Teren
Dystans całkowity: | 17863.98 km (w terenie 10869.95 km; 60.85%) |
Czas w ruchu: | 953:28 |
Średnia prędkość: | 18.83 km/h |
Maksymalna prędkość: | 72.00 km/h |
Suma podjazdów: | 52819 m |
Maks. tętno maksymalne: | 202 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 175 (87 %) |
Suma kalorii: | 181461 kcal |
Liczba aktywności: | 280 |
Średnio na aktywność: | 64.72 km i 3h 25m |
Więcej statystyk |
Trening KPN z Pawlem i żar z nieba
Sobota, 27 sierpnia 2011 | dodano: 27.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 26.0˚
dst89.87/43.80km
w04:03h avg22.19kmh
vmax39.50kmh HR 149/193
Po czwartkowym nieudanym treningu - umówiliśmy się z Pawłem na sobotę. Paweł w południe musi być w pracy, więc mamy dwa wyjścia - pokręcić krótko, albo krótko spać;) Wygrała druga opcja. Umówiliśmy się o 7:30 w Lipkowie. Wyjechałem z domu 6:40, wiatr w plecy, więc na miejscu byłem szybko, sporo przed czasem.
Ruszamy w kierunku Roztoki, ale omijamy prawdopodobne błoto na niebieskim przez Izabelin do Sierakowa, singlem do Pociechy, przez bunkier pod Ćwikową dalej przez górki do zielonego, skrótem do Ławskiej i dalej szlakiem do Roztoki. W ostatnich dniach pogoda była letnie, czyli niestabilna. Dziś mimo wczesnej pory, było upalnie, słonecznie i duszno. W Roztoce kupiliśmy zimne picie, jemy banany i batony.
Ruszamy w stronę Karpat, proponuję górki Damiana, kilka dodatkowych wydm i powrót do Roztoki przez zjazd po korzeniach - nie daje już takiej satysfakcji, jak ostatnio;) W Roztoce znów zimne picie i lody, robi się coraz goręcej. Czas mija, Paweł musi wracać, więc jedziemy w stronę Lipkowa, początkowo zielonym, ale przy Dębowej Górze odbijamy na żółty i dalej czerwonym. Paweł odzyskał werwę, ja natomiast powoli zacząłem opadać z sił i musiałem ciągle gonić. Upał wyjątkowo mi nie służy. Przed Karczmiskiem spotkaliśmy Michała, Pawła i Przemasa z Welodromu, pogadaliśmy kilka chwil.
Dalej już normalnie szlakiem, z mały urozmaiceniem, do Sierakowa. Robi się już późno i decydujemy się, że do Lipkowa tniemy asfaltami. W sumie zrobiliśmy jakieś 2,5 godzinki trening w dobrym tempie. Paweł ruszył do pracy Jeepem, a ja asfaltami do domu. Po drodze zahaczyłem o sklep w Koczargach - zimne picie.
Na 4h jazdy wypiłem prawie 3l picia i miałem wrażenie, że to dalej mało. Mimo, że nie lubię, nie znoszę wręcz takiej pogody, to dzisiejszy wypad był świetny, dawno nie miałem takiej radochy z kręcenia:) Przed południem byłem już w domu, prawie 90km w nogach. Niektórzy jeszcze twierdzili, że jest wcześnie;)
Kategoria 050-100, KPN, Teren, W towarzystwie, XTC
MTB Cross Maraton - Suchedniów
Niedziela, 21 sierpnia 2011 | dodano: 22.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 24.0˚
dst95.91/88.00km
w06:00h avg15.98kmh
vmax53.20kmh HR 156/188
Jadąc do Suchedniowa spodziewałem się łatwego i szybkiego maratonu, czegoś na kształt Zagnańska, szczególnie, że dystans większy o ponad 20km. Utwierdziły mnie w tym opinie na forum i zdjęcia - trochę błotka i szutry. Rzut okiem na mapę - długie proste i połowa trasy po polach. Miało być szybko i na kole;) ale po kolei.
Tradycyjnie już na maraton ŚLR jedziemy z Magdą i Pawłem - Jarek wczoraj ukończył Carpathię. Biuro, przebieranie i na rozgrzewkę. Jedzie z nami Arek, z którym spotkaliśmy się na parkingu. Na niebie ani jednej chmurki, wiatr ledwie zauważalny - będzie gorąco.. Jakoś tak na luzie podchodzę do tego startu - nie spodziewam się niczego dobrego po swojej formie - trudno spodziewać się wyniku, jeśli prawie w ogóle nie jeżdżę. Nauczony startem z końca stawki w Zagnańsku, szybko zajmuję miejsce w sektorze, mimo to jestem daleko. Pawła nie ma długo, okazało się, że tuż przed startem złapał gumę.. Startujemy!
Początek po asfaltach, szybko, ale nie tak szybko, jak zwykle. Nadrabiam wiele pozycji, do lasu wjeżdżam w dobrym tempie, na pierwszym błotku mijam chyba ze 20 osób, porobiło się jakieś ogromne zamieszanie, no ale wystarczy w takiej sytuacji, że jedna osoba się zatrzyma. Nie ukrywam, że dobry początek podbudował mnie, pomyślałem, że może nie będzie tak źle. Przed nami szybkie szutry, jazda na kole. Dobry humor szybko mija - powraca problem bólu w plecach. Kolejne osoby mi uciekają. W końcu dochodzi mnie Paweł i bez chwili zastanowienia łapię koło. Jedziemy razem kilka km, odcinek po bruku daje mi jednak w kość, Paweł sprawia wrażenie zupełnie niewzruszonego kiepską nawierzchnią i ucieka;) Chwilę później odbijamy w las. Wyprzedzam kilku zawodników, dojazd o pierwszego trudnego zjazdu i niestety jestem zablokowany, trzeba zejść:( Dalej walka z błotem, które wciąga buty i już jesteśmy na podjeździe. Podjazd długi, szczerze przypominał mi beskidzkie ścieżki. Jadę z zawodniczką Kellys (chyba Kasia Galewicz, ale poczekam na wyniki) i gościem, który wytyczał trasę - poznałem go przed startem. Podjazd kończy się świetnym odcinkiem po płaskim - masa korzeni, błoto - górskie klimaty. Gość od trasy krzyczy o trudnym zjeździe - jeździe po lewej! Pojechałem po prawej, Kasia przede mną, zatrzymuje się i niestety muszę zrobić to samo. Co na to autor trasy? "Przecież kazałem po lewej!" :) Trasa jest ciężka i zastanawiam się, czemu nie jestem zawiedziony, przecież miały być szutry;) Po kilku kolejnych km po lasach Suchedniowskich w końcu wyjeżdżamy na fragment "po polach". Gdzieś po drodze jest bufet - dojeżdżam po ponad półtorej godzinie. Jest gorąco, dlatego łykam dużo izotonika, jem banany - obsługa jak zwykle na ŚLR wzorowa! Ruszam dalej z Kasią.
Kolejne kilometry to interwałowe szutry, nierzadko z luźnym żwirem, trochę asfaltu i sporo podjazdów po trawie. Jest ciężko, upał i zdecydowanie za duże ciśnienie w przednim kole nie pomagają. Na jednym ze zjazdów gubię bidon. W pamięci najbardziej zapadł mi trawiasty podjazd przy torach, ciężko było! Mijamy wiele pięknych miejsc, w których chętnie bym się zatrzymał i położył w cieniu. W jednym z takich miejsc siedziały dwie dziewczyny i zapisywały numery zawodników. Zapraszały na dobre śliwki z drzewa, pod którym siedziały - pomyślałem - może na drugiej pętli.. Jednak zanim dojechałem do drugiego bufetu miałem już serdecznie dosyć i chciałem na rozjeździ eskręcić na metę. Na bufecie jednak odżywam po wchłonięciu kilku kubków izotoniku i bananów. Zaraz za bufetem jest rozjazd, który mijam mówiąc pod nosem, że będę żałował tej decyzji.
