Powerade Garmin MTB Marathon - Karpacz

Sobota, 23 czerwca 2012 | dodano: 01.07.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 20.0˚ dst83.40/75.00km w06:45h avg12.36kmh vmax48.50kmh HR 159/183

MTB Marathon w Karpaczu - impreza kultowa, jedna z najtrudniejszych tras w Polsce, a przy tym dająca niesamowitą przyjemność, wspaniałe widoki i masę świetnych singli. Tegoroczna edycja ma być wyjątkowa - po wielu miesiącach walki, organizatorzy dostali zgodę na wytyczenie trasy przez Przełęcz Okraj z megatrudnym zjazdem z Przełęczy i Tabaczaną Ścieżką włącznie. Apetyty podsycały filmy i zdjęcia oraz relacje lokalesów - Bartka i Kowala. Zapowiada się prawdziwe wyzwanie, zero szutrowych zjazdów, 100% MTB, bez lipy! Po okropnie nudnym maratonie w Lublinie, mam wielką ochotę sprawdzić się na Karkonoskich kamieniach:) Sprawdzić się i odegrać za zeszłoroczną porażkę.

Do Karpacza jedziemy tradycyjnie już w tym roku, z Jarkiem, Grześkiem i Pawłem. Na miejscu jesteśmy w piątek późnym wieczorem. Rano szykowanie rowerów, na szczęście nikt nie ma wątpliwości jak się ubrać - pogoda jest idealna, będzie ciepło, ale bez upałów. Zjeżdżamy do Karpacza dolnego, krótkie zakupy na stoisku Maxima. Spotykam wielu znajomych, jest liczna grupka z teamu, a także m.in. Ewa, Kasia L. i Bartek, Jacek, Adam. Robimy krótką rozgrzewkę z Pawłem i Ulą. Wracamy na stadion. Start już za 15 minut, a sektorach nie ma ani jednej osoby - piękne:) W końcu jednak stajemy na linii startu.

Początek trasy, inaczej niż w poprzednich latach, nie przebiega asfaltem do Karpacza Górnego na Przełęcz pod Czołem. Jedziemy krótko asfaltem i dalej szutrami pod Skalny Stół. Jadę z Pawłem i obaj staramy się gonić Jarka. Pierwszy zjazd, trochę błotka, nie czuję się pewnie. Tracę. Krótki dziki singielek po korzeniach - piękny odcinek i wjeżdżamy na zjazd do Budnik(?). Początek zjazdu absolutnie niezjeżdżalny dla mnie, wielkie dropy po kamieniach, do tego luźna ziemia, śliskie korzenie. Kilkadziesiąt metrów sprowadzam. Dalej jest już lepiej, można jechać. Zjazd jest wymagający, do tego słabo się czuję i wiele osób mnie mija, staram się im nie przeszkadzać. Kawałek dalej zjazd nieco traci na "mocy" i zaczynam się odkuwać. Rozjazd MINI/MEGA-GIGA, szybki zjazd polanką, wpadam w koleinę i w momencie, kiedy chcę z niej wyjechać, słyszę krzyk Pawła z tyłu, który dokładnie w tym momencie chciał mnie wyprzedzić. Ostatecznie skończyło się na niegroźnej wywrotce Pawła w trawę, ale było niebezpiecznie - sorry kolego!

Zaczynamy podjazd na owianą już kultem Przełęcz Okraj. Blisko 9 km podjazdu, momentami jest mocno. Gdzieś po drodze mija nas Jurek z teamu po tym, jak złapał gumę. Przed dojechaniem do Przełęczy mija mnie kilku megowców - jako pierwszy Marek Konwa. Przed startem wiadomo było, że na zjeździe z Okraju będzie problem z czołówką megowców. Na Przełęczy jest bufet, oczywiście zatrzymuję się wyczerpany długim podjazdem. Zajadam się wybitnie smakującymi mi pomarańczami, spotykam Bartka, co on tu robi? Czas jechać.

