050-100
Dystans całkowity: | 23053.96 km (w terenie 9635.46 km; 41.80%) |
Czas w ruchu: | 1152:47 |
Średnia prędkość: | 19.93 km/h |
Maksymalna prędkość: | 73.90 km/h |
Suma podjazdów: | 58147 m |
Maks. tętno maksymalne: | 207 (104 %) |
Maks. tętno średnie: | 170 (85 %) |
Suma kalorii: | 207621 kcal |
Liczba aktywności: | 333 |
Średnio na aktywność: | 69.23 km i 3h 28m |
Więcej statystyk |
Powerade Garmin MTB Marathon - Istebna
Sobota, 29 września 2012 | dodano: 05.10.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 19.4˚
dst74.25/45.00km
w05:08h avg14.46kmh
vmax58.60kmh HR 160/185
Sezon zbliża się do końca. Przede mną już tylko dwa finałowe maratony. Cykl MTB Marathon kończy tradacyjnie maraton w Istebnej i ostatni bufet na mecie. Dla mnie będzie to pierwszy maraton w Istebnej i choć mam na koncie dwie edycje MTB Trophy, to nie mogę się doczekać:)
Wyjazd na maraton w teamowym gronie w piątek po pracy. Nocleg w Koniakowie. Niestety warunki do spania były marne, do tego wczesna pobudka i w efekcie, po niespałna 5 godzinach snu, nie czułem się najlepiej. Do Istebnej zjeżdżamy z Magdą dosyć wcześnie, po około 9. Start maratonu w dobrze mi znanym miejscu - nieopodal słynnych korzeni - aż wstyd się przyznać, ale nie widziałem jeszcze tego zjazdu. Na miejscu okazuje się, że stan mojej przedniej opony (Rocket Ron 2.25) pozostawia, mówić delikatnie, wiele do życzenia. Po prostu przed maratonem założyłem zużytą i dziurwą, zamiast dobre, oponę.. Zaczynam nerwowo szukać Michała z nadzieją, że może ma w samochodze jakiś zapas. Udało się, ale dostałem gumę o nieco innym charakterze - Hutchinson Piranha 2.0;) Szybka wymiana z Magdą i na kilkanaście minut przed startem zjechałem na start z Hutchinsonem Cougar i mnóstwem nerwów.
Punktualnie o 10 ruszamy. Zaczynam spokojnie, jak wszyscy. Nie zrobiłem rozgrzewki, ale wierzę, że nie będzie to miało większego znaczenia w obliczu długiego podjazdu na rozjazd. Początek asfaltami na P. Szarcula. Doganiam Michała i Mateusza z teamu. Mijam się też z Jackiem i Jarkiem. Podjazd zrobiłem w dobrym tempie. Michał jest obok, a nawet wyprzedza na końcówce podjazdu, jedziemy we trzech z Mateuszem - fajnie. Pierwsze zjazdy, nieco niepewnie. Przyzwyczaiłem się do wielkiego balonu i miękkiej gumy z przodu. Jednak nie ma tragedii. Kolejny podjazd, przejazd obok domu, w którym mieszkaliśmy na tegorocznym Trophy, zjazd. Na końcówce zjazdu jest dwumetrowa hopka i wyjazd na asfalt. Chcąc uniknąć kontaktu z zawodnikiem przede mną, jadę nieco z boku, uślizg koła na korzeniach i zaliczam glebę. NA PODJEŹDZIE! Niby nic, ale nie mogę się wypiąc, a kierownica wbiła mi się w brzuch. Wstaje i jadę dalej, ale humor mam parszywy..
Przejeżdżamy przez Pietraszonkę i robimy świetny podjazd po płytach znany z tegorocznego Trophy. Tym razem jest sucho, ale skalne płyty pokryte warstwą pyłu, wcale nie są mniej śliskie. Mija mnie Marcin z Aluxem, zagadujemy, ale trzeba się spinać i gonić! Przede mną nieznany mi dotąd podjazd na Gańczorkę. Wschodnie stoki tej stosunkowo niewielkiej góry dają wiele frajdy na zjazdach, jednak nie czuję się pewnie i sporo osób mnie wyprzedza. Mam wrażenie, że odbijam się o kamieni, którymi usiany jest zjazd, dosłownie jak piłeczka pingo-pongowa. Nie jest dobrze. Znów podjazd, krótki przez Małą Gańczorkę, znów zjazdy i podjazd na Tyniok. Zjazdy z Tynioka znam. Nie jest najgorzej, trochę błota, ale jakby odzyskuję wigor. Po długim zjeździe wiem, że czeka mnie długi i wymagający podjazd do Koniakowa. Po drodze jest bufet, korzystam.
Na Koniaków ruszamy z Grześkiem K. Ostatnio często spotykamy się na trasach, dobrze jest jechać ze znajomymi. Chcę gonić Michała i Mateusza. Cały podjazd do Koniakowa jadę mocno, o dziwo udaje się wyjechać całość. Na Trophy się nie udało. Przejeżdżamy obok naszej kwatery, strzałka wisi na ogrodzeniu;) Po wyjechaniu na asfalt czeka nas tylko szybka wspinaczka na Ochodzitą i zjazd, który bardzo lubię:) Ochodzita zdobyta, choć lekko nie było, walczyłem do ostatnich metrów o pozycję na zjazdy. Niestety zawodnik, którego chciałem przegonić, był szybszy. Na zjazdach blokowal, ale nie napierałem. Dalej szybki asfalt, P. Rupienka i wspinaczka na Solowy Wierch. Również ten szlak lubię. Niestety tuż po zjechaniu z szutrówki na szlak dopadają mnie skurcze.. Jestem załamany, dopiero 2 godziny w nogach i już mam problemy. Zaciskam zęby i kręcę pod górę. Tracę mnóstwo pozycji.. W końcu kurcze puszczają i mogę jechać swoje. Zjeżdżam ze znanych mi tras i odbijam na zachód. Szlak jest bardzo szybki i prowadzi łąkami przez kolejne szczyty. Na jednym z nich jest bufet, zatrzymuję się i uzupełniam płyny. Po kilku szybkich kilometrach czas na zjechanie do lasu, zjazdy i znów podjazd. Jadę spory kawałek z Dawidem z Gomoli, ale w końcu mi ucieka. Podobnie jak Justyna Frączek, która w końcu dogoniła mnie po awarii. Na ostrym podjeździe, którego fragment musiałem niestety zrobić z buta, widzę z tyłu Grześka C. Dochodzą mnie też dziewczyny Ania z Murapola i Ania z ASE..
Zaczynam kojarzyć szlak, po którym jadę, charakterystyczny mostek na rzeczce, podjazd singlem i wyjazd na stromy asfalt. Jechaliśmy tędy na Trophy 2011 na Trójstyk. Aż do rozjazdu jedziemy asfaltami. Staram się gonić Dawida, którego cały czas mam w zasięgu wzroku. Przed rozjazdem bufet - znów korzystam. Przede mną szutrowa pętla GIGA z kulminacją wspinaczki na Girovej. Pamiętam tylko, że podjazd był długi, ale dosyć Łagody. Tylko krotki odcinek był ciekawy, prowadził bowiem wilgotnymi korzeniami. Zjazdy niestety bardzo szybkie, momentami niebezpieczne. Luźne szutry potrafią oszukać. Przekonał się o tym Grzesiek K, którego spotkałem po tym, jak zaliczył szlif na luźnych kamyczkach. Część zjazdów po asfaltach, ostatnie kilometry do Pisek bardzo szybkie, jedziemy na zmiany. Mijamy Bukovec bokami, przecinając Olzę kilkukrotnie. W miejscu, z którego startowal czeski etap Trophy 2011, dzisiaj odbywały się jakieś zawody, pełno ludzi i wyścig traktorów - Czesi to jednak mają fantazję;)
Do Istebnej jedziemy asfaltami wzdłuż Olzy. Tempo niezłe. Niestety znowu dopadają mnie kurcze..Już tylko ostatnie podjazdy w Istebnej, masa dzieci proszących o bidon, wjazd w las na stokach góry Żor i słynne korzenie. Było tłoczno, ale nie powiem, żeby to były jedyny powód, dla którego odpuściłem próby zjechania;) Meta!