Dosłownie chwilę później po wjechaniu do lasu czeka mnie wspinaczka. Przymykam oko na tę niedogodność, chociaż wspinaczka nie jest wcale łatwa, tam nawet bez roweru byłoby ciężko. Owe miejsce to Michnowski Kamień - niezwykle malownicze skałki dewońskich piaskowców. Teoretycznie można by poprowadzić trasę w drugą stronę i mielibyśmy bardzo wymagający zjazd, którego nie powstydziliby się chłopaki z Karpacza, ale wtedy nie byłoby okazji przyjrzeć się otoczeniu:) Jedziemy dalej! Kasia cały czas jest blisko. Zaskakuje mnie dalsza trasa - jest ciężka, może niespecjalnie trudna, ale ciężka, a pokrywa się z dystansem family! Dojeżdżam w końcu na znane już szutry i bruki. Co? Aż tu? Miałem nadzieję, że druga pętla ominie te bruki, na szczęście szybko dojeżdżam do lasu, chociaż tempo systematycznie słabnie. Nastrój poprawia mi bez problemy zjechany śliski zjazd, jednak na krótko. Błoto z pierwszej pętli przeschło i zmieniło konsystencję z mazi na oblepiające wszystko.. W pewnym momencie nie miałem już siły pchać roweru i musiałem oczyścić koronę Reby. Długi podjazd ambitnie atakuję ze środka - wszelkie próby skorzystania z młynka, kończą się kolejnymi szlifami ramy. Łańcuch zaciąga od tej pory aż do mety. Podjazd nie jest już taki prosty, jak na pierwszej pętli, ale staram się jechać z Kasią i jeszcze jednym gościem. Gość słabo zjeżdża i jeszcze gorzej radzi sobie na korzeniach, ale bardzo uprzejmie przepuszcza nas przed zjazdem. Na finałowy błotnisty odcinek Kasia puszcza mnie przodem - zjechane bez problemu, lewą stroną:)
Kolejne km to ciągła walka z podjazdami i przepychanie, momentami napęd zaciąga nawet na środkowej tarczy.. Na bardzo ładnym odcinku w lesie razem z grupką, z którą jechałem, zgubiliśmy trasę - przewieszone strzałki, taśmy i właściwa ścieżka zaciągnięta krzakami.. szkoda słów. W sumie nie straciliśmy dużo. Po wyjechaniu z lasu i pokonaniu kilku km po tzw polach, dotarliśmy w końcu do upragnionego bufetu. W bukłaku pusto, w brzuchu burczy, a ja mam już dosyć jedzenie batonów, które mam ze sobą. Na bufecie tylko izotonik. Mało jest rzeczy, których nie lubię jeść, ale za arbuzem szczerze nie przepadam. Mimo to smakował pysznie:)
Kolejny podjazd, zjazd, słońce ciągle grzeje.. Niesamowicie miły w takich okolicznościach jest doping miejscowych, naprawdę dodaje skrzydeł. Niektórzy częstują nawet wodą i izotonikiem! Ciągle jadę z Kasią Galewicz, ale na stromym podjeździe po trawie nie daję rady przepchnąć na 32/34 i muszę iść. Mam serdecznie dosyć i dalej już dosłownie tylko toczę się do ostatniego bufetu. Na bufecie pytam, czy mają zimne piwo, co wywołało uśmiech, ale faktycznie marzyłem w tym momencie tylko o zimnych Specjalu.
Do mety 7km. Niby niewiele, ale na tym odcinku wyprzedziły mnie jeszcze dwie osoby i obiłem sobie krocze.. Dogoniłem jeszcze Kasie, która miała jakąś awarie i szybko mi uciekła. W końcu wpadam na metę, ledwo żywy, totalnie ujechany.
Dokładnie w momencie przekroczenia kreski ogarnia mnie dobry humor, że jednak się udało. Zresztą w podobnym nastroju wjeżdżali na metę wszyscy. Maraton nie był trudny, ale był bardzo ciężki, a pogoda dodatkowo wzmocniła efekt. Paweł też miał kryzys na trasie, a na mecie był blisko pół godziny przede mną. Magda na dystansie Fan zajęła 3 miejsce w kategorii.
Nieoficjalne wyniki:
Open 41 / M1 5
Czas: 5:59:56 / czas zwycięzcy 4:34
Czas zwycięzcy mówi sam za siebie - maraton nie był lekki. Mówi jeszcze jedno, że w formie, to ja nie jestem.
Update:
Oficjalne wyniki:
Open 38/61 (1: 4:34:29) / M1 5/6 (1: 4:54:48)
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC
Karwieńskie Błota - Jezioro Żarnowieckie
Niedziela, 14 sierpnia 2011 | dodano: 16.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 22.0˚
dst63.72/18.78km
w03:13h avg19.81kmh
vmax46.00kmh HR /
Nad ranem znowu pada, jednak pogoda szybko się klaruje, słońce wychodzi zza chmur i robi się ciepło. Nie musimy się wzajemnie z Magdą namawiać - idziemy na plażę, rower później.
Ruszyliśmy dopiero po 14. Tym razem kierowaliśmy się w stronę Jeziora Żarnowieckiego - analiza mapy utwierdziła nas, że tam musi być ciekawie:) Miejscami przewyższenia przekraczają 110m, jak na 5km od brzegu morza, to
nieźle;)Jedziemy przez Szary Dwór w stronę Żarnowca. Wg mapy przy szlaku jest jakiś głaz narzutowy - ok podjedziemy i obejrzymy. Zanim jednak dojechaliśmy do, jak się okazało, całkiem sporego głazu vel Pogański Kamień, przed naszymi oczami stanęły niemałe moreny. Na mapie praktycznie zero poziomic w tej okolicy, a jednak teren super! Mapa kłamie;)
Jedziemy dalej zielonym szlakiem aż do Żarnowca. Ruszamy w stronę lasu. Niestety pierwsze wrażenie jest negatywne: owszem strome ściany są, gęsty las jest, ale ścieżki są praktycznie nieprzejezdne ze względu na zalegające gałęzie i drzewa. Sporo idziemy. Rezygnujemy z poruszania się dzikimi singlami i wybieramy częściej uczęszczane szutrówki i mimo to, nadal jest ciekawie. Są kamienie, ostre zjazdy i dzikie zwierzęta:)
Podjeżdżamy nad jezioro Żarnowieckie. Byłem tu już kilka razy, jednak za każdym razem to miejsce robi na mnie wrażenie. Podobnie moreny otaczające sztuczne jezioro.
Jedziemy asfaltem na drugą stronę jeziora, mijamy Elektrownię Wodną i potężne rury, którymi z górnego zbiornika płynie woda napędzająca turbiny. Robimy zakupy w sklepie i dłuższą chwilę odpoczywamy - jest gorąco!
Udaje mi się namówić Magdę, żeby podjechać pod górny zbiornik, oczywiście wybieramy leśne drogi. Mijamy kolejne piękne miejsca. Momentami czuję się jak w górach!
