Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2013

Dystans całkowity:876.81 km (w terenie 337.00 km; 38.43%)
Czas w ruchu:49:30
Średnia prędkość:17.22 km/h
Maksymalna prędkość:59.20 km/h
Suma podjazdów:12304 m
Maks. tętno maksymalne:181 (90 %)
Maks. tętno średnie:157 (78 %)
Suma kalorii:28208 kcal
Liczba aktywności:20
Średnio na aktywność:43.84 km i 2h 36m
Więcej statystyk

Gorce - Jaworzyna Kamienicka, Turbacz, Gorc

Czwartek, 15 sierpnia 2013 | dodano: 22.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst35.02/30.00km w02:48h avg12.51kmh vmax56.30kmh HR 131/168

Tegoroczny sierpniowy długi weekend zarezerwowany jest na maraton w Łagowie w cyklu MTB Crossmaraton. Do ostatniej chwili wahałem się, czy wystartować w rozgrywanej równolegle etapówce. Zdecydowaliśmy się jednak z Magdą pojechać w góry i na spokojnie nacieszyć się jazdą po szlakach:) Niedzielny maraton ograniczył nam trochę obszar, w który możemy się wybrać, bez sensu jest jechać więcej niż 3h na maraton – padło na Beskid Wyspowy, okolice Limanowej lub Mszany Dolnej. Nocleg udało się znaleźć w Lubomierzu, małej wsi położonej w dolinie oddzielającej Pasmo Mogielicy i Gorce. Małe rozpoznanie i pomoc m.in. Shema potwierdziły, że to świetna baza wypadowa w Gorce, a Pasmo Mogielicy lepiej sobie zostawić na czasy, kiedy dorobimy się cięższych rowerów. Weekend zaczynamy w czwartek wcześnie rano, tak by możliwie wcześnie móc wjechać na szlak. W Lubomierzu jesteśmy ok. 13, szybkie przepakowanie i w drogę.

Startujemy z Rzek i szutrami pniemy się w górę. Szlak szybko okazuje się idealnym wyborem na wspinaczkę – łagodnie nachylony, w całości przejezdny.

Ostatnie kilometry bardzo malownicze.

Docieramy do polany pod Jaworzyną Kamienicką. Na szczyt szlak jest dość stromy, ale na upartego do podjechania. Lepiej jednak się zatrzymać i rozejrzeć po okolicy:)


Z Jaworzyny jedziemy oczywiście w stronę Turbacza, szlak jest pofalowany, ale łatwy i przyjemny.

Wyjeżdżamy w końcu na Halę Długą – wspaniałe widoki na typowe dla Gorców hale. Popołudniowe słońce potęguje wspaniałe widoki oświetlając stoki żółtymi promieniami. Widok na Tatry jednak słaby – szczyty w chmurach.

Wdrapujemy się do schroniska pod Turbaczem. Po pierogach z gorczańskimi jagodami i kawie, a przede wszystkim nacieszeniu oczu widokami rozpościerającymi się z tarasu widokowego, ruszamy z opracowanym już planem na kolejne godziny.

Wracamy tą samą drogą na Jaworzynę Kamienicką.

Odbijamy tylko na chwilę ze szlaku do Zbójnickiej Jamy – zaintrygowało mnie oznaczenie na mapie jaskini w Beskidach. Ścieżka jest wąska i momentami mocno opada po korzeniach – super odcinek.

Dalej przypomina graniczny szlak sudecki – korzenie, jagodziny, wiatrołomy.

Owa Jaskinia okazuje się osuwiskową szczeliną, niemniej miejsce ciekawe i ładne. Powrót na nogach z rowerem u boku.

