Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2012

Dystans całkowity:1057.47 km (w terenie 629.18 km; 59.50%)
Czas w ruchu:57:57
Średnia prędkość:16.83 km/h
Maksymalna prędkość:59.10 km/h
Maks. tętno maksymalne:188 (94 %)
Maks. tętno średnie:162 (81 %)
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:62.20 km i 4h 08m
Więcej statystyk

Z pracy przez Forty Bema

Piątek, 15 czerwca 2012 | dodano: 18.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst32.00/5.00km wh avgkmh vmax0.00kmh HR /

Powrót z pracy rowerem. Umówiłem się z Magdą, spotkaliśmy się przy Krasińskiego i pojechaliśmy na Forty Bema. Pokręciłem się tylko chwilę, Magda natomiast posiedziała na słońcu. Szybko ruszyliśmy do domu. Po drodze krótki postój w Cafe Ciacho na ciastko i kawę;)


Kategoria 000-050, Mbike, W towarzystwie

Krótki rozjazd

Czwartek, 14 czerwca 2012 | dodano: 18.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst20.00/0.00km wh avgkmh vmax0.00kmh HR /

Krótki rozjazd po Trophy. Podjechałem do Brwinowa do Jakuba.


Kategoria 000-050, Mbike

Beskidy MTB Trophy 2012 - Etap IV - Wielka Racza

Niedziela, 10 czerwca 2012 | dodano: 16.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst74.00/55.00km w07:01h avg10.55kmh vmax0.00kmh HR 142/167

Ostatni etap. Rano zupełnie nie chce mi się wsiadać na rower. Boli mnie wszystko: tyłek, nogi, ręce. Entuzjazm szybko wraca po zjechaniu do Istebnej. Przed startem zmieniam gripy i ustawienie klamek. Dzisiejszy etap na Wielką Raczę wszyscy zapowiadają jako "królewski" - to samo słyszałem wczoraj i faktycznie nie było lekko. W tym roku, w przeciwieństwie do zeszłorocznego etapu na Wielką Raczę, przejedziemy cały odcinek graniczny. Nie będzie podjazdu szutrówką z Rycerki, tylko długi i trudny odcinek przez Przegibek.

Ruszamy asfaltami, jedziemy w stronę Koniakowa. Na niebie widać ciemne chmury, zmoczy nas dzisiaj porządnie. Ciężki podjazd po płytach - od kolegów wiem, że jeszcze go nie podjechali w swojej karierze. Mam zamiar się sprawdzić, ale niestety jest spory tłok i tak naprawdę wystarczy, że jedna osoba zejdzie, a reszta nie będzie miała wyboru. I tak się stało. Trudno. Z Koniakowa asfaltami i dobrze mi znany, klasyk beskidzki, podjazd po płytach na Ochodzitą.

Szybki zjazd i mimo, że krótki, to już wiem, że będzie dziś lepiej na zjazdach. Zjeżdżam do Przełęczy Rupienka i wspinam się niebieskim szlakiem na Sołowy Wierch. Pamiętam ten odcinek z zeszłego roku, bardzo mi się podobał. Dziś wygląda zupełnie inaczej, zamiast twardej czerwonej gliny, mamy luźne kamienie i błotko. Zjazd do Myta, bardzo szybki, nie chciałbym tego podjeżdżać, ale wiem, że czeka mnie to na koniec etapu;) Znany z zeszłego roku singielek przez wieś, między domami, później łącznik po łąkach i jesteśmy w Zwardoniu. Dobrze pamiętam te odcinki z zeszłego roku. Asfaltowy podjazd i przy schronisku pod Skalanką mamy bufet. Biorę banana od Basi, żony Adama Biewalda.

Kolejne kilometry to dwie przełęcze, kilka wymagających odcinków. Po słaby początku (jak zwykle), jedzie mi się całkiem dobrze, szczególnie pod góre, ale również w dół jest nieźle. Dojeżdżamy w końcu do Beskidu Granicznego i zaczynamy zjazdy. Początek po trawie, dalej kamienistą drogą. Wyprzedza mnie Grzesiek C. Zjazd kończy się wyjazdem na asfalt. Szybko zjeżdżam, zbliżam się do Grześka i widzę grupkę nadjeżdżającą z naprzeciwka. Nie wiem o co chodzi, wszyscy się zatrzymują, grupka stale się powiększa. Szacuję, że było nas ponad 100 osób. Okazało się, że źle pojechaliśmy, tak przynajmniej twierdzi większość. Ktoś przytomnie sugeruje, żeby jechać tak, jak sugerowały ostatnie strzałki. Zjeżdżamy do Rycerki i strzałki znów są.. Czyli wychodzi na to, że pomimo, że strzałek na asfaltowym zjeździe nie było, to jechaliśmy razem. Brawo dla panikujących! Przez Rycerkę jadę z Dominikiem i Pawłem, Jarek lekko z przodu. W pewnym momencie Paweł orientuje się, że jedzie na flaku - pożyczam pompkę od Michała Osucha, przekazuję ją Pawłowi i jadę dalej. Bufet numer 2. Wjeżdżamy całą grupą, obsługa i czescy mechanicy są w szoku. Łapię butelkę powerade, dwa ciastka i odjeżdżam.

Zaczynamy podjazd na Przegibek. Pierwsze kilometry szutrówkami. Robi się chłodniej, zaczyna padać. Jadę z Dominikiem, ale w pewnym momencie Dominik zostaje, bo przeciął oponę. Gonię Grześka. Trasa zjeżdża z szerokich szutrówek na węższe, błotniste drogi i zdecydowanie większym nachyleniu. Mijamy schronisko pod Przegibkiem. Pogoda nieco się stabilizuje, przestaje padać. Pod Przegibkiem strome, kamieniste podejście, natomiast zjazd śliski, błotnisty, sporo kamieni. Ktoś z tyłu mówi, że jesteśmy żałośni, taplamy się w błocie dla koszulki za 20 złotych:) W ogóle atmosfera jest świetna, wszyscy się dobrze bawimy. Kolejne kilometry to świetny szlak góra-dół, kamienie, mega śliskie błoto, korzenie. Sporo jest jednak asekuracyjnego toczenia się, bo na długich odcinkach jest na tyle ślisko, że nie da się pewnie wsiąść na rower. Przypomina mi się kawałek puszczony w miasteczku zawodów na kilka minut przed startem - ACDC "Highway to hell!":) Napęd cały w błocie, kasety dosłownie nie widać spod grubej pokrywy błota, a mimo to nie mam najmniejszych problemów z jazdą i zmianą przełożeń!Długi czas jadę z Lucjanem i Grześkiem. Z Lucjanem atakujemy na podjazdach. Mijamy kolejne szczyty, cały czas towarzyszą nam piękne widoki. Przed Orłem dojeżdża mnie Darek Laskowski - tata Kasi i Mariusz, jej szef. Rozmawiamy, ale chłopaki jednak odjeżdżają. Na Małej Raczy widzę przed sobą Jarka, pomyślałem, że spróbuję gonić. Dość niespodziewanie wjeżdżamy na Wielką Raczę, to już? Nie poznałem podjazdu, dopiero widok ze szczytu wyglądał znajomo. No to zaczynamy długie zjazdy! Początek po trawie i błotku, zaliczam podpórkę, dalej nie jest lepiej, kilka razy mało brakowało do gleby i kawałek sprowadzam. Dalej zjazdy stają się bardziej przystępne do zjeżdżania i można się napawać przyjemnością zjeżdżania. Mija mnie Alek Dorożała, zagaduje o rower, ale szybko ucieka, robi to w takim tempie, że hej.. Między Magurą, a Kikulem fajny odcinek w wysokiej trawie, nadal sporo błotka. Zjazd z Kikuli to kolejna błotna masakra, na zjeździe nie ma korzeni i kamieni, przez co jest bardzo ślisko. Kawałek sprowadzam, mijają mnie kolejne osoby.. Pod Beskidem Granicznym uciekam w krzaki, męczyło mnie już dłuższy czas. Krótki podjazd i zjazdy przez wieś do Zwardonia. Bufet! Objadam się i opijam, tradycyjnie już, po brzegi. Przejazd przez matę pomiaru czasu i ostry zjazd do asfaltu. Trochę kiepski pomysł, bo miejsce jest niebezpieczne, szczególnie, kiedy jedzie się z bananem w ręce;)

Kolejne kilometry pokrywają się z początkiem etapu, czyli singielek przez Zwardoń, przejazd nad trasą i ostry podjazd płytami. Zaliczamy również Solowy Wierch i Przełęcz Rupienka, na której dochodzi mnie Kasia Galewicz. Zastanawiamy się razem, jak podjedziemy na Ochodzitą.. Na szczęście odbijamy na płyty w kierunku Pietraszyny i dojeżdżamy do Koniakowa. Kolejne kilometry to szybkie zjazdy i ostre podjazdy w kolejnych mijanych wsiach. Na jednym ze zjazdów o mały włos uniknąłem kolizji z nadjeżdżającym z naprzeciwka samochodem, zrobiło mi się gorąco.. Ostatni mocny podjazd na Tyniok i od mety dzieli nas już zaledwie 3 km zjazdów. Szybko mija mnie Kasia G. i jeszcze dwóch zawodników. Szkoda, ale zjazdy są bardzo śliskim, a byłoby głupio rozbić się przed metą. Wyjeżdżam z lasu, kilka ostrych zakrętów na asfalcie i ostatnia prosta do mety.

Kreskę przekraczam po ponad 7 godzinach! Mimo to czuję się całkiem świeżo, trochę mi mało. Świetny etap, fantastyczna trasa, ciężkie warunki - na pewno na długo zapamiętam ten dzień. Wiele osób narzeka, że było dużo chodzenia, a mniej jeżdżenia - sporo w tym prawdy, mimo to jestem zachwycony tym etapem. Gorzej z wynikiem. Wiem, że jest słabo, chociaż na trasie miałem wrażenie, że jest dobrze. Kilka minut po mnie przyjeżdża Grzesiek, na Pawła czekamy dłużej - po awarii koła nie skorzystał z bufetu w pogoni za nami i skończyło się totalnym odcięciem przed Wielką Raczą. Uratowała go wizyta w schronisku i drobne w kieszeni;)

Beskidy MTB Trophy 2012 dobiegło końca. Sportowo wyścig dla mnie zupełnie nieudany - tak jak przypuszczałem, byłem zupełnie nieprzygotowany do ścigania się na takim dystansie. Jakoś to będzie, mówiłem sobie przed startem i faktycznie, jakoś to było. Jestem na mecie i tyle. Odczucia mam jednak zgoła inne. Jestem zachwycony trasami, szczególnie trzeci i czwarty etap zrobiły na mnie świetne wrażenie. Ostatnie cztery dni to świetna przygoda. Przeszło 23 godziny jazdy po górach. Niesmak pozostaje jedynie po mojej dyspozycji na zjazdach, ale popracuję nad tym i wierzę, że będzie lepiej! Fakt, że nie zaliczyłem ani jednej gleby świadczy, że problem jest w głowie, jadę zbyt asekuracyjnie. Do Istebnej wracam w przyszłym roku i tym razem będę przygotowany do ścigania się! Tegoroczna edycja moim zdaniem była znacznie trudniejsza od zeszłorocznej. Koszulka finishera jest tym bardziej cenna:)

Wyniki:
172 Open
czas: 23:24:27
I etap 04:28:02 (191)
II etap 06:30:15 (214)
III etap 05:25:05 (171)
IV etap 07:01:04 (192)
strata 08:39:56.7


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Trophy, W towarzystwie

Beskidy MTB Trophy 2012 - Etap III - Rysianka

Sobota, 9 czerwca 2012 | dodano: 16.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst69.30/58.00km w05:25h avg12.79kmh vmax0.00kmh HR 146/169

Trzeci etap - w zasadzie to już z górki;) Chociaż na dzisiaj zapowiada się "królewski" etap. Mityczna Rysianka, jak zapowiadają organizatorzy, ma na długo zapaść w pamięci. Do tego dochodzą niezbyt optymistyczne prognozy pogody - ma padać, a temperatura spadnie poniżej 15*.

Ruszamy w stronę Koniakowa. Pierwsze kilometry są interwałowe, sporo asfaltów, podjazdy są krótkie i strome, a zjazdy szybkie, momentami niebezpieczne. Przejeżdżamy przez Laliki, gdzie mamy pierwszy dłuższy podjazd w terenie. Jadę z z Jarkiem, przed nami są też Paweł, Mateusz, Dominik, a niedaleko za nami Grzesiek. Przejeżdżamy przez Sobczakową Grapę, pod Kiczorką i przez Poręcinkę. Na tym odcinku jest nieco błota po nocnych opadach. W jednej z wsi dopinguje nas totalnie pijany rolnik - jest wesoło:) W Kiczorze mamy pierwszy bufet.


Za bufetem podjazd pod Małą Zabawę, jest więcej błota, do Rajczy Dolnej zjeżdżamy świetnym zjazdem pełnym kamieni w błocie. Mega radocha:) Końcówka zjazdu asfaltami i kilka km jazdy w peletonie. Zrobiła się kilkuosobowa grupka. Jarek i Dominik dali mocne zmiany, doszliśmy Pawła, a chwilę później Mateusza. W Rajczy odbijamy w teren i zaczynamy podjazd na Rysiankę. Początek podjazdu jest łatwy, ale szybko robi się stromiej, a luźne kamienie bezlitośnie obnażają niższość małych kół - Jarek i Mateusz na 29-erach szybko nam odjeżdżają. Tracę dystans również do Pawła i Dominika i pozostałych zawodników. Nieco słabnę. Dojeżdża mnie gość na S-Worksie Epicu z telefonem przyklejonym do ramy, z którego wydobywa się muzyka - zagaduję i jedziemy razem. Okazuje sie, że to Mariusz, znajomy Damiana z zeszłorocznego wyścigu 24h w Wieliszewie. Jedziemy razem i chwilę rozmawiamy. W Zapolance jest bufet. W momencie, w którym dojeżdżam i zatrzymuję się, Paweł odjeżdża. Nie jest źle, widzę też Jarka.

Na bufecie najadam się i opijam powerade'a, wiem ,że przed nami długa droga do kolejnego "wodopoju". Zaczynam wspinaczkę. Szlak robi się bardzo stromy, staram się wjeżdżać ile mogę, przełożenie 22/36 pomaga. Mimo to kilka odcinków podprowadzam. Obok mnie są Dominik i Mariusz, a w zasięgu wzroku koledzy z Leszczynowej. Jedziemy przez Redykalny Wierch, dalej ostre podejście pod Boraczy Wierch i ostatni podjazd pod Lipowski Wierch. Do Rysianki nie dojeżdżamy. Pogoda się zmienia, cały dzień się chmurzy, aż w końcu lekko pokropiło. Pod Lipowskim Wierchem odbijamy na zielony szlak. Koledzy są w zasięgu wzroku, ale wiem, że na zjazdach stracę. Zjazdy mają być długie i wymagające.

Początek zjazdów techniczny po korzeniach i kamieniach. Niestety jest sporo turystów i początek musiałem odpuścić, bo nie zrobili mi miejsca. Dalej staram się jechać, ale nie mogę się skupić i jadę mówiąc delikatnie, jak pierdoła. Wyprzedza mnie kilka osób. Dalej robi się odrobinę szybciej, ale jednocześnie kamienie są większe, śliskie. Na krótkim odcinku, który schodzę dogania mnie Grzesiek. No jeśli on mnie dochodzi na zjazdach, to nie jest dobrze. Mijamy odcinek, który obowiązkowo trzeba przejść, pilnuje osoba od organizatora - faktycznie miejsce jest parszywe i łatwo można sobie zrobić krzywdę. Dalej staram się jechać, ale kolejne osoby mnie mijają. Wyjeżdżamy z ciemnego lasu, zjazd jest nieco łatwiejszy. Mijam Grześka po lekkiej wywrotce - pytam, co jest - każe jechać dalej. Później okazało się, że Grzesiek dość niefortunnie uślizgnął koło i przeleciał przez kierownicę zahaczając kolanem. Zaczynają się szybkie zjazdy na Halę Boraczą. Mijamy schronisko i zaczyna się podjazd.

Momentami ciężki, ale jadę. Po wjechaniu w wyższe partie, na trasie zalega gęsta mgła. Momentami widoczność spada do 20-30 metrów. Trasa jest bardzo fajna, prowadzi lasem, później halami po szybkich drogach usianych kamieniami. W jednym miejscu mam wątpliwości gdzie jechać, ale na szczęście przed sobą widzę zarys sylwetki kolarza. Okazało się, żę sporo osób w tym miejscu źle pojechało. W pewnym momencie mija mnie spora grupka, wśród nich jest Dominik. Wyjeżdżamy na stok, który wygląda na świeżo zaorany. W oddali widać już Węgierską Górkę, do której zjeżdżamy. Zaorany stok okazuje się prawdziwym piekiełkiem. Jest bardzo ślisko, błoto momentalnie oblepia koła i niweluje przyczepność praktycznie do zera. Błoto zalepia widelec, całe tylne widełki. Rower sam się zatrzymuje. Kawałek muszę sprowadzić. Na końcu zaoranego odcinka nie mam już siły prowadzić roweru. Czyszczę widełki i widelec, koła oblepione błotkiem mają dwukrotnie większą niż zazwyczaj szerokość. Gość z teamu Knorr Gorący Kubek stojący z boku trasy prosi o dętkę - bez zastanowienia szukam w plecaku i oddaję. Dojeżdża mnie Grzesiek, również z problemami. Zastanawiające jest, że część zawodników jedzie - kwestia opon, czy prędkości? Wjeżdżamy do lasu, trzy wykrzykniki i w momencie zjechania z trawy na błotko, tracę przyczepność, podpórka. Kawałek sprowadzam. Jest bardzo ślisko. Przypominają mi się słowa Jarka przed etapem, który mówił, że na zjeździe do Węgierskiej Górki jest mega ślisko. Fakt. Sprowadzam dalej. Ścieżka w końcu zmienia nachylenie, dzięki czemu można jechać. Kawałeczek dalej znów trzy wykrzykniki i w poprzek zalega drzewo. Za drzewem stoi Ewa Rebane-Sodowska, które uległa wypadkowi. Inni zawodnicy już jej udzielili pomocy, pytam czy mogę jakoś pomóc - raczej nie - więc jadę. Zjazd po łące i jesteśmy na bufecie. Leje, solidnie leje. Zajadam się ciastkami i owocami i ruszam.

Kawałek asfaltami, jadę z gościem w zielonym stroju, ale nie możemy współpracować, bo spod kół leci prosto na twarz błoto i woda. Zaczynamy asfaltowy podjazd. Dojeżdża do mnie Dominik i znów jedziemy razem:) Mijamy Grześka, który wyprzedził mnie na bufecie. Doganiamy również Agnieszkę Zych, z którą chwilę jadę i rozmawiamy. Podjazd jest długi i okazało się, że Agnieszka w końcu mnie przeskoczyła. Pogoda się poprawia, niebo się przeciera i słońce zaczyna momentami grzać. Szybkie zjazdy do wsi Poplaty i znów jedziemy w górę. Dominik ucieka, a ja staram się gonić Kasię Galewicz. Sporo jedziemy razem. Trasa wiedzie szutrowymi, szerokimi drogami na stokach pasma Baraniej Góry. Widoki na południe piękne. Podjazd jest długi pod koniec, już po minięciu Karolówki, Kasia mi ucieka. Zjazdy do Pietraszonki szlakiem znanym z pierwszego dnia, pokonywanym w odwrotnym kierunku. Znów bolą mnie ręce.. Z Pietraszonki kawałek asfaltami i odbicie w teren i zjazd podobnie jak pierwszego dnia.

Na mecie szybko robi się zimno, dlatego gorący kubek serwowany na bufecie zjadam z apetytem, mimo, że to mało rozsądny posiłek. Zjadam też kanapkę i opijam się powerade. Kolejka do myjek długa, rozmawiamy z Jarkiem, Pawłem, Grześkiem i innymi znajomymi. Zaraz po umyciu roweru zbieram się w drogę do domu.

Etap naprawdę wymagający, w połączeniu z pogoda śmiało można powiedzieć, że na długo zapadnie w pamięci wszystkim zawodnikom. Zjazd z Rysianki do prawdziwa wisienka na torcie, a długie podjazdy i strome podejścia solidnie dały w kość. Strasznie żałuję, że źle ustawiony rower i blokada w głowie nie pozwalają mi zjeżdżać na takim poziomie, na jaki mnie stać. Mimo to świetnie się bawiłem!


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, MTB Trophy, W towarzystwie, Mbike

Beskidy MTB Trophy 2012 - Etap II - Javorovy

Piątek, 8 czerwca 2012 | dodano: 14.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst79.00/60.00km w06:30h avg12.15kmh vmax0.00kmh HR 146/177

Drugi etap, podobnie jak rok temu, startuje i poprowadzony jest w całości na terenie Czech. Do Bukovca jedziemy z chłopakami samochodem. Nie rozgrzewamy się specjalnie, ponieważ pierwsze 10 km przez Jablunkov jedziemy razem za samochodem.

Wszyscy myśleli, że to będzie spokojne 10 km, w sam raz na rozgrzewkę. Nic z tego, tempo było mocne. Czuję się nieźle, masaż jednak działa, ale nie rwę się do przodu, staram się spokojnie trzymać tempo. Chwilę jadę z Jarkiem, Pawłem, mija mnie też Bartek M., Aga Zych i inni znajomi. W końcu skręcamy na szlak, szeroka szutrówka pod górę. Od razu peleton się rozciąga, tempo spada, a tętno szybuje w okolice 160, co oznacza mocne kręcenie. Patrząc na profil wiadomo, że początek to długi podjazd na Javorovy. Bardzo długi podjazd. Do tego jest kilka odcinków podprowadzania. Pogoda dopisała, czyli jest gorąco, szybko się zgrzałem. Osobiście wolę, jak pada.. Mamy dwie - trzy pionowe ścianki. W jednym miejscu mijamy stado owiec, które beczą sobie wesoło, ktoś z tyłu rzuca "one się z nas nabijają".. faktycznie tak to brzmi;) Jest wesoło!

Mijamy kolejne wierzchołki, szlak co chwilę zmienia charakter, od szerokich szutrówek, trawiastych ścieżek, po techniczne, pełne wody i kamieni odcinki pod Smrcina - ten odcinek podoba mi się najbardziej. Na 30 km zaliczamy w końcu najwyższy szczyt na dzisiejszej trasie - Javorovy. Sam szczyt niepozorny, ale zaczynające się za chwilę zjazdy dały mi mocno popalić. Początek szybki, trawa, później dziurawa, kamienista szutrówka, przejazd przez Maly Javorowy i konkretny techniczny zjazd. Jest naprawdę trudny. Świetnie wygląda masa zawodników pokonująca kolejne agrafki na niemal pionowym stoku pełnym luźnych kamieni.

zdjęcie bardzo niepozorne;)
Po przejechaniu asfaltu zaczyna się najtrudniejszy odcinek: ścieżka jest wąska, zakręty ciasne, kamienie większe i śliskie, a do tego nachylenie stoku jeszcze większe. W kilku miejscach sprowadzam, trzy-cztery miejsca zupełnie nie do zjechania przeze mnie. Do tego bolą dłonie, zatrzymuję się dwa razy, żeby rozprostować palce. Na końcu zjazdu mam już dosyć. Zatrzymuję się na bufecie.

Spotykam Lucjana. Mijają nas kolejni zawodnicy. Jestem przerażony, ile osób minęło mnie na tym zjeździe. Nie jest dobrze. Mimo to nie spieszę się, bowiem etap jest długi, a ja mam w pamięci zeszłoroczny czeski etap (umarłem, ponad 7 godzin na trasie). Ruszamy. Mijamy wieś i wjeżdżamy na łąki. Ciężko się kręci. Podjazd trawiastą ścieżką, robi się ślisko i bardzo stromo. W końcu wszyscy schodzą z rowerów i mozolnie wspinamy się. Szybko zalewam się potem, w lesie jest bardzo duszno, a podejście strome. Jestem załamany przez moment, bo jest bardzo ciężko. Okazuje się, że podejście jest bez sensu bo lądujemy na asfalcie. Szybko jednak po minięciu Kozinca wjeżdżamy na szutrówkę i pniemy się do góry. Podjazd jest długi o zmiennym nachyleniu, ale prze większość dystansu można jechać ze środka. Na podjeździe ktoś zagaduje z tyłu o konto na bikestats - tak poznaję Dominika. Cały podjazd jedziemy razem, a zamiast ścigać się, żywiołowo rozmawiamy o rowerach, wyjazdach, maratonach i szosie:) Dojeżdżamy na Ostry i orientuję się z pomocą kibicującego gościa na rowerze, że w tym miejscu jest mijanka. "Za 40 minut znów tu będziecie. No może za godzinę.."

Zaczynamy zjazdy. Początek szybki, ale robi się technicznie, a momentami jest bardzo technicznie. Kilka agrafek, większych kamieni i stromych ścianek. trzy razy zatrzymuję się rozprostować palce. Jestem zły, ale humor poprawia mi ścieżka po której jedziemy - jest świetna. Krotki odcinek sprowadzam, nie czuję się pewnie. Dominik o dziwo czeka na mnie, mam wrażenie, że jednak zjeżdża lepiej. W dolinie zlokalizowany jest drugi dziś bufet. Zajadam się ciastkami, suszonymi morelami i wypijam prawie dwie butelki powerade. Ruszamy dalej.

Cały podjazd znów jadę z Dominikiem - dobrze się nam jedzie, momentami czuję się jak na wycieczce, nie chodzi mi o tempo, ale o atmosferę. Pogoda nieco się pogorszyła, przez moment nawet lekko kropi - od razu lepiej się czuję. Końcówka odcinka przed mijanką po w miarę płaskim odcinku, takim w stylu sudeckim. Na mijance jesteśmy po 57 minutach.

Zjazdy szutrówkami, wjeżdżamy na asfalty i szybko dojeżdżamy do trzeciego bufetu. Znów zajadam się ciastkami i dopijam powerade. Pomimo słabego początku, teraz czuję się dobrze, mam świeże nogi i chęć do poszarpania się trochę na podjazdach.

Ruszamy z Dominikiem, mijamy trasę w Hradku, asfaltowy podjazd, później sztywny szutrowy podjazd na Filipke. Dalej trasa prowadzi w stronę Stożka, ale odbija i biegnie wzdłuż granicy. Krótkie, ale szybkie i kamieniste zjazdy do asfaltu - tutaj znów dostaję po rękach mocno, wyprzedzają mnie kolejne osoby. Dominik poczekał. Na asfaltach jedziemy jeszcze razem, ale w końcu Dominik odjeżdża. Znów czuję się słabiej, pogoda się poprawiła;) Znów szybkie zjazdy szutrówkami, asfaltowy podjazd i ostatnie zjazdy do mety. Na ostatniej prostej doganiam zawodniczkę z Czech i proponuję wspólne dojechanie do mety, oczywiście ja wjadę jako drugi. Koleżanka zza południowej granicy jednak nie ma siły i odpuszcza. Przekraczam metę samotnie.

To był ciężki etap. Długie podjazdy, strome podejścia, szczególnie w pierwszej połowie etapu i techniczne zjazdy. Strasznie żałuję, że nie czuję się pewnie na zjazdach, ręce mnie bolą od zaciskania klamek. Zauważyłem też, że większym problemem jest trzymanie kierownicy - zwalam na cienkie gripy. Czeskie szlaki są niezmiennie wymagające i ciekawe, a widoczki równie piękne, jak w Polskich Beskidach.

Wynik znów słaby, straciłem kolejne minuty do kolegów. Dobre wrażenie zostawiła jedynie wspólna jazda z Dominikiem - świetnie jest tak razem jechać:)


Kategoria 050-100, Góry, MTB Trophy, Teren, Mbike, Imprezy / Wyścigi, W towarzystwie

Beskidy MTB Trophy 2012 - Etap I - Skrzyczne

Czwartek, 7 czerwca 2012 | dodano: 14.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst65.70/40.00km w04:28h avg14.71kmh vmax0.00kmh HR 162/188

Prolog:

Zeszłoroczna edycja Beskidy MTB Trophy była moim pierwszym wyścigiem etapowym. Jak spadać, to z wysokiego konia - myślałem wtedy. Wrażenia po czterech dniach ścigania się w Beskidach były niesamowite. Sama jazda jednak pozostawiała wiele do życzenia, a gwoździem do trumny okazał się wypadek na ostatnim etapie. Czułem ogromny niedosyt i obiecałem samemu sobie, że wrócę za rok, silniejszy i szybszy.

Zimowe i wczesnowiosenne przygotowania do sezonu prowadziłem z mniejszym rygorem niż przed rokiem. Kilka czynników miało na to wpływ, ale najważniejszym był czas - zajęcia na uczelni i praca, do tego pisanie pracy magisterskiej. Mimo to byłem dobrej myśli - w końcu rok temu przesadziłem z treningami i forma uciekła bardzo szybko. Niestety kiedy wiosna zaczęła się na dobre, straciłem płynność treningów. Zupełnie nie czuję w tym roku mocy, a sama wytrzymałość również pozostawia wiele do życzenia. Mówiąc wprost forma uciekła, zanim na dobrą sprawę się w góle pojawiła. Cały czas jednak sobie myślałem, że jakoś to będzie. Z takimi myślami jechałem w Beskidy. Czerpać przyjemność z jazdy i traktować to jak kolejne wyzwanie. Środowe popołudnie spędzone w drodze do Istebnej to świetny nastrój. Z każdą chwilą coraz bardziej udzielała mi się atmosfera przygody i entuzjazm. Towarzystwo Jarka, Grześka i Pawła zresztą te odczucia tylko potęguje:)

Istebna:

W tym roku zatrzymaliśmy się w innym miejscu. Wybraliśmy dom w Leszczynowej, "dzielnicy" Istebnej położonej wysoko w górach, podobnie jak Pietraszonka. Warunki mieszkaniowe jednak mamy znacznie lepsze, a gospodyni przygotowuje nam znacznie lżejsze posiłki. Czwartkowy etap, tradycyjnie startuje w południe. Spodziewamy się łatwego etapu, tak na rozgrzewkę. Czy Skrzyczne jednak można nazwać lekkim etapem? To się okaże. Rano tradycyjnie szykowanie rowerów, ostatnie poprawki. Dla mnie to bardzo nerwowy czas. Jadę zupełnie nowym rowerem, na którym przejechałem zaledwie 70km. W Istebnej okazało się, że niefortunnie źle dobrałem śrubki do hamulców i w efekcie zaledwie połowa klocka ma kontakt w tarczą. Nerwowa akcja serwisowa zakończyła się powodzeniem i już bez przeszkód zjeżdżam do Istebnej na start. Spotykam wielu znajomych, zarówno z górskich maratonów, jak i z płaskiego mazowsza. Są również znajomi z teamu: Ania i Mateusz z Poznania, Kamil. Pogoda jest ładna, zapowiada się słoneczny i ciepły etap.

Ruszamy punktualnie o 12. Początek jedziemy asfaltami do Pietraszonki i odbijamy w górę ciekawym podjazdem. Szybko robi się tłok, bo podjazd jest lekko techniczny, jest mokro i ślisko. Szybko trzeba zejść z roweru i iść w korku:( Wjeżdżamy na "szczyt" i każdy może jechać swoje. Czuję straszny opór w tylnym kole - hamulec ociera o tarczę. Krótki postój i jadę dalej. Sytuacja powtarza się jeszcze dwukrotnie. Ostatecznie odpinam koło, reguluję zacisk i dopinam koło mocno, praktycznie do granicy możliwości. Sporo osób mnie minęło, prawie wszyscy;) Przynajmniej powyprzedzam trochę. Nie mam ciśnienia, wiem, że jeszcze wiele kilometrów przed nami. Pierwsze zjazdy, szybkie. Nie lubię takich po maratonie w Wałbrzychu. Na jednym ze zjazdów jest uskok i przejazd przez kałuże. Nie jest szybko. Między kałużami ktoś stoi, no to jadę przez wodę.. Błotka było po kolana, przednie koło się zapadło, a noga ugrzęzła do kolana. Uśmiałem się:) Jedziemy dalej.

Na jednym ze zjazdów mijam Pawła, ma jakiś problem z rowerem, ale każe mi jechać. Ok. Jedziemy malowniczym, ale strasznie nudnym odcinkiem u podnóży Baraniej Góry. Widoki naprawdę piękne! Odbijamy w lewo, ciężkie podejście po mocno zniszczonej kamienistej ścieżce. Widzę Grześka C. Dalej jedziemy kawałeczek razem. Zaliczamy pierwszy fajny, techniczny zjazd. Ten z typu raczej łatwych, ale wolnych, tzn trzeba dużo hamować;) Bolą mnie ręce. Zupełnie nie mam pojęcia o co chodzi, hamulce przecież mam mocne. Dalej zjazd przechodzi w szutrówki i kończy się długim, bardzo szybkim odcinkiem po asfalcie. Po drodze mijają mnie Paweł i Grzesiek. Jadę szybko, ale mimo wszystko wolniej od pozostałych zawodników. Jesteśmy w Ostrym. Zatrzymujemy się na bufecie, Grzesiek ucieka, ale wiem, że przed nami bardzo długi podjazd. Ruszamy z Pawłem razem i wspólnie jedziemy, test przed MTB Challenge;)

Podjazd początkowo asfaltem, dalej szutrówkami. Nie jest ciężki, spodziewaliśmy się z Pawłem czegoś innego. Wyprzedzamy Grześka, na jednej z agrafek widzimy Jarka, próbujemy go gonić. Podjazd jest długi, ale czas umilają kapitalne widoczki na Malinowską Skałę, Kościelec i Magurkę.

Końcówka podjazdu już trudniejsza i zjazd. Niestety szybki, do tego po kamienistej drodze. Dłonie mi prawie odpadają. Zupełnie nie mogę jechać, walczę o utrzymanie się na drodze. Paweł szybko mi odjeżdża, jednak chwilę później znów jedziemy razem, bo Paweł z kilkoma osobami przestrzelili zakręt. Dalej lekko w górę i znów szybkie zjazdy, ale tym razem bez kamieni. Szybko dojeżdżamy do Przełęczy pod Malinową Skałą i jedziemy lekko pod górę. Paweł mi ucieka, a ja walczę.. ze skurczami w obu nogach na raz. Nie zatrzymuję się, bo wiem, że to mnie zabije, próbuję rozjechać. Dużo piję, zjadam żela i zaciskam zęby. Szybko przechodzi i znów mogę gonić Pawła. Upał mi nie służy. Kawałek jeszcze pod górę i znów zjazdy. Znów szybkie.. Jesteśmy na Przełęczy Salmopolskiej. Krótko asfaltem, odbicie pod wyciąg i sztywny podjazd do bufetu, na którym widzę Pawła, który zbiera się już do jazdy.

Paweł mnie zobaczył i zaproponował pomoc, dzięki czemu nie musiałem się zatrzymywać na bufecie, powerade i banany wchłonąłem jadąc. Prawdziwy kolega:) Jedziemy czerwonym szlakiem, na jednym ze zjazdów Paweł mi ucieka. Ja już kompletnie tracę cierpliwość do własnej niemocy i poirytywany zaczynam się wkurzać. Nawet na banalnych zjazdach bolą mnie dłonie, dodatkowo klocki wyją, rower wpada w wibracje i czuję, że nie mam nad nim do końca kontroli.. Jadę żółtym szlakiem przez Jawierzny. Znam ten odcinek z zeszłorocznego etapu na Klimczok. Piękny odcinek. Nie mogę jednak rozkoszować się kolejnymi zakrętami i szybkimi zjazdami. Jest trochę błotka, coś co lubię, ale nie dziś. Zjeżdżam do Wisły Malinki zupełnie zrezygnowany:( Dalej podjazd, początek asfaltem, później szutrówką. Jest naprawdę sztywno. Zaczynają mnie lekko boleć kolana. Dopiero później, na mecie, zorientuję się, że to z powodu obluzowanej sztycy, w efekcie czego siodło miałem 2 cm za nisko. Dojeżdżamy do Czarnego, trochę asfaltów, krótki podjazd przez Borowinę, gdzie świetnie dopingowały nas dzieciaki i zjazd na asfalt wzdłuż Czarnej Wisełki. Podjazd jest długi, ale łagodny, dopiero końcówka mocniejsza. Wiem, że jestem już blisko mety. Podjeżdżam na Stecówkę, krótki zjazd, na którym niestety znów czuję się słabo. Krótki odcinek asfaltem, na którym wyprzedza mnie chyba pięciu zawodników. Ostatni zjazd, przed którym stoi Grzesiek. Zjazd jest banalny, ale nie mam kontroli nad rowerem:( Wyjeżdżam na asfalt zupełnie zrezygnowany. Do mety dojeżdżam bez entuzjazmu.

Czekają na mnie koledzy z domku. Straciłem dziś sporo czasu, ale przede wszystkim nie mogłem jechać swojego przez sprzęt. Właściwie to sam sobie jestem winien - nie sprawdziłem odpowiednio dobrze roweru przed startem. Najbardziej jednak irytowały mnie fatalnie działające klocki hamulcowe.

Po powrocie do domu, szybki prysznic, obiad, pranie, doprowadzanie roweru do pełnej sprawności, a wieczorem pyszna kolacja i masaż. Pierwszy raz miałem regeneracyjny masaż nóg i jestem zachwycony, po dwóch kwadransach masowania czułem się jak nowy:)

Rower spisał się dobrze, nie licząc problemów z zaciskiem koła (mój błąd) i hamulcami - tutaj stawiam na klocki, które są po prostu za twarde. Amortyzator wymaga regulacji ciśnienia w komorach.


Kategoria 050-100, Góry, Mbike, MTB Trophy, Teren, Imprezy / Wyścigi, W towarzystwie

Niedzielny trening w KPN w gronie pomarańczowych:)

Niedziela, 3 czerwca 2012 | dodano: 03.06.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp 17.0˚ dst69.00/48.00km w03:35h avg19.26kmh vmax38.00kmh HR /

Niedzielny teamowy trening - pozycja obowiązkowa w weekend, w który się nie ścigamy. Umówiliśmy się z Ulą w Płochocinie - ma przyjechać pociągiem. Ruszamy więc z Magdą na stację, odbieramy Ulę, spotykamy też Romka i ruszamy razem do Zaborowa. Na szlaku spotykamy się też z Jarkiem W. i Pawłem L. Razem jedziemy przez Ławską Górę, gdzie mija nas spora grupka z Velmaru. Dojeżdżamy do Roztoki. Coś szybko ten postoj, ale Jarek przekonał nas na kawę. Posiedzieliśmy kilka minut i pogadaliśmy o rowerowych historiach:)

Jarek i Paweł odbijają w swoją stronę, a my jedziemy zielonym szlakiem w kierunku Sosny Powstańców. Przy Sośnie decydujemy, że jedziemy na górki:) To lubię!

Na asfaltowym łączniku dojechali do nas Iza i Kamil, super:) Górki jedziemy więc w 6-osobowej grupce. Po drodze kilka postojów na fotki:)





Z górek (po drodze postój przy sklepie) jedziemy szutrówkami do Kanału Łasica i dalej żółtym szlakiem, skrótem przez wydmy do Roztoki. Rozstajemy się po korzenistym zjeździe - Romek jedziemy z resztą do Truskawia, a my z Magdą do domu na obiad - zdążyłem już porządnie zgłodnieć.

aha, czy pisałem, że mam nowy rower? :)

Pierwsze wrażenia super! Rama jest sztywna, geometria niemal identyczna, jak w XTC. Rower świetnie podjeżdża, a napęd Sram X9 działa wyśmienicie.

Powrót do domu przez Łubiec i skrótem do Zaborowa. Dalej asfaltami. Po drodze uczyłem Magdę skakać i podrzucać tylne koło.


Kategoria 050-100, KPN, Teren, W towarzystwie, Mbike