Wpisy archiwalne w kategorii

Teren

Dystans całkowity:17863.98 km (w terenie 10869.95 km; 60.85%)
Czas w ruchu:953:28
Średnia prędkość:18.83 km/h
Maksymalna prędkość:72.00 km/h
Suma podjazdów:52819 m
Maks. tętno maksymalne:202 (101 %)
Maks. tętno średnie:175 (87 %)
Suma kalorii:181461 kcal
Liczba aktywności:280
Średnio na aktywność:64.72 km i 3h 25m
Więcej statystyk

MTB Marathon - Wałbrzych

Sobota, 7 września 2013 | dodano: 18.09.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst55.97/50.00km w04:06h avg13.65kmh vmax47.30kmh HR 154/185

Na wyjazd na maraton w Wałbrzychu czekałem od kilku dni z niecierpliwością i bardziej nie mogłem się doczekać kręcenia po górach w niedzielę niż ścigania się w sobotę. Jedziemy po pracy z Magdą, Jarkiem i Tomkiem – nocleg jak przed rokiem w Łomnicy. Z przygodami udało się dojechać na miejsce, niestety w samochodzie Jarka skończyło się sprzęgło – na maraton musimy jechać rowerami, ok. 20km rozgrzewki. Okazało się też, że gospodarstwo kupili i teraz prowadzą znajomi Alberta, który również przyjechał pokręcić po okolicy – super!

Rano pogoda dobra, nie za ciepło, ale słonecznie. Start przesunięty na 10:30 ze względu na konfigurację trasy. Ruszamy z Magdą przed 9. Sprawnie dojeżdżamy do Wałbrzycha, nieco błądzimy, ale w końcu udaje się dotrzeć na miejsce startu – nowoczesny obiekt sportowy, basen, boisko, równolegle odbywają się imprezy z okazji dni Wałbrzycha. Jakoś nie mam ochoty na ściganie się, po drodze proponuję nawet Magdzie, że pojadę z nią MEGA, ale w miasteczku jesteśmy za późno na załatwianie czegokolwiek w biurze zawodów – zdążyłem tylko kupić żele i stanąć w sektorze. Spotykam oczywiście wielu znajomych:)

Start, przejazd przez uliczki i szutrami wjeżdżamy w teren, zaczynamy wspinaczkę na Chełmiec. Sporo osób od razu mi ucieka, dopiero po jakimś kwadransie zaczynam jechać znośnym tempem. Przed startem sporo zostało powiedziane o trasie – początkowo zapowiadał się łatwy i nudny maraton, ale kilka dni temu Kowal po objechaniu terenów z lokalesami, obiecał MTB. Podjazd w większości prowadzi szutrami, ale nie brakuje wąskich i stromych odcinków. Jest długi i z utęsknieniem wyczekuję pierwszych zjazdów. Jakoś źle mi się jedzie, tempo niby nie jest najgorsze, ale w głowie jestem nastawiony na nie. Pierwszy zjazd zaczyna się super – ostro w dół, wąsko między drzewami, ale krótko – mimo to wyprzedzam jakieś 10 osób. Od razu humor mi się poprawia. Mijanka z bufetem, ale dopiero za kilka kilometrów będziemy mogli z niego skorzystać. Dalej trasa jest łatwa.

Po zjechaniu do Gorców ostry podjazd na szlak wokół Mniszka – mocno w górę po rąbance niczym tłuczniu kolejowym – na jednym z kamieni rzuciło mi koło i wylądowałem w dzikich malinach. Ostre są. Kilka chwil minęło, zanim wydłubałem z dłoni i gripa drobne kolce, a zakrwawione palce obmyłem w wodzie z bidonu. Sam szlak wokół Mniszka bardzo fajny – szybki, twardy singielek, trochę trawy. Zaczynam jechać trochę lepiej. Na kolejnych kilometrach do bufetu mam wrażenie, że kręcimy się wokół jednej góry, ale mimo to trasa jest zróżnicowana, ciągle coś się dzieje, ale za bardzo przypomina mi tą z Sobkowa. W końcu docieram do bufetu. Łapię owoce i dostrzegam z daleka zjeżdżającą Magdę:) Dopinguję i zaczynam się wahać, czy nie pojechać z nią, ale ruszam na swój wyścig.

Kolejne kilometry jadę z zawodnikiem Gomoli – na szybkich szutrach i pod górę jest zdecydowanie mocniejszy, ale na zjazdach szybko go doganiam, uprzejmie mi jednak robi miejsce. Zjazdy z Długiej są całkiem fajne, ale strasznie szybko się kończą – inaczej z podjazdami, mam wrażenie, że ciągną się w nieskończoność.. Przejeżdżamy przez Lubominek, jadący ze mną zawodnik SCS OSOZ na odcinku zaledwie kilku kilometrów trzykrotnie przestrzela zakręt, nie wiem jak to robi, bo oznaczenie jest wzorowe.. Za Lubominkiem jedziemy łąkami – gonię Grześka z SCS OSOZ i w masyw Trojgarbu wjeżdżamy razem. Wyprzedzam Grześka i słyszę za sobą motor pilota, a więc nadjeżdżają MEGOWCY. Spodziewałem się ich w sumie wcześniej, ale trasa szybka i różnice w czasach mniejsze. Szlak zaczyna stromieć, miło popatrzeć z jaką łatwością mija mnie Mateusz Zoń. Na najbardziej stromym odcinku odpuszczam i podchodzę, mijają mnie kolejni zawodnicy, również z mojego dystansu. W końcu docieram na szczyt, z którego rozpościera się świetny widok, jest ławeczka, szkoda, że nie jesteśmy na wycieczce i nie można się choć na chwilkę zatrzymać. Zaczynam zjazdy, a więc zaczyna się zabawa. Wjeżdżam tuż przed dwoma zawodnikami z dystansu MEGA (pierwsze 10-tka). Szlak to typowa rąbanka z rynną po środku, a więc zabawa, żeby nie wpaść do rynny;) W pewnym momencie przecinamy szutrówkę, robi się szerzej – puszczam megowców, ale jeden z nich mówi, żebym jechał dalej, czyli nie jest najgorzej. Dalej jest już łatwo i szybko. Na podjeździe szybko mi uciekają. Całkiem fajny odcinek, chociaż wolałbym ekwilibrystykę na korzeniach, uskokach, kamieniach, a nie rąbankę, której w gruncie rzeczy największą trudnością jest utrzymanie kierownicy w ryzach..

Na kolejnych kilometrach niewiele się dzieje – w głowie mam tylko coraz gorsze samopoczucie. Dojeżdżam do bufetu i zaczynam się zastanawiać, czy nie poczekać na Magdę, fatalnie się czuję i chcę odpuścić ściganie. Po chwili jednak ruszam. Szybki fajny zjazd, ale po chwili pogoniło mnie w krzaki.. W ciągu następnych minut jeszcze dwukrotnie powtarzam wycieczkę (na szczęście jeden z zawodników wspomógł mnie makulaturą..) i decyduję się odpuścić drugą pętlę. Czekam na Magdę i chcę pojechać z nią… Pierwszy raz świadomie wycofuję się z maratonu, głupie uczucie. Nadjeżdża Magda i ruszamy razem, nie ukrywam, że nieźle się zdziwiła.

Razem jedziemy aż do mety. Trasa to głównie szutrówki. Jest jeden fajny, ostry i techniczny podjazd, na którym mija nas Kamil. Po minięciu rozjazdu, na którym stoi Kowal, jest fajny odcinek z mocnym podjazdem singlem, chwilę później ostry zjazd, sekcja korzeni i znowu ostro w dół. Fajny odcinek.. Dopiero później na forum czytam, że odcinek niby bardzo trudny.. może i tak, ale krótki;) Po zjazdach do Lubomina bufet, dokrętka po łąkach i fascynująca walka Magdy z dwoma innymi zawodniczkami na ostatnich kilometrach – trzeba jeszcze popracować nad taktyką, ale na ostatniej długiej prostej w przekopie kolejowym miałem poważne problemy z utrzymaniem koła dziewczynom;) Ostatecznie Magda przekracza metę jako druga.