Z Jaworzyny Kamienickiej ruszamy Pasmem Gorca by w końcu zdobyć jego szczyt. Szlak w całości prowadzi wąską ścieżką, natomiast jej charakter na całej długości zmienia się wielokrotnie. Są twarde odcinki

..świetne sekcje korzeni, malownicze polanki

beskidzka rąbanka i w końcu ostra ścianka z kamerdolcami, z której miałbym pewnie spore problemy ze zjechaniem. Jednym słowem kapitalny szlak, który obowiązkowo trzeba zaliczyć będąc w Gorcach.

W końcu docieramy na szczyt

...z którego rozpościera się wręcz fenomenalny widok na Pasmo Lubania, Jezioro Czorsztyńskie (właściwie to zalew), Pieniny i oczywiście Tatry. Siedzimy dłuższa chwilę i zwyczajnie gapimy się przed siebie:)

Czas na zjazdy. Początek super, wąsko, stromo, korzenie, kamienie. Później szlak wyraźnie łagodnieje. Zaliczamy kolejną polaną, na której mieści się studencki camping – piękne miejsce.


Kolejne kilometry szlak opada w kierunku Rzek, momentami ścieżka jest ciekawa, nie brakuje technicznych odcinków, na jednym z nich odpuściłem, a przechodzący turyści ze zdziwieniem zapytali, jak często na takich szlakach się przewracam, bo to przecież niemożliwe zjeżdżać po takich kamieniach..


W końcu lądujemy w dolinie Głębieńca

...zjeżdżamy szybkim i stosunkowo łatwym singlem do Rzek. Na kwaterę dokręcamy asfaltami przed zachodem słońca. To był piękny dzień, a jutrzejszy zapowiada się jeszcze ciekawiej:)
/2536608


Kategoria 000-050, Góry, Teren, W towarzystwie, Mbike, xt1

Kocham kierowców..

Środa, 14 sierpnia 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst42.53/0.00km w01:53h avg22.58kmh vmax59.20kmh HR 130/175

Wydłużony powrót z pracy. Trochę się zamotałem na Woli.. Podjechałem do sklepu na Krakowskiej po suport - ścigant wymaga nieco przygotowania przed niedzielnym maratonem. Dalej trasa przez Raszyn i Pęcice, gdzie miałem przyjemność doświadczenia, gdzie mają rowerzystę polscy kierowcy i jak bardzo go szanują.. Dobrze, że nie dogoniłem gościa później, bo byłem w takim stanie, że mógłbym teraz żałować.. Puls skoczył mi do 175, niech to wystarczy za komentarz..
/2536608


Kategoria 000-050, Mbike, xt1

kolejny wpis..

Wtorek, 13 sierpnia 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst28.37/0.00km w01:10h avg24.32kmh vmax36.00kmh HR 129/151

Kolejny wpis typu powrót z pracy.. W planie mocniejszy trening, ale upał i nadal zmęczenie po etapówce sprawiły, że znowu odpuściłem..
/2536608


Kategoria 000-050, Mbike, xt1

Niedzielny rowerowy kampinos

Niedziela, 11 sierpnia 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst61.06/32.00km w03:00h avg20.35kmh vmax44.40kmh HR 138/175

Niedzielne kręcenie po KPN. Po sobotnim wieczorze ciężko było wstać, ale udało się.. Pogoda super:)

Do KPN jedziemy z Magdą przez Błonie i Leszno. Z Leszna do Roztoki czerwonym, oczywiście zjazd w Roztoce robię, banalny:)

W Roztoce przerwa na lody, dojeżdżają Jarek i Paweł. Razem jedziemy zielonym do Górek i asfaltami na górki:)




W lesie po wczorajszych opadach przyjemnie, chociaż widać, że ostatnio długo nie padało i jest niezła piaskownica.. Między kolejnymi wydmami robimy piwo w Dąbrowie. Koniec szlaku, szutrami i asfaltami wracamy do Roztoki. Stąd najlepszą możliwą drogą, czyli zielonym przez Ławską Górę, Ławy, gdzie chłopaki odbijają do Łomianek, a my z Magdą do Zaborowa. Powrót do domu bardzo spokojny. Super wyjazd i zupełnie nie żałuję, że nie pojechałem na maraton do Korbielowa:)
/2536608


Kategoria 050-100, KPN, Mbike, Teren, W towarzystwie, xt1

Spokojny powrót z pracy

Piątek, 9 sierpnia 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst24.49/0.00km wh avgkmh vmax36.80kmh HR 122/157

W dalszym ciągu nie mam ochoty i nie czuję się na siłach na mocniejsze treningi - powrót z pracy spokojny.
/2536608


Kategoria 000-050, Mbike, xt1

Upałów ciąg dalszy..

