050-100
Dystans całkowity: | 23053.96 km (w terenie 9635.46 km; 41.80%) |
Czas w ruchu: | 1152:47 |
Średnia prędkość: | 19.93 km/h |
Maksymalna prędkość: | 73.90 km/h |
Suma podjazdów: | 58147 m |
Maks. tętno maksymalne: | 207 (104 %) |
Maks. tętno średnie: | 170 (85 %) |
Suma kalorii: | 207621 kcal |
Liczba aktywności: | 333 |
Średnio na aktywność: | 69.23 km i 3h 28m |
Więcej statystyk |
Czwartkowy KPN
Czwartek, 12 lipca 2012 | dodano: 13.07.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 20.0˚
dst69.62/36.80km
w02:58h avg23.47kmh
vmax43.80kmh HR /
Wyjście z pracy 16:30 - o 18 umówiłem się z Jarkiem podb BD, więc mam trochę czasu. Jadę na Powiśle odwiedzić Kasię L., przy okazji oddać filmy dla Bartka. Posiedziałem tylko chwilę, czas na obiad. Porządny posiłek to podstawa, szczególnie przed mocnym treningiem. Zjadłem w Da Grasso pyszną sałatkę. Niestety pogoda się popsuła i zaczęło lać.. Do tego zrobiło się zimno, a ja nie mam nic na ręce. Mam 35 minut, żeby dojechać pod BD, więc ruszam w deszcz..
Szybko przestało padać i od razu przeschłem. Do Bielan dojeżdżam sprawnie, wybieram wariant przez Encyklopedyczną i lasem do Dąbrowy. Niestety na Encyklopedycznej budowlańczy montują kanalizację, droga jest rozkopana, a po deszczu jest sporo błotka. Momentalnie jestem cały brudny.. W międzyczasie dzwoni Jarek, patrzę na zegarek - ups, jest już po 18. Umówiliśmy się na parkingu w Dąbrowie. Jestem na miejscu 15 po.
Z Jarkiem jest też Robert - super! Jedziemy, jak zwykle, do Roztoki. Wybieramy jednak inny wariant - jedziemy niebieskim przez Górę Ojca, omijamy lasem Sieraków i dojeżdżamy w końcu do singla do Pociechy, dalej już standardowo, czyli czerwony szlak aż do Roztoki. Chłopaki narzucili mocne tempo i tylko momentami miałem chwilę wytchnienia, prędkość wtedy oscylowała w okolicach 25kmh, a tak przez większość czasu było sporo szybciej. W końcu dojechaliśmy do Roztoki. Bar niestety zamknięty, jest po 19.. Postaliśmy chwilę rozmawiając i dojechałem do nas Tadek Trochan, miłe spotkanie:) Czas wracać, jedziemy zielonym przez Ławską. Z Trochanem było już spokojniej, Jarek chyba nie chciał się narażać i nie wyprzedzał;) Rozstajemy się przy Ławskiej Górze.
Do Zaborowa jadę swoim tempem, ale znacznie lepiej niż jeszcze we wtorek pomimo, że dystans w nogach mam podobny. W Zaborowie na asfalty i szybko cisnę do domu, bo mam mało czasu przed przyjazdem Magdy. Do Płochocina na stację PKP docieram dosłownie 3 minuty przed przyjazdem pociągu. Mam fart;)
Trasa nieco inna niż we wtorek, ale dystans i czas treningu bardzo podobny. Świenta droga do Roztoki w maratonowym tempie - potrzeba mi takich treningów! Dzięki Panowie!
Kategoria W towarzystwie, Teren, Mbike, KPN, 050-100
Popołudniowy przelot przez KPN
Wtorek, 10 lipca 2012 | dodano: 10.07.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 26.0˚
dst70.43/22.50km
w02:58h avg23.74kmh
vmax58.20kmh HR /
Rano do pracy Mbike'iem. Przyjemna temperatura, ale słońce mocno grzeje i na Żoliborzu jest już gorąco. Po wejściu do biura mała niespodzianka;)
Punktualnie o 16 wskakuję w lycrę i gnam co sił na Młociny. Zjadam obiadowy kebab na Przy Agorze i kieruję się do KPN. Szybko dojeżdżam do czarnego szlaku i jadę standardową trasą tzn czarnym do Sierakowa, asfaltem do zielonego, dalej Pociecha i cały czas zielonym. Robię interwały, tzn staram się, bo jest nadal gorąco i nie bardzo mi to wychodzi;) Odbijam na Truskaw.
Tylko jeden krótki postój na zdjęcie - komary jeszcze nie zniknęły, tną jak szalone, nie chciałbym złapać gumy;) Z Truskawia żółtym do Zaborowa Leśnego i przez bagienka. Piękny jest ten szlak o każdej porze roku. Teraz wygląda, jak tropikalna dżugnla - krzaki gęsto zarastają ścieżkę, ptaki trelują, krwiożercze komary, jest naprawdę ładnie. W dwóch miejscach trzeba zejść z roweru, no chyba, że ktoś lubi brodzić po osie;) Dalej do Zaborowa bez awangardy - regularnie niebieskim szlakiem. Z Zaborowa do domu mocno, ale pustka w bidonie sprawiła, że po dojechaniu wypiłem 1,5l napoju..
Kategoria 050-100, KPN, Mbike, Teren
Czwartkowe spotkanie pod BD
Czwartek, 28 czerwca 2012 | dodano: 02.07.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 24.0˚
dst53.26/30.20km
w02:10h avg24.58kmh
vmax42.00kmh HR /
Na czwartkowe popołudnie umówiłem się z Gustawem na trening w KPN. W planach szybka Roztoka, może coś więcej, czasu po pracy jest tyle, ile jest. Umówiliśmy się punktualnie o 616 pod moją pracą. Dojechała też Magda.
Ruszyliśmy w kierunku Młocin, trasą Gdańską dojechaliśmy mocnym tempem do Łomianek, gdzie umówieni byliśmy pod Białym Domkiem z Jarkiem, Robertem, Krzyśkiem i Pawłem. W gronie byłych zawodników grupy W. ruszyliśmy mocnym tempem przez kampinoskie szlaki. Tempo naprawdę było mocne, pomimo tego, że nie jechaliśmy najkrótszą drogą, tylko haczyliśmy o pagórkowate ścieżki poza szlakami, w Roztoce zjawiliśmy się po upływie zaledwie 45 minut od momentu ruszenia spod BD, nieźle!
W Roztoce przerwa na kawę, lody i rozmowy. Świetnie jest się spotkać w takim gronie i pogadać na różne tematy!
Ruszamy z powrotem. Jedziemy zielonym, tempo znowu mocne, ale nieco już słabsze. Przy Ławskiej żegnam się ze wszystkimi i odbijam w swoją stronę. Jadę do Zaborowa i dalej mocno asfaltami do domu. Świetny trening, a przy tym miła atmosfera. Może uda się powtórzyć takie trening częściej:)
Kategoria 050-100, KPN, Mbike, Teren, W towarzystwie
Powerade Garmin MTB Marathon - Karpacz
Sobota, 23 czerwca 2012 | dodano: 01.07.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 20.0˚
dst83.40/75.00km
w06:45h avg12.36kmh
vmax48.50kmh HR 159/183
MTB Marathon w Karpaczu - impreza kultowa, jedna z najtrudniejszych tras w Polsce, a przy tym dająca niesamowitą przyjemność, wspaniałe widoki i masę świetnych singli. Tegoroczna edycja ma być wyjątkowa - po wielu miesiącach walki, organizatorzy dostali zgodę na wytyczenie trasy przez Przełęcz Okraj z megatrudnym zjazdem z Przełęczy i Tabaczaną Ścieżką włącznie. Apetyty podsycały filmy i zdjęcia oraz relacje lokalesów - Bartka i Kowala. Zapowiada się prawdziwe wyzwanie, zero szutrowych zjazdów, 100% MTB, bez lipy! Po okropnie nudnym maratonie w Lublinie, mam wielką ochotę sprawdzić się na Karkonoskich kamieniach:) Sprawdzić się i odegrać za zeszłoroczną porażkę.