Na mecie dochodzi do mnie, że odpuściłem. W zasadzie przez cały odcinek jazdy z Magdą o tym myślę. Poddałem się i muszę z tym żyć.. Trasę muszę ocenić jakoś mocno średnią – zabrakło charakterystycznych ciekawych odcinków. Było ich za mało, trudnych zjazdów w zasadzie poza dwoma odcinkami po 100m, nie było – zjazd z Trójgarbu po rąbance nie był fajny.. Mimo, że zeszłoroczną trasę również nie zapamiętałem jako wyjątkowo ciekawą, to trzeba przyznać, że było na niej kilka ciekawych odcinków – Rogowiec, zjazd z Jeleńca, zjazd do Sokołowska, szlak graniczny, a dzisiaj? Takie nijakie nabijanie kilometrów trochę. Może gdybym pojechał do końca w dobrym tempie, byłbym zadowolony z jazdy, wrażenia byłyby inne. Tak czy inaczej o tym starcie chcę możliwie najszybciej zapomnieć..

Powrót do Łomnicy oczywiście na dwóch kołach, ale w towarzystwie Jarka i Tomka.
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie, xt1

MTB Cross Maraton - Sobków

Niedziela, 1 września 2013 | dodano: 12.09.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst76.01/60.00km w03:57h avg19.24kmh vmax54.20kmh HR 159/186

Wyścig w Sobkowie zapowiadany jest jako łatwy, szybki i stosunkowo płaski – taki teren. Ma być jednak ciekawie i ładnie krajobrazowo – a jak Mazi tak twierdzi, to musi być ciekawie. Na maraton jadę jednak mocno wczorajszy po urodzinach brata, bardziej niż drinkowanie, odczuwam brak snu… Po drodze łapie nas ulewa, ale im bardziej zbliżamy się w okolice Kielc, tym niebo się rozpogadza. Sobków położony jest nad Nidą, niedaleko Chęcin, w okolicy jest sporo niedużych pagórków – znam te okolice ze studenckich kursów i bardzo je lubię, sentyment. W dobrym czasie docieramy na miejsce, przebieranie, pakowanie i rozgrzewka – pogoda robi się niepewna, niebo zaciągają ciemne chmury, zrywa się chłodny wiatr – paradoksalnie cieszy mnie to;)

Po kilku minutach opóźnienia startuje w końcu peleton na dystansie Master. Tym razem dostałem sektor i startuję obok Kamila. Początek bardzo fajny, pętelka przy stadionie z fajnym podjazdem. Dziwna sprawa, bo prawie do końca podjazdu trzymam się Romka, dopiero na zjeździe mija mnie Kamil. Przejazd obok stadionu, krótki asfalt, mocny wiatr, a ja bez sensu dociągam do grupki i dalej prowadzę ją i dociągam do kolejnej, w której jedzie Romek – co ja tu robię… Szybko jednak odpadam, w terenie mija mnie sporo osób, trzeba złapać swoje tempo. Trasa nie jest z tych, na których kluczem do wyniku jest dobre koło. Las jest bardzo fajny, podjazdy, zjazdy, piach, korzenie, mijają mnie m.in. dziewczyny z Murapola, Michał i Paweł. Tego ostatniego próbuję się trzymać. W końcu formuje się grupka, w której jedziemy kolejne kilometry. Trasa wyjeżdża na pola, ale nadal jest pofalowana, a widoki rzeczywiście ładne!

Po tym bardzo ciekawym wstępie trasa zaczyna się wypłaszczać, prowadzi szutrowymi i miejscami piaszczystymi drogami. Razem z trzema zawodnikami próbuję gonić grupkę Pawła, jednocześnie staramy się powiększać dystans do zawodników trzymanych za plecami. Jedzie mi się całkiem dobrze, ale Pawła nie mogę dogonić, mimo, że dzieli nas co najwyżej 50 m. Po odbiciu na lekki trawiasty podjazd zatrzymuję się za potrzebą – pomyślałem, że szybko odrobię straty. Minęło mnie dwóch zawodników, ale zabrakło kolejnych, z którymi mógłbym gonić. Co gorsze, trasa wyjechała z terenu osłoniętego od mocnego wmordewindu i czekała mnie długa, a co gorsza samotna walka z żywiołem. Pagórki tez zostawiliśmy w tyle, co nie poprawiało mojej sytuacji. Jadę więc samotnie, co jakiś czas widząc przed sobą kolorowe sylwetki zawodników. Dość długo zajęło mi dogonienie pierwszego z nich – zadowolony, że w końcu będę mógł odpocząć, dociągnąłem, ale okazało się, że jadę znacznie szybciej i… jadę dalej sam. Zaliczam pierwszy jak do tej pory fajny zjazd, wąska ścieżka między drzewami, stromo w dół, niestety zjazd ma jakieś 20 metrów;) Widzę kolejnego zawodnika i mijam go na piaszczystym zjeździe, po którym szybkimi szutrami docieram na pierwszy bufet. To pierwszy z zaledwie dwóch zaplanowanych na dzisiaj pitstopów – dobrze, że nie jest gorąco. Łapię tylko banana, zmotywowany napieram, dojrzałem bowiem przed sobą obie zawodniczki Murapolu – Anię i Kasię.

Za bufetem mamy fajny podjazd i szybkie zjazdy po łąkach, dochodzę dziewczyny. Jakiś czas jedziemy razem, jest kilka podjazdów i jeden szybki fajny zjazd z niebezpiecznymi koleinami – nigdy takich miejsc nie lubiłem, ale… człowiek zmienia zdanie, w końcu coś się dzieje, bo szczerze mówiąc trasa jest łatwa.. Wyjeżdżamy na szybkie szutry. Daję mocną zmianę i dziewczyny zostają, ale nie czekam, bowiem mam przed sobą kolejnego zawodnika. Dociągam na długim podjeździe i dalej jedziemy razem dobrze współpracując. Niestety zawodnik prowadząc przestrzela zakręt i znowu jadę sam. Przed podjazdem pod „wiatrak” dochodzę czterech zawodników – dwóch z teamu Gatta, z którymi jechałem na początku, przed postojem, jeden z krakowskiego Wertykala, najpewniej po defekcie, bo jest zdecydowanie mocniejszy i zaczyna nam odjeżdżać. Nie jest najgorzej. Na szybkim zjeździe po trawie mijam Marka Zająca, który walczy z awarią – przekazuje mi klucze dla Gustawa, wycofuje się. Szkoda. Łapię drugi oddech i staram się podkręcać tempo, dochodzę kolejnych zawodników. Pokonujemy fajny podjazd łące zasłanej wrzosami, szybki piaszczysty zjazd, trochę leśnych szutrówek, przecinamy asfalt i zbliżamy się do wisienki dzisiejszej trasy – przejazdu przez kamieniołom.

Do kamieniołomu prowadzi fajny podjazd w gęstych krzakach, miękkie podłoże, podkręcam tempo, wiem bowiem, że ludzie różnie reagują na widok kamieni i stromych zjazdów. Zjazd do kamieniołomu faktycznie jest stromy, ale bez zakrętów, równo, łatwy. Dalej pętla po trasce przygotowanej zapewne przez crossowców pod wapiennymi ścianami i wyjazd pod jedną z nich. Przejazd przez punkt kontrolny – drugi bufet. Dostrzegam przed sobą Michała i Pawła.

Z bufetu nie korzystam, dodatkowo zmotywowany widokiem kolegów staram się możliwie najszybciej podgonić. Zimna głowa, wsuwam żel. Paweł odjeżdża, ale ciągle zbliżam się do Michała. Trasa bardzo fajna, wjeżdżamy w las, trochę kręcenia po korzeniach i rodzynek – kapitalny zjazd wąskim parowem. Niestety Michał nieco przyblokował, ale szybko mnie puszcza, niestety zjazd jest bardzo krótki, niemniej wrażenia super! Trasa jest pagórkowata, a ja kontynuuję pogoń za Pawłem. Na dłuższych, odkrytych podjazdach, a takie dominują, widzę, że dystans jest w dalszym ciągu niewielki – Gustaw jednak ma przewagę, że ma kompana jazdy. Ja gonię samotnie. Szybko zaczynam odczuwać zmęczenie, bolą mnie plecy, momentami zupełnie nie mogę kręcić – efekt mieszanki zmęczenia i wyjątkowo upierdliwego podłoża, pełnego dziur, kępek trawy?