Czwartek, 8 sierpnia 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst45.39/0.00km w01:51h avg24.54kmh vmax46.10kmh HR 131/173

Dzisiaj znowu spokojny trening w drodze z pracy do domu. Trasa wydłużona do ok. 2h. Spokojnie z krótkimi sprintami. Nogi wyjątkowo w dobrej formie po etapówce.
/2536608


Kategoria 000-050, Mbike, xt1

Pierwszy trening po MTB Challenge..

Środa, 7 sierpnia 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst26.19/0.00km w01:01h avg25.76kmh vmax42.70kmh HR 131/171

Pierwszy trening po etapówce nigdy nie jest przyjemny. Tym razem nie jest inaczej, nie zdążyłem się stęsknić za rowerem, szczególnie, że pogoda zachęca raczej do chilloutowania gdzieś nad wodą;) Spokojny powrót z pracy do domu.
/2536608


Kategoria 000-050, Mbike, xt1

Kudowa Zdrój - rozjazd

Sobota, 3 sierpnia 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst22.23/5.00km w01:40h avg13.34kmh vmax59.10kmh HR /

Spokojny rozjazd na pożegnanie z górami.

Planowanie trasy bez znajomości terenu, patrząc tylko na mapę okazało się mało efektywne - teoretycznie płaski szlak w rzeczywistości był mało przejezdny, dlatego zawróciliśmy się. Nie brakowało jednak odcinków do jechania, były kamienie, korzenie i widoczki:)


Okolice Kudowy obfitują w ciekawe i malownicze trasy. Cała Kotlina Kłodzka warta jest zjeżdżenia tak na luzie, bez pulsometru i żeli z kofeiną...
/2536608


Kategoria 000-050, Góry, Mbike, Teren, W towarzystwie, xt1

Sudety MTB Challenge 2013 - etap V - Walim - Kudowa Zdrój

Piątek, 2 sierpnia 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst77.89/60.00km w05:37h avg13.87kmh vmax56.30kmh HR 138/176

Ostatni etap. Zmęczenie kumuluje się z dnia na dzień, do tego prognozy mówią po raz kolejny o nieludzkich upałach, lekko nie będzie. Rok temu to właśnie ten etap dał mi najbardziej popalić, do mety doprowadziła mnie wtedy jedynie świadomość, że to ostatnie kilometry. Nikt nie spieszy się z zajmowaniem miejsca na linii startu, każdy szuka odrobiny cienia. Stajemy z chłopakami na końcu stawki, za nami jest tylko Wydra;)

Początek bardzo mocno w górę asfaltami do Grzędków. Czuję się fatalnie, tętno nie chce wskoczyć powyżej 140 u/min, nogi z waty. Dobrze, że stanąłem z tyłu i niewiele osób mnie wyprzedziło. Przed wjechaniem w las w Grzędkach jestem w pierwszej 10-tce od końca. Pasmo Włodarza również przed rokiem mnie rozbiło, po wjechaniu w las jest jednak lepiej. Na pierwszych zjazdach sporo wyprzedzam. Tempo i umiejętności zjazdowe w ogonie wyścigu jest jednak słabe, trochę próbuję bokami po krzakach, ale nie chcę nikomu psuć zabawy. Na ostatnim technicznym odcinku dochodzę Kasię. Przecinamy Głuszycę szybkimi zjazdami – widzę na poboczu Kasię i Łukasza, chyba jakaś przygoda. Za asfaltami wjazd znowu w teren, fajny podjazd po korzeniach. Znowu zjazd i przejazd przez Głuszycę i Grzmiącą asfaltami. Wieś mimo, że bardzo zaniedbana, miejscami bieda aż piszczy, to bardzo malowniczo położona, dookoła wznoszą się ostre grzbiety, gołe skałki i niemal pionowo opadające stoki. W końcu odbijamy na szutry, które pośród łąk i w cieniu Gomólnika prowadzą na szlak pod Jeleńcem. Sporo osób mnie wyprzedza na tym odcinku, totalnie mnie odcina, pot zalewa mi oczy.. Nie pomagają skarpety kompresyjne. Pamiętaj! Skarpety kompresyjne nie zrobią z Ciebie Bogusia Czarnoty! Żałuję, że nie jedziemy przez Rogowiec – pamiętam z zeszłorocznego maratonu w Wałbrzychu kapitalny zjazd wąskim singlem na przeł. pod Turzyną. Aż do schroniska Andrzejówka jedziemy szutrami, moje tempo nie jest najgorsze, zaczynam wracać do żywych, nie bez znaczenia jest fakt, że jednak spora część trasy osłonięta jest od palącego słońca. Bufet. Łapię dwa kubki coli:)

Za bufetem znowu szutry, ale wiem, że za chwilę odbijamy na szlak graniczny. Do ostatniej chwili mam cichą nadzieję, że Vena jednak zmienił trasę i zrobimy kapitalny zjazd do Sokołowska, z którym chciałbym się sprawdzić, ale jednak moim oczom ukazuje się ścianka z korzeniami na szlak graniczny. Mijają mnie motocykliści, bez większej napinki podjeżdżają, zawodnicy za to mają problem z podejściem. W końcu udało mi się wgramolić – zaczynamy zabawę po szlaku granicznym. Dochodzę Kasię i Łukasza, na pierwszym trochę asekuracyjnie – jest mocno w dół, ale bez kamieni i korzeni, problemem jest natomiast przesuszony grunt – zero przyczepności, jednak w siodle. Widzę Pawła, jest dobrze. Krótki przejazd singlem, podjazd i znowu zjazd, nieco już trudniejszy, koleiny, kamienie – dochodzę Pawła, trasa jednak odbija w lewo w dół, zamiast jak przed rokiem prowadzić ostrym podejściem w górę. Pamiętam jak Vena stał w tym miejscu i śmiał się, kiedy ktoś próbował podjeżdżać, wszystkie próby bowiem skazane były na porażkę;) Po zjeździe szutry, łykam żel i podświadomie czekam na Pawła. Krótko jedziemy razem, kiedy Paweł łapie gumę. Bez wahania zatrzymuję się i pomagam opanować sytuację, podpompowanie koła załatwia problem. Ruszamy i nadganiamy stracone przez krótki postój pozycje. W końcu dochodzimy Sławka – znowu defekt:( Długimi szutrami ponad Głuszycą zdobywamy Przeł. Pod Czarnochem, gdzie znowu odbijamy na granicznego singla. Przed rokiem zapamiętałem ten odcinek z powodu szybkich zjazdów usianych korzeniami i trawiastych podjazdów i rzeczywiście korzeni było sporo, zjazdy szybkie i bardzo płynne – świetny odcinek. Kilka wyczerpujących odcinków w górę też było, ale generalnie bardzo szybko i przyjemnie. Cały szlak jedziemy z Pawłem, nieco na niego czekam na zjazdach, on z kolei nie ucieka na podjazdach – po raz kolejny upewniam się, że etapówkę trzeba jechać w parze.. W drugiej połowie szlaku jest kilka ciekawszych odcinków, korzenie, kamienie, wąski singiel w trawie, dwa strumienie i w końcu malowniczy zjazd korytarzem w zbożu. Bufet w Tłumaczowie. Jest bardzo gorąco, dlatego nie żałuję czasu na uzupełnienie bidonu, bukłaka i przede wszystkim żołądka:)

Ruszamy na długi odcinek asfaltami do Radkowa. Niby nic trudnego, niewiele w górę, ot taki transfer w Góry Stołowe. Upał i mocne tempo sprawiają, że po pokonaniu podjazdu pod Kościelną i próbach utrzymania koła pewnemu Czechowi, nieco opadam z sił. W Radkowie Paweł musi na mnie momentami czekać i całą trasę wiozę się na kole. Zalew w Radkowie oczywiście niesamowicie kusi, zatrzymać się, przekompać w zimnej wodzie zalewu.. Kusi również ordynarna buda z hamburgerami i piwem już po czeskiej stronie granicy. Zimne piwo kusi, rzucam, że gdybym miał kasę, to bym chyba się zatrzymał – odpowiedź Pawła „mam kasę” :) Zazdrość w oczach mijających nas zawodników wyczułem.

Za dodatkowym bufetem, który zdecydowanie podniósł morale przyszedł czas na odrabianie strat. Dojazd w Góry Stołowe malowniczą doliną Bozanovskiego Potoku – piękne miejsce. Po wjechaniu do lasu, szlak jest kamienisty, momentami stromy. Mijamy jadących z naprzeciwka turystów na sztywnych rowerach z sakwami, współczuję, bo tracą świetny zjazd:) Zaczynamy dochodzić miksy, które nam uciekły – Wiolę z Dawidem i Kasię z Łukaszem. Przejazd przez Pasterkę – znowu na słońcu, znowu czuję, że jedyne co chcę robić to położyć się z zimnym piwem gdzieś nad wodą. Wyczerpujący podjazd po łąkach i już tylko szutry pod Szczelińcem dzielą nas od Karłowa. W Karłowie mamy ostatni bufet, oczywiście korzystamy:)

Szybko pokonujemy asfaltowy łącznik i wpadamy znowu na szlak. Podobnie jak przed rokiem dopada nas głupawka, szczególnie dotkliwie mnie to dotyka. Szlak przez Lisi Grzbiet robimy jednak szybko – Paweł jest na tyle szybszy, że nawet robi mi zdjęcia:)

Zjazd asfaltami do parkingu i ponownie wjazd na szlak. Doganiamy parę Rosjan, z którymi tniemy się aż do mety. Na technicznych odcinkach ewidentnie nadrabiamy, jednak nasi rywale są zacięci i nie odpuszczają. Przed Urwiskiem Beaty mijamy jeszcze Kasię G. – złapała gumę i zdecydowała się ostatnie ok. 3km do mety biec. Ostatnie zjazdy do Altany Miłości i końcówka, którą przed rokiem opisałem tak:
Jedyna różnica przebiegu trasy względem prologu to końcowe zjazdy do parku zdrojowego - zamiast stromym, ale do zjechania bez problemu zjazdem, jedziemy odcinek na przemian schodami i pionowymi ściankami, po zjechaniu których nie ma nawet miejsca na wyhamowanie przed kolejnym zakrętem. Trochę to dziwne, po 5 dniach ścigania się po górach, tutaj autor trasy zaserwował nam XC i to w najgorszym, bo nieco na siłę, wydaniu. Odpuszczamy, trochę głupio byłoby się połamać 500m od mety. Trzy miejsca w sumie schodzimy.
Tym razem pierwszy odpuściłem tylko pierwszym najtrudniejszy zjazd, pozostałe dwa zaliczyłem. Na ostatnich metrach jedziemy przed Rosjanami, ale zamiast się z nimi ciąć na kresce, co byłoby bez sensu, spokojnie czekam na Pawła i metę przekraczamy razem.

Na mecie oczywiście jestem szczęśliwy, że udało się ukończyć wyścig. Było ciężko. Jednocześnie jestem załamany dyspozycją na dzisiejszym etapie. Oceniając na chłodno sześciodniową rywalizację muszę przyznać, że nie byłem dobrze przygotowany na ściganie się na takim dystansie i zdecydowanie nie jestem zadowolony ze swojej jazdy i z wyniku. Oczywiście było lepiej niż przed rokiem, ale pogoda i tym razem totalnie mnie zniszczyła. Najbardziej boli zupełny brak ochoty na ściganie ostatniego dnia i momentami jazda tylko na dojechanie. Wszystko to jednak przysłania frajda jaką miałem na zjazdach i technicznych odcinkach – było super, bardzo lubię sudeckie szlaki.

Kiedy emocje opadły i przyszedł czas na chłodną analizę imprezy muszę z żalem przyznać, że mimo świetnej atmosfery i masy frajdy z jazdy, przez te 6 dni miałem takie szare deja-vu. Trasa prawie w całości była powtórką sprzed roku, zabrakło momentów, które mogły zaskoczyć, ba przez większość trasy wiedziałem co mnie czeka za kolejnym zakrętem. Z jednej strony to pomaga, można się przygotować do najtrudniejszych odcinków, z drugiej zaś zaczyna brakować tego elementu, który w zeszłym roku szczególnie mnie urzekł na MTB Challenge – elementu odkrywania, poznawania znajomych miejsc z innej strony. Na szczęście nie każdy ma ten problem, że tak szczegółowo pamięta trasę. Za rok 10-ta edycja MTB Challenge, organizatorzy już dziś zapowiadają coś wyjątkowego – pozostaje zaufać, wziąć się do treningu… i poszukać partnera;)

117 Open / 56 M2
General Solo 72 Open / 55 M2
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Challenge, Teren, W towarzystwie, xt1

Sudety MTB Challenge 2013 - etap IV - Złoty Stok - Walim

Czwartek, 1 sierpnia 2013 | dodano: 19.08.2013 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst68.31/60.00km w05:26h avg12.57kmh vmax48.20kmh HR 136/161

Rano totalnie nie chce mi się stawać na starcie kolejnego etapu. Przez moment naprawdę zastanawiam się czy nie odpuścić. Ta chwila słabości to efekt głównie mocno obitego tyłka.. Na szczęście mija mi, ale wiem, że dzisiaj będzie ciężko, nie czuję się na siłach, a słowo regenracja to dla mnie dzisiaj abstrakcja..

Start klasycznie z rynku, staram się utrzymać chłopaków w zasięgu wzroku, jednak nogi nie chcą kręcić i tracę kolejne pozycje, wyprzedzają mnie m.in. Ola (po wymianie na kół na lżejsze idzie pod górę jak burza:)), Kasia i Łukasz, a nawet jadące w parze Czeszki. Nie jest dobrze. Na zjazdach nadrabiam, ale na kolejnym podjeździe przez Chwalisław jest jeszcze gorzej. Wyprzedza mnie coraz więcej osób. Pierwsza połowa etapu to głównie szutry i jadąc w tym tempie mogę sporo stracić, bo na tym odcinku grunt to mieć z kim jechać. Przecinam trasę do Kłodzka, a więc przede mnie długie szutrowe stokówki aż do Bardo.

Nawet na delikatnych podjazdach nie mogę się rozkręcić i znowu tracę, mijają mnie m.in. Wiola i Dawid, niestety chwilę później na zjeździe mijam ich z awarią gumy w rowerze Wioli. Jest szybko i zanim ich dostrzegłem, byłem już daleko. Ogólnie zjazdy są bardzo szybkie, a ja nad wyraz dobrze się na nich czuję - totalna zmiana w stosunku do zeszłego roku. Na jednym z takich zjazdów mam niestety niemiłą przygodę. Ślepy zakręt, spora prędkość, wypadam zza zakrętu i w ostatniej chwili wyhamowuję przed jadącą z naprzeciwka ciężarówką.. Miejsca na mijankę jest bardzo mało. Na szczęście nic się nie stało, ale gdybym wypadł z zakrętu 2-3 sekundy później, byłoby bardzo gorąco..W końcu zbliżam się do Bardo - szlak mocno pnie się do góry pod Kalwarię, kawałek z buta. Zaczynamy jeden z moich ulubionych zjazdów - Droga Krzyżowa w Bardo:) Początek po skałach, dalej kręty singielek po korzeniach, niestety muszę omijać ratowników na motorach, którzy nieudolnie zjeżdżają środkiem optymalnego toru. Ogólnie ci ratownicy podpadli mi dzisiaj - na tym krótkim odcinku od startu mijali mnie już kilka razy, nie raz spod kół sypały im się kamienie i kurz, raz dostałem odłamkiem w dłoń.. No nic zjazd jest świetny, korzenie robię na granicy zdrowego rozsądku, na szczęście skończyły się w odpowiednim momencie, wyjazd na zniszczoną drogę aż do Bardo - ten odcinek jest bardzo szybki i jednocześnie mocno techniczny i niebezpieczny. W tym roku jednak jest o dziwo sucho, a i końcówka mało zniszczona i nie trzeba mocno kombinować. Endorfiny uzupełnione. Bufet. Jak zwykle świetna pomoc od Przemka z Gomoli - tym razem częstuje mnie zimną colą - fantastyczny pomysł:)

Przejazd przez Bardo i dojazd do szlaku rowerowego przez Góry Bardzkie - inaczej niż przed rokiem, kiedy to wspinaliśmy na szlakiem pieszym. Znam ten szlak, bo zrobiliśmy ten fragment przed rokiem turystycznie z Magdą. Okazuje się, że trasa została tak zmodyfikowana, że aż do Srebrnej Góry jedziemy szutrami, z drobnym wyjątkiem w postacie świetnego zjazdu z Wilczka wąskim i stromym singlem. Cały odcinek po szutrach jadę sam, tasuję się przez moment z Jurkiem z Goggle, ale szybko mi ucieka, nie daję rady utrzymać koła. Szkoda, bo to oznacza straty. Do Srebrnej Góry docieram jednak znacznie szybciej niż tego oczekiwałem. Z szutrów na charakterystyczny wiadukt prowadzi krótkie, ale wymagający singielek, ja jednak jestem już myślami przy zjeździe z wiaduktu. W zeszłym roku miałem problemy, żeby zrobić ten zjazd na nogach, ale tym razem nie zamierzam odpuścić - czuję, że dam radę. Przejazd przez sam wiadukt wywołuje u mnie nie mniej emocji - nie wiem dlaczego, ale trochę się boję;) Przed zjazdem stoi grupka dzieciaków i krzyczy "z roweru, zejdź z roweru, było dużo wypadków..". Udaję, że nie słyszę;) Dupa za siodło, po dwa palce na klamki... i zjeżdżam. W sumie nic specjalnego;) Przeprawa przez strumyk i podejście do asfaltu, doszedłem Kasię i razem wpadamy na bufet.

Oboje sobie narzekamy, jak to dzisiaj jest ciężko i jedziemy. Przed nami do zdobycia Twierdza - robimy kapitalny singielek dookoła murów Twierdzy - niesamowite przeżycie, kilkunastometrowe pionowe ścianki oddzielone od singla, po którym przebiega trasa, jedynie krzaczkami, albo kępką trawy:) Przede mną długie szutrowe podjazdy - odcinek do Przełęczy Woliborskiej pamiętam jako preludium przed właściwym szlakiem przez Góry Sowie - da się wszystko wykręcić, zjazdy są krótkie, ale ciekawe, a sam szlak piękny. I tak jest w rzeczywistości. Zostawiam Kasię, nieco odżyłem i atakuję. Tasuję się ze znajomą parą z Holandii. Na jednym ze zjazdów próbuję im mocniej odskoczyć i gubię bidon z wodą - nie mogę sobie na to pozwolić i wracam się. Odcinek dał mi wiele radochy, ale wiem, że najtrudniejszy fragment dopiero przede mną. Za przełęczą kolejne hopki i w końcu docieram do PODEJŚCIA na Popielak. Szlak daje ostro w dupę, za szczytem i fajnym zjazdem z kamieniami kolejny mocny podjazd - tym razem już na jeden z piękniejszych punktów całego wyścigu - Kalenicę. Początek podjazdu po łące, kawałek z buta, dalej wymagający odcinek po korzeniach. Fragment idę z zawodnikiem z Czech, z którego ust padają słowa "fajna trasa, Vena to wariat, ale MTB Trilogy jest lepsze, tam nikt nie ogranicza Veny.." - przekonał mnie, za rok startuję u Czechów:) W końcu docieramy na szczyt - szlak najeżony jest wielkimi kamieniami i korzeniami - miód! Pierwszy odcinek zjazdów również wymagający, dalej po szutrach aż do Przełęczy Jugowskiej, gdzie czeka na nas bufet.

Z bufetu ruszam z Kasią i parą Rosjan. Cała trójka szybko mi ucieka na pierwszym typowo kondycyjnym odcinku podjazdu na Kozią Równię. Kiedy zaczynają się kamienie i zabawa w wybieranie toru jazdy, dochodzę ich. Jedziemy dalej razem z Kasią. Fajne szybkie zjazdy na Kozie Siodło i zaczynamy właściwy podjazd na Wielką Sowę - słynny szlak po kamieniach. Tutaj oczywiście szybko wychodzi wyższość dużych kół - Kasia odjeżdża mi na luzie kręcąc swoim miękkim rytmem, a ja pomimo ekstremalnie niskiego ciśnienia w obu kołach, podskakuje i odbijam się od niezliczonych kamieni. Jedna podpórka, ale poza tym cały podjazd w siodle. Znowu podjazd wydawał mi się dłuższy niż rzeczywiście był. Na wypłaszczeniu jeszcze jedna kałuża i objazd bokiem przez świerki – lekko przekombinowałem, wydawało mi się, że uda się przejechać bez schodzenia z roweru i wylądowałem głęboko między drzewami;) Wielka Sowa zdobyta, o dziwo nie odbijamy w lewo na wykastrowany zjazd po telewizorach, ale trasa prowadzi prosto szutrami n Małą Sowę. Szkoda, chociaż z drugiej strony Grzesiek zaoszczędził nam w ten sposób parę metrów przewyższeń. Jeszcze tylko dojazd fajnym szlakiem po korzeniach i błocie i zaczynam kolejny kapitalny zjazd tego etapu – absolutnie TOP5 całej imprezy. Niewiele ponad 2km bardzo wymagającego zjazdu do Walimia – chyba każdy zapamięta ten odcinek na długo. Porządny sprawdzian techniki, psychiki, panowania nad rowerem i kondycji przedramion. Zjazd kończy się zniszczoną drogą z masą luźnych głazów, meta, bez fatalnego dokręcania kilometrów po asfaltach przez Walim jak przed rokiem.

To był bardzo ciężki etap. Po alpejskim etapie przez Masyw Śnieżnika i Granicznym Szaleństwie następnego dnia, mam wrażenie, że to jednak etap do Walimia jest najcięższy. Prawdziwa górska wyrypa, czyste MTB. Długo wymieniam się wrażeniami z Kasią. Znowu mnie objechała, może gdyby nie krótkie błądzenie na Wielkiej Sowie;) Nie udało się zwiedzić Walimskich Fabryk i słynnej „patelni”, czyli klasycznej walimskiej kostki, ale zrobiliśmy spacerek przez miasto do knajpki na obiad – bardzo fajna okolica.

129 Open / 56 M2
/2536608


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, MTB Challenge, Teren, xt1