Fatalna dyspozycja. Mnóstwo nerwów przed startem. Jak najszybciej chcę zapomnieć o tym starcie. Nie tak to miało wyglądać. Na szczęście wieczorna impreza i ogólna atmosfera na uroczystości dekoracji i po niej, sprawiają, że już nie mogę się doczekać kolejnego startu w górach. Aha, byłem bliski udziału w konkursie, w którym główną nagrodę stanowił Epic 29er - zostałem wytypowany do udziału w drugim etapie, niestety po korekcie wyników na dystansie MEGA, nie miałem możliwości powalczyć o nowy rower;) Może za rok.
Drużynowo zajęliśmy 4 miejsce ustępując wyraźnie w walce o najniższy stopień podium zespołowi Gomola Trans Airco - gratuluję. Mimo wszystko było co opijać;)
Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, W towarzystwie
Merida Mazovia MTB - Rawa Mazowiecka
Niedziela, 23 września 2012 | dodano: 24.09.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 15.7˚
dst76.90/45.00km
w03:10h avg24.28kmh
vmax48.60kmh HR 166/183
Od kilku dni pogoda jest niestabilna - pada, temperatura nieprzyjemnie niska. Prognozy na niedzielę są na szczęście optymistyczne - będzie cieplej i przede wszystkim sucho. Do Rawy Mazowieckiej jedziemy z Magdą, po drodze mijaliśmy Michała na szosówce;) Zaplanowaliśmy z Pawłem, że przyjeżdżamy wcześnie i robimy solidną rozgrzewkę. Faktycznie byliśmy wcześniej niż zwykle, a i rozgrzewkę udało się zrobić. Przejechaliśmy pierwsze kilometry trasy - będzie szybko po asfaltach, później wjazd na szutry, krótki podjazd i dziurawa łąka. Będzie ciekawie;) Jest słonecznie, ale mocno wieje i jest chłodno, mimo to porzucam myśli o zakładaniu na siebie bluzy, dodatkowo biorą rękawki i buffa od Magdy. W sektorze staję na kilka minut przed startem, wylądowałem m.w. w 2/3 stawki sektora - błąd..
Start, od razu robi się szybko, ale staram się za wszelką cenę gonić. Faktycznie odrabiam pozycje. Oczywiście nie zabrakło nadgorliwców, jednego musiałem upomnieć, o dziwo grzecznie - zajechał i drogę trzy razy, raz niewiele brakowało do kraksy. Kocham za to Mazovię... Po wjechaniu w teren mistrzowie prostej zostali na krótkim podjeździe - wyprzedziłem około 10 osób. Po kilkuset metrach jest kolejny podjazd, znów wyprzedzam. Budujące! Przejechaliśmy łąkę i znowu podjazd, piaszczysty, znów wyprzedzam, ale tylko 2-3 osoby, reszta potrafi jeździć na rowerze. Kilka szybkich kilometrów po szutrach, znów trochę asfaltu. Po wjechaniu w teren trasa pokazuje swoje oblicze - jest szybka, ale nie brakuje podjazdów. Jest kilka odcinków w pięknym liściastym lesie. Na kolejnych podjazdach wyprzedzam lub zmniejszam dystans do kolejnych osób, na szutrach gonię. Nie mam z kim jechać, więc zazwyczaj sam prowadzę grupę lub jadę sam. Po kilkunastu-dwudziestu kilometrach doganiam Jarka. Dalej jedziemy razem, ale w końcu Jarek zostaje. Staram się gonić kolejne osoby. Z dobrym skutkiem. Mijam bufet, ale oczywiście są tylko zgniłe banany... Dochodzę w końcu na zasięg wzroku sporą grupę, poznaję Lucjana. No to wiem, że jak uda mi się dojść, to będę miał dobrego towarzysza na dodatkową pętlę. Po drodze zaliczamy kilka podjazdów. Trasa naprawdę mi się podoba, mimo, że poziom trudności technicznych wynosi dosłownie zero!
Dojeżdżamy do Babska, asfaltami przez wiadukt i długa prosta. Wiem, że Lucjan jest silny i na pewno na tym odcinku stracę dystans, jednak po około dwóch kilometrach odbijamy na łąki, stosunkowo długi podjazd pozwala mi się zbliżyć do grupy. Po zjazdach i dojechaniu wsi widzę rozjazd - zagadka, ile osób skręci na GIGA? Tylko Lucjan, czyli zostaliśmy we dwóch. Nie tak szybko, najpierw muszę zniwelować dystans. Na piaszczystym podjeździe po rozjeździe dochodzę Lucjana. Chwilę później jesteśmy już na pętli. Jedziemy zgodnie współpracując, o dziwo całkiem dobrze się czuję, a bałem się, że Lucjan urwie mnie pierwszą zmianą na asfaltach. Nie jest lekko, o nie, jedziemy mocno. Na horyzoncie widać kilka osób. Zbliżamy się, w pewnym momencie na 15-20 sekund, poznaję Agnieszkę Sikorę. Na bufecie łapię żela, niestety połowa zawartości opakowania ląduje na rękawiczce, kierownicy i klamce hamulca.. Staramy się dojść zawodników przed nami. Gonimy tak do rozjazdu. Dość szybko minęła mi druga pętla. Cały czas jedziemy w dobrym tempie. Nie pamiętam, kiedy tak dobrze pojechałem drugą pętlę na Mazovii, to spora zasługa Lucjana, wzajemnie się dopingowaliśmy. Samotna walka z mocnym wiatrem to byłaby porażka. Za rozjazdem Agnieszka znika nam z widoku. Trasa po przekroczeniu "gierkówki" wiaduktem (mocno wiało!) zmienia charakter, nie jest już tak szybko. Zaliczamy przejazdy wąwozami, jest też piaszczysty zjazd do żwirowni i chwilę później fajny podjazd po mokrej trawie. Podoba mi się! Po tych kilku kilometrach ciekawej trasy dojeżdżamy do znanych mi z rozgrzewki łąk. Coś tu nie gra, na liczniku mam około 70 km, mieliśmy jechać 88 km, a widać już miasto. Zastanawiam się czy nie pomyliliśmy gdzieś trasy - mamy z Luckiem w tej kwestii wspólne doświadczenia;) Było kilka miejsc, gdzie faktycznie ciężko było się zorientować, gdzie trzeba jechać, albo strzałki dostrzegliśmy w ostatniej chwili.
Kilometr po łące dał mocno w kość (dosłownie), ale wiem, że jesteśmy już blisko mety. Po zjechaniu na szybkie szutry dostrzegłem za sobą Jarka. No trzeba podkręcić tempo. Wypadliśmy na krotko na ulice Rawy i odbiliśmy do Parku. Kawałek po ścieżce rowerowej, podjazd z nawrotami i jesteśmy na ostatnim kilometrze prowadzącym ścieżką wzdłuż brzegu zalewu Tatar. Mocno wieje. Lucjan i Jarek zostali. Doszedł mnie za to zawodnik w stroju Magazynu Rowerowego. Łapię koło, ale zawodnik kilkoma mocnymi szarpnięciami zrywa mnie i odjeżdża. Pozostaje mi jedynie zachować przewagę nad kolegami. Do mety dojeżdżam przed Jarkiem i Luckiem, którzy zaciekle finiszowali.
Wrażenia? Przede wszystkim naprawdę fajna trasa. Bardzo szybka i mało techniczna, ale było sporo podjazdów, co lubię. Pętle FIT bardzo ciekawa, momentami naprawdę można było to nazwać MTB. Dobrze się bawiłem. Trasa mimo wszystko typowo do jazdy w grupie. Zabrakło mi mocnej grupy na pierwszej pętli, nawet pomimo stosunkowo dobrego początku, musiałem gonić, a później nie było z kim jechać. Pętla GIGA przejechana w całości z Lucjanem, ale jest tajemnicą, że gdybyśmy jechali w kilka osób więcej, to tempo byłoby na pewno inne. Mimo to było ok. Rating dobry, bo maraton łatwy, a więc strata do zwycięzców mniejsza. W NDM startuję z II sektora i mam nadzieję, że tym razem Paweł mi nie ucieknie;)
Czas 3:10:09
47 Open / 14 M2
Magda na mecie zadowolona - wygrała w kategorii, czwarta Open. Ula również wygrała. Romek jak zwykle świetnie, Paweł też pojechał bardzo dobrze, dzięki czemu w klasyfikacji drużynowej awansowaliśmy na 7 miejsce:)
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, W towarzystwie
Powerade Garmin MTB Marathon - Piwniczna Zdrój
Sobota, 15 września 2012 | dodano: 18.09.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 18.0˚
dst71.00/65.00km
w05:36h avg12.68kmh
vmax0.00kmh HR 159/202
Po świetnym maratonie w Korbielowie nie mogłem się doczekać startu w Piwnicznej. Dla mnie to zupełnie nowe tereny - w Beskidzie Sądeckim jeszcze nie byłem. Niestety od kilku dni we wszystkich prognozach pojawia się deszcz, niedobrze. Niby lubię trudne warunki, ale szkoda sprzętu. Na maraton jedziemy w pięcioosobowym teamowym składzie: Magda, Ula, Michał i Łukasz. Wyjazd w piątek po pracy. Śpimy w Rożnowie, są też Michał W. i Romek z Olgą.
