w końcu odpuszczam. Jedna zawodniczka przed nami wytrwale wykręca cały podjazd - szacunek! Widzę przed sobą Jurka - jest motywacja na końcówkę. Zaraz po wjechaniu w las, trochę więcej kamieni, dochodzę Jurka - marudzi na odcięcie. No w takich warunkach to może złapać każdego. Ja jednak czuję jeszcze moc i gonię zawodnika, z którym tnę się od połowy dystansu. Ostatnie kilometry są raczej płaskie, prowadzą krętym singlem, ale jest dużo błota i śliskich korzeni. Dochodzimy jeszcze jednego zawodnika na 29erze. Wyżej wspomniany po zorientowaniu się, że go dogoniłem, nagle odzyskał siły - rywalizacja motywuje:) Aż do ostatniego zjazdu ścigamy się praktycznie na 100%. Po drodze niestety popełniam kilka błędów ze zmęczenia, ale nie jest najgorzej. Odpuszczam jednak na zjeździe z Przeł. Gromadzkiej po trawie - tylne klocki przestały działać, a charakterystyczny dźwięk dowodzi dobrania się do stalowej płytki. Ostatni odcinek w lesie - przed startem obiecałem sobie, że zaatakuję ostatni techniczny zjazd - niestety w tym roku aż do asfaltu zjeżdżamy szeroką drogą. Może to i dobrze, bo z działającym tylko przednim hamulcem mogłoby się to skończyć różnie;) Do asfaltu prowadzi ostry odcinek po śliskim żwirku, ręce bolą od zaciskania klamki. Ostatni podjazd asfaltem do mety, na ostatnich 50 metrach mocno dopinguje mnie Michał, koniec!

Było ciężko, bardzo ciężko. Szybko jem makaron, Michał myje mi rower (dzięki!), chwilę grzeję się przy ognisku. Czekam na Magdę, bo okazało się, że jeszcze nie dojechała. Szybko jednak zmarzłem do tego stopnia, że postanawiam zwijać się do kwatery - na szczęście mamy blisko. Tak na chłodno muszę przyznać, że to był jeden z najcięższych maratonów jakie jechałem. Tak się jednak składa, że lubię ciężko maratony, trudne i niesprzyjające warunki. Oczywiście błoto, deszcze i niska temperatura przeszkadzały, ale gdyby tylko było jakieś 4 stopnie cieplej - bez ogródek powiedziałbym, że warunki były idealne;)

Paweł jednak się wycofał. Magda dojechała do mety jakiś kwadrans po mnie, dosłownie chwilę po tym, jak zebrałem się z miasteczka. Zaliczyła dwie gleby i lekko poobijana doturlała się do mety. Jarek wykręcił drugie miejsce w M5.Dla wszystkich startujących szacunek - lekko nie było! Po zeszłorocznej edycji trasa w Piwnicznej nie przypadła mi do gustu - w tym roku sytuacja odwróciła się o 180%, bardzo mi się podobało:)

1 Open / 1 M3 Bogdan Czarnota 4:06:00
2 Open / 1 M2 Bartek Janowski 4:13:08
44 Open / 14 M2 ktone 5:45:58
Rating 71.1/73.2

Niestety z planów zdobycia dni następnego Kralovej Holy nici - wszystko mokre, rowery w strzępach (dosłownie) - podjęliśmy decyzję o powrocie do domu jeszcze w sobotę. Szkoda. Piwniczna jednak urzekła mnie i chciałbym tu jeszcze wrócić!
/2536608


Kategoria xt1, W towarzystwie, Teren, Mbike, Imprezy / Wyścigi, Góry, 050-100

Rowerowykampinos.pl z wizytą w MPK i nad Mienią

Niedziela, 7 lipca 2013 | dodano: 15.07.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst90.14/26.00km w04:12h avg21.46kmh vmax41.30kmh HR 135/172

Za dużo by pisać, więc w skrócie: świetny wypad na MPK-owskie wydmy i kapitalne single nad Mienią i Świdrem w składzie: Magda, Maciek, Robert, Krzysiek, Jarek, Gustaw i moja skromna osoba.