Dojeżdżamy w końcu na szczyt moreny i po kilku tylko chwilach odpoczynku ruszamy w dół asfaltem. Odbijamy w pierwszą możliwą drogę w las. Dalej troszkę improwizujemy i jak zwykle to jest strzał w 10! Ścieżki są kapitalne, nie brakuje też szybkiego płynnego zjazdu, szkoda, że nie był kilka razy dłuższy;)
Docieramy z powrotem nad jezioro i decydujemy się na powrót asfaltami - robi się późno. Jedziemy przez Wierzchucino i Żarnowiec, dalej Odargowo i jesteśmy z powrotem na zielonym szlaku do Szarego Dworu, rzut beretem od odwiedzonego
kilka godzin wcześniej Pogańskiego Kamienia. Ponownie zatrzymujemy się w tym miejscu.
Dalej już jedziemy prosto do domu, gdzie czeka na nas pyszny obiad:) Mało jazdy w terenie wyszło, ale ograniczał nas czas, a chcieliśmy zobaczyć wiele. Okolice jeziora Żarnowieckiego śmiało wystarczą na dwa dni jazdy, a gdyby któryś z organizatorów zdecydował się zaprosić tu maratończyków - na pewno nie zawiedliby się! Szkoda, że przyjechaliśmy nad morze tylko na weekend, naprawdę jest kręcić!
Zrobiłem z całego wyjazdu krótki film, to mój debiut;)
Kategoria 050-100, Teren, W towarzystwie, XTC
Karwieńskie Błota - Stilo
Sobota, 13 sierpnia 2011 | dodano: 16.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 20.0˚
dst75.01/71.03km
w04:45h avg15.79kmh
vmax0.00kmh HR /
Na długi weekend sierpniowy mieliśmy z Magdą wiele planów. Pierwszy z nich to Gwiazda Mazurska organizowana przez Zamane. Zniechęciły mnie opłaty i dystanse. Zacząłem szukać jakiejś alternatywy i pomyślałem o wyjeździe do Wisły. Zrezygnowaliśmy z dwóch podowód: brak kasy i przede wszystkim graniczące z cudem znalezienie wolnego pokoju na weekend. Pozostało nam wybrać się do moich rodziców nad morze, konkretnie do Karwieńskich Błot. Znamy z Magdą te okolice, ale jak się później okazało, było jeszcze wiele do odkrycia!
Na miejscu byliśmy w piątek wieczorem po ponad 9h jazdy samochodem.. Od rana pogoda nie zachęcała do wystawiania nosa z namiotu, ale z każdą minutą niebo rozpagadzało się. W końcu ruszyliśmy, bez szczególnego planu. Wybraliśmy kierunek zachodni i latarnię w Stilo. Początek super singlem przy samej plaży, ale szybko musimy zjechać na dziurawą szutrówkę i tak docieramy do Dębek. Odbijamy w stronę plaży i dojeżdżamy do miejsca, gdzie Piaśnica wpada do morza.
Dalej jedziemy szlakiem w stronę Białogóry, ale decydujemy się odbić od szlaku.
To był świetny pomysł. Kilka kilometrów jedziemy wśród imponujących wydm. Jest pięknie!
Mijamy Białogórę i dalej szukamy ścieżek poza szlakiem. Tym razem jedziemy bardziej na dziko, mimo to nie brakuje pięknych miejsc.
Wydma Lubiatowska
Magda zaczyna odczuwać zmęczenie i do Stilo jedziemy już szlakiem, z tym, że najpierw prujemy kilka km plażą:)
Z wycieczki wzdłuż wybrzeża sprzed dwóch lat pamiętam, że podjazd pod latarnię Stilo jest trudny. Z niecierpliwością czekam na ten podjazd:) Nie zawiodłem się, jest gdzie pojeździć:)
Po kilku podjazdach i zjazdach docieramy w końcu pod latarnię. Zapiekanki, tymbark, kawa i w dół.
Ponownie wybieramy nieznane nam ścieżki - tym razem konny szlak wrzosowy. Jest bardzo ładnie, ale rozkopane wydmy średnio nadają się do jazdy rowerem.
W Lubiatowie decydujemy się jechać już szlakiem do Dębek.
Po drodze zatrzymujemy się w Białogórze na lody. W Dębkach jesteśmy dość późno, dlatego jedziemy prosto do Karwieńskich Błot wzdłuż brzegu.
Bardzo fajne tereny. Szlaki są piękne, wrzosowiska, nie brakuje błotka i miodnych ścieżek po wydmach:) Jest gdzie się zmęczyć!
Kategoria 050-100, Teren, W towarzystwie, XTC
Trening z Jarkiem i Pawłem i przygody z wodą
Środa, 10 sierpnia 2011 | dodano: 11.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 18.0˚
dst63.07/35.00km
w03:03h avg20.68kmh
vmax36.60kmh HR /
Umówiłem się po pracy z chłopakami na trening w KPN. O 16 byłem na Kępie Potockiej, gdzie dojechał Gustaw. Pojechaliśmy pod BD, po drodze zahaczając o kebab. Na miejscu czekał już Jarek i ruszyliśmy w stronę Roztoki. Dawno nie jeździłem po lesie, nie licząc WOT. Bardzo dużo frajdy miałem szczególnie na szybkich krętych singlach przed Sierakowem. Do Roztoki dojechaliśmy po 18. Krótka przerwa na herbatę, zaczyna się robić chłodno. Przed odjechanie w stronę Warszawy proponuję jeszcze zjazd z wydmy po korzeniach. Dwie próby udane:) Ruszamy czerwonym do Wierszy. Przy DP16 odbijam w swoją stronę. Dzięki Panowie za fajny trening! Jadę żółtym i przejeżdżam rozjazd na zielony, jadę dalej żółtym w stronę Debły. Nie wiem o czym myślę i na co liczę. Tam zawsze jest mokro, a przy obecnym stanie wód, nie może być inaczej jak totalny potop. Nie zawiodłem się. Ścieżka zalana, trzeba jechać bokiem, później już trzeba jechać po wydmie.
Dojazd do ścieżki przez łąki w ogóle niemożliwy. Cały czas się zastanawiam, dlaczego w tym momencie nie zawróciłem? Zamiast tego poszedłem dalej wzdłuż lasu z nadzieją, że jednak będzie jakieś przejście. Nie było. Były natomiast grzyby, i to dużo!
Doszedłem w końcu do końca wydmy i dalej nie było drogi. Nie byłem szczególnie zaskoczony, wiele razy patrzyłem na mapę KPN. Pora wracać. Idę sobie po wydmie i nagle przed sobą widzę łosia, chwilę później sarny i dzika:)
Od razu mi się humor poprawił. Zaczyna się robić późno, buty mam już mokre i decyduję się przejść przez łąki mimo wszystko. Nie było to łatwe. Próbowałem nie zamoczyć spodenek.. i musiałem podwijać nogawki. Mostek pół metra pod wodą. Po kilkuset metrach brodzenia w śmierdzącej wodzie w końcu wsiadam na rower i w przemoczonych butach dokręcam do domu. Długo będę pamiętał ten wyjazd;)
Kategoria 050-100, KPN, Teren, W towarzystwie, XTC
WOT 2011
Środa, 3 sierpnia 2011 | dodano: 06.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 25.0˚
dst210.55/99.60km
w11:08h avg18.91kmh
vmax47.20kmh HR 130/176
Jednym z wyzwań zaplanowanych na ten sezon była próba przejechania Krwawej Pętli. Umawialiśmy się z chłopakami na początku lipca, ale fatalna pogoda nas zniechęciła. W zeszłym tygodniu Paweł zaproponował, żeby spróbować w środę, inaczej już w tym roku tego nie zrobimy. Nie musiał mnie długo przekonywać! Ostatecznie pozostali chętnie nie mogli i mieliśmy jechać we dwóch, ale w ostatniej chwili dołączył do nas Krzysiek. Umówiliśmy się o 4:30 w Zaborowie, tak żeby na dobry początek zaliczyć fragment po KPN:)
Pobudka kilka minut po 3, śniadanie, pakowanie i samochodem do Zaborowa. Kilka chwil później na miejscu są już Krzysiek i Paweł. Zjadamy naleśniki i ruszamy. Prognozy wyglądają obiecująco - słońce i 20-kilka stopni. Mimo to nad ranem jest bardzo zimno, 10*. Dopiero po wjechaniu w las i kilku mocniejszych obrotach korbami rozgrzewam się. Las wita nas pięknym wschodem słońca.
Niebieskim jedziemy do Leszna i dalej żółtym w stronę Dąbrowy. Po minięciu zielonego zaczyna się podmokły teren - zazwyczaj jest tam wyższy trawa, czasami trochę błota - lipcowe opady sprawiły jednak, że dziś ten szlak obfitował w wodę, błoto i trudno było przejechać go z suchymi butami. Docieramy do mostku na Łasicy.
Dalej szlak do Dąbrowy jest zawsze zalany, nawet nie próbujemy wjeżdżać na łąki, tylko tniemy szutrówką (notabene zalaną). Dalej żółtym aż do Leoncina i dalej rowerowym przez Cybulice (łatwiejszy wariant). Zatrzymujemy się w Czeczotkach na drugie śniadanie. Jest wczesny ranek, a my już mamy sporo kilometrów w nogach i sporo błota na rowerach.
Ruszamy dalej w stronę Nowe Dworu, mijamy Wisłę i tuż za mostem wpadamy na wał.
Niestety pierwsze kilometry po wale to, jak to ujął Krzysiek, zakładanie śladu w mokrej trawie. Kawałeczek dalej jest już lepiej. Zjeżdżamy z wału i wpadamy do lasu Chotomskiego. Po kilku km gubimy szlak, a co gorsze, gubimy też Krzyśka. Umawiamy się w Chotomowie, robimy krótki postój przy stacji benzynowej i ruszamy dalej w kierunku Legionowa. Szlak jest całkiem przyjemny do momentu, w którym Paweł wjeżdża z rozpędu na zalaną ścieżkę :D
Musimy szukać innej drogi, ale całkiem szybko dojeżdżamy do Łajski i dalej lasem do Nieporętu. Przecinamy Kanał Żerański, kawałek lasem, Wólka Radzymińska i kilometr trasą na Marki. Wjeżdżamy do Lasu Drewnickiego. Tutaj niestety jest sporo błota w koleinach. Napędy wydają z siebie przeraźliwe okrzyki rozpaczy - Paweł ratuje sytuację i smaruje - od razu lepiej! Na jednym z ostrych zakrętów, tuż przy trasie, szlak wpada w podmokły teren, tzn podmokły w normalnych warunkach. Dziś stała tam woda i nawet chwili się nie zastanawialiśmy - do Marek jedziemy asfaltami. Kolejny etap to Nadma - dojeżdżamy i zonk - znak "droga zalana", próbujemy jechać dalej, ale na szlaku woda po kolana... Omijamy.
Udaje się wreszcie wjechać do lasu i niby jest wszystko ok, ale Paweł pamięta, że w pewnym momencie szlak skręca w bagienka i faktycznie tak jest. Znów musimy omijać. Rezerwat Horowe Bagno okazał się przy okazji bardzo ładnym miejscem, spotkaliśmy dwa jelonki i w końcu udało się dojechać do asfaltu. Wszyscy trzej zdecydowaliśmy, że brzuch domaga się porządnej dawki paliwa i ruszyliśmy asfaltami do Zielonki, gdzie umówiliśmy się z Marleną, żoną Pawła. Marlena przywiozła nam przygotowany wcześniej pyszny makaron!
Po dłuższej chwili ruszamy. Wjeżdżamy do lasu i szybko dojeżdżamy do Rembertowa. Tutaj już wszyscy znamy trasę, bez problemów docieramy do MPK. Zaczyna się chyba najlepszy odcinek całej dzisiejszej trasy - szlak do Wiązownej i później Mienia. Niestety na jednym z piaszczystych zakrętów Krzysiek wywraca się i uderza nogą w korzeń. Krwawa Pętle wymaga ofiar. Nie jest dobrze, ale Krzysiek jest twardy i ruszamy dalej. Nad Mienią zatrzymujemy się na zdjęcie. Krzysiek postanawia zrezygnować, noga boli, planuje zostać u znajomej w Otwocku, u której mieliśmy zjeść obiad. Zastanawiamy się z Pawłem co dalej - zostało około 110km, jest 15, czyli mamy około 6 godzin. Niby da się zrobić. Podejmujemy wyzwanie.
Ruszamy mocnym tempem końcówkę wzdłuż Mieni, przez Otwock, krótki postój przy sklepie i wjazd do lasu. Na długiej szutrówce brakuje znaków, w końcu dostrzegamy na drzewie strzałkę w prawo, skręcamy i nic. Nie ma śladu po szlaku. Kręcimy się po okolicy jakiś czas, w końcu docieramy z powrotem na szutrówkę. Straciliśmy jakieś 20-30minut. Nie wiem jak Paweł, ale mnie ogarnia frustracja. Szlak w Otwocku jest oznakowany beznadziejnie.. Jedziemy dalej i trafiamy w totalne bagno i w tym momencie decydujemy się zrezygnować z dalszej jazdy.
Docieramy do torów kolejowych i ruszamy asfaltami do Otwocka. Dalej jedziemy wzdłuż torów do Józefowa i odbijamy w stronę wału Wiślanego. Dokręcamy do ścieżki na wale, dalej wzdłuż Wisły i na Francuską na kebab. Paweł odbił do siebie, a ja do domu. Miałem mało kręcenia i do domu dojeżdżam dobrym tempem, choć zupełnie nie miałem już motywacji do jazdy.
Nie udało się. Warunki na trasie bardzo trudne. Masa wody, błota, do tego niestety nie przygotowaliśmy się. Zlekceważyliśmy zeszłoroczne problemy nawigacyjne. Mapa nie wystarczy, trzeba znać szlak, który momentami ginie, albo jechać z GPS. Nię czuję mimo wszystko, że przegraliśmy - to była świetna przygoda w dobrym towarzystwie, a najlepszy moment dnia to pyszny makaron:)
Kategoria 100-?, KPN, Teren, W towarzystwie, XTC
MTB Cross Maraton - Zagnańsk
Niedziela, 24 lipca 2011 | dodano: 25.07.2011 | Rower:Giant XTC | temp 19.0˚
dst70.00/50.00km
w03:30h avg20.00kmh
vmax0.00kmh HR 159/198
Od ostatniego startu minął miesiąc - niedobrze:( Czas wrócić do treningów i ścigania, sezon jeszcze się nie skończył! Zaplanowałem start w Zagnańsku - umówiliśmy się z Magdą i Pawłem. Nie spodziewam się dobrze przejechanego maratonu, a tym bardziej wyniku - miesiąc czasu bez porządnego treningu na pewno na to nie pozwoli.
Pobudka o 4, wyjeżdżamy z Warszawy po 6 przy czystym niebie. Prognozy jednak nie pozostawiają cienia wątpliwości, ma być ciepło, ale z opadami. W Zagnańsku, a właściwie w Umrze, jesteśmy po 9, jest dużo czasu na załatwienie formalności w biurze zawodów, złożenie rowerów i rozgrzewkę. W międzyczasie spotykam kilku znajomych: Atlasa i jego ekipę, Michała W. Kamila i Izę. Kilka minut po 10 ruszamy we trójkę na rozgrzewkę. Zaczyna kropić, ale chwilę później przestaje - uf, nie ma nic gorszego niż start w deszczu. Żeby nie było tak kolorowo - Magda narzeka na zupełny brak współpracy ze strony przerzutki w swoim bike'u. Biorę rower na bok i faktycznie jest źle, próbuję ustawić manetkę, ale linki są tak zapchane, że to nic nie daje. Nerwowa wycieczka do samochodu, kilka psiknięć Brunoxem, regulacja... i nadal kiepsko;( Pocieszam Magdę, że ma jeszcze 15 minut po naszym starcie i zdąży podregulować sobie sama - a my szybko zawijamy się na start. Sektory pełne, stajemy z Pawłem prawie na końcu. Rozglądam się i widzę dzieci - okazuje się, że start jest wspólny. Magda szybko wskakuje do sektora obok nas i chwilę później ruszamy.
Początek asfaltem za samochodem. Niestety musimy z Pawłem wyprzedzać zawodników dystansu family - co nie zawsze jest łatwe, ale wiemy obaj, że im więcej ludzi za nami, tym mniej stracimy przy wjeździe w teren. W teren wjeżdżamy szybko i od razu jest tłok - wąski podjazd po trawie. Właściwie to podejście;( No ale za gapiostwo się płaci. Jestem za Pawłem i tracę tylko odrobinę dystansu po tym, jak spada mi łańcuch. Zaczynają się szutry - według zapowiedzi tak ma wyglądać w większości ten maraton. Jest szybko, jedzie mi się słabo, ale staram się utrzymać za Pawłem. Po kilku kilometrach wjeżdżamy na błotnistą ścieżkę prowadzącą w dół, jest sporo kamieni. Czuję się fatalnie, zero czucia roweru, ale utrzymuję się za Pawłem :) Kolejne szutry - zaczynają mnie boleć plecy i to porządnie. Podjazdy muszę robić na stojąco, żeby dać odpocząć plecom. Gdzieś w międzyczasie licznik przestaje działać, znowu.. Tracę dystans do Pawła, mijają mnie kolejni zawodnicy. Wyjeżdżam z lasu, krótki odcinek na otwartej przestrzeni, silny wiatr i zupełnie tracę siły, zwalniam. Mija mnie zawodnik ze znacznie większą prędkością, staram się złapać na koło, ale chwilę później odpuszczam:( Jestem zły i mam dość. Dojeżdżam do bufetu, zatrzymuję się i chwilę odpoczywam. Czuję zawód, zawiodłem sam siebie. Zupełnie zrezygnowany (ostatnio zbyt często towarzyszy mi to uczucie na maratonach) ruszam dalej.
Kilka km jadę sam, kiedy mija mnie pociąg pięciu osób - na szutrach poważnym błędem byłoby choćby nie spróbować złapać koła. Korzystając z cienia aerodynamicznego, wsuwam batona, łykam izotonik i stawiam sobie w głowie jasny cel - walczyć! Zaczynam dawać zmiany, właściwie to tylko we dwóch z jednym z zawodników dajemy zmiany. Podjazdy nadal robię na stojąco - niechcący urywam dwie osoby. Czuję się lepiej, znacznie lepiej. Kilka odcinków trasy pamiętam z zeszłorocznego maratonu w Skarżysko-Kamiennej. Momentami lekko kropi, ale cały czas jest przyjemnie ciepło. Wjeżdżam na zabłocone ścieżki i jadę z zawodnikiem nr080. Jest odcinek do przejścia, jest krótka piaskownica i dużo błota, podoba mi się! Dojeżdżamy w końcu do rodzynka dzisiejszej trasy - Piekielnej Bramy. Krótki techniczny zjazd po śliskich kamieniach, mieszczę się minimalnie, ocieram kaskiem o skałę, panie biją mi brawo - szkoda, że nie załapałem się na zdjęcie ;) Wyjeżdżamy z nr080 na szutry i jedziemy razem. Bufet numer dwa - zatrzymuję się na chwilkę i ruszam dalej.
Prawie cały czas prowadzę, 80 nie ma siły, wychodzi na prowadzenie dwa razy, za drugim razem tuż przed rowem, za którym leżało sporo kamieni i niestety mnie zablokował. Jedziemy razem jeszcze kilkaset metrów, kiedy dopinguje mnie do szybszej jazdy i zostaje. Widzę zawodnika przed sobą i chcę gonić. Kolejny znany z maratonu Mazovii odcinek po bruku, kilka km szutrów i kolejny, trzeci bufet - łapię kubek i nie skręcam, dobrze, że dziewczyny z obsługi głośno krzyczą :D
Do mety ok 15km - na początek szutry, kawałek asfaltem, dalej błotno-trawiasty łącznik - tutaj wpadłem w kałużę po kolano:D Zaczyna mocniej padać. Ostatnie 3-4km to znany z początku maratonu zjazd po błocie, a następnie trawie i dojazd na metę wzdłuż brzegu zalewu Umer.
Przy myjkach czekali już Magda i Paweł. Paweł przyjechał 12 minut przede mną. 12 minut na tak szybkiej trasie to dużo. Magda zadowolona z jazdy, ale tym razem bez dekoracji - tempo dyktowała Paula Gorycka;) Mam mieszane uczucia odnośnie trasy jak i przede wszystkim swojej formy. Trasa podobała mi się, ale zdecydowanie za dużo było długich prostych po szutrach i asfaltach, natomiast krótki odcinki po ścieżkach były wymagające i ciekawe. Forma to drugi temat - pierwsza godzina fatalna, później lepiej, znacznie lepiej i to daje mi nadzieję, że sezon nie jest jeszcze stracony. Strata do czołówki na tak szybkiej trasie po prostu gigantyczna.
1 Open / 1 M2 Marszałek Mariusz 2:42:34
9 Open / 7 M2 Wojciechowski Michał 2:49:54
40 Open / 17 M2 Wilk Paweł 3:18:39
56 Open / 9 M1 ktone 3:30:10
Jemy makaron, pakujemy się i ruszamy do domu. Przejaśnia się, wychodzi nawet słońce. Po drodze zatrzymujemy się na pamiątkowe zdjęcie pod Dębem Bartek. Kilkadziesiąt minut później na trasie Warszawa-Kielce spotkała nas konkretna ulewa - dobrze, że nie na trasie maratonu :)
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC
Beskidy MTB Trophy - Etap IV - Klimczok
Niedziela, 26 czerwca 2011 | dodano: 28.06.2011 | Rower:Giant XTC | temp 12.0˚
dst71.67/55.00km
w06:20h avg11.32kmh
vmax54.20kmh HR /
Czwarty, ostatni etap. Początkowo w planach był wjazd na Skrzyczne, jednak Grzegorz zmienił trasę i głównym punktem dzisiejszego etapu ma być podjazd na Klimczok. Pogoda tym razem była ładna od rana:) Nogi bolą, ręce mają dość, ale ostatni etap to już "z górki" ;) Kilka minut przed 10 jesteśmy na starcie.
Początek tradycyjnie po asfaltach, odbijamy na szutrówki i wspinamy się na Przełęcz Szarcula. Kolejny etap to podjazd na Kubalonkę, po drodze Magda dopinguje, oczywiście od razu przyspieszyłem;)
Na zjazdach niestety jest korek, za krótki rozjazd. Mimo to jadę mocno. Przekraczamy Wisłę.
Zaczynamy mocny asfaltowy podjazd, chwilę później jedziemy już po płytach. Obniżone siodło sprawdza się, jadę swoje. W pewnym momencie widzę przy trasie zawodnika Torq Superior - myślałem, że to Adam Biewald, kolega Jarka. Pytam czego potrzebuje - spinkę - ok. Zatrzymuję się, daje skuwacz, czekam aż rozkuje łańcuch i daję spinkę. Okazało się, że to nie Adam, a Jarek Paszczyński. Ruszam dalej, nie straciłem dużo i szybko odrabiam. Spory kawałek jadę z Luckiem Maślaną. Przejeżdżamy obok skalek na szczycie Czupel, dalej kapitalny szlak przez Smerkowiec i Jawierzny, szybkie zjazdy, na których po raz kolejny w ciągu ostatnich dni doświadczam piękna tego sportu - wspaniałe widoki, szybkość i walka z kamieniami pod przednim kołem:) Zatrzymuję się na bufecie, ledwo wyhamowuję przed fotografem;)
Ruszam z bufetu i zaczynam podjazd na Grabową wąskim singlem, jest dużo śliskich korzeni, kamieni. Grzegorz stoi przy ścieżce z kamerą w ręce:) Po krótkich zjazdach wspinamy się na Kotarz. Dochodzę Pawła i od tej pory jedziemy razem. Paweł kiepsko się czuje, ale pod górę jedzie mocno, na zjazdach też nie blokuje;) Po drodze mamy świetny zjazd po kamieniach i trawers z bardzo śliskimi korzeniami - miód! Na deser śliski i dosyć stromy zjazd do wsi Świniorki, zakończony półmetrowym uskokiem. Wiem, że trzeba sprowadzić, zatrzymuję się, ale nie jestem w stanie podeprzeć się stopą i ląduję na plecach, dużo śmiechu:D Mamy dodatkowy bufet - dojeżdża Grzesiek, chwilę później Albert.
Zaczynamy podjazd pod Klimczok. Początek jest stromy, wszyscy podprowadzamy, Albert jedzie! Jestem w szoku, ani przez chwilę nie myślę, żeby gonić:) Albert przed tym etapem obiecał, ze da czadu:D Kawałek dalej droga wypłaszcza się i jedziemy, staram się trzymać blisko Pawła. Podjazd jest długi, po dotarciu na szczyt nie kryję, że mam dość. Zaczynamy kolejne świetny odcinek dzisiejszego maratonu - szybkie zjazdy po kamieniach na przemian z krótkimi podjazdami przez pasmo Klimczoka do Błtani. Ostatni fragment jadę z Robertem, który dogonił mnie na podjeździe, jednak na zjazdach trzymam się blisko, a nawet wyprzedzam. Przed schroniskiem pod Wielką Cisową odbijamy na zjazdy do Brennej. Nie spodziewałem się tego, co doświadczyłem - długi, stromy zjazd po kamieniach wielkości kasku, bajka! Już po chwili bolą ręce, nogi z trudem amortyzują kolejne uderzenia, kamienie walą po ramie, a opony aż piszczą. Niestety w pewnym momencie dobijam tył:( Przymusowy zjazd na pobocze i szybka wymiana dętki. Szkoda, bo wyprzedziłem kilka osób, a widziałem już koniec zjazdu. Przy okazji zmiany dętki miałem możliwość obserwować wielu zawodników na zjeździe - poziom podejmowanego ryzyka, bo tak to trzeba nazwać, jest bardzo różny, a Paweł minął mnie bardzo
szybko:)
Ruszam w dół, Brenna jest już blisko, ostatnia szutrówka, dogania mnie zawodnik, krzyczy "left", jadę lewą i nie wiem dlaczego, ale staram się zrobić mu miejsce, w tym samym czasie zawodnik mija mnie z prawej i lekko potrąca.. tracę kontrolę i ląduję na ziemii, uderzam głową i zbieram szlif na prawym boku. Przez chwilę jestem w szoku, ale szybko dochodzi do mnie, że muszę uciekać z trasy, bo miejsce jest bardzo szybkie. Jechałem na oko 40kmh. Zawodnik, który mnie potrącił (Czech), zatrzymał się i udzielił mi pomocy, upewnił się, że jestem przytomny, sprawdziliśmy, że kask jest cały i kawałem mu jechać dalej. Wypadek, zdarza się. Chwilę potrwało zanim sam zebrałem się w drogę. Otarty bok piecze, ale najgorsze, że głowa boli. Prostuję kierownicę i bardzo powoli zjeżdżam. Na szczęście w Brennej stoi ambulans, zatrzymuję się, ponieważ głowa boli, lekko mnie skołowało. Ratownicy dokładnie mnie "sprawdzili" i odradzili dalszą walkę. "Panowie, zostało 30km, dam radę - ok, wygląda na to, że jest ok, ale jak tylko źle się poczujesz, schodź z roweru! - jasne!".
Zupełnie przybity ruszam dalej. Pierwszy poważny upadek z górach i w ogóle na rowerze. Najgorsze, że nie z mojej winy, a może z mojej? Może nie powinienem w ogóle próbować ustąpić? Następnym razem jadę swoje, a inni niech się gimnastykują. Zupełnie straciłem wolę walki, opadłem z sił.
Asfaltowy podjazd jadę bardzo powoli, dalej jest krótkie podejście, na którym mija mnie Lucek. Kolejne kilometry po malowniczych szutrówkach i wąskim singlu jadę bardzo powoli, zjazdy pokonuję chyba najwolniej ze wszystkich zawodników. Jestem przekonany, że dzisiejszy etap ukończę jako ostatni. Spory kawałek do ostatniego bufetu jadę ze sporą grupką Duńczyków - ci ludzie mają dobrą zabawę, jadą razem i śpiewają:)
Na bufecie postanowiłem odłączyć się od Duńczyków i zjazdy jadę zachowawczo, ale ciut szybciej. Mijam Malinkę i zaczynam podjazd na Cieńkow, tzn podejście. Po drodze dzwonię do Magdy, wiem, że miała w planach kibicować nam na podjeździe na Zameczek, proszę ją, żeby przyjechała po mnie na tamę przy J. Czerniańskim. Spotykamy się na tamie i od tej pory jedziemy powolutku razem. Na asfaltach w Andziołówce Magda odbija do Istebnej, a ja dokręcam na metę, końcówka oczywiście po błotku;)
1 1 M3 Šíbl Radek 4EVER CYKLOBULIS MTBS 03:50:06
2 1 M2 JANOWSKI BARTOSZ Dobre Sklepy Rowerowe - Author 03:50:18
107 50 M3 Ostraszewski Arkadiusz Eclipse BikeTires.pl 05:03:29
165 75 M3 Niedzielski Soley Albert AGR Welodrom 05:24:12
172 33 M4 Czerwiński Grzegorz Damn Good Team 05:27:05
184 36 M4 Serwatka Robert Goggle Pro Active Eyewear 05:34:39
209 99 M3 Ślązak Adam SCS OSOZ Racing Team 05:41:22
216 104 M3 Wasielewski Mateusz Eclipse BikeTires.pl 05:44:02
220 107 M3 Wilk Paweł AGR Welodrom 05:45:16
244 9 M5 Wójcik Jarosław AGR Welodrom 05:55:58
295 69 M2 Szymański Tomasz AGR Welodrom 06:20:40
304 12 M5 Migała Zygmunt Leniwce.pl 06:31:45
Na mecie dziewczyny i chłopaki witają mnie brawami, prowadzący daje koszulkę
finiszera, złość i żal ustępuje miejsca ogromnej satysfakcji, wspaniałe
uczucie:) Etap był piękny, chyba najbardziej wymagający technicznie, widoczki
tradycyjnie epickie. Pogoda dopisała, było chłodno, chmurzyło się, nawet przez
moment pokropiło - pasują mi takie warunki.
