Sudety MTB Challenge 2013 - etap IV - Złoty Stok - Walim

Czwartek, 1 sierpnia 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst68.31/60.00km w05:26h avg12.57kmh vmax48.20kmh HR 136/161

Rano totalnie nie chce mi się stawać na starcie kolejnego etapu. Przez moment naprawdę zastanawiam się czy nie odpuścić. Ta chwila słabości to efekt głównie mocno obitego tyłka.. Na szczęście mija mi, ale wiem, że dzisiaj będzie ciężko, nie czuję się na siłach, a słowo regenracja to dla mnie dzisiaj abstrakcja..

Start klasycznie z rynku, staram się utrzymać chłopaków w zasięgu wzroku, jednak nogi nie chcą kręcić i tracę kolejne pozycje, wyprzedzają mnie m.in. Ola (po wymianie na kół na lżejsze idzie pod górę jak burza:)), Kasia i Łukasz, a nawet jadące w parze Czeszki. Nie jest dobrze. Na zjazdach nadrabiam, ale na kolejnym podjeździe przez Chwalisław jest jeszcze gorzej. Wyprzedza mnie coraz więcej osób. Pierwsza połowa etapu to głównie szutry i jadąc w tym tempie mogę sporo stracić, bo na tym odcinku grunt to mieć z kim jechać. Przecinam trasę do Kłodzka, a więc przede mnie długie szutrowe stokówki aż do Bardo.

Nawet na delikatnych podjazdach nie mogę się rozkręcić i znowu tracę, mijają mnie m.in. Wiola i Dawid, niestety chwilę później na zjeździe mijam ich z awarią gumy w rowerze Wioli. Jest szybko i zanim ich dostrzegłem, byłem już daleko. Ogólnie zjazdy są bardzo szybkie, a ja nad wyraz dobrze się na nich czuję - totalna zmiana w stosunku do zeszłego roku. Na jednym z takich zjazdów mam niestety niemiłą przygodę. Ślepy zakręt, spora prędkość, wypadam zza zakrętu i w ostatniej chwili wyhamowuję przed jadącą z naprzeciwka ciężarówką.. Miejsca na mijankę jest bardzo mało. Na szczęście nic się nie stało, ale gdybym wypadł z zakrętu 2-3 sekundy później, byłoby bardzo gorąco..W końcu zbliżam się do Bardo - szlak mocno pnie się do góry pod Kalwarię, kawałek z buta. Zaczynamy jeden z moich ulubionych zjazdów - Droga Krzyżowa w Bardo:) Początek po skałach, dalej kręty singielek po korzeniach, niestety muszę omijać ratowników na motorach, którzy nieudolnie zjeżdżają środkiem optymalnego toru. Ogólnie ci ratownicy podpadli mi dzisiaj - na tym krótkim odcinku od startu mijali mnie już kilka razy, nie raz spod kół sypały im się kamienie i kurz, raz dostałem odłamkiem w dłoń.. No nic zjazd jest świetny, korzenie robię na granicy zdrowego rozsądku, na szczęście skończyły się w odpowiednim momencie, wyjazd na zniszczoną drogę aż do Bardo - ten odcinek jest bardzo szybki i jednocześnie mocno techniczny i niebezpieczny. W tym roku jednak jest o dziwo sucho, a i końcówka mało zniszczona i nie trzeba mocno kombinować. Endorfiny uzupełnione. Bufet. Jak zwykle świetna pomoc od Przemka z Gomoli - tym razem częstuje mnie zimną colą - fantastyczny pomysł:)

Przejazd przez Bardo i dojazd do szlaku rowerowego przez Góry Bardzkie - inaczej niż przed rokiem, kiedy to wspinaliśmy na szlakiem pieszym. Znam ten szlak, bo zrobiliśmy ten fragment przed rokiem turystycznie z Magdą. Okazuje się, że trasa została tak zmodyfikowana, że aż do Srebrnej Góry jedziemy szutrami, z drobnym wyjątkiem w postacie świetnego zjazdu z Wilczka wąskim i stromym singlem. Cały odcinek po szutrach jadę sam, tasuję się przez moment z Jurkiem z Goggle, ale szybko mi ucieka, nie daję rady utrzymać koła. Szkoda, bo to oznacza straty. Do Srebrnej Góry docieram jednak znacznie szybciej niż tego oczekiwałem. Z szutrów na charakterystyczny wiadukt prowadzi krótkie, ale wymagający singielek, ja jednak jestem już myślami przy zjeździe z wiaduktu. W zeszłym roku miałem problemy, żeby zrobić ten zjazd na nogach, ale tym razem nie zamierzam odpuścić - czuję, że dam radę. Przejazd przez sam wiadukt wywołuje u mnie nie mniej emocji - nie wiem dlaczego, ale trochę się boję;) Przed zjazdem stoi grupka dzieciaków i krzyczy "z roweru, zejdź z roweru, było dużo wypadków..". Udaję, że nie słyszę;) Dupa za siodło, po dwa palce na klamki... i zjeżdżam. W sumie nic specjalnego;) Przeprawa przez strumyk i podejście do asfaltu, doszedłem Kasię i razem wpadamy na bufet.

Oboje sobie narzekamy, jak to dzisiaj jest ciężko i jedziemy. Przed nami do zdobycia Twierdza - robimy kapitalny singielek dookoła murów Twierdzy - niesamowite przeżycie, kilkunastometrowe pionowe ścianki oddzielone od singla, po którym przebiega trasa, jedynie krzaczkami, albo kępką trawy:) Przede mną długie szutrowe podjazdy - odcinek do Przełęczy Woliborskiej pamiętam jako preludium przed właściwym szlakiem przez Góry Sowie - da się wszystko wykręcić, zjazdy są krótkie, ale ciekawe, a sam szlak piękny. I tak jest w rzeczywistości. Zostawiam Kasię, nieco odżyłem i atakuję. Tasuję się ze znajomą parą z Holandii. Na jednym ze zjazdów próbuję im mocniej odskoczyć i gubię bidon z wodą - nie mogę sobie na to pozwolić i wracam się. Odcinek dał mi wiele radochy, ale wiem, że najtrudniejszy fragment dopiero przede mną. Za przełęczą kolejne hopki i w końcu docieram do PODEJŚCIA na Popielak. Szlak daje ostro w dupę, za szczytem i fajnym zjazdem z kamieniami kolejny mocny podjazd - tym razem już na jeden z piękniejszych punktów całego wyścigu - Kalenicę. Początek podjazdu po łące, kawałek z buta, dalej wymagający odcinek po korzeniach. Fragment idę z zawodnikiem z Czech, z którego ust padają słowa "fajna trasa, Vena to wariat, ale MTB Trilogy jest lepsze, tam nikt nie ogranicza Veny.." - przekonał mnie, za rok startuję u Czechów:) W końcu docieramy na szczyt - szlak najeżony jest wielkimi kamieniami i korzeniami - miód! Pierwszy odcinek zjazdów również wymagający, dalej po szutrach aż do Przełęczy Jugowskiej, gdzie czeka na nas bufet.

Z bufetu ruszam z Kasią i parą Rosjan. Cała trójka szybko mi ucieka na pierwszym typowo kondycyjnym odcinku podjazdu na Kozią Równię. Kiedy zaczynają się kamienie i zabawa w wybieranie toru jazdy, dochodzę ich. Jedziemy dalej razem z Kasią. Fajne szybkie zjazdy na Kozie Siodło i zaczynamy właściwy podjazd na Wielką Sowę - słynny szlak po kamieniach. Tutaj oczywiście szybko wychodzi wyższość dużych kół - Kasia odjeżdża mi na luzie kręcąc swoim miękkim rytmem, a ja pomimo ekstremalnie niskiego ciśnienia w obu kołach, podskakuje i odbijam się od niezliczonych kamieni. Jedna podpórka, ale poza tym cały podjazd w siodle. Znowu podjazd wydawał mi się dłuższy niż rzeczywiście był. Na wypłaszczeniu jeszcze jedna kałuża i objazd bokiem przez świerki – lekko przekombinowałem, wydawało mi się, że uda się przejechać bez schodzenia z roweru i wylądowałem głęboko między drzewami;) Wielka Sowa zdobyta, o dziwo nie odbijamy w lewo na wykastrowany zjazd po telewizorach, ale trasa prowadzi prosto szutrami n Małą Sowę. Szkoda, chociaż z drugiej strony Grzesiek zaoszczędził nam w ten sposób parę metrów przewyższeń. Jeszcze tylko dojazd fajnym szlakiem po korzeniach i błocie i zaczynam kolejny kapitalny zjazd tego etapu – absolutnie TOP5 całej imprezy. Niewiele ponad 2km bardzo wymagającego zjazdu do Walimia – chyba każdy zapamięta ten odcinek na długo. Porządny sprawdzian techniki, psychiki, panowania nad rowerem i kondycji przedramion. Zjazd kończy się zniszczoną drogą z masą luźnych głazów, meta, bez fatalnego dokręcania kilometrów po asfaltach przez Walim jak przed rokiem.

To był bardzo ciężki etap. Po alpejskim etapie przez Masyw Śnieżnika i Granicznym Szaleństwie następnego dnia, mam wrażenie, że to jednak etap do Walimia jest najcięższy. Prawdziwa górska wyrypa, czyste MTB. Długo wymieniam się wrażeniami z Kasią. Znowu mnie objechała, może gdyby nie krótkie błądzenie na Wielkiej Sowie;) Nie udało się zwiedzić Walimskich Fabryk i słynnej „patelni”, czyli klasycznej walimskiej kostki, ale zrobiliśmy spacerek przez miasto do knajpki na obiad – bardzo fajna okolica.

129 Open / 56 M2
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Challenge, Teren, xt1


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa oduma
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]