Zaliczyliśmy zupełnie nowe dla mnie single w okolicach Wiązownej, pierogi i piwo w Emowie, lody nad Mienią i ciastko w Międzylesiu:) Humor popsuł jedynie kompletnie zużyty średni blat - założyłem nowy łańcuch przed wyjazdem, a blat jest do wymiany.. miałem więc do dyspozycji kompletnie bezużyteczny na mazowieckich trasach młynek i blat 44..
/2536608


Kategoria xt1, 050-100, Mbike, Teren, W towarzystwie

MTB Cross Maraton - Suchedniów

Niedziela, 23 czerwca 2013 | dodano: 30.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst78.23/60.00km w05:09h avg15.19kmh vmax50.30kmh HR 157/185

Kolejna edycja cyklu MTB Cross Maraton - tym razem w Suchedniowie. Pamiętam, jak przed dwoma laty trasa dała mi ostro w kość. W tym roku trasa ma być zdecydowanie krótsza, bardziej skondensowana, a ostatnie opady sprawiły, że na pewno nie będzie lekko. Przed startem jednak nie mam kompletnie nastawienia na ściganie, chyba trochę zabrakło odpoczynku po tygodniu i przede wszystkim długiej piątkowej nocy. No ale jedziemy na wyścig - będziemy się ścigać. Rano pogoda kompletnie nie zachęca do ruszania się z domu - burza, ulewa, zimno, ale jedziemy. Oboje z Magdą jesteśmy dobrej myśli.

Jesteśmy na miejscu około godzinę przed startem. Pogoda się poprawiła, niebo zachmurzone, ale robi się cieplej i przede wszystkim nie pada. Przygotowanie rowerów, przebieranie, itd. W międzyczasie spotykamy znajomych z teamu. Długo się zbieramy, ale w końcu ruszamy na rozgrzewkę. Zaliczamy ostatnie kilometry trasy z Magdą, Arturem i Pawłem. Końcówka jest fajna - prowadzi szybkim singlem, jest piaszczysty zjazd na mostek - trzeba uważać przed finishem.. Stajemy w sektorze. O dziwo nie przysługuje Pawłowi i mi sektor, co jest dziwne, bo do sektora wchodzi Zdzichu i Michał. No nic, frekwencja nie jest duża, na pewno pozycja na starcie nie zadecyduje o wyniku. Obok staje Damian, są też dziewczyny z Murapola - Kasia i Ania.

Ruszamy! Początek asfaltem, szybko zjazd na szutry. Tempo bardzo mocne. Trochą kałuż na początku, później szutry i trochę bruków. Próbuję łapać koło, ale kolejni zawodnicy mi uciekają. Tętno szybko skacze na ponad 180 uderzeń, a mimo to tracę dystans do kolejnych zawodników. Na łagodnych, szybkich podjazdach nieco nadrabiam, ale mimo to czuję, że to nie jest mój dzień. Żałuję, że nie zrobiłem porządnej rozgrzewki - za każdym razem ten sam błąd.. Po około 13 km charakterystycznych raczej dla Mazovii, w końcu wjeżdżamy w teren. Pierwszy podjazd i nadrabiam jakieś 10 pozycji. Jest wąsko - gdyby nie to, byłoby jeszcze lepiej. Już po tym krótkim odcinku wiem, że dziasiaj będę się świetnie bawił w błotku, którego na trasie na pewno będzie sporo:) Pierwsze zjazdy w błotku, ślisko, ale mam z tego niezły fun:) Na płaskim odcinku sporo błota - dochodzę Zdzicha, przed sobą widzę Michała. Na kolejnym podjeździe zaciąga mi napęd i muszę zejść.. jestem zły jak cholera, czy to oznacza maraton bez młynka? Wyprzedzam Marka - również z problemami z napędem. Na kolejnych podjazdach nie ryzykuję i przepycham ze środkowej tarczy. Dochodzę Michała tuż przed zjazdem z Kamienia Michniowskiego - charakterystyczny punkt tej trasy, który będziemy pokonywać dzisiaj trzykrotnie. Michał mnie puścił - dzięki - zjazd z Kamienia to dwa uskoki, wypłaszczenie i krótki zjazd po kamieniach. Jest mokro i drugi uskok odpuszczam, ale wiem, że jest spokojnie do zjechania. Końcówka zjazdu fajna, dalej flow na szybkim odcinku, krótki podjazd i bardzo śliski zjazd do szutrówki, na której jest bufet.