W końcówce trasy, kiedy już zupełnie pogodziłem się, że Paweł jest poza zasięgiem, zaliczyłem jeszcze bardzo fajny singielek wzdłuż brzegów Nidy. Na ostatnich płaskich odcinkach przez sosnowe lasy dochodzą mnie jeszcze Ania z Murapola i Michał. Niestety ból pleców zupełnie nie pozwala mi nawet próbować się bronić – na korzenistym szlaku oboje szybko uciekają. Ostatni podjazd po trawie i zjazd do mety.

Nastawiałem się na powtórkę najszybszych odcinków z Zagnańska, tzn trzymanie koła i walkę o utrzymanie morderczego tempa. Miło się zaskoczyłem, bo trasa mimo, że szybka, to w kilku miejscach była naprawdę ciekawa, jeśli dodam do tego fajne widoczki i zwyczajny sentyment do tych terenów – nie ukrywam, że naprawdę podobał mi się ten maraton. Co innego moja jazda – zupełnie bez sensu forsowałem tempo na pierwszych kilometrach, zatrzymałem się za potrzebą w najgorszym możliwym momencie, ból pleców, do tego oczywiście kwestia imprezowania dzień wcześniej;)
1 Open / 1 M2 Mariusz Marszałek 3:13:44
34 Open / 17 M2 ktone 3:57:51
Rating 81.5/81.5
3:57:51
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie, xt1

Niedzielny KPN

Niedziela, 25 sierpnia 2013 | dodano: 27.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst67.84/40.00km w03:44h avg18.17kmh vmax44.60kmh HR 131/175

Na niedzielę umówiliśmy się na wspólny trening w KPN w dużej grupie: Iza i Kamil, Michał z rodzinką, Zdzichu, udało mi się też namówić Sajkora, no i Magda i ja. Tempo spokojne, ale momentami poszaleliśmy:) Kamil robił fotki, więc i ja mam jakieś zdjęcia tym razem;)









/2536608


Kategoria 050-100, KPN, Mbike, Teren, W towarzystwie, xt1

MTB Cross Maraton - Łagów

Niedziela, 18 sierpnia 2013 | dodano: 27.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst74.83/65.00km w04:55h avg15.22kmh vmax50.30kmh HR 157/181

Po dwóch dniach w Gorcach i dniu łażenia po Pieninach czas na wyjazd na maraton do Łagowa. Z Lubomierza mamy jakieś 200km, wyjeżdżamy z dużym zapasem czasu ok. 6. Na miejsce dojeżdżamy sprawnie, zapowiada się naprawdę upalny dzień. Z każdą minutą chęć na ściganie się spada – wizja ganiania po tzw kurwidołkach, polach, łąkach w upale mnie nie przekonuje. Trasa w Łagowie zapowiadana jest jako najcięższa w całym cyklu, techniczna i ciekawa. Pamiętam też, że trasa maratonu w Bielinach, który miałem przyjemność jechać przed dwoma laty, bardzo mi się podobała. Po dwóch dniach jazdy w wysokich górach jestem jednak sceptyczny, tym bardziej, że nogi bolą, łydki ciągną tak, że ciężko mi chodzić..
W miasteczku spotykamy sporo znajomych, oczywiście ścigający się w etapówce koledzy z teamu, Iza, Artur, Damian, Krzysiek, Grzesiek i wielu innych:) Wskakujemy w lycrę, napełniamy bukłaki i ruszamy na rozgrzewkę. Kierując się strzałkami, jedziemy jednak początek wczorajszego etapu, nic tam, znajomość trasy jest ważna, ale nie decydująca;)
Staję w sektorze, tzn sektor nadal mi nie przysługuje, więc staję za sektorem. Dziwne.. Ruszamy prawie punktualnie, początek asfaltami spokojnie. Pierwszy podjazd, staram się jechać spokojnie, a mimo to bez problemu mija kolejnych zawodników, m.in. Zdzicha, który mocno dopinguje. Szybko wjeżdżamy na polne drogi – kurzy się niesamowicie, momentami nic nie widać. W delikatnym zagłębieniu widzę małą kraksę, dopiero kiedy mijam, poznaję Michała próbującego wyciągnąć pedał Marka Zająca spomiędzy szprych swojego koła. Powoli formują się grupki, wyprzedza mnie m.in. Damian, Kasia Galewicz, Ania Sadowska, ale nie forsuję tempa, staram się jechać ekonomicznie, wiem, że szarżowanie na początku mocno się dzisiaj zemści na mnie.

Wjeżdżamy w teren, teren nieśmiało zaczyna się wznosić, wyprzedzam. Poznaję podjazd na Szczytnika i wiem, że ciężko będzie wyprzedzać, mimo, że czuję, że tempo mam lepsze od osób przede mną. Jadę tuż za Markiem – nieźle, jeszcze trzy tygodnie temu na sudeckich trasach wkładał mi spokojnie min. pół godziny na każdym etapie! Końcówka podjazdu mocna, niestety zawodnicy przede mną schodzą z rowerów, nie ma jak jechać. Pierwsze zjazdy jadę za Markiem i momentami mnie spowalnia, ale jadę nieco nerwowo i wyprzedzam dopiero na końcówce, bardzo dziurawej i niebezpiecznej. Zaczynam się rozkręcać, ale cały czas pilnuję, żeby nie szarżować. Przede mną jedzie Ania i Marek z Murapola. Dochodzę ich i staram się trzymać tempo. Aż do bufetu trasa jest interwałowa, krótkie podjazdy, bardzo szybkie, uważne zjazdy z koleinami, jest szybki odcinek po szutrach. Wyprzedzam kilka osób. Zaczynam się zastanawiać, kiedy zacznie się ten wymagający teren, o którym pisali organizatorzy i który mam w pamięci. Zjazdy są niestety typu wpadnę czy nie wpadnę w koleinę, szybkie i niebezpieczne. Sporo się kurzy, jest kilka odcinków gdzie nieźle rzuca, ja nie chcę już jeździć na małych kołach;) Tuż przed bufetem doganiam zawodnika w stroju Ashima na Focusie na dużych kołach. Na bufecie ekspresowo uzupełniam bidon, wypijam dwa kubki izotonika, jem owoce i ruszam.

Ostry podjazd jadę za zawodnikiem na Focusie. Miejscami muszę naprawdę walczyć o przepchnięcie korzeni czy kamieni, nie jest lekko. Krótki odcinek przez uślizg koła podbiegam – kolega na Focusie spokojnie, równym rytmem wykręca całość. Komentarz nie jest potrzebny.. Zaczynam zjazdy, początek po trawie z niezłymi głazami, dalej bez trawy, a więc widać trasę, można poszaleć. Szybko wyprzedzam Focusa, ale mnie z kolei łykają Jarek Wsół i duet Murapola. Trochę końcówkę zjazdu przespałem.. Kolejny podjazd, mija mnie Focus i znowu zjazd – dzisiejszy najtrudniejszy odcinek wyschniętym korytem rzeki po kamieniach, miejscami spory głazach. No niestety całości nie udało się zjechać, dwie podpórki i krótki odcinek zbiegłem, udało mi się jednak trochę nadrobić. Kolejne kilometry dają odrobinę odetchnąć, nachylenie łagodne, jest szybko, trochę bruków – można złapać oddech. Trzeba przyznać, że do tej pory mało było miejsc, gdzie można było uzupełnić płyny i coś zjeść. Jadę z Anią i Witkiem. W końcu odbijamy na szlak na Jeleniowską – ostry wąski podjazd. Słońce przygrzewa, pot leje się ze mnie strumieniami, końcówkę odpuszczam, czuję się trochę usprawiedliwiony, kiedy i Ania schodzi z roweru;) Zjazdy z Jeleniowskiej bardzo fajne, twardsze i mniej zniszczone niż wszystko, co było do tej pory, szybkie, ale jest flow:) Na jednym z ciasnych zakrętów tuż przy ścieżce zawodnik w stroju Goggle robi gumę, cudem unikam kolizji, zahaczam tylko kierownicą.. Ciśnienie mi skoczyło.. Zjazdy szybko się kończą, za szybko:( Bufet.