Pobudka wcześnie, wycieczka po zakupy, śniadanie i nieco nerwowe zbieranie się do wyjścia - przed nami około godzina drogi do Piwnicznej. Dojeżdżamy sprawnie i jest sporo czasu, ale jak to zwykle bywa, zbieramy się na ostatnią chwilę. Do startu mamy około kilometr podjazdu - akurat na rozgrzewkę. Zdążyłem tylko rzucić okiem na mapę trasy - przyznam się, że chyba nigdy tak nie zlekceważyłem przygotowania się do maratonu, nawet na mapę nie spojrzałem.. Ustawiam się w sektorze obok kolegów z Gomoli i Grześka C. z Venutto.
Ostry start pod górę, jak to zwykle. Tym razem jednak jest naprawdę stromo. Od samego startu słabo się czuję - w nocy strasznie zmarzłem i czuję, że bierze mnie jakieś przeziębienie. Tracę kolejne pozycje. Dopiero po zjechaniu po kilku minutach, po zjechaniu z asfaltów w teren zaczynam jechać swoje. Podjazd nabiera procentów, kamienie są coraz większe i luźniejsze. W końcu następuje moment, kiedy trzeba zejść. Krótkie podejście przy świetnych widokach na Pieniny - pogoda dopisała, świeci słońce, dzięki czemu możemy podziwiać wspaniałą panoramę!
Pierwsze zjazdy są szybkie, wjeżdżamy w las. Krótki ostry odcinek pokonuję z jedną nogą w powietrzu - wypięła się, przez co zrobiło mi się naprawdę gorąco.. Dalej jest krótki bardzo wymagający odcinek, wszyscy zgodnie schodzą z rowerów, ja również. Nie czuję się zbyt pewnie po tej przygodzie chwilę wcześniej. Dalej zjazdy prowadzą nadal wąską ścieżką, momentami wymagającą dużej uwagi, ale nie jest najgorzej. Przed Rytrem odbijamy w lewo i zaczyna się jeden z najdłuższych w całym cyklu podjazdów. Po chwili dojeżdżam do pierwszego bufetu, oczywiście chętnie korzystam, ale postój jest krótki.
Od startu czuję, że muszę iść w krzaki, chwilę za pomiarem czasu właśnie tak robię. Od razu lepiej. Przede mną długi podjazd, zrzucenie z siebie balastu na pewno pomorze;) Jedziemy z Dawidem z Gomoli rozmawiając, czas jednak podgonić. Dojeżdżam już w dobrym tempie do rozjazdu na Przechybie, przed którym było jeszcze odrobinę zjazdów. Bufet. Za rozjazdem jest świetny singielek pnący się lekko pod górę. Jest sporo korzeni, później jadę rynną. Podoba mi się. Zaczynają się zjazdy do Przełęczy Przysłop. O ile początek jeszcze jakoś jadę, oczywiście puszczając szybszych, tak dalej jest już słabo. Zupełnie nie czuję roweru i walczę o utrzymanie się na dwóch kołach. Ostatecznie końcówkę odpuszczam i schodzę. Totalna porażka... Chciałem odrobić do kolejnych zawodników, a ostatecznie straciłem kolejne sekundy, jeśli nie minuty.. Krótki podjazd i znowu zjazdy. Ewidentnie mam źle ustawione klamki, ale w tym momencie jeszcze na to nie wpadłem...
Z Przełęczy Przysłop czekają na nas kolejne podjazdy. Znów szutrowe i raczej łatwe. Sporo jadę z Grześkiem, ale czuję się mocniej i robię przewagę. Wspinaczka idzie mi dobrze. Niestety wszystko psuję na zjazdach. Nie są bardzo wymagające, wystarczy nie zaciskać klamek. Mam fatalne samopoczucie, o co chodzi? Szybko zaczynają mnie boleć dłonie. Grzesiek wyprzedza mnie, podobnie inni zawodnicy. Trzeci bufet. Wyciągam klucze i reguluję klamki, łapię też kilka suszonych moreli. Kolejny podjazd. Sporo po bruku, kamieniach. Znów dochodzę Grześka. Wyprzedzam nas zawodnik Krossa po defekcie - żartuję, żeby łapać koło i faktycznie spory kawałek udaje mi się utrzymać nieduży dystans. Tempo bardzo dobre. Widzę jakieś 100 metrów przed sobą zawodniczkę z ASE, z którą jechałem początek - to Ania Świrkowicz. Staram się dojść. Na zjazdach puszczam Grześka przodem. Jest bardzo szybko, ale luźny szuterek nie budzi zaufania. Jadę chyba zbyt zachowawczo, ale nie chcę powtórki z Wałbrzycha, gdzie na takim wbrew wydawałoby się banalnym odcinku, wylądowałem w rowie;) Kolejny podjazd i odrabianie strat do Grześka. Na kolejnym zjeździe staram się trzymać mu koła. Jest bardzo szybko, nie wiem ile jadę, bo nie mam licznika. Nawierzchnia z typowej szutrowki zmienia się momentami w zniszczony asfalt. W końcu dojeżdżam do końca zjazdu, ostre odbicie w lewo. Przestrzeliłem ten zakręt, musiałem się cofnąć kilkanaście metrów. Widzę sporo zawodników przed sobą, a więc połączyliśmy się już z megowcami.
Grzesiek w dalszym ciągu jest w zasięgu wzroku. Dojeżdżam do bufetu pod Wronim Wierchem. Grzesiek nie korzysta z bufetu. Żartuję do zawodników obok, że taki z niego kolega i nie poczekał. Łykam dwie morelki i ruszam. Przed nami Rezerwat Biała Woda - piękne miejsce. Trasa jest płaska, ale jest po prostu pięknie. W końcu zaczynamy konkretny podjazd. Wjeżdżamy po trawie, dobrze, że jest sucho, inaczej byłoby ciężko, chociaż i tak nie jest lekko. Jedziemy z Grześkiem. Na przełęczy stoi fotograf - wybrał świetne miejsce, bo za naszymi plecami rozpościera się kapitalna panorama Pienin z Trzema Koronami w roli głównej. Pięknie! Na ostatnich metrach podjazdu mijam Anię Tomicę - miała kompletnie nieudany start, ale jak zwykle uśmiechnięta:) Do mety pozostało już niewiele kilometrów.
Na początku udaje mi się zrobić przewagę nad Grześkiem. Wyprzedzam po drodze kilku megowców. Trasa jest ciekawa, jak to na szlak graniczny przystało. Mimo, że jest całkiem płasko, to trzeba się nieźle namęczyć. W końcu Grzesiek mnie dochodzi i w tym samym momencie zaczynają mnie łapać kurcze w okolicach kolan. Zaciskam zęby, kilka mocniejszych obrotów korbami i problem mija. Po drodze jednak dostaję sporą dawkę bólu.. Ostatnie zjazdy, kawałek po łące, mam do Grześka niewielką stratę. Na ostatni, jak się okazało później, decydujący zjazd wąskim singlem wjeżdżam za Grześkiem i zawodnikiem z dystansu MEGA. Początek średnio wymagający, ale szybko robi się naprawdę ostro, wszyscy schodzą, ja też nie decyduję się na ryzyko i sprowadzam rower. Szybko jednak wsiadam z powrotem i chcę jechać, jednak megowiec skutecznie mnie hamuje. Nie naciskam, nic to nie zmieni, a po co stresować człowieka. Czekam, tak żebym mógł końcówkę na spokojnie zjechać. Dalej 100-200 metrów szutrami i wyjazd na asfalt. Poznaję to miejsce. Do mety pozostało kilkaset metrów pod górę. Jest stromo, ale jadę mocno, wyprzedzam dwie osoby, ale do Grześkaa zabrakło sporo.
Na mecie wszyscy znajomi już są. Magda zadowolona, pojechała świetnie i wskoczyła na 5 miejsce, super! Ula też świetnie, 2 w K3 z niewielką stratą do Eweliny. Bardzo dobry wynik osiągnął również Romek. Michał i Łukasz niestety pechowo, obaj nie ukończyli. Nie wiem co myśleć: trasa ładna, świetne widoki, ale z drugiej strony pętla GIGA to prawie same szutrowe zjazdy, których nie lubię i moim zdaniem niewiele mają wspólnego z ideą "Pure MTB" propagowaną przez orga, ale rozumiem, nie można wszystkim dochodzić. W sumie, gdyby wszystkie zjazdy były na poziomie tych do Rytra, kreskę przekroczyłbym minimum pół godziny później. Podobnie moja jazda - z jednej strony dobrze czułem się na podjazdach i miałem dobre tempo, z drugiej zaś fatalnie zjeżdżałem, tak źle w tym roku jeszcze nie było. Zwalam na źle ustawione hamulce;) Ważne, że jak zwykle w górach czułem to coś, wielką euforię i radochę z jazdy:) Pogoda nieco się popsuła, nie pada, ale jest chłodno i wieje. Czekamy jednak na dekoracje.
Niestety nie ma tradycyjnego rozjazdu fragmentem trasy maratonu dnia następnego. Wracamy bowiem do domu od razu po maratonie. Takie rozwiązanie ma jedną zaletę - cała niedziela, po odespaniu oczywiście, jest wolna.
Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, W towarzystwie
Merida Mazovia MTB - Ciechanów - kolejny pechowy maraton..
Niedziela, 9 września 2012 | dodano: 17.09.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 22.0˚
dst75.00/55.00km
w02:57h avg25.42kmh
vmax0.00kmh HR 170/200
Nie wiem, jak liczyłem swoje starty po nieukończonym maratonie w Skarżysku, ale ciągle jeszcze mam szansę zrobić generalkę w Mazovi. Dlatego nie odpuszczam kolejnej edycji - tym razem w Ciechanowie. Wszyscy, włącznie z organizatorem zapowiadają łatwą i szybką trasę, no cóż, takie są realia Mazowsza. Jedziemy z Magdą we dwójkę. Pogoda super, słonecznie, ale nie gorąco.
Miasteczko zlokalizowane jest nieopodal Zamku Książąt Mazowieckich, zanim jednak tam dotarliśmy, przejechaliśmy przez odnowiony rynek - miasto robi miłe wrażenie. Przebieramy się i ruszamy na rozgrzewkę z Pawłem, Ulą i Michałem. Robimy pierwsze i ostatnie 4-5km. W końcu ruszamy w sektory.
Początek szybki po asfaltach, ale po ok. 2 km zjeżdżamy na szutrówkę. Od jakiegoś czasu, jeżdżę bez okularów. Dzisiaj zupełnie przypadkiem założyłem na nos okulary z samochodu - całe szczęście, bo już od pierwszych kilometrów mocno się kurzy! Nie jestem ostatni, co jest dobrym znakiem, ale faktem jest również, że poza krótkim szarpaniem, tempo nie jest wyśrubowane. Po kolejnych kilometrach asfaltami i szutrami wjeżdżamy w teren. Krótki piaszczysty podjazd. Wszyscy idą.. Próbuje jechać i bez problemu da się jechać całkiem dobrym tempem, ale droga robi się węższa, a zawodnicy przede mną nie próbują nawet ustąpić, pomimo próśb. Irytuję się, proszę kolejny raz, kolejny i kolejny, pojawiają się komentarze, że "znalazl się mistrz, Baranek mi przecież ucieka..". Nie będę komentował. Wszyscy jesteśmy na wyścigu, każdy walczy z czasem, a proste zasady fairplay obligują w takich sytuacjach osoby idące, do zrobienia miejsca... No nic jedziemy dalej. Tuż za mną jest Gustaw, pojawia się też Paweł Zak. Jedziemy spory kawałek razem rozmawiając. Po drodze jest nawet jeden zjazd, który sporej ilości osób przysporzył kłopotów.. Jedziemy dalej szutrami. Doganiam Jarka, czyli nadrobiłem minutę. Nie jest najgorzej. Kolejne kilometry pokonujemy dobrym tempem, staram się odrabiać dystans do kolejnych zawodników. Trasa wbrew zapowiedziom nie jest nudna, jest sporo krótkich podjazdów, trochę piachu, a płaskie odcinki są dziurawe i wymagają uwagi.
Spory odcinek po szutrach jedziemy z Zakiem, niestety Jarek i Gustaw mi uciekli. Mamy dobre tempo. Przejeżdżamy przez wieś i wskakujemy na jeden z dłuższych podjazdów po polnej drodze. Z lewej strony pole odgradza od drogi sznurek. I ten właśnie sznurek owinął mi się wokół piasty, tarczy hamulcowej i kasety. Dzięki uprzejmości jedno z zawodników, który poradził mi zatrzymanie się, nic nie urwałem. Szarpałem się z tym sznurkiem kilka minut.. Ruszyłem w pogoń. Wyprzedziła mnie masa ludzi. O dziwo jakoś mnie ta sytuacja nie wkurzyła..
Do końca pętli cały czas wyprzedzam. Przed rozjazdem dochodzę na zasięg wzroku kogoś z Welodromu - po sylwetce poznaję, że to Włodek. Szybko go wyprzedzam. Wiem, że czeka mnie samotna jazda przez całą pętlę. W końcu jednak widzę na horyzoncie zawodników. Wyprzedzam kilka osób, jednak żadna z nich nie jest w stanie utrzymać tempa, muszę nadal jechać sam. Po zjechaniu z pętli dochodzę w końcu Zaka - miła niespodzianka, pojechał GIGA.
Kawałek dalej dochodzi mnie dwóch zawodników, podłączam się - wiadomo, w grupie tempo jest inne. Wspólnie współpracując dochodzimy jeszcze dwóch zawodników przed wyjechaniem na asfalty. Do mety pozostało tylko kilka kilometrów. Czuję się jednak na siłach, żeby nie zawalić końcówki. Na ostatni asfalt wyjeżdżamy razem, tabliczka 2km do mety. Myślałem, że te dwa kilometry jedziemy asfaltami, ale ku mojemu zdziwieniu odbijamy w lewo na szutry. Postanowiłem zaatakować. Duże słowa, po prostu wyjść na prowadzenie. Wyprzedzam jeszcze dwóch megowcow. Końcówka jest dziurawa, ale szybka. Jeden z zawodników trzyma się za mną, staram się przyspieszyć i na ostatnich stu metrach urywam go. Na ostatnich metrach są jeszcze dwie nawrotki po trawie.
Jestem ujechany. Końcówka poprawiła mi humor, ale nie da się ukryć, że miałem sporego pecha. Mogło być lepiej, ale na takiej trasie samotna jazda nie wróży nic dobrego. Bo trasa była szybka, ale jednak nie była nudna. Kilka krótkich podjazdów, piach i stosunkowo mało, jak na to, czego się spodziewałem, szybkich i gładkich szutrówek i asfaltów.
Magda wygrała w swojej kategorii, a więc wyjazd zdecydowanie udany:)
Kategoria W towarzystwie, Teren, Mbike, Imprezy / Wyścigi, 050-100
Terenowy trening w Podkowiańskich lasach
Czwartek, 6 września 2012 | dodano: 10.09.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst57.30/17.00km
w02:40h avg21.49kmh
vmax58.10kmh HR /
Umówiłem się po pracy na trening z Michałem z teamu. Miałem dojechać do Podkowy, ustawka o 17:30. Półtorej godziny - bez problemu. Ruszyłem jednak blisko kwadrans po 16, do tego trafiłem na masę czerwonych świateł. W efekcie musiałem mocno się spinać, żeby zdążyć.