Analizowałem przed startem mapę i wiem, że teraz czeka nas odcinek po łąkach i przez wsie. Na podjazdach nie jest najlepiej - nie czuję się najlepiej, ale tragedii nie ma. Najdłuższy podjazd po trawie pokonał mnie - część z buta. Pogoda się poprawia - zaczynam odczuwać coraz wyższą temperaturę. Kolejne kilometry prowadzą to górę, to w dół przez wsie - głównie szutrówki i asfalt. Dojeżdżam do drugiego bufetu. Za bufetem wjeżdżamy w las i od razu zaczynamy wspinaczkę na Pasmo Klonowskie. Ścieżka nie jest stroma, ale nawierzchnia to czyste błoto;) Przede mną młody zawodnik z Gatta słabo sobie radzi i mocno mnie blokuje. Kilka próśb o przepuszczenie pozostaje bez echa, a ja w międzyczasie wkręcam sporą gałąź w koło.. W końcu wypłaszczenie, fajny odcinek z kilkoma technicznymi elementami, trochę błota i w końcu świetny techniczny zjazd:) To co lubię, choć po pobycie w Karpaczu jest mi mało;) Zjazd kończy się ostrą nawrotką i błotnistym podjazdem. Dalej jest mocny podjazd trawersujący zacieniony stok - jest sporo mokrych liści, ziemia jest miękka. Mija mnie zawodnik JBG2 - prowadzący na dystansie Fan. Końcówka podjazdu z buta. Krótki odcinek w siodle i znowu za ostro w górę na jechanie. Krótki zjazdy, dwa przejazdy przez wodę, błoto i korzenie. W końcu dojeżdżam na szczyt Bukowej Góry, z której zjeżdżam kolejnym technicznym szlakiem. Fajny odcinek, ale szybko się kończy. Dochodzę zawodnika w stroju Lang Team. Interwałowy odcinek siedzę mu na kole, w końcu dojeżdżamy do trawiastego zjazdu i opuszczamy Pasmo Klonowskie - bardzo fajny odcinek, już nie mogę się doczekać drugiej pętli:)

Przed nami znowu szutrowy dojazd do Kamienia Michniowskiego. Dominują szybkie szutry, zjazdy nie są wymagające. Po niespełna 20 minutach znowu jesteśmy w terenie. Fajny błotnisty podjazd z kamienistym uskokiem i jesteśmy na odcinku do Kamienia Michniowskiego. Zawodnik z Lang Team robi mi miejsce i zjeżdżam cały zjazd. Niestety na wypłaszczeniu tylne koło mi ucieka ze skarpy i muszę się podeprzeć -eh, na szczęście będzie jeszcze trzecia próba:) Do bufetu dojeżdżam dobrym tempem - mija mnie tylko zawodnicy ścigający się o 3 miejsce na dystansie Fan. Bufet.
Zaczynam drugą pętlę. Na szczycie chyba drugiego podjazdu za bufetem dostrzegam, że strzałka jest przewieszona i łatwo przestrzelić skręt w prawo na trawiasty zjazd. Pamiętam to miejsce z pierwszej pętli, ale zastanawiam się, ilu zawodników pomyli trasę i czy w efekcie stracą, czy wręcz przeciwnie - skrócą sobie trasę. Powoli przychylam się do drugiej opcji - nie mogę bowiem dostrzec nikogo przed sobą, nawet na długich prostych. Tempo siada, motywacja ucieka - czuję się w pewnym momencie, jakby mnie ktoś oszukać.. Podjazd na trawie robię już w żenująco niskim tempie, ale na szczycie motywuję się do jazdy i przyspieszam. W końcu dojeżdżam do bufetu - pytam, czy ktoś jeszcze w ogóle jedzie - tak, jakąś minutę temu ktoś jechał. No to gonię!

