WOT 2012 aka Krwawa Pętla

Sobota, 30 czerwca 2012 | dodano: 02.07.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 30.0˚ dst246.98/175.98km w11:59h avg20.61kmh vmax37.20kmh HR 140/188

Twarz zalana potem, słońce leniwie wędrujące w kierunku horyzontu, ból w nogach, pusty żołądek i tylko jedna myśl w głowie. Meta już blisko, jeszcze tylko kilka kilometrów, kilka minut.

Kilkanaście godzin wcześniej, dokładnie o 4:30 w Zaborowie spotkaliśmy się z Jarkiem i Lucjanem z nadzieją pokonania tego dnia Warszawskiej Obwodnicy Turystycznej aka Krwawej Pętli. To już moja trzecia próba, dwie poprzednie zakończyły się niepowodzeniem. W tym roku nie planowałem podejmować kolejnej próby, ale kilka tygodni temu temat wrócił za sprawą Jarka. Namówił mnie, jedziemy.

Ruszamy po wschodzie słońca, jakiś kwadrans później niż planowaliśmy, ale nie jest źle. Jarek wyposażony jest w dwa Garminy, do tego Lucjan uzbroił się w mapy, sporo odcinków znam dosyć dobrze, również warunki są dobre, od wielu dni nie pada, szlaki są suche. Wjeżdżamy do KPN, jedziemy do Leszna i dalej żółtym do Dąbrowy. Jarek narzuca mocne tempo, ale jest chłodno, przyjemnie, trzeba korzystać. Na szlaku spotykamy łosia:) Z Dąbrowy żółtym, w Teofilach odbijamy na zielony. Po drodze płoszymy dwa duże żurawie, super klimat. Jedziemy przez Leoncin i Grochale, kawałek po wale, jest nawet bardzo fajny zjazd, szkoda, że taki krótki:) Dojeżdżamy do Kazunia, krótki odcinek asfaltem, most na Wiśle, ale przed mostem zatrzymujemy się na przystanku, za minutkę podjeżdża Dorota. Pierwszy bufet. Niespełna dwie godziny jazdy, dobre tempo. Naleśniki na śniadanie są świetne. Długo jednak nie zabawiamy, czas jechać. Robi się cieplej.

Mijamy Nowy Dwór Mazowiecki, krótki odcinek wałem, odbijamy do Suchocina, kawałek po ścieżce rowerowej i w las. Szlak jest na nowo oznakowany, dzięki czemu nie mamy problemów z nawigacją. Mam wrażenie, że szlak jest wyznaczony nowymi ścieżkami, znanymi z tegorocznego maratonu w Legionowie. Dojeżdżamy do Trzcian i prujemy przez lasy Chotomowskie. Szybko mijamy Chotomów i znów w las. Szlak w tych okolicach jest szybki, ale bardzo przyjemny, sporo singli, kilka wydm. Utrzymujemy mocne tempo. Odcinek do Łajsk prowadzi przez 2-3 km szutrówkami po polach. Na jednej z nich łapię w tylne koło spory papiak, a więc przymusowy postój na zmianę dętki. Mój zapas okazuje się dziurawy.. Na szczęście Lucjan ma dwie dętki.

Ruszamy dalej przez Wieliszew, szybko dojeżdżamy do Nieporętu i przecinamy kanał Królewski.

Po drodze słynny szlak wzdłuż ogrodzenia, który po pierwsze ciężko wypatrzyć, a jeszcze trudniej go przejechać. Powalone drzewa, masa połamanych gałęzi, nie jest lekko;) Mijamy Nieporęt. Krótki odcinek lasami przez Wólkę Radzymińską i wjeżdżamy w lasy Drewnickie. Na tym odcinku czeka nas przeprawa przez zalany szlak w dwóch miejscach. Są też fajne podjazdy.

Naprawdę jest ciekawie. Wszystkich nas rozpiera entuzjazm potęgowany utrzymywaniem wysokiego tempa. Gdzieś po drodze mam problem z pedałem - łożysko się zużyło i pedał momentami nie chce się kręcić. O mało nie zaliczyłem porządnej gleby na zjeździe.. Przekraczamy 8-kę i jedziemy na Nadmę. Krótki postój na stacji Orlenu - jest bardzo gorąco, Jarek funduje sobie kawę, a ja wypijam zimny energetyk.

Odcinek do Zielonki jest raczej szybki, tylko na krótkim odcinku jest sporo błotka. Na długim odcinku jedziemy mocnym tempem omijając liczne kałuże. Przy jednej takiej mijance Jarek zahaczył o wystający pieniek i nakrył się rowerem. Nie wyglądało to dobrze. Na szczęście poza otarciami, nic groźnego się nie stało. Jedziemy dalej. Mijamy Zielonkę i lasem tniemy do Rembertowa. Czeka tam na nas córka Lucjana - Agnieszka z pysznymi naleśnikami z serem i rodzynkami. Objadamy się, jest tak dobrze, że chyba każdy nas niechętnie w końcu wstaje i ruszamy. Zatrzymujemy się jeszcze przy sklepie uzupełnić napoje. Mam prawie całkowicie pusty bukłak i bidon, w sumie prawie 3 litry.

Z Rembertowa jedziemy dobrze znanymi nam ścieżkami przez Marysin, przecinamy 2-kę, mijamy Międzylesie i wpadamy na świetny singielek do Radości. Dalej szlak też jest ładny, Jarek narzuca mocne tempo, kilka chwil jest jeszcze mocniej, prawie jak na maratonie. Tętno skacze do 170, to nie jest rozsądne;) Dojeżdżamy w ekspresowym tempie do Wiązownej, kawałek asfaltu i jesteśmy na szlaku doliną Mieni. To obok górek w Górkach, najpiękniejszy szlak w okolicach Warszawy, bardzo lubię tu wracać. Pod koniec tego krótkiego, ale pięknego odcinka zatrzymujemy się schłodzić głowy i obmyć się z kurzu w rzece. Jest tak przyjemnie, że byłoby miło tu zostać:)


Kolejne kilometry przez Otwock to sporo asfaltów, szutrówki i w końcu wjeżdżamy w lasy MPK w Pogorzeli. Tutejsze szlaki są charakterystyczne - jest masa piachu, nie brakuje podjazdów, wiele odcinków jest podmokłych, chociaż akurat dzisiaj mamy to szczęście, że jest naprawdę sucho. Do tego korzenie, masa gałęzi, a upał robi się coraz większy. Mówiąc krótko, nieźle nas wytrzęsło, a i średnia spadła. Są też bunkry znane chociażby z maratonu Mazovii.

Ostatnie kilometry do Janowa szybkie, tak na poprawę humoru. W okolicach Janowa wyjeżdżamy z lasów i jedziemy szutrówkami/ asfaltami przez Otwock Mały i Otwock Wielki, dojeżdżamy do wału. Mijamy kilka sadów, przy jednym z nich zatrzymujemy się z Lucjanem i zajadamy wiśniami - mniam! Na tych szybkich odcinkach tempo jest niesamowite, w większości dyktuje je Lucjan. Jazda na otwartej przestrzeni w upał jednak robi swoje, zanim dojeżdżamy do mostu prowadzącego do Góry Kalwarii, zupełnie opadliśmy z sił - pogoda nas dosłownie zniszczyła. Przekraczamy Wisłę i wbrew pierwotny planom, zatrzymujemy się w barze na obiad. Mieliśmy bufet załatwić w locie dzięki pomocy Magdy, która czekała na nas z naleśnikami i owocami. Potrzebowaliśmy jednak odpoczynku w cieniu, zimnego picia i porządnego jedzenia. Magda dojeżdża do nas. Zjadamy porządne obiady (pierogi, schabowy) i odpoczywamy kilka minut. Magda smaruje mi napęd.

W końcu ruszamy, czas najwyższy. Mamy dobry czas, ale przed nami jeszcze 1/3 drogi. Namawiam Magdę, żeby pojechała z nami ile da radę. W GK robimy jeszcze zakupy w spożywczym - bukłaki puste. Szlak prowadzi asfaltami, więc jest szybko. Kolejne kilometry w terenie również są bardzo szybkie, trasa prowadzi bowiem szerokimi ubitymi drogami. Jedyna niedogodność to głęboki piasek, sporo odcinków zarzuca tyłem;) Przez Chojnów dojeżdżamy znanymi mi z wycieczek z Magdą ścieżkami do Zalesia. Tutaj Magda postanawia nas zostawić, jest dla niej za szybko, faktycznie jedziemy mocno. Zjadamy jeszcze pomarańcze, które dla nas kupiła - powoli staje się to mój ulubiony owoc obok soczystych truskawek i wiśni:)

Przed nami jeszcze około 60 km trasy. Znam te szlaki, wiem, że będzie szybko. Słabo się jednak czuję. Ostatnie kilometry dały mi wycisk, źle znoszę taką pogodę, bo jest bardzo upalnie. Momentami mijając łąki czuć na twarzy ścianę upału.. Z Zalesia jedziemy fajnymi ścieżkami przez Łbiska i Głosków. W Runowie nie ma niestety kolejki wąskotorowej. Kolejne kilometry do Magdalenki prowadzą w dużej części szutrówkami po polach i asfaltami. Mijamy cmentarz Południowy i robimy ostatnie kilometry lasem przed Magdalenką. Tutaj wszyscy zgodnie zatrzymujemy się przy sklepie na zimne lody. Smakują jak nigdy. Już jest bardzo blisko. Czuję już dyskomfort siadając na siodełku, boli mnie lekko głowa. Lasy Sękocińskie po metamorfozie zupełnie nie do poznania - zapomniane szlaki, nierzadko podmokłe zastąpiły szerokie równe jak stół szutrówki i place zabawa... Ostatni odcinek do trasy singlem. Jesteśmy przy Maximusie. Szybką, ale dziurawą szutrówką do Strzeniówki i w las, szybkimi drogami dojeżdżamy do Granicy i dalej do Kani. W tych okolicach szlak ma to do siebie, że dzieli ścieżki ze szlakami konnymi, a więc można się spodziewać rozkopanych dróg. O dziwo nie jest z tym tak źle, jak się spodziewałem. Mijamy trasę do Nadarzyna i jesteśmy na szlaku do Podkowy Leśnej. Nogi podświadomie mocniej naciskają korby, już prawie jesteśmy u celu. Podkowa Leśna, szybko Brwinów. Odcinek przez Kotowice omijamy, ponieważ szlak przecina autostrada i nie mamy pojęcia, jak to w praktyce wygląda. Tniemy asfaltami do Rokitna, tempo jest zacne.