W Podkowie byłem kilka minut przed czasem - pomogło to, że pojechałem główną drogą, na której po otwarciu autostrady nie jest źle z ruchem. Dobrze, bo mocno zgłodniałem i był czas podjechać do sklepu po paliwo.
Spotkaliśmy się z Michałem, niestety nikt więcej się nie pojawił. Ruszyliśmy do lasu i kręciliśmy improwizując jesli chodzi o trasę. W lesie jest wyjątkowo sucho, dlatego udało się bez problemu odwiedzić kilka zazwyczaj niedostępnych miejsc. Momentami było mocno, ale w zasadzie w większości bawiliśmy się szukając możliwie największych korzeni i piachu;)
Drugi etap to park w Podkowie Leśnej. Dwie wydmy poprzecinane gęstą siecią ścieżek zapewniają masę zabawy i wiele możliwości ułożenia ciekawej pętli. Pokręciliśmy tak jakiś czas. Momentami byłem pod wrażeniem, jak fajne jest to miejsce!
W końcu w okolicach 19 pora wracać do domu. Ruszyłem więc przez Brwinów. Ostatnie kilometry bardzo spokojnie.
Nie miałem licznika, więc skorzystałem z endomondo:
Kategoria W towarzystwie, Mbike, 050-100
Do pracy z Magdą, bez licznika a z endomondo
Czwartek, 30 sierpnia 2012 | dodano: 30.08.2012 | Rower:Trek SLR | temp 25.0˚
dst52.80/0.00km
w01:55h avg27.55kmh
vmax50.20kmh HR /
Rano do pracy z Magdą. Temperatura przed 7 nie jest zachęcająca, jednak szybko robi się ciepło. Dla mnie to lepiej, bo można dojechać do pracy nieco mniej zapoconym, ale pewne jest, że już niedługo przydadzą się bluzy, nogawki etc..
Popołudniu powrót samotnie. Szybko, bo spieszyłem się do fryzjera.
Jechałem bez licznika, który ostatnio szwankuje. Włączyłem endomondo i różnica dystansu na tej samej trasie jest spora. Dodatkowo korzystanie z GPS ma kilka wad, np. telefon szybko umiera, a samo pomiar nie jest wiarygodny, program nie uwzględnia postojów, chyba nikt normalny nie wyciąga telefonu z kieszeni na każdych światłach;)
Kategoria 050-100, Trek, W towarzystwie
Merida Mazovia MTB - Skarżysko Kamienna - drugi w życiu nieukończony maraton..
Niedziela, 26 sierpnia 2012 | dodano: 30.08.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 16.0˚
dst80.00/75.00km
w03:51h avg20.78kmh
vmax45.40kmh HR /
Do końca sezonu cyklu Merida Mazovia MTB Marathon pozostały cztery starty i chcąc zrobić wynik w klasyfikacji generalnej, muszę te wszystkie cztery edycje ukończyć. Pierwsza w kolejce jest edycja w Skarżysku Kamiennej. Jechałem ten maraton przed dwoma laty - nic specjalnego, długie szutrówki, trochę asfaltu, teren pofalowany, ale trasa bardzo łatwa. Tym razem jedziemy w innym kierunku - po terenach znanych z maratonu w Suchedniowie ŚLR. Brzmi dobrze. Długie podjazdy, kilka fajnych zjazdów, Kamień Michniowiecki - będzie ciekawie.
Wyjeżdżamy z Warszawy z Magdą i Pawłem dosyć wcześnie, bo kilka minut po 7. Zaczyna kropić. Mi to nie przeszkadza, nie lubię upałów;) Na miejscu jednak pogoda jest ładna, jednak ciemne chmury nadciągają z północy i prawdopodobnie będzie padać. Mamy dużo czasu, ale zbieramy się bardzo długo do rozgrzewki. Spotykamy znajomych, m.in. Krzyśka W końcu ruszamy - jedziemy trasę HOBBY. Po rozjeździe, do którego trasa jest mega szybka, odbijamy na przyjemniejsze (węższe i wolniejsze) ścieżki i drogi. Paweł złapał gumę, ale dosyć szybko się z tym uwijamy. Ostatnie 3km prowadzą lasem, jest ładnie, ostatni zjazd z wykrzyknikami - Magdzie wypada bidon - i dojeżdżamy do szutrówki wzdłuż zalewu, do mety ok. kilometr. Zaczyna padać. Do startu pozostało 10 minut, więc szybko jedziemy do samochodu, zabieramy potrzebne rzeczy i do sektorów.
Ruszam z końcówką III sektora. Mam nadzieję, że na szybkim początku nie stracę za wiele i po wjechaniu w teren zacznę odrabiać, w końcu jazda w deszczu i błocie wychodzi mi całkiem nieźle. Po pierwszych 5-6 km trasa jest bardzo szybka, było kilka niebezpiecznych sytuacji, po wjechaniu w las i wyprzedzeniu na odcinku 100m ok. 15 osób jestem zadowolony:) Niestety odbijamy z lasu, przecinamy asfalt i znów jest szybko, a więc walczę o utrzymanie. Po kolejnych kilometrach szutrów zjeżdżamy w las - jest błotko. Jestem załamany, jak ludzie sobie nie radzą - prowadzą rowery całą szerokością, nie ma możliwości jechania, muszę krzykiem upominać się o miejsce.. tragedia! Znów szutry. Czuję się dobrze, więc uciekam z grupki, dociągam do kolejnej, na kolejny błotny odcinek staram się wjechać z przodu - znowu ludzie sobie nie radzą.. Jadę z Pawłem Fibro - dziwi się, że nie jestem z przodu - no niestety trasa mimo wszystko do tego momentu jest bardzo szybka, a mi po prostu nie idzie na takich odcinkach. Znów szutry i dojeżdżamy do rozjazdu. Zdziwiłem się trochę, bo nie było jeszcze rozjazdu na FIT. Większość zawodników jedzie na GIGA - podejrzane. Zaczynam się cieszyć, że GIGA jedzie po jednej pętli, a teren od razu zrobił się ciekawszy.
Szybko jednak znowu wyjeżdżam na szutry i jedziemy tak kilka kilometrów. Mijam bufet - mijam, bo jedna osoba postawiona przy kupie bananów i ciastek nie poradzi sobie z obsłużeniem kilkuosobowego pociągu, szczególnie przy prędkości >30kmh... Znów trochę terenu. Błotka jest coraz więcej, ale przestaje padać. Robi się ciekawie, pokonujemy odcinki znane z Suchedniowskiego maratonu. Brakuje jednak najlepszych podjazdów i zjazdów. Po kolejnej "dawce" szutrów i bruku wjeżdżamy w bardziej wymagający teren. Jest piaszczysty lekki podjazd, na którym wyprzedzam kilka osób i dalej kilka długich podjazdów i szybkich zjazdów. Dochodzę Jarka i chwilę jedziemy razem, uciekam na krótkim stromym podjeździe. Chwilę później jest koleiny - widzę czerwoną tablicę Rezerwatu - czyli zbliżamy się do zjazdów z Michniowskiego Kamienia. Przy takie pogodzie może być ciekawie;) Niestety trasa odbiła w prawo i właściwie omijamy najciekawszy fragment.. Bez sensu. Dalej są szybkie zjazdy i krotki, ale wymagający zjazd w błocie. Opony dają radę, bo Ikon pomimo niezbyt głębokiego bieżnika, zapewnia dobrą trakcję. Mimo to wyprzedzają mnie dwie osoby, nie jest dobrze. Odcinek po korzeniach, trochę singla i wyjeżdżamy na szutry, ktore jechaliśmy na początku. Znów odcinek błota, szutry, błoto i szutry do rozjazdu. Czyli jednak pierwszy rozjazd był dla fitowców.
