Sudety MTB Challenge 2013 - etap I - Kudowa Zdrój - Kraliky

Poniedziałek, 29 lipca 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst89.38/70.00km w05:35h avg16.01kmh vmax58.70kmh HR 153/178

Od rana widok za oknem nie pozostawia złudzeń - to będzie ciężki dzień, upał gwarantowany. Po wczorajszym wyczerpującym uphillu do Błędnych Skał wszyscy ciężko wstają, niby tylko 40 minut wysiłku, ale temperatura robi swoje, do tego warunki tej nocy nie były dobre do regeneracji - gorąco. Mimo to jestem dobre myśli, bojowo nastawiam się na dzisiejszy etap i choć jego charakterystyka nie do końca mi pasuje, to czuję się mocno. Z zeszłego roku pamiętam, że I etap jest szybki i łatwy - najdłuższy dystans całego czelendża w tym przypadku i jednocześnie najmniej czasu na trasie. Robimy krótką rozgrzewkę i stajemy na starcie, spotykamy kolejnych znajomych, m.in. ekipę Gomoli - Wiolę, Dawida, Wydrę, Sufę i innych, a także dwa duety z rowerowegosklepu.pl - Kazika i Marka oraz Mariusza i Piotra.

Startujemy punktualnie o 10. Początek wąskimi uliczkami przez Kudowę, już na początku doszło do dwóch stłuczek.. Sporo ludzi mnie wyprzedza, ale jadę swoje, bo wiem, że za chwilę będzie w górę. Rzeczywiście stawka ustawia się na krótkim podjeździe, potem bezsensowne szybkie zjazdy asfaltami - sporo osób bezmyślnie się rozpycha, tak jakby to miało coś zmienić w kontekście 5-dniowej rywalizacji... Zaczynamy pierwszy podjazd w terenie - wąską ścieżką przez łąki. Tekst dnia: "Mariusz zjedz Snikersa, zaczynasz gwiazdorzyć" ;) Jest wesoło. Na ścieżce sporo wyprzedzam, jednak przed wypłaszczeniem prowadzącym do zjazdu bezsensownie puszczam z uprzejmości zawodniczkę z Holandii. Dlaczego bezsensownie? Wiem przecież, że za chwilę jest krótki, ale jednak stromy i wąski zjazd. Nie wiem jednak, że owa zawodniczka fatalnie zjeżdża.. Zjazd jest faktycznie stromy, ale zapamiętałem go jednak trochę inaczej, istotnie przed rokiem było tu ślisko. Nieco przyblokowany, w końcu jednak po krzakach wyprzedzam. Dalej szutrami i łąkami, w górę i w dół, aż w końcu szybkimi zjazdami docieram do Lewina Kłodzkiego. Przeprawa przez krajową 8-kę, a w zasadzie pod nią. Brniemy z nurtem niewielkiej rzeczki zanurzeni po kolana w wodzie. Rozumiem względy logistyczne, ale moczenie butów na 8km trasy jest bez sensu..

Z Lewina asfaltami i szutrami docieramy do szlaku granicznego. Podjazd jest momentami ciężki, szczególnie, kiedy wyjeżdżamy na łąki, w nieosłoniętym od słońca terenie jest naprawdę ciężko. Wiem, że mogę mieć z związku z tym problemy z odwodnieniem, takie warunki mi nie służą, dlatego bardzo pilnuję regularnego picia i jedzenia. Szlak w końcu wypłaszcza się, jednak nie daje takiej przyjemności, zamiast miękkiego błotka i śliskich korzeni jak przed rokiem, raczy nas twardymi dołami i wymytymi korzeniami momentami skutecznie wyrywającymi kierownicę z rąk. Sporo jednak zyskuję, lubię takie warunki. W końcu zaczynamy zjazdy - tutaj mam sporo zabawy:) Końcówka zjazdów jest naprawdę wymagająca, jednak przynosi masę radochy. Przed startem postawiłem przed sobą cel, aby, oczywiście nie za wszelką cenę, powalczyć z sudeckimi zjazdami. W zeszłym roku w kilku miejscach odpuściłem, ale teraz czuję się na siłach.