Napełniam bukłak – przede mną ponad 30 km do mety bez możliwości dotankowania. Zawsze chwaliłem bufety na trasach tego cyklu, obsługę, „wyposażenie”, m.in. arbuzy i pyszny izotonik, ale zaledwie dwa pitstopy na takiej trasie w upalny sierpniowy dzień to trochę niepoważne podejście:( Doganiają mnie m.in. Kasia i Zdzichu. Ruszam ostrym asfaltowym podjazdem. Śmiejemy się z Kasią, że znowu jedziemy razem;) Wjazd w teren, niestety znowu wertepy, mocno dziurawy szlak, Kasia zupełnie bez problemu mi odjeżdża. Nie szarpię, bo czuję, że zaczynam nieco opadać z sił – daje mi się we znaki aktywny długi weekend i bez wątpienia nie bez znaczenie jest mocny upał. Trasa jest mocno interwałowa, krótkie, momentami ostre podjazdy, szybkie zjazdy, mniej wertepów, trasa zaczyna mi się bardzo podobać:) Doganiają mnie Ania i Marek i dosłownie chwilę później blokują na jedynej na trasie kałuży. Przez moment chcę wyprzedzać bezczelnie przez środek, ale później okazało się, że całe szczęście powstrzymałem się:) Przecinamy asfalt, przejazd zabezpieczają strażacy, stoją dwie zgrzewki wody – waham się, czy uzupełniać bidon, który prawie już opróżniłem, odpuszczam. Wjeżdżamy w Pasmo Bielińskie.

Kolejne kilometry to niekończące się twarde szybkie kręte single – miód malina! Nie ma nawet krótkiego technicznego odcinka, ale zabawa jest kapitalna! Ponownie przecinam asfalty, trochę ganiania po polach i znowu odcinki po singlach. Chylę czoła autorom trasy (Grześkowi) i jednocześnie zazdroszczę lokalesom, że mają takie tereny do treningów. Wszystko co dobre, szybko się kończy, trochę ganiania po łąkach, przecinam trasę 756 do Łagowa przede mną wyrasta ostatni już dziś podjazd, w Paśmie Jeleniowskim. Początek po łące, szybko odpuszczam, nie czuję się najlepiej, słońce mocno grzeje i naprawdę dostaję w tym momencie w kość. Może ostatnie kilometry jadę za mocno? Mijają mnie Ania i Marek, chwilę później również Sławek, który mocno mnie dopingują, niestety nie daję rady gonić. Na zjazdach po łąkach udaje mi się dogonić Anię i Marka i ostatnie kilometry po łąkach i polach jedziemy razem. Jedyne ciekawe miejsce poza zjazdem korytem potoku – zjazd po kamieniach niestety zablokowany przez Anię..

Dalej niebezpieczny przejazd przez tymczasowy mostek, w który nieomal wbiłem się z impetem, przejazd przez rzekę po paletach z technicznym wyjazdem, ostatni podjazd przez podwórka i meta!

Na mecie długo nie mogę dojść do siebie, na szczęście Magda ratuje mnie zimną puszką:) Sama jest zadowolona z jazdy i wyniku – 2 miejsce tylko 4 minuty za Karoliną Kozelą. Rozmawiamy m.in. z Krzyśkiem, który napisał z wyścigu świetną relację, Sławkiem, Marcinem i kolegami z teamu. Sporo osób dosłownie umarło na trasie przez upał, a ja cieszę się, bo chyba pierwszy raz stosunkowo dobrze zniosłem takie warunki. Fakt, że wyjątkowo pilnowałem regularnego picia i jedzenia, a i mały kryzys mnie nie ominął, ale nie było źle. Jazda na świeżości to jednak nie była i wynik na pewno mógł być lepszy, z drugiej strony trochę żałuję, że w Gorcach nie zostaliśmy dzień dłużej;) Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Grzesiek wycisnął z tego terenu co mógł i przygotował naprawdę ciekawą i ciężką trasę. Mam jednak wrażenie, że zjazdy w Daleszycach czy choćby w Suchedniowie były bardziej wymagające.
/2536608


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie, xt1, Góry

Gorce - Jaworzyna Kamienicka, Turbacz, Kiczora, Pasmo Lubania

Piątek, 16 sierpnia 2013 | dodano: 22.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst52.65/45.00km w04:26h avg11.88kmh vmax51.60kmh HR 123/169

Po wczorajszej rozgrzewce, na dzisiaj zaplanowaliśmy sobie z Magdą z pełną premedytacją tułaczkę po górach od rana do wieczora. W planach mamy zaliczyć wszystkie szeroko polecane zjazdy z Turbacza, tj zielonym i niebieskim w stronę Koninek oraz żółtym przez Kudłoń do Rzek, wszystko to połączyć jakoś sensownie w pętlę i w miarę możliwości dołożyć do tego Stare Wierchy, ew. Polanę Waksmundzką. Ambitnie:) Zdjęcie poglądowe, czemu zawdzięczamy możliwość wjechania w niemałe przecież góry praktycznie bez zrzucania na młynek:)

Ruszamy dosyć wcześnie po solidnym śniadaniu. Pogoda zapowiada się idealna, słonecznie, ale nie za gorąco, widoki będą wyborne. Podobnie jak wczoraj zjeżdżamy do Rzek i zaczynamy podjazd – tym razem niebieskim szlakiem na Przełęcz Borek. Szlak jest wyraźnie mniej uczęszczany, węższy i jednak bardziej stromy.



Większa jego część prowadzi głęboką doliną, dlatego widoki nie są jakoś szczególnie porywające, ale są ładne miejsca. Docieramy na Przełęcz Borek, gdzie kończy się szlak rowerowy i dalej kierujemy się żółtym na Czoło Turbacza. Początek ostro w górę, było trochę butowania.

Większość szlaku jednak w siodle, sporo fajnych odcinków z korzeniami, mostki, trochę kamieni – zjazd tym szlakiem zdecydowanie przypadnie mi do gustu:)


Wyjeżdżamy na polanę pod Czołem Turbacza, odbijamy w prawo na szczyt, z którego podziwiamy widoki i szczegółowo planujemy kolejne godziny.

Czas na zjazd. Na pierwszy ogień zielony do Koninek. Początek super, korzenie, małe uskoki, ostro w dół, odbicie na zielony, ciemny las i gęsta sieć korzeni. Trochę się puściłem i muszę czekać na Magdę. Czar prysł przy spotkaniu z leśnikiem..


Zawrócił nas na Turbacz grożąc mandatem, a że nie mamy za dużo pieniędzy, odpuściliśmy, nie ma sensu próbować zjazdu niebieskim… Wracamy na polanę pod Czołem Turbacza i wjeżdżamy pod schronisko.

Dzisiaj panorama Tatr w pełnej krasie.

Decydujemy zmienić plany i zrobić Pasmo Lubania – góry niższe, ale do Przełęczy Knurowskiej prowadzi rowerowy szlak, a dalej kończy się Park Narodowy i nikomu nie powinna przeszkadzać para dwóch kółek. Przejeżdżamy przez Halę Długą i odbijamy na szlak na Kiczorę.


Szczyt wita nas fenomenalnym widokiem i bardzo fajną ścieżką w dół.