Zaczynam drugą pętle. Jadę sam. Na szutrach do bufetu wydaje mi się, że kogoś widzę daleko z przodu, natomiast z tyłu pusto. Tym razem korzystam z bufetu - łapię banana i żel. Przed wjechaniem w teren wyprzedzam zawodnika z Wkręceni.pl - na długiej prostej po bruku próbuje się trzymać, ale w końcu zostaje. W terenie dochodzę jeszcze jednego zawodnika i szybko go wyprzedzam. Jazda w zasadzie samemu nie jest dobra, tracę tempo, mijam kilku megowców. Deszcz nie pada, ale błoto po przejechaniu całej stawki megowców jest rozjechane - fajnie;) Za najdłuższym podjazdem i zjazdach mam problem z drętwiejącą stopą - poluzowanie paskow i klamry w butach nie pomaga. Na drugim z krótkich ostrych podjazdach pod Kamień Michniowiecki schodzę z roweru i w tym samym czasie dochodzą mnie obaj zawodnicy, których wyprzedziłem na pętli dodatkowej dla gigowców pętli. Nie jestem zadowolony, ale z drugiej strony lepiej jechać z kimś. Miałem jednak nadzieję, że podgonię do Pawła. Jedziemy razem do końca pętli, wyraźnie osłabłem, bo chłopaki mieli dobre tempo, a przecież pół godziny wcześniej minąłem ich bez problemu. Na odcinkach błotnych, które jedziemy już po raz trzeci jest wesoło, bo wszyscy tańczymy, jak na lodzie:) Razem minęliśmy rozjazd i mało już wymagającym terenem kierowaliśmy się do trzeciego bufetu. Krótko po rozjeździe zanotowałem problemy z przerzucaniem łańcucha, ale zwaliłem to na zapchaną błotem kasetę. Łańcuch zachowywał się coraz dziwniej, zaczął zaciągać, aż w końcu w momencie zjechania na asfalt zorientowałem się, że dolne kółeczko przerzutki nie obraca się. Zatrzymuję się i próbuję wyczyścić wodą z bufetu - zdjęcie warstwy (grubej) gęstego błota odsłania zniszczone łożysko - kuleczki powypadały, część została zmiażdżona. To oznacza dla mnie koniec jazdy.
Mijają mnie kolejne osoby, m.in. Jarek. Gdybym miał skuwacz i umiał z niego korzystać, to mógłbym spiąć łańcuch na krótko - niestety umiem tylko rozkuwać. Pytam policjantów o drogę do Skarżyska i idę trasą w kierunku mety. Mijają mnie kolejne osoby, część pyta, jak pomóc - dzięki, przejdę się. Do Skarżyska docieram po ponad godzinie. Byłoby dłużej, ale skróciłem sobie drogę i fragmenty jechał, jak na hulajnodze.
Po dotarciu do mety, jestem zły. Drugi nieukończony maraton w życiu, drugi raz na Mazovii i drugi raz jest to błotny maraton, na którym brakuje mi umiejętności spinania łańcucha.. Szkoda, bo w tej sytuacji straciłem szansę na zrobienie wyniku w klasyfikacji generalnej - zabraknie mi jednego startu, zakładając, że ukończę pozostałe trzy wyścigi. Na zimno przeanalizowałem również trasę i doszedłem do wniosku, że ciągnąć ludzi taki kawał, na obrzeża Gór Świętokrzyskich i omijać naprawdę ciekawe szlaki, serwując jednocześnie uczestnikom długie szutry - pomyłka. Okolice Skarżyska i Suchedniowa oferują naprawdę znacznie więcej. Owszem, było kilka naprawdę fajnych odcinków, a pogoda sprawiła, że trzeba było miejscami się mocno nagimnastykować. Tylko po co te szutrowe autostrady?;) No nic, jak na Mazovię, to i tak było nieźle!
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie
Z Magdą do pracy i popłudniowy KPN
Czwartek, 23 sierpnia 2012 | dodano: 23.08.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 20.0˚
dst76.00/30.00km
w03:15h avg23.38kmh
vmax35.40kmh HR /
Rano z Magdą do pracy. Wiatr lekko w plecy, a więc tempo mieliśmy dobre. Odprowadziłem Magdę na Żytnią i pognałem Płocką, obok cm. Powązki, Burakowska i Krasińskiego do biura na Czaki.
Popołudniu ustawka o 17 pod BD. Umówiliśmy się wcześniej z Magdą. Miałem wyjść o 16, jednak szef zatrzymał mnie do 16:30 - ciężko będzie się wyrobić. Ruszyliśmy jednak i mieliśmy dobre tempo. Niestety po drodze Magda źle się poczuła i po dojechaniu pod BD, gdzie czekali na nas Jarek, Robert, Paweł i Marek, odpuściła. Ruszyliśmy więc tylko w męskim gronie. Wszyscy na węglowych rowerach, a Marek na stalowym ostrzaku z cyclocrossowymi oponami - twardziel!
Dobrym tempem pojechaliśmy przez Siarkowy Mostek, Pociechę, Ćwikową i Wiersze do Roztoki. Niestety bar zamknięty. Szkoda, bo zgłodniałem, dopiero tam uświadomiłem sobie, że od 13 nic nie jadłem..
Zrobiliśmy z Jarkiem zjazd z wydmy po korzeniach, ja nawet dwa razy. Szkoda, że nie ma w okolicy nic bardziej wymagającego;)
Ruszamy w drogę powrotną i na skraju szlaku spotykamy Tadka Trochana i jego kumpla. Jedziemy więc od tej pory w siediu. Jedziemy zielonym, tempo systematycznie rośnie. Na skrzyżowaniu z żółtym spontanicznie postanawiam odbić i jechać do domu przez Debły - dawno tam nie byłem.
Od tej pory jadę wycieczkowym tempem. Głód daje się we znaki.. W lesie robi się już powoli jesiennie. Liście spadają, a wrzosy nabierają pięknych kolorów.
Na mostku posiedziałem kilka minut. Bardzo lubię to miejsce. O każdej porze roku jest tu pięknie!
Wbrew temu, co widać na zdjęciu, słońce było jeszcze całkiem wysoko, ale czas się zbierać. Jadę standardowo niebieskim do Zaborówka. Przy wyjeździe z lasu drogę przebiega mi lis, szczwany zwierz!
Do domu ostatnie 10km. Pokonuję je asfaltami przy zachodzącym słońcu. Robi się chłodno, czuć zbliżającą się drobnymi kroczkami jesień:(
Kategoria 050-100, KPN, Mbike, Teren, W towarzystwie
Powerade Garmin MTB Marathon - Korbielów
Sobota, 18 sierpnia 2012 | dodano: 27.08.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 20.0˚
dst65.15/58.00km
w05:27h avg11.95kmh
vmax47.60kmh HR 162/205
Po dłuższej przerwie od gór, wracamy na szlaki:) Startu w Korbielowie tak naprawdę nie planowałem, ale nie pojechałem do Stronia Śląskiego, ominął mnie również start w Ustroniu, a trasa w Beskidzie Żywieckim zapowiadała się naprawdę obiecująco. Udało mi się namówić na start również Magdę, która nie jeździła po górach od maja. Do Korbielowa jedziemy w piątek po pracy z Grześkiem i Jarkiem. Zatrzymaliśmy się w Korbielowie w agroturystyce "U Madzi" i chciałbym w tym miejscu gorąco polecić nocleg u tych ludzi - bardzo serdeczna atmosfera, świetne jedzenie, luksosowe warunki i śmiesznie niska cena za pobyt.
Przygotowania do startu zaczynamy wcześnie rano - szykowanie ubioru, śniadanie i w końcu rowerów. Jakąś godzinę przed startem montując sztycę ukręciłem śrubę.. Zrobiło się nerowow, po tym, jak nie mogłem dobrać odpowiedniej śruby z ojcem gospodarza. W końcu wziąłem śrubę z zacisku Magdy - w końcu ona startuje godzinę później i będzie więcej czasu na rozwiązanie problemu. Śrubka się znalazła, ale.. również i tą ukręciłem.. Załamałem się. Śrubę ukręciłem jednak kiedy była już odpowiednio przykręcona, co zapewniło w miarę pewne trzymanie sztycy.. Oby tak było! Ruszamy na start. Jeszcze na kilka minut przed 10 z pomocą zawodnika teamu Gomola próbujemy montowac jego zapasowy zacisk - decydujemy z Magdą, że pojedzie z uszkodzonym zaciskiem.