W podgórzu zaczynam momentami ostry podjazd, początkowo asfaltami, później po szutrach. Jadę swoim tempem i staram się nie szarpać. Po drodze dwie ścianki, które dzięki miękkim przełożeniom udaje się wykręcić. Podziwiam Mariusza, który jedzie obok i w najbardziej stromym miejscu po prostu odjeżdża jak chce - tłumaczy się, że przy przełożeniu 27x36 i dużym kole musi po prostu jechać szybciej, niby tak;) Nawrotka na polance i szybkie szutrowe zjazdy. Rok temu cholernie bałem się takich odcinków, szczególnie ślepych zakrętów z luźnym żwirem, w zasadzie ogólnie bałem się szybkości. Teraz jest inaczej i na tym krótkim i bardzo szybkim zjeździe wyprzedzam. Kolejny podjazd. Wiem, że teraz już wjeżdżamy na bardzo szybki fragment trasy z długimi prostymi szutrówkami, na szczęście mam towarzystwo duetu Mariusza i Piotrka, więc jest szansa na dobre koło. Momentami śmigają obok również koledzy w koszulkach Kujawia XC, nieco szarpią, ale można złapać dobre koło. Te kilometry za bardzo przypominają mi mazowieckie cykle maratonów pseudo MTB, ale rozumiem, że to jest coś w rodzaju tranzytu do Kralik - jakoś ten dystans trzeba zrobić. Aż do bufetu sporo prowadzę, nie jadę ekonomicznie, w końcu jadę solo i powinienem raczej wozić się na kole innym zawodnikom. Czuję się jednak mocno. Bufet. Trochę za daleko, bo 35km w taką pogodę to jest długo. Soczyste owoce, kubek powerade i w drogę.

Przede mną krótki wymagający podjazd miękkim singielkiem z korzeniami. Rok temu tutaj zaczął się mój mały kryzys, kurcze i pierwsze zwątpienie. Dzisiaj nie ma mowy o czymś podobnym - przed sobą widzę mixa Ewelinę i Wojtka co dodaje mi skrzydeł. Jest nieźle! Pamiętam, że teraz przed nami długi łagodny zjazd, przed rokiem sporo tu było błota, kombinowania, szukania suchej ścieżki po krzakach - teraz jest sucho i twardo, jedynie w jednym miejscu trochę wody i 3 metry płytkiego błota - te 3 metry wystarczyły, żebym bez trudu doszedł Ewelinę i Wojtka. Dalej trasa jest znowu łatwa - szybkie szutrówki, jednak nie można jej odmówić uroku - kilka skałek, widoczki na Kotlinę Kłodzką. Doskonale wiem, co mnie czeka dalej - podjazd pod wyciągiem po trawie do Schroniska Jagodna, ciężki podjazd. W ogóle przeraża mnie, w pozytywnym znaczeniu w zasadzie, jak bardzo pamiętam trasę z zeszłego roku. Niewiele miejsc do tej pory mnie zaskoczyło. Podjazd niestety z buta. Za schroniskiem znowu długie szutry. Inaczej niż przed rokiem, nie jedziemy zniszczonymi szutrówkami, ale utwardzonymi drogami z tłucznia - cywilizacja... Miejscami tłuczeń dopiero czeka na dogęszczenie i na tych odcinkach lepiej nie tracić przyczepności, bo źle by się to skończyło. Od jakiegoś czasu wiozę na kole mix Nora Sport i dopiero Arek Suś uświadamia mnie, że to ja powinienem wieść się na kole, albo ich po prostu zerwać, bo konkurują bezpośrednio z Eweliną i Wojtkiem. No to zerwałem, a że Duńczycy zdecydowanie słabiej zjeżdżali, to na ostatnim zjeździe do bufetu zrobiłem przewagę. Bufet numer dwa. Ponownie profesjonalna obsługa od ekipy Gomoli - Ci ludzi są niesamowici, uzupełniają bidony, wpychają owoce do kieszeni i jeszcze poklepują po tyłku życząc powodzenia;)

Za bufetem ostry zjazd asfaltem i zjazd w teren - krótki, ale całkiem miodny zjazd wąską ścieżką wśród wysokich traw i krzaków. W jednym miejscu wyniosło mnie na koleinie i niewiele brakowało do drzewa;) Adrenalina skoczyła. Po chwili znowu szutry, znowu w otwartym terenie. Na tym odcinku w zeszłym roku mieliśmy z Pawłem jedyną podczas całych zawodów awarię. Szutrowy podjazd nieco się dłuży, ale jadę w towarzystwie Eweliny i Wojtka i tempo jest dobre. Powoli jednak zaczynam odczuwać już dzisiejszy dystans, a przede wszystkim temperaturę. W pewnym momencie Ewelina łapie laczka i zostaję sam - Sebastian z Bydzi zatrzymuje się i pomaga. Po szybkich szutrowych zjazdach i kilku hopkach w końcu docieram do granicy polsko-czeskiej, ostry zjazd asfaltem, co chwilę tasuję się z zielonymi (Mariusz i Piotr), kilka hopek po łąkach i w końcu dojeżdżam do ostrego zjazdu pod wyciągiem do ostatniego już bufetu. Nigdy nie lubiłem takich zjazdów - duża prędkość, nic nie widać w trawie, nic ciekawego nie wnosi, takie bezsensowne wytracanie energii potencjalnej - tym razem jednak podobało mi się;) Bufet szybko jakoś, ale chętnie zatrzymuję się, uzupełniam płyny, cukier, wcinam owoce.

Do mety zostało ok. 20 km. Mniej niż połowa to podjazd i na koniec długie łatwe zjazdy z jednym tylko, acz arcyciekawym odcinkiem przy bunkrach. Jedziemy z zielonymi, mijamy kolej. Nie wiem dlaczego, ale kojarzyłem, że ten podjazd robimy po asfalcie i bardzo się zdziwiłem, kiedy odbiliśmy na ostry szlak w teren. Mocny podjazd, momentami trochę korzeni, do tego mam wrażenie, że powietrze stoi, nie ma czym oddychać. Obawiam się, że to początek problemów. Nieco luzuję tempo, ale mimo to muszę kawałek iść. Szlak jest bardzo fajny, kamienie, korzenie i trochę mi szkoda odpuszczać, ale nie chcę się już do końca wypompować. Na kolejnym stromym odcinku czuję zbliżające się kurcze w dwugłowym - odpuszczam. Zagrzałem się na 100% i nawet bardzo powolny spacer męczy mnie. Mija mnie Paweł, mocno dopinguje, ale jedyne co czuję, to zwyczajna bezradność. Fragment w trawie znowu mocno daje mi popalić - ostre słońce nie poprawia mojego samopoczucia. Piję, jem, ale to już za późno, trzeba się jakoś do mety doczłapać.. Paweł systematycznie się oddala, mijają mnie kolejni zawodnicy, mijam kilka bunkrów. Jestem znowu w lesie, pieszo wyprzedza mnie Piotrek z Centrum Rowerowego Olsztyn - również ma kryzys, ale jemu chyba jeszcze nie siadła głowa. Mnie kompletnie opuściła werwa, chęć ścigania się, marzę tylko o zimnym piwie.. siadam na trawie pod drzewem.. Paweł mija mnie drugi raz - po drodze pomylił trasę. Tym razem ruszam za nim, jednak szybko mi ucieka. Dogania mnie również Jarek, staram się trzymać tempo, ale bezskutecznie. Na szczęście zbliżam się do końca podjazdu, odcinek po płaskim, ale są korzenie, kamienie - odżywam. To wszystko siedzi w głowie jak się okazuje (po raz kolejny!). W końcu zaczynam kapitalny zjazd obok bunkra - techniczny odcinek najeżony korzeniami, są też dwa uskoki, na jednym z nich, po odsłoniętym fundamencie bunkra z wystającym zbrojeniem stalowym, odpuszczam. Nie czuję się pewnie, za duże zmęczenie. Resztę jednak robię i to z dużą przyjemnością:) Ostatni szutrowy podjazd i szybkie zjazdy aż do Kralik. Przed wyjazdem na główną drogę do Kralik łapię się na kurtynę wodną od miejscowego gospodarza - dlaczego nie było takich atrakcji na trasie?! :) Ostatnie 2 km asfaltem w słabym tempie i wpadam na metę.

Wrażenia? Pokonał mnie upał, a może za mocno pojechałem pierwszą połowę? Na trasie wypiłem ok. 6 litrów izotonika i wody, zjadłem 7 żeli, masę owoców świeżych i suszonych. Mimo to dopadł mnie kryzys. Strata do Pawła i Jarka znaczna, będzie co odrabiać, ale wyścig przed nami jeszcze cztery etapy, wiele kilometrów po górach. Trasa oczywiście bardzo szybka, odcinki po szutrach na pozór nudne, ale nie brakowało ciekawych odcinków, singli i miodnych zjazdów. Najważniejsze jednak, to dobrze się zregenerować.

Wieczorem zrywa się deszcz, przychodzi burza - powietrze się oczyści, jest szansa na "moje" warunki, oczywiście wszyscy mnie znienawidzili widząc, że cieszę się na niepogodę:)

106 Open / 53 M2
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Challenge, Teren, W towarzystwie, xt1


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa sobie
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]