1 1 M2 JANOWSKI BARTOSZ Dobre Sklepy Rowerowe - Author 15:52:37
126 63 M3 Ostraszewski Arkadiusz Eclipse BikeTires.pl 22:12:29
155 76 M3 Ślązak Adam SCS OSOZ Racing Team 22:51:44
168 81 M3 Wilk Paweł AGR Welodrom 23:17:21
192 39 M4 Czerwiński Grzegorz Damn Good Team 24:07:00
205 99 M3 Wasielewski Mateusz Eclipse BikeTires.pl 24:37:14
215 58 M2 Szymański Tomasz AGR Welodrom 24:52:19
237 8 M5 Wójcik Jarosław AGR Welodrom 25:26:49
243 118 M3 Niedzielski Soley Albert AGR Welodrom 25:36:44
W ramach podsumowania napiszę tylko, że Beskidy MTB Trophy to impreza kultowa, olbrzymie wyzwanie, prawdziwa przygoda. Miałem wiele przygód, ale szczęśliwie jestem na mecie i czuję wielką satysfakcję. W sumie prawie 300km i ponad 10km w pionie. Słaby wynik i kiepska dyspozycja, szczególnie drugie dnia, nie wpływają w najmniejszy sposób na wspaniałe wspomnienia, a jedynie motywują do dalszych treninigów i podjęcia wyzwania ponownie, za rok:)
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC, MTB Trophy
Beskidy MTB Trophy - Etap III - Wielka Racza
Sobota, 25 czerwca 2011 | dodano: 28.06.2011 | Rower:Giant XTC | temp 12.0˚
dst73.00/62.00km
w05:57h avg12.27kmh
vmax0.00kmh HR /
Trzeci dzień, w nocy znów pada. Pada również rano. Przestaje tuż przed naszym wyjściem. Przed wyjściem zmieniam pozycję siodła - obniżam sztycę i przesuwam siodło w tył - wracam do pozycji sprzed maratonu w Karpaczu. Odziani w kurtki, kamizelki i długie rękawiczki zjeżdżamy do Istebnej. Na starcie robi się ciepło, a niebo się rozpogadza. Organizatorzy informują, że dzisiejszy etap zostanie rozegrany na skróconej trasie, przygotowanej na złe warunki. Mimo to etap nie należy do łatwych - podjazd pod Wielką Raczę cieszy się opinią jednego z najtrudniejszych.
Ruszamy asfaltami w stronę Pietraszonki, odbijamy na szutry. Polnymi drogami i asfaltami mijamy Brzestowski Groń i podjeżdżamy do Koniakowa. Jadę tuż za Grzegorzem, Paweł jest kilkadziesiąt metrów z przodu. Na wypłaszczeniu chcę wrzucić z przodu na środek, koła się blokują i staję. Myślałem że młynkuję i wrzuciłem blat. Po wczorajszym skróceniu - łańcuch okazał się za krótki na takie przekosy. Niewiele brakowało, a skosiłbym przerzutkę. Kilka minut szarpałem się z napędem, łańcuch był tak napięty, że nic nie mogłem zrobić. W końcu jednak się udało i ruszyłem. Nie byłem szczególnie zły - głupi błąd. Przy okazji widzę, że licznik mi nie działa.
Nastawiony byłem na czerpanie radości z jazdy, odsunąlem rywalizację na dalszy plan dzięki czemu nie miałem problemów z motywacją przez kolejne godziny jazdy. Podjeżdżam pod Ochodzitą, końcówka po płytach ciężka, ale wjeżdżam. Zaczyna się bardzo fajny zjazd - kilka osób blokuje, ale wyprzedzam. Na końcu zjazdu doganiam Jarka.
Zaczynamy podjazd na Przełęcz Rupienka - bardzo podoba mi się szlak, mimo, że jest wąsko i nie mogę wyprzedzać. Ciągle przesuwam się do przodu, szybko dojeżdżam do Grzegorza i chwilę później popełniam drugi raz ten sam błąd.. Tym razem jednak tracę tylko kilkanaście sekund, przerzutka nie ucierpiała i jadę dalej. Dojeżdżamy razem do zjazdów do Rycerki - zjazdy są szybkie i gubię Grześka. Kawałek po asfalcie i bufet przed podjazdem na Raczę. Rozmawiam z Marcinem z Alumex, ma problemy z rowerem i czeka, aż Czesi pomogą. Grzesiek mnie mija.
Zaczynam podjazd. Jest stromo, ale twardo i szeroko. Jadę swoim rytmem mijam szybko Grześka, natomiast mnie mija Mateusz z biketires.pl, akurat kiedy odpuściłem i kawałek podprowadzam. Podjazd jest długi, podjechałem prawie cały, jedynie przez krótki moment musiałem odpuścić. Ostatnie metry po kamieniach, jadę mocno dopingowany przez fotografa. Na szczycie wita mnie niesamowity widok i lekka mżawka. Zaczynają się zjazdy. Mniej spektakularne niż się spodziewałem, jednak wymagające. Mijam kolejne szczyty "tysięczniki" i zjeżdżam świetnym singlem w gęstym lesie. Po drodze krótka wymiana zdań z kobietą, której nie podobało się, że kolarze straszą jej pieska na wąskim szlaku.. Wjeżdżamy na teren Słowacji.Na zjeździe do III bufetu daję ognia, zjeżdżam znacznie powyżej granicy bezpieczeństwa, mimo to mam wielką radochę.
Niestety dobijam tylne koło. Na bufecie sprawdzam - powietrze jest - jadę dalej. Niestety około kilometra dalej na podjeździe wiem, że w tylnym kole nie ma powietrza. Zatrzymuję się i zmieniam gumę - pierwszy raz używam łyżek. Poszło mi bardzo sprawnie, ale Grzesiek szybko mnie minął. Wsiadam na rower i gonię. Kilka minut później mijam go - guma.Dalej trasa jest znacznie mniej wymagająca technicznie, jest kilka krótkich podjazdów i szybkich zjazdów. Pamiętam jednak świetny krotki, lecz stromy i trudny zjazd przy barierce. Mijam słowackie wsie i przekraczam czeską granicę bardzo blisko trójstyku. Po sztywnym asfaltowym podjeździe zatrzymuję się na ostatnim, IV bufecie. Do mety zostało 8km. Mija mnie Michał Osuch - postanawiam utrzymać się za nim. Jest sporo asfaltu i szutrów. Dojeżdżamy do Polski i atakuję na podjeździe, zostawiam Michała i gonię kolejnych zawodników. W Istebnej dzieciaki mocno dopingują. Zjeżdżamy wokół góry Żor i odbijamy na bagienny szlak do mety znany z pierwszego etapu. Tym razem jedna z błotnych kałuż mnie pokonała - wpadłem nogą prawie po kolano:D
1 1 M2 JANOWSKI BARTOSZ Dobre Sklepy Rowerowe - Author 03:56:10
103 45 M3 Ostraszewski Arkadiusz Eclipse BikeTires.pl 05:07:38
165 78 M3 Ślązak Adam SCS OSOZ Racing Team 05:34:58
174 84 M3 Wilk Paweł AGR Welodrom 05:38:50
218 63 M2 Szymański Tomasz AGR Welodrom 05:57:06
220 108 M3 Wasielewski Mateusz Eclipse BikeTires.pl 05:57:59
227 110 M3 Niedzielski Soley Albert AGR Welodrom 06:01:03
241 49 M4 Czerwiński Grzegorz Damn Good Team 06:10:37
243 6 M5 Wójcik Jarosław AGR Welodrom 06:11:35
Jestem zadowolony. Nie pozwoliłem, aby cokolwiek przysłoniło mi to, co jest najważniejsze - czerpać radość z jazdy. Trasa piękna, widoki niesamowite, zdecydowanie najładniejszy etap. Czułem się dobrze zarówno na podjazdach (wpływ zmiany ustawień siodła?) i szczególnie na zjazdach. Głupie błędy i problemy z przerzutką oraz kapeć postawiają trochę żalu, co by było gdyby, może ścigałbym się z Pawłem? Nie wiem, nie lubię gdybać, wynik nie jest najważniejszy. Pogoda znów dopisała, momentami było mi za ciepło, ale dobrze, że nie padało mocno.