Do Karpacza jedziemy tradycyjnie już w tym roku, z Jarkiem, Grześkiem i Pawłem. Na miejscu jesteśmy w piątek późnym wieczorem. Rano szykowanie rowerów, na szczęście nikt nie ma wątpliwości jak się ubrać - pogoda jest idealna, będzie ciepło, ale bez upałów. Zjeżdżamy do Karpacza dolnego, krótkie zakupy na stoisku Maxima. Spotykam wielu znajomych, jest liczna grupka z teamu, a także m.in. Ewa, Kasia L. i Bartek, Jacek, Adam. Robimy krótką rozgrzewkę z Pawłem i Ulą. Wracamy na stadion. Start już za 15 minut, a sektorach nie ma ani jednej osoby - piękne:) W końcu jednak stajemy na linii startu.
Początek trasy, inaczej niż w poprzednich latach, nie przebiega asfaltem do Karpacza Górnego na Przełęcz pod Czołem. Jedziemy krótko asfaltem i dalej szutrami pod Skalny Stół. Jadę z Pawłem i obaj staramy się gonić Jarka. Pierwszy zjazd, trochę błotka, nie czuję się pewnie. Tracę. Krótki dziki singielek po korzeniach - piękny odcinek i wjeżdżamy na zjazd do Budnik(?). Początek zjazdu absolutnie niezjeżdżalny dla mnie, wielkie dropy po kamieniach, do tego luźna ziemia, śliskie korzenie. Kilkadziesiąt metrów sprowadzam. Dalej jest już lepiej, można jechać. Zjazd jest wymagający, do tego słabo się czuję i wiele osób mnie mija, staram się im nie przeszkadzać. Kawałek dalej zjazd nieco traci na "mocy" i zaczynam się odkuwać. Rozjazd MINI/MEGA-GIGA, szybki zjazd polanką, wpadam w koleinę i w momencie, kiedy chcę z niej wyjechać, słyszę krzyk Pawła z tyłu, który dokładnie w tym momencie chciał mnie wyprzedzić. Ostatecznie skończyło się na niegroźnej wywrotce Pawła w trawę, ale było niebezpiecznie - sorry kolego!
Zaczynamy podjazd na owianą już kultem Przełęcz Okraj. Blisko 9 km podjazdu, momentami jest mocno. Gdzieś po drodze mija nas Jurek z teamu po tym, jak złapał gumę. Przed dojechaniem do Przełęczy mija mnie kilku megowców - jako pierwszy Marek Konwa. Przed startem wiadomo było, że na zjeździe z Okraju będzie problem z czołówką megowców. Na Przełęczy jest bufet, oczywiście zatrzymuję się wyczerpany długim podjazdem. Zajadam się wybitnie smakującymi mi pomarańczami, spotykam Bartka, co on tu robi? Czas jechać.
Wiedziałem, że zjazd będzie trudny i nastawiłem się na ten odcinek trasy z pokorą. Nie spodziewałem się jednak płynącej rzeki przez całą szerokość kamienistego zjazdu;) Było ciężko, do tego poganiający, ale wszystko grzecznie, megowcy. Sporo jednak zszedłem, nie chciałem nikogo blokować, a do tego zabrakło mi pewności w niektórych miejscach, żeby próbować zjeżdżać. Druga, nieco szerszą część zjazdu już próbowałem zjechać, zszedłem tylko raz, dokładnie w miejscu, gdzie zrobił to Jarek. Dalej jedziemy razem. Paweł jest też blisko. Zaczynamy podjazd pod Wołową Górę. Podjazd poprowadzony jest głównie szutrówkami. Mijam Mateusza. Za mijanką z wcześniejszym fragmentem trasy podjazd nabiera %, jest kilka technicznych odcinków, gdzie trzeba popracować całym ciałem. Krótkiego odcinka nie udało mi się podjechać, ale to dosłowie kilkanaście metrów:) Dojeżdżamy do zielonego szlaku i zaczynamy zjazd Tabaczaną Ścieżkę - gwóźdź programu nr 2. Jest świetnie, zjazd jest techniczny, momentami bardzo stromy, trudny. W dwóch miejscach schodzę, raz przez osobę przede mną, drugi raz po prostu odpuszczam. Obok stoi Marek Konwa i pyta o pompkę - bez wahania pożyczam i życzę powodzenia. Dalej zjeżdżam. Jest już lepiej, czuję, że wraca mi przyjemność ze zjazdów, czyli jest dobrze:)
Z Tabaczanej Ścieżki krótki singiel po korzeniach, jestem nim zachwycony, chociaż wiele osób narzeka. Dalej lądujemy znów na zjeździe do Budnik(?). Tym razem trasa jest rozjeżdżona, do tego pewniej się czuję, ale mimo to odcinek pokonany pieszo za pierwszym razem, również i teraz schodzę. Dalej jest już nieźle, szalejemy z Jarkiem na zjazdach. Paweł jest przed nami, ale na jednym z kamienistych odcinków niestety zalicza glebę. Zatrzymujemy się z Jarkiem i staramy się pomóc, ale chyba wszystko jest ok, Paweł każe nam jechać. Szutrówki do asfaltu, krótki odcinek leśny przez Księżą Górę. Czuję moc w nogach, po słabym starcie naprawdę czuję, że dobrze jadę. Zjeżdżamy w końcu do Karpacza, kilkaset metrów asfaltami, sztywny podjazd na młynek, mijamy główną ulicę, zjazd po schodach, most na Łomnicy i jesteśmy na bufecie. Zajadam się znów pomarańczami - pycha! Dojeżdża do nas Paweł, boli go łokieć, ale jedzie dalej.
Pętla Okrajowa za nami, teraz jedziemy na "starą" pętlę, co nie oznacza, że będzie nudno, o nie;) Pierwsze kilometry to podjazdy. Czuję się wyjątkowo dobrze, moc jest w nogach, więc jadę mocno. Mijam sporo osób. Jest krótkie podejście. Zaliczam zjazd z Grabowca, który w zeszłym roku rozpoczynał ściganie w Karpaczu. Zjazd jest techniczny, krótki jego fragment prowadzi wąskim korytem, nie brakuje kamieni i korzeni. W zeszłym roku wyprzedziłem w tym miejscu Damiana i chwilę później leżałem. Tym razem nie leżałem, ale zjazd przyniósł mi masę frajdy! Dojechało mnie trzech megowców i grzecznie ich puściłem, na szczęście zjazd to umożliwia, w dół prowadziły bowiem dwie ścieżki. Kolejne podjazdy i zjazdy, jesteśmy w okolicach Sosnówki. W międzyczasie dogoniłem Ulę. Kolejne km są raczej szybkie, po drodze jest tylko jeden krótki, ale bardzo stromy odcinek, w samej Sosnówce odbijamy na szybką szutrówkę z widokiem na zbiornik w Podgórzynie - zrobił się klimat jak na Mazurach;) W Podgorzynie bufet. Zatrzymuję się z Pawłem Trawkowskim, ponownie objadam się owocami, uzupełniam płyny, Ula mija bufet. Ruszam w pogoń;)
Pierwsze kilometry za bufetem to trawiasty podjazd i do lasu. Mamy super techniczny podjazd po kamieniach i wielkich skałkach. Pamiętam ten odcinek z zeszłego roku, świetny. Mijam Jacka naprawiającego rower. Kawałek dalej jadąc w kilkuosobowej grupce orientujemy się, że brakuje na trasie strzałek. Jedziemy kawałek na czuja, wracamy się i dyskutujemy, co robić? Część, w tym Ula i dwóch zawodników SCS OSOZ - Grzesiek Broda i Slec jadą, ja z dwoma innymi zawodnikami postanawiamy się wrócić. Dojeżdżają do nas kolejni zawodnicy, w tym Jarek. Po konsultacjach i sprawdzeniu trasy z GPSem, jedziemy dalej. Okazało się, że Ula miała rację, kilometr dalej strzałki już były.. Straciłem na tej sytuacji około 10 minut. Zły jak cholera.. Zaliczamy z Jarkiem świetny zjazd po którym obaj krzyczymy z radości - dziecinne, ale naprawdę było super:) Zjeżdżamy dalej do Zachełmia. Jedziemy w kilkuosobowej grupce, ale na podjeździe narzucamy z Jarkiem mocne tempo i bardzo szybko zostajemy tylko we dwóch. Kolejne kilometry to szerokie drogi, raz pod góre, raz w dół. Jedziemy we dwóch. Dojeżdżamy do szybkich singli w okolicach Przesieki - jechałem już ten odcinek w tym roku - świetny. Powoli zaczynam odczuwać upał, bukłak pusty, w gardle sucho. Świetny zjazd do Przesieki i asfalty. Jarek ratuje mnie bidonem, ale do bufetu jeszcze kawałek. Przesiekę mijamy bokiem przez las mocnym podjazdem. Jest bufet! Piję jak głupi, zajadam się pomarańczami i biorę żel Maxima. Czuję się wypompowany. Uzupełniam bukłak Poweradem, ruszamy!