Mocno się kurzy, mijani piechurzy nie są chyba zachwyceni, a ja przeciwnie. Niżej wjeżdżamy w las i zaliczamy serię świetnych zjazdów, ostrych z korzeniami, miejscami jest niezła rąbanka, ale wszystko bez problemu w siodle. Magda jest trochę innego zdania, ale grzecznie schodzi;) Trzeba przyznać, że oznaczenie tego szlaku rowerowym symbolem to odważna decyzja;)



Interwałowym szlakiem z przewagą zjazdów docieramy na Przełęcz Knurowską, z której musimy zaliczyć ostrą ściankę po trawie. Palące słońce nie pomaga. Siedzący na zielonej trawce turyści są w szoku, kiedy podjeżdżam, a kiedy robi to Magda, zupełnie głupieją;)

Kolejne kilometry aż do stacji turystycznej w Studzionkach są ciężkie, ostre podjazdy

krótkie fajne zjazdy

i dwie ścianki do zejścia – jedna z uskokami, druga z rąbanką grubego kalibru.


Na kolejnych szczytach podziwiamy super panoramy.

Sama stacja turystyczna, w której mieliśmy nadzieję coś zjeść, ale nie udało się, położona jest po prostu pięknie – kilka domów i spory budynek prywatnego schroniska wciśnięte są dosłownie w środek pokaźnego pasma, robi kapitalne wrażenie.

Początek szlaku w stronę Lubania, który mamy nadzieję dzisiaj zdobyć – robimy przerwę na posiłek. Zapasy się kończą, bukłaki powoli wysychają. Szlak znowu prowadzi nas raz w górę, to raz w dół. Kilka miejsc jest wyjątkowo malowniczych.


Generalnie szlak jest łatwy. W drugiej części do Lubania przypomina nieco świętokrzyskie ścieżki – twarde single, ostre krótkie podjazdy, trochę kamieni i korzeni. Podoba mi się.

Docieramy do zielonego szlaku, który prowadzi z jednej strony na szczyt Lubania, z drugiej zaś w dół do Ochotnicy. Decydujemy, że odpuszczamy zdobywanie szczytu – oboje jesteśmy głodni, nie mamy co pić.

Już na mapie szlak wygląda imponująco, jednak oznaczenia pozwalają podejrzewać, że nie będzie dużym wyzwaniem – prowadzi głównie szutrówkami. Szybko jednak okazuje się, że Pasmo Lubania na nowo definiuje pojęcie szutrówki – jest bardzo stromo, drogi są zniszczone, rozmyte, koleiny mają głębokość metra, a wszystko to pokrywa dywan głazów wielkości dochodzącej do rozmiarów piłki kopanej. Zacnie!


Szlak odbija z tzw. szutrówek i niestety całkowicie traci przejezdność na sztywnym rowerze, do tego miejscami jest zarośnięty, masa połamanych gałęzi i pojedynczych drzew.


Końcówka w regularnym strumieniu – na szczęście dawno nie padało i udaje się przejść suchą nogą.

Wyjeżdżamy na zgodne z przyzwyczajeniami szutry. Po drodze zupełnie na dzikow spacerują sobie pawie, a ja znajduje ukrytego singla, który biegnie równolegle do szutrówki – niestety ma tylko kilkaset metrów..


Asfaltem do Ochotnicy, lądujemy dosłownie 100m od knajpy, w której oczywiście zostajemy na solidny obiad:)

Po dłuższej przerwie i uzupełnieniu cukru we krwi morale wracają na swój zwykły wysoki poziom:) zabrakło tylko dobrej kawy;) Ruszamy w stronę Lubomierza, a że czasu mamy coraz mniej, wybieramy wariant asfaltami i szutrami, co wcale nie oznacza, że będzie lekko;)


Jedziemy przez Młynne i Zasadne, dalej doliną Głębieńca do niebieskiego szlaku, którym podobnie jak wczoraj, zjeżdżamy do Rzek. Do kwatery asfaltami.

To był długi i piękny dzień. Gorce pokazały nam swoje zupełnie inne oblicze. Na Lubań na pewno jeszcze wrócimy.
/2536608
Cały wyjazd to szereg zbiegów okoliczności i nie ukrywam, że szczęście nam dopisało - w Gorcach rzadko jest tak sucho, a sporo odcinków jechaliśmy w dobrym kierunku. Sporo szlaków zjeździliśmy, ale na pewno jest po co tu wracać, może jesienią?


Kategoria 050-100, Góry, Mbike, Teren, W towarzystwie, xt1

Gorce - Jaworzyna Kamienicka, Turbacz, Gorc

Czwartek, 15 sierpnia 2013 | dodano: 22.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst35.02/30.00km w02:48h avg12.51kmh vmax56.30kmh HR 131/168

Tegoroczny sierpniowy długi weekend zarezerwowany jest na maraton w Łagowie w cyklu MTB Crossmaraton. Do ostatniej chwili wahałem się, czy wystartować w rozgrywanej równolegle etapówce. Zdecydowaliśmy się jednak z Magdą pojechać w góry i na spokojnie nacieszyć się jazdą po szlakach:) Niedzielny maraton ograniczył nam trochę obszar, w który możemy się wybrać, bez sensu jest jechać więcej niż 3h na maraton – padło na Beskid Wyspowy, okolice Limanowej lub Mszany Dolnej. Nocleg udało się znaleźć w Lubomierzu, małej wsi położonej w dolinie oddzielającej Pasmo Mogielicy i Gorce. Małe rozpoznanie i pomoc m.in. Shema potwierdziły, że to świetna baza wypadowa w Gorce, a Pasmo Mogielicy lepiej sobie zostawić na czasy, kiedy dorobimy się cięższych rowerów. Weekend zaczynamy w czwartek wcześnie rano, tak by możliwie wcześnie móc wjechać na szlak. W Lubomierzu jesteśmy ok. 13, szybkie przepakowanie i w drogę.

Startujemy z Rzek i szutrami pniemy się w górę. Szlak szybko okazuje się idealnym wyborem na wspinaczkę – łagodnie nachylony, w całości przejezdny.

Ostatnie kilometry bardzo malownicze.

Docieramy do polany pod Jaworzyną Kamienicką. Na szczyt szlak jest dość stromy, ale na upartego do podjechania. Lepiej jednak się zatrzymać i rozejrzeć po okolicy:)


Z Jaworzyny jedziemy oczywiście w stronę Turbacza, szlak jest pofalowany, ale łatwy i przyjemny.

Wyjeżdżamy w końcu na Halę Długą – wspaniałe widoki na typowe dla Gorców hale. Popołudniowe słońce potęguje wspaniałe widoki oświetlając stoki żółtymi promieniami. Widok na Tatry jednak słaby – szczyty w chmurach.

Wdrapujemy się do schroniska pod Turbaczem. Po pierogach z gorczańskimi jagodami i kawie, a przede wszystkim nacieszeniu oczu widokami rozpościerającymi się z tarasu widokowego, ruszamy z opracowanym już planem na kolejne godziny.

Wracamy tą samą drogą na Jaworzynę Kamienicką.

Odbijamy tylko na chwilę ze szlaku do Zbójnickiej Jamy – zaintrygowało mnie oznaczenie na mapie jaskini w Beskidach. Ścieżka jest wąska i momentami mocno opada po korzeniach – super odcinek.

Dalej przypomina graniczny szlak sudecki – korzenie, jagodziny, wiatrołomy.

Owa Jaskinia okazuje się osuwiskową szczeliną, niemniej miejsce ciekawe i ładne. Powrót na nogach z rowerem u boku.

Z Jaworzyny Kamienickiej ruszamy Pasmem Gorca by w końcu zdobyć jego szczyt. Szlak w całości prowadzi wąską ścieżką, natomiast jej charakter na całej długości zmienia się wielokrotnie. Są twarde odcinki

..świetne sekcje korzeni, malownicze polanki

beskidzka rąbanka i w końcu ostra ścianka z kamerdolcami, z której miałbym pewnie spore problemy ze zjechaniem. Jednym słowem kapitalny szlak, który obowiązkowo trzeba zaliczyć będąc w Gorcach.

