Merida Mazovia MTB - Lublin
Niedziela, 17 czerwca 2012 | dodano: 18.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 30.0˚
dst92.30/70.00km
w03:42h avg24.95kmh
vmax52.10kmh HR /
Minął tydzień od zakończenia MTB Trophy. Przez ten czas teoretycznie odpocząłem i jestem gotowy na ściganie. W ten weekend jedziemy do Lublina na kolejną edycję Merida Mazovia MTB Marathon. W Lublinie jechałem tylko raz, dwa lata temu i był to jedyny, jak dotąd, maraton, którego nie ukończyłem. Deszcz i specyficzne podłoże stworzyło wybuchową mieszankę zaklejającą wszystkie zakamarki roweru - skończyło się zerwanym podczas walki w błocie łańcuchu. W tym roku pogoda jest bardziej łaskawie - od samego rana świeci słońce i jest ciepło.
Do Lublina jedziemy z Ulą i Pawłem. Na miejscu jesteśmy na ponad godzinę przed startem. Próbujemy z Pawłem zlikwidować luzy w sterach, kończy się na tym, że kuleczki rozsypały się w trawie.. Robi się nerwowo, bo czas upływa, a kulek nie ma. W końcu z pomocą przychodzi Atlas, który skład rower tak, że jest ok. Idę do biura zawodów załatwić swoje sprawy z chipem - muszę kupić nowy, nie ma możliwości przerejestrowania używanego chipa. Schodzi się na tym sporo czasu. W efekcie jest późno i nie wystarcza czasu na zrobienie nawet bardzo krótkiej rozgrzewki. Ustawiamy się w sektory.
Start maratonu, jak zwykle na Mazovii, bardzo nerwowy i szybki. Początek asfaltem i kawałek dalej wjazd do lasu. Na szczęście frekwencja dziś jest nieduża, więc na odcinku leśnym, gdzie jest kilka kałuż i błota, nie ma tłoku. Wyprzedzają mnie kolejne osoby, Paweł jest obok, ale chyba jesteśmy na końcu naszego sektora. Doganiają nas szybko osoby z kolejnych sektorów. Wyjeżdżamy z lasu i kolejne kilometry jedziemy po asfaltach i polnych drogach. Jest bardzo ciepło, a słońce sprawia, że skóra piecze. Na bufecie wylewam na siebie butelkę wody. Za bufetem jest nawet podjazd - urozmaicenie, bo trasa jest nudna jak flaki z olejem. Cały czas pilnowanie koła osoby przede mną, chociaż sam muszę sporo prowadzić i podciągać do kolejnych osób. Inni nie bardzo rwą się do przodu. Doganiam Bartka z Welodromu, w momencie, kiedy jestem obok niego, przewraca się. Nie zdążyłem zareagować, ale słyszałem, że Paweł jadący z tyłu pomógł. Okazało się, że Bartek dosyć nieprzyjemnie upadł na plecy. Dalej mamy wiele kilometrów po szutrówkach, trochę asfaltu i dwa krótkie podjazdy. Staram sie gonić pięciaosobową grupkę przed sobą. Nie jest łatwe jadąc samemu, w końcu jednak się udaje. Dojeżdżamy razem do lasu, dogania mnie Paweł - fajnie, może będzie okazja pojechać razem drugą pętlę. Przed ostatnim bufetem dochodzą nas kolejne osoby, robi się spora grupka. Na bufecie wypijam powerade, żel i banan. 200 metrów dalej jest rozjazd.
Za rozjazdem zostaje dwóch zawodników z przodu, w tym Paweł, oraz ja na końcu grupki, reszta odbija na MEGA. Zrobiła się dziura. Paweł goni gościa przed sobą, ja próbuję się szarpać, żeby dociągnąć, ale wszystkie próby na darmo. Przez kolejne kilometry cały czas widzę ich przed sobą, ale dystans systematycznie się powiększa. Przed bufetem widzę, że grupka przede mną powiększyła się - w kupie siła, a ja sam jak palec. Padłem ofiarą beznadziejnego, ale kultowanego w tym cyklu, wspólnego startu dystansów. Bufet, powerade, żel, Bartek dopinguje. Zostałem sam, ale w końcu doszedł mnie zawodnik z Optima Warszawa. Do mety pozostało około 15 km. Dogoniliśmy razem kilku zawodników, którzy odpadli z grupki przed nami. Na bufecie powerade i żel. Kiepsko się czuję, momentami mam dreszcze - chyba się przegrzałem. Słońce dosłownie pali, a czerń opon ściągająca na siebie uwagę promieni słonecznych doprowadziła do wyraźnego zwiększenia ciśnienia, przez to rower odbija się niczym piłeczka pingpongowa od kolejnych nierówności. Ostatnie 8 km do mety. Dalej jedziemy polami, ale wjeżdżamy w końcu do lasu, jest szybko, mija mnie dwóch zawodników, innych dwóch doszliśmy. Kolega z Optima ucieka. Ostatnie ~ 2 km jedziemy po ścieżce wzdłuż jeziora. Na metę wpadam sam.
Pierwsze o czym myślę, to cień, szukam cienia. Paradoksalnie jest mi chłodno. Na mecie czekają Ula i Paweł. Bierzemy z Pawłem porcje makaronu, które szybko zjadamy i chłodzimy się w jeziorze. Świetne miejsce na bazę maratonu, szczególnie przy takiej pogodzie. Miejsce nieco poprawia wrażenie, bo trasa była beznadziejna. Nie spodziewałem się nic specjalnego, ale nie sądziłem, że będzie aż tak słabo. Chyba najsłabszy maraton, jaki jechałem. Ula tradycyjnie już nie ma sobie równych i pewnie wygrywa, ale jest już po dekoracji. Można jechać do domu, kulek nie szukamy;)
1 Baranek Paweł 03:04:58
17 Abramczyk Roman 03:20:30
19 Lipowski Marcin 03:23:13
31 Wilk Paweł 03:36:26
40/13M2 Szymański Tomasz 03:42:13
48 Cieciera Paweł 03:49:35
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, W towarzystwie