Sudety MTB Challenge - etap IV - Walim

Czwartek, 26 lipca 2012 | dodano: 05.08.2012 | Rower:Mbike Ultimate Carbon | temp ˚ dst74.10/68.00km w06:01h avg12.32kmh vmax63.90kmh HR 143/167

Etap 4 ze Złotego Stoku jedziemy do Walimia. Z pobieżnej analizy etapów przed startem, właśnie ten typowałem na najcięższy. Przeprawa przez Góry Bardzkie i Góry Sowie z pewnością lekka nie będzie, a jej zwieńczeniem bez wątpienia pozostanie zjazd z Wielkiej Sowy i, o czym należy pamiętać, zjazd z Małej Sowy. Mam do tych terenów wielki respekt, w końcu to tutaj jechałem mój pierwszy górski maraton i doskonale pamiętam, że lekko nie było.

Ruszamy z rynku w Złotym Stoku, pierwszych kilkanaście kilometrów prowadzi w stronę Kłodzka szutrówkami, jednak już od pierwszych metrów po rynku i dalej ulicami miasta mam problem problem z siedzeniem. Nie jest dobrze, przed nami długi etap. Męczę się przez kilka kilometrów, na szczęście droga nie jest wymagająca. Zaliczamy dwa podjazdy i szybkie zjazdy, w końcu asfaltem dojeżdżamy do trasy 46, którą przecinamy i wjeżdżamy w Góry Bardzkie. Poznałem te tereny podczas majowego pobytu w Złotym Stoku i wiem czego się spodziewać. Nie powinno być ciężko i tak faktycznie jest. Do Przełęczy Laszczowej jedziemy szerokimi szutrówkami, raz w górę, raz w dół, jednak z tendencją do podjeżdżania. Współpracujemy z innymi zawodnikami, więc tempo jest dobre, ale przez problemy na początku etapu, jesteśmy raczej z tyłu stawki. Zbliżamy się do Bardo i osławionej Drogi Krzyżowej. Poznałem ten zjazd w maju i wiem, że jest wymagający, ale jednocześnie daje frajdę. Jedziemy jednak innym szlakiem i jak się okazuje, czeka nas wspinaczka na Kalwarię. Jest spora grupka przed nami, m.in. Sławek. Po wyczerpującym podejściu zaczynamy techniczny zjazd. Początek po korzeniach i sporych kamieniach - tego odcinka nie znałem, jest świetny. Dalej znane mi telewizory, jednak trasa omija wąską rynnę wypełnioną głazami i jedziemy górą, po korzeniach. Tutaj wyprzedzam Sławka, który zarzuca rowerem na boki jak rajdówką i w kontrolowanych poślizgach pokonuje kolejne korzenie. Przed nami pozostał już tylko odcinek drogi Krzyżowej poprowadzony wąską dolinką. Zjazd jest o tyle niebezpieczny, że jest bardzo szybki, a jednocześnie tutaj jest zawsze ślisko, skały są wilgotne. Bawię się jak dziecko:) Po wyjechaniu na ulice Bardo mamy bufet.

Oczywiście chętnie korzystamy, ale szybko zbieramy się w drogę. Przed nami odcinek do Srebrnej Góry, który znam. Początek mocnym podjazdem, dalej jest trochę łąk, szutrówek, dwa podejścia wąskimi rynnami. Szlak prowadzi w drugiej części szutrówkami, na których towarzyszą nam świetne widoczki. Dojeżdżamy w końcu do Przełęczy Mikołajowskiej, dalej zaliczamy krótkie podejście na Wilczak (w maju z Magdą to podjechaliśmy) i zjazd do Przełęczy Wilczej. Niby łatwy, bo twardy i dużo kamieni nie ma, ale wymaga uwagi. Po minięciu przełęczy czeka nas znów wspinaczka. Jedziemy ze Sławkiem i Arturem z Gomoli i przez kolejne kilometry, aż do Srebrnej Góry współpracujemy, co przekłada się na dobre tempo. Docieramy szybko do wiaduktu (nie akweduktu) w Srebrnej Górze, przed którym mamy krótki, ale techniczny zjazd. Przed zjazdem z samego wiaduktu Sławek ostrzega nas, że jest bardzo trudny, to samo zresztą mówił wcześniej Artur. On to zjechał, my jednak odpuściliśmy, jak tylko zobaczyliśmy jak to wygląda. Bardzo stromo, luźna ziemia, do tego powalone drzewa po bokach - nie dla mnie. Mówiąc szczerze, to miałem problemy z zejściem;) Chwilę później jesteśmy już na bufecie pod Twierdzą Srebrna Góra.

