Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:24266.98 km (w terenie 10790.19 km; 44.46%)
Czas w ruchu:1285:47
Średnia prędkość:18.94 km/h
Maksymalna prędkość:75.20 km/h
Suma podjazdów:56640 m
Maks. tętno maksymalne:207 (104 %)
Maks. tętno średnie:186 (93 %)
Suma kalorii:233181 kcal
Liczba aktywności:423
Średnio na aktywność:59.92 km i 3h 10m
Więcej statystyk

MTB Cross Maraton - Bieliny

Niedziela, 4 września 2011 | dodano: 05.09.2011 | Rower:Giant XTC | temp 25.0˚ dst72.89/62.00km w04:54h avg14.88kmh vmax53.40kmh HR 157/200

W Suchedniowie dostałem mocny wycisk, mimo to organizatorzy zapowiadali, że to był pikuś w stosunku do tego, co będzie w Bielinach. Ma być prawdziwie górska trasa, pure MTB. Kupuję to! Do Bielin jedziemy w stałym składzie Magda, Paweł i wyjątkowo Janusz. Na miejscu po załatwieniu formalności, złożeniu rowerów, nerwowej wymianie opony, w końcu ruszamy na krótką rozgrzewkę. Początek asfaltem, pod górę, później według zapowiedzi kilka km szutrówek, zanim wjedziemy w teren. Przed nami 72km z czego większość w lasach pasma Jeleniowskiego. Wiem, że będzie ciężko, szczególnie, że znów szykuje się upalny dzień.
W końcu stajemy na starcie i punktualnie o 11 ruszamy. Początek za samochodem policji bardzo leniwie - od razu część zawodników wykonuje dziwne zachowania i wyprzedza chodnikami, poboczem, robi się niebezpiecznie. W końcu radiowóz przyspiesza i peleton się rozciąga, szybko wjeżdżamy na szutrówkę i chwilę później w teren.. Od razu robi się tłok, wyprzedzanie bokiem po krzakach, niepotrzebne komentarze i zgrzyty :/ Wszystko po to, żeby za chwilę wyjechać na szutrówkę. Jest w miarę płasko, dużo piachu. Janusz jest z przodu, jadę z Pawłem, jednak systematycznie mi odjeżdża, do czego już się przyzwyczaiłem;) Około 10km zaczynamy MTB - miękki podjazd po trawie i wjazd do lasu. Jest później kilka łączników szutrówkami i asfaltem, ale zdecydowana większość trasy prowadzi leśnymi ścieżkami. Do pierwszego bufetu jest nieźle, mimo, że tracę kolejne pozycje. Przed bufetem przestrzeliłem skręt, ale nie tracę dużo.
Za bufetem zaczynamy podjazd pod Szczyglak. Długi podjazd, głębokie koleiny, trzeba cały czas kontrolować tor jazdy. Rozjazd (1:20) i ciąg dalszy podjazdu, po czym zaczynamy pierwszy konkretny dziś zjazd. Ciąg dalszy trasy to wąskie podjazdy na przemian z wymagającymi zjazdami. W większości nie są trudne, ale wymagają sporej uwagi ze względu na koleiny, wymyty przez wodę grunt czy luźne kamienie. Około 2:05 robię niepotrzebny ruch nogą i łapie mnie skurcz. Muszę się zatrzymać, naciągnąć, wsuwam żel i dużo piję. Upał daje się we znaki, pot zalewa mi twarz. Jadę dalej bez problemów z nogą, ale zaczyna szwankować sprzęt. Do zaciągającego młynka już się przyzwyczaiłem, chociaż ciągle mnie to zastanawia - błota było bardzo mało, albo wcale. Mimo to, kilka razy muszę się zatrzymać. Do tego dochodzą dziwne dźwięki z okolic mufy suportu. Jestem pewien, że rama pękła, zatrzymuję się i oglądam ramę - nic. Albo padnięte łożyska, albo rama - jadę dalej chociaż bez przekonia;) Dojeżdżam do drugiego bufetu.
Obsługa jak zwykle fantastyczna. Podobnie z dopingiem - trasa w całości poprowadzona lasami, nie mijamy tylu wiosek, co w Suchedniowie, mimo to na trasie nie brakuje dopingujących dzieciaków:) Kolejne podjazdy i kamieniste zjazdy. Trasa rewelacyjna, nieźle mnie wytrzęsło, podjazdy długie. Jadę coraz słabiej, ale mam ogromną przyjemność z każdego kilometra maratonu. Gdzieś przed ostatnim bufetem zaczynają się kolejne problemy ze sprzętem - łańcuch spada między kasetę, a szprychy. Dziwne, tym bardziej, że spada w momencie, kiedy jadę na trzeciej od góry koronce kasety. Sytuacja powtarza się jeszcze kilka razy do końca maratonu. Nie pomaga regulacja przerzutki. Na szczęście za każdym razem udaje mi się wyciągnąć zakleszczony łańcuch. Jest ostatni bufet. Łykam arbuza, smakuje mi:) Ostry podjazd, widzę przed sobą cztery osoby, chcę gonić. Wjazd do lasu i mamy kapitalny kawałek lasu - ścieżka zupełnie jak w Beskidach. Mijam dwie osoby tylko po to, żeby za chwilę męczyć się z zakleszczonym po raz kolejny łańcuchem. Jestem cholernie zły na rower, ale jadę dalej i szybko zapominam o problemach. Poirytowany jestem jeszcze dwa razy... W końcu dojeżdżamy do najlepszego zjazdu tego maratonu - szybki singiel z niespodziankami w postaci ostrych kamieni i głazów. Dalej krótki odcinek interwałowy z ostrym, ale krótkim zjazdem i wyjeżdżamy na asfalt. Jadę z dwoma innymi zawodnikami, jeden z nich proponuje współpracę. Oczywiście po tym, jak dałem zmianę, nie miałem siły utrzymać się na kole;) Chłopaki rozegrali finish między sobą, a ja wjechałem na metę kilka sekund za nimi.