Kategoria MTB Trophy, 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC
Beskidy MTB Trophy - Etap II - Biely Kriz
Piątek, 24 czerwca 2011 | dodano: 28.06.2011 | Rower:Giant XTC | temp 18.0˚
dst89.65/75.00km
w07:19h avg12.25kmh
vmax68.50kmh HR /
W nocy znów padało, rano niebo zaciągnięte chmurami. Wszyscy w Pietraszonce jesteśmy jednak przekonani, że znów się przetrze;) Nikt nie czuje się świeżo po wczorajszym etapie. Wprowadziłem lekkie modyfikacje w rowerze na dzisiejszy etap - zdjąłem rogi, zmieniłem gripy - zależało mi na pewniejszym chwycie i lepszej kontroli na zjazdach, zdejmuję również tylny błotnik - wczoraj przeszkadzał. Grzegorz pomógł mi również wyregulować Rebe - wystarczyło zmniejszyć ciśnienie i widelec zaczął wybierać nierówności zdecydowanie lepiej. Kilka minut po 9 zjeżdżamy do Istebnej - dzisiejszy etap startuje w Czechach, o 9:30 zbiórka na wspólny dojazd na start. Jedzie z nami Magda kibicować nam na trasie. Dojazd pokonujemy lekkim tempem, głównie w dół.
Start spod wyciągu w Bukovcu, od razu asfaltowy podjazd, stawka się rozciąga. Szybko gubię Pawła i Grześka. Słabo się czuję, jak to zwykle bywa na początku. Jadę swoje. Pierwsze kilometry to polne drogi i szutrówki, za schroniskiem na Studenicney jest fajny zjazd na którym wyprzedzam Grześka - nie na długo, na podjazdach szybko mnie doszedł.
Na bufet wjeżdżamy razem. Planujemy razem gonić Pawła. Jedziemy czerwonym szlakiem po granicy czesko-słowackiej, trasa ma charakter sudecki, co zauważa kilka osób wokół. Bardzo podoba mi się trasa, ale jadę coraz słabiej. Odbijamy na szlak po słowackiej stronie granicy, mijamy Uhorke i wjeżdżamy na trudny szlak, jest sporo błota, wąsko, ciężko wyprzedzać, ale szlak jest piękny. W pewnym momencie czuję, że łańcuch zaciąga, niestety cofanie korby nie pomaga, zatrzymuję się. Dopiero po chwili doszedłem do tego, że winne jest wygięte ogniwo łańcucha. Bez zastanowienia wyciągam skuwacz - używam pierwszy raz w życiu. Niestety nie mam spinki. Z
pomocą przychodzi mi Paweł z Siedlec. Po uporaniu się z problemem ruszam w pogoń za Grzegorzem - nie wiem ile straciłem, ale ciężko będzie odrobić straty. Straciłem motywację i zupełnie opadłem z sił, nie pomagał upał. Zupełnie nie miałem frajdy z jazdy, co widać na poniższym zdjęciu.
Podjazdy to była prawdziwa walka, natomiast zjazdy wydawały mi się krótkie - miałem wrażenie, że ciągle jadę pod górę.
Odcinek do Bielego Kriza był najgorszy. Na bufecie zrobiłem długi odpoczynek - najadłem się, czescy serwisanci nasmarowali mi napęd. Miałem już odjeżdżać, kiedy na bufecie pojawił się Jarek. Poczekałem na niego i ruszyliśmy
razem. Trasa prowadzi malowniczym szlakiem na granicy czesko-słowackiej. Odżywam. Zaczynam na nowo czerpać radość z jazdy, a szybkie zjazdy karmią mnie zadowoleniem i satysfakcją. Na podjazdach nadal jest słabo, ale
skupiam się na widokach:) Nieco więcej uwagi kosztuje mnie jeden ze zjazdów po drodze - kawałek sprowadzam, nie czuję się zbyt pewnie. Przed ostatnim, trzecim bufetem jest kolejny trudny zjazd, tym razem jednak puszczam się
i zjeżdżam - na końcu przy bufecie hamulce aż piszczały z bólu, a w powietrzu unosił się swąd palonego metalu. Na bufecie wszyscy zawodnicy czują się podobnie jak ja - wyczerpani, ale z uśmiechem po zjeździe:) Jeden z
zawodników pali.
Na kolejnych kilometrach jest wiele ciekawych ścieżek, szybkich zjazdów i sztywnych podjazdów, jednak najbardziej w pamięci utknęły mi wspaniałe widoki. W kolejnych mijanych wsiach jesteśmy serdecznie dopingowani przez dzieci i starszych. Na jednym z asfaltowych łączników stoi Dorota i Robert (nie wystartował do dzisiejszego etapu po tym jak zwichnął palec w stopie po pierwszy etapie w trakcie kąpieli, pech). Ostatnie kilometry to szutrówki i asfalty. Na szybkim zjeździe, po którym trzeba nawrócić, dopingują mnie Magda i Asia - to naprawdę dodaje skrzydeł, bo od tego momentu wyprzedzam. Ostatni kilometr po łące i zjazd pod wyciągiem. Na metę wpadam tuż za Mateuszem z biketires.pl, chociaż w wynikach jestem przed nim.
1 1 M2 JANOWSKI BARTOSZ Dobre Sklepy Rowerowe - Author 04:33:39
150 75 M3 Ślązak Adam SCS OSOZ Racing Team 06:31:52
155 79 M3 Ostraszewski Arkadiusz Eclipse BikeTires.pl 06:33:25
171 85 M3 Wilk Paweł AGR Welodrom 06:40:45
200 36 M4 Czerwiński Grzegorz Damn Good Team 06:56:37
241 66 M2 Szymański Tomasz AGR Welodrom 07:19:21
242 119 M3 Wasielewski Mateusz Eclipse BikeTires.pl 07:19:22
272 9 M5 Wójcik Jarosław AGR Welodrom 07:31:52
311 64 M4 Kuczewski Tomek VTEAM 08:02:40
330 153 M3 Niedzielski Soley Albert AGR Welodrom 08:17:09
Był to dla mnie najdłuższy maraton w życiu, ponad 7 godzin na trasie. Trasa bardzo ładna, chociaż miała zupełnie innych charakter niż poprzedni etap - miałem wrażenie, że jeżdżę po Sudetach. Zupełnie nie jestem zadowolony z
jazdy - zerwany łańcuch wybił mnie z rytmy, straciłem motywację, później miałem poważny kryzys, który nie pozwolił mi cieszyć się z jazdy. Za bardzo skupiłem się na wyniku. Na mecie chcę możliwie najszybciej zapomnieć
o tym etapie. Ważne jednak, że jadę dalej. Powrót do Istebnej i do Pietraszonki już samochodem.
Kategoria MTB Trophy, 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC