Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:24266.98 km (w terenie 10790.19 km; 44.46%)
Czas w ruchu:1285:47
Średnia prędkość:18.94 km/h
Maksymalna prędkość:75.20 km/h
Suma podjazdów:56640 m
Maks. tętno maksymalne:207 (104 %)
Maks. tętno średnie:186 (93 %)
Suma kalorii:233181 kcal
Liczba aktywności:423
Średnio na aktywność:59.92 km i 3h 10m
Więcej statystyk

Tempówki z Magdą

Sobota, 6 lipca 2013 | dodano: 15.07.2013 | Rower:Trek SLR | temp ˚ dst35.30/0.00km w01:11h avg29.83kmh vmax52.30kmh HR 146/174

Nie czuję się jeszcze dobrze, ale weekend, ładna pogoda - trzeba skorzystać. Czasu mało, ale wybieramy się z Magdą na wspólny trening. Wspólny tylko z założenia, bo jestem chyba jednak mimo wszystko odrobinę szybszy, oczywiście pomagają mi w tym cienkie gumy i 8 atmosfera powietrza;)

Pierwszą tempówkę robię rzeczywiście sam. Podczas drugiej doganiam Magdę i prowokuję, żeby złapała koło. Do końca treningu jedzie mi na kole, a na wiadukcie nawet atakuje! No no ładnie:)

Dzisiaj odebrałem koło z serwisu po drobnej na pozór awarii w Suchedniowie. Niestety w ocenie Jakuba koło wymaga przeplecenia na nowych szprychach i nyplach. Ufam mu w tej materii. Zabieram koło naprawiono adhoc tylko na jutrzejszy trening w grupie:)

Wieczorem zrobiło się tłoczno w pokoju..

/2536608


Kategoria 000-050, Trek, W towarzystwie

Kręcenie z Magdą

Niedziela, 30 czerwca 2013 | dodano: 30.06.2013 | Rower:Trek SLR | temp ˚ dst79.88/0.00km w03:00h avg26.63kmh vmax44.60kmh HR 129/162

Pogoda dzisiaj nieco nas z Magdą zniechęciła - deszcz, mocny wiatr i niska temperatura. Oboje się jednak zmotywowaliśmy i umówiliśmy się na wspólne kręcenie. Plan jest prosty - Magda jedzie do siebie, wskakuje na rower i spotykamy się gdzieś pomiędzy Kabatami i Magdalenką. Ruszam ok. 13 - przestało padać, ale nadal mocno wieje i jest chłodno.

Wiatr sprzyja i szybko jestem w Nadarzynie, dalej ekspresowo przez Magdalenkę i Lesznowolę. Przy stacji PKP Jeziorki zastanawiam się, dlaczego jeszcze się nie spotkaliśmy - rzut okiem na telefon - padła bateria.. Dojechałem do Puławskiej i dopiero na stacji benzynowej udaje mi się pożyczyć telefon i zdzwonić z Magdą - okazało się, że pojechaliśmy innymi drogami. Tym razem umawiamy się już konkretnie i za kwadrans spotykamy się w Zgorzale.

Teraz już razem jedziemy przez Raszyn do Ursusa, gdzie zatrzymujemy się w Pizzeri na ul. Spisaka. Po solidnym obiedzie niechętnie ruszamy do domu. Oboje najedliśmy się pod korek - krew odpłynęła do żołądka i kręcenie nogami było ostatnią czynnością, na którą mieliśmy ochotę. Jakoś jednak udało się dojechać do domu, po drodze tylko wstąpiliśmy w Ożarowie do cukierni po ciastka do kawy, które wsunęliśmy w domu oglądając końcówkę II etapu TdF.

Weekend wolny od maratonu, ale nie oznacza to wolnego od ścigania - wczoraj wieczorem pościgaliśmy się ze znajomymi na torze go-kartowym na warszawskim Okęciu. Udało się poprawić rekord o ponad pół sekundy - wykręciłem czas 59:56:)
/2536608


Kategoria 050-100, Trek, W towarzystwie

MTB Cross Maraton - Suchedniów

Niedziela, 23 czerwca 2013 | dodano: 30.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst78.23/60.00km w05:09h avg15.19kmh vmax50.30kmh HR 157/185

Kolejna edycja cyklu MTB Cross Maraton - tym razem w Suchedniowie. Pamiętam, jak przed dwoma laty trasa dała mi ostro w kość. W tym roku trasa ma być zdecydowanie krótsza, bardziej skondensowana, a ostatnie opady sprawiły, że na pewno nie będzie lekko. Przed startem jednak nie mam kompletnie nastawienia na ściganie, chyba trochę zabrakło odpoczynku po tygodniu i przede wszystkim długiej piątkowej nocy. No ale jedziemy na wyścig - będziemy się ścigać. Rano pogoda kompletnie nie zachęca do ruszania się z domu - burza, ulewa, zimno, ale jedziemy. Oboje z Magdą jesteśmy dobrej myśli.

Jesteśmy na miejscu około godzinę przed startem. Pogoda się poprawiła, niebo zachmurzone, ale robi się cieplej i przede wszystkim nie pada. Przygotowanie rowerów, przebieranie, itd. W międzyczasie spotykamy znajomych z teamu. Długo się zbieramy, ale w końcu ruszamy na rozgrzewkę. Zaliczamy ostatnie kilometry trasy z Magdą, Arturem i Pawłem. Końcówka jest fajna - prowadzi szybkim singlem, jest piaszczysty zjazd na mostek - trzeba uważać przed finishem.. Stajemy w sektorze. O dziwo nie przysługuje Pawłowi i mi sektor, co jest dziwne, bo do sektora wchodzi Zdzichu i Michał. No nic, frekwencja nie jest duża, na pewno pozycja na starcie nie zadecyduje o wyniku. Obok staje Damian, są też dziewczyny z Murapola - Kasia i Ania.

Ruszamy! Początek asfaltem, szybko zjazd na szutry. Tempo bardzo mocne. Trochą kałuż na początku, później szutry i trochę bruków. Próbuję łapać koło, ale kolejni zawodnicy mi uciekają. Tętno szybko skacze na ponad 180 uderzeń, a mimo to tracę dystans do kolejnych zawodników. Na łagodnych, szybkich podjazdach nieco nadrabiam, ale mimo to czuję, że to nie jest mój dzień. Żałuję, że nie zrobiłem porządnej rozgrzewki - za każdym razem ten sam błąd.. Po około 13 km charakterystycznych raczej dla Mazovii, w końcu wjeżdżamy w teren. Pierwszy podjazd i nadrabiam jakieś 10 pozycji. Jest wąsko - gdyby nie to, byłoby jeszcze lepiej. Już po tym krótkim odcinku wiem, że dziasiaj będę się świetnie bawił w błotku, którego na trasie na pewno będzie sporo:) Pierwsze zjazdy w błotku, ślisko, ale mam z tego niezły fun:) Na płaskim odcinku sporo błota - dochodzę Zdzicha, przed sobą widzę Michała. Na kolejnym podjeździe zaciąga mi napęd i muszę zejść.. jestem zły jak cholera, czy to oznacza maraton bez młynka? Wyprzedzam Marka - również z problemami z napędem. Na kolejnych podjazdach nie ryzykuję i przepycham ze środkowej tarczy. Dochodzę Michała tuż przed zjazdem z Kamienia Michniowskiego - charakterystyczny punkt tej trasy, który będziemy pokonywać dzisiaj trzykrotnie. Michał mnie puścił - dzięki - zjazd z Kamienia to dwa uskoki, wypłaszczenie i krótki zjazd po kamieniach. Jest mokro i drugi uskok odpuszczam, ale wiem, że jest spokojnie do zjechania. Końcówka zjazdu fajna, dalej flow na szybkim odcinku, krótki podjazd i bardzo śliski zjazd do szutrówki, na której jest bufet.

Analizowałem przed startem mapę i wiem, że teraz czeka nas odcinek po łąkach i przez wsie. Na podjazdach nie jest najlepiej - nie czuję się najlepiej, ale tragedii nie ma. Najdłuższy podjazd po trawie pokonał mnie - część z buta. Pogoda się poprawia - zaczynam odczuwać coraz wyższą temperaturę. Kolejne kilometry prowadzą to górę, to w dół przez wsie - głównie szutrówki i asfalt. Dojeżdżam do drugiego bufetu. Za bufetem wjeżdżamy w las i od razu zaczynamy wspinaczkę na Pasmo Klonowskie. Ścieżka nie jest stroma, ale nawierzchnia to czyste błoto;) Przede mną młody zawodnik z Gatta słabo sobie radzi i mocno mnie blokuje. Kilka próśb o przepuszczenie pozostaje bez echa, a ja w międzyczasie wkręcam sporą gałąź w koło.. W końcu wypłaszczenie, fajny odcinek z kilkoma technicznymi elementami, trochę błota i w końcu świetny techniczny zjazd:) To co lubię, choć po pobycie w Karpaczu jest mi mało;) Zjazd kończy się ostrą nawrotką i błotnistym podjazdem. Dalej jest mocny podjazd trawersujący zacieniony stok - jest sporo mokrych liści, ziemia jest miękka. Mija mnie zawodnik JBG2 - prowadzący na dystansie Fan. Końcówka podjazdu z buta. Krótki odcinek w siodle i znowu za ostro w górę na jechanie. Krótki zjazdy, dwa przejazdy przez wodę, błoto i korzenie. W końcu dojeżdżam na szczyt Bukowej Góry, z której zjeżdżam kolejnym technicznym szlakiem. Fajny odcinek, ale szybko się kończy. Dochodzę zawodnika w stroju Lang Team. Interwałowy odcinek siedzę mu na kole, w końcu dojeżdżamy do trawiastego zjazdu i opuszczamy Pasmo Klonowskie - bardzo fajny odcinek, już nie mogę się doczekać drugiej pętli:)

Przed nami znowu szutrowy dojazd do Kamienia Michniowskiego. Dominują szybkie szutry, zjazdy nie są wymagające. Po niespełna 20 minutach znowu jesteśmy w terenie. Fajny błotnisty podjazd z kamienistym uskokiem i jesteśmy na odcinku do Kamienia Michniowskiego. Zawodnik z Lang Team robi mi miejsce i zjeżdżam cały zjazd. Niestety na wypłaszczeniu tylne koło mi ucieka ze skarpy i muszę się podeprzeć -eh, na szczęście będzie jeszcze trzecia próba:) Do bufetu dojeżdżam dobrym tempem - mija mnie tylko zawodnicy ścigający się o 3 miejsce na dystansie Fan. Bufet.
Zaczynam drugą pętlę. Na szczycie chyba drugiego podjazdu za bufetem dostrzegam, że strzałka jest przewieszona i łatwo przestrzelić skręt w prawo na trawiasty zjazd. Pamiętam to miejsce z pierwszej pętli, ale zastanawiam się, ilu zawodników pomyli trasę i czy w efekcie stracą, czy wręcz przeciwnie - skrócą sobie trasę. Powoli przychylam się do drugiej opcji - nie mogę bowiem dostrzec nikogo przed sobą, nawet na długich prostych. Tempo siada, motywacja ucieka - czuję się w pewnym momencie, jakby mnie ktoś oszukać.. Podjazd na trawie robię już w żenująco niskim tempie, ale na szczycie motywuję się do jazdy i przyspieszam. W końcu dojeżdżam do bufetu - pytam, czy ktoś jeszcze w ogóle jedzie - tak, jakąś minutę temu ktoś jechał. No to gonię!

Błotnisty podjazd robię swoim tempem, tym razem nikt mnie nie blokuje. Na końcówce dochodzę Damiana, który gorzej ode mnie radzi sobie w błocie. Staram się uciekać. Na technicznym zjeździe jadę chyba zbyt asekuracyjnie, bo na końcowej nawrotce w błocie Damian mnie dochodzi, dogryzając, że doszedł mnie na zjeździe:) Na podjeździe puszczam go, jest mocniejszy, ale na kolejnych kilometrach wyprzedzam. Trawersujący podjazd robię w większym stopniu z buta. Nieco już osłabłem, pogoda jest bezlitosna - robi się cieplej, wychodzi słońce i robi się parno. W międzyczasie łapią mnie kurcze przywodzicieli - to coś nowego, boli, ale można jechać. Szybko puszcza. Zjazd z Bukowej Góry ponownie super, zjazd po łące i szutrowy łącznik. Dochodzę tuż przed wjechanie do lasu zawodnika Virtual Bike, mnie z kolei dochodzie inny zawodnik, który wcześniej walczył z defektem. W las wjeżdżamy we trzech. Do Kamienia Michniowskiego dojeżdżam jako drugi, tym razem zjeżdżam całość bez problemu - zawodnik po defekcie wraca się pod górę - nie zjechał i chce poprawić:) Doskonale go rozumiem:) Dobre tempo do bufetu. Do mety jakieś 6-7 km. Na singla wjeżdżamy we trzech z Virtual Bike i jeszcze jednym zawodnikiem, którego wyprzedziłem na zjeździe z Kamienia. Jadę trzeci. Tempo jest mocne, a trasa świetna. Płaska, ale kręta, pełna błotnych pułapek, korzeni - wymaga uwagi. Ciężko jest jechać na kole, bo nie widać trasy, nieco odpuszczam. Niestety na końcówce popełniam dwa błędy - przekombinowałem i wybrałem zły tor jazdy. Zawodnicy nieco mi uciekli.. Na ostatnim piaszczystym zjeździe do mostku mijam zawodnika Virtual Bike - niestety zaliczył glebę i do mety dokręca spacerkiem. Trzeci z naszej grupki niezagrożony wjeżdża na metę przede mną.

Meta. Chwilę za mną wjeżdża Ania Sadowska, później Damian i kilka minut później Paweł. Spotykam Magdę, która jest bardzo zadowolona z jazdy i oczywiście z wyniku - 2 miejsce open! Ja również jestem zadowolony, bo mimo stosunkowo słabej jazdy pod górę, to świetnie się bawiłem na technicznych odcinkach, a agresywana jazda w błocie pozwoliła mi nadrobić trochę czasu nad mocniejszymi zawodnikami. Trzeba jednak przyznać, że gdyby nie warunki pogodowe odpowiedzialne za masę błota na trasie - byłoby bardzo szybko i trasa nie przypadłaby mi do gustu. Zdziwiłem się mocno widząc na Garminie sumę przewyższeń na poziomie 1850m - zupełnie miałem wrażenia na trasie. że tak dużo się wspinaliśmy:) Start trzeba uznać za udany, stosunkowo dobry wynik.

1 Open Zacharski Szymon 4:12:55
3 Open / 1 M2 Pomarański Kamil 4:13:01
27 Open / 17 M2 ktone 5:09:59

Rating 81.6/81.8
/2536608


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie

Sobotni chillout..

Sobota, 22 czerwca 2013 | dodano: 25.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst14.63/0.00km w00:54h avg16.26kmh vmax22.50kmh HR /

Przedmaratonowy chillout z Magdą po chodnikach. Nawet opaski do pulsu nie założyłem.. Rower po wymianie łożysk, nasmarowaniu i wyczyszczeniu jest jak nowy - gotowy do jutrzejszego startu na błotnistej trasie:)
/2536608


Kategoria 000-050, Mbike, W towarzystwie

Park w Podkowie Leśnej z Sajkorem

Czwartek, 20 czerwca 2013 | dodano: 25.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst31.58/9.00km wh avgkmh vmax40.10kmh HR 124/173

Wybrałem się na luźne kręcenie z Sajkorem do parku w Podkowie Leśnej. Sajkor trenował podjazdy, ja natomiast szukałem technicznych odcinków. Jest kilka krótkich odcinków po korzeniach, ale nic naprawdę wymagającego nie znalazłem. Po Karpaczu ciężko znaleźć coś ciekawego, góry psują człowieka;)
Rower niestety wymaga pracy - do wymiany są łożyska suportu.
/2536608


Kategoria 000-050, Mbike, Teren, W towarzystwie

Przełęcz Okraj i Tabaczana ścieżka na rozjazd

Niedziela, 16 czerwca 2013 | dodano: 20.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst28.74/7.00km w01:51h avg15.54kmh vmax54.00kmh HR 128/167

Wczoraj po maratonie pozwoliliśmy sobie na solidną kolację (pyszne pierogi z kaszą gryczaną) z piwkiem (Skalak). Spotkaliśmy ekipę z Poznania i padł pomysł zdobycia Śnieżki i dotarcie grzbietami do Przełęczy Karkonoskiej. Chłopaki zaproponowali spotkanie pod Wangiem o 4:40. Długo nie musieli mnie namawiać!

Niestety piwa była za dużo i wstałem dopiero o 8 i to ledwo.. Jarek po wczorajszym wypadku zdecydowanie odpuszcza teren i namawia nas na zdobycie Przełęczy Karkonoskiej - Magda również jest skłonna ku tej opcji - powtórne zaliczenie zjazdów z Chomontowej i z Grabowca nie przekonało jej.. No to jedziemy. Po drodze spotykamy Dorotę i Bartka, którzy proponują nam zdobycie Przełęczy Okraj asfaltami przez Kowary - coś nowego i przystajemy na propozycję.

Początek do Kowar z górki. W Kowarach zaczynamy liczący blisko 10km podjazd. Odcinek z Podgórza do Przełęczy Kowarskiej jest ciężki, ponad to zdecydowanie odczuwam wczorajszy maraton, zarówno na rowerze, jak i piwny. Widoki jednak wynagradzają wysiłek!

Dalej droga jest łagodniejsza, a widoki z każdym kolejnym zakrętem bardziej niesamowite. Na Okraj docieramy jako ostatni z Magdą - Jarek pociął się z Dorotą i Bartkiem, na świeżości w sumie jechał. We trójkę decydują się zjechać asfaltami - Dorota jest na szosówce, a Jarkowi na szaleństwo w terenie nie pozwala kontuzja. Ja jednak upieram się, żeby wracać Tabaczaną Ścieżką:) Początek lekko w górę, ale jedziemy kompletnie na luzie delektując się widokami.

Ścieżka zaczyna opadać dość łagodnie, ale szybko nabiera charakteru.

W końcu docieramy do odcinka, z którym walczyliśmy na trasie zeszłorocznego maratonu - dzisiaj jednak szlak jest jeszcze bardziej zniszczony przez długą zimę i gwałtowne roztopy. Sporo jednak z buta. Niemniej wrażenia super!


W końcu docieramy do szutrów..

Ekspresowo zjeżdżamy do Karpacza. To niestety koniec naszej przygody w Karkonoszach, a szkoda bo po takich trasach i z takimi widokami chciałoby się kręcić bez końca:)
/2536608


Kategoria Góry, 000-050, W towarzystwie, Teren, Mbike

MTB Marathon - Karpacz

Sobota, 15 czerwca 2013 | dodano: 19.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst67.00/50.00km w05:27h avg12.29kmh vmax0.00kmh HR 161/

Zeszłoroczna edycja maratonu w Karpaczu wywołała niemałe kontrowersje - jedyni byli zachwyceni niezwykle wymagającą pętlę Okrajową, inni wieszali psy na Mariuszu i Bartku - autorach trasy. Nie muszę dodawać, do której grupy należę:) Tym razem ma być bez kontrowersji, ale nie oznacza to, że będzie lekko - chłopaki prze startem gwarantują moc technicznych singli i malowniczych ścieżek w tym kilka premierowych odcinków. Lipy nie będzie! Moje dotychczasowe dwa starty w Karpaczu nie były udane - za każdym razem trasa mnie pokonała, umierałem, a raz nawet chciałem się wycofać - tym razem planuję rewanż!

Dzień maratonu zacząłem dość wcześnie - ok. 7 podjechałem do Kamila po bloki i nowe pancerze i linkę do roweru Magdy. Szybka wymiana. Niestety z blokami nie poszło gładko - ukręciłem jedną śrubę i muszę startować ze starym blokiem w prawym bucie. Pół biedy, bo największe problemy do tej pory miałem z lewym butem.. niemniej sytuacja mało komfortowa, szczególnie na takiej trasie..

Jemy solidne śniadanko i ok. 9:30 ruszam na rozgrzewkę. Niewiele tego rozgrzewania wyszło - przed wjechaniem do sektora ukręciłem zaledwie niespełna dwa kilometry.. Mało, a początek od razu mocno do góry, to może się na mnie zemścić.

W sektorze stoimy z Pawłem, Michałem na nowym 29erze i chłopakami z Goggle:) Pierwszy podjazd, tak jak się spodziewałem, nie był najlepszy. Szybko złapałem zadyszkę i kolejne grupki zaczęły uciekać. Do tego uświadomiłem sobie, że zapomniałem skasować luzy na sterach w Peaku Magdy - Paweł zaoferował, że zadzwoni do niej - wielkie dzięki! Trochę bez przekonania doczłapałem się do pierwszego zjazdu. Tuż za mną był Dawid z Gomoli - czyli chyba nie jest aż tak źle. Pierwszy zjazd dosyć szybki i jakoś tak bez przekonania. Szybko dotarłem do pierwszego terenowego podjazdu - wymagającej wąskiej ścieżki usianej kamieniami i korzeniami. Momentami trzeba było się mocno nagimnastykować. Wyprzedziłem kilka osób, m.in. Jurka z teamu i Kasię G.Nie jest najgorzej:) Podjazd rzeczywiście wymagający, ale lubię takie odcinki - coś się dzieje. Kolejne zjazdy początkowo łatwe i przyjemne, ale kamienie szybko urosły, trzeba szukać optymalnego toru - taki przedsmak tego, co nas czeka dalej:) Kolejny podjazd - na Czoło, znowu wymagający, a zjazd jeszcze lepszy:) Przełęcz pod Czołem - mija mnie Jurek. Oj dzisiaj to go nie dogonię;)

Poznaję, że jesteśmy na końcówce Drogi Chomontowej, a więc trzeba się szykować na zjazd telewizorami do Borowic - jeden z moich ulubionych zjazdów:) Dzisiaj wyjątkowo wzbogacony o płynącą wodę - będzie jeszcze ciekawiej:) Cały zjazd to jeden wielka radocha - dla takich chwil warto jechać 7h samochodem:) Wyprzedziłem kilka osób, m.in. Michała z teamu, Dawida. Tylko w jednym momencie przekombinowałem i zamiast pojechać przygotowaną ścieżką - ja wybrałem półmetrowy uskok. Podpórka, ale dalej już w siodle, a raczej za nim:) Super zjazd! Z Borowic przez strumyk, małą pułapkę błota po osie i Raszków. Przecinamy asfalt i mkniemy szutrówką. Bufet. Rodzynki i powerade - to nie jest chyba najlepsze połączenie, ale po ostatnich problemach z żołądkiem, wolę ograniczyć ilość żeli. Wiem, że kolejny zjazd to również jeden z moich ulubionych - z Grabowca. Jeszcze przed łąką na przełęczy pod Grabowcem doganiam Ewelinę z Murapola. Krótki podjazd, mijamy okazałe skałki i naszym oczom ukazuje się las wykrzykników:) Cały zjazd do szutrówki, na dojeździe do której dwa lata temu mijałem Damian, by po chwili zaliczyć glebę, to czysta przyjemność. Kapitalny odcinek, korzenie, kamienie, kilka uskoków i szybkie odcinki. Miód! Udało się zniwelować stratę do Eweliny, ale muszę przyznać, że zjeżdża super. Po przecięciu szutrówki, ciąg dalszy zjazdów do Sosnówki - dla mnie to nowy odcinek. Sporo wody, błotka. Mijam Grześka z SCS OSOZ - zaliczył błotne SPA twarzą w kałuży. Mało mu po Trophy:) Zaliczam kontrolowaną podpórkę o kupę gałęzi - wyniosło mnie nieco na błotku. Dalej zjazd jest szybki, w końcu wyprowadza nas na łąkę, po przecięciu której lądujemy na asfalcie w Sosnówce. Chwila oddechu. Jedziemy z Eweliną i Dawidem.

Po krótkim odcinku przez wieś, znowu wjeżdżamy w teren. Sporo gadamy, jak to ze mną, pełen entuzjazmu, gęba mi się nie zamyka;) Trasa raczej szutrowa, ale miejscami podjazdy naprawdę wymagające. Na polance przed mocnym podjazdem Wojtek K. czeka na Ewelinę i od tej pory jadą we dwójkę. Kolejne kilometry po szutrach kilka razy wzajemnie próbujemy się urwać, w końcu zostawiam ich z tyłu. Dojeżdżamy z Dawidem do wąskiej ścieżki, która nagle gwałtownie opada w dół. Przede mną wszyscy idą, ale zjazd bez kamieni, prawie bez korzeni, da się jechać. Ledwo, ale zjechałem. Tempo jednak podobne do schodzących, ale jak to określił Dawid - prestiż;) Na asfalcie mijam Jacka walczącego z defektem - pytam czy pomóc, da radę. Kawałek do Drogi Sudeckiej, znowu zagaduję kolejnych zawodników, odbijamy na zielony szlak do Przesieki - znam ten odcinek i bardzo go lubię. Najpierw w dół, kilka miejsc wymagających uwagi, dalej lekko w górę, sporo gałęzi, błotko - tutaj mam przewagę, mentalną, ale jednak:) W końcu zjeżdżamy do żółtego szlaku i lądujemy na podjeździe przy ogrodzeniu, który znam z AMP sprzed roku. Wybrałem zły tor i nie udało się podjechać, na kolejnym krótkim zjeździe nadrabiam jednak stratę do Dawida i na asfalt wyjeżdżam pierwszy. Trasa poprowadzona jest inaczej niż na mapach przed startem - jedziemy asfaltem aż do schroniska, oszczędzono nam trawiastego podjazdu (znanego również z AMP). Odbijamy w lewo, ostry podjazd po trawie, jest miękko przez co człowiek kręci, puls skacze w okolice progu, a jednak rower stoi w miejscu. Wydaje mi się, że z przodu widzę Mariusza - byłoby super dojść go przed podjazdem na Dwa Mosty i próbować utrzymać koło. Chwilę później jest jednak bufet i nie patrzę na innych - zajadam banany, bidon uzupełnia mi Wydra (dzięki!). Ruszam.

Przede mną słynny podjazd na Dwa Mosty. Długi asfaltowy podjazd ze świetnymi widokami. Pojechałem mocno, kilka pozycji zyskałem. Jest dobrze. Tuż przed mostami wyprzedził mnie Jacek R. po defekcie. Niezłe tempo. Za chwilę wypłaszczenie, więc podciągnąłem. Nieoczekiwanie trasa odbija w bok i pikietuje ostro po głazach wielkości solidnej mikrofalówki. Początek nie dla mnie. Jacek klnie na lewo i prawo - okazało się, że zjeździe do Borowic ukruszył ząb i złapał laczka. Wyprzedzam go z buta. Jakieś 100 metrów dalej można jechać, chociaż ścieżka jest bardzo wymagająca, a kamienie wielkie i śliskie. Jeszcze dwie podpórki i resztę zjeżdżam. 100% MTB, ale za słaby jestem jeszcze na takie odcinki. Niemniej warto wiedzieć, że jest jeszcze sporo do poprawy. Końcówka szybka i wyjeżdżam na szutry, które ekspresowo prowadzą mnie do Drogi pod Reglami. No to już wiem, gdzie jestem. Tuż przed podjazdem łapią mnie kurcze, w obu nogach na raz.. Szczęście w nieszczęściu w takim miejscu, że mogę jechać. Boli, ale mogę jechać. Szybko jednak przechodzi. Od początku staram się pilnować picia i jedzenia, ale jednak słoneczna pogoda w parze z wymagającą trasą wyciskają siódme poty - dosłownie i w przenośni. Dalej ku mojej uciesze jest technicznie w dół, choć brakuje świetnego singielka po mostkach made by Kowal i Bartek. Jeden odcinek po naprawdę pokaźnych uskokach przejeżdżam z niedowierzaniem - puszczałem się z założeniem uda się albo się nie uda;) Udało się! Tuż przed trzecim z kolei bufetem zaliczamy ostre podejście po trawie. Dosłownie ścięło mnie z nóg, ale widok Mariusza mocno mnie zdopingował. Na bufecie łapię gel-napój - pamiętam jak dokładnie taki sam napój postawił mnie na nogi podczas mojego pierwszego prawdziwego maratonu - to była Głuszyca 2010. Na trasie mega.

Trochę asfaltów prze Zachełmie i kolejne epickie single. Mariusz na bardziej wymagających odcinkach puszcza mnie przodem - miło z jego strony;) Ku mojemu zdziwieniu odcinek po tzw wielorybach jedziemy w tym roku w dół, przeciwnie niż w poprzednich latach. Odcinek jest kapitalny. W końcu lądujemy na ostatnim zjeździe do asfaltu do Przesieki. Zjazd jakby łatwiejszy niż jeszcze rok temu, kiedy zaliczyłem go w sumie dwukrotnie - na maratonie i na wycieczce z Magdą przy okazji pobytu w Przesiece. No to przede mną długi podjazd w pełnym słońcu. Rok temu to właśnie na tym odcinku odcięło mnie - zabrakło picia i zapłaciłem wysoką cenę za próbę utrzymania mocnego tempa Jarkowi. Tym razem do mocnego deptania motywuje mnie Mariusz, który powoli, ale systematycznie mi ucieka. Po wjechaniu w teren nieco odżywam i nawet udaje mi się nadrobić dystans, ale ostatecznie na bufet wjeżdżam ze znaczną stratą. Wypytuję Artura czy jechała już Magda - odpowiada, że jeszcze nie, czyli na mecie będę przed nią;)

Z bufetu ruszam z nadzieją dogonienia Mariusza, szybko jednak pozbawia mnie złudzeń - początkowo w terenie lekko w górę, szybko czmycha wśród megowców. Po wjechaniu na nowy odcinek asfaltowy, niemal równolegle do Chomontowej, już zniknął mi z widoku. Jadę swoje, do mety jeszcze sporo zjazdów i może uda się nadrobić. Nieoczekiwanie dojeżdża mnie Paweł:) Podjazd jest długi i momentami mocno pnie się w górę. Wysiłek wynagradzają super widoki! Mijam Dorotę, żartuję, że przed zjazdami poczekam na nią:)W końcu dojeżdżamy z Pawłem do zjazdu. Początek szybki, mijamy megowca, ale szybko robi się Rocky Garden. Staram się jechać, gdzie inni prowadzą, ale kamienie są za duże, a ja jadę wyraźnie za wolno. Na jednym z uskoków, noga ucieka mi z pedału, kontruję, łapie mnie kurcz i zaliczam OTB.. Skończyło się na obiciu dłoni, a rower wylądował do góry kołami, gotowy do serwisu - w koło się roześmiali. Sam żartuję do Pawła, że zjechałem więcej, ale przewagi żadnej nie zrobiłem;) Z tyłu zjawiła się Dorota, dobrze zjeżdża i myślę, że mogłaby mnie spokojnie objechać na technicznych odcinkach. Wymagający odcinek, ale chyba do zjechania przy odrobinie większej prędkości, a na pewno sporym ułatwieniem są duże koła. Zjazd szybko się kończy, jesteśmy na Chomontowej. Czeka nas niedługa, ale jednak wspinaczka. Gadamy z Pawłem i żartujemy, jakoś ten podjazd zleciał. W końcu osławiony, choć premierowy zjazd żółtym szlakiem do Borowic. No ten zjazd wymaga tylko krótkiego komentarza: enduro. Dla mnie za trudny. Pewnie gdyby było sucho, zjechałbym większość, ale przy śliskich korzeniach obdartych z kory i uskokach po pół metra wymiękłem. Na domiar złego na odcinku, gdzie udało mi się zrobić małą przewagę i odjechać Pawłowi, złapał mnie znowu kurcz w dwugłowym - tutaj już nie mogłem zacisnąć zębów i jechać dalej. Po dosłownie kilku sekundach postoju gonię. Końcówka zjazdu w siodle, było zdecydowanie łatwiej, ale nadal ciekawie i trzeba było zachować czujność. Borowice. Mega zjazd - na pewno warto tu trenować technikę i głowę, bo zjazd jest do zrobienia, nawet na sztywnym rowerze, choć w kilku miejscach trzeba mieć naprawdę mocne nerwy!

Z asfaltu znowu w stronę Raszkowa. Cały czas mijamy megowców, którzy wbrew pozorom nieźle sobie radzą. Przed asfaltem ratuję Pawła resztkami wody w bidonie - za chwilę będzie bufet, piąty już. Na bufecie uzupełniamy bidony wodą, powrade i banan w garść. Zastanawiam się, czy autorzy trasy darują nam dzisiaj podejście na Czoło - okazuje się jednak, że ten podjazd jest do zrobienia. Mi zabrakło trochę szczęście, przyblokowali mnie megowcy, ale Paweł wjechał całość. Znowu zjazd z Czoła i kolejne zjazdy. Odcinek pokonywany wczoraj, nowy zjazd z Przełęczy pod Czołem zaliczony bez problemu - jedna na maratonie jest inne tempo niż na wycieczce:) Kolejny świetny zjazd do Centrum Pulmonologii. Niesamowite, jak wiele ciekawych odcinków jest tak blisko niemałego w zasadzie miasta. Trzeba się przeprowadzić:) W końcu dojeżdżamy asfaltami do ostatniego podjazdu. Tracę do Pawła jakieś 50m i mocno cisnę w końcówce po korzeniach i kamieniach, żeby dojść go przed agrafkami. Nie udało się. Udało się dopiero na trzeciej agrafce. Wszystkie zjechane:) Kamienie jednak odpuściłem. Podobnie uskok na łące. Odpuszczamy ściganie się na kresce, Pawłowi spada jeszcze łańcuch na 100m przed stadionem, chwilę czekam i w końcu wjeżdżamy razem na metę, zupełnie jak Challenge'u.

Wrażenia? Kapitalna trasa. Czysta przyjemność. Technicznie wyszło super, świetnie się bawiłem i wygląda na to, że z głową wskoczyłem na kolejny level:) Kondycyjnie lekki niedosyt, trochę wymęczyły mnie kurcze, ale śmiało mogę powiedzieć, że to był dobry wyścig i jestem zadowolony z wyniku:)

Jarek czekał na mecie - niestety na zjeździe do Borowic rozbił rękę. Długo siedzimy w miasteczku i rozmawiamy m.in. z Kasią i Bartkiem, Jurkiem, Eweliną i innymi. W końcu do mety dociera Magda - również zachwycona trasą i zadowolona z jazdy - niestety na wynik wpłynęła wymiana gumy na 8km, a szkoda, bo szerokie pudło bylo chyba jednak w zasięgu. Jednym słowem lekko nie było, ale Karpacz ukazał po raz kolejny piękno tego sportu - wielkie dzięki dla autorów trasy i całej ekipy organizacyjnej! Wracamy do Karpacza może jeszcze w tym roku:)

1Open / 1M2 Bartosz Janowski 4:00:02
73Open / 31M2 ktone 5:27:23


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, Teren, W towarzystwie

Karpacz - rekonesans

Piątek, 14 czerwca 2013 | dodano: 19.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst12.45/4.00km w01:02h avg12.05kmh vmax44.70kmh HR 124/166

Maraton w Karpaczu to chyba jeden z moich ulubionych momentów w roku - wyjazd zawsze możliwie przedłużamy i śmigamy po okolicach, a kapitalne trasy zapewniają sporą dawkę adrenaliny i frajdy jednocześnie:) Tegoroczny wyjazd z Magdą i Jarkiem udało się zorganizować dosyć wcześnie w piątek, tak, że na miejscu byliśmy już po godz. 16. Szybki obiad i na przepalenie:)

Pogoda jest dobra, rano padało, ale rozpogodziło się, jedynie Śnieżka w chmurach. Początek od kwatery (Brzozowy Gaj, ul. Sadowa) asfaltem w stronę Karpacza Górnego.

Magda nie była jeszcze rowerowo w Karpaczu, dlatego chciałbym jej wiele pokazać, chociaż tak naprawdę sam jeszcze niewiele widziałem i słabo znam okolice. Wiem jednak, że metalowe zwierzaki musimy zobaczyć;)

Mijamy zaporę na Łomnicy i wspinamy się krótką techniczną ścieżką. To znacznie przyjemniejsze niż walenie głównym asfaltem pod Wang.

Wyjechaliśmy na nowiutki asfalt na tyłach hotelu Gołębiewskiego. Widok na Karkonosze cudowny!

Nasza droga dobija w końcu do głównej ulicy (Karkonoskiej), tuż pod Wangiem. Niezła ścianka, Grzesiek powinien to miejsce włączyć do maratonu;) (wg Garmina nachylenie przekraczało 40%..)

W końcu docieramy do Przełęczy pod Czołem. Mój plan zaliczenia zjazdu zielonym do Borowic legł w gruzach - udało mi się namówić towarzyszy jedynie na zaliczenie ostatnich kilometrów trasy. Pokonujemy nowy zjazd do Bierutowic - momentami dość niepewnie z podpórką, gdzie ja się waham, tam Magda zjeżdża. Wydaje mi się jednak, że na maratonie nie będzie tu problemu. Dalej kierujemy się ostatni podjazd na trasie - techniczna ścieżka po korzeniach między kamieniami.

Cieszy mi się japa, bo wiem, że ta ścieżka kończy się słynnymi na całą Polskę agrafkami:)

Do Agrafek dojeżdżam bojowo nastawiony - po czterech dniach w błotku na MTB Trophy lepiej czuję się na zjazdach i chcę się sprawdzić.
Pierwsza agrafka bez problemów. Druga - prawa, niestety nie pokonana. Lewe zakręty wychodzą mi znacznie lepiej, dlatego zmierzyłem się z trzecią... i udało się:) Sekcji kamieni kawałek dalej już nie próbowałem. Dokładnie przyjrzałem się drugiej agrafce i wiem, że najprostszy sposób na nią to ciąć wewnętrzną. Rock garden po trzeciej chyba jeszcze nie dla mnie.. Końcówka zjazdu do stadionu to znienawidzona przez wielu łąką zakończona okazałym uskokiem - dzisiaj jednak dokładnie otaśmowanym i przygotowanym do zjazdu. Tutaj również odpuściłem, chociaż optymalnym tor wyraźny i raczej średnio wymagający. To siedzi w głowie. Niestety po przygodach na Trophy zupełnie zapomniałem o problemach z blokami. Dopiero w dniu wyjazdu poprosiłem Kamila, żeby wziął do Karpacza nowe bloki do dla mnie. Dzisiaj na szczęście krzywdy sobie nie zrobiłem, ale dwa razy na zjeździe noga z pedału mi uciekła..

Wieczorkiem kolacja w knajpie, którą odwiedzamy co roku i rozmowy. Wszyscy nie mogą się doczekać startu - ta trasa jest magiczna:)
/2536608


Kategoria 000-050, Góry, Mbike, Teren, W towarzystwie

Beskidy MTB Trophy 2013 - etap III

Sobota, 1 czerwca 2013 | dodano: 10.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst70.35/60.00km w05:44h avg12.27kmh vmax64.20kmh HR 146/171

Przez całą noc pada, rano również. Nastroje w domu słabe, niektórzy zastanawiają się czy nie odpuścić, bo jedno dzisiejszego dnia jest pewne - na Raczy mamy zagwarantowane błotne kąpiele. Ponownie nie daję się w ciągnąć w wir narzekania i domysłów. Robię swoje - szykuję się na mój etap:) Przed wyjściem oczywiście pogoda się poprawia, ale dojazd na start nadal przy lekkiej mżawce. W Istebnej naturalna dla wszystkich informacja o skróceniu trasy o odcinek graniczy przez Przegibek do Raczy. Rozsądnie, bo te ok 10 km jechalibyśmy pewnie ze dwie godziny, tzn szlibyśmy..

Start asfaltami w stronę Koniakowa. Szybko zjeżdżamy na wąskie i strome drogi, co owocuje oczywiście korkami i u niektórych niepotrzebnymi nerwami. Jedzie mi się słabo, Paweł szybko ucieka.Wyprzedzają mnie kolejni zawodnicy. Na podjeździe do Koniakowa jednak postanawiam mocniej przycisnąć, wkręcam się na obroty i to chyba pomaga, bo dalej jedzie mi się lepiej. Przejazd przez Koniaków i płyty na Ochodzitą. Fantastyczna atmosfera, mgła bowiem ogranicza widoczność do zaledwie kilkudziesięciu metrów, miejscami nawet bardziej. Zjeżdżam za Kasią G., który wyjątkowo niepewnie sobie radzi na tym zjeździe, a kiedy jest on mokry, to im szybciej, tym łatwiej. Szybkie zjazdy, na których o dziwo nie tracę, podjazd na Przełęcz Rubienka i mój ulubiony podjazd na Solowy Wierch. Ostatni raz tutaj wspominam bardzo źle - kurcze i totalny zgon podczas maratonu kończącego miniony sezon. Szlak jest bardzo śliski, w kilku miejscach niestety z buta. Na końcówce sporo błota, na wypłaszczeniu praktycznie brodzenie w wodzie i błocie - sporo zyskuję:) Zjazdy jak zwykle bardzo szybkie, wąskie uliczki przez Myto, słynny już przejazd nad ekspresówką kładką dla pieszych i odcinek przez Zwardoń, który lubię - między domami, po łąkach, za kościołem, wąskie ścieżki wśród traw. Bufet. Łapię banany i gonię Pawła. Czuję, że tempo jest coraz lepsze i będzie w zasięgu.

Za bufetem jak zwykle znany odcinek do Beskidu Granicznego z mega podejściem i szybkimi szutrami. Nie jest najgorzej, w końcu dochodzę Pawła. Przed nami szybkie zjazdy w stronę Rycerki - utrzymuję tempo. Dalej szutrowy podjazd w stronę Magury. Sporo jedziemy razem, Paweł jednak narzuca dobre tempo, którego nie utrzymuję i systematycznie tracę kolejne metry. Na wypłaszczeniach odrabiam, na zjazdy wysuwam się na czoło i o dziwo nie blokuję nikogo, a nawet Paweł zostaje z tyłu. Zjazdy z tego typu, których wydawało mi się, że nie lubię - szybkie szutrowe, z kamieniami i mocnymi dohamowaniami. Tym razem jednak jadę dobrze i mam z tego radochę. Nie jest źle. Rycerka. Spory kawałek asfaltami, łagodnie do góry. Jedziemy z Pawłem i gadamy. Bufet. Obsługa wspomagana przez ekipę Gomoli, m.in. Dorotę - wielkie dzięki!

Kawałeczek za bufetem wjeżdżamy w teren - podjazd na Wielką Raczę. Pamiętam, jak dwa lata temu się męczyłem, kawałek z buta. Tym razem całość w siodle. Do Pawła niestety straciłem ok. minutę. Mimo to jestem zadowolony - wyprzedziłem kilka osób, podjechałem całość, łącznie z kamieniami na końcu. Wielka Racza zdobyta. Zaczynamy zjazdy. Początek o dziwo przejezdny - rok temu było tu niezłe ślizgawisko:) Praktycznie całość jadę, tylko w jednym miejscu powalone drzewo zmusza do zejścia z roweru. Mijam m.in. Mariusza i Pawła, ale ten szybko znowu mnie wyprzedza. Dopiero na śliskich korzeniach i błotnych pułapkach pod Wielkim Przysłopem wyprzedzam Pawła, jak się okaże, na dobre. Jedzie z nami też Jurek, ale na technicznym podjeździe zostaje, problemy z rowerem. Szlak jest genialny, techniczne odcinki po korzeniach i kamieniach, w górę i w dół, sporo błota, najbardziej niebezpiecznie jest jednak na... drewnianych mostkach, wyślizganych jak lód. Kolejne fragmenty szlaku dają mi masę frajdy. Jedzie mi się rewelacyjnie. Zaliczamy jeszcze jedno spore podejście, staram się jechać, ale przy deszczu przyczepność jest zerowa. Miejscami ciężko jest nawet iść.. Za Magurą jest sporo błotka - płaski odcinek, czarna ziemia, lekko nie jest. Konsekwentnym lekkim obrotem udaje mi się jednak pokonać ten odcinek, przy czym wyprzedzam sporo osób. Krótki odcinek technicznego singla w ciemnym lesie - miodzio i szybkie szutrówki, tzn błotne szutrówki. Miejscami jest naprawdę ślisko, a poczucie przyczepności jest tylko umowne. O dziwo jednak jadę te odcinki dobrze i wydaje mi się, że zyskuję nad kolejnymi osobami. Przed bufetem jest jeszcze jeden ostry podjazd - z buta i szybkie zjazdy, końcówka po asfalcie. Na bufecie powerade i słone zakąski - świetny pomysł.

Odcinek za bufetem wydaje mi się znajomy. Rzeczywiście jechaliśmy tak przed dwoma laty, tylko pogoda bez porównania lepsza była wówczas:) Najpierw łąki, długi podjazd po mokrej trawie i miękkim jak plastelina gruncie - bardzo ciężki. Dalej w las. Wody cały czas jest dużo, a więc nawet na pozór łatwe odcinki sprawiają sporo problemów - jest ślisko i miękko. Staram się jednak od początku etapu pilnować regularnego jedzenia i picia i efekty są - cały czas czuję moc i jadę dobrym tempem. Kolejne mijane osoby i kolejne błotne przeprawy sprawiają, że jestem zadowolony z jazdy.Jedynie na szybkich odcinkach, kiedy błoto spód kół trafia na twarz nie jest dobrze - jazda bez okularów ma swoje wady.. Przed granicą mamy jeszcze bardzo szybkie łąki, na których jestem świadkiem, jak zawodnik jadący tuż przede mną zaliczył nieprzyjemnego szlifa, ale zawodnik za mną się zatrzymał, ja nie miałem czasu na reakcję, było za szybko. Szybkie szutry, asfalty i jesteśmy w cywilizacji. Dojeżdżam dwóch zawodników. Na asfaltach momentalnie się wychładzam i marzę o podjeździe. Tunel pod trasą 12, przejazd przez tory kolejowe. Trochę terenu, sporo błotka. Obaj zawodnicy zagadują. Prowadzę, ale krótkich podjeździe ucieka mi noga z pedału - trzeba wymienić bloki.. sytuacji powtarza się jeszcze kilkukrotnie, co mnie zaczyna irytować. Wyjeżdżamy na stromy asfalt w czeskiej wiosce - znam to miejsce, do mety już blisko. Podjazd jest ciężki, dalej również lekko pod górę. Trochą czarowania, lekkie ataki. Trasa aż do Istebnej prowadzi asfaltami, z krótkimi tylko szutrowymi łącznikami. Jest bardzo szybko, obaj zawodnicy mi uciekli, ale są blisko. Żołądek od dłuższego czasu domagał się jakiegoś konkretnego jedzenia - marzył mi się schabowy:) Zaczyna mnie boleć brzuch. Do mety jeszcze kilka km, a mi zupełnie odcina prąd, a przede wszystkim tracę chęć do ścigania się.. Zawodnik z teamu VW motywuje mnie, ale momentami rzeczywiście ciężko jest mi w ogóle kręcić nogami. Końcówka znana z wrześniowego maratonu. Takie interwały między domami. Podjazd w lesie z buta.. Na mocnym asfaltowym podjeździe noga znowu "udało" mi się wyszarpnąć nogę z pedału.. Na łące dzieciaki tradycyjnie proszą o bidon - sorry, przyjźdzcie jutro! Mocny podjazd w lesie niestety z buta, na ostatnim kilometrze nieco odżywam, ale słynna sekcja korzeni nie pozwala powalczyć;) Meta!

Naprawdę trudny i wymagający etap, zarówno dla ciała, ale moim zdaniem przede wszystkim dla głowy. Osobiście świetnie się odnajduję w takich warunkach. Jechało mi się naprawdę dobrze, a błotniste zjazdy dały mi mnóstwo frajdy. Niestety słaba końcówka pozostawia lekki niedosyt. Mimo to jestem bardzo zadowolony z wyniku - 120 open to mój najlepszy dotychczas wynik. Udało się również zyskać kilka cennych minut nad kolegami - jutro szykuje się walka na sekundy:)

miejsce 120 Open / 47 M2
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Trophy, W towarzystwie

Beskidy MTB Trophy 2013 - etap II

Piątek, 31 maja 2013 | dodano: 10.06.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst79.29/60.00km w06:14h avg12.72kmh vmax60.20kmh HR 152/177

Drugi dzień zmagań z beskidzkimi kamieniami i oczywiście błotkiem wita nas ładną pogodą - rozpogodziło się i nawet wychodzi słońce. Z ogromnym szacunkiem podchodzę do dzisiejszej trasy - Rysianka na pewno potrafi sponiewierać, szczególnie po opadach. Mimo to jestem dobrej myśli, a plan na dzisiaj jest prosty - możliwie najdłużej trzymać koło Pawła. Wiem, że dzisiejszy etap może być decydujący w naszej małej walce:) Dobra pogoda sprawia, że pozytywne nastawienie udziela się wszystkim dookoła. Przed startem zaprowadzam jeszcze Pawła, Artura i Gumę na słynne istebniańskie korzenie - robią wrażenie. W sektorze wesoło, chociaż stanęliśmy bardzo z tyłu, nie najlepszy pomysł.

Początek asfaltami przez Istebną, dobre tempo, szybko przesuwam się do przodu, chociaż większość zawodników na moim poziomie i tak jest daleko z przodu. Starty to nie jest moja mocna strona. Na pierwszym mocniejszym podjeździe staję w korbach... i koło wyskakuje z ramy, zaciskam klamki i w efekcie zostaję z zaciśniętymi tłoczkami. Przy okazji rąbnąłem kolanem w kierownicę.. Powoli zbieram się do naprawiania "defektu", ale mija kilka minut, zanim znalezionym na ulicy patyczkiem po lodzie rozsuwam tłoczki, wkładam koło, mocno zaciskam szybkozamykasz i ruszam. Wylądowałem na szarym końcu, wśród turystów. Szybko przebijam się do przodu, ale kosztuje mnie to sporo sił.Na pierwszych zjazdach tempo jest beznadziejnie niskie, ale nie naciskam - w końcu to moja wina. Trasa jest nieco zmodyfikowana przez błoto i podjeżdżamy na Tyniok, dalej fajny zjazd przy Zagroniu. Przy trasie stoi Adam z defektem, pytam, czy pomóc, ale odpowiada, że poradzi sobie. Szybko dojeżdżam do Kamesznicy. Trochę asfaltu. Doganiam kolejnych zawodników i po chwili prowadzę sporą grupkę. Na lekkim podjeździe do autostrady zrywam grupkę z koła i samotnie pokonuję szybkie szutrowe zjazdy, kolejne asfalty i dojeżdżam do bufetu. Szybka obsługa i dalej w pogoń. Dobrze mi się jedzie, ale wiem, że najcięższe dopiero przede mną.

Za bufetem fajny podjazd po błocie i kamieniach, mijam Artura. Dalej podjazd prowadzi łąkami, które przez nocne opady są strasnie miękkie i mimo umiarkowanego nastromienia - jedzie się bardzo powoli. W oddali widzę pierwszego z kolegów, których ścigam - Grześka C. Po ponownym wjechaniu w las inni zawodnicy trochę mnie blokują, atakuję bokami po krzakach, ale szybko wyrzucam takie pomysły z głowy, kiedy widzę Grześka na poboczu walczącego z gumą.. Aż do Hali Borucz jest sporo pchania roweru, za ślisko. Kilku zawodników okropnie narzeka, że albo asfalty, albo pchanie roweru, że mokro, błoto i pewnie jeszcze nas dzisiaj zmoczy - niewykluczone. Zastanawiam się jednak co ktoś taki robi na tej imprezie? Nieważne, żeby jechać, to trzeba jechać.. Po wyjechaniu na dobrze mi znany szlak niebieski do Węgierskiej Górki z Hali Baraczej, bo w tym kierunku ten szlak jechałem do tej pory, wsiadam na rower i znowu staram się nadrabiać straty. Mocny podjazd na Pursów robimy w lekkim deszczyku - wyższe partie Beskidu Żywieckiego są dzisiaj w chmurach. Fajne zjazdy i jestem na Hali Boraczej. Lubię to miejsce, nigdy nie było okazji zatrzymać się i podziwiać widoki, a jest na czym zawiesić oko. Najpiękniejsze widoki rozpościerają się oczywiście na pasmo Rysianki, którego pokonanie mnie czeka. Podjazd zaczyna się ostrym odcinkiem po kamieniach. Widzę Jarka i Ewę i Kasię z Murapola. Jest też kilka innych znajomych sylwetek, czyli udało się już nieco podgonić. Podjazd atakuję ambitnie, ale kawałek jednak muszę podprowadzić. Wolę ten odcinek zdecydowanie jechać w drugą stronę:) Kolejne kilometry przez Radykalny i Boraczy Wierch to sporo błota, siłowe kręcenie i niestety na końcu pchanie roweru.

Rozwój i cywilizacja dotarły w wysokie partie gór pozostawiając za sobą zaoraną drogę, która po deszczu zmieniła się w bagno. Błoto oblepiło rower tak skutecznie, że koła przestały się kręcić. Mimo to kilku osobom udaje się jechać, m.in. Mariuszowi. My z Jarkiem niestety prowadzimy rower i trwa to dość długo, zdecydowanie za długo. Kawałek za Lipowską Halą - piękne widoki i fantastyczny niegdyś szlak, niestety teraz już zniszczony, można jechać. Błota jest nadal dużo, ale ma inną konsystencję. Zastanawiam się, co nas czeka na zjazdach - Magda jechała ten zjazd z Rysianki na maratonie w Korbielowie i zapowiedziała mi wspaniałe widoki i bardzo wymagający szlak. Początek fajny, śliski, ale szybki, dalej są ekstremalnie śliskie, skośne korzenie, miejscami bardzo wysokie. Jakakolwiek próba jechania skończyłaby się pewnie urwaniem napędu. Po chwili szlak wynurza się spośród drzew i oczom ukazuje się chyba najwspanialszy widok, jaki miałem okazję podziwiać w Beskidach. Dosłownie zapierająca wdech w piersiach panorama okraszona bardzo wymagającym i stromym zjazdem. Początek sprowadzamy, ale po chwili w siodle pokonuję korzenie i kamienie z żalem spuszczając wzrok pod koła. Musze tu wrócić! Wyprzedzam Kłosia i Kasię G. Po wjechaniu między drzewa robi się bardzo ślisko, dłonie bolą od zaciskania klamek, a z zacisku wydobywa się niesamowity smród przepalanych klocków. Oj to lubię! W końcu wyjeżdżamy z Jarkiem na asfalty. Spod kół sypie błotem, a ja jadąc bez okularów jestem bezbronny;) Bufet.

Z bufetu ruszamy we trzech z Pawłem, którego udało się dogonić. Nie ukrywam, że lżej mi na duchu, teraz pozostało już "tylko" utrzymać koło. Jarek prze zaciągający łańcuch jedzie ze środka, Paweł ogólnie jeździ mocno pod górę i o ile na asfaltowym podjeździe daję radę utrzymać tempo, to przed dojechaniem do Suchego Groniu gubię kolegów. Poznaję trasę z maratonu w Korbielowie - przed nami pasmo Abrahamów - powinno być trochę błota. Paweł już wcześniej się śmiał, że na pierwszym błocie pewnie go dojadę. Rzeczywiście na kolejnych kałużach i błotnych fragmentach nadganiam i szybko dochodzę Pawła. Mi również łańcuch zaczyna zaciągać. W kilku momentach sprawia to, że muszę podbiegać.. Same zjazdy do Żabnicy - długie i bardzo zróżnicowane, dostarczają sporo adrenaliny. Miejscami jest błotko, miejscami kamienie i jest technicznie, miejscami szybko. Tasujemy się z Pawłem kilka razy:) W Żabnicy chcę wziąć żela, ale czuję, że przydałoby się wrzucić na ruszt coś stałego i postanawiam czekać na bufet, który za chwilę powinien być. Przed zjechaniem z asfaltów pitstop zorganizowany przez Gomolę - smarowanie łańcucha, super, dzięki! Zanim dojechaliśmy do bufety, pokręciliśmy jeszcze jakiś kwadrans po łąkach, z których zjechaliśmy bardzo szybkimi zjazdami. Obaj z Pawłem zastanawialiśmy się, jak inni zawodnicy to robią, to minęło nas kilkoro w takim tempie, że szkoda mówić. Bufet! Zajadam się słonymi przekąskami, czyli precelkami, ciastkami i owocami. Mniam!

Do mety blisko, szacuję, że jakieś półtorej godziny. Na asfaltach przez Kamesznicę spokojnie jadę na kole. Nagle mija nas Adam po awarii, Paweł się zrywa i siada na kole, a ja mogę tylko popatrzeć. Jadę swoje, z nadzieją, że na trasie będzie jeszcze trochę błota:) W końcu etap kończymy zjazdami z Tynioka, które są zawsze mokre. Z asfaltu zjeżdżamy i kontynuujemy wspinaczkę szutrami. Tempo mi siada, czuję, że zwlekanie ze zjedzeniem żela to nie był najlepszy wybór.. Dogania mnie zawodniczka z Danii, co motywuje mnie do mocniejszego deptania ww korby. Tętno momentalnie podnosi się do dobrego poziomu, a mi powraca wiara, że jednak się uda podgonić. Podjazd jest długi, ale walczę. Na zjazdach przez Gańczorkę bawię się jak dziecko, choć na najbardziej stromych odcinkach w górę podprowadzam. Od zjazdów z Rysianki czuję, że widelec prawie w ogóle nie tłumi uderzeń - rzeczywiście zaschnięte gęste błoto mocno go blokuje. Bolą ręce i na krótkim podjeździe postanawiam oczyścić lagi z syfu. Kolejny krótki stromy odcinek idę przez zaciągający łańcuch, a na wjeżdżanie ze środka zaczyna brakować już energii.. Tasujemy się z Dunką jeszcze kilka razy, by w końcu wjechać na Tyniok - ostatnie zjazdy. Rzeczywiście jest błoto, ale bez tragedii, zjeżdżam w zasadzie bez problemów, przeciwnie do ostatniego razu w zeszłym roku, kiedy musiałem się nagimnastykować i dostałem srogie lanie na tym zjeździe od Kasi G. Wyjazd na asfalt, udało się wyprzedzić jeszcze jednego zawodnika i finish.

Piękny etap. Jestem potwornie wykończony, ale jednak zadowolony. Dopiero na chłodno dochodzi do mnie, że przez żywieniową niefrasobliwość sporo straciłem - Paweł jadąc za Adamem wkręcił się na obroty i całą końcówkę pojechał bardzo mocno, dokładając mi na mecie blisko 10 minut, nokałt... Muszę jednak przyznać, że trochę pecha, a może własnej głupoty na początku etapu kosztowało mnie sporo nerwów i siły. Szkoda też, że spora część podjazdu na Rysiankę z buta. Wszystko to jednak wynagrodziły nam cudowne widoki. Beskid Żywiecki zaskakuje za każdym razem, kiedy mam przyjemność tu kręcić. Jutro etap na Wielką Raczę, błoto gwarantowane, zapowiadam rewanż:)

miejsce 149 Open / 55 M2
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Trophy, W towarzystwie