Teren
Dystans całkowity: | 17863.98 km (w terenie 10869.95 km; 60.85%) |
Czas w ruchu: | 953:28 |
Średnia prędkość: | 18.83 km/h |
Maksymalna prędkość: | 72.00 km/h |
Suma podjazdów: | 52819 m |
Maks. tętno maksymalne: | 202 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 175 (87 %) |
Suma kalorii: | 181461 kcal |
Liczba aktywności: | 280 |
Średnio na aktywność: | 64.72 km i 3h 25m |
Więcej statystyk |
Czwartkowy KPN
Czwartek, 12 lipca 2012 | dodano: 13.07.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 20.0˚
dst69.62/36.80km
w02:58h avg23.47kmh
vmax43.80kmh HR /
Wyjście z pracy 16:30 - o 18 umówiłem się z Jarkiem podb BD, więc mam trochę czasu. Jadę na Powiśle odwiedzić Kasię L., przy okazji oddać filmy dla Bartka. Posiedziałem tylko chwilę, czas na obiad. Porządny posiłek to podstawa, szczególnie przed mocnym treningiem. Zjadłem w Da Grasso pyszną sałatkę. Niestety pogoda się popsuła i zaczęło lać.. Do tego zrobiło się zimno, a ja nie mam nic na ręce. Mam 35 minut, żeby dojechać pod BD, więc ruszam w deszcz..
Szybko przestało padać i od razu przeschłem. Do Bielan dojeżdżam sprawnie, wybieram wariant przez Encyklopedyczną i lasem do Dąbrowy. Niestety na Encyklopedycznej budowlańczy montują kanalizację, droga jest rozkopana, a po deszczu jest sporo błotka. Momentalnie jestem cały brudny.. W międzyczasie dzwoni Jarek, patrzę na zegarek - ups, jest już po 18. Umówiliśmy się na parkingu w Dąbrowie. Jestem na miejscu 15 po.
Z Jarkiem jest też Robert - super! Jedziemy, jak zwykle, do Roztoki. Wybieramy jednak inny wariant - jedziemy niebieskim przez Górę Ojca, omijamy lasem Sieraków i dojeżdżamy w końcu do singla do Pociechy, dalej już standardowo, czyli czerwony szlak aż do Roztoki. Chłopaki narzucili mocne tempo i tylko momentami miałem chwilę wytchnienia, prędkość wtedy oscylowała w okolicach 25kmh, a tak przez większość czasu było sporo szybciej. W końcu dojechaliśmy do Roztoki. Bar niestety zamknięty, jest po 19.. Postaliśmy chwilę rozmawiając i dojechałem do nas Tadek Trochan, miłe spotkanie:) Czas wracać, jedziemy zielonym przez Ławską. Z Trochanem było już spokojniej, Jarek chyba nie chciał się narażać i nie wyprzedzał;) Rozstajemy się przy Ławskiej Górze.
Do Zaborowa jadę swoim tempem, ale znacznie lepiej niż jeszcze we wtorek pomimo, że dystans w nogach mam podobny. W Zaborowie na asfalty i szybko cisnę do domu, bo mam mało czasu przed przyjazdem Magdy. Do Płochocina na stację PKP docieram dosłownie 3 minuty przed przyjazdem pociągu. Mam fart;)
Trasa nieco inna niż we wtorek, ale dystans i czas treningu bardzo podobny. Świenta droga do Roztoki w maratonowym tempie - potrzeba mi takich treningów! Dzięki Panowie!
Kategoria W towarzystwie, Teren, Mbike, KPN, 050-100
Popołudniowy przelot przez KPN
Wtorek, 10 lipca 2012 | dodano: 10.07.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 26.0˚
dst70.43/22.50km
w02:58h avg23.74kmh
vmax58.20kmh HR /
Rano do pracy Mbike'iem. Przyjemna temperatura, ale słońce mocno grzeje i na Żoliborzu jest już gorąco. Po wejściu do biura mała niespodzianka;)
Punktualnie o 16 wskakuję w lycrę i gnam co sił na Młociny. Zjadam obiadowy kebab na Przy Agorze i kieruję się do KPN. Szybko dojeżdżam do czarnego szlaku i jadę standardową trasą tzn czarnym do Sierakowa, asfaltem do zielonego, dalej Pociecha i cały czas zielonym. Robię interwały, tzn staram się, bo jest nadal gorąco i nie bardzo mi to wychodzi;) Odbijam na Truskaw.
Tylko jeden krótki postój na zdjęcie - komary jeszcze nie zniknęły, tną jak szalone, nie chciałbym złapać gumy;) Z Truskawia żółtym do Zaborowa Leśnego i przez bagienka. Piękny jest ten szlak o każdej porze roku. Teraz wygląda, jak tropikalna dżugnla - krzaki gęsto zarastają ścieżkę, ptaki trelują, krwiożercze komary, jest naprawdę ładnie. W dwóch miejscach trzeba zejść z roweru, no chyba, że ktoś lubi brodzić po osie;) Dalej do Zaborowa bez awangardy - regularnie niebieskim szlakiem. Z Zaborowa do domu mocno, ale pustka w bidonie sprawiła, że po dojechaniu wypiłem 1,5l napoju..
Kategoria 050-100, KPN, Mbike, Teren
Merida Mazovia MTB - Kozienice
Sobota, 7 lipca 2012 | dodano: 10.07.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 32.0˚
dst101.00/80.00km
w04:20h avg23.31kmh
vmax0.00kmh HR 165/190
Kolejny start w Mazovii. Pogoda w ostatnich dniach jest bezlitosna - upały ponad 30*, wieczorami burze. W dniu maratonu ma nie być lepiej. Sporo zostało napisane o trasie, że szybka, płaska, nudna i piaszczysta - co sprawiło, że niechętnie jadę na ten maraton. Nie wychodzą mi starty na takich trasach, jazda na kole itd, a do tego zupełny brak frajdy z trasy. Tym bardziej, że równolegle rozgrywany jest maraton GG w Stroniu Śląskim z podjazdem na Śnieżnik.. Nic to, jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma;) Jedziemy z Magdą i Pawłem. W nocy padało, podobno mocno i na trasie jest sporo wody. Z powodu podtopień fragmentów trasy, org zrobił objazdy i na GIGA czeka na nas 104 km:) Lekko nie będzie.
Robimy z Pawłem rozgrzewkę na trasie HOBBY. Po pierwszym kilometrze po asfalcie wjazd w teren, jest szybko, ale pojawia się fragment po dziurawej łące z kałużami, dalej jest asfalt i odbijamy na trasę HOBBY poprowadzoną po polach. Już teraz robi się upalnie. Wracamy na start. Start z II sektora, obok Paweł, za nami poznany dzisiaj Łukasz z teamu. Mało ludzi w sektorach - chyba część odpuściła ze względu na upał, nadal jednak nie rozumiem marudzenia na forum o skracanie maratonu itd..
Początek jak zwykle szybki, przesuwam się jednak do przodu, nie chcę przespać początku. Z drugiej strony nie chcę się spalić. Po pierwszych kilometrach kształtuje się grupka, w której jadę. Odcinki asfaltu przeplatają szybkie szutrówki. Do rozjazdu jest bardzo szybko. Część ludzi mi odjechała, ale w zasadzie jestem w dobrym miejscu i czuję się dobrze. Zdziwiłem się nieco tempem Łukasza - jest mocny! Za rozjazdem gonię i chwilę później jadę z dwoma zawodnikami, jeden z Kliwer Bike. Daję zmiany z Kliwerem, trzeci się wozi. Dojeżdża do nas Michał z Plannji - miał defekt i wyraźnie chce gonić, ledwo łapię koło, ale chwilę później jest już lepiej. Michał ciągnie nas dosyć długo, nasze zmiany są krótkie. W końcu Michał znów się zatrzymuje - kolejne problemy z rowerem. Dojeżdża do nas kilku zawodników, jednak na przodzie nadal tylko Kliwer i ja. Po kilku minutach za nami ciągnie się peleton kilkunastu zawodników. Nikt nie daje zmiany nawet na długim odcinku asfaltowym. Wkurzam się, bo pewnie wszyscy pojadą MEGA, a nikt nie chce współpracować..
Po ponownym wjechaniu w teren jest kilka kałuż, grupka się rwie. Kilka chwil później muszę się zatrzymać - problemy z zaciskiem tylnego koła. Po dosłownie kilku sekundach postoju ruszam, ale okazuje się, że regulacji wymaga hamulec - w zasadzie to wymaga on serwisu. Długo walczę z zaciskiem, zalewam się potem, okulary całe mokre, podobnie ręce. Mijają mnie kolejne osoby, najpierw Paweł, a później nawet Renata z Welodromu (która nota bene pojechała świetnie). W końcu ruszam. Jestem wściekły. Strata kilku minut, szacuję około 5, na takiej trasie to przepaść.. Kolejne kilometry jadę z osobami wyraźnie słabszymi, nie tylko kondycyjnie, ale również technicznie, co widać na piaszczystych odcinkach (mało) i kałużach, których zrobiło się sporo. Jadę jednak swoje i próbuję dogonić Gustawa. Jest nawet kilka podjazdów, na pierwszych dwóch mijam w sumie jakiej 15 osób, budujące;) Na trzecim, dłuższym podjeździe, mijam Renatę i widzę Gustawa. Kilka minut jednak mi jeszcze zajęło, zanim go dogoniłem. Tutaj mieliśmy do pokonania bardzo fajny odcinek singielkiem po wydmie. W zasadzie to ten fragment trasy w całości zasługuje na słowa uznania. Razem pokonujemy ostatnie kilometry pętli. Gustaw jest w kiepskim stanie, szczerze mówiąc, to sam również mam dosyć jazdy. Czekam na Pawła, kiedy zostaje z tyłu. Upał sprawia, że słabo się czuję, momentami bardzo słabo. Staram się dużo pić i jeść ile "wlezie", ale to nie daje wymiernego efektu.
Na rozjeździe odbijamy na GIGA, decyzja zapadła, nie ma mięknięcia! Paweł odżył i narzuca dobre tempo. Teraz ja mam gorsze chwile i przez kolejne kilometry siedzę mu na kole, momentami ledwo co.. Minęliśmy razem kilka osób. Dojechał do nas zawodnik SK Bank po defekcie i dyktuje mocne tempo. Staramy się trzymać, ale kilka szybkich kilometrów przed rozjazdem urywa nas. Gustaw ma kolejny kryzys przed ostatnim bufetem, na odcinku po tłuczniu. Czekam na niego, w końcu dojeżdżamy do bufetu, na którym zatrzymujemy się. Dojeżdżają do nas wszyscy, których wyprzedziliśmy na dodatkowej pętli. Próbujemy z Gustawem trzymać koło, ale po kilku kilometrach urywamy się. Szkoda, bo do mety zostało niewiele, a jazda we dwóch to ewidentna strata. Strata jest tym większa, że na kolejnych kilometrach po szybkich szutrówkach w zasadzie obaj umarliśmy. Upał był tak potwornie nie do zniesienia, że marzyłem tylko o zimnej coca coli i kąpieli w jeziorze. Nie jest dobrze. Z szutrówki odbijamy w las, mamy świetny kawałek singielkiem - bardzo fajny odcinek. Dalej odcinek przez pola trasą dystansu HOBBY. Jest jedno bagno, przejazd przez płytką rzeczkę i szybkie odcinki polami / lasem do mety. Ostatnie 2 km po znanych z początku i rozgrzewki drogach. Ciekawy był "przejazd" przez płot i ostatnie otaśmowane kilkaset metrów wokół stadionu, na którym zlokalizowany był finish. Na metę wjeżdżamy z Pawłem.
W ramach podsumowania napiszę tylko, że mogło być nieźle, pomimo straty kilku minut na postoju. Daliśmy ciała z Gustawem na ostatnich kilometrach, gdzie straciliśmy około 10 pozycji. Sportowo jeden z gorszych maratonów w życiu. Muszę jednak uczciwie przyznać, że na mecie byłem totalnie ujechany. Wielokrotnie już jechałem dłuższy maraton, ale upalna pogoda i właściwie brak możliwości odpoczęcia na całej trasie zrobił swoje. Górskie maratony mają ten element, który nawet w trudnych warunkach ratuje - na zjazdach można chociaż nieco odsapnąć. Trasa naprawdę ciekawa. Spodziewałem się powtórki z Lublina, tyle, że bez nawet symbolicznych przewyższeń. Dzięki burzy w nocy, a co za tym idzie kałużom, oraz krótkim odcinkom, jak ten po wydmie, było naprawdę ciekawie.
Czas: 4:20:09
Open 44/64
M2 12/13
Kategoria 100-?, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie
WOT 2012 aka Krwawa Pętla
Sobota, 30 czerwca 2012 | dodano: 02.07.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 30.0˚
dst246.98/175.98km
w11:59h avg20.61kmh
vmax37.20kmh HR 140/188
Twarz zalana potem, słońce leniwie wędrujące w kierunku horyzontu, ból w nogach, pusty żołądek i tylko jedna myśl w głowie. Meta już blisko, jeszcze tylko kilka kilometrów, kilka minut.
Kilkanaście godzin wcześniej, dokładnie o 4:30 w Zaborowie spotkaliśmy się z Jarkiem i Lucjanem z nadzieją pokonania tego dnia Warszawskiej Obwodnicy Turystycznej aka Krwawej Pętli. To już moja trzecia próba, dwie poprzednie zakończyły się niepowodzeniem. W tym roku nie planowałem podejmować kolejnej próby, ale kilka tygodni temu temat wrócił za sprawą Jarka. Namówił mnie, jedziemy.
Ruszamy po wschodzie słońca, jakiś kwadrans później niż planowaliśmy, ale nie jest źle. Jarek wyposażony jest w dwa Garminy, do tego Lucjan uzbroił się w mapy, sporo odcinków znam dosyć dobrze, również warunki są dobre, od wielu dni nie pada, szlaki są suche. Wjeżdżamy do KPN, jedziemy do Leszna i dalej żółtym do Dąbrowy. Jarek narzuca mocne tempo, ale jest chłodno, przyjemnie, trzeba korzystać. Na szlaku spotykamy łosia:) Z Dąbrowy żółtym, w Teofilach odbijamy na zielony. Po drodze płoszymy dwa duże żurawie, super klimat. Jedziemy przez Leoncin i Grochale, kawałek po wale, jest nawet bardzo fajny zjazd, szkoda, że taki krótki:) Dojeżdżamy do Kazunia, krótki odcinek asfaltem, most na Wiśle, ale przed mostem zatrzymujemy się na przystanku, za minutkę podjeżdża Dorota. Pierwszy bufet. Niespełna dwie godziny jazdy, dobre tempo. Naleśniki na śniadanie są świetne. Długo jednak nie zabawiamy, czas jechać. Robi się cieplej.
Mijamy Nowy Dwór Mazowiecki, krótki odcinek wałem, odbijamy do Suchocina, kawałek po ścieżce rowerowej i w las. Szlak jest na nowo oznakowany, dzięki czemu nie mamy problemów z nawigacją. Mam wrażenie, że szlak jest wyznaczony nowymi ścieżkami, znanymi z tegorocznego maratonu w Legionowie. Dojeżdżamy do Trzcian i prujemy przez lasy Chotomowskie. Szybko mijamy Chotomów i znów w las. Szlak w tych okolicach jest szybki, ale bardzo przyjemny, sporo singli, kilka wydm. Utrzymujemy mocne tempo. Odcinek do Łajsk prowadzi przez 2-3 km szutrówkami po polach. Na jednej z nich łapię w tylne koło spory papiak, a więc przymusowy postój na zmianę dętki. Mój zapas okazuje się dziurawy.. Na szczęście Lucjan ma dwie dętki.
Ruszamy dalej przez Wieliszew, szybko dojeżdżamy do Nieporętu i przecinamy kanał Królewski.
Po drodze słynny szlak wzdłuż ogrodzenia, który po pierwsze ciężko wypatrzyć, a jeszcze trudniej go przejechać. Powalone drzewa, masa połamanych gałęzi, nie jest lekko;) Mijamy Nieporęt. Krótki odcinek lasami przez Wólkę Radzymińską i wjeżdżamy w lasy Drewnickie. Na tym odcinku czeka nas przeprawa przez zalany szlak w dwóch miejscach. Są też fajne podjazdy.
Naprawdę jest ciekawie. Wszystkich nas rozpiera entuzjazm potęgowany utrzymywaniem wysokiego tempa. Gdzieś po drodze mam problem z pedałem - łożysko się zużyło i pedał momentami nie chce się kręcić. O mało nie zaliczyłem porządnej gleby na zjeździe.. Przekraczamy 8-kę i jedziemy na Nadmę. Krótki postój na stacji Orlenu - jest bardzo gorąco, Jarek funduje sobie kawę, a ja wypijam zimny energetyk.
Odcinek do Zielonki jest raczej szybki, tylko na krótkim odcinku jest sporo błotka. Na długim odcinku jedziemy mocnym tempem omijając liczne kałuże. Przy jednej takiej mijance Jarek zahaczył o wystający pieniek i nakrył się rowerem. Nie wyglądało to dobrze. Na szczęście poza otarciami, nic groźnego się nie stało. Jedziemy dalej. Mijamy Zielonkę i lasem tniemy do Rembertowa. Czeka tam na nas córka Lucjana - Agnieszka z pysznymi naleśnikami z serem i rodzynkami. Objadamy się, jest tak dobrze, że chyba każdy nas niechętnie w końcu wstaje i ruszamy. Zatrzymujemy się jeszcze przy sklepie uzupełnić napoje. Mam prawie całkowicie pusty bukłak i bidon, w sumie prawie 3 litry.
Z Rembertowa jedziemy dobrze znanymi nam ścieżkami przez Marysin, przecinamy 2-kę, mijamy Międzylesie i wpadamy na świetny singielek do Radości. Dalej szlak też jest ładny, Jarek narzuca mocne tempo, kilka chwil jest jeszcze mocniej, prawie jak na maratonie. Tętno skacze do 170, to nie jest rozsądne;) Dojeżdżamy w ekspresowym tempie do Wiązownej, kawałek asfaltu i jesteśmy na szlaku doliną Mieni. To obok górek w Górkach, najpiękniejszy szlak w okolicach Warszawy, bardzo lubię tu wracać. Pod koniec tego krótkiego, ale pięknego odcinka zatrzymujemy się schłodzić głowy i obmyć się z kurzu w rzece. Jest tak przyjemnie, że byłoby miło tu zostać:)
Kolejne kilometry przez Otwock to sporo asfaltów, szutrówki i w końcu wjeżdżamy w lasy MPK w Pogorzeli. Tutejsze szlaki są charakterystyczne - jest masa piachu, nie brakuje podjazdów, wiele odcinków jest podmokłych, chociaż akurat dzisiaj mamy to szczęście, że jest naprawdę sucho. Do tego korzenie, masa gałęzi, a upał robi się coraz większy. Mówiąc krótko, nieźle nas wytrzęsło, a i średnia spadła. Są też bunkry znane chociażby z maratonu Mazovii.
Ostatnie kilometry do Janowa szybkie, tak na poprawę humoru. W okolicach Janowa wyjeżdżamy z lasów i jedziemy szutrówkami/ asfaltami przez Otwock Mały i Otwock Wielki, dojeżdżamy do wału. Mijamy kilka sadów, przy jednym z nich zatrzymujemy się z Lucjanem i zajadamy wiśniami - mniam! Na tych szybkich odcinkach tempo jest niesamowite, w większości dyktuje je Lucjan. Jazda na otwartej przestrzeni w upał jednak robi swoje, zanim dojeżdżamy do mostu prowadzącego do Góry Kalwarii, zupełnie opadliśmy z sił - pogoda nas dosłownie zniszczyła. Przekraczamy Wisłę i wbrew pierwotny planom, zatrzymujemy się w barze na obiad. Mieliśmy bufet załatwić w locie dzięki pomocy Magdy, która czekała na nas z naleśnikami i owocami. Potrzebowaliśmy jednak odpoczynku w cieniu, zimnego picia i porządnego jedzenia. Magda dojeżdża do nas. Zjadamy porządne obiady (pierogi, schabowy) i odpoczywamy kilka minut. Magda smaruje mi napęd.
W końcu ruszamy, czas najwyższy. Mamy dobry czas, ale przed nami jeszcze 1/3 drogi. Namawiam Magdę, żeby pojechała z nami ile da radę. W GK robimy jeszcze zakupy w spożywczym - bukłaki puste. Szlak prowadzi asfaltami, więc jest szybko. Kolejne kilometry w terenie również są bardzo szybkie, trasa prowadzi bowiem szerokimi ubitymi drogami. Jedyna niedogodność to głęboki piasek, sporo odcinków zarzuca tyłem;) Przez Chojnów dojeżdżamy znanymi mi z wycieczek z Magdą ścieżkami do Zalesia. Tutaj Magda postanawia nas zostawić, jest dla niej za szybko, faktycznie jedziemy mocno. Zjadamy jeszcze pomarańcze, które dla nas kupiła - powoli staje się to mój ulubiony owoc obok soczystych truskawek i wiśni:)
Przed nami jeszcze około 60 km trasy. Znam te szlaki, wiem, że będzie szybko. Słabo się jednak czuję. Ostatnie kilometry dały mi wycisk, źle znoszę taką pogodę, bo jest bardzo upalnie. Momentami mijając łąki czuć na twarzy ścianę upału.. Z Zalesia jedziemy fajnymi ścieżkami przez Łbiska i Głosków. W Runowie nie ma niestety kolejki wąskotorowej. Kolejne kilometry do Magdalenki prowadzą w dużej części szutrówkami po polach i asfaltami. Mijamy cmentarz Południowy i robimy ostatnie kilometry lasem przed Magdalenką. Tutaj wszyscy zgodnie zatrzymujemy się przy sklepie na zimne lody. Smakują jak nigdy. Już jest bardzo blisko. Czuję już dyskomfort siadając na siodełku, boli mnie lekko głowa. Lasy Sękocińskie po metamorfozie zupełnie nie do poznania - zapomniane szlaki, nierzadko podmokłe zastąpiły szerokie równe jak stół szutrówki i place zabawa... Ostatni odcinek do trasy singlem. Jesteśmy przy Maximusie. Szybką, ale dziurawą szutrówką do Strzeniówki i w las, szybkimi drogami dojeżdżamy do Granicy i dalej do Kani. W tych okolicach szlak ma to do siebie, że dzieli ścieżki ze szlakami konnymi, a więc można się spodziewać rozkopanych dróg. O dziwo nie jest z tym tak źle, jak się spodziewałem. Mijamy trasę do Nadarzyna i jesteśmy na szlaku do Podkowy Leśnej. Nogi podświadomie mocniej naciskają korby, już prawie jesteśmy u celu. Podkowa Leśna, szybko Brwinów. Odcinek przez Kotowice omijamy, ponieważ szlak przecina autostrada i nie mamy pojęcia, jak to w praktyce wygląda. Tniemy asfaltami do Rokitna, tempo jest zacne.
Przechodzimy przez tory kolejowe, mam zaledwie 3 km do domu;) Dalej przecinamy 2-kę do Poznania i jedziemy przez Radzików. Na asfalcie łapię drugą już dziś gumę. Okazuje się, że przez dziurę po gwoździu wyłazi dętka i wystarczy dosłownie kamyczek i jest dziura.. Lucjan ratuje mnie dętką i pomaga zmienić, komary tną niesamowicie, do tego dochodzi zmęczenie i świadomość, że meta jest już tak blisko. Jarek w tym czasie czeka na nas na przystanku i lekko przysypia;) W końcu ruszamy! Odbijamy na szutrówki przez Łaźniew i dalej w kierunku Zaborowa. Na dosłownie 4km przed metą wracają problemy z pedałem. Łożysko zablokowało się tak skutecznie, że próbując je przepchnąć, odkręcam pedał. Jestem zły jak cholera, mówię chłopakom, żeby jechali beze mnie, ale obaj cierpliwie czekają. W końcu udaje się rozruszać łożysko na tyle, że mogę jechać. Z duszą na ramieniu jadę. Twarz zalana potem, słońce leniwie wędrujące w kierunku horyzontu, ból w nogach, pusty żołądek i tylko jedna myśl w głowie. Meta już blisko, jeszcze tylko kilka kilometrów, kilka minut. W końcu udaje się dojechać do Zaborowa. jest! Cieszymy się jak dzieci:)
Co czuję? Radość? Raczej ulgę. Jestem totalnie wypompowany, boli mnie głowa, jestem głodny, a jednocześnie nie mam apetytu. Najważniejsze jednak, że udało się. Świetna przygoda, ale trzeba to szczerze powiedzieć, w taką pogodę to nie jest rozsądne, a na pewno nie jest przyjemne, szczególnie na odcinkach poprowadzonych na odkrytej przestrzeni. Jestem jednak zadowolony. Nigdy więcej! ;)
Czas brutto 15:51 - czyli sporo więcej niż rekord, w który po cichu celowaliśmy
Czas samej jazdy 11:59 - teoretycznie lepiej niż najlepszy wynik na tej trasie
Jak widać, sporo czasu straciliśmy na postojach, około 30 minut kosztowały nas moje problemy z rowerem, do tego nie odpuściliśmy jednak długiego postoju w Górze Kalwarii. Ogromnie pomocna natomiast okazała się pomoc dziewczyn, Doroty, Agnieszki i Magdy - wielkie dzięki! Wielkie dzięki również dla kompanów podróży - Jarka i Lucjana!
Kategoria 100-?, KPN, Mbike, Teren, W towarzystwie
Czwartkowe spotkanie pod BD
Czwartek, 28 czerwca 2012 | dodano: 02.07.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 24.0˚
dst53.26/30.20km
w02:10h avg24.58kmh
vmax42.00kmh HR /
Na czwartkowe popołudnie umówiłem się z Gustawem na trening w KPN. W planach szybka Roztoka, może coś więcej, czasu po pracy jest tyle, ile jest. Umówiliśmy się punktualnie o 616 pod moją pracą. Dojechała też Magda.
Ruszyliśmy w kierunku Młocin, trasą Gdańską dojechaliśmy mocnym tempem do Łomianek, gdzie umówieni byliśmy pod Białym Domkiem z Jarkiem, Robertem, Krzyśkiem i Pawłem. W gronie byłych zawodników grupy W. ruszyliśmy mocnym tempem przez kampinoskie szlaki. Tempo naprawdę było mocne, pomimo tego, że nie jechaliśmy najkrótszą drogą, tylko haczyliśmy o pagórkowate ścieżki poza szlakami, w Roztoce zjawiliśmy się po upływie zaledwie 45 minut od momentu ruszenia spod BD, nieźle!
W Roztoce przerwa na kawę, lody i rozmowy. Świetnie jest się spotkać w takim gronie i pogadać na różne tematy!
Ruszamy z powrotem. Jedziemy zielonym, tempo znowu mocne, ale nieco już słabsze. Przy Ławskiej żegnam się ze wszystkimi i odbijam w swoją stronę. Jadę do Zaborowa i dalej mocno asfaltami do domu. Świetny trening, a przy tym miła atmosfera. Może uda się powtórzyć takie trening częściej:)
Kategoria 050-100, KPN, Mbike, Teren, W towarzystwie
Beskidy MTB Trophy 2012 - Etap II - Javorovy
Piątek, 8 czerwca 2012 | dodano: 14.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst79.00/60.00km
w06:30h avg12.15kmh
vmax0.00kmh HR 146/177
Drugi etap, podobnie jak rok temu, startuje i poprowadzony jest w całości na terenie Czech. Do Bukovca jedziemy z chłopakami samochodem. Nie rozgrzewamy się specjalnie, ponieważ pierwsze 10 km przez Jablunkov jedziemy razem za samochodem.
Wszyscy myśleli, że to będzie spokojne 10 km, w sam raz na rozgrzewkę. Nic z tego, tempo było mocne. Czuję się nieźle, masaż jednak działa, ale nie rwę się do przodu, staram się spokojnie trzymać tempo. Chwilę jadę z Jarkiem, Pawłem, mija mnie też Bartek M., Aga Zych i inni znajomi. W końcu skręcamy na szlak, szeroka szutrówka pod górę. Od razu peleton się rozciąga, tempo spada, a tętno szybuje w okolice 160, co oznacza mocne kręcenie. Patrząc na profil wiadomo, że początek to długi podjazd na Javorovy. Bardzo długi podjazd. Do tego jest kilka odcinków podprowadzania. Pogoda dopisała, czyli jest gorąco, szybko się zgrzałem. Osobiście wolę, jak pada.. Mamy dwie - trzy pionowe ścianki. W jednym miejscu mijamy stado owiec, które beczą sobie wesoło, ktoś z tyłu rzuca "one się z nas nabijają".. faktycznie tak to brzmi;) Jest wesoło!
Mijamy kolejne wierzchołki, szlak co chwilę zmienia charakter, od szerokich szutrówek, trawiastych ścieżek, po techniczne, pełne wody i kamieni odcinki pod Smrcina - ten odcinek podoba mi się najbardziej. Na 30 km zaliczamy w końcu najwyższy szczyt na dzisiejszej trasie - Javorovy. Sam szczyt niepozorny, ale zaczynające się za chwilę zjazdy dały mi mocno popalić. Początek szybki, trawa, później dziurawa, kamienista szutrówka, przejazd przez Maly Javorowy i konkretny techniczny zjazd. Jest naprawdę trudny. Świetnie wygląda masa zawodników pokonująca kolejne agrafki na niemal pionowym stoku pełnym luźnych kamieni.
zdjęcie bardzo niepozorne;)
Po przejechaniu asfaltu zaczyna się najtrudniejszy odcinek: ścieżka jest wąska, zakręty ciasne, kamienie większe i śliskie, a do tego nachylenie stoku jeszcze większe. W kilku miejscach sprowadzam, trzy-cztery miejsca zupełnie nie do zjechania przeze mnie. Do tego bolą dłonie, zatrzymuję się dwa razy, żeby rozprostować palce. Na końcu zjazdu mam już dosyć. Zatrzymuję się na bufecie.
Spotykam Lucjana. Mijają nas kolejni zawodnicy. Jestem przerażony, ile osób minęło mnie na tym zjeździe. Nie jest dobrze. Mimo to nie spieszę się, bowiem etap jest długi, a ja mam w pamięci zeszłoroczny czeski etap (umarłem, ponad 7 godzin na trasie). Ruszamy. Mijamy wieś i wjeżdżamy na łąki. Ciężko się kręci. Podjazd trawiastą ścieżką, robi się ślisko i bardzo stromo. W końcu wszyscy schodzą z rowerów i mozolnie wspinamy się. Szybko zalewam się potem, w lesie jest bardzo duszno, a podejście strome. Jestem załamany przez moment, bo jest bardzo ciężko. Okazuje się, że podejście jest bez sensu bo lądujemy na asfalcie. Szybko jednak po minięciu Kozinca wjeżdżamy na szutrówkę i pniemy się do góry. Podjazd jest długi o zmiennym nachyleniu, ale prze większość dystansu można jechać ze środka. Na podjeździe ktoś zagaduje z tyłu o konto na bikestats - tak poznaję Dominika. Cały podjazd jedziemy razem, a zamiast ścigać się, żywiołowo rozmawiamy o rowerach, wyjazdach, maratonach i szosie:) Dojeżdżamy na Ostry i orientuję się z pomocą kibicującego gościa na rowerze, że w tym miejscu jest mijanka. "Za 40 minut znów tu będziecie. No może za godzinę.."
Zaczynamy zjazdy. Początek szybki, ale robi się technicznie, a momentami jest bardzo technicznie. Kilka agrafek, większych kamieni i stromych ścianek. trzy razy zatrzymuję się rozprostować palce. Jestem zły, ale humor poprawia mi ścieżka po której jedziemy - jest świetna. Krotki odcinek sprowadzam, nie czuję się pewnie. Dominik o dziwo czeka na mnie, mam wrażenie, że jednak zjeżdża lepiej. W dolinie zlokalizowany jest drugi dziś bufet. Zajadam się ciastkami, suszonymi morelami i wypijam prawie dwie butelki powerade. Ruszamy dalej.
Cały podjazd znów jadę z Dominikiem - dobrze się nam jedzie, momentami czuję się jak na wycieczce, nie chodzi mi o tempo, ale o atmosferę. Pogoda nieco się pogorszyła, przez moment nawet lekko kropi - od razu lepiej się czuję. Końcówka odcinka przed mijanką po w miarę płaskim odcinku, takim w stylu sudeckim. Na mijance jesteśmy po 57 minutach.
Zjazdy szutrówkami, wjeżdżamy na asfalty i szybko dojeżdżamy do trzeciego bufetu. Znów zajadam się ciastkami i dopijam powerade. Pomimo słabego początku, teraz czuję się dobrze, mam świeże nogi i chęć do poszarpania się trochę na podjazdach.
Ruszamy z Dominikiem, mijamy trasę w Hradku, asfaltowy podjazd, później sztywny szutrowy podjazd na Filipke. Dalej trasa prowadzi w stronę Stożka, ale odbija i biegnie wzdłuż granicy. Krótkie, ale szybkie i kamieniste zjazdy do asfaltu - tutaj znów dostaję po rękach mocno, wyprzedzają mnie kolejne osoby. Dominik poczekał. Na asfaltach jedziemy jeszcze razem, ale w końcu Dominik odjeżdża. Znów czuję się słabiej, pogoda się poprawiła;) Znów szybkie zjazdy szutrówkami, asfaltowy podjazd i ostatnie zjazdy do mety. Na ostatniej prostej doganiam zawodniczkę z Czech i proponuję wspólne dojechanie do mety, oczywiście ja wjadę jako drugi. Koleżanka zza południowej granicy jednak nie ma siły i odpuszcza. Przekraczam metę samotnie.
To był ciężki etap. Długie podjazdy, strome podejścia, szczególnie w pierwszej połowie etapu i techniczne zjazdy. Strasznie żałuję, że nie czuję się pewnie na zjazdach, ręce mnie bolą od zaciskania klamek. Zauważyłem też, że większym problemem jest trzymanie kierownicy - zwalam na cienkie gripy. Czeskie szlaki są niezmiennie wymagające i ciekawe, a widoczki równie piękne, jak w Polskich Beskidach.
Wynik znów słaby, straciłem kolejne minuty do kolegów. Dobre wrażenie zostawiła jedynie wspólna jazda z Dominikiem - świetnie jest tak razem jechać:)
Kategoria 050-100, Góry, MTB Trophy, Teren, Mbike, Imprezy / Wyścigi, W towarzystwie
Beskidy MTB Trophy 2012 - Etap I - Skrzyczne
Czwartek, 7 czerwca 2012 | dodano: 14.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚
dst65.70/40.00km
w04:28h avg14.71kmh
vmax0.00kmh HR 162/188
Prolog:
Zeszłoroczna edycja Beskidy MTB Trophy była moim pierwszym wyścigiem etapowym. Jak spadać, to z wysokiego konia - myślałem wtedy. Wrażenia po czterech dniach ścigania się w Beskidach były niesamowite. Sama jazda jednak pozostawiała wiele do życzenia, a gwoździem do trumny okazał się wypadek na ostatnim etapie. Czułem ogromny niedosyt i obiecałem samemu sobie, że wrócę za rok, silniejszy i szybszy.
Zimowe i wczesnowiosenne przygotowania do sezonu prowadziłem z mniejszym rygorem niż przed rokiem. Kilka czynników miało na to wpływ, ale najważniejszym był czas - zajęcia na uczelni i praca, do tego pisanie pracy magisterskiej. Mimo to byłem dobrej myśli - w końcu rok temu przesadziłem z treningami i forma uciekła bardzo szybko. Niestety kiedy wiosna zaczęła się na dobre, straciłem płynność treningów. Zupełnie nie czuję w tym roku mocy, a sama wytrzymałość również pozostawia wiele do życzenia. Mówiąc wprost forma uciekła, zanim na dobrą sprawę się w góle pojawiła. Cały czas jednak sobie myślałem, że jakoś to będzie. Z takimi myślami jechałem w Beskidy. Czerpać przyjemność z jazdy i traktować to jak kolejne wyzwanie. Środowe popołudnie spędzone w drodze do Istebnej to świetny nastrój. Z każdą chwilą coraz bardziej udzielała mi się atmosfera przygody i entuzjazm. Towarzystwo Jarka, Grześka i Pawła zresztą te odczucia tylko potęguje:)
Istebna:
W tym roku zatrzymaliśmy się w innym miejscu. Wybraliśmy dom w Leszczynowej, "dzielnicy" Istebnej położonej wysoko w górach, podobnie jak Pietraszonka. Warunki mieszkaniowe jednak mamy znacznie lepsze, a gospodyni przygotowuje nam znacznie lżejsze posiłki. Czwartkowy etap, tradycyjnie startuje w południe. Spodziewamy się łatwego etapu, tak na rozgrzewkę. Czy Skrzyczne jednak można nazwać lekkim etapem? To się okaże. Rano tradycyjnie szykowanie rowerów, ostatnie poprawki. Dla mnie to bardzo nerwowy czas. Jadę zupełnie nowym rowerem, na którym przejechałem zaledwie 70km. W Istebnej okazało się, że niefortunnie źle dobrałem śrubki do hamulców i w efekcie zaledwie połowa klocka ma kontakt w tarczą. Nerwowa akcja serwisowa zakończyła się powodzeniem i już bez przeszkód zjeżdżam do Istebnej na start. Spotykam wielu znajomych, zarówno z górskich maratonów, jak i z płaskiego mazowsza. Są również znajomi z teamu: Ania i Mateusz z Poznania, Kamil. Pogoda jest ładna, zapowiada się słoneczny i ciepły etap.
Ruszamy punktualnie o 12. Początek jedziemy asfaltami do Pietraszonki i odbijamy w górę ciekawym podjazdem. Szybko robi się tłok, bo podjazd jest lekko techniczny, jest mokro i ślisko. Szybko trzeba zejść z roweru i iść w korku:( Wjeżdżamy na "szczyt" i każdy może jechać swoje. Czuję straszny opór w tylnym kole - hamulec ociera o tarczę. Krótki postój i jadę dalej. Sytuacja powtarza się jeszcze dwukrotnie. Ostatecznie odpinam koło, reguluję zacisk i dopinam koło mocno, praktycznie do granicy możliwości. Sporo osób mnie minęło, prawie wszyscy;) Przynajmniej powyprzedzam trochę. Nie mam ciśnienia, wiem, że jeszcze wiele kilometrów przed nami. Pierwsze zjazdy, szybkie. Nie lubię takich po maratonie w Wałbrzychu. Na jednym ze zjazdów jest uskok i przejazd przez kałuże. Nie jest szybko. Między kałużami ktoś stoi, no to jadę przez wodę.. Błotka było po kolana, przednie koło się zapadło, a noga ugrzęzła do kolana. Uśmiałem się:) Jedziemy dalej.
Na jednym ze zjazdów mijam Pawła, ma jakiś problem z rowerem, ale każe mi jechać. Ok. Jedziemy malowniczym, ale strasznie nudnym odcinkiem u podnóży Baraniej Góry. Widoki naprawdę piękne! Odbijamy w lewo, ciężkie podejście po mocno zniszczonej kamienistej ścieżce. Widzę Grześka C. Dalej jedziemy kawałeczek razem. Zaliczamy pierwszy fajny, techniczny zjazd. Ten z typu raczej łatwych, ale wolnych, tzn trzeba dużo hamować;) Bolą mnie ręce. Zupełnie nie mam pojęcia o co chodzi, hamulce przecież mam mocne. Dalej zjazd przechodzi w szutrówki i kończy się długim, bardzo szybkim odcinkiem po asfalcie. Po drodze mijają mnie Paweł i Grzesiek. Jadę szybko, ale mimo wszystko wolniej od pozostałych zawodników. Jesteśmy w Ostrym. Zatrzymujemy się na bufecie, Grzesiek ucieka, ale wiem, że przed nami bardzo długi podjazd. Ruszamy z Pawłem razem i wspólnie jedziemy, test przed MTB Challenge;)
Podjazd początkowo asfaltem, dalej szutrówkami. Nie jest ciężki, spodziewaliśmy się z Pawłem czegoś innego. Wyprzedzamy Grześka, na jednej z agrafek widzimy Jarka, próbujemy go gonić. Podjazd jest długi, ale czas umilają kapitalne widoczki na Malinowską Skałę, Kościelec i Magurkę.
Końcówka podjazdu już trudniejsza i zjazd. Niestety szybki, do tego po kamienistej drodze. Dłonie mi prawie odpadają. Zupełnie nie mogę jechać, walczę o utrzymanie się na drodze. Paweł szybko mi odjeżdża, jednak chwilę później znów jedziemy razem, bo Paweł z kilkoma osobami przestrzelili zakręt. Dalej lekko w górę i znów szybkie zjazdy, ale tym razem bez kamieni. Szybko dojeżdżamy do Przełęczy pod Malinową Skałą i jedziemy lekko pod górę. Paweł mi ucieka, a ja walczę.. ze skurczami w obu nogach na raz. Nie zatrzymuję się, bo wiem, że to mnie zabije, próbuję rozjechać. Dużo piję, zjadam żela i zaciskam zęby. Szybko przechodzi i znów mogę gonić Pawła. Upał mi nie służy. Kawałek jeszcze pod górę i znów zjazdy. Znów szybkie.. Jesteśmy na Przełęczy Salmopolskiej. Krótko asfaltem, odbicie pod wyciąg i sztywny podjazd do bufetu, na którym widzę Pawła, który zbiera się już do jazdy.
Paweł mnie zobaczył i zaproponował pomoc, dzięki czemu nie musiałem się zatrzymywać na bufecie, powerade i banany wchłonąłem jadąc. Prawdziwy kolega:) Jedziemy czerwonym szlakiem, na jednym ze zjazdów Paweł mi ucieka. Ja już kompletnie tracę cierpliwość do własnej niemocy i poirytywany zaczynam się wkurzać. Nawet na banalnych zjazdach bolą mnie dłonie, dodatkowo klocki wyją, rower wpada w wibracje i czuję, że nie mam nad nim do końca kontroli.. Jadę żółtym szlakiem przez Jawierzny. Znam ten odcinek z zeszłorocznego etapu na Klimczok. Piękny odcinek. Nie mogę jednak rozkoszować się kolejnymi zakrętami i szybkimi zjazdami. Jest trochę błotka, coś co lubię, ale nie dziś. Zjeżdżam do Wisły Malinki zupełnie zrezygnowany:( Dalej podjazd, początek asfaltem, później szutrówką. Jest naprawdę sztywno. Zaczynają mnie lekko boleć kolana. Dopiero później, na mecie, zorientuję się, że to z powodu obluzowanej sztycy, w efekcie czego siodło miałem 2 cm za nisko. Dojeżdżamy do Czarnego, trochę asfaltów, krótki podjazd przez Borowinę, gdzie świetnie dopingowały nas dzieciaki i zjazd na asfalt wzdłuż Czarnej Wisełki. Podjazd jest długi, ale łagodny, dopiero końcówka mocniejsza. Wiem, że jestem już blisko mety. Podjeżdżam na Stecówkę, krótki zjazd, na którym niestety znów czuję się słabo. Krótki odcinek asfaltem, na którym wyprzedza mnie chyba pięciu zawodników. Ostatni zjazd, przed którym stoi Grzesiek. Zjazd jest banalny, ale nie mam kontroli nad rowerem:( Wyjeżdżam na asfalt zupełnie zrezygnowany. Do mety dojeżdżam bez entuzjazmu.
Czekają na mnie koledzy z domku. Straciłem dziś sporo czasu, ale przede wszystkim nie mogłem jechać swojego przez sprzęt. Właściwie to sam sobie jestem winien - nie sprawdziłem odpowiednio dobrze roweru przed startem. Najbardziej jednak irytowały mnie fatalnie działające klocki hamulcowe.
Po powrocie do domu, szybki prysznic, obiad, pranie, doprowadzanie roweru do pełnej sprawności, a wieczorem pyszna kolacja i masaż. Pierwszy raz miałem regeneracyjny masaż nóg i jestem zachwycony, po dwóch kwadransach masowania czułem się jak nowy:)
Rower spisał się dobrze, nie licząc problemów z zaciskiem koła (mój błąd) i hamulcami - tutaj stawiam na klocki, które są po prostu za twarde. Amortyzator wymaga regulacji ciśnienia w komorach.
Kategoria 050-100, Góry, Mbike, MTB Trophy, Teren, Imprezy / Wyścigi, W towarzystwie
Niedzielny trening w KPN w gronie pomarańczowych:)
Niedziela, 3 czerwca 2012 | dodano: 03.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 17.0˚
dst69.00/48.00km
w03:35h avg19.26kmh
vmax38.00kmh HR /
Niedzielny teamowy trening - pozycja obowiązkowa w weekend, w który się nie ścigamy. Umówiliśmy się z Ulą w Płochocinie - ma przyjechać pociągiem. Ruszamy więc z Magdą na stację, odbieramy Ulę, spotykamy też Romka i ruszamy razem do Zaborowa. Na szlaku spotykamy się też z Jarkiem W. i Pawłem L. Razem jedziemy przez Ławską Górę, gdzie mija nas spora grupka z Velmaru. Dojeżdżamy do Roztoki. Coś szybko ten postoj, ale Jarek przekonał nas na kawę. Posiedzieliśmy kilka minut i pogadaliśmy o rowerowych historiach:)
Jarek i Paweł odbijają w swoją stronę, a my jedziemy zielonym szlakiem w kierunku Sosny Powstańców. Przy Sośnie decydujemy, że jedziemy na górki:) To lubię!
Na asfaltowym łączniku dojechali do nas Iza i Kamil, super:) Górki jedziemy więc w 6-osobowej grupce. Po drodze kilka postojów na fotki:)
Z górek (po drodze postój przy sklepie) jedziemy szutrówkami do Kanału Łasica i dalej żółtym szlakiem, skrótem przez wydmy do Roztoki. Rozstajemy się po korzenistym zjeździe - Romek jedziemy z resztą do Truskawia, a my z Magdą do domu na obiad - zdążyłem już porządnie zgłodnieć.
aha, czy pisałem, że mam nowy rower? :)
Pierwsze wrażenia super! Rama jest sztywna, geometria niemal identyczna, jak w XTC. Rower świetnie podjeżdża, a napęd Sram X9 działa wyśmienicie.
Powrót do domu przez Łubiec i skrótem do Zaborowa. Dalej asfaltami. Po drodze uczyłem Magdę skakać i podrzucać tylne koło.
Kategoria 050-100, KPN, Teren, W towarzystwie, Mbike
Rozjazd - Droga Krzyżowa w Bardo!
Niedziela, 6 maja 2012 | dodano: 07.05.2012 | Rower:Giant XTC | temp 18.0˚
dst44.09/17.00km
w02:33h avg17.29kmh
vmax46.80kmh HR /
Dzień po maratonie tradycyjnie planujemy rozjazd. Na początku chcieliśmy pojechać drugi raz na Rychlebskie Scieżki, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się pokręcić po okolicy. Po 9 spotykamy się w Sosnowej z Grześkiem i Jarkiem. Jedziemy do Laskówki szutrówkami i dalej rowerowym szlakiem w stronę Janowca.
Szlak jest bardzo ładny, a pogoda potęguje odczucia - pomimo niskiej temperatury, słoneczko ładnie rozświetla okolicę!
Kolano jednak boli, mam wrażenie nawet, że coraz bardziej. Mimo, że jedziemy bardzo spokojnie, to momentami zaciskam zęby.. W Janowcu wjeżdżamy w góry, zielonym szlakiem wspinamy się na Kalwarię.
Odbijamy od szlaku i zjeżdżamy do punktu widokowego pod Krzyżem. Niektórzy schodzą;)
Z tego miejsca rozpościera się wspaniały widok na Bardo i pasmo Cisowej, które przejechaliśmy z Magdą trzy dni wcześniej.
Kierujemy się dalej szlakiem do celu naszej podróży - słynnej Drogi Krzyżowej w Bardo. Podobno szlak jest bardzo trudny. Zjazd jest szybki, co w połączeniu z wiecznie wilgotnymi kamieniami czyni go cholernie niebezpiecznym. Z relacji Jarka wynika jednak, że tylko ostatnie kilkaset metrów pasuje do tego opisu. Zdziwiliśmy się więc wszyscy, kiedy okazało się, że zjazd rozpoczyna się 100metrowym odcinkiem po luźnym głazowisku.
Takie zjazdy są najfajniejsze, dają najwięcej zabawy. Niestety od spinania mięśni ból w kolanie się nasila i muszę odpuścić w połowie zjazdu. Szkoda:(
Dalej jedziemy już właściwy zjazd, mijamy kolejne stacje Drogi Krzyżowej. Szlak jest faktycznie mokry, a liczne kamienie śliskie.
Końcówka zjazdu jeszcze trzy dni temu była w zasadzie bardzo łatwa, śliska, ale łatwa. Woda opadowa wyerodowała jednak sporej wielkości dziurę i zrobiło się ciekawie. Magda wolała nie ryzykować.
Dojeżdżamy na rynek w Bardo, krótki postój na ciastko i kawę, ale szybko się zbieramy, bo robi się chłodno. Powrót planujemy rowerowym. Początek wzdłuż Nysy Kłodzkiej.
Dalej jedziemy szlakiem, który istnieje najwyraźniej tylko na mapie i musimy się zawrócić. Jedziemy więc rowerowym do zielonego pieszego i zjeżdżamy do Janowca, a dalej już asfaltami gnamy przed siebie, tzn w stronę Złotego Stoku. Kolano coraz bardziej woła o litość, nie daję rady. Łapię się na tym, że pedałuję jedną nogą..
Nasz pobyt w Sudetach dobiega końca. Szkoda, że tak szybko ten czas minął, było pięknie!
Kategoria XTC, W towarzystwie, Teren, Góry, 000-050
Powerade Garmin MTB Marathon - Zloty Stok
Sobota, 5 maja 2012 | dodano: 08.05.2012 | Rower:Giant XTC | temp 20.0˚
dst82.13/75.00km
w05:33h avg14.80kmh
vmax55.20kmh HR 154/182
Nadszedł dzień maratonu. Jedziemy dosyć wcześnie do Złotego Stoku. Szybkie zakupy, pakowanie plecaka. Nie mamy z Magdą wątpliwości, jak się ubrać. Jest bardzo ciepło, a będzie jeszcze cieplej. Pierwszy raz biorę ze sobą żele Maxima, wszyscy dookoła chwalą, coś w tym musi być. Spotykam sporo znajomych. Rozgrzewam się poczatkowo z Jarkiem, później dołączam do Romka, a chwilę później jedzie z nami Michał W. Ustawiamy się w sektorach, po starcie w Murowanej Goślinie przypada mi sektor II. W sektorze spotykam kolejne znajome twarze, m.in. Jarka, Jurka i Mateusza z teamu. Ruszamy!
Początek dobrze mi znany, podjazd po Jawornik Wielki. Wiem, że jest szeroko i każdy znajdzie swoje miejsce. Martwi mnie, że wyprzedzają mnie kolejne osoby. Nie jedzie mi się dobrze. Pewnie później się rozgrzeję, jak zwykle zresztą. Tak też jest. Po około 20 minutach podjazdu jest już ok. Po czterdziestu-kilku minutach docieram do pierwszych zjazdów, początek szybki, później pierwszy wąski i stromy odcinek, zawodnik przede mną upada, awaryjne hamowanie... i uderzam kolanem w kierownicę.. Zły jak cholera, bo kolano boli i to nie lekko.. Nic tam, zaraz przejdzie. Na szybkich zjazdach trzymam się dwóch zawodniczek Murapol Specialized Twomark. Wyciągam żel z kieszonki i odkręcam, dziura w szutrówce i całe ręce mam ufajdane w lepkim żelu.. Poirytowałem się tym strasznie, tym bardziej, że łańcuch spada mi z blatu i ciągle muszę poprawiać.. Wciągam resztę żelu, popijam wodą i resztę bidonu wylewam na rękawiczki, kierownicę i klamki hamulców.
Przejeżdżamy przez Chwalisław, droga znów pnie się w górę. Póki co trasa jest, tak jak się mogłem spodziewać, łatwa. Na podjeździe jednak kolano boli. Jadę dalej w kilkuosobowej grupce, z ktorą przemierzamy kolejne kilometry. Mijamy przełęcz Chwalisławską i zaliczamy kolejne szybkie zjazdy. Niezbyt pewnie czuję się na tych odcinkach, chyba za mało ciśnienia w przedniej oponie, a może po prostu zbyt długa przerwa od takich odcinków, w końcu ostatni raz w prawdziwych górach byłem w czerwcu zeszłego roku na MTB Trophy. Zaliczyłem też upadek na takim szybkim zjeździe.. Nie chcę jednak o tym myśleć, jadę dalej:) Wyjeżdżamy na łąki i po chwili widzę zawodników nadjeżdżających z naprzeciwka.. Czyli w ślepej pogoni za zawodnikami przede mną, udało mi się zgubić trasę.. No pięknie. Wracam się. Jakieś 1,5 do 2 km. Skręcam za strzałkami. Powieszone są w ten sposób, że faktycznie można było nie zauważyć, ale cóż, jadę dalej. Widzę przed sobą Jarka. Zaliczamy razem trawiasty podjazd.
Zostawiam Jarka i staram się nadrabiać stracone cenne minuty. Na nic jednak zdaje się mój wysiłek, kolano boli coraz bardziej i pod górę właściwie nie mogę jechać swojego. Pamiętam, że na odcinku za 2 bufetem był całkiem fajny zjazd. Hamulce piszczały z radochy, ja jednak nie czułem się pewnie. Coraz gorsze są moje wrażenia z jazdy, nie dość, że na podjazdach nie mogę atakować, to na zjazdach daję ciała.. Dogania mnie Jarek. Jedziemy dość stromy podjazd, krótki fragment idziemy. Dalej jedziemy razem. Szybko dojeżdżamy do trasy mega, czyli znanego mi dobrze odcinka z Jawornika do Orłowca. Trzeci bufet. Zatrzymuję się, łykam całą butelkę powerade i kubek wody, napycham się suszonymi morelami. Jest bardzo ciepło, a ja mam tendencje do odwadniania się na maratonach. Nie chcę powtórzyć tego błędu.
Podjazd szeroką szutrówką w stronę Borówkowej, gonię Jarka, w końcu jedziemy razem. Czuję się fatalnie, mam wrażenie, że pod górę kręcę jedną nogą, ale w dalszym ciągu walczę. Odbijamy na szybkie zjazdy do Lutyni. Nie lubię tego odcinka. Pamiętam, że w zeszłym roku prawie wypadłem z drogi. Jadę mimo to dość sprawnie. Końcówka zjazdu po kamieniach przez strumyk, wyprzedza mnie znacznie szybciej zjeżdżający, robię mu więc miejsce. Obok trasy widzę Michała z Plannji, pytam się więc, czy mogę pomóc - urwał przerzutkę - nie pomogę. Zjeżdżam do Lutyni. Bufet. Znów butelka powerade, kubek wody, modele, banan.
Jedziemy z Jarkiem. Zaczynamy podjazd na przełęcz Lądecką. Jarek szybko mi ucieka, nie jestem w stanie kręcić mocno, spokojnie więc młynkuję. Kawałek też podprowadzam. Nie jest dobrze.. Wjeżdżam do lasu i podjeżdżam pod Borówkową. Nie ukrywam, że kawałek idę. W tym momencie właściwie myślę tylko o tym, żeby wyścig jak najszybciej się skończył, kolano woła o litość. W sumie dziwne, uderzyłem w rzepkę, nic nie powinno się stać. Docieram w końcu na szczyt i zaczynam zjazd. Lubię mimo wszystko ten zjazd. Trzęsie okrutnie, ale jest fajnie. Kamienie w całości przejechane, dalej singielek i zjazd po korzeniach - tutaj nadgarstki miały dosyć:) Kolejny, piąty już bufet.
Ostatnie kilometry, jeden podjazd i szybkie szutrówki do mety. Na podjeździe mija mnie Jacek. Nie próbuję nawet go gonić, nie jestem w stanie przezwyciężyć bólu i kręcić, a podjazd jest mocny, Jacek wjeżdża wszystko. Ja zaliczam spacerek. Wypłacza się w końcu i końcówkę podjazdu wjeżdżam. Ostatnie kilometry to szybkie zjazdy, bez szału, nie mogę nawet mocniej przycisnąć, do tego łańcuch spada mi z blatu..
Na mecie czeka na mnie Magda. Już się martwiła. W sumie ja też. Pojechałem fatalnie. Szwankujący sprzęt, zgubienie trasy i ból kolana złożyły się na fatalny wynik. Strasznie żałuję, że czuję, że kondycyjnie stać mnie było na dużo więcej. Martwi mnie również słaba dyspozycja na zjazdach, ale wiem, że będzie dobrze w następnym starcie. Kolano jednak nie daje mi spokoju, boli coraz bardziej.
Po sprawdzeniu wyników jestem załamany. Dojechałem w szarym ogonie, najsłabiej z teamu. Świetny wynik wykręciła Ula. Po raz kolejny nie dała szans rywalkom. Moja strata do niej - powinienem się wstydzić;) Magda zadowolona. Poprawiła się blisko 25 minut w stosunku do zeszłorocznego startu. Zaliczyła dwa upadki i jest cała posiniaczona, ale opowiada mi o tym z uśmiechem. Na mojej twarzy rysuje się grymas bólu i zrezygnowania zarazem. W głębi wiem jednak, że będzie dobrze Wałbrzych już za dwa tygodnie!
1/1M3 B. Czarnota 3:45:30
4/1M2 B. Janowski 3:56:32
15 M. Wojciechowski 4:21:24
45 Jurek 4:44:18
49 Romek 4:45:31
56 Zbyszek Bieryt 4:49:33
62 Escamilo 4:51:38
67 Ula 4:55:13
92 Jurek Maćków 5:17:35
103 Mateusz W. 5:22:56
111 Jarek 5:30:20
112 Jacek P. 5:31:11
116 ktone 5:33:05
123 Grzesiek C. 5:39:54
Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC