Sudety MTB Challenge 2013 - etap II - Kraliky - Stronie Śląskie

Wtorek, 30 lipca 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst74.78/65.00km w05:38h avg13.27kmh vmax66.50kmh HR 142/171

Całą noc pada, rano kropi, jest zimno. Chyba jestem w opozycji, bo nie martwi mnie to, a w zasadzie przeciwnie. Dzisiejszy etap ma zupełnie inny charakter - mówią, że alpejski. Nie wiem, nie byłem, ale faktem jest, że wjeżdżamy w wysokie góry - Masyw Śnieżnika ze Śnieżnikiem w roli głównej. Zapowiada się ciekawy i ciężki dzień. Krótka rozgrzewka z Pawłem po Kralikach.

Start i pierwsze kilometry po asfaltach. Tym razem pilnuję się i jadę spokojnie. Zjazd z asfaltu w teren, podjazd po łące, jest mokro i miękko. Paweł i Jarek systematycznie mi uciekają, ale nie martwi mnie to, rozkręcę się, a póki co jadę swoje. W lesie trochę błotka - od razu lawinowo odrabiam pozycje, ludzie kompletnie sobie nie radzą, a może nie chcą pobrudzić roweru? Zjazdy do asfaltu bardzo szybkie, ale pełne błota, uważne, lubię to:) Zaczynam długi podjazd pod Trójmorski Wierch. Wczoraj wieczorem Ola z Marcinem opowiadali, że szlak przez to pasmo jest kapitalny, szkoda, że tylko przecinamy je szutrami. Staram się gonić chłopaków, jednak dopiero pod koniec podjazdu zaczynam kręcić w dobrym rytmie. Początek zjazdów nieopodal źródeł Nysy Kłodzkiej - szutry szybko przechodzą w szybkie wyboiste ścieżki. Jest sporo kamieni, trochę błota. Trzeba manewrować i wybierać optymalny tor, ja jednak za wszelką cenę gonię, w momencie, kiedy chciałem wyprzedzić Kasię z Murapola słyszę charakterystyczne syczenie z okolic tylnego koła. Pozamiatane...

Nie tracę nadziei - próbuję uszczelnić, energicznie kręcę kołem, wbijam 16g CO2, wszystko to jednak na nic - trzeba czym prędzej zakładać dętkę. Długo jednak szarpię się z wentylem, którego za nic nie jestem w stanie wykręcić. Szczęście w nieszczęściu, zatrzymałem się na nawrocie, gdzie trzeba bardzo zwolnić, dzięki czemu wielu zawodników oferuje pomoc. Kilka osób próbuje pomóc m.in. Marcin, wszystko to jednak na nic. Zupełnie zrezygnowany zbieram się do marszu, kiedy zatrzymują się chłopaki z Gomoli - Jacek i Przemek. Spryt i kombinerki w rękach w końcu pozwalają poluzować feralną nakrętkę - serdecznie dziękuję chłopakom, jestem uratowany. Chwilę potem odpalam kolejny nabój CO2, to jednak za mało, a pompki nie mam. Z pomocą przychodzi Dawid z Gomoli, chwilę siłuję się z pompką i ruszam... Nie wiem ile czasu straciłem, ale zdążyłem już porządnie zmarznąć, mimo to jestem szczęśliwy, że mogę jechać dalej, myślami byłem już bowiem przez moment w domu. Kończę zjazd, momentami bardzo fajny, do Jodłowa. Łykam żel i zaczynam pogoń. W nierównej walce jestem sam.

Na całym odcinku przez Jodłów do bufetu mijam tylko jedną parę - Małgosię i Wojtka z Gomoli;) Na bufecie tylko krótki postój, kilka owoców, garść rodzynek i ruszam zdobywać Śnieżnik. Z zeszłego roku, kiedy to robiłem ten podjazd po raz pierwszy, zapamiętałem go jako naprawdę wymagający i w końcówce, kiedy zmęczenie się kumuluje, naprawdę trudny. Tym razem wjazd na blisko 1300 m npm poszedł całkiem gładko i nawet końcówka po kamieniach i płynącym strumieniu była jakaś dziwnie łatwa. Wyprzedziłem przy tym masę ludzi - awaria na początku etapu ma ten plus, że przynajmniej można później sporo wyprzedzać;) Końcówka dojazdu do schroniska prowadzi świetną ścieżką między kamieniami, delikatnie w dół. Pośród ciężkich chmur dostrzegam budynek schroniska i dokonuję mitycznego wręcz skrętu w lewo na czerwony szlak, zaczynamy zabawę:) Po kompletnej porażce na tym odcinku w zeszłym roku, kiedy to wyprzedziło mnie co najmniej tuzin zawodników, obiecałem sobie, że w tym roku to ja będę wyprzedzał. Cel oczywiście wprowadziłem w życie, szkoda tylko, że w takich okolicznościach;) Jeszcze na łące mijam Olę, szybko dochodzę też Dawida i Wiolę, jednak szlak jest bardzo wymagający i wąski, nie chcę naciskać i jakiś czas jadę za nimi. Odpuszczam jeden uskok, Wiola mnie puszcza i mam 100% frajdy. Zjazd jest trudny, techniczny, jest ślisko, w dwóch miejscach naprawdę można wypaść, ale czuję, że robię coś świetnego. Naładowany adrenaliną i pełen entuzjazmu, że jednak może coś się dzisiaj jeszcze uda ugrać łykam kolejne osoby: dwa miksy, pojedynczych zawodników i na końcu dwa duety. Krótki odcinek po szutrach i niespodzianka - odbicie w prawo na kolejny techniczny odcinek. Momentami bardzo ciężki, nie udało się całości zjechać, za słaby jeszcze jestem. W końcu jestem w dolinie Wilczki. Kapitalny, 100% MTB odcinek za mną. Jestem zachwycony, dla takich tras warto jechać przez pół kraju. Dziwie mnie jedno - rok temu cierpiałem z bólu dłoni, teraz zupełnie nie mam tego problemu:)

Wszystko co dobre, kiedyś się kończy, przede mną kolejny długi podjazd. Szybko dochodzę Marcina. Okazało się, że na ostatnim zjeździe odnowił kontuzje kolana i prawdopodobnie zakończy rywalizację na bufecie na Przełęczy Śnieżnickiej w wozie ratowników. Wielka szkoda:( Podjazd robię swoim rytmem, łykam kolejne osoby. Pogoda się poprawia, ociepla się, wychodzi słońce. Bufet. Spotykam zielonych z New Age Fitness - pomylili trasę i nadrobili kilka km. Mimo to cieszę się na ich widok, chyba jest nieźle. Z Przełęczy Śnieżnickiej trasa prowadzi bardzo szybkimi zjazdami po kamieniach i szutrach - rok temu niesamowicie cierpiałem na tym odcinku, dłonie i głowa nie wytrzymały. Tym razem jadę jak szalony i momentami łapię się, że jestem blisko granicy pełnej kontroli:) Jest dobrze. Doganiam i zostawiam kolejne osoby. Szybką Drogę Nad Lejami niestety jadę sam - przydałoby się dobre koło do współpracy. Widoki są niesamowite, aż chciałoby się zatrzymać nacieszyć oczy! W końcu dojeżdżam do podejścia do szlaku granicznego - okazuje się jednak, że ten odcinek jest do wykręcenia. Nie chcę się jednak szarpać, bo niewiele zyskam. W towarzystwie wszyscy są zgodni, że odchudzanie roweru ma jednak sens:) W końcu jest - szlak graniczny, magiczne słowa:)

Dużo pisać nie muszę, było wszystko - trochę błotka, techniczne podjazdy, korzenie i przede wszystkim wszystko na ciasnym singlu. Spory kawałek jechałem za Kasią - zjeżdża naprawdę dobrze, niestety musiałem ją wyprzedzić i jechać swoim tempem;) 5 km czystej przyjemności, niejako przedsmak tego, co czeka nas już jutro. Sporo nadrobiłem na tym odcinku, ale do mety jeszcze spory kawałek. Asfaltem, inaczej niż to pierwotnie zaplanowano, zjeżdżamy tylko krótki odcinek, odbicie w lewo i ścieżka ostro w dół zaskoczyła na pewno nie jedną osobę;) Szlak jednak wyraźnie łagodnieje, dojeżdżam do zawodniczki z Danii (?), która nie daje się wyprzedzić, nieco mnie blokując, ale nic to.. Dojeżdżamy do bufetu. Ostatnia okazja do uzupełnienia bukłaka, z której oczywiście korzystam - do mety jeszcze ponad 20 km.

Zaczynam podjazd na Przełęcz Suchą, bardzo trudny podjazd. Początek prowadzi szutrami, które szybko przechodzą w starą kamienistą drogę leśną. Nawierzchnia wchodząca mocno w tyłek, tutaj jazda na sztywnym rowerze na małych kołach to jak wskoczyć do kampinoskiego bagienka w środku lata - czysta przyjemność. Kawałek pcham rower dając odpocząć czterem literom. Staram się trzymać tempo pary z Holandii w charakterystycznych zielonych strojach, bardzo zresztą sympatycznej:) Do Przełęczy zdążyłem jednak sporo do nich stracić. Jednak od razu po wyjechaniu na asfalt staram się nadrabiać. Jazda w pojedynkę przez te ok. 7 km kosztuje mnie sporo siły, a i zapewne nie odrobiłem za wiele. Odbicie w lewo na kolejny dziś kapitalny odcinek:) Szybko dochodzę Michała z Gomoli, a więc Artur jest kawałek przede mną. Gonię! Szybko musiałem ostudzić swój zapał, chwila zawahania przed w zasadzie banalnym uskokiem, zły tor, za mała prędkość i OTB. Na szczęście nie poobijałem się mocno, rower cały, jadę dalej. Mnóstwo kamieni, przecinam szutrówkę, schodzę grzecznie przed blisko metrowym uskokiem i dalej do końca szaleję po świetnej mieszance korzeni, błota i oczywiście rąbanki:) Sympatyczni Holendrzy zostali gdzieś z tyłu. Żeby ganiać za Wydrą na technicznych zjazdach to muszę jeszcze potrenować;)

Do mety został tak naprawdę jeden długi podjazd i szybkie zjazdy do Stronia. Początek malowniczym szlakiem w dolinie Białej Lądeckiej, odbicie w lewo na Czarnobielski Dukt i znowu moje ulubione kamienie. Holendrzy znowu mnie wyprzedzili, Artur i Michał uciekają. Podjazd kończy się szybciej niż myślałem, wyjazd na asfalt i szaleńcza pogoń za Gomolakami:) Z asfaltu na szutry, zniszczoną kamienistą drogą i łąkami. Po drodze minąłem Jarka walczącego z gumą, niestety nie mogę pomóc. Wyjazd na asfalty do Stronia, doszedłem chłopaków. Końcówka to szaleńcza walka po remontowanym chodniku - zupełnie bez sensu, na ostatnich zakrętach odpuszczam i wjeżdżam kilka sekund za Michałem.

To był prawdziwy górski etap, esencja MTB, można powiedzieć, że Masyw Śnieżnika oferuje alpejskie trasy, ale tak naprawdę było wszystko: długie typowo kondycyjne podjazdy, szybkie zjazdy, techniczne ścieżki i oczywiście szlak graniczny. Ogromnie żałuję straconego czasu na walkę z awarią - wystarczyłoby mieć ze sobą mały kluczyk do wentyla i nie byłoby problemu.. Oczywiście cieszę się, że udało się ukończyć etap i w tym miejscu pragnę serdecznie podziękować zawodnikom Gomoli: Dawidowi, Jackowi i Przemkowi, Panowie dzięki! Strata do Pawła urosła do ok. trzech kwadransów, a dwa kolejne etapy będą mimo wszystko okazja do powalczenia na zjazdach:)

Regeneracja to podstawa, dlatego po solidnym obiedzie wybraliśmy się z Pawłem na basen. Niestety ani jacuzzi, ani sauny nie było, ale przynajmniej psychicznie odpoczęliśmy. Kolacja też solidna, a przy okazji było wesoło. Jutro najcięższy etap - blisko 35 km po granicznych singlach!

120 Open / 59 M2
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Challenge, Teren, W towarzystwie, xt1


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa sobie
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]