Błotnisty podjazd robię swoim tempem, tym razem nikt mnie nie blokuje. Na końcówce dochodzę Damiana, który gorzej ode mnie radzi sobie w błocie. Staram się uciekać. Na technicznym zjeździe jadę chyba zbyt asekuracyjnie, bo na końcowej nawrotce w błocie Damian mnie dochodzi, dogryzając, że doszedł mnie na zjeździe:) Na podjeździe puszczam go, jest mocniejszy, ale na kolejnych kilometrach wyprzedzam. Trawersujący podjazd robię w większym stopniu z buta. Nieco już osłabłem, pogoda jest bezlitosna - robi się cieplej, wychodzi słońce i robi się parno. W międzyczasie łapią mnie kurcze przywodzicieli - to coś nowego, boli, ale można jechać. Szybko puszcza. Zjazd z Bukowej Góry ponownie super, zjazd po łące i szutrowy łącznik. Dochodzę tuż przed wjechanie do lasu zawodnika Virtual Bike, mnie z kolei dochodzie inny zawodnik, który wcześniej walczył z defektem. W las wjeżdżamy we trzech. Do Kamienia Michniowskiego dojeżdżam jako drugi, tym razem zjeżdżam całość bez problemu - zawodnik po defekcie wraca się pod górę - nie zjechał i chce poprawić:) Doskonale go rozumiem:) Dobre tempo do bufetu. Do mety jakieś 6-7 km. Na singla wjeżdżamy we trzech z Virtual Bike i jeszcze jednym zawodnikiem, którego wyprzedziłem na zjeździe z Kamienia. Jadę trzeci. Tempo jest mocne, a trasa świetna. Płaska, ale kręta, pełna błotnych pułapek, korzeni - wymaga uwagi. Ciężko jest jechać na kole, bo nie widać trasy, nieco odpuszczam. Niestety na końcówce popełniam dwa błędy - przekombinowałem i wybrałem zły tor jazdy. Zawodnicy nieco mi uciekli.. Na ostatnim piaszczystym zjeździe do mostku mijam zawodnika Virtual Bike - niestety zaliczył glebę i do mety dokręca spacerkiem. Trzeci z naszej grupki niezagrożony wjeżdża na metę przede mną.

Meta. Chwilę za mną wjeżdża Ania Sadowska, później Damian i kilka minut później Paweł. Spotykam Magdę, która jest bardzo zadowolona z jazdy i oczywiście z wyniku - 2 miejsce open! Ja również jestem zadowolony, bo mimo stosunkowo słabej jazdy pod górę, to świetnie się bawiłem na technicznych odcinkach, a agresywana jazda w błocie pozwoliła mi nadrobić trochę czasu nad mocniejszymi zawodnikami. Trzeba jednak przyznać, że gdyby nie warunki pogodowe odpowiedzialne za masę błota na trasie - byłoby bardzo szybko i trasa nie przypadłaby mi do gustu. Zdziwiłem się mocno widząc na Garminie sumę przewyższeń na poziomie 1850m - zupełnie miałem wrażenia na trasie. że tak dużo się wspinaliśmy:) Start trzeba uznać za udany, stosunkowo dobry wynik.

1 Open Zacharski Szymon 4:12:55
3 Open / 1 M2 Pomarański Kamil 4:13:01
27 Open / 17 M2 ktone 5:09:59

Rating 81.6/81.8
/2536608


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie

Park w Podkowie Leśnej z Sajkorem

Czwartek, 20 czerwca 2013 | dodano: 25.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst31.58/9.00km wh avgkmh vmax40.10kmh HR 124/173

Wybrałem się na luźne kręcenie z Sajkorem do parku w Podkowie Leśnej. Sajkor trenował podjazdy, ja natomiast szukałem technicznych odcinków. Jest kilka krótkich odcinków po korzeniach, ale nic naprawdę wymagającego nie znalazłem. Po Karpaczu ciężko znaleźć coś ciekawego, góry psują człowieka;)
Rower niestety wymaga pracy - do wymiany są łożyska suportu.
/2536608


Kategoria 000-050, Mbike, Teren, W towarzystwie