Na bufecie są z nami koledzy z Gomoli, Sławek, ruszamy razem. Do Twierdzy jedziemy w cieniu naszych rywali i tak też zaliczamy przejazd wąskim singlem po wałach obronnych. Kapitalne miejsce, ale jednocześnie niebezpieczne. Szybko jednak wyjeżdżamy z powrotem na szerokie szutry. Przed nami Góry Sowie. Podstawowa znajomość geologii Sudetów podpowiada mi, że ten odcinek może być najbardziej wymagającym z całego wyścigu. Wskazuje na to również profil trasy - niby interwał z krótkimi podjazdami i ostrymi zjazdami, ale tendencja ciągle pod górę aż do Wielkie Sowy. Tak też jest w rzeczywistości. Czerwony szlak prowadzi nas przez kolejne grzbiety i przełęcze, towarzyszą nam super widoki na góry i rozległe doliny. Jedziemy na przemian wąskimi ścieżkami i szerszymi drogami, nie brakuje kamieni, ale podstawową atrakcją są korzenie i wszędobylski, połyskujący w świetle promieni słoneczncych muskowit. Mijamy kilka ciekawych zjazdów i docieramy w końcu do stromego podejścia. Wydra próbuje podjechać, i wszyscy obecni przy tym go dopingujemy, ale prawda jest brutalna - podjazd jest bardzo ciężki. Kolejny długi i ciężki podjazd prowadzi na szczyt Kalenicy - tutaj również Artur atakuje, a my z Pawłem butujemy. W końcu zjeżdżamy niełatwym, ale świetnym, podobnie jak większość zjazdów dzisiaj, do Przełęczy Jugowskiej. Bufet!

Uzupełniamy paliwo i ruszamy na Wielką Sowę przez Kozią Równie. Od pewnego momentu podjazdu, na którym nie brakuje wspaniałych widoków na okolicę, jedziemy ze Sławkiem i Kłosiem. Odcinek po grzbiecie góry sprawia mi osobiście bardzo dużo radochy, są spore kamienie i duże skałki obok, co niejako spełnia moje poczucie estetyki, dzięki czemu ogarnia mnie towarzyszący mi praktycznie bez przerwy entuzjazm i poczucie, że robię coś świetnego.

Po zjeździe na Przełęcz Kozie Siodło zaczynamy właściwą wspinaczkę na Wielką Sowę. Nawierzchnia to w przeważającej części luźne kamienie. Są odcinki, na których trzeba walczyć o utrzymanie w siodle nie ze względu na nachylenie, ale na luźne podłoże właśnie. W końcu jednak docieramy na szczyt, mijamy wieżę widokową i zaczynamy osławiony zjazdy po telewizorach. Po maratonie w 2010 roku zjazd z Wielkiej Sowy był dla mnie synonimem walki o przetrwanie i miałem sporą chęć sprawdzić się i tym razem. Jestem jednak rozczarowany - wybudowane od tamtego czasu betonowe przepusty sprawiły, że spływająca z góry woda nie wymywa już drobniejszego gruntu i kamienie nie sa luźne, a i ich wielkość nie robi już wrażenia. Zawiodłem się. Przed bufetem Artur wspominał, że do mety w Walimiu nie jedziemy technicznymi zjazdami z Małej Sowy, a bokami asfaltem - po zjeździe z Wielkiej Sowy czuję niedosyt i mam nadzieje, że te "plotki" się nie potwierdzą. Krótki podjazd, na którym niestety Sławek i Mariusz nam uciekają i zjeżdżamy z Małej Sowy - jednak szlakiem:) Zjazdy są wymagające, miejscami nawet bardzo wymagające, nadgarstki dostają solidną porcję uderzeń, trzeba pracować cały ciałem - ale o to właśnie chodzi, czysta przyjemność! Ostatni kilometr - dwa asfaltami, szybko dochodzimy Sławka, Mariusz został na szlaku.

Kultowe Góry Sowie nie zawiodły. Prawdziwie górskie ściganie za nami. Szkoda słabego początku, ale najważniejsze, że jesteśmy na mecie. Przed jutrzejszym etapem jestem jednak pełen obaw, czy zdołam usiedzieć kolejne 5-6 godzin w siodle? Obiad i śniadanie następnego dnia jemy w zajeździe u Huberta w Walimiu. Na kolację wybraliśmy się do Głuszycy - Jarek reklamował z entuzjazmem knajpę Oberża PRL - niestety była zamknięta, więc wylądowaliśmy w Starej Piekarni, pod którą stał już Nissan Navara Grześka;)


Kategoria 050-100, Góry, Imprezy / Wyścigi, Mbike, W towarzystwie, MTB Challenge


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa przed
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]