Wiedziałem, że zjazd będzie trudny i nastawiłem się na ten odcinek trasy z pokorą. Nie spodziewałem się jednak płynącej rzeki przez całą szerokość kamienistego zjazdu;) Było ciężko, do tego poganiający, ale wszystko grzecznie, megowcy. Sporo jednak zszedłem, nie chciałem nikogo blokować, a do tego zabrakło mi pewności w niektórych miejscach, żeby próbować zjeżdżać. Druga, nieco szerszą część zjazdu już próbowałem zjechać, zszedłem tylko raz, dokładnie w miejscu, gdzie zrobił to Jarek. Dalej jedziemy razem. Paweł jest też blisko. Zaczynamy podjazd pod Wołową Górę. Podjazd poprowadzony jest głównie szutrówkami. Mijam Mateusza. Za mijanką z wcześniejszym fragmentem trasy podjazd nabiera %, jest kilka technicznych odcinków, gdzie trzeba popracować całym ciałem. Krótkiego odcinka nie udało mi się podjechać, ale to dosłowie kilkanaście metrów:) Dojeżdżamy do zielonego szlaku i zaczynamy zjazd Tabaczaną Ścieżkę - gwóźdź programu nr 2. Jest świetnie, zjazd jest techniczny, momentami bardzo stromy, trudny. W dwóch miejscach schodzę, raz przez osobę przede mną, drugi raz po prostu odpuszczam. Obok stoi Marek Konwa i pyta o pompkę - bez wahania pożyczam i życzę powodzenia. Dalej zjeżdżam. Jest już lepiej, czuję, że wraca mi przyjemność ze zjazdów, czyli jest dobrze:)

Z Tabaczanej Ścieżki krótki singiel po korzeniach, jestem nim zachwycony, chociaż wiele osób narzeka. Dalej lądujemy znów na zjeździe do Budnik(?). Tym razem trasa jest rozjeżdżona, do tego pewniej się czuję, ale mimo to odcinek pokonany pieszo za pierwszym razem, również i teraz schodzę. Dalej jest już nieźle, szalejemy z Jarkiem na zjazdach. Paweł jest przed nami, ale na jednym z kamienistych odcinków niestety zalicza glebę. Zatrzymujemy się z Jarkiem i staramy się pomóc, ale chyba wszystko jest ok, Paweł każe nam jechać. Szutrówki do asfaltu, krótki odcinek leśny przez Księżą Górę. Czuję moc w nogach, po słabym starcie naprawdę czuję, że dobrze jadę. Zjeżdżamy w końcu do Karpacza, kilkaset metrów asfaltami, sztywny podjazd na młynek, mijamy główną ulicę, zjazd po schodach, most na Łomnicy i jesteśmy na bufecie. Zajadam się znów pomarańczami - pycha! Dojeżdża do nas Paweł, boli go łokieć, ale jedzie dalej.

Pętla Okrajowa za nami, teraz jedziemy na "starą" pętlę, co nie oznacza, że będzie nudno, o nie;) Pierwsze kilometry to podjazdy. Czuję się wyjątkowo dobrze, moc jest w nogach, więc jadę mocno. Mijam sporo osób. Jest krótkie podejście. Zaliczam zjazd z Grabowca, który w zeszłym roku rozpoczynał ściganie w Karpaczu. Zjazd jest techniczny, krótki jego fragment prowadzi wąskim korytem, nie brakuje kamieni i korzeni. W zeszłym roku wyprzedziłem w tym miejscu Damiana i chwilę później leżałem. Tym razem nie leżałem, ale zjazd przyniósł mi masę frajdy! Dojechało mnie trzech megowców i grzecznie ich puściłem, na szczęście zjazd to umożliwia, w dół prowadziły bowiem dwie ścieżki. Kolejne podjazdy i zjazdy, jesteśmy w okolicach Sosnówki. W międzyczasie dogoniłem Ulę. Kolejne km są raczej szybkie, po drodze jest tylko jeden krótki, ale bardzo stromy odcinek, w samej Sosnówce odbijamy na szybką szutrówkę z widokiem na zbiornik w Podgórzynie - zrobił się klimat jak na Mazurach;) W Podgorzynie bufet. Zatrzymuję się z Pawłem Trawkowskim, ponownie objadam się owocami, uzupełniam płyny, Ula mija bufet. Ruszam w pogoń;)

Pierwsze kilometry za bufetem to trawiasty podjazd i do lasu. Mamy super techniczny podjazd po kamieniach i wielkich skałkach. Pamiętam ten odcinek z zeszłego roku, świetny. Mijam Jacka naprawiającego rower. Kawałek dalej jadąc w kilkuosobowej grupce orientujemy się, że brakuje na trasie strzałek. Jedziemy kawałek na czuja, wracamy się i dyskutujemy, co robić? Część, w tym Ula i dwóch zawodników SCS OSOZ - Grzesiek Broda i Slec jadą, ja z dwoma innymi zawodnikami postanawiamy się wrócić. Dojeżdżają do nas kolejni zawodnicy, w tym Jarek. Po konsultacjach i sprawdzeniu trasy z GPSem, jedziemy dalej. Okazało się, że Ula miała rację, kilometr dalej strzałki już były.. Straciłem na tej sytuacji około 10 minut. Zły jak cholera.. Zaliczamy z Jarkiem świetny zjazd po którym obaj krzyczymy z radości - dziecinne, ale naprawdę było super:) Zjeżdżamy dalej do Zachełmia. Jedziemy w kilkuosobowej grupce, ale na podjeździe narzucamy z Jarkiem mocne tempo i bardzo szybko zostajemy tylko we dwóch. Kolejne kilometry to szerokie drogi, raz pod góre, raz w dół. Jedziemy we dwóch. Dojeżdżamy do szybkich singli w okolicach Przesieki - jechałem już ten odcinek w tym roku - świetny. Powoli zaczynam odczuwać upał, bukłak pusty, w gardle sucho. Świetny zjazd do Przesieki i asfalty. Jarek ratuje mnie bidonem, ale do bufetu jeszcze kawałek. Przesiekę mijamy bokiem przez las mocnym podjazdem. Jest bufet! Piję jak głupi, zajadam się pomarańczami i biorę żel Maxima. Czuję się wypompowany. Uzupełniam bukłak Poweradem, ruszamy!

Jedziemy fragmentem trasy AMP w Przesiece, wiem, że czeka nas świetny zjazd. Niestety zjazd mnie pokonuje, uślizguje tylne koło i muszę się podeprzeć. Zmęczenie daje o sobie znać. Dalej jedziemy żółtym szlakiem do Drogi Sudeckiej. Po drodze zagaduje mnie gość z Gomoli o rower, chwilę gadamy, czas leci. Przed nami Chomontowa. Tuż przed wjazdem na ten podjazd łapią mnie skurcze w obu nogach - efekt odwodnienia na ostatnich kilometrach. Jarek i zawodnik Gomoli odjeżdżają, a ja mogę tylko zaciskać zęby. Wiem, że muszę rozjechać, a nie zatrzymywać się.. Kilka minut później jednak muszę zejść z roweru. Cała Chomontowa to dla mnie walka. Po drodze mija mnie Paweł Trawkowski. staram się gonić, ale nie jestem w stanie. Koniec podjazdu, ufff, kawałek szybkiego zjazdu i odbicie na zjazd zielonym szlakiem do Borowic. Również ten odcinek już w tym roku jechałem, zastanawiałem się, jak mi pójdzie tym razem. Szlak jest świetny, techniczny zjazd naprawdę sprawdza umiejętności. Zaliczam tylko dwie podpórki, w tym jedno krótkie zejście - odpuściłem, ale jestem przekonany, że to jest do zjechania. Wrażenia? Zjazd został wykastrowany! Kilka kamieni zniknęło, kilka innych zostało dołożonych, dzięki czemu cały odcinek jest zjeżdżalny dla większej ilości osób. Czy to dobrze? Chyba tak, mniej schodzenia, większa płynność, chłopaki układający trasę napracowali się. Z Borowic jedziemy fajny odcinkiem pod górę do Przełęczy w Raszkowie i dalej szutrówkami do ostatniego już bufetu. Najadam się i szybko ruszam - może uda się jeszcze kogoś dogonić.

Za bufetem mocny podjazd, dalej krótkie podejście, techniczny odcinek na Czoło i kapitalny zjazd. To już kolejny świetny zjazd na dzisiejszej trasie. Zjeżdżam na Przełęcz pod Czołem. Krótki podjazd i kolejne super zjazdy. Mijam wycieczkę dzieciaków, które dopingują i zaczynam ostatni podjazd na Karpatkę. Odcinek jest techniczny, a wiem, że czekają mnie jeszcze słynne agrafki. Pierwsza bez problemu, druga zaliczona, chociaż było już trudniej, przed trzecią odpuściłem, techniczny odcinek tuż po niej już tym razem również z buta, nie było jak spróbować. Szkoda. Zjazd po łące i wjazd na metę!

Wrażenia na szybko? Świetna trasa, 100% MTB, zero kompromisów. Minimalna ilość szutrówych zjazdów, co bardzo mnie cieszyło. Dobra dyspozycja na podjazdach i co mnie cieszy najbardziej, wreszcie odblokowałem się na zjazdach po pętli Okrajowej. Żałuję tylko minut straconych na odcinku bez strzałek i całkowitego zgonu na Chomontowej. Czy i tym razem, podobnie jak rok temu, Karpacza mnie pokonał? Nie. Jestem przekonany, że mimo słabego wyniku, pojechałem dobrze.

Paweł czuł upadek, później miał jeszcze defekt koła i wycofał się w Sosnówce. Na mecie jesteśmy długo, czekamy na Grześka, który miał gorszy dzień.

Tydzień temu jechałem maraton w Mazovii w Lublinie - to była jedna z najgorszych tras jakiej jechałem. Dzisiaj w Karpaczu pojechałem zdecydowanie najlepszą, najciekawszą i najbardziej wymagający maraton w życiu. Było świetnie!


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, W towarzystwie


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa jlrek
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]