Ustawiam się w sektorze (IV) tuż przed startem, ruszamy o 10. Pierwsze kilkaset metrów nietypowo, bo w dół. W tym cyklu jednak nie ma zwyczaju pędzenia na głupa i jest spokojnie, a co za tym idzie bezpiecznie. Odbijamy w lewo i jedziemy już, a jakże, pod górę:) Rano miałem wątpliwości, jak się ubrać, ale przed startem niebo się przetarło i wiedziałem, że będzie ciepło. Już na pierwszym podjeździe zgrzałem się, jak zwykle zresztą;) Po krótki odcinku asfaltem wjeżdżamy w teren, chwilę później odbijamy z żółtego szlaku - trasa pnie się stromo pod górę. Wiem, że pierwszy podjazd na Halę Miziową będzie długi i ciężki, ale jeżeli ma wyglądać, tak jak ta ścianka, gdzie większość ludzi podprowadza, to będzie bardzo ciężko. Kawałek dalej jednak można już jechać. Szutrówka przechodzi stopniowo w coraz bardziej mokry szlak, miejscami jest sporo błota. Na odcinku "wzmocnionym" belkami, które są niesamowicie śliskie, dochodzę Jarka - wyprzedził mnie kilkaset metrów wcześniej. Dojeżdżamy do kolejnego błotnistego odcinka, kilka osób odpuszcza, ale ja staram się podjeżdżać wszystko. Szlak przechodzi w wąskiego singla, las jest ciemny i ponury, ścieżka śliska, nie brakuje korzeni i kamieni - jest pięknie! Singla kończymy krótkim podejściem i wjeżdżamy na Halę Miziową. 9km podjazdu, który na pewno długo będę pamiętał! Na Hali jest pseudo bufet z poweradem. Jadę z Arturem z Gomoli, przed sobą widzę Grześka i Mateusza z teamu. Zaliczamy interwałowy odcinek z mnóstwem błota - mijam Grześka i świetnie się przy tym bawię. Pierwszy zjazd, lekko techniczny, po kamieniach, ale szybki i znów pniemy się pod górę. Mijamy Palenicę i Trzy Kopce zaliczając po drodze szybkie zjazdy po kamieniach. Były też odcinki bardziej techniczne, na których zdecydowanie lepiej się czuję, że pomimo słabej dyspozycji na tych szybkich - świetnie się bawię. Na podjazdach jadę dobrze i dochodzę kolejne osoby. Na odcinku przed Trzema Kopcami krótki odcinek z błotem i omijanie mostków ze śliskich bali.
Dojeżdżam w końcu do Hali Rysianka. Miejsce jest piękne, a widoki dosłownie powalają. Dostaję euforii, a mój entuzjazm wchodzi na wyższy niż zwykle poziom:) Wiem, co mnie czeka na zjazdach z Rysianki, zjeżdżać bowiem będziemy dokładnie tym szlakiem, którym podjeżdżaliśmy podczas III etapu MTB Trophy. Po krótkim odcinku do Lipowskiego Wierchu zaczynamy kapitalne zjazdy. Przez większą część zjazd jest szybki i bardzo szybki, jednak szlak usiany jest kamieniami, dlatego gruncie rzeczy jest niebezpiecznie, ale (napiszę to po raz kolejny) świetnie się bawię! W końcu docieramy do zielonego szlaku, a później do niebieskiego, który prowadzi wymagającym zjazdem do Milówki. Nareszcie bufet!
Nie zabawiam jednak długo - w kieszeniach mam spory zapas żeli, a w bukłaku izotonik. Przede mną podjazd na Halę Boraczą i zjazdy do Węgierskiej Górki. Podjazd pokonuję w dobrym tempie, natomiast zjazdy, które pamiętałem jako raczej przyjemne, nieco mnie zaskoczyły - bylo dużo kamieni, a nachylenie szlaku sprawiło, że dostałem niezły wycisk. Ostatni fragment po zaoranej łące, zabójczy dla mnie podczas MTB Trophy - tym razem okazał się kamienisty i szybki. Jeszcze tylko stromy singiel i jestem w Węgierskiej Górce. Od tego mnie to dla mnie zagadka. Zaczyna się podjazdem na Grapę i dalej do Abrahamowa. Momentami jest bardzo stromo, kilka razy trzeba butować. Dochodzę Artura - dosyć szybko po zjazdach. Chcę wyprzedzić, że na drodze staje nam... stado owiec:) Kilka minut idziemy za owcami, jest wesoło. W końcu omijamy biegnąc przez krzaki i jedziemy dalej. Zostawiam chłopaków. Trasa robi się bardziej interwałowa, są krótkie podjazdy i zjazdy. Krótki odcinek z błota i kilka ładnych widoczków:) Mimo to mam wrażenie, że odcinek od Węgierskiej Górki jest słaby. Po podjeździe na Suchy Groń łączymy się z trasą MEGA. Dziwi mnie tempo, w jakim jadą megowcy - podejrzanie dobre. Zazwyczaj megowcy, których dojeżdżam, raczej zamykają wyścig - no to już wiem, że na mecie będę przed Magdą.
Kolejne kilometry prowadzą generalnie pod górę, zazwyczaj szutrówkami, choć było kilka krótkich odcinków po błocie i kamieniach. Wyprzedzam Jerzego, którego najwyraźniej nieco to zdziwiło. Caly czas staram się pilnować regularnego jedzenia - chyba pierwszy raz jem na trasie tak dużo. Wiem jednak, że to jedyny sposób na przejechanie całego wyścigu w dobrym tempie - póki co, nie jest najgorzej. W końcu zaczynamy zjazdy - niestety dla mnie, szutrówkami, bardzo szybkimi. Wyprzedza mnie sporo osób, ale większość z nich wyprzedzam szybko na asfalcie i szutrach, które prowadzą aż do trzeciego bufetu. Już kilkanaście minut temu skończyło mi się picie w bukłaku - uzupełniam, co zajmuje mi sporo czasu - Jerzy ucieka, Artur również. Przede mną kolejny dlugi podjazd. Nie jest lekko - widok dzieci podprowadzających rowery uświadamia mnie, że jesteśmy już na trasie MINI - wow, lekko nie jest! Po podjechaniu pod Uszczawne (1145 na dystansie dla dzieci) zaczyna się świetny odcinek kamienistym singlem. Jadę z Anią Sadowską i w tym momencie łączy nas jedno - kapitalnie się bawimy. Do tego cały czas towarzyszą nam piękne widoki. Lekko w górę po kamieniach na Halę Miziową i jesteśmy już na singlu, którym podjeżdżaliśmy na początku maratonu. Puszczam Anią przodem, bowiem jestem jednak wolniejszy. Po singlu jest krótki szybki zjazd i zjeżdżamy na żółty szlak. Od razu robi się technicznie - korzenie i kamienie. To jest to, co lubię! Na szczęście mijani MEGOWCY i MINIOWCY robią miejsce, tak samo jak turyści. Pierwszy odcinek singlem szybko się kończy, dalej jest stromo i po kamieniach, ale szeroko. W końcu odbijamy w prawo, na bardzo wąski szlak. Kamienie są większe, procentów więcej, a radocha ogromna:) W jednym miejscu podpórka, ale niestety końców zjazdu z buta - była bardzo wymagająca. Odbijamy na szutrówkę. Krótko pod górę, szybko w dół, wyjazd na łąki pod wyciągiem i ostatni zjazd - były kamienie, do tego trawa, czego nie lubię. Niestety na tym ostatnim zjeździe straciłem dwie pozycje. Ostatnie kilkaset metrów do mety asfaltem lekko pod górę. Meta.
Nie ma sensu dużo pisać - genialny maraton. Kapitalna trasa, piękne widoki, dobra pogoda. Długość trasy dla mnie idealna, dodatkowa godzina byłaby najpewniej dla mnie zabójcza. Jestem względnie zadowolony z dyspozycji na podjazdach. Odcinki techniczne przyniosły mi nieopisaną radochę, niesmak mam jedynie (po raz kolejny) po szybkich zjazdach, na których sporo traciłem. Artur był na mecie szybszy o kilka minut, rewanż na kolejnym maratonie:) Podobnie zadowoleni z trasy byli na mecie chyba wszyscy.
Magda dojechała prawie godzinę po mnie, ale wjechała na metę z uśmiechem na twarzy. Miejsce na szerokim pudle przegrała na ostatnim zjeździe, zabrakło kilkadziesiąt sekund, ale na pewno będzie lepiej.