W końcu docieramy na szczyt

...z którego rozpościera się wręcz fenomenalny widok na Pasmo Lubania, Jezioro Czorsztyńskie (właściwie to zalew), Pieniny i oczywiście Tatry. Siedzimy dłuższa chwilę i zwyczajnie gapimy się przed siebie:)

Czas na zjazdy. Początek super, wąsko, stromo, korzenie, kamienie. Później szlak wyraźnie łagodnieje. Zaliczamy kolejną polaną, na której mieści się studencki camping – piękne miejsce.


Kolejne kilometry szlak opada w kierunku Rzek, momentami ścieżka jest ciekawa, nie brakuje technicznych odcinków, na jednym z nich odpuściłem, a przechodzący turyści ze zdziwieniem zapytali, jak często na takich szlakach się przewracam, bo to przecież niemożliwe zjeżdżać po takich kamieniach..


W końcu lądujemy w dolinie Głębieńca

...zjeżdżamy szybkim i stosunkowo łatwym singlem do Rzek. Na kwaterę dokręcamy asfaltami przed zachodem słońca. To był piękny dzień, a jutrzejszy zapowiada się jeszcze ciekawiej:)
/2536608


Kategoria 000-050, Góry, Teren, W towarzystwie, Mbike, xt1

Niedzielny rowerowy kampinos

Niedziela, 11 sierpnia 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst61.06/32.00km w03:00h avg20.35kmh vmax44.40kmh HR 138/175

Niedzielne kręcenie po KPN. Po sobotnim wieczorze ciężko było wstać, ale udało się.. Pogoda super:)

Do KPN jedziemy z Magdą przez Błonie i Leszno. Z Leszna do Roztoki czerwonym, oczywiście zjazd w Roztoce robię, banalny:)

W Roztoce przerwa na lody, dojeżdżają Jarek i Paweł. Razem jedziemy zielonym do Górek i asfaltami na górki:)




W lesie po wczorajszych opadach przyjemnie, chociaż widać, że ostatnio długo nie padało i jest niezła piaskownica.. Między kolejnymi wydmami robimy piwo w Dąbrowie. Koniec szlaku, szutrami i asfaltami wracamy do Roztoki. Stąd najlepszą możliwą drogą, czyli zielonym przez Ławską Górę, Ławy, gdzie chłopaki odbijają do Łomianek, a my z Magdą do Zaborowa. Powrót do domu bardzo spokojny. Super wyjazd i zupełnie nie żałuję, że nie pojechałem na maraton do Korbielowa:)
/2536608


Kategoria 050-100, KPN, Mbike, Teren, W towarzystwie, xt1

Kudowa Zdrój - rozjazd

Sobota, 3 sierpnia 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst22.23/5.00km w01:40h avg13.34kmh vmax59.10kmh HR /

Spokojny rozjazd na pożegnanie z górami.

Planowanie trasy bez znajomości terenu, patrząc tylko na mapę okazało się mało efektywne - teoretycznie płaski szlak w rzeczywistości był mało przejezdny, dlatego zawróciliśmy się. Nie brakowało jednak odcinków do jechania, były kamienie, korzenie i widoczki:)


Okolice Kudowy obfitują w ciekawe i malownicze trasy. Cała Kotlina Kłodzka warta jest zjeżdżenia tak na luzie, bez pulsometru i żeli z kofeiną...
/2536608


Kategoria 000-050, Góry, Mbike, Teren, W towarzystwie, xt1

Sudety MTB Challenge 2013 - etap V - Walim - Kudowa Zdrój

Piątek, 2 sierpnia 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst77.89/60.00km w05:37h avg13.87kmh vmax56.30kmh HR 138/176

Ostatni etap. Zmęczenie kumuluje się z dnia na dzień, do tego prognozy mówią po raz kolejny o nieludzkich upałach, lekko nie będzie. Rok temu to właśnie ten etap dał mi najbardziej popalić, do mety doprowadziła mnie wtedy jedynie świadomość, że to ostatnie kilometry. Nikt nie spieszy się z zajmowaniem miejsca na linii startu, każdy szuka odrobiny cienia. Stajemy z chłopakami na końcu stawki, za nami jest tylko Wydra;)

Początek bardzo mocno w górę asfaltami do Grzędków. Czuję się fatalnie, tętno nie chce wskoczyć powyżej 140 u/min, nogi z waty. Dobrze, że stanąłem z tyłu i niewiele osób mnie wyprzedziło. Przed wjechaniem w las w Grzędkach jestem w pierwszej 10-tce od końca. Pasmo Włodarza również przed rokiem mnie rozbiło, po wjechaniu w las jest jednak lepiej. Na pierwszych zjazdach sporo wyprzedzam. Tempo i umiejętności zjazdowe w ogonie wyścigu jest jednak słabe, trochę próbuję bokami po krzakach, ale nie chcę nikomu psuć zabawy. Na ostatnim technicznym odcinku dochodzę Kasię. Przecinamy Głuszycę szybkimi zjazdami – widzę na poboczu Kasię i Łukasza, chyba jakaś przygoda. Za asfaltami wjazd znowu w teren, fajny podjazd po korzeniach. Znowu zjazd i przejazd przez Głuszycę i Grzmiącą asfaltami. Wieś mimo, że bardzo zaniedbana, miejscami bieda aż piszczy, to bardzo malowniczo położona, dookoła wznoszą się ostre grzbiety, gołe skałki i niemal pionowo opadające stoki. W końcu odbijamy na szutry, które pośród łąk i w cieniu Gomólnika prowadzą na szlak pod Jeleńcem. Sporo osób mnie wyprzedza na tym odcinku, totalnie mnie odcina, pot zalewa mi oczy.. Nie pomagają skarpety kompresyjne. Pamiętaj! Skarpety kompresyjne nie zrobią z Ciebie Bogusia Czarnoty! Żałuję, że nie jedziemy przez Rogowiec – pamiętam z zeszłorocznego maratonu w Wałbrzychu kapitalny zjazd wąskim singlem na przeł. pod Turzyną. Aż do schroniska Andrzejówka jedziemy szutrami, moje tempo nie jest najgorsze, zaczynam wracać do żywych, nie bez znaczenia jest fakt, że jednak spora część trasy osłonięta jest od palącego słońca. Bufet. Łapię dwa kubki coli:)

Za bufetem znowu szutry, ale wiem, że za chwilę odbijamy na szlak graniczny. Do ostatniej chwili mam cichą nadzieję, że Vena jednak zmienił trasę i zrobimy kapitalny zjazd do Sokołowska, z którym chciałbym się sprawdzić, ale jednak moim oczom ukazuje się ścianka z korzeniami na szlak graniczny. Mijają mnie motocykliści, bez większej napinki podjeżdżają, zawodnicy za to mają problem z podejściem. W końcu udało mi się wgramolić – zaczynamy zabawę po szlaku granicznym. Dochodzę Kasię i Łukasza, na pierwszym trochę asekuracyjnie – jest mocno w dół, ale bez kamieni i korzeni, problemem jest natomiast przesuszony grunt – zero przyczepności, jednak w siodle. Widzę Pawła, jest dobrze. Krótki przejazd singlem, podjazd i znowu zjazd, nieco już trudniejszy, koleiny, kamienie – dochodzę Pawła, trasa jednak odbija w lewo w dół, zamiast jak przed rokiem prowadzić ostrym podejściem w górę. Pamiętam jak Vena stał w tym miejscu i śmiał się, kiedy ktoś próbował podjeżdżać, wszystkie próby bowiem skazane były na porażkę;) Po zjeździe szutry, łykam żel i podświadomie czekam na Pawła. Krótko jedziemy razem, kiedy Paweł łapie gumę. Bez wahania zatrzymuję się i pomagam opanować sytuację, podpompowanie koła załatwia problem. Ruszamy i nadganiamy stracone przez krótki postój pozycje. W końcu dochodzimy Sławka – znowu defekt:( Długimi szutrami ponad Głuszycą zdobywamy Przeł. Pod Czarnochem, gdzie znowu odbijamy na granicznego singla. Przed rokiem zapamiętałem ten odcinek z powodu szybkich zjazdów usianych korzeniami i trawiastych podjazdów i rzeczywiście korzeni było sporo, zjazdy szybkie i bardzo płynne – świetny odcinek. Kilka wyczerpujących odcinków w górę też było, ale generalnie bardzo szybko i przyjemnie. Cały szlak jedziemy z Pawłem, nieco na niego czekam na zjazdach, on z kolei nie ucieka na podjazdach – po raz kolejny upewniam się, że etapówkę trzeba jechać w parze.. W drugiej połowie szlaku jest kilka ciekawszych odcinków, korzenie, kamienie, wąski singiel w trawie, dwa strumienie i w końcu malowniczy zjazd korytarzem w zbożu. Bufet w Tłumaczowie. Jest bardzo gorąco, dlatego nie żałuję czasu na uzupełnienie bidonu, bukłaka i przede wszystkim żołądka:)

Ruszamy na długi odcinek asfaltami do Radkowa. Niby nic trudnego, niewiele w górę, ot taki transfer w Góry Stołowe. Upał i mocne tempo sprawiają, że po pokonaniu podjazdu pod Kościelną i próbach utrzymania koła pewnemu Czechowi, nieco opadam z sił. W Radkowie Paweł musi na mnie momentami czekać i całą trasę wiozę się na kole. Zalew w Radkowie oczywiście niesamowicie kusi, zatrzymać się, przekompać w zimnej wodzie zalewu.. Kusi również ordynarna buda z hamburgerami i piwem już po czeskiej stronie granicy. Zimne piwo kusi, rzucam, że gdybym miał kasę, to bym chyba się zatrzymał – odpowiedź Pawła „mam kasę” :) Zazdrość w oczach mijających nas zawodników wyczułem.

Za dodatkowym bufetem, który zdecydowanie podniósł morale przyszedł czas na odrabianie strat. Dojazd w Góry Stołowe malowniczą doliną Bozanovskiego Potoku – piękne miejsce. Po wjechaniu do lasu, szlak jest kamienisty, momentami stromy. Mijamy jadących z naprzeciwka turystów na sztywnych rowerach z sakwami, współczuję, bo tracą świetny zjazd:) Zaczynamy dochodzić miksy, które nam uciekły – Wiolę z Dawidem i Kasię z Łukaszem. Przejazd przez Pasterkę – znowu na słońcu, znowu czuję, że jedyne co chcę robić to położyć się z zimnym piwem gdzieś nad wodą. Wyczerpujący podjazd po łąkach i już tylko szutry pod Szczelińcem dzielą nas od Karłowa. W Karłowie mamy ostatni bufet, oczywiście korzystamy:)

Szybko pokonujemy asfaltowy łącznik i wpadamy znowu na szlak. Podobnie jak przed rokiem dopada nas głupawka, szczególnie dotkliwie mnie to dotyka. Szlak przez Lisi Grzbiet robimy jednak szybko – Paweł jest na tyle szybszy, że nawet robi mi zdjęcia:)

Zjazd asfaltami do parkingu i ponownie wjazd na szlak. Doganiamy parę Rosjan, z którymi tniemy się aż do mety. Na technicznych odcinkach ewidentnie nadrabiamy, jednak nasi rywale są zacięci i nie odpuszczają. Przed Urwiskiem Beaty mijamy jeszcze Kasię G. – złapała gumę i zdecydowała się ostatnie ok. 3km do mety biec. Ostatnie zjazdy do Altany Miłości i końcówka, którą przed rokiem opisałem tak:
Jedyna różnica przebiegu trasy względem prologu to końcowe zjazdy do parku zdrojowego - zamiast stromym, ale do zjechania bez problemu zjazdem, jedziemy odcinek na przemian schodami i pionowymi ściankami, po zjechaniu których nie ma nawet miejsca na wyhamowanie przed kolejnym zakrętem. Trochę to dziwne, po 5 dniach ścigania się po górach, tutaj autor trasy zaserwował nam XC i to w najgorszym, bo nieco na siłę, wydaniu. Odpuszczamy, trochę głupio byłoby się połamać 500m od mety. Trzy miejsca w sumie schodzimy.
Tym razem pierwszy odpuściłem tylko pierwszym najtrudniejszy zjazd, pozostałe dwa zaliczyłem. Na ostatnich metrach jedziemy przed Rosjanami, ale zamiast się z nimi ciąć na kresce, co byłoby bez sensu, spokojnie czekam na Pawła i metę przekraczamy razem.

Na mecie oczywiście jestem szczęśliwy, że udało się ukończyć wyścig. Było ciężko. Jednocześnie jestem załamany dyspozycją na dzisiejszym etapie. Oceniając na chłodno sześciodniową rywalizację muszę przyznać, że nie byłem dobrze przygotowany na ściganie się na takim dystansie i zdecydowanie nie jestem zadowolony ze swojej jazdy i z wyniku. Oczywiście było lepiej niż przed rokiem, ale pogoda i tym razem totalnie mnie zniszczyła. Najbardziej boli zupełny brak ochoty na ściganie ostatniego dnia i momentami jazda tylko na dojechanie. Wszystko to jednak przysłania frajda jaką miałem na zjazdach i technicznych odcinkach – było super, bardzo lubię sudeckie szlaki.

Kiedy emocje opadły i przyszedł czas na chłodną analizę imprezy muszę z żalem przyznać, że mimo świetnej atmosfery i masy frajdy z jazdy, przez te 6 dni miałem takie szare deja-vu. Trasa prawie w całości była powtórką sprzed roku, zabrakło momentów, które mogły zaskoczyć, ba przez większość trasy wiedziałem co mnie czeka za kolejnym zakrętem. Z jednej strony to pomaga, można się przygotować do najtrudniejszych odcinków, z drugiej zaś zaczyna brakować tego elementu, który w zeszłym roku szczególnie mnie urzekł na MTB Challenge – elementu odkrywania, poznawania znajomych miejsc z innej strony. Na szczęście nie każdy ma ten problem, że tak szczegółowo pamięta trasę. Za rok 10-ta edycja MTB Challenge, organizatorzy już dziś zapowiadają coś wyjątkowego – pozostaje zaufać, wziąć się do treningu… i poszukać partnera;)

117 Open / 56 M2
General Solo 72 Open / 55 M2
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Challenge, Teren, W towarzystwie, xt1

Sudety MTB Challenge 2013 - etap IV - Złoty Stok - Walim

Czwartek, 1 sierpnia 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst68.31/60.00km w05:26h avg12.57kmh vmax48.20kmh HR 136/161

Rano totalnie nie chce mi się stawać na starcie kolejnego etapu. Przez moment naprawdę zastanawiam się czy nie odpuścić. Ta chwila słabości to efekt głównie mocno obitego tyłka.. Na szczęście mija mi, ale wiem, że dzisiaj będzie ciężko, nie czuję się na siłach, a słowo regenracja to dla mnie dzisiaj abstrakcja..

Start klasycznie z rynku, staram się utrzymać chłopaków w zasięgu wzroku, jednak nogi nie chcą kręcić i tracę kolejne pozycje, wyprzedzają mnie m.in. Ola (po wymianie na kół na lżejsze idzie pod górę jak burza:)), Kasia i Łukasz, a nawet jadące w parze Czeszki. Nie jest dobrze. Na zjazdach nadrabiam, ale na kolejnym podjeździe przez Chwalisław jest jeszcze gorzej. Wyprzedza mnie coraz więcej osób. Pierwsza połowa etapu to głównie szutry i jadąc w tym tempie mogę sporo stracić, bo na tym odcinku grunt to mieć z kim jechać. Przecinam trasę do Kłodzka, a więc przede mnie długie szutrowe stokówki aż do Bardo.

Nawet na delikatnych podjazdach nie mogę się rozkręcić i znowu tracę, mijają mnie m.in. Wiola i Dawid, niestety chwilę później na zjeździe mijam ich z awarią gumy w rowerze Wioli. Jest szybko i zanim ich dostrzegłem, byłem już daleko. Ogólnie zjazdy są bardzo szybkie, a ja nad wyraz dobrze się na nich czuję - totalna zmiana w stosunku do zeszłego roku. Na jednym z takich zjazdów mam niestety niemiłą przygodę. Ślepy zakręt, spora prędkość, wypadam zza zakrętu i w ostatniej chwili wyhamowuję przed jadącą z naprzeciwka ciężarówką.. Miejsca na mijankę jest bardzo mało. Na szczęście nic się nie stało, ale gdybym wypadł z zakrętu 2-3 sekundy później, byłoby bardzo gorąco..W końcu zbliżam się do Bardo - szlak mocno pnie się do góry pod Kalwarię, kawałek z buta. Zaczynamy jeden z moich ulubionych zjazdów - Droga Krzyżowa w Bardo:) Początek po skałach, dalej kręty singielek po korzeniach, niestety muszę omijać ratowników na motorach, którzy nieudolnie zjeżdżają środkiem optymalnego toru. Ogólnie ci ratownicy podpadli mi dzisiaj - na tym krótkim odcinku od startu mijali mnie już kilka razy, nie raz spod kół sypały im się kamienie i kurz, raz dostałem odłamkiem w dłoń.. No nic zjazd jest świetny, korzenie robię na granicy zdrowego rozsądku, na szczęście skończyły się w odpowiednim momencie, wyjazd na zniszczoną drogę aż do Bardo - ten odcinek jest bardzo szybki i jednocześnie mocno techniczny i niebezpieczny. W tym roku jednak jest o dziwo sucho, a i końcówka mało zniszczona i nie trzeba mocno kombinować. Endorfiny uzupełnione. Bufet. Jak zwykle świetna pomoc od Przemka z Gomoli - tym razem częstuje mnie zimną colą - fantastyczny pomysł:)

Przejazd przez Bardo i dojazd do szlaku rowerowego przez Góry Bardzkie - inaczej niż przed rokiem, kiedy to wspinaliśmy na szlakiem pieszym. Znam ten szlak, bo zrobiliśmy ten fragment przed rokiem turystycznie z Magdą. Okazuje się, że trasa została tak zmodyfikowana, że aż do Srebrnej Góry jedziemy szutrami, z drobnym wyjątkiem w postacie świetnego zjazdu z Wilczka wąskim i stromym singlem. Cały odcinek po szutrach jadę sam, tasuję się przez moment z Jurkiem z Goggle, ale szybko mi ucieka, nie daję rady utrzymać koła. Szkoda, bo to oznacza straty. Do Srebrnej Góry docieram jednak znacznie szybciej niż tego oczekiwałem. Z szutrów na charakterystyczny wiadukt prowadzi krótkie, ale wymagający singielek, ja jednak jestem już myślami przy zjeździe z wiaduktu. W zeszłym roku miałem problemy, żeby zrobić ten zjazd na nogach, ale tym razem nie zamierzam odpuścić - czuję, że dam radę. Przejazd przez sam wiadukt wywołuje u mnie nie mniej emocji - nie wiem dlaczego, ale trochę się boję;) Przed zjazdem stoi grupka dzieciaków i krzyczy "z roweru, zejdź z roweru, było dużo wypadków..". Udaję, że nie słyszę;) Dupa za siodło, po dwa palce na klamki... i zjeżdżam. W sumie nic specjalnego;) Przeprawa przez strumyk i podejście do asfaltu, doszedłem Kasię i razem wpadamy na bufet.

Oboje sobie narzekamy, jak to dzisiaj jest ciężko i jedziemy. Przed nami do zdobycia Twierdza - robimy kapitalny singielek dookoła murów Twierdzy - niesamowite przeżycie, kilkunastometrowe pionowe ścianki oddzielone od singla, po którym przebiega trasa, jedynie krzaczkami, albo kępką trawy:) Przede mną długie szutrowe podjazdy - odcinek do Przełęczy Woliborskiej pamiętam jako preludium przed właściwym szlakiem przez Góry Sowie - da się wszystko wykręcić, zjazdy są krótkie, ale ciekawe, a sam szlak piękny. I tak jest w rzeczywistości. Zostawiam Kasię, nieco odżyłem i atakuję. Tasuję się ze znajomą parą z Holandii. Na jednym ze zjazdów próbuję im mocniej odskoczyć i gubię bidon z wodą - nie mogę sobie na to pozwolić i wracam się. Odcinek dał mi wiele radochy, ale wiem, że najtrudniejszy fragment dopiero przede mną. Za przełęczą kolejne hopki i w końcu docieram do PODEJŚCIA na Popielak. Szlak daje ostro w dupę, za szczytem i fajnym zjazdem z kamieniami kolejny mocny podjazd - tym razem już na jeden z piękniejszych punktów całego wyścigu - Kalenicę. Początek podjazdu po łące, kawałek z buta, dalej wymagający odcinek po korzeniach. Fragment idę z zawodnikiem z Czech, z którego ust padają słowa "fajna trasa, Vena to wariat, ale MTB Trilogy jest lepsze, tam nikt nie ogranicza Veny.." - przekonał mnie, za rok startuję u Czechów:) W końcu docieramy na szczyt - szlak najeżony jest wielkimi kamieniami i korzeniami - miód! Pierwszy odcinek zjazdów również wymagający, dalej po szutrach aż do Przełęczy Jugowskiej, gdzie czeka na nas bufet.

Z bufetu ruszam z Kasią i parą Rosjan. Cała trójka szybko mi ucieka na pierwszym typowo kondycyjnym odcinku podjazdu na Kozią Równię. Kiedy zaczynają się kamienie i zabawa w wybieranie toru jazdy, dochodzę ich. Jedziemy dalej razem z Kasią. Fajne szybkie zjazdy na Kozie Siodło i zaczynamy właściwy podjazd na Wielką Sowę - słynny szlak po kamieniach. Tutaj oczywiście szybko wychodzi wyższość dużych kół - Kasia odjeżdża mi na luzie kręcąc swoim miękkim rytmem, a ja pomimo ekstremalnie niskiego ciśnienia w obu kołach, podskakuje i odbijam się od niezliczonych kamieni. Jedna podpórka, ale poza tym cały podjazd w siodle. Znowu podjazd wydawał mi się dłuższy niż rzeczywiście był. Na wypłaszczeniu jeszcze jedna kałuża i objazd bokiem przez świerki – lekko przekombinowałem, wydawało mi się, że uda się przejechać bez schodzenia z roweru i wylądowałem głęboko między drzewami;) Wielka Sowa zdobyta, o dziwo nie odbijamy w lewo na wykastrowany zjazd po telewizorach, ale trasa prowadzi prosto szutrami n Małą Sowę. Szkoda, chociaż z drugiej strony Grzesiek zaoszczędził nam w ten sposób parę metrów przewyższeń. Jeszcze tylko dojazd fajnym szlakiem po korzeniach i błocie i zaczynam kolejny kapitalny zjazd tego etapu – absolutnie TOP5 całej imprezy. Niewiele ponad 2km bardzo wymagającego zjazdu do Walimia – chyba każdy zapamięta ten odcinek na długo. Porządny sprawdzian techniki, psychiki, panowania nad rowerem i kondycji przedramion. Zjazd kończy się zniszczoną drogą z masą luźnych głazów, meta, bez fatalnego dokręcania kilometrów po asfaltach przez Walim jak przed rokiem.

To był bardzo ciężki etap. Po alpejskim etapie przez Masyw Śnieżnika i Granicznym Szaleństwie następnego dnia, mam wrażenie, że to jednak etap do Walimia jest najcięższy. Prawdziwa górska wyrypa, czyste MTB. Długo wymieniam się wrażeniami z Kasią. Znowu mnie objechała, może gdyby nie krótkie błądzenie na Wielkiej Sowie;) Nie udało się zwiedzić Walimskich Fabryk i słynnej „patelni”, czyli klasycznej walimskiej kostki, ale zrobiliśmy spacerek przez miasto do knajpki na obiad – bardzo fajna okolica.

129 Open / 56 M2
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Challenge, Teren, xt1