Wpisy archiwalne w kategorii

Mbike

Dystans całkowity:6188.32 km (w terenie 3695.00 km; 59.71%)
Czas w ruchu:385:39
Średnia prędkość:15.66 km/h
Maksymalna prędkość:73.90 km/h
Suma podjazdów:61675 m
Maks. tętno maksymalne:205 (103 %)
Maks. tętno średnie:170 (85 %)
Suma kalorii:115318 kcal
Liczba aktywności:132
Średnio na aktywność:46.88 km i 3h 03m
Więcej statystyk

Merida Mazovia MTB - Nowy Dwór Mazowiecki

Niedziela, 7 października 2012 | dodano: 17.10.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 12.4˚ dst49.29/20.00km w02:17h avg21.59kmh vmax45.40kmh HR 163/186

Tydzień temu zakończyliśmy tegoroczny cykl MTB Marathon, w tą niedzielę kończymy cykl Mazovii. Ostatnia edycja, podobnie jak w ostatnich latach, rozgrywana jest w Nowy Dworze Mazowieckim. Czyżby powtórka trasy z Legionowa w lasach Chotomowskich?

Na miejscu jesteśmy z Magdą ok. 9:30, kilka minut później dojeżdża Paweł - umówiliśmy się na wspólną rozgrzewkę. Szykowanie się i ruszamy. Jest chłodno, wiatr nieprzyjemny, decyduję się na start w długich cienkich spodniach i rękawkach. Start zlokalizowany jest w zupełnie innym miejscu niż w ubiegłych latach, trasa też ma być inna. Zapowiada się bardzo szybki i nudny wyścig po wałach Narwi i okolicznych łąkach. W ramach rozgrzewki przejeżdżamy trasę HOBBY. W jedną stronę po wale, powrót po łąkach, miedzy domami, asfaltami i na koniec kilkaset metrów w lesie, po czym znowu wyjazd na asfalty. No to wiemy, że początek i końcówka szybka i niebezpieczna.

Ustawiam się w sektorze około 15 minut przed startem, mimo to staję prawie na końcu. Po starcie I sektora udaje się dojść do chłopaków - Pawła i Zdzicha. Ruszamy. Początek bardzo szybki, ale przebijam się do przodu, na wały wjeżdżamy z chłopakami dosyć wysoko. Po kilku kilometrach po wale zjeżdżamy na łąki. Nadal jest bardzo szybko. Zdzichu oddala się, jedziemy z Łukaszem i Pawłem. Sporo dziur, momentami jest niebezpiecznie. Niestety znowu muszę uświadomić kogoś, że przy zmianie toru jazdy przy blisko 35kmh, wypadałoby zerknąć, czy przypadkiem nie zajeżdża się drogi innym...

Kolejne kilometry szybko mijają. Nie ma nic ciekawego, co dałoby mi choć punkt odniesienia. Staram się trzymać tempo i jest naprawdę nieźle. W pewnym momencie na łące, prowadzącego grupkę mnie wyprzedzają bracia Wolcendorf - próbuję gonić, ale walka z wiatrem z moją masą (siłą) skazana jest na porażkę. W końcu wkurzam się, bo wiozę już jakiś czas na kole kilku zawodników i staram się ich urwać. Dochodzę kolejną grupkę. Kawałek asfaltów. Wyciąg żel, łykam porcję i przy probie zakręcenia opakowania, muszę zwolnić. Tracę w ten sposob kontakt z grupką. Na szczęście wjeżdżamy w teren i doganiam. W terenie, mimo, że nadal jest szybko, prosto i płasko, jadę dobrze i zyskuję pozycje. Momentami widzę na horyzoncie pomarańczową koszulkę Zdzicha - co motywuje mnie i naciskam na korby jeszcze mocniej. Naprawdę dobrze się dziś czuję. Na jednej z szybkich szutrówek jest bufet - bardzo mądrze, przy prędkości w granicach 32-34kmh.. Olewam to, mam swoje picie i żele.

Tempo jest dobre, ale tylko dwie osoby dają zmiany. Przed nami kilka osób - postanawiam podciągnąć. Rozrywam grupę i dalej jedziemy we 4 - 5. Zaliczamy fragment WOT'u czerwonym szlakiem. Przeprawa przez rzeczkę, kilka minut później ponownie, tym razem w siodle. Mam nadzieję, że podobnie jak na trasie WOT, będą wydmy, korzenie i szybkie single. Niestety trasa nie zjeżdża z szerokich przecinek. Na jednym chyba do tej pory podjeździe wysuwam się na prowadzenei grupy;) Niestety na piaszczystym zjeździe noga wypina mi się z pedału i cudem unikam OTB. Dojeżdżamy do singla po wydmie, kiedy widzimy przed sobą olbrzymią grupę. Okazuje się, że to I i czub II sektora. Brak strzałek i taśm. Nikt nie wie gdzie jechać..

Kierujemy się na czuja przed siebie. Tempo wycieczkowe. Przeważa wersja, że odpuszczamy wyścig i wracamy na metę. Jestem strasznie zły, bo zapowiadał się naprawdę dobry wyścig. Dokręcamy tak liczną grupą kilka km, kiedy ponownie jestesmy na trasie - zaraz zaraz, ten odcinek już jechaliśmy. Zeszliśmy się z V-VI sektorem. Jedziemy nadal spokojnie. Dojeżdżamy w końcu do tego samego miejsca. Znów brak strzalek, ręce opadają... Jedziemy znów przed siebie. Po kilkuset metrach docieramy do szerokiej szutrówki, w końcu znajdujemy strzałki... Zupełnie jednak nie chcę mi się już ścigać. Zdzichu decyduje, że wracamy do NDM. Podobnie inni zawodnicy. Po dojechaniu do asfaltu skręcamy z trasy oznaczone strzałkami i jedziemy asfaltami do mety. Jest z nami m. in. P. Baranek.

Na mecie okazało się, że wielu zawodników miało podobne problemy. Wielka szkoda. bo była szansa na dobry wynik. W moim przypadku nieukończony wyścig oznacza również brak wyniku w klasyfikacji generalnej - zabrakło 1 startu.. Nieukończenie tego maratonu przez nas (Zdzich, Paweł i ja) miało również wpływ na wynik w klasyfikacji drużynowej - minimalna przewaga nad drużyną Velmar została skasowana. Wielka szkoda, pozostaje ogromny niesmak. Niesmak jest tym większy, że pomijając już kompletnie kwestię feralnego błądzenia, trasa była fatalna. Kilka kilometrów wałem, dalej kilkanaście po łąkach na przemian z asfaltem. Wiem, że nikt gór na Mazowszu nie usypie, ale w pobliżu Warszawy było już wiele ciekawych maratonów, a ten w NDM był chyba najsłabszym, w jakim jechałem.

Po dekoracjach za rozegrany maraton (Magda III miejsce), nadszedł czas (po długim oczekiwaniu) na dekoracje klasyfikacji generalnych oraz drużynowych. Magda zebrała sporo nagród (III na MEGA w K2, 6 Superklasyfikacja), drużynowo zajęliśmy VIII miejsce. Czas na odpoczynek i plany na kolejny sezon.


Kategoria W towarzystwie, Teren, Mbike, Imprezy / Wyścigi, 000-050

Powerade Garmin MTB Marathon - Istebna

Sobota, 29 września 2012 | dodano: 05.10.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 19.4˚ dst74.25/45.00km w05:08h avg14.46kmh vmax58.60kmh HR 160/185

Sezon zbliża się do końca. Przede mną już tylko dwa finałowe maratony. Cykl MTB Marathon kończy tradacyjnie maraton w Istebnej i ostatni bufet na mecie. Dla mnie będzie to pierwszy maraton w Istebnej i choć mam na koncie dwie edycje MTB Trophy, to nie mogę się doczekać:)

Wyjazd na maraton w teamowym gronie w piątek po pracy. Nocleg w Koniakowie. Niestety warunki do spania były marne, do tego wczesna pobudka i w efekcie, po niespałna 5 godzinach snu, nie czułem się najlepiej. Do Istebnej zjeżdżamy z Magdą dosyć wcześnie, po około 9. Start maratonu w dobrze mi znanym miejscu - nieopodal słynnych korzeni - aż wstyd się przyznać, ale nie widziałem jeszcze tego zjazdu. Na miejscu okazuje się, że stan mojej przedniej opony (Rocket Ron 2.25) pozostawia, mówić delikatnie, wiele do życzenia. Po prostu przed maratonem założyłem zużytą i dziurwą, zamiast dobre, oponę.. Zaczynam nerwowo szukać Michała z nadzieją, że może ma w samochodze jakiś zapas. Udało się, ale dostałem gumę o nieco innym charakterze - Hutchinson Piranha 2.0;) Szybka wymiana z Magdą i na kilkanaście minut przed startem zjechałem na start z Hutchinsonem Cougar i mnóstwem nerwów.

Punktualnie o 10 ruszamy. Zaczynam spokojnie, jak wszyscy. Nie zrobiłem rozgrzewki, ale wierzę, że nie będzie to miało większego znaczenia w obliczu długiego podjazdu na rozjazd. Początek asfaltami na P. Szarcula. Doganiam Michała i Mateusza z teamu. Mijam się też z Jackiem i Jarkiem. Podjazd zrobiłem w dobrym tempie. Michał jest obok, a nawet wyprzedza na końcówce podjazdu, jedziemy we trzech z Mateuszem - fajnie. Pierwsze zjazdy, nieco niepewnie. Przyzwyczaiłem się do wielkiego balonu i miękkiej gumy z przodu. Jednak nie ma tragedii. Kolejny podjazd, przejazd obok domu, w którym mieszkaliśmy na tegorocznym Trophy, zjazd. Na końcówce zjazdu jest dwumetrowa hopka i wyjazd na asfalt. Chcąc uniknąć kontaktu z zawodnikiem przede mną, jadę nieco z boku, uślizg koła na korzeniach i zaliczam glebę. NA PODJEŹDZIE! Niby nic, ale nie mogę się wypiąc, a kierownica wbiła mi się w brzuch. Wstaje i jadę dalej, ale humor mam parszywy..

Przejeżdżamy przez Pietraszonkę i robimy świetny podjazd po płytach znany z tegorocznego Trophy. Tym razem jest sucho, ale skalne płyty pokryte warstwą pyłu, wcale nie są mniej śliskie. Mija mnie Marcin z Aluxem, zagadujemy, ale trzeba się spinać i gonić! Przede mną nieznany mi dotąd podjazd na Gańczorkę. Wschodnie stoki tej stosunkowo niewielkiej góry dają wiele frajdy na zjazdach, jednak nie czuję się pewnie i sporo osób mnie wyprzedza. Mam wrażenie, że odbijam się o kamieni, którymi usiany jest zjazd, dosłownie jak piłeczka pingo-pongowa. Nie jest dobrze. Znów podjazd, krótki przez Małą Gańczorkę, znów zjazdy i podjazd na Tyniok. Zjazdy z Tynioka znam. Nie jest najgorzej, trochę błota, ale jakby odzyskuję wigor. Po długim zjeździe wiem, że czeka mnie długi i wymagający podjazd do Koniakowa. Po drodze jest bufet, korzystam.

Na Koniaków ruszamy z Grześkiem K. Ostatnio często spotykamy się na trasach, dobrze jest jechać ze znajomymi. Chcę gonić Michała i Mateusza. Cały podjazd do Koniakowa jadę mocno, o dziwo udaje się wyjechać całość. Na Trophy się nie udało. Przejeżdżamy obok naszej kwatery, strzałka wisi na ogrodzeniu;) Po wyjechaniu na asfalt czeka nas tylko szybka wspinaczka na Ochodzitą i zjazd, który bardzo lubię:) Ochodzita zdobyta, choć lekko nie było, walczyłem do ostatnich metrów o pozycję na zjazdy. Niestety zawodnik, którego chciałem przegonić, był szybszy. Na zjazdach blokowal, ale nie napierałem. Dalej szybki asfalt, P. Rupienka i wspinaczka na Solowy Wierch. Również ten szlak lubię. Niestety tuż po zjechaniu z szutrówki na szlak dopadają mnie skurcze.. Jestem załamany, dopiero 2 godziny w nogach i już mam problemy. Zaciskam zęby i kręcę pod górę. Tracę mnóstwo pozycji.. W końcu kurcze puszczają i mogę jechać swoje. Zjeżdżam ze znanych mi tras i odbijam na zachód. Szlak jest bardzo szybki i prowadzi łąkami przez kolejne szczyty. Na jednym z nich jest bufet, zatrzymuję się i uzupełniam płyny. Po kilku szybkich kilometrach czas na zjechanie do lasu, zjazdy i znów podjazd. Jadę spory kawałek z Dawidem z Gomoli, ale w końcu mi ucieka. Podobnie jak Justyna Frączek, która w końcu dogoniła mnie po awarii. Na ostrym podjeździe, którego fragment musiałem niestety zrobić z buta, widzę z tyłu Grześka C. Dochodzą mnie też dziewczyny Ania z Murapola i Ania z ASE..

Zaczynam kojarzyć szlak, po którym jadę, charakterystyczny mostek na rzeczce, podjazd singlem i wyjazd na stromy asfalt. Jechaliśmy tędy na Trophy 2011 na Trójstyk. Aż do rozjazdu jedziemy asfaltami. Staram się gonić Dawida, którego cały czas mam w zasięgu wzroku. Przed rozjazdem bufet - znów korzystam. Przede mną szutrowa pętla GIGA z kulminacją wspinaczki na Girovej. Pamiętam tylko, że podjazd był długi, ale dosyć Łagody. Tylko krotki odcinek był ciekawy, prowadził bowiem wilgotnymi korzeniami. Zjazdy niestety bardzo szybkie, momentami niebezpieczne. Luźne szutry potrafią oszukać. Przekonał się o tym Grzesiek K, którego spotkałem po tym, jak zaliczył szlif na luźnych kamyczkach. Część zjazdów po asfaltach, ostatnie kilometry do Pisek bardzo szybkie, jedziemy na zmiany. Mijamy Bukovec bokami, przecinając Olzę kilkukrotnie. W miejscu, z którego startowal czeski etap Trophy 2011, dzisiaj odbywały się jakieś zawody, pełno ludzi i wyścig traktorów - Czesi to jednak mają fantazję;)

Do Istebnej jedziemy asfaltami wzdłuż Olzy. Tempo niezłe. Niestety znowu dopadają mnie kurcze..Już tylko ostatnie podjazdy w Istebnej, masa dzieci proszących o bidon, wjazd w las na stokach góry Żor i słynne korzenie. Było tłoczno, ale nie powiem, żeby to były jedyny powód, dla którego odpuściłem próby zjechania;) Meta!

Fatalna dyspozycja. Mnóstwo nerwów przed startem. Jak najszybciej chcę zapomnieć o tym starcie. Nie tak to miało wyglądać. Na szczęście wieczorna impreza i ogólna atmosfera na uroczystości dekoracji i po niej, sprawiają, że już nie mogę się doczekać kolejnego startu w górach. Aha, byłem bliski udziału w konkursie, w którym główną nagrodę stanowił Epic 29er - zostałem wytypowany do udziału w drugim etapie, niestety po korekcie wyników na dystansie MEGA, nie miałem możliwości powalczyć o nowy rower;) Może za rok.

Drużynowo zajęliśmy 4 miejsce ustępując wyraźnie w walce o najniższy stopień podium zespołowi Gomola Trans Airco - gratuluję. Mimo wszystko było co opijać;)


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, W towarzystwie

Forty Bema z Gustawem

Środa, 26 września 2012 | dodano: 05.10.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 21.7˚ dst46.23/9.70km w02:27h avg18.87kmh vmax42.00kmh HR 132/180

Umówiliśmy się z Gustawem na wspólny trening na Fortach Bema. Mieliśmy się spotkać gdzieś nad Wisłą, najwyraźniej jednak minęliśmy się gdzieś po drodze i zawróciłem dopiero na wysokości Starego Miasta. Spotkalismy się w końcu przy Krasińskiego. Dojazd na Forty spokojny i zaczynamy rundy.

Szybko dojechała do nas jeszcze Magda, która jednak odpuściła sobie kręcenie po pętli wymagającej nie tylko żelaznej łydki, ale i nieco techniki. My z Pawłem pokonywaliśmy ostre podjazdy i niemniej ciekawe zjazdy. Świetna pętla z sumą przewyższeń około 80m - pokonywana w tempie daje w kość. Udało się jednak zrobić zaledwie 40 minut mocnego kręcenia, zapewniam jednak, że te 40 minut to dużo w tym terenie!

Rozstaliśmy się z Gustawem i we dwoje z Magdą ruszyliśmy do mnie. Zrobiło się ciemno, a my bez oświetlenia, jechaliśmy więc po chodnikach, z krótkim postojem na Bemowie na posiłek. Magda zrobiła chyba setkę, chyba 3 w życiu i 2 w tym roku.


Kategoria 000-050, Mbike, W towarzystwie

Merida Mazovia MTB - Rawa Mazowiecka - rozgrzewka

Niedziela, 23 września 2012 | dodano: 24.09.2012 | Rower: | temp 14.5˚ dst9.73/3.00km w00:28h avg20.85kmh vmax32.60kmh HR 133/166


Kategoria 000-050, Mbike

Merida Mazovia MTB - Rawa Mazowiecka

Niedziela, 23 września 2012 | dodano: 24.09.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 15.7˚ dst76.90/45.00km w03:10h avg24.28kmh vmax48.60kmh HR 166/183

Od kilku dni pogoda jest niestabilna - pada, temperatura nieprzyjemnie niska. Prognozy na niedzielę są na szczęście optymistyczne - będzie cieplej i przede wszystkim sucho. Do Rawy Mazowieckiej jedziemy z Magdą, po drodze mijaliśmy Michała na szosówce;) Zaplanowaliśmy z Pawłem, że przyjeżdżamy wcześnie i robimy solidną rozgrzewkę. Faktycznie byliśmy wcześniej niż zwykle, a i rozgrzewkę udało się zrobić. Przejechaliśmy pierwsze kilometry trasy - będzie szybko po asfaltach, później wjazd na szutry, krótki podjazd i dziurawa łąka. Będzie ciekawie;) Jest słonecznie, ale mocno wieje i jest chłodno, mimo to porzucam myśli o zakładaniu na siebie bluzy, dodatkowo biorą rękawki i buffa od Magdy. W sektorze staję na kilka minut przed startem, wylądowałem m.w. w 2/3 stawki sektora - błąd..

Start, od razu robi się szybko, ale staram się za wszelką cenę gonić. Faktycznie odrabiam pozycje. Oczywiście nie zabrakło nadgorliwców, jednego musiałem upomnieć, o dziwo grzecznie - zajechał i drogę trzy razy, raz niewiele brakowało do kraksy. Kocham za to Mazovię... Po wjechaniu w teren mistrzowie prostej zostali na krótkim podjeździe - wyprzedziłem około 10 osób. Po kilkuset metrach jest kolejny podjazd, znów wyprzedzam. Budujące! Przejechaliśmy łąkę i znowu podjazd, piaszczysty, znów wyprzedzam, ale tylko 2-3 osoby, reszta potrafi jeździć na rowerze. Kilka szybkich kilometrów po szutrach, znów trochę asfaltu. Po wjechaniu w teren trasa pokazuje swoje oblicze - jest szybka, ale nie brakuje podjazdów. Jest kilka odcinków w pięknym liściastym lesie. Na kolejnych podjazdach wyprzedzam lub zmniejszam dystans do kolejnych osób, na szutrach gonię. Nie mam z kim jechać, więc zazwyczaj sam prowadzę grupę lub jadę sam. Po kilkunastu-dwudziestu kilometrach doganiam Jarka. Dalej jedziemy razem, ale w końcu Jarek zostaje. Staram się gonić kolejne osoby. Z dobrym skutkiem. Mijam bufet, ale oczywiście są tylko zgniłe banany... Dochodzę w końcu na zasięg wzroku sporą grupę, poznaję Lucjana. No to wiem, że jak uda mi się dojść, to będę miał dobrego towarzysza na dodatkową pętlę. Po drodze zaliczamy kilka podjazdów. Trasa naprawdę mi się podoba, mimo, że poziom trudności technicznych wynosi dosłownie zero!

Dojeżdżamy do Babska, asfaltami przez wiadukt i długa prosta. Wiem, że Lucjan jest silny i na pewno na tym odcinku stracę dystans, jednak po około dwóch kilometrach odbijamy na łąki, stosunkowo długi podjazd pozwala mi się zbliżyć do grupy. Po zjazdach i dojechaniu wsi widzę rozjazd - zagadka, ile osób skręci na GIGA? Tylko Lucjan, czyli zostaliśmy we dwóch. Nie tak szybko, najpierw muszę zniwelować dystans. Na piaszczystym podjeździe po rozjeździe dochodzę Lucjana. Chwilę później jesteśmy już na pętli. Jedziemy zgodnie współpracując, o dziwo całkiem dobrze się czuję, a bałem się, że Lucjan urwie mnie pierwszą zmianą na asfaltach. Nie jest lekko, o nie, jedziemy mocno. Na horyzoncie widać kilka osób. Zbliżamy się, w pewnym momencie na 15-20 sekund, poznaję Agnieszkę Sikorę. Na bufecie łapię żela, niestety połowa zawartości opakowania ląduje na rękawiczce, kierownicy i klamce hamulca.. Staramy się dojść zawodników przed nami. Gonimy tak do rozjazdu. Dość szybko minęła mi druga pętla. Cały czas jedziemy w dobrym tempie. Nie pamiętam, kiedy tak dobrze pojechałem drugą pętlę na Mazovii, to spora zasługa Lucjana, wzajemnie się dopingowaliśmy. Samotna walka z mocnym wiatrem to byłaby porażka. Za rozjazdem Agnieszka znika nam z widoku. Trasa po przekroczeniu "gierkówki" wiaduktem (mocno wiało!) zmienia charakter, nie jest już tak szybko. Zaliczamy przejazdy wąwozami, jest też piaszczysty zjazd do żwirowni i chwilę później fajny podjazd po mokrej trawie. Podoba mi się! Po tych kilku kilometrach ciekawej trasy dojeżdżamy do znanych mi z rozgrzewki łąk. Coś tu nie gra, na liczniku mam około 70 km, mieliśmy jechać 88 km, a widać już miasto. Zastanawiam się czy nie pomyliliśmy gdzieś trasy - mamy z Luckiem w tej kwestii wspólne doświadczenia;) Było kilka miejsc, gdzie faktycznie ciężko było się zorientować, gdzie trzeba jechać, albo strzałki dostrzegliśmy w ostatniej chwili.

Kilometr po łące dał mocno w kość (dosłownie), ale wiem, że jesteśmy już blisko mety. Po zjechaniu na szybkie szutry dostrzegłem za sobą Jarka. No trzeba podkręcić tempo. Wypadliśmy na krotko na ulice Rawy i odbiliśmy do Parku. Kawałek po ścieżce rowerowej, podjazd z nawrotami i jesteśmy na ostatnim kilometrze prowadzącym ścieżką wzdłuż brzegu zalewu Tatar. Mocno wieje. Lucjan i Jarek zostali. Doszedł mnie za to zawodnik w stroju Magazynu Rowerowego. Łapię koło, ale zawodnik kilkoma mocnymi szarpnięciami zrywa mnie i odjeżdża. Pozostaje mi jedynie zachować przewagę nad kolegami. Do mety dojeżdżam przed Jarkiem i Luckiem, którzy zaciekle finiszowali.

Wrażenia? Przede wszystkim naprawdę fajna trasa. Bardzo szybka i mało techniczna, ale było sporo podjazdów, co lubię. Pętle FIT bardzo ciekawa, momentami naprawdę można było to nazwać MTB. Dobrze się bawiłem. Trasa mimo wszystko typowo do jazdy w grupie. Zabrakło mi mocnej grupy na pierwszej pętli, nawet pomimo stosunkowo dobrego początku, musiałem gonić, a później nie było z kim jechać. Pętla GIGA przejechana w całości z Lucjanem, ale jest tajemnicą, że gdybyśmy jechali w kilka osób więcej, to tempo byłoby na pewno inne. Mimo to było ok. Rating dobry, bo maraton łatwy, a więc strata do zwycięzców mniejsza. W NDM startuję z II sektora i mam nadzieję, że tym razem Paweł mi nie ucieknie;)

Czas 3:10:09
47 Open / 14 M2

Magda na mecie zadowolona - wygrała w kategorii, czwarta Open. Ula również wygrała. Romek jak zwykle świetnie, Paweł też pojechał bardzo dobrze, dzięki czemu w klasyfikacji drużynowej awansowaliśmy na 7 miejsce:)


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Mbike, W towarzystwie

Do pracy

Środa, 19 września 2012 | dodano: 22.09.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 15.7˚ dst26.70/0.00km w01:11h avg22.56kmh vmax31.40kmh HR 123/147

Wyszedłem z domu kwadrans po 6. Około 7 byłem przy Batalionów Chłopskich, gdzie musiałem zrobić pomiary. Po załatwieniu wszystkiego dokrętka do biura na Żoliborzu. Pogoda przyjemna:)


Kategoria 000-050, Mbike

Powrót z pracy w deszczu

Środa, 19 września 2012 | dodano: 22.09.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 13.7˚ dst26.66/0.00km w01:10h avg22.85kmh vmax29.30kmh HR 124/140

Wyszedłem z biura nieco bez wiary - nie miałem złudzeń, że zmoknę. Po wyjściu zdziwienie, nie pada. Kilka chwil później zaczęło mżyć. Podjechałem na Batalionów Chłopskich wyjaśnić jedną wątpliwość z porannych pomiarów. W międzyczasie zaczęło padać. Powrót do domu mało przyjemny, momentami mocno padało, temperatura spadła, do tego chłodny wiatr.. Nie dało się jechać ulicą przez ilość zalegającej na asfalcie wody. Jechałem więc chodnikami. W domu poratowała mnie gorąca kawa:)


Kategoria 000-050, Mbike

Wesołe laski;)

Wtorek, 18 września 2012 | dodano: 22.09.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst45.00/15.00km w02:15h avg20.00kmh vmax0.00kmh HR /

Umówiliśmy się z Pawłem wspólny trening po rundach w Wesołej. Znam te tereny z zeszłorocznego maratonu Legii - wiem, że kilka niepozornych wydm zapewnia świetne trasy. Jadę z pracy na Saską Kepę, gdzie umówiliśmy się z Pawłem. Obowiązkowy kebab na Francuskiej w ramach obiadu. Ruszamy w stronę lasu.

Na miejscu jesteśmy dosyć szybko. Zaliczamy świetnego singla, który doprowadza nas do rundy, na której Paweł trenuje. Zaliczamy dwie rundy. Jest świetna - ostre podjazdy, zjazdy po korzeniach, sporo piachu i ciasne zakręty.

Kilka minut odpoczynku - wizyta w sklepie po napoje, bidon szybko opróżniłem. Wracamy do lasu. Niestety bardzo szybko zabawa się kończy, na zaledwie 2-3 podjeździe Paweł zerwał łacuch. Nie mam skuwacza, dlatego pozostaje nam tylko szukać serwisu. Na szczęście niedaleko jest otwarty jeszcze sklep, gdzie mechanik za piątkę naprawia treningówkę Pawła.

Robi się późno, słońce już zaszło, w lesie jest naprawdę ciemno. Wracamy. Te kilka kilometrów po leśnych ścieżkach - było ciekawie;) Jedziemy przez Grochów. Paweł odprowadza mnie na PKP Stadion, dosłownie rzutem na taśmę zdążyłem na pociąg.

Świetne tereny treningowe. Szkoda, że przez pech Pawła nie pokręciliśmy dłużej.
Track z Garmina niesttey szlag trafił..


Kategoria 000-050, Mbike, Teren, W towarzystwie

Praca

Niedziela, 16 września 2012 | dodano: 18.09.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 18.0˚ dst16.89/0.00km w00:52h avg19.49kmh vmax27.40kmh HR 110/129

W ramach rozjazdu po maratonie wsiadłem na rower w drodze do pracy. Z lenistwa, a oficjalnie z powodu braku czasu, podjechałem do Ożarowa pociągiem. Powrót już normalnie. Luźne kręcenie po chodnikach. W Ołtarzewie spotkałem koleżanki, Brytkę i Stachę. Wróciliśmy razem, ale tempo dostosowałem do możliwości dziewczyn.

Pierwsza okazja do wyprobowania Garmina.


Kategoria Mbike

Powerade Garmin MTB Marathon - Piwniczna Zdrój

Sobota, 15 września 2012 | dodano: 18.09.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 18.0˚ dst71.00/65.00km w05:36h avg12.68kmh vmax0.00kmh HR 159/202

Po świetnym maratonie w Korbielowie nie mogłem się doczekać startu w Piwnicznej. Dla mnie to zupełnie nowe tereny - w Beskidzie Sądeckim jeszcze nie byłem. Niestety od kilku dni we wszystkich prognozach pojawia się deszcz, niedobrze. Niby lubię trudne warunki, ale szkoda sprzętu. Na maraton jedziemy w pięcioosobowym teamowym składzie: Magda, Ula, Michał i Łukasz. Wyjazd w piątek po pracy. Śpimy w Rożnowie, są też Michał W. i Romek z Olgą.

Pobudka wcześnie, wycieczka po zakupy, śniadanie i nieco nerwowe zbieranie się do wyjścia - przed nami około godzina drogi do Piwnicznej. Dojeżdżamy sprawnie i jest sporo czasu, ale jak to zwykle bywa, zbieramy się na ostatnią chwilę. Do startu mamy około kilometr podjazdu - akurat na rozgrzewkę. Zdążyłem tylko rzucić okiem na mapę trasy - przyznam się, że chyba nigdy tak nie zlekceważyłem przygotowania się do maratonu, nawet na mapę nie spojrzałem.. Ustawiam się w sektorze obok kolegów z Gomoli i Grześka C. z Venutto.

Ostry start pod górę, jak to zwykle. Tym razem jednak jest naprawdę stromo. Od samego startu słabo się czuję - w nocy strasznie zmarzłem i czuję, że bierze mnie jakieś przeziębienie. Tracę kolejne pozycje. Dopiero po zjechaniu po kilku minutach, po zjechaniu z asfaltów w teren zaczynam jechać swoje. Podjazd nabiera procentów, kamienie są coraz większe i luźniejsze. W końcu następuje moment, kiedy trzeba zejść. Krótkie podejście przy świetnych widokach na Pieniny - pogoda dopisała, świeci słońce, dzięki czemu możemy podziwiać wspaniałą panoramę!

Pierwsze zjazdy są szybkie, wjeżdżamy w las. Krótki ostry odcinek pokonuję z jedną nogą w powietrzu - wypięła się, przez co zrobiło mi się naprawdę gorąco.. Dalej jest krótki bardzo wymagający odcinek, wszyscy zgodnie schodzą z rowerów, ja również. Nie czuję się zbyt pewnie po tej przygodzie chwilę wcześniej. Dalej zjazdy prowadzą nadal wąską ścieżką, momentami wymagającą dużej uwagi, ale nie jest najgorzej. Przed Rytrem odbijamy w lewo i zaczyna się jeden z najdłuższych w całym cyklu podjazdów. Po chwili dojeżdżam do pierwszego bufetu, oczywiście chętnie korzystam, ale postój jest krótki.

Od startu czuję, że muszę iść w krzaki, chwilę za pomiarem czasu właśnie tak robię. Od razu lepiej. Przede mną długi podjazd, zrzucenie z siebie balastu na pewno pomorze;) Jedziemy z Dawidem z Gomoli rozmawiając, czas jednak podgonić. Dojeżdżam już w dobrym tempie do rozjazdu na Przechybie, przed którym było jeszcze odrobinę zjazdów. Bufet. Za rozjazdem jest świetny singielek pnący się lekko pod górę. Jest sporo korzeni, później jadę rynną. Podoba mi się. Zaczynają się zjazdy do Przełęczy Przysłop. O ile początek jeszcze jakoś jadę, oczywiście puszczając szybszych, tak dalej jest już słabo. Zupełnie nie czuję roweru i walczę o utrzymanie się na dwóch kołach. Ostatecznie końcówkę odpuszczam i schodzę. Totalna porażka... Chciałem odrobić do kolejnych zawodników, a ostatecznie straciłem kolejne sekundy, jeśli nie minuty.. Krótki podjazd i znowu zjazdy. Ewidentnie mam źle ustawione klamki, ale w tym momencie jeszcze na to nie wpadłem...

Z Przełęczy Przysłop czekają na nas kolejne podjazdy. Znów szutrowe i raczej łatwe. Sporo jadę z Grześkiem, ale czuję się mocniej i robię przewagę. Wspinaczka idzie mi dobrze. Niestety wszystko psuję na zjazdach. Nie są bardzo wymagające, wystarczy nie zaciskać klamek. Mam fatalne samopoczucie, o co chodzi? Szybko zaczynają mnie boleć dłonie. Grzesiek wyprzedza mnie, podobnie inni zawodnicy. Trzeci bufet. Wyciągam klucze i reguluję klamki, łapię też kilka suszonych moreli. Kolejny podjazd. Sporo po bruku, kamieniach. Znów dochodzę Grześka. Wyprzedzam nas zawodnik Krossa po defekcie - żartuję, żeby łapać koło i faktycznie spory kawałek udaje mi się utrzymać nieduży dystans. Tempo bardzo dobre. Widzę jakieś 100 metrów przed sobą zawodniczkę z ASE, z którą jechałem początek - to Ania Świrkowicz. Staram się dojść. Na zjazdach puszczam Grześka przodem. Jest bardzo szybko, ale luźny szuterek nie budzi zaufania. Jadę chyba zbyt zachowawczo, ale nie chcę powtórki z Wałbrzycha, gdzie na takim wbrew wydawałoby się banalnym odcinku, wylądowałem w rowie;) Kolejny podjazd i odrabianie strat do Grześka. Na kolejnym zjeździe staram się trzymać mu koła. Jest bardzo szybko, nie wiem ile jadę, bo nie mam licznika. Nawierzchnia z typowej szutrowki zmienia się momentami w zniszczony asfalt. W końcu dojeżdżam do końca zjazdu, ostre odbicie w lewo. Przestrzeliłem ten zakręt, musiałem się cofnąć kilkanaście metrów. Widzę sporo zawodników przed sobą, a więc połączyliśmy się już z megowcami.

Grzesiek w dalszym ciągu jest w zasięgu wzroku. Dojeżdżam do bufetu pod Wronim Wierchem. Grzesiek nie korzysta z bufetu. Żartuję do zawodników obok, że taki z niego kolega i nie poczekał. Łykam dwie morelki i ruszam. Przed nami Rezerwat Biała Woda - piękne miejsce. Trasa jest płaska, ale jest po prostu pięknie. W końcu zaczynamy konkretny podjazd. Wjeżdżamy po trawie, dobrze, że jest sucho, inaczej byłoby ciężko, chociaż i tak nie jest lekko. Jedziemy z Grześkiem. Na przełęczy stoi fotograf - wybrał świetne miejsce, bo za naszymi plecami rozpościera się kapitalna panorama Pienin z Trzema Koronami w roli głównej. Pięknie! Na ostatnich metrach podjazdu mijam Anię Tomicę - miała kompletnie nieudany start, ale jak zwykle uśmiechnięta:) Do mety pozostało już niewiele kilometrów.

Na początku udaje mi się zrobić przewagę nad Grześkiem. Wyprzedzam po drodze kilku megowców. Trasa jest ciekawa, jak to na szlak graniczny przystało. Mimo, że jest całkiem płasko, to trzeba się nieźle namęczyć. W końcu Grzesiek mnie dochodzi i w tym samym momencie zaczynają mnie łapać kurcze w okolicach kolan. Zaciskam zęby, kilka mocniejszych obrotów korbami i problem mija. Po drodze jednak dostaję sporą dawkę bólu.. Ostatnie zjazdy, kawałek po łące, mam do Grześka niewielką stratę. Na ostatni, jak się okazało później, decydujący zjazd wąskim singlem wjeżdżam za Grześkiem i zawodnikiem z dystansu MEGA. Początek średnio wymagający, ale szybko robi się naprawdę ostro, wszyscy schodzą, ja też nie decyduję się na ryzyko i sprowadzam rower. Szybko jednak wsiadam z powrotem i chcę jechać, jednak megowiec skutecznie mnie hamuje. Nie naciskam, nic to nie zmieni, a po co stresować człowieka. Czekam, tak żebym mógł końcówkę na spokojnie zjechać. Dalej 100-200 metrów szutrami i wyjazd na asfalt. Poznaję to miejsce. Do mety pozostało kilkaset metrów pod górę. Jest stromo, ale jadę mocno, wyprzedzam dwie osoby, ale do Grześkaa zabrakło sporo.

Na mecie wszyscy znajomi już są. Magda zadowolona, pojechała świetnie i wskoczyła na 5 miejsce, super! Ula też świetnie, 2 w K3 z niewielką stratą do Eweliny. Bardzo dobry wynik osiągnął również Romek. Michał i Łukasz niestety pechowo, obaj nie ukończyli. Nie wiem co myśleć: trasa ładna, świetne widoki, ale z drugiej strony pętla GIGA to prawie same szutrowe zjazdy, których nie lubię i moim zdaniem niewiele mają wspólnego z ideą "Pure MTB" propagowaną przez orga, ale rozumiem, nie można wszystkim dochodzić. W sumie, gdyby wszystkie zjazdy były na poziomie tych do Rytra, kreskę przekroczyłbym minimum pół godziny później. Podobnie moja jazda - z jednej strony dobrze czułem się na podjazdach i miałem dobre tempo, z drugiej zaś fatalnie zjeżdżałem, tak źle w tym roku jeszcze nie było. Zwalam na źle ustawione hamulce;) Ważne, że jak zwykle w górach czułem to coś, wielką euforię i radochę z jazdy:) Pogoda nieco się popsuła, nie pada, ale jest chłodno i wieje. Czekamy jednak na dekoracje.

Niestety nie ma tradycyjnego rozjazdu fragmentem trasy maratonu dnia następnego. Wracamy bowiem do domu od razu po maratonie. Takie rozwiązanie ma jedną zaletę - cała niedziela, po odespaniu oczywiście, jest wolna.


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, W towarzystwie