Przechodzimy przez tory kolejowe, mam zaledwie 3 km do domu;) Dalej przecinamy 2-kę do Poznania i jedziemy przez Radzików. Na asfalcie łapię drugą już dziś gumę. Okazuje się, że przez dziurę po gwoździu wyłazi dętka i wystarczy dosłownie kamyczek i jest dziura.. Lucjan ratuje mnie dętką i pomaga zmienić, komary tną niesamowicie, do tego dochodzi zmęczenie i świadomość, że meta jest już tak blisko. Jarek w tym czasie czeka na nas na przystanku i lekko przysypia;) W końcu ruszamy! Odbijamy na szutrówki przez Łaźniew i dalej w kierunku Zaborowa. Na dosłownie 4km przed metą wracają problemy z pedałem. Łożysko zablokowało się tak skutecznie, że próbując je przepchnąć, odkręcam pedał. Jestem zły jak cholera, mówię chłopakom, żeby jechali beze mnie, ale obaj cierpliwie czekają. W końcu udaje się rozruszać łożysko na tyle, że mogę jechać. Z duszą na ramieniu jadę. Twarz zalana potem, słońce leniwie wędrujące w kierunku horyzontu, ból w nogach, pusty żołądek i tylko jedna myśl w głowie. Meta już blisko, jeszcze tylko kilka kilometrów, kilka minut. W końcu udaje się dojechać do Zaborowa. jest! Cieszymy się jak dzieci:)

Co czuję? Radość? Raczej ulgę. Jestem totalnie wypompowany, boli mnie głowa, jestem głodny, a jednocześnie nie mam apetytu. Najważniejsze jednak, że udało się. Świetna przygoda, ale trzeba to szczerze powiedzieć, w taką pogodę to nie jest rozsądne, a na pewno nie jest przyjemne, szczególnie na odcinkach poprowadzonych na odkrytej przestrzeni. Jestem jednak zadowolony. Nigdy więcej! ;)

Czas brutto 15:51 - czyli sporo więcej niż rekord, w który po cichu celowaliśmy
Czas samej jazdy 11:59 - teoretycznie lepiej niż najlepszy wynik na tej trasie

Jak widać, sporo czasu straciliśmy na postojach, około 30 minut kosztowały nas moje problemy z rowerem, do tego nie odpuściliśmy jednak długiego postoju w Górze Kalwarii. Ogromnie pomocna natomiast okazała się pomoc dziewczyn, Doroty, Agnieszki i Magdy - wielkie dzięki! Wielkie dzięki również dla kompanów podróży - Jarka i Lucjana!


Kategoria 100-?, KPN, Mbike, Teren, W towarzystwie


komentarze
Gość | 15:57 piątek, 13 lipca 2012 | linkuj szacun Panowie .....ruszam jutro rano z Zalesia G w lewo
ktone
| 21:35 środa, 4 lipca 2012 | linkuj Dzięki, ale akurat z punktu widzenia treningu to 12h kręcenia w upale to tylko niszczenie siebie;) ale kiedy człowiek coś próbuje zrobić i mu nie wychodzi (2 razy), to chce to w końcu poprawić i udało się. Szkoda, że pogoda była taka niekorzystna, bo trasa świetna, bardzo zróżnicowana i ciekawa. Na trasie rozmyślałem, że to taka próba przed ewentualnym startem w Salzkammergut Trophy 2013, ale nie jestem gotowy na 210 km po górach, 7 km przewyższeń. Chociaż kto wie, co mi do głowy strzeli;)
Jarekdrogbas
| 07:19 środa, 4 lipca 2012 | linkuj Opis Waszej wycieczki genialny.Doskonały trening wytrzymałosciowy miałes.W tym słońcu to no podziwiam.
Ksiegowy
| 05:11 wtorek, 3 lipca 2012 | linkuj ładna trasa! Fajny opis! Prawdziwy maratonowy styl pisania!
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa iniem
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]