Czas 5:27:45
Miejsce 76 Open / 29 M2
Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, W towarzystwie
Merida Mazovia MTB - Orzysz
Niedziela, 12 sierpnia 2012 | dodano: 23.08.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 18.0˚
dst82.00/75.00km
w03:16h avg25.10kmh
vmax0.00kmh HR /
Drugi mazurskie maraton przed nami. Po wczorajszym nieudanym starcie, jestem jednak dobrej myśli. Po dwóch etapówkach mam chyba doświadczenie w jeździe dzień po dniu;) Start bliżej, dlatego możemy wyjechać z Nowych Gutów później. Nie chcę jednak powtórzyć błędy ze wczoraj i wystartować zupełnie bez rozgrzewki. Na miejscu jesteśmy dosyć wcześnie. Zbieramy się na rozgrzewkę z Magdą i Pawłem. Jedziemy ostatnie kilometry trasy, najpierw pod prąd, później już zgodnie do mety. 200-300 metrów przed metą jest piaszczysty podjazd, ale jest bardzo krótki i w zasadzie do wjechania z rozpędu, tyle atrakcji. Finish po żużlu wokół boiska - najgłupszy z możliwych pomysłów, ale o tym później..
Stajemy w sektorach - tym razem Gustaw razem ze mną w II. Startujemy! Krótki odcinek asfaltami i wjeżdżamy na szutrówki. Jest bardzo nerwowo, szybko i ciasno. Szczerze mówiąc, to boję się, bo w razie upadku będzie nieciekawie. Dosłownie w momencie, w którym o tym myślę, widzę na poboczu dwóch zawodników po wywrotce.. Szybko tracę dystans do grupy i jadę w ostatniej, trzyosobowej grupie z Gustawem.. Fatalnie! Po kilku km szutrów dojeżdżamy do pierwszego podjazdu po piachu, większość ludzi powolutku młynkuje bokiem. Odrabiam straty, kilka pozycji do przodu. Dalej teren jest pagórkowaty i zaczynam nareszcie jechać swoje. Po kilku kilometrach interwału zjeżdżamy na szutrową autostradę. Tutaj mam ciężkie chwile, jazda w pociągu to nie jest moja mocna strona. Z trudem utrzymuję się w dosyć dużej grupie, w której w zasadzie osłonięty z każdej strony powinienem jechać bez większego wysiłku. Z autostrady zjeżdżamy na wilgotny szlak, jest odrobinę ślisko, kilka górek, od razu czuję się lepiej i zaczynam prowadzić grupę. Na tym krótkim odcinku jeden z zawodników kilkukrotnie zajechał mi drogę, dwa razy było blisko kontaktu. Zirytowało mnie to na tyle, że postanowiłem go urwać. Mocne tempo wytrzymało tylko kilku zawodników, m. in. zawodnik z PTR Dojlidy. Jechaliśmy tak odcinek po wyjechaniu z śliskiego odcinka, dalej były szutry po polach, bufet i kilka podjazdów.
Mijamy rozjazd. Zupełnie nie mam pojęcia jak wygląda trasa, nie wiem jeszcze, że gigowcy robią trzy pętle.. Za rozjazdem jest piaszczysty podjazd, na którym większość zawodników schodzi z roweru - na tym krótkim odcinku zyskałem około 10 pozycji! Dalej znów mamy szutry z łagodnymi podjazdami. Pracujemy we trzech z Gustawem i zawodnikiem z Białegostoku. Dopiero po upomnieniu się o współpracę inni pomagają, ale tylko jazda Bartka z Welodromu zasługuje na miano współpracy. Fatalnie.. To jest właśnie urok jazdy po szybkich trasach oraz wspólnego startu MEGA i GIGA. Rzucam do Pawła, że pewnie wszyscy jadą mega i nie mogą się zmęczyć.. Dojeżdżamy do piaszczystego podjazdu z początku trasy, tym razem jadę środkiem i wyprzedzam kilka osób.. Dalej jedziemy znaną trasę. Interwały jadę dobrze, ale na szutrowej autostradzie ledwo utrzymuję koło grupki i w końcu się urywam. W międzyczasie z nieba zaczyna kropić by po chwili totalnie nas zmoczyć. Padało krótko, ale bardzo intensywnie. Na śliskim fragmencie przed premią Autolandu jest bardzo ślisko, ale paradoksalnie podoba mi się. Kolejne kilometry jadę cały czas próbując gonić grupkę, którą prowadzi Paweł, łapiąc się kolejnych osób. Na rozjeździe oczywiście wszyscy skręcają na mega i zostaję sam.. Szybko jednak dochodzi mnie trzech zawodników i jedziemy mocnym tempem. Dokręcamy do końca pętli i znów jesteśmy na piaszczystym podjeździe. Interwały jadę już słabiej, a po wyjechaniu na szutry, na których znów złapał nas deszcz zupełnie tracę siły.. Odżywam tradycyjnie na błotnistym szlaku. Jedziemy we trzech z zawodnikiem Alumexu i jeszcze jednym.
Mijamy miejsce rozjazdu, dobrze, bo nie chciałbym jechać czwarty raz tej samej pętli. Trasa jest ciekawa, sporo podjazdów, kilka odcinków przypomina mi HCM, krótkie single dają sporo frajdy. Mimo to jazda na pętli nie jest fajna.. Za rozjazdem szybko dokręcamy do bufetu. W zasięgu wzroku pojawił się Paweł, mam nadzieję, że uda się go dogonić. Zawodnicy, z którymi od dłuższego czasu jadę zaczynają mi powoli uciekać. Po chwili słabości dochodzę jednego z nich (koszulka Alumex). Wiem, że z tyłu napiera grupka kilku zawodników, dlatego motywuję współtowarzysza do współpracy. Pokonujemy kolejne ciekawe kilometry dobrym tempem. Jest nawet podjazd, na którym byłem bliski zejścia z roweru, ale udało się przepchnąć po piachu i błocie. Ostatnie kilometry do mety jedziemy nadal razem, jednak wyraźnie zawodnik Alumexu osłabł. Nie staram się jednak tego wykorzystać, tylko daję dłuższe zmiany, zakładam, że jeśli nie zostanę sam, to puszczę go na finishu - sporo czasu wiozłem się na kole i chcę być w porządku. Jest fajny odcinek po bruku, kolega jedzie na 29erze, ale ja również nie narzekam na brak komfortu - oponki Maxis Ikon 2.2 spisują się rewelacyjnie, gigantyczny balon daje spory zapas komfortu. Zdziwiłem się również dobrą trakcją na błocie. Jakieś 3-4 km przed metą na fragmencie, który jechaliśmy na rozgrzewce dochodzimy zawodnika w stroju Krossa i jedziemy do mety we trzech. Ostatni podjazd faktycznie z rozpędu, a na żużlowce wokół boiska puszczam Alumexa.
Na mecie jestem zadowolony. Nie ze swojej jazdy, bo dobrze pojechałem tylko pierwsze dwie godziny, nie licząc (znowu) bardzo słabego startu. Jestem zadowolony, bo chyba pierwszy raz jadąc GIGA na Mazovii, przez cały dystans jechałem z innymi zawodnikami, walczyłem o pozycję. Nie było momentu nudy. Do tego dochodzi trasa - podobała mi się, było sporo podjazdów, trochę błota, single i nieszczęsne autostrady, na których traciłem najwięcej. Niestety okazało się, że osiągnięty wynik to porażka. Po mazurskim weekendzie spadłem do III sektora.
Wracając do finishu, o którym wspomniałem na początku - Łukasz z teamu miał tego pecha, że na ostatnich metrach wyścigu spotkał się z nadgorliwym zawodnikiem, który staranował jego i kilka innych osób. Oczywiście pech - można powiedzieć. Zastanawiam się jednak, dlaczego organizator nie wpadł na pomysł, żeby zakończyć maraton na ostatnim podjeździe? Było dosyć miejsca, żeby rozstawić punkt pomiaru czasu, po przekroczeniu którego zawodnicy mogliby już spokojnie i BEZPIECZNIE dojechać na boisko. Tak byłoby bardziej widowiskowo, bezpieczniej i ciekawiej sportowo, tego jeszcze nie było - finish Mazovii na podjeździe. Mnie problem nie dotyczy, na szczęście..
Czas 3:16:13
Miejsce 50 Open / 15 M2
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie