050-100
Dystans całkowity: | 23053.96 km (w terenie 9635.46 km; 41.80%) |
Czas w ruchu: | 1152:47 |
Średnia prędkość: | 19.93 km/h |
Maksymalna prędkość: | 73.90 km/h |
Suma podjazdów: | 58147 m |
Maks. tętno maksymalne: | 207 (104 %) |
Maks. tętno średnie: | 170 (85 %) |
Suma kalorii: | 207621 kcal |
Liczba aktywności: | 333 |
Średnio na aktywność: | 69.23 km i 3h 28m |
Więcej statystyk |
Trening KPN z Pawlem i żar z nieba
Sobota, 27 sierpnia 2011 | dodano: 27.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 26.0˚
dst89.87/43.80km
w04:03h avg22.19kmh
vmax39.50kmh HR 149/193
Po czwartkowym nieudanym treningu - umówiliśmy się z Pawłem na sobotę. Paweł w południe musi być w pracy, więc mamy dwa wyjścia - pokręcić krótko, albo krótko spać;) Wygrała druga opcja. Umówiliśmy się o 7:30 w Lipkowie. Wyjechałem z domu 6:40, wiatr w plecy, więc na miejscu byłem szybko, sporo przed czasem.
Ruszamy w kierunku Roztoki, ale omijamy prawdopodobne błoto na niebieskim przez Izabelin do Sierakowa, singlem do Pociechy, przez bunkier pod Ćwikową dalej przez górki do zielonego, skrótem do Ławskiej i dalej szlakiem do Roztoki. W ostatnich dniach pogoda była letnie, czyli niestabilna. Dziś mimo wczesnej pory, było upalnie, słonecznie i duszno. W Roztoce kupiliśmy zimne picie, jemy banany i batony.
Ruszamy w stronę Karpat, proponuję górki Damiana, kilka dodatkowych wydm i powrót do Roztoki przez zjazd po korzeniach - nie daje już takiej satysfakcji, jak ostatnio;) W Roztoce znów zimne picie i lody, robi się coraz goręcej. Czas mija, Paweł musi wracać, więc jedziemy w stronę Lipkowa, początkowo zielonym, ale przy Dębowej Górze odbijamy na żółty i dalej czerwonym. Paweł odzyskał werwę, ja natomiast powoli zacząłem opadać z sił i musiałem ciągle gonić. Upał wyjątkowo mi nie służy. Przed Karczmiskiem spotkaliśmy Michała, Pawła i Przemasa z Welodromu, pogadaliśmy kilka chwil.
Dalej już normalnie szlakiem, z mały urozmaiceniem, do Sierakowa. Robi się już późno i decydujemy się, że do Lipkowa tniemy asfaltami. W sumie zrobiliśmy jakieś 2,5 godzinki trening w dobrym tempie. Paweł ruszył do pracy Jeepem, a ja asfaltami do domu. Po drodze zahaczyłem o sklep w Koczargach - zimne picie.
Na 4h jazdy wypiłem prawie 3l picia i miałem wrażenie, że to dalej mało. Mimo, że nie lubię, nie znoszę wręcz takiej pogody, to dzisiejszy wypad był świetny, dawno nie miałem takiej radochy z kręcenia:) Przed południem byłem już w domu, prawie 90km w nogach. Niektórzy jeszcze twierdzili, że jest wcześnie;)
Kategoria 050-100, KPN, Teren, W towarzystwie, XTC
Mokre asfalty z Jarkiem
Środa, 24 sierpnia 2011 | dodano: 24.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 17.0˚
dst67.70/5.00km
w02:40h avg25.39kmh
vmax41.30kmh HR /
Umówiłem się z Jarkiem, że po pracy podjadę pod BD i zrobimy rundę po KPN. Od rana ładna pogoda, prognozy zapowiadają upalny dzień, w sam raz na koniec lata.
Umówiliśmy się o 17, o 16 miałem wyjść z pracy. O 13 zaczyna się chmurzyć, od 15 grzmi i błyska się, co chwilę pada.. Wychodzę z pracowni i leje.. Jadę do Kępy Potockiej, później Las Bielański i akurat przy wyjeździe znowu zaczyna lać. Nie chcę przemoczyć ubrań, więc czekam na przystanku.
Robi się chłodno, dobrze, że zabrałem kamizelkę i rękawki. W końcu przestaje lać, podjeżdżam na bufet Przy Agorze i dalej przez Las do Dąbrowy i do Kiełpina do Jarka. Jarek składa rower po wizycie w serwisie z amortyzatorem, opowiada o Carpathi. Mija trochę czasu, zanim w końcu ruszamy, ale przyjemnie się słucha jego opowieści:)
W międzyczasie kilka razy pada, więc rezygnujemy z lasu, szczególnie, że Jarek musi jechać rowerem obutym w wąskie opony. Ruszamy asfaltami w kierunku Czosnowa, a skoro Jarek jedzie na slickach, to ja wiozę się na kole. Tempo mocne, do Czosnowa dojeżdżamy szybko, dużo szybciej niż autobus;) Odbijamy w stronę Dobrzynia i dalej asfaltami przez podkampinoskie wioski aż do Aleksandrowa.
Jest późno, więc szybko się rozdzielamy, ruszam główną drogą do Leszna. Towarzyszą mi piękne barwy na niebie:)
Przed Łubcem mam dylemat, czy ciąć asfaltami do Leszna, robi się ciemno, a mam tylko małą lampeczkę z tyłu, czy odbić do lasu i dojechać po omacku do Zaborowa.
Wybieram pierwszy wariant, będzie szybciej, a i na pewno nie właduję się w jakieś błoto. W Lesznie jestem o 20.02, dale jadę przez Białutki, Witki - jest już zupełnie ciemno, i Kopytów.
Po powrocie do domu krótki serwis roweru - czyszczenie z drogowego syfu, zmiana łańcucha, smarowanie itd. Kupiony kilka dni temu stojak za 23pln ułatwia sprawę w tym stopniu, że takie grzebanie przy rowerze sprawia mi przyjemność:)
Kategoria 050-100, KPN, W towarzystwie, XTC
MTB Cross Maraton - Suchedniów
Niedziela, 21 sierpnia 2011 | dodano: 22.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 24.0˚
dst95.91/88.00km
w06:00h avg15.98kmh
vmax53.20kmh HR 156/188
Jadąc do Suchedniowa spodziewałem się łatwego i szybkiego maratonu, czegoś na kształt Zagnańska, szczególnie, że dystans większy o ponad 20km. Utwierdziły mnie w tym opinie na forum i zdjęcia - trochę błotka i szutry. Rzut okiem na mapę - długie proste i połowa trasy po polach. Miało być szybko i na kole;) ale po kolei.
Tradycyjnie już na maraton ŚLR jedziemy z Magdą i Pawłem - Jarek wczoraj ukończył Carpathię. Biuro, przebieranie i na rozgrzewkę. Jedzie z nami Arek, z którym spotkaliśmy się na parkingu. Na niebie ani jednej chmurki, wiatr ledwie zauważalny - będzie gorąco.. Jakoś tak na luzie podchodzę do tego startu - nie spodziewam się niczego dobrego po swojej formie - trudno spodziewać się wyniku, jeśli prawie w ogóle nie jeżdżę. Nauczony startem z końca stawki w Zagnańsku, szybko zajmuję miejsce w sektorze, mimo to jestem daleko. Pawła nie ma długo, okazało się, że tuż przed startem złapał gumę.. Startujemy!
Początek po asfaltach, szybko, ale nie tak szybko, jak zwykle. Nadrabiam wiele pozycji, do lasu wjeżdżam w dobrym tempie, na pierwszym błotku mijam chyba ze 20 osób, porobiło się jakieś ogromne zamieszanie, no ale wystarczy w takiej sytuacji, że jedna osoba się zatrzyma. Nie ukrywam, że dobry początek podbudował mnie, pomyślałem, że może nie będzie tak źle. Przed nami szybkie szutry, jazda na kole. Dobry humor szybko mija - powraca problem bólu w plecach. Kolejne osoby mi uciekają. W końcu dochodzi mnie Paweł i bez chwili zastanowienia łapię koło. Jedziemy razem kilka km, odcinek po bruku daje mi jednak w kość, Paweł sprawia wrażenie zupełnie niewzruszonego kiepską nawierzchnią i ucieka;) Chwilę później odbijamy w las. Wyprzedzam kilku zawodników, dojazd o pierwszego trudnego zjazdu i niestety jestem zablokowany, trzeba zejść:( Dalej walka z błotem, które wciąga buty i już jesteśmy na podjeździe. Podjazd długi, szczerze przypominał mi beskidzkie ścieżki. Jadę z zawodniczką Kellys (chyba Kasia Galewicz, ale poczekam na wyniki) i gościem, który wytyczał trasę - poznałem go przed startem. Podjazd kończy się świetnym odcinkiem po płaskim - masa korzeni, błoto - górskie klimaty. Gość od trasy krzyczy o trudnym zjeździe - jeździe po lewej! Pojechałem po prawej, Kasia przede mną, zatrzymuje się i niestety muszę zrobić to samo. Co na to autor trasy? "Przecież kazałem po lewej!" :) Trasa jest ciężka i zastanawiam się, czemu nie jestem zawiedziony, przecież miały być szutry;) Po kilku kolejnych km po lasach Suchedniowskich w końcu wyjeżdżamy na fragment "po polach". Gdzieś po drodze jest bufet - dojeżdżam po ponad półtorej godzinie. Jest gorąco, dlatego łykam dużo izotonika, jem banany - obsługa jak zwykle na ŚLR wzorowa! Ruszam dalej z Kasią.
Kolejne kilometry to interwałowe szutry, nierzadko z luźnym żwirem, trochę asfaltu i sporo podjazdów po trawie. Jest ciężko, upał i zdecydowanie za duże ciśnienie w przednim kole nie pomagają. Na jednym ze zjazdów gubię bidon. W pamięci najbardziej zapadł mi trawiasty podjazd przy torach, ciężko było! Mijamy wiele pięknych miejsc, w których chętnie bym się zatrzymał i położył w cieniu. W jednym z takich miejsc siedziały dwie dziewczyny i zapisywały numery zawodników. Zapraszały na dobre śliwki z drzewa, pod którym siedziały - pomyślałem - może na drugiej pętli.. Jednak zanim dojechałem do drugiego bufetu miałem już serdecznie dosyć i chciałem na rozjeździ eskręcić na metę. Na bufecie jednak odżywam po wchłonięciu kilku kubków izotoniku i bananów. Zaraz za bufetem jest rozjazd, który mijam mówiąc pod nosem, że będę żałował tej decyzji.
Dosłownie chwilę później po wjechaniu do lasu czeka mnie wspinaczka. Przymykam oko na tę niedogodność, chociaż wspinaczka nie jest wcale łatwa, tam nawet bez roweru byłoby ciężko. Owe miejsce to Michnowski Kamień - niezwykle malownicze skałki dewońskich piaskowców. Teoretycznie można by poprowadzić trasę w drugą stronę i mielibyśmy bardzo wymagający zjazd, którego nie powstydziliby się chłopaki z Karpacza, ale wtedy nie byłoby okazji przyjrzeć się otoczeniu:) Jedziemy dalej! Kasia cały czas jest blisko. Zaskakuje mnie dalsza trasa - jest ciężka, może niespecjalnie trudna, ale ciężka, a pokrywa się z dystansem family! Dojeżdżam w końcu na znane już szutry i bruki. Co? Aż tu? Miałem nadzieję, że druga pętla ominie te bruki, na szczęście szybko dojeżdżam do lasu, chociaż tempo systematycznie słabnie. Nastrój poprawia mi bez problemy zjechany śliski zjazd, jednak na krótko. Błoto z pierwszej pętli przeschło i zmieniło konsystencję z mazi na oblepiające wszystko.. W pewnym momencie nie miałem już siły pchać roweru i musiałem oczyścić koronę Reby. Długi podjazd ambitnie atakuję ze środka - wszelkie próby skorzystania z młynka, kończą się kolejnymi szlifami ramy. Łańcuch zaciąga od tej pory aż do mety. Podjazd nie jest już taki prosty, jak na pierwszej pętli, ale staram się jechać z Kasią i jeszcze jednym gościem. Gość słabo zjeżdża i jeszcze gorzej radzi sobie na korzeniach, ale bardzo uprzejmie przepuszcza nas przed zjazdem. Na finałowy błotnisty odcinek Kasia puszcza mnie przodem - zjechane bez problemu, lewą stroną:)
Kolejne km to ciągła walka z podjazdami i przepychanie, momentami napęd zaciąga nawet na środkowej tarczy.. Na bardzo ładnym odcinku w lesie razem z grupką, z którą jechałem, zgubiliśmy trasę - przewieszone strzałki, taśmy i właściwa ścieżka zaciągnięta krzakami.. szkoda słów. W sumie nie straciliśmy dużo. Po wyjechaniu z lasu i pokonaniu kilku km po tzw polach, dotarliśmy w końcu do upragnionego bufetu. W bukłaku pusto, w brzuchu burczy, a ja mam już dosyć jedzenie batonów, które mam ze sobą. Na bufecie tylko izotonik. Mało jest rzeczy, których nie lubię jeść, ale za arbuzem szczerze nie przepadam. Mimo to smakował pysznie:)
Kolejny podjazd, zjazd, słońce ciągle grzeje.. Niesamowicie miły w takich okolicznościach jest doping miejscowych, naprawdę dodaje skrzydeł. Niektórzy częstują nawet wodą i izotonikiem! Ciągle jadę z Kasią Galewicz, ale na stromym podjeździe po trawie nie daję rady przepchnąć na 32/34 i muszę iść. Mam serdecznie dosyć i dalej już dosłownie tylko toczę się do ostatniego bufetu. Na bufecie pytam, czy mają zimne piwo, co wywołało uśmiech, ale faktycznie marzyłem w tym momencie tylko o zimnych Specjalu.
Do mety 7km. Niby niewiele, ale na tym odcinku wyprzedziły mnie jeszcze dwie osoby i obiłem sobie krocze.. Dogoniłem jeszcze Kasie, która miała jakąś awarie i szybko mi uciekła. W końcu wpadam na metę, ledwo żywy, totalnie ujechany.
Dokładnie w momencie przekroczenia kreski ogarnia mnie dobry humor, że jednak się udało. Zresztą w podobnym nastroju wjeżdżali na metę wszyscy. Maraton nie był trudny, ale był bardzo ciężki, a pogoda dodatkowo wzmocniła efekt. Paweł też miał kryzys na trasie, a na mecie był blisko pół godziny przede mną. Magda na dystansie Fan zajęła 3 miejsce w kategorii.
Nieoficjalne wyniki:
Open 41 / M1 5
Czas: 5:59:56 / czas zwycięzcy 4:34
Czas zwycięzcy mówi sam za siebie - maraton nie był lekki. Mówi jeszcze jedno, że w formie, to ja nie jestem.
Update:
Oficjalne wyniki:
Open 38/61 (1: 4:34:29) / M1 5/6 (1: 4:54:48)
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC
Karwieńskie Błota - Jezioro Żarnowieckie
Niedziela, 14 sierpnia 2011 | dodano: 16.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 22.0˚
dst63.72/18.78km
w03:13h avg19.81kmh
vmax46.00kmh HR /
Nad ranem znowu pada, jednak pogoda szybko się klaruje, słońce wychodzi zza chmur i robi się ciepło. Nie musimy się wzajemnie z Magdą namawiać - idziemy na plażę, rower później.
Ruszyliśmy dopiero po 14. Tym razem kierowaliśmy się w stronę Jeziora Żarnowieckiego - analiza mapy utwierdziła nas, że tam musi być ciekawie:) Miejscami przewyższenia przekraczają 110m, jak na 5km od brzegu morza, to
nieźle;)Jedziemy przez Szary Dwór w stronę Żarnowca. Wg mapy przy szlaku jest jakiś głaz narzutowy - ok podjedziemy i obejrzymy. Zanim jednak dojechaliśmy do, jak się okazało, całkiem sporego głazu vel Pogański Kamień, przed naszymi oczami stanęły niemałe moreny. Na mapie praktycznie zero poziomic w tej okolicy, a jednak teren super! Mapa kłamie;)
Jedziemy dalej zielonym szlakiem aż do Żarnowca. Ruszamy w stronę lasu. Niestety pierwsze wrażenie jest negatywne: owszem strome ściany są, gęsty las jest, ale ścieżki są praktycznie nieprzejezdne ze względu na zalegające gałęzie i drzewa. Sporo idziemy. Rezygnujemy z poruszania się dzikimi singlami i wybieramy częściej uczęszczane szutrówki i mimo to, nadal jest ciekawie. Są kamienie, ostre zjazdy i dzikie zwierzęta:)
Podjeżdżamy nad jezioro Żarnowieckie. Byłem tu już kilka razy, jednak za każdym razem to miejsce robi na mnie wrażenie. Podobnie moreny otaczające sztuczne jezioro.
Jedziemy asfaltem na drugą stronę jeziora, mijamy Elektrownię Wodną i potężne rury, którymi z górnego zbiornika płynie woda napędzająca turbiny. Robimy zakupy w sklepie i dłuższą chwilę odpoczywamy - jest gorąco!
Udaje mi się namówić Magdę, żeby podjechać pod górny zbiornik, oczywiście wybieramy leśne drogi. Mijamy kolejne piękne miejsca. Momentami czuję się jak w górach!
Dojeżdżamy w końcu na szczyt moreny i po kilku tylko chwilach odpoczynku ruszamy w dół asfaltem. Odbijamy w pierwszą możliwą drogę w las. Dalej troszkę improwizujemy i jak zwykle to jest strzał w 10! Ścieżki są kapitalne, nie brakuje też szybkiego płynnego zjazdu, szkoda, że nie był kilka razy dłuższy;)
Docieramy z powrotem nad jezioro i decydujemy się na powrót asfaltami - robi się późno. Jedziemy przez Wierzchucino i Żarnowiec, dalej Odargowo i jesteśmy z powrotem na zielonym szlaku do Szarego Dworu, rzut beretem od odwiedzonego
kilka godzin wcześniej Pogańskiego Kamienia. Ponownie zatrzymujemy się w tym miejscu.
Dalej już jedziemy prosto do domu, gdzie czeka na nas pyszny obiad:) Mało jazdy w terenie wyszło, ale ograniczał nas czas, a chcieliśmy zobaczyć wiele. Okolice jeziora Żarnowieckiego śmiało wystarczą na dwa dni jazdy, a gdyby któryś z organizatorów zdecydował się zaprosić tu maratończyków - na pewno nie zawiedliby się! Szkoda, że przyjechaliśmy nad morze tylko na weekend, naprawdę jest kręcić!
Zrobiłem z całego wyjazdu krótki film, to mój debiut;)
Kategoria 050-100, Teren, W towarzystwie, XTC
Karwieńskie Błota - Stilo
Sobota, 13 sierpnia 2011 | dodano: 16.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 20.0˚
dst75.01/71.03km
w04:45h avg15.79kmh
vmax0.00kmh HR /
Na długi weekend sierpniowy mieliśmy z Magdą wiele planów. Pierwszy z nich to Gwiazda Mazurska organizowana przez Zamane. Zniechęciły mnie opłaty i dystanse. Zacząłem szukać jakiejś alternatywy i pomyślałem o wyjeździe do Wisły. Zrezygnowaliśmy z dwóch podowód: brak kasy i przede wszystkim graniczące z cudem znalezienie wolnego pokoju na weekend. Pozostało nam wybrać się do moich rodziców nad morze, konkretnie do Karwieńskich Błot. Znamy z Magdą te okolice, ale jak się później okazało, było jeszcze wiele do odkrycia!
Na miejscu byliśmy w piątek wieczorem po ponad 9h jazdy samochodem.. Od rana pogoda nie zachęcała do wystawiania nosa z namiotu, ale z każdą minutą niebo rozpagadzało się. W końcu ruszyliśmy, bez szczególnego planu. Wybraliśmy kierunek zachodni i latarnię w Stilo. Początek super singlem przy samej plaży, ale szybko musimy zjechać na dziurawą szutrówkę i tak docieramy do Dębek. Odbijamy w stronę plaży i dojeżdżamy do miejsca, gdzie Piaśnica wpada do morza.
Dalej jedziemy szlakiem w stronę Białogóry, ale decydujemy się odbić od szlaku.
To był świetny pomysł. Kilka kilometrów jedziemy wśród imponujących wydm. Jest pięknie!
Mijamy Białogórę i dalej szukamy ścieżek poza szlakiem. Tym razem jedziemy bardziej na dziko, mimo to nie brakuje pięknych miejsc.
Wydma Lubiatowska
Magda zaczyna odczuwać zmęczenie i do Stilo jedziemy już szlakiem, z tym, że najpierw prujemy kilka km plażą:)
Z wycieczki wzdłuż wybrzeża sprzed dwóch lat pamiętam, że podjazd pod latarnię Stilo jest trudny. Z niecierpliwością czekam na ten podjazd:) Nie zawiodłem się, jest gdzie pojeździć:)
Po kilku podjazdach i zjazdach docieramy w końcu pod latarnię. Zapiekanki, tymbark, kawa i w dół.
Ponownie wybieramy nieznane nam ścieżki - tym razem konny szlak wrzosowy. Jest bardzo ładnie, ale rozkopane wydmy średnio nadają się do jazdy rowerem.
W Lubiatowie decydujemy się jechać już szlakiem do Dębek.
Po drodze zatrzymujemy się w Białogórze na lody. W Dębkach jesteśmy dość późno, dlatego jedziemy prosto do Karwieńskich Błot wzdłuż brzegu.
Bardzo fajne tereny. Szlaki są piękne, wrzosowiska, nie brakuje błotka i miodnych ścieżek po wydmach:) Jest gdzie się zmęczyć!
Kategoria 050-100, Teren, W towarzystwie, XTC
Trening z Jarkiem i Pawłem i przygody z wodą
Środa, 10 sierpnia 2011 | dodano: 11.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 18.0˚
dst63.07/35.00km
w03:03h avg20.68kmh
vmax36.60kmh HR /
Umówiłem się po pracy z chłopakami na trening w KPN. O 16 byłem na Kępie Potockiej, gdzie dojechał Gustaw. Pojechaliśmy pod BD, po drodze zahaczając o kebab. Na miejscu czekał już Jarek i ruszyliśmy w stronę Roztoki. Dawno nie jeździłem po lesie, nie licząc WOT. Bardzo dużo frajdy miałem szczególnie na szybkich krętych singlach przed Sierakowem. Do Roztoki dojechaliśmy po 18. Krótka przerwa na herbatę, zaczyna się robić chłodno. Przed odjechanie w stronę Warszawy proponuję jeszcze zjazd z wydmy po korzeniach. Dwie próby udane:) Ruszamy czerwonym do Wierszy. Przy DP16 odbijam w swoją stronę. Dzięki Panowie za fajny trening! Jadę żółtym i przejeżdżam rozjazd na zielony, jadę dalej żółtym w stronę Debły. Nie wiem o czym myślę i na co liczę. Tam zawsze jest mokro, a przy obecnym stanie wód, nie może być inaczej jak totalny potop. Nie zawiodłem się. Ścieżka zalana, trzeba jechać bokiem, później już trzeba jechać po wydmie.
Dojazd do ścieżki przez łąki w ogóle niemożliwy. Cały czas się zastanawiam, dlaczego w tym momencie nie zawróciłem? Zamiast tego poszedłem dalej wzdłuż lasu z nadzieją, że jednak będzie jakieś przejście. Nie było. Były natomiast grzyby, i to dużo!
Doszedłem w końcu do końca wydmy i dalej nie było drogi. Nie byłem szczególnie zaskoczony, wiele razy patrzyłem na mapę KPN. Pora wracać. Idę sobie po wydmie i nagle przed sobą widzę łosia, chwilę później sarny i dzika:)
Od razu mi się humor poprawił. Zaczyna się robić późno, buty mam już mokre i decyduję się przejść przez łąki mimo wszystko. Nie było to łatwe. Próbowałem nie zamoczyć spodenek.. i musiałem podwijać nogawki. Mostek pół metra pod wodą. Po kilkuset metrach brodzenia w śmierdzącej wodzie w końcu wsiadam na rower i w przemoczonych butach dokręcam do domu. Długo będę pamiętał ten wyjazd;)
Kategoria 050-100, KPN, Teren, W towarzystwie, XTC
Trening z Krzyśkiem i Pawłem
Czwartek, 28 lipca 2011 | dodano: 01.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 22.0˚
dst91.30/0.00km
w03:15h avg28.09kmh
vmax60.00kmh HR 154/196
Umówiliśmy się z Pawłem na trening, zdecydowaliśmy się na południowe asfalty - w lesie mokro. Podjechałem do Centrum pociągiem i dalej mostem Poniatowskiego i na Rondo Wiatraczna rowerem. Podjechałem do Pawła. Okazało się, że dołączy do nas Krzysiek - super!
Ruszamy w stronę mostu Siekierkowskiego i szybko dojeżdżamy pod ZUS, gdzie czeka już na nas Krzysiek. W kupie siła, jak mawiają, dlatego tniemy mocnym tempem do Powsina, jednak na prowadzenia prawie wyłącznie Paweł - ma formę! Ja staram się utrzymać koło, chociaż momentami nie jest to takie proste.
Szybko dojeżdżamy do Góry Kalwarii, po drodze próbuję się ścigać z Pawłem na podjeździe na skarpę - próbuję, bo Paweł bez problemu wygrywa. Odwiedzamy naszą ulubioną cukiernię Karpatka. Po kilku ciastkach ruszamy do domu. Tempo w dalszym ciągu dyktuje Paweł. Przejeżdżamy przez Konstancin i dalej asfaltami ulic Powsińskiej i Czerniakowskiej. Mam mało czasu na pociąg, więc jedziemy bezpośrednio na dworzec - dzięki chłopaki!
Kategoria 050-100, W towarzystwie, XTC
MTB Cross Maraton - Zagnańsk
Niedziela, 24 lipca 2011 | dodano: 25.07.2011 | Rower:Giant XTC | temp 19.0˚
dst70.00/50.00km
w03:30h avg20.00kmh
vmax0.00kmh HR 159/198
Od ostatniego startu minął miesiąc - niedobrze:( Czas wrócić do treningów i ścigania, sezon jeszcze się nie skończył! Zaplanowałem start w Zagnańsku - umówiliśmy się z Magdą i Pawłem. Nie spodziewam się dobrze przejechanego maratonu, a tym bardziej wyniku - miesiąc czasu bez porządnego treningu na pewno na to nie pozwoli.
Pobudka o 4, wyjeżdżamy z Warszawy po 6 przy czystym niebie. Prognozy jednak nie pozostawiają cienia wątpliwości, ma być ciepło, ale z opadami. W Zagnańsku, a właściwie w Umrze, jesteśmy po 9, jest dużo czasu na załatwienie formalności w biurze zawodów, złożenie rowerów i rozgrzewkę. W międzyczasie spotykam kilku znajomych: Atlasa i jego ekipę, Michała W. Kamila i Izę. Kilka minut po 10 ruszamy we trójkę na rozgrzewkę. Zaczyna kropić, ale chwilę później przestaje - uf, nie ma nic gorszego niż start w deszczu. Żeby nie było tak kolorowo - Magda narzeka na zupełny brak współpracy ze strony przerzutki w swoim bike'u. Biorę rower na bok i faktycznie jest źle, próbuję ustawić manetkę, ale linki są tak zapchane, że to nic nie daje. Nerwowa wycieczka do samochodu, kilka psiknięć Brunoxem, regulacja... i nadal kiepsko;( Pocieszam Magdę, że ma jeszcze 15 minut po naszym starcie i zdąży podregulować sobie sama - a my szybko zawijamy się na start. Sektory pełne, stajemy z Pawłem prawie na końcu. Rozglądam się i widzę dzieci - okazuje się, że start jest wspólny. Magda szybko wskakuje do sektora obok nas i chwilę później ruszamy.
Początek asfaltem za samochodem. Niestety musimy z Pawłem wyprzedzać zawodników dystansu family - co nie zawsze jest łatwe, ale wiemy obaj, że im więcej ludzi za nami, tym mniej stracimy przy wjeździe w teren. W teren wjeżdżamy szybko i od razu jest tłok - wąski podjazd po trawie. Właściwie to podejście;( No ale za gapiostwo się płaci. Jestem za Pawłem i tracę tylko odrobinę dystansu po tym, jak spada mi łańcuch. Zaczynają się szutry - według zapowiedzi tak ma wyglądać w większości ten maraton. Jest szybko, jedzie mi się słabo, ale staram się utrzymać za Pawłem. Po kilku kilometrach wjeżdżamy na błotnistą ścieżkę prowadzącą w dół, jest sporo kamieni. Czuję się fatalnie, zero czucia roweru, ale utrzymuję się za Pawłem :) Kolejne szutry - zaczynają mnie boleć plecy i to porządnie. Podjazdy muszę robić na stojąco, żeby dać odpocząć plecom. Gdzieś w międzyczasie licznik przestaje działać, znowu.. Tracę dystans do Pawła, mijają mnie kolejni zawodnicy. Wyjeżdżam z lasu, krótki odcinek na otwartej przestrzeni, silny wiatr i zupełnie tracę siły, zwalniam. Mija mnie zawodnik ze znacznie większą prędkością, staram się złapać na koło, ale chwilę później odpuszczam:( Jestem zły i mam dość. Dojeżdżam do bufetu, zatrzymuję się i chwilę odpoczywam. Czuję zawód, zawiodłem sam siebie. Zupełnie zrezygnowany (ostatnio zbyt często towarzyszy mi to uczucie na maratonach) ruszam dalej.
Kilka km jadę sam, kiedy mija mnie pociąg pięciu osób - na szutrach poważnym błędem byłoby choćby nie spróbować złapać koła. Korzystając z cienia aerodynamicznego, wsuwam batona, łykam izotonik i stawiam sobie w głowie jasny cel - walczyć! Zaczynam dawać zmiany, właściwie to tylko we dwóch z jednym z zawodników dajemy zmiany. Podjazdy nadal robię na stojąco - niechcący urywam dwie osoby. Czuję się lepiej, znacznie lepiej. Kilka odcinków trasy pamiętam z zeszłorocznego maratonu w Skarżysko-Kamiennej. Momentami lekko kropi, ale cały czas jest przyjemnie ciepło. Wjeżdżam na zabłocone ścieżki i jadę z zawodnikiem nr080. Jest odcinek do przejścia, jest krótka piaskownica i dużo błota, podoba mi się! Dojeżdżamy w końcu do rodzynka dzisiejszej trasy - Piekielnej Bramy. Krótki techniczny zjazd po śliskich kamieniach, mieszczę się minimalnie, ocieram kaskiem o skałę, panie biją mi brawo - szkoda, że nie załapałem się na zdjęcie ;) Wyjeżdżamy z nr080 na szutry i jedziemy razem. Bufet numer dwa - zatrzymuję się na chwilkę i ruszam dalej.
Prawie cały czas prowadzę, 80 nie ma siły, wychodzi na prowadzenie dwa razy, za drugim razem tuż przed rowem, za którym leżało sporo kamieni i niestety mnie zablokował. Jedziemy razem jeszcze kilkaset metrów, kiedy dopinguje mnie do szybszej jazdy i zostaje. Widzę zawodnika przed sobą i chcę gonić. Kolejny znany z maratonu Mazovii odcinek po bruku, kilka km szutrów i kolejny, trzeci bufet - łapię kubek i nie skręcam, dobrze, że dziewczyny z obsługi głośno krzyczą :D
Do mety ok 15km - na początek szutry, kawałek asfaltem, dalej błotno-trawiasty łącznik - tutaj wpadłem w kałużę po kolano:D Zaczyna mocniej padać. Ostatnie 3-4km to znany z początku maratonu zjazd po błocie, a następnie trawie i dojazd na metę wzdłuż brzegu zalewu Umer.
Przy myjkach czekali już Magda i Paweł. Paweł przyjechał 12 minut przede mną. 12 minut na tak szybkiej trasie to dużo. Magda zadowolona z jazdy, ale tym razem bez dekoracji - tempo dyktowała Paula Gorycka;) Mam mieszane uczucia odnośnie trasy jak i przede wszystkim swojej formy. Trasa podobała mi się, ale zdecydowanie za dużo było długich prostych po szutrach i asfaltach, natomiast krótki odcinki po ścieżkach były wymagające i ciekawe. Forma to drugi temat - pierwsza godzina fatalna, później lepiej, znacznie lepiej i to daje mi nadzieję, że sezon nie jest jeszcze stracony. Strata do czołówki na tak szybkiej trasie po prostu gigantyczna.
1 Open / 1 M2 Marszałek Mariusz 2:42:34
9 Open / 7 M2 Wojciechowski Michał 2:49:54
40 Open / 17 M2 Wilk Paweł 3:18:39
56 Open / 9 M1 ktone 3:30:10
Jemy makaron, pakujemy się i ruszamy do domu. Przejaśnia się, wychodzi nawet słońce. Po drodze zatrzymujemy się na pamiątkowe zdjęcie pod Dębem Bartek. Kilkadziesiąt minut później na trasie Warszawa-Kielce spotkała nas konkretna ulewa - dobrze, że nie na trasie maratonu :)
Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC
Sejny - dzień 7
Wtorek, 19 lipca 2011 | dodano: 23.07.2011 | Rower:Giant XTC | temp ˚
dst75.44/0.00km
w04:12h avg17.96kmh
vmax37.20kmh HR /
Bardzo ładny teren do Berżnik wzdłuż Kunisianki, Jezior Kunis i Pomorze, aż do Marychy.
Ostatni dzień pomiarów.
Kategoria 050-100, W towarzystwie, XTC
Sejny - dzień 6
Poniedziałek, 18 lipca 2011 | dodano: 23.07.2011 | Rower:Giant XTC | temp ˚
dst68.16/0.00km
w03:47h avg18.02kmh
vmax0.00kmh HR /
Najdłuższy dzień, dużo pracy i żar lejący się z nieba. Wynagrodziła nam to piękna okolica!
Kategoria 050-100, W towarzystwie, XTC