Fantastyczna trasa, zdecydowanie najlepsza w ŚLR (nie jechałem Nowin) i ciekawsza niż np. Złoty stok - tutaj dużo się działo, co chwilę podjazd, zjazd, podjazd, zjazd. Tylko widoki nie te:) Problemy ze sprzętem strasznie demotywują, podobnie forma, która z każdym startem jest niższa.
Paweł około 30minut przede mną. Janusz został źle skierowany i przejechał trasę FAN. Magda zajęła trzecie miejsce, wygrała Agnieszka Zych.

Czas 5:02:38
Open 52/73 (wygrał Skarżyński Piotr /M1/ 3:49:09)
M1: 11 - ostatni


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC

Z pracy przez KPN

Środa, 31 sierpnia 2011 | dodano: 31.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 20.0˚ dst50.00/26.00km w02:08h avg23.44kmh vmax56.80kmh HR /

Powrót do domu zaplanowałem sobie przez KPN. Jarek wyraził chęć dołączenia, więc umówiliśmy się. Tym razem jednak miejsce spotkania to szpital w Dziekanowie - dla mnie dalej, więc nie będę musiał czekać, dla Jarka bliżej, więc wyrobi się. Dawno nie było w okolicach szpitala w Dziekanowie, mówiąc szczerze zapomniałem już o tych szlakach, a szkoda. Chwilę jednak na Jarka czekam.

Ruszamy zielonym do Pociechy i dalej standardowym wariantem przez Karczmisko

.. kilka górek, do żółtego przy Pomniku Powstańców. Jarek proponuje, żeby odbić w prawo - faktycznie dawno tam nie jechaliśmy, ale niestety czas ogranicza i odbijamy w stronę Ławskiej. Dobrze mi się dziś jedzie, pogoda sprzyja, bo nie ma upału, mimo to ciężko jest dotrzymać Jarkowi koła. Jednak większość czasu jedziemy spokojnie i gadamy. Przy Ławskiej żegnamy się i odbijam w stronę Zaborowa. Powoli widać w lesie, że zbliża się koniec lata.

Nie szkodzi - jesień w KPN jest piękna! Do Zaborowa szybko, a dalej asfaltami do domu bardzo szybko.

Pierwszy dzień "rowerem do pracy" - super! Oby częściej!


Kategoria 000-050, KPN, Teren, W towarzystwie, XTC

Odprowadzenie Magdy

Wtorek, 30 sierpnia 2011 | dodano: 31.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 17.0˚ dst43.38/0.00km w01:48h avg24.10kmh vmax34.00kmh HR /

W weekend Magda zostawiła u mnie rower, dziś umówiliśmy się na odbiór. Wyjechaliśmy ode mnie po 18, odprowadziłem ją do Zachodniego i sam wróciłem chodnikami wzdłuż trasy Poznańskiej, bo jazda tylko z tylną lampką inną drogą byłaby niebezpieczna.


Kategoria XTC, 000-050, W towarzystwie

Niedziela na lenia

Niedziela, 28 sierpnia 2011 | dodano: 29.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 21.0˚ dst34.26/0.00km w01:30h avg22.84kmh vmax44.70kmh HR /

Mieliśmy z Magdą w planach jakąś dłuższą wycieczkę, plany nam pokrzyżowała rodzinna impreza, więc musieliśmy wcześnie wstać. Zamiast tego w końcu się wyspałem;) wyjechaliśmy dopiero po 11. Nie było czasu na jazdę na około, więc pojechaliśmy bez kombinowania przez Piastów. Nie mogliśmy przepuścić takiej okazji;)

Z Piastowa przez Pruszków do mnie. Szkoda, że nie zebraliśmy się, tak jak planowaliśmy, wcześnie rano.


Kategoria 000-050, W towarzystwie, XTC

Iluminacja Stadionu Narodowego

Sobota, 27 sierpnia 2011 | dodano: 29.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 18.0˚ dst30.31/0.00km w01:26h avg21.15kmh vmax40.20kmh HR /

Wieczorkiem pojechałem do Magdy, mieliśmy oglądać filmy... ale wsiedliśmy na rowery:) Po 21 przez miasto na most Poniatowskiego, gdzie umówiliśmy się z Gustawem oglądać iluminację Stadionu Narodowego.


Pełno ludzi, pogoda idealna - przyjemny chłodek po upalnym dniu - powrót na Kabaty super! Szkoda tylko, że bez lampek;)


Kategoria 000-050, W towarzystwie, XTC

Trening KPN z Pawlem i żar z nieba

Sobota, 27 sierpnia 2011 | dodano: 27.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 26.0˚ dst89.87/43.80km w04:03h avg22.19kmh vmax39.50kmh HR 149/193

Po czwartkowym nieudanym treningu - umówiliśmy się z Pawłem na sobotę. Paweł w południe musi być w pracy, więc mamy dwa wyjścia - pokręcić krótko, albo krótko spać;) Wygrała druga opcja. Umówiliśmy się o 7:30 w Lipkowie. Wyjechałem z domu 6:40, wiatr w plecy, więc na miejscu byłem szybko, sporo przed czasem.

Ruszamy w kierunku Roztoki, ale omijamy prawdopodobne błoto na niebieskim przez Izabelin do Sierakowa, singlem do Pociechy, przez bunkier pod Ćwikową dalej przez górki do zielonego, skrótem do Ławskiej i dalej szlakiem do Roztoki. W ostatnich dniach pogoda była letnie, czyli niestabilna. Dziś mimo wczesnej pory, było upalnie, słonecznie i duszno. W Roztoce kupiliśmy zimne picie, jemy banany i batony.

Ruszamy w stronę Karpat, proponuję górki Damiana, kilka dodatkowych wydm i powrót do Roztoki przez zjazd po korzeniach - nie daje już takiej satysfakcji, jak ostatnio;) W Roztoce znów zimne picie i lody, robi się coraz goręcej. Czas mija, Paweł musi wracać, więc jedziemy w stronę Lipkowa, początkowo zielonym, ale przy Dębowej Górze odbijamy na żółty i dalej czerwonym. Paweł odzyskał werwę, ja natomiast powoli zacząłem opadać z sił i musiałem ciągle gonić. Upał wyjątkowo mi nie służy. Przed Karczmiskiem spotkaliśmy Michała, Pawła i Przemasa z Welodromu, pogadaliśmy kilka chwil.

Dalej już normalnie szlakiem, z mały urozmaiceniem, do Sierakowa. Robi się już późno i decydujemy się, że do Lipkowa tniemy asfaltami. W sumie zrobiliśmy jakieś 2,5 godzinki trening w dobrym tempie. Paweł ruszył do pracy Jeepem, a ja asfaltami do domu. Po drodze zahaczyłem o sklep w Koczargach - zimne picie.

Na 4h jazdy wypiłem prawie 3l picia i miałem wrażenie, że to dalej mało. Mimo, że nie lubię, nie znoszę wręcz takiej pogody, to dzisiejszy wypad był świetny, dawno nie miałem takiej radochy z kręcenia:) Przed południem byłem już w domu, prawie 90km w nogach. Niektórzy jeszcze twierdzili, że jest wcześnie;)


Kategoria 050-100, KPN, Teren, W towarzystwie, XTC

Mokre asfalty z Jarkiem

Środa, 24 sierpnia 2011 | dodano: 24.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 17.0˚ dst67.70/5.00km w02:40h avg25.39kmh vmax41.30kmh HR /

Umówiłem się z Jarkiem, że po pracy podjadę pod BD i zrobimy rundę po KPN. Od rana ładna pogoda, prognozy zapowiadają upalny dzień, w sam raz na koniec lata.

Umówiliśmy się o 17, o 16 miałem wyjść z pracy. O 13 zaczyna się chmurzyć, od 15 grzmi i błyska się, co chwilę pada.. Wychodzę z pracowni i leje.. Jadę do Kępy Potockiej, później Las Bielański i akurat przy wyjeździe znowu zaczyna lać. Nie chcę przemoczyć ubrań, więc czekam na przystanku.

Robi się chłodno, dobrze, że zabrałem kamizelkę i rękawki. W końcu przestaje lać, podjeżdżam na bufet Przy Agorze i dalej przez Las do Dąbrowy i do Kiełpina do Jarka. Jarek składa rower po wizycie w serwisie z amortyzatorem, opowiada o Carpathi. Mija trochę czasu, zanim w końcu ruszamy, ale przyjemnie się słucha jego opowieści:)

W międzyczasie kilka razy pada, więc rezygnujemy z lasu, szczególnie, że Jarek musi jechać rowerem obutym w wąskie opony. Ruszamy asfaltami w kierunku Czosnowa, a skoro Jarek jedzie na slickach, to ja wiozę się na kole. Tempo mocne, do Czosnowa dojeżdżamy szybko, dużo szybciej niż autobus;) Odbijamy w stronę Dobrzynia i dalej asfaltami przez podkampinoskie wioski aż do Aleksandrowa.

Jest późno, więc szybko się rozdzielamy, ruszam główną drogą do Leszna. Towarzyszą mi piękne barwy na niebie:)

Przed Łubcem mam dylemat, czy ciąć asfaltami do Leszna, robi się ciemno, a mam tylko małą lampeczkę z tyłu, czy odbić do lasu i dojechać po omacku do Zaborowa.

Wybieram pierwszy wariant, będzie szybciej, a i na pewno nie właduję się w jakieś błoto. W Lesznie jestem o 20.02, dale jadę przez Białutki, Witki - jest już zupełnie ciemno, i Kopytów.

Po powrocie do domu krótki serwis roweru - czyszczenie z drogowego syfu, zmiana łańcucha, smarowanie itd. Kupiony kilka dni temu stojak za 23pln ułatwia sprawę w tym stopniu, że takie grzebanie przy rowerze sprawia mi przyjemność:)


Kategoria 050-100, KPN, W towarzystwie, XTC

MTB Cross Maraton - Suchedniów rozgrzewka

Niedziela, 21 sierpnia 2011 | dodano: 22.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp ˚ dst7.00/0.00km wh avgkmh vmax0.00kmh HR /


Kategoria 000-050, W towarzystwie, XTC

MTB Cross Maraton - Suchedniów

Niedziela, 21 sierpnia 2011 | dodano: 22.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 24.0˚ dst95.91/88.00km w06:00h avg15.98kmh vmax53.20kmh HR 156/188

Jadąc do Suchedniowa spodziewałem się łatwego i szybkiego maratonu, czegoś na kształt Zagnańska, szczególnie, że dystans większy o ponad 20km. Utwierdziły mnie w tym opinie na forum i zdjęcia - trochę błotka i szutry. Rzut okiem na mapę - długie proste i połowa trasy po polach. Miało być szybko i na kole;) ale po kolei.

Tradycyjnie już na maraton ŚLR jedziemy z Magdą i Pawłem - Jarek wczoraj ukończył Carpathię. Biuro, przebieranie i na rozgrzewkę. Jedzie z nami Arek, z którym spotkaliśmy się na parkingu. Na niebie ani jednej chmurki, wiatr ledwie zauważalny - będzie gorąco.. Jakoś tak na luzie podchodzę do tego startu - nie spodziewam się niczego dobrego po swojej formie - trudno spodziewać się wyniku, jeśli prawie w ogóle nie jeżdżę. Nauczony startem z końca stawki w Zagnańsku, szybko zajmuję miejsce w sektorze, mimo to jestem daleko. Pawła nie ma długo, okazało się, że tuż przed startem złapał gumę.. Startujemy!

Początek po asfaltach, szybko, ale nie tak szybko, jak zwykle. Nadrabiam wiele pozycji, do lasu wjeżdżam w dobrym tempie, na pierwszym błotku mijam chyba ze 20 osób, porobiło się jakieś ogromne zamieszanie, no ale wystarczy w takiej sytuacji, że jedna osoba się zatrzyma. Nie ukrywam, że dobry początek podbudował mnie, pomyślałem, że może nie będzie tak źle. Przed nami szybkie szutry, jazda na kole. Dobry humor szybko mija - powraca problem bólu w plecach. Kolejne osoby mi uciekają. W końcu dochodzi mnie Paweł i bez chwili zastanowienia łapię koło. Jedziemy razem kilka km, odcinek po bruku daje mi jednak w kość, Paweł sprawia wrażenie zupełnie niewzruszonego kiepską nawierzchnią i ucieka;) Chwilę później odbijamy w las. Wyprzedzam kilku zawodników, dojazd o pierwszego trudnego zjazdu i niestety jestem zablokowany, trzeba zejść:( Dalej walka z błotem, które wciąga buty i już jesteśmy na podjeździe. Podjazd długi, szczerze przypominał mi beskidzkie ścieżki. Jadę z zawodniczką Kellys (chyba Kasia Galewicz, ale poczekam na wyniki) i gościem, który wytyczał trasę - poznałem go przed startem. Podjazd kończy się świetnym odcinkiem po płaskim - masa korzeni, błoto - górskie klimaty. Gość od trasy krzyczy o trudnym zjeździe - jeździe po lewej! Pojechałem po prawej, Kasia przede mną, zatrzymuje się i niestety muszę zrobić to samo. Co na to autor trasy? "Przecież kazałem po lewej!" :) Trasa jest ciężka i zastanawiam się, czemu nie jestem zawiedziony, przecież miały być szutry;) Po kilku kolejnych km po lasach Suchedniowskich w końcu wyjeżdżamy na fragment "po polach". Gdzieś po drodze jest bufet - dojeżdżam po ponad półtorej godzinie. Jest gorąco, dlatego łykam dużo izotonika, jem banany - obsługa jak zwykle na ŚLR wzorowa! Ruszam dalej z Kasią.

Kolejne kilometry to interwałowe szutry, nierzadko z luźnym żwirem, trochę asfaltu i sporo podjazdów po trawie. Jest ciężko, upał i zdecydowanie za duże ciśnienie w przednim kole nie pomagają. Na jednym ze zjazdów gubię bidon. W pamięci najbardziej zapadł mi trawiasty podjazd przy torach, ciężko było! Mijamy wiele pięknych miejsc, w których chętnie bym się zatrzymał i położył w cieniu. W jednym z takich miejsc siedziały dwie dziewczyny i zapisywały numery zawodników. Zapraszały na dobre śliwki z drzewa, pod którym siedziały - pomyślałem - może na drugiej pętli.. Jednak zanim dojechałem do drugiego bufetu miałem już serdecznie dosyć i chciałem na rozjeździ eskręcić na metę. Na bufecie jednak odżywam po wchłonięciu kilku kubków izotoniku i bananów. Zaraz za bufetem jest rozjazd, który mijam mówiąc pod nosem, że będę żałował tej decyzji.

Dosłownie chwilę później po wjechaniu do lasu czeka mnie wspinaczka. Przymykam oko na tę niedogodność, chociaż wspinaczka nie jest wcale łatwa, tam nawet bez roweru byłoby ciężko. Owe miejsce to Michnowski Kamień - niezwykle malownicze skałki dewońskich piaskowców. Teoretycznie można by poprowadzić trasę w drugą stronę i mielibyśmy bardzo wymagający zjazd, którego nie powstydziliby się chłopaki z Karpacza, ale wtedy nie byłoby okazji przyjrzeć się otoczeniu:) Jedziemy dalej! Kasia cały czas jest blisko. Zaskakuje mnie dalsza trasa - jest ciężka, może niespecjalnie trudna, ale ciężka, a pokrywa się z dystansem family! Dojeżdżam w końcu na znane już szutry i bruki. Co? Aż tu? Miałem nadzieję, że druga pętla ominie te bruki, na szczęście szybko dojeżdżam do lasu, chociaż tempo systematycznie słabnie. Nastrój poprawia mi bez problemy zjechany śliski zjazd, jednak na krótko. Błoto z pierwszej pętli przeschło i zmieniło konsystencję z mazi na oblepiające wszystko.. W pewnym momencie nie miałem już siły pchać roweru i musiałem oczyścić koronę Reby. Długi podjazd ambitnie atakuję ze środka - wszelkie próby skorzystania z młynka, kończą się kolejnymi szlifami ramy. Łańcuch zaciąga od tej pory aż do mety. Podjazd nie jest już taki prosty, jak na pierwszej pętli, ale staram się jechać z Kasią i jeszcze jednym gościem. Gość słabo zjeżdża i jeszcze gorzej radzi sobie na korzeniach, ale bardzo uprzejmie przepuszcza nas przed zjazdem. Na finałowy błotnisty odcinek Kasia puszcza mnie przodem - zjechane bez problemu, lewą stroną:)

Kolejne km to ciągła walka z podjazdami i przepychanie, momentami napęd zaciąga nawet na środkowej tarczy.. Na bardzo ładnym odcinku w lesie razem z grupką, z którą jechałem, zgubiliśmy trasę - przewieszone strzałki, taśmy i właściwa ścieżka zaciągnięta krzakami.. szkoda słów. W sumie nie straciliśmy dużo. Po wyjechaniu z lasu i pokonaniu kilku km po tzw polach, dotarliśmy w końcu do upragnionego bufetu. W bukłaku pusto, w brzuchu burczy, a ja mam już dosyć jedzenie batonów, które mam ze sobą. Na bufecie tylko izotonik. Mało jest rzeczy, których nie lubię jeść, ale za arbuzem szczerze nie przepadam. Mimo to smakował pysznie:)

Kolejny podjazd, zjazd, słońce ciągle grzeje.. Niesamowicie miły w takich okolicznościach jest doping miejscowych, naprawdę dodaje skrzydeł. Niektórzy częstują nawet wodą i izotonikiem! Ciągle jadę z Kasią Galewicz, ale na stromym podjeździe po trawie nie daję rady przepchnąć na 32/34 i muszę iść. Mam serdecznie dosyć i dalej już dosłownie tylko toczę się do ostatniego bufetu. Na bufecie pytam, czy mają zimne piwo, co wywołało uśmiech, ale faktycznie marzyłem w tym momencie tylko o zimnych Specjalu.
Do mety 7km. Niby niewiele, ale na tym odcinku wyprzedziły mnie jeszcze dwie osoby i obiłem sobie krocze.. Dogoniłem jeszcze Kasie, która miała jakąś awarie i szybko mi uciekła. W końcu wpadam na metę, ledwo żywy, totalnie ujechany.
Dokładnie w momencie przekroczenia kreski ogarnia mnie dobry humor, że jednak się udało. Zresztą w podobnym nastroju wjeżdżali na metę wszyscy. Maraton nie był trudny, ale był bardzo ciężki, a pogoda dodatkowo wzmocniła efekt. Paweł też miał kryzys na trasie, a na mecie był blisko pół godziny przede mną. Magda na dystansie Fan zajęła 3 miejsce w kategorii.

Nieoficjalne wyniki:
Open 41 / M1 5
Czas: 5:59:56 / czas zwycięzcy 4:34

Czas zwycięzcy mówi sam za siebie - maraton nie był lekki. Mówi jeszcze jedno, że w formie, to ja nie jestem.

Update:
Oficjalne wyniki:

Open 38/61 (1: 4:34:29) / M1 5/6 (1: 4:54:48)


Kategoria 050-100, Imprezy / Wyścigi, Teren, W towarzystwie, XTC

Karwieńskie Błota - Jezioro Żarnowieckie

Niedziela, 14 sierpnia 2011 | dodano: 16.08.2011 | Rower:Giant XTC | temp 22.0˚ dst63.72/18.78km w03:13h avg19.81kmh vmax46.00kmh HR /

Nad ranem znowu pada, jednak pogoda szybko się klaruje, słońce wychodzi zza chmur i robi się ciepło. Nie musimy się wzajemnie z Magdą namawiać - idziemy na plażę, rower później.

Ruszyliśmy dopiero po 14. Tym razem kierowaliśmy się w stronę Jeziora Żarnowieckiego - analiza mapy utwierdziła nas, że tam musi być ciekawie:) Miejscami przewyższenia przekraczają 110m, jak na 5km od brzegu morza, to
nieźle;)Jedziemy przez Szary Dwór w stronę Żarnowca. Wg mapy przy szlaku jest jakiś głaz narzutowy - ok podjedziemy i obejrzymy. Zanim jednak dojechaliśmy do, jak się okazało, całkiem sporego głazu vel Pogański Kamień, przed naszymi oczami stanęły niemałe moreny. Na mapie praktycznie zero poziomic w tej okolicy, a jednak teren super! Mapa kłamie;)

Jedziemy dalej zielonym szlakiem aż do Żarnowca. Ruszamy w stronę lasu. Niestety pierwsze wrażenie jest negatywne: owszem strome ściany są, gęsty las jest, ale ścieżki są praktycznie nieprzejezdne ze względu na zalegające gałęzie i drzewa. Sporo idziemy. Rezygnujemy z poruszania się dzikimi singlami i wybieramy częściej uczęszczane szutrówki i mimo to, nadal jest ciekawie. Są kamienie, ostre zjazdy i dzikie zwierzęta:)

Podjeżdżamy nad jezioro Żarnowieckie. Byłem tu już kilka razy, jednak za każdym razem to miejsce robi na mnie wrażenie. Podobnie moreny otaczające sztuczne jezioro.

Jedziemy asfaltem na drugą stronę jeziora, mijamy Elektrownię Wodną i potężne rury, którymi z górnego zbiornika płynie woda napędzająca turbiny. Robimy zakupy w sklepie i dłuższą chwilę odpoczywamy - jest gorąco!

Udaje mi się namówić Magdę, żeby podjechać pod górny zbiornik, oczywiście wybieramy leśne drogi. Mijamy kolejne piękne miejsca. Momentami czuję się jak w górach!

Dojeżdżamy w końcu na szczyt moreny i po kilku tylko chwilach odpoczynku ruszamy w dół asfaltem. Odbijamy w pierwszą możliwą drogę w las. Dalej troszkę improwizujemy i jak zwykle to jest strzał w 10! Ścieżki są kapitalne, nie brakuje też szybkiego płynnego zjazdu, szkoda, że nie był kilka razy dłuższy;)


Docieramy z powrotem nad jezioro i decydujemy się na powrót asfaltami - robi się późno. Jedziemy przez Wierzchucino i Żarnowiec, dalej Odargowo i jesteśmy z powrotem na zielonym szlaku do Szarego Dworu, rzut beretem od odwiedzonego
kilka godzin wcześniej Pogańskiego Kamienia. Ponownie zatrzymujemy się w tym miejscu.

Dalej już jedziemy prosto do domu, gdzie czeka na nas pyszny obiad:) Mało jazdy w terenie wyszło, ale ograniczał nas czas, a chcieliśmy zobaczyć wiele. Okolice jeziora Żarnowieckiego śmiało wystarczą na dwa dni jazdy, a gdyby któryś z organizatorów zdecydował się zaprosić tu maratończyków - na pewno nie zawiedliby się! Szkoda, że przyjechaliśmy nad morze tylko na weekend, naprawdę jest kręcić!

Zrobiłem z całego wyjazdu krótki film, to mój debiut;)


Kategoria 050-100, Teren, W towarzystwie, XTC