Jedziemy fragmentem trasy AMP w Przesiece, wiem, że czeka nas świetny zjazd. Niestety zjazd mnie pokonuje, uślizguje tylne koło i muszę się podeprzeć. Zmęczenie daje o sobie znać. Dalej jedziemy żółtym szlakiem do Drogi Sudeckiej. Po drodze zagaduje mnie gość z Gomoli o rower, chwilę gadamy, czas leci. Przed nami Chomontowa. Tuż przed wjazdem na ten podjazd łapią mnie skurcze w obu nogach - efekt odwodnienia na ostatnich kilometrach. Jarek i zawodnik Gomoli odjeżdżają, a ja mogę tylko zaciskać zęby. Wiem, że muszę rozjechać, a nie zatrzymywać się.. Kilka minut później jednak muszę zejść z roweru. Cała Chomontowa to dla mnie walka. Po drodze mija mnie Paweł Trawkowski. staram się gonić, ale nie jestem w stanie. Koniec podjazdu, ufff, kawałek szybkiego zjazdu i odbicie na zjazd zielonym szlakiem do Borowic. Również ten odcinek już w tym roku jechałem, zastanawiałem się, jak mi pójdzie tym razem. Szlak jest świetny, techniczny zjazd naprawdę sprawdza umiejętności. Zaliczam tylko dwie podpórki, w tym jedno krótkie zejście - odpuściłem, ale jestem przekonany, że to jest do zjechania. Wrażenia? Zjazd został wykastrowany! Kilka kamieni zniknęło, kilka innych zostało dołożonych, dzięki czemu cały odcinek jest zjeżdżalny dla większej ilości osób. Czy to dobrze? Chyba tak, mniej schodzenia, większa płynność, chłopaki układający trasę napracowali się. Z Borowic jedziemy fajny odcinkiem pod górę do Przełęczy w Raszkowie i dalej szutrówkami do ostatniego już bufetu. Najadam się i szybko ruszam - może uda się jeszcze kogoś dogonić.
Za bufetem mocny podjazd, dalej krótkie podejście, techniczny odcinek na Czoło i kapitalny zjazd. To już kolejny świetny zjazd na dzisiejszej trasie. Zjeżdżam na Przełęcz pod Czołem. Krótki podjazd i kolejne super zjazdy. Mijam wycieczkę dzieciaków, które dopingują i zaczynam ostatni podjazd na Karpatkę. Odcinek jest techniczny, a wiem, że czekają mnie jeszcze słynne agrafki. Pierwsza bez problemu, druga zaliczona, chociaż było już trudniej, przed trzecią odpuściłem, techniczny odcinek tuż po niej już tym razem również z buta, nie było jak spróbować. Szkoda. Zjazd po łące i wjazd na metę!
Wrażenia na szybko? Świetna trasa, 100% MTB, zero kompromisów. Minimalna ilość szutrówych zjazdów, co bardzo mnie cieszyło. Dobra dyspozycja na podjazdach i co mnie cieszy najbardziej, wreszcie odblokowałem się na zjazdach po pętli Okrajowej. Żałuję tylko minut straconych na odcinku bez strzałek i całkowitego zgonu na Chomontowej. Czy i tym razem, podobnie jak rok temu, Karpacza mnie pokonał? Nie. Jestem przekonany, że mimo słabego wyniku, pojechałem dobrze.
Paweł czuł upadek, później miał jeszcze defekt koła i wycofał się w Sosnówce. Na mecie jesteśmy długo, czekamy na Grześka, który miał gorszy dzień.
Tydzień temu jechałem maraton w Mazovii w Lublinie - to była jedna z najgorszych tras jakiej jechałem. Dzisiaj w Karpaczu pojechałem zdecydowanie najlepszą, najciekawszą i najbardziej wymagający maraton w życiu. Było świetnie!
Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, W towarzystwie
Merida Mazovia MTB - Lublin
Niedziela, 17 czerwca 2012 | dodano: 18.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 30.0˚
dst92.30/70.00km
w03:42h avg24.95kmh
vmax52.10kmh HR /
Minął tydzień od zakończenia MTB Trophy. Przez ten czas teoretycznie odpocząłem i jestem gotowy na ściganie. W ten weekend jedziemy do Lublina na kolejną edycję Merida Mazovia MTB Marathon. W Lublinie jechałem tylko raz, dwa lata temu i był to jedyny, jak dotąd, maraton, którego nie ukończyłem. Deszcz i specyficzne podłoże stworzyło wybuchową mieszankę zaklejającą wszystkie zakamarki roweru - skończyło się zerwanym podczas walki w błocie łańcuchu. W tym roku pogoda jest bardziej łaskawie - od samego rana świeci słońce i jest ciepło.
Do Lublina jedziemy z Ulą i Pawłem. Na miejscu jesteśmy na ponad godzinę przed startem. Próbujemy z Pawłem zlikwidować luzy w sterach, kończy się na tym, że kuleczki rozsypały się w trawie.. Robi się nerwowo, bo czas upływa, a kulek nie ma. W końcu z pomocą przychodzi Atlas, który skład rower tak, że jest ok. Idę do biura zawodów załatwić swoje sprawy z chipem - muszę kupić nowy, nie ma możliwości przerejestrowania używanego chipa. Schodzi się na tym sporo czasu. W efekcie jest późno i nie wystarcza czasu na zrobienie nawet bardzo krótkiej rozgrzewki. Ustawiamy się w sektory.
Start maratonu, jak zwykle na Mazovii, bardzo nerwowy i szybki. Początek asfaltem i kawałek dalej wjazd do lasu. Na szczęście frekwencja dziś jest nieduża, więc na odcinku leśnym, gdzie jest kilka kałuż i błota, nie ma tłoku. Wyprzedzają mnie kolejne osoby, Paweł jest obok, ale chyba jesteśmy na końcu naszego sektora. Doganiają nas szybko osoby z kolejnych sektorów. Wyjeżdżamy z lasu i kolejne kilometry jedziemy po asfaltach i polnych drogach. Jest bardzo ciepło, a słońce sprawia, że skóra piecze. Na bufecie wylewam na siebie butelkę wody. Za bufetem jest nawet podjazd - urozmaicenie, bo trasa jest nudna jak flaki z olejem. Cały czas pilnowanie koła osoby przede mną, chociaż sam muszę sporo prowadzić i podciągać do kolejnych osób. Inni nie bardzo rwą się do przodu. Doganiam Bartka z Welodromu, w momencie, kiedy jestem obok niego, przewraca się. Nie zdążyłem zareagować, ale słyszałem, że Paweł jadący z tyłu pomógł. Okazało się, że Bartek dosyć nieprzyjemnie upadł na plecy. Dalej mamy wiele kilometrów po szutrówkach, trochę asfaltu i dwa krótkie podjazdy. Staram sie gonić pięciaosobową grupkę przed sobą. Nie jest łatwe jadąc samemu, w końcu jednak się udaje. Dojeżdżamy razem do lasu, dogania mnie Paweł - fajnie, może będzie okazja pojechać razem drugą pętlę. Przed ostatnim bufetem dochodzą nas kolejne osoby, robi się spora grupka. Na bufecie wypijam powerade, żel i banan. 200 metrów dalej jest rozjazd.
Za rozjazdem zostaje dwóch zawodników z przodu, w tym Paweł, oraz ja na końcu grupki, reszta odbija na MEGA. Zrobiła się dziura. Paweł goni gościa przed sobą, ja próbuję się szarpać, żeby dociągnąć, ale wszystkie próby na darmo. Przez kolejne kilometry cały czas widzę ich przed sobą, ale dystans systematycznie się powiększa. Przed bufetem widzę, że grupka przede mną powiększyła się - w kupie siła, a ja sam jak palec. Padłem ofiarą beznadziejnego, ale kultowanego w tym cyklu, wspólnego startu dystansów. Bufet, powerade, żel, Bartek dopinguje. Zostałem sam, ale w końcu doszedł mnie zawodnik z Optima Warszawa. Do mety pozostało około 15 km. Dogoniliśmy razem kilku zawodników, którzy odpadli z grupki przed nami. Na bufecie powerade i żel. Kiepsko się czuję, momentami mam dreszcze - chyba się przegrzałem. Słońce dosłownie pali, a czerń opon ściągająca na siebie uwagę promieni słonecznych doprowadziła do wyraźnego zwiększenia ciśnienia, przez to rower odbija się niczym piłeczka pingpongowa od kolejnych nierówności. Ostatnie 8 km do mety. Dalej jedziemy polami, ale wjeżdżamy w końcu do lasu, jest szybko, mija mnie dwóch zawodników, innych dwóch doszliśmy. Kolega z Optima ucieka. Ostatnie ~ 2 km jedziemy po ścieżce wzdłuż jeziora. Na metę wpadam sam.
Pierwsze o czym myślę, to cień, szukam cienia. Paradoksalnie jest mi chłodno. Na mecie czekają Ula i Paweł. Bierzemy z Pawłem porcje makaronu, które szybko zjadamy i chłodzimy się w jeziorze. Świetne miejsce na bazę maratonu, szczególnie przy takiej pogodzie. Miejsce nieco poprawia wrażenie, bo trasa była beznadziejna. Nie spodziewałem się nic specjalnego, ale nie sądziłem, że będzie aż tak słabo. Chyba najsłabszy maraton, jaki jechałem. Ula tradycyjnie już nie ma sobie równych i pewnie wygrywa, ale jest już po dekoracji. Można jechać do domu, kulek nie szukamy;)
1 Baranek Paweł 03:04:58
17 Abramczyk Roman 03:20:30
19 Lipowski Marcin 03:23:13
31 Wilk Paweł 03:36:26
40/13M2 Szymański Tomasz 03:42:13
48 Cieciera Paweł 03:49:35
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, W towarzystwie
Beskidy MTB Trophy 2012 - Etap IV - Wielka Racza
Niedziela, 10 czerwca 2012 | dodano: 16.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst74.00/55.00km
w07:01h avg10.55kmh
vmax0.00kmh HR 142/167
Ostatni etap. Rano zupełnie nie chce mi się wsiadać na rower. Boli mnie wszystko: tyłek, nogi, ręce. Entuzjazm szybko wraca po zjechaniu do Istebnej. Przed startem zmieniam gripy i ustawienie klamek. Dzisiejszy etap na Wielką Raczę wszyscy zapowiadają jako "królewski" - to samo słyszałem wczoraj i faktycznie nie było lekko. W tym roku, w przeciwieństwie do zeszłorocznego etapu na Wielką Raczę, przejedziemy cały odcinek graniczny. Nie będzie podjazdu szutrówką z Rycerki, tylko długi i trudny odcinek przez Przegibek.
Ruszamy asfaltami, jedziemy w stronę Koniakowa. Na niebie widać ciemne chmury, zmoczy nas dzisiaj porządnie. Ciężki podjazd po płytach - od kolegów wiem, że jeszcze go nie podjechali w swojej karierze. Mam zamiar się sprawdzić, ale niestety jest spory tłok i tak naprawdę wystarczy, że jedna osoba zejdzie, a reszta nie będzie miała wyboru. I tak się stało. Trudno. Z Koniakowa asfaltami i dobrze mi znany, klasyk beskidzki, podjazd po płytach na Ochodzitą.
Szybki zjazd i mimo, że krótki, to już wiem, że będzie dziś lepiej na zjazdach. Zjeżdżam do Przełęczy Rupienka i wspinam się niebieskim szlakiem na Sołowy Wierch. Pamiętam ten odcinek z zeszłego roku, bardzo mi się podobał. Dziś wygląda zupełnie inaczej, zamiast twardej czerwonej gliny, mamy luźne kamienie i błotko. Zjazd do Myta, bardzo szybki, nie chciałbym tego podjeżdżać, ale wiem, że czeka mnie to na koniec etapu;) Znany z zeszłego roku singielek przez wieś, między domami, później łącznik po łąkach i jesteśmy w Zwardoniu. Dobrze pamiętam te odcinki z zeszłego roku. Asfaltowy podjazd i przy schronisku pod Skalanką mamy bufet. Biorę banana od Basi, żony Adama Biewalda.
Kolejne kilometry to dwie przełęcze, kilka wymagających odcinków. Po słaby początku (jak zwykle), jedzie mi się całkiem dobrze, szczególnie pod góre, ale również w dół jest nieźle. Dojeżdżamy w końcu do Beskidu Granicznego i zaczynamy zjazdy. Początek po trawie, dalej kamienistą drogą. Wyprzedza mnie Grzesiek C. Zjazd kończy się wyjazdem na asfalt. Szybko zjeżdżam, zbliżam się do Grześka i widzę grupkę nadjeżdżającą z naprzeciwka. Nie wiem o co chodzi, wszyscy się zatrzymują, grupka stale się powiększa. Szacuję, że było nas ponad 100 osób. Okazało się, że źle pojechaliśmy, tak przynajmniej twierdzi większość. Ktoś przytomnie sugeruje, żeby jechać tak, jak sugerowały ostatnie strzałki. Zjeżdżamy do Rycerki i strzałki znów są.. Czyli wychodzi na to, że pomimo, że strzałek na asfaltowym zjeździe nie było, to jechaliśmy razem. Brawo dla panikujących! Przez Rycerkę jadę z Dominikiem i Pawłem, Jarek lekko z przodu. W pewnym momencie Paweł orientuje się, że jedzie na flaku - pożyczam pompkę od Michała Osucha, przekazuję ją Pawłowi i jadę dalej. Bufet numer 2. Wjeżdżamy całą grupą, obsługa i czescy mechanicy są w szoku. Łapię butelkę powerade, dwa ciastka i odjeżdżam.
Zaczynamy podjazd na Przegibek. Pierwsze kilometry szutrówkami. Robi się chłodniej, zaczyna padać. Jadę z Dominikiem, ale w pewnym momencie Dominik zostaje, bo przeciął oponę. Gonię Grześka. Trasa zjeżdża z szerokich szutrówek na węższe, błotniste drogi i zdecydowanie większym nachyleniu. Mijamy schronisko pod Przegibkiem. Pogoda nieco się stabilizuje, przestaje padać. Pod Przegibkiem strome, kamieniste podejście, natomiast zjazd śliski, błotnisty, sporo kamieni. Ktoś z tyłu mówi, że jesteśmy żałośni, taplamy się w błocie dla koszulki za 20 złotych:) W ogóle atmosfera jest świetna, wszyscy się dobrze bawimy. Kolejne kilometry to świetny szlak góra-dół, kamienie, mega śliskie błoto, korzenie. Sporo jest jednak asekuracyjnego toczenia się, bo na długich odcinkach jest na tyle ślisko, że nie da się pewnie wsiąść na rower. Przypomina mi się kawałek puszczony w miasteczku zawodów na kilka minut przed startem - ACDC "Highway to hell!":) Napęd cały w błocie, kasety dosłownie nie widać spod grubej pokrywy błota, a mimo to nie mam najmniejszych problemów z jazdą i zmianą przełożeń!Długi czas jadę z Lucjanem i Grześkiem. Z Lucjanem atakujemy na podjazdach. Mijamy kolejne szczyty, cały czas towarzyszą nam piękne widoki. Przed Orłem dojeżdża mnie Darek Laskowski - tata Kasi i Mariusz, jej szef. Rozmawiamy, ale chłopaki jednak odjeżdżają. Na Małej Raczy widzę przed sobą Jarka, pomyślałem, że spróbuję gonić. Dość niespodziewanie wjeżdżamy na Wielką Raczę, to już? Nie poznałem podjazdu, dopiero widok ze szczytu wyglądał znajomo. No to zaczynamy długie zjazdy! Początek po trawie i błotku, zaliczam podpórkę, dalej nie jest lepiej, kilka razy mało brakowało do gleby i kawałek sprowadzam. Dalej zjazdy stają się bardziej przystępne do zjeżdżania i można się napawać przyjemnością zjeżdżania. Mija mnie Alek Dorożała, zagaduje o rower, ale szybko ucieka, robi to w takim tempie, że hej.. Między Magurą, a Kikulem fajny odcinek w wysokiej trawie, nadal sporo błotka. Zjazd z Kikuli to kolejna błotna masakra, na zjeździe nie ma korzeni i kamieni, przez co jest bardzo ślisko. Kawałek sprowadzam, mijają mnie kolejne osoby.. Pod Beskidem Granicznym uciekam w krzaki, męczyło mnie już dłuższy czas. Krótki podjazd i zjazdy przez wieś do Zwardonia. Bufet! Objadam się i opijam, tradycyjnie już, po brzegi. Przejazd przez matę pomiaru czasu i ostry zjazd do asfaltu. Trochę kiepski pomysł, bo miejsce jest niebezpieczne, szczególnie, kiedy jedzie się z bananem w ręce;)
Kolejne kilometry pokrywają się z początkiem etapu, czyli singielek przez Zwardoń, przejazd nad trasą i ostry podjazd płytami. Zaliczamy również Solowy Wierch i Przełęcz Rupienka, na której dochodzi mnie Kasia Galewicz. Zastanawiamy się razem, jak podjedziemy na Ochodzitą.. Na szczęście odbijamy na płyty w kierunku Pietraszyny i dojeżdżamy do Koniakowa. Kolejne kilometry to szybkie zjazdy i ostre podjazdy w kolejnych mijanych wsiach. Na jednym ze zjazdów o mały włos uniknąłem kolizji z nadjeżdżającym z naprzeciwka samochodem, zrobiło mi się gorąco.. Ostatni mocny podjazd na Tyniok i od mety dzieli nas już zaledwie 3 km zjazdów. Szybko mija mnie Kasia G. i jeszcze dwóch zawodników. Szkoda, ale zjazdy są bardzo śliskim, a byłoby głupio rozbić się przed metą. Wyjeżdżam z lasu, kilka ostrych zakrętów na asfalcie i ostatnia prosta do mety.
Kreskę przekraczam po ponad 7 godzinach! Mimo to czuję się całkiem świeżo, trochę mi mało. Świetny etap, fantastyczna trasa, ciężkie warunki - na pewno na długo zapamiętam ten dzień. Wiele osób narzeka, że było dużo chodzenia, a mniej jeżdżenia - sporo w tym prawdy, mimo to jestem zachwycony tym etapem. Gorzej z wynikiem. Wiem, że jest słabo, chociaż na trasie miałem wrażenie, że jest dobrze. Kilka minut po mnie przyjeżdża Grzesiek, na Pawła czekamy dłużej - po awarii koła nie skorzystał z bufetu w pogoni za nami i skończyło się totalnym odcięciem przed Wielką Raczą. Uratowała go wizyta w schronisku i drobne w kieszeni;)
Beskidy MTB Trophy 2012 dobiegło końca. Sportowo wyścig dla mnie zupełnie nieudany - tak jak przypuszczałem, byłem zupełnie nieprzygotowany do ścigania się na takim dystansie. Jakoś to będzie, mówiłem sobie przed startem i faktycznie, jakoś to było. Jestem na mecie i tyle. Odczucia mam jednak zgoła inne. Jestem zachwycony trasami, szczególnie trzeci i czwarty etap zrobiły na mnie świetne wrażenie. Ostatnie cztery dni to świetna przygoda. Przeszło 23 godziny jazdy po górach. Niesmak pozostaje jedynie po mojej dyspozycji na zjazdach, ale popracuję nad tym i wierzę, że będzie lepiej! Fakt, że nie zaliczyłem ani jednej gleby świadczy, że problem jest w głowie, jadę zbyt asekuracyjnie. Do Istebnej wracam w przyszłym roku i tym razem będę przygotowany do ścigania się! Tegoroczna edycja moim zdaniem była znacznie trudniejsza od zeszłorocznej. Koszulka finishera jest tym bardziej cenna:)
Wyniki:
172 Open
czas: 23:24:27
I etap 04:28:02 (191)
II etap 06:30:15 (214)
III etap 05:25:05 (171)
IV etap 07:01:04 (192)
strata 08:39:56.7
Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Trophy, W towarzystwie
Beskidy MTB Trophy 2012 - Etap III - Rysianka
Sobota, 9 czerwca 2012 | dodano: 16.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst69.30/58.00km
w05:25h avg12.79kmh
vmax0.00kmh HR 146/169
Trzeci etap - w zasadzie to już z górki;) Chociaż na dzisiaj zapowiada się "królewski" etap. Mityczna Rysianka, jak zapowiadają organizatorzy, ma na długo zapaść w pamięci. Do tego dochodzą niezbyt optymistyczne prognozy pogody - ma padać, a temperatura spadnie poniżej 15*.
Ruszamy w stronę Koniakowa. Pierwsze kilometry są interwałowe, sporo asfaltów, podjazdy są krótkie i strome, a zjazdy szybkie, momentami niebezpieczne. Przejeżdżamy przez Laliki, gdzie mamy pierwszy dłuższy podjazd w terenie. Jadę z z Jarkiem, przed nami są też Paweł, Mateusz, Dominik, a niedaleko za nami Grzesiek. Przejeżdżamy przez Sobczakową Grapę, pod Kiczorką i przez Poręcinkę. Na tym odcinku jest nieco błota po nocnych opadach. W jednej z wsi dopinguje nas totalnie pijany rolnik - jest wesoło:) W Kiczorze mamy pierwszy bufet.
Za bufetem podjazd pod Małą Zabawę, jest więcej błota, do Rajczy Dolnej zjeżdżamy świetnym zjazdem pełnym kamieni w błocie. Mega radocha:) Końcówka zjazdu asfaltami i kilka km jazdy w peletonie. Zrobiła się kilkuosobowa grupka. Jarek i Dominik dali mocne zmiany, doszliśmy Pawła, a chwilę później Mateusza. W Rajczy odbijamy w teren i zaczynamy podjazd na Rysiankę. Początek podjazdu jest łatwy, ale szybko robi się stromiej, a luźne kamienie bezlitośnie obnażają niższość małych kół - Jarek i Mateusz na 29-erach szybko nam odjeżdżają. Tracę dystans również do Pawła i Dominika i pozostałych zawodników. Nieco słabnę. Dojeżdża mnie gość na S-Worksie Epicu z telefonem przyklejonym do ramy, z którego wydobywa się muzyka - zagaduję i jedziemy razem. Okazuje sie, że to Mariusz, znajomy Damiana z zeszłorocznego wyścigu 24h w Wieliszewie. Jedziemy razem i chwilę rozmawiamy. W Zapolance jest bufet. W momencie, w którym dojeżdżam i zatrzymuję się, Paweł odjeżdża. Nie jest źle, widzę też Jarka.
Na bufecie najadam się i opijam powerade'a, wiem ,że przed nami długa droga do kolejnego "wodopoju". Zaczynam wspinaczkę. Szlak robi się bardzo stromy, staram się wjeżdżać ile mogę, przełożenie 22/36 pomaga. Mimo to kilka odcinków podprowadzam. Obok mnie są Dominik i Mariusz, a w zasięgu wzroku koledzy z Leszczynowej. Jedziemy przez Redykalny Wierch, dalej ostre podejście pod Boraczy Wierch i ostatni podjazd pod Lipowski Wierch. Do Rysianki nie dojeżdżamy. Pogoda się zmienia, cały dzień się chmurzy, aż w końcu lekko pokropiło. Pod Lipowskim Wierchem odbijamy na zielony szlak. Koledzy są w zasięgu wzroku, ale wiem, że na zjazdach stracę. Zjazdy mają być długie i wymagające.
Początek zjazdów techniczny po korzeniach i kamieniach. Niestety jest sporo turystów i początek musiałem odpuścić, bo nie zrobili mi miejsca. Dalej staram się jechać, ale nie mogę się skupić i jadę mówiąc delikatnie, jak pierdoła. Wyprzedza mnie kilka osób. Dalej robi się odrobinę szybciej, ale jednocześnie kamienie są większe, śliskie. Na krótkim odcinku, który schodzę dogania mnie Grzesiek. No jeśli on mnie dochodzi na zjazdach, to nie jest dobrze. Mijamy odcinek, który obowiązkowo trzeba przejść, pilnuje osoba od organizatora - faktycznie miejsce jest parszywe i łatwo można sobie zrobić krzywdę. Dalej staram się jechać, ale kolejne osoby mnie mijają. Wyjeżdżamy z ciemnego lasu, zjazd jest nieco łatwiejszy. Mijam Grześka po lekkiej wywrotce - pytam, co jest - każe jechać dalej. Później okazało się, że Grzesiek dość niefortunnie uślizgnął koło i przeleciał przez kierownicę zahaczając kolanem. Zaczynają się szybkie zjazdy na Halę Boraczą. Mijamy schronisko i zaczyna się podjazd.
Momentami ciężki, ale jadę. Po wjechaniu w wyższe partie, na trasie zalega gęsta mgła. Momentami widoczność spada do 20-30 metrów. Trasa jest bardzo fajna, prowadzi lasem, później halami po szybkich drogach usianych kamieniami. W jednym miejscu mam wątpliwości gdzie jechać, ale na szczęście przed sobą widzę zarys sylwetki kolarza. Okazało się, żę sporo osób w tym miejscu źle pojechało. W pewnym momencie mija mnie spora grupka, wśród nich jest Dominik. Wyjeżdżamy na stok, który wygląda na świeżo zaorany. W oddali widać już Węgierską Górkę, do której zjeżdżamy. Zaorany stok okazuje się prawdziwym piekiełkiem. Jest bardzo ślisko, błoto momentalnie oblepia koła i niweluje przyczepność praktycznie do zera. Błoto zalepia widelec, całe tylne widełki. Rower sam się zatrzymuje. Kawałek muszę sprowadzić. Na końcu zaoranego odcinka nie mam już siły prowadzić roweru. Czyszczę widełki i widelec, koła oblepione błotkiem mają dwukrotnie większą niż zazwyczaj szerokość. Gość z teamu Knorr Gorący Kubek stojący z boku trasy prosi o dętkę - bez zastanowienia szukam w plecaku i oddaję. Dojeżdża mnie Grzesiek, również z problemami. Zastanawiające jest, że część zawodników jedzie - kwestia opon, czy prędkości? Wjeżdżamy do lasu, trzy wykrzykniki i w momencie zjechania z trawy na błotko, tracę przyczepność, podpórka. Kawałek sprowadzam. Jest bardzo ślisko. Przypominają mi się słowa Jarka przed etapem, który mówił, że na zjeździe do Węgierskiej Górki jest mega ślisko. Fakt. Sprowadzam dalej. Ścieżka w końcu zmienia nachylenie, dzięki czemu można jechać. Kawałeczek dalej znów trzy wykrzykniki i w poprzek zalega drzewo. Za drzewem stoi Ewa Rebane-Sodowska, które uległa wypadkowi. Inni zawodnicy już jej udzielili pomocy, pytam czy mogę jakoś pomóc - raczej nie - więc jadę. Zjazd po łące i jesteśmy na bufecie. Leje, solidnie leje. Zajadam się ciastkami i owocami i ruszam.
Kawałek asfaltami, jadę z gościem w zielonym stroju, ale nie możemy współpracować, bo spod kół leci prosto na twarz błoto i woda. Zaczynamy asfaltowy podjazd. Dojeżdża do mnie Dominik i znów jedziemy razem:) Mijamy Grześka, który wyprzedził mnie na bufecie. Doganiamy również Agnieszkę Zych, z którą chwilę jadę i rozmawiamy. Podjazd jest długi i okazało się, że Agnieszka w końcu mnie przeskoczyła. Pogoda się poprawia, niebo się przeciera i słońce zaczyna momentami grzać. Szybkie zjazdy do wsi Poplaty i znów jedziemy w górę. Dominik ucieka, a ja staram się gonić Kasię Galewicz. Sporo jedziemy razem. Trasa wiedzie szutrowymi, szerokimi drogami na stokach pasma Baraniej Góry. Widoki na południe piękne. Podjazd jest długi pod koniec, już po minięciu Karolówki, Kasia mi ucieka. Zjazdy do Pietraszonki szlakiem znanym z pierwszego dnia, pokonywanym w odwrotnym kierunku. Znów bolą mnie ręce.. Z Pietraszonki kawałek asfaltami i odbicie w teren i zjazd podobnie jak pierwszego dnia.
Na mecie szybko robi się zimno, dlatego gorący kubek serwowany na bufecie zjadam z apetytem, mimo, że to mało rozsądny posiłek. Zjadam też kanapkę i opijam się powerade. Kolejka do myjek długa, rozmawiamy z Jarkiem, Pawłem, Grześkiem i innymi znajomymi. Zaraz po umyciu roweru zbieram się w drogę do domu.
Etap naprawdę wymagający, w połączeniu z pogoda śmiało można powiedzieć, że na długo zapadnie w pamięci wszystkim zawodnikom. Zjazd z Rysianki do prawdziwa wisienka na torcie, a długie podjazdy i strome podejścia solidnie dały w kość. Strasznie żałuję, że źle ustawiony rower i blokada w głowie nie pozwalają mi zjeżdżać na takim poziomie, na jaki mnie stać. Mimo to świetnie się bawiłem!
Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, MTB Trophy, W towarzystwie, Mbike
Beskidy MTB Trophy 2012 - Etap II - Javorovy
Piątek, 8 czerwca 2012 | dodano: 14.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst79.00/60.00km
w06:30h avg12.15kmh
vmax0.00kmh HR 146/177
Drugi etap, podobnie jak rok temu, startuje i poprowadzony jest w całości na terenie Czech. Do Bukovca jedziemy z chłopakami samochodem. Nie rozgrzewamy się specjalnie, ponieważ pierwsze 10 km przez Jablunkov jedziemy razem za samochodem.
Wszyscy myśleli, że to będzie spokojne 10 km, w sam raz na rozgrzewkę. Nic z tego, tempo było mocne. Czuję się nieźle, masaż jednak działa, ale nie rwę się do przodu, staram się spokojnie trzymać tempo. Chwilę jadę z Jarkiem, Pawłem, mija mnie też Bartek M., Aga Zych i inni znajomi. W końcu skręcamy na szlak, szeroka szutrówka pod górę. Od razu peleton się rozciąga, tempo spada, a tętno szybuje w okolice 160, co oznacza mocne kręcenie. Patrząc na profil wiadomo, że początek to długi podjazd na Javorovy. Bardzo długi podjazd. Do tego jest kilka odcinków podprowadzania. Pogoda dopisała, czyli jest gorąco, szybko się zgrzałem. Osobiście wolę, jak pada.. Mamy dwie - trzy pionowe ścianki. W jednym miejscu mijamy stado owiec, które beczą sobie wesoło, ktoś z tyłu rzuca "one się z nas nabijają".. faktycznie tak to brzmi;) Jest wesoło!
Mijamy kolejne wierzchołki, szlak co chwilę zmienia charakter, od szerokich szutrówek, trawiastych ścieżek, po techniczne, pełne wody i kamieni odcinki pod Smrcina - ten odcinek podoba mi się najbardziej. Na 30 km zaliczamy w końcu najwyższy szczyt na dzisiejszej trasie - Javorovy. Sam szczyt niepozorny, ale zaczynające się za chwilę zjazdy dały mi mocno popalić. Początek szybki, trawa, później dziurawa, kamienista szutrówka, przejazd przez Maly Javorowy i konkretny techniczny zjazd. Jest naprawdę trudny. Świetnie wygląda masa zawodników pokonująca kolejne agrafki na niemal pionowym stoku pełnym luźnych kamieni.
zdjęcie bardzo niepozorne;)
Po przejechaniu asfaltu zaczyna się najtrudniejszy odcinek: ścieżka jest wąska, zakręty ciasne, kamienie większe i śliskie, a do tego nachylenie stoku jeszcze większe. W kilku miejscach sprowadzam, trzy-cztery miejsca zupełnie nie do zjechania przeze mnie. Do tego bolą dłonie, zatrzymuję się dwa razy, żeby rozprostować palce. Na końcu zjazdu mam już dosyć. Zatrzymuję się na bufecie.
Spotykam Lucjana. Mijają nas kolejni zawodnicy. Jestem przerażony, ile osób minęło mnie na tym zjeździe. Nie jest dobrze. Mimo to nie spieszę się, bowiem etap jest długi, a ja mam w pamięci zeszłoroczny czeski etap (umarłem, ponad 7 godzin na trasie). Ruszamy. Mijamy wieś i wjeżdżamy na łąki. Ciężko się kręci. Podjazd trawiastą ścieżką, robi się ślisko i bardzo stromo. W końcu wszyscy schodzą z rowerów i mozolnie wspinamy się. Szybko zalewam się potem, w lesie jest bardzo duszno, a podejście strome. Jestem załamany przez moment, bo jest bardzo ciężko. Okazuje się, że podejście jest bez sensu bo lądujemy na asfalcie. Szybko jednak po minięciu Kozinca wjeżdżamy na szutrówkę i pniemy się do góry. Podjazd jest długi o zmiennym nachyleniu, ale prze większość dystansu można jechać ze środka. Na podjeździe ktoś zagaduje z tyłu o konto na bikestats - tak poznaję Dominika. Cały podjazd jedziemy razem, a zamiast ścigać się, żywiołowo rozmawiamy o rowerach, wyjazdach, maratonach i szosie:) Dojeżdżamy na Ostry i orientuję się z pomocą kibicującego gościa na rowerze, że w tym miejscu jest mijanka. "Za 40 minut znów tu będziecie. No może za godzinę.."
Zaczynamy zjazdy. Początek szybki, ale robi się technicznie, a momentami jest bardzo technicznie. Kilka agrafek, większych kamieni i stromych ścianek. trzy razy zatrzymuję się rozprostować palce. Jestem zły, ale humor poprawia mi ścieżka po której jedziemy - jest świetna. Krotki odcinek sprowadzam, nie czuję się pewnie. Dominik o dziwo czeka na mnie, mam wrażenie, że jednak zjeżdża lepiej. W dolinie zlokalizowany jest drugi dziś bufet. Zajadam się ciastkami, suszonymi morelami i wypijam prawie dwie butelki powerade. Ruszamy dalej.
Cały podjazd znów jadę z Dominikiem - dobrze się nam jedzie, momentami czuję się jak na wycieczce, nie chodzi mi o tempo, ale o atmosferę. Pogoda nieco się pogorszyła, przez moment nawet lekko kropi - od razu lepiej się czuję. Końcówka odcinka przed mijanką po w miarę płaskim odcinku, takim w stylu sudeckim. Na mijance jesteśmy po 57 minutach.
Zjazdy szutrówkami, wjeżdżamy na asfalty i szybko dojeżdżamy do trzeciego bufetu. Znów zajadam się ciastkami i dopijam powerade. Pomimo słabego początku, teraz czuję się dobrze, mam świeże nogi i chęć do poszarpania się trochę na podjazdach.
Ruszamy z Dominikiem, mijamy trasę w Hradku, asfaltowy podjazd, później sztywny szutrowy podjazd na Filipke. Dalej trasa prowadzi w stronę Stożka, ale odbija i biegnie wzdłuż granicy. Krótkie, ale szybkie i kamieniste zjazdy do asfaltu - tutaj znów dostaję po rękach mocno, wyprzedzają mnie kolejne osoby. Dominik poczekał. Na asfaltach jedziemy jeszcze razem, ale w końcu Dominik odjeżdża. Znów czuję się słabiej, pogoda się poprawiła;) Znów szybkie zjazdy szutrówkami, asfaltowy podjazd i ostatnie zjazdy do mety. Na ostatniej prostej doganiam zawodniczkę z Czech i proponuję wspólne dojechanie do mety, oczywiście ja wjadę jako drugi. Koleżanka zza południowej granicy jednak nie ma siły i odpuszcza. Przekraczam metę samotnie.
To był ciężki etap. Długie podjazdy, strome podejścia, szczególnie w pierwszej połowie etapu i techniczne zjazdy. Strasznie żałuję, że nie czuję się pewnie na zjazdach, ręce mnie bolą od zaciskania klamek. Zauważyłem też, że większym problemem jest trzymanie kierownicy - zwalam na cienkie gripy. Czeskie szlaki są niezmiennie wymagające i ciekawe, a widoczki równie piękne, jak w Polskich Beskidach.
Wynik znów słaby, straciłem kolejne minuty do kolegów. Dobre wrażenie zostawiła jedynie wspólna jazda z Dominikiem - świetnie jest tak razem jechać:)
Kategoria 050-100, Góry, MTB Trophy, Teren, Mbike, Imprezy / Wyścigi, W towarzystwie
Beskidy MTB Trophy 2012 - Etap I - Skrzyczne
Czwartek, 7 czerwca 2012 | dodano: 14.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst65.70/40.00km
w04:28h avg14.71kmh
vmax0.00kmh HR 162/188
Prolog:
Zeszłoroczna edycja Beskidy MTB Trophy była moim pierwszym wyścigiem etapowym. Jak spadać, to z wysokiego konia - myślałem wtedy. Wrażenia po czterech dniach ścigania się w Beskidach były niesamowite. Sama jazda jednak pozostawiała wiele do życzenia, a gwoździem do trumny okazał się wypadek na ostatnim etapie. Czułem ogromny niedosyt i obiecałem samemu sobie, że wrócę za rok, silniejszy i szybszy.
Zimowe i wczesnowiosenne przygotowania do sezonu prowadziłem z mniejszym rygorem niż przed rokiem. Kilka czynników miało na to wpływ, ale najważniejszym był czas - zajęcia na uczelni i praca, do tego pisanie pracy magisterskiej. Mimo to byłem dobrej myśli - w końcu rok temu przesadziłem z treningami i forma uciekła bardzo szybko. Niestety kiedy wiosna zaczęła się na dobre, straciłem płynność treningów. Zupełnie nie czuję w tym roku mocy, a sama wytrzymałość również pozostawia wiele do życzenia. Mówiąc wprost forma uciekła, zanim na dobrą sprawę się w góle pojawiła. Cały czas jednak sobie myślałem, że jakoś to będzie. Z takimi myślami jechałem w Beskidy. Czerpać przyjemność z jazdy i traktować to jak kolejne wyzwanie. Środowe popołudnie spędzone w drodze do Istebnej to świetny nastrój. Z każdą chwilą coraz bardziej udzielała mi się atmosfera przygody i entuzjazm. Towarzystwo Jarka, Grześka i Pawła zresztą te odczucia tylko potęguje:)
Istebna:
W tym roku zatrzymaliśmy się w innym miejscu. Wybraliśmy dom w Leszczynowej, "dzielnicy" Istebnej położonej wysoko w górach, podobnie jak Pietraszonka. Warunki mieszkaniowe jednak mamy znacznie lepsze, a gospodyni przygotowuje nam znacznie lżejsze posiłki. Czwartkowy etap, tradycyjnie startuje w południe. Spodziewamy się łatwego etapu, tak na rozgrzewkę. Czy Skrzyczne jednak można nazwać lekkim etapem? To się okaże. Rano tradycyjnie szykowanie rowerów, ostatnie poprawki. Dla mnie to bardzo nerwowy czas. Jadę zupełnie nowym rowerem, na którym przejechałem zaledwie 70km. W Istebnej okazało się, że niefortunnie źle dobrałem śrubki do hamulców i w efekcie zaledwie połowa klocka ma kontakt w tarczą. Nerwowa akcja serwisowa zakończyła się powodzeniem i już bez przeszkód zjeżdżam do Istebnej na start. Spotykam wielu znajomych, zarówno z górskich maratonów, jak i z płaskiego mazowsza. Są również znajomi z teamu: Ania i Mateusz z Poznania, Kamil. Pogoda jest ładna, zapowiada się słoneczny i ciepły etap.
Ruszamy punktualnie o 12. Początek jedziemy asfaltami do Pietraszonki i odbijamy w górę ciekawym podjazdem. Szybko robi się tłok, bo podjazd jest lekko techniczny, jest mokro i ślisko. Szybko trzeba zejść z roweru i iść w korku:( Wjeżdżamy na "szczyt" i każdy może jechać swoje. Czuję straszny opór w tylnym kole - hamulec ociera o tarczę. Krótki postój i jadę dalej. Sytuacja powtarza się jeszcze dwukrotnie. Ostatecznie odpinam koło, reguluję zacisk i dopinam koło mocno, praktycznie do granicy możliwości. Sporo osób mnie minęło, prawie wszyscy;) Przynajmniej powyprzedzam trochę. Nie mam ciśnienia, wiem, że jeszcze wiele kilometrów przed nami. Pierwsze zjazdy, szybkie. Nie lubię takich po maratonie w Wałbrzychu. Na jednym ze zjazdów jest uskok i przejazd przez kałuże. Nie jest szybko. Między kałużami ktoś stoi, no to jadę przez wodę.. Błotka było po kolana, przednie koło się zapadło, a noga ugrzęzła do kolana. Uśmiałem się:) Jedziemy dalej.
Na jednym ze zjazdów mijam Pawła, ma jakiś problem z rowerem, ale każe mi jechać. Ok. Jedziemy malowniczym, ale strasznie nudnym odcinkiem u podnóży Baraniej Góry. Widoki naprawdę piękne! Odbijamy w lewo, ciężkie podejście po mocno zniszczonej kamienistej ścieżce. Widzę Grześka C. Dalej jedziemy kawałeczek razem. Zaliczamy pierwszy fajny, techniczny zjazd. Ten z typu raczej łatwych, ale wolnych, tzn trzeba dużo hamować;) Bolą mnie ręce. Zupełnie nie mam pojęcia o co chodzi, hamulce przecież mam mocne. Dalej zjazd przechodzi w szutrówki i kończy się długim, bardzo szybkim odcinkiem po asfalcie. Po drodze mijają mnie Paweł i Grzesiek. Jadę szybko, ale mimo wszystko wolniej od pozostałych zawodników. Jesteśmy w Ostrym. Zatrzymujemy się na bufecie, Grzesiek ucieka, ale wiem, że przed nami bardzo długi podjazd. Ruszamy z Pawłem razem i wspólnie jedziemy, test przed MTB Challenge;)
Podjazd początkowo asfaltem, dalej szutrówkami. Nie jest ciężki, spodziewaliśmy się z Pawłem czegoś innego. Wyprzedzamy Grześka, na jednej z agrafek widzimy Jarka, próbujemy go gonić. Podjazd jest długi, ale czas umilają kapitalne widoczki na Malinowską Skałę, Kościelec i Magurkę.
Końcówka podjazdu już trudniejsza i zjazd. Niestety szybki, do tego po kamienistej drodze. Dłonie mi prawie odpadają. Zupełnie nie mogę jechać, walczę o utrzymanie się na drodze. Paweł szybko mi odjeżdża, jednak chwilę później znów jedziemy razem, bo Paweł z kilkoma osobami przestrzelili zakręt. Dalej lekko w górę i znów szybkie zjazdy, ale tym razem bez kamieni. Szybko dojeżdżamy do Przełęczy pod Malinową Skałą i jedziemy lekko pod górę. Paweł mi ucieka, a ja walczę.. ze skurczami w obu nogach na raz. Nie zatrzymuję się, bo wiem, że to mnie zabije, próbuję rozjechać. Dużo piję, zjadam żela i zaciskam zęby. Szybko przechodzi i znów mogę gonić Pawła. Upał mi nie służy. Kawałek jeszcze pod górę i znów zjazdy. Znów szybkie.. Jesteśmy na Przełęczy Salmopolskiej. Krótko asfaltem, odbicie pod wyciąg i sztywny podjazd do bufetu, na którym widzę Pawła, który zbiera się już do jazdy.
Paweł mnie zobaczył i zaproponował pomoc, dzięki czemu nie musiałem się zatrzymywać na bufecie, powerade i banany wchłonąłem jadąc. Prawdziwy kolega:) Jedziemy czerwonym szlakiem, na jednym ze zjazdów Paweł mi ucieka. Ja już kompletnie tracę cierpliwość do własnej niemocy i poirytywany zaczynam się wkurzać. Nawet na banalnych zjazdach bolą mnie dłonie, dodatkowo klocki wyją, rower wpada w wibracje i czuję, że nie mam nad nim do końca kontroli.. Jadę żółtym szlakiem przez Jawierzny. Znam ten odcinek z zeszłorocznego etapu na Klimczok. Piękny odcinek. Nie mogę jednak rozkoszować się kolejnymi zakrętami i szybkimi zjazdami. Jest trochę błotka, coś co lubię, ale nie dziś. Zjeżdżam do Wisły Malinki zupełnie zrezygnowany:( Dalej podjazd, początek asfaltem, później szutrówką. Jest naprawdę sztywno. Zaczynają mnie lekko boleć kolana. Dopiero później, na mecie, zorientuję się, że to z powodu obluzowanej sztycy, w efekcie czego siodło miałem 2 cm za nisko. Dojeżdżamy do Czarnego, trochę asfaltów, krótki podjazd przez Borowinę, gdzie świetnie dopingowały nas dzieciaki i zjazd na asfalt wzdłuż Czarnej Wisełki. Podjazd jest długi, ale łagodny, dopiero końcówka mocniejsza. Wiem, że jestem już blisko mety. Podjeżdżam na Stecówkę, krótki zjazd, na którym niestety znów czuję się słabo. Krótki odcinek asfaltem, na którym wyprzedza mnie chyba pięciu zawodników. Ostatni zjazd, przed którym stoi Grzesiek. Zjazd jest banalny, ale nie mam kontroli nad rowerem:( Wyjeżdżam na asfalt zupełnie zrezygnowany. Do mety dojeżdżam bez entuzjazmu.
Czekają na mnie koledzy z domku. Straciłem dziś sporo czasu, ale przede wszystkim nie mogłem jechać swojego przez sprzęt. Właściwie to sam sobie jestem winien - nie sprawdziłem odpowiednio dobrze roweru przed startem. Najbardziej jednak irytowały mnie fatalnie działające klocki hamulcowe.
Po powrocie do domu, szybki prysznic, obiad, pranie, doprowadzanie roweru do pełnej sprawności, a wieczorem pyszna kolacja i masaż. Pierwszy raz miałem regeneracyjny masaż nóg i jestem zachwycony, po dwóch kwadransach masowania czułem się jak nowy:)
Rower spisał się dobrze, nie licząc problemów z zaciskiem koła (mój błąd) i hamulcami - tutaj stawiam na klocki, które są po prostu za twarde. Amortyzator wymaga regulacji ciśnienia w komorach.
Kategoria 050-100, Góry, Mbike, MTB Trophy, Teren, Imprezy / Wyścigi, W towarzystwie
Niedzielny trening w KPN w gronie pomarańczowych:)
Niedziela, 3 czerwca 2012 | dodano: 03.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 17.0˚
dst69.00/48.00km
w03:35h avg19.26kmh
vmax38.00kmh HR /
Niedzielny teamowy trening - pozycja obowiązkowa w weekend, w który się nie ścigamy. Umówiliśmy się z Ulą w Płochocinie - ma przyjechać pociągiem. Ruszamy więc z Magdą na stację, odbieramy Ulę, spotykamy też Romka i ruszamy razem do Zaborowa. Na szlaku spotykamy się też z Jarkiem W. i Pawłem L. Razem jedziemy przez Ławską Górę, gdzie mija nas spora grupka z Velmaru. Dojeżdżamy do Roztoki. Coś szybko ten postoj, ale Jarek przekonał nas na kawę. Posiedzieliśmy kilka minut i pogadaliśmy o rowerowych historiach:)
Jarek i Paweł odbijają w swoją stronę, a my jedziemy zielonym szlakiem w kierunku Sosny Powstańców. Przy Sośnie decydujemy, że jedziemy na górki:) To lubię!
Na asfaltowym łączniku dojechali do nas Iza i Kamil, super:) Górki jedziemy więc w 6-osobowej grupce. Po drodze kilka postojów na fotki:)
Z górek (po drodze postój przy sklepie) jedziemy szutrówkami do Kanału Łasica i dalej żółtym szlakiem, skrótem przez wydmy do Roztoki. Rozstajemy się po korzenistym zjeździe - Romek jedziemy z resztą do Truskawia, a my z Magdą do domu na obiad - zdążyłem już porządnie zgłodnieć.
aha, czy pisałem, że mam nowy rower? :)
Pierwsze wrażenia super! Rama jest sztywna, geometria niemal identyczna, jak w XTC. Rower świetnie podjeżdża, a napęd Sram X9 działa wyśmienicie.
Powrót do domu przez Łubiec i skrótem do Zaborowa. Dalej asfaltami. Po drodze uczyłem Magdę skakać i podrzucać tylne koło.
Kategoria 050-100, KPN, Teren, W